czwartek, 25 stycznia 2018

Fotografia, czyli Papież się boi

Podczas lotu do Santiago de Chile papież Franciszek zrobił coś zaskakującego. Przekazał towarzyszącym mu dziennikarzom powielone zdjęcie. Stare, wykonane siedemdziesiąt trzy lata temu. Widać na nim kilkuletniego chłopca, który dźwiga na plecach młodszego brata. Malec nie śpi - choć tak mogłoby się w pierwszej chwili wydawać. On nie żyje. Aby zrozumieć wymowę tej fotografii, trzeba wiedzieć, że chłopiec dźwigający ciało martwego brata stoi w kolejce do krematorium. Zdjęcie zrobione zostało przez amerykańskiego fotografa Josepha Rogera O’Donnella po zrzuceniu bomby atomowej na Nagasaki.
Dostali je nie tylko dziennikarze na pokładzie papieskiego samolotu. Jak poinformowało Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej, Franciszek polecił rozkolportować je po całym świecie.
Dziennikarzom podczas lotu do Chile wyjaśnił, że znalazł tę fotografię przez przypadek. „Byłem wzruszony, gdy zobaczyłem to zdjęcie, i odważyłem się napisać tylko «Owoc wojny». Pomyślałem, aby je wydrukować ponownie i dać je innym, bo taki obraz porusza bardziej, niż tysiące słów. Właśnie dlatego chciałem się nim z wami podzielić”. Powiedział jeszcze, że naprawdę boi się wojny nuklearnej. „Jesteśmy na skraju. Wystarczy incydent, by rozpętać wojnę. Od tego kroku sytuacja grozi upadkiem. A zatem należy zniszczyć broń, zaangażować się na rzecz rozbrojenia nuklearnego” - tłumaczył przedstawicielom mediów na pokładzie samolotu.
Jest coś niesamowitego w fakcie, że Następca św. Piotra, sięga po obraz, jako narządzie silniej przemawiające niż słowa. Także w tym, z jaką szczerością przyznaje się publicznie do swoich obaw w sprawie wybuchu wojny.
Przypomniałem sobie, jak przed laty Jan Paweł II stanowczo i w głębokim osamotnieniu, a także powszechnym niezrozumieniu, sprzeciwiał się wojnie w Iraku. Do ostatniej chwili zabiegał wówczas o rozwiązanie narastającego konfliktu na drodze dyplomatycznej. Mówił, że kiedy wojna zagraża losom ludzkości, trzeba bezzwłocznie, głośno i zdecydowanie powtarzać, że tylko pokój prowadzi do budowy sprawiedliwego i solidarnego społeczeństwa. Nie posłuchano go. „Dyktatora wprawdzie obalono, ale jednocześnie zamieniono Irak w siedlisko terroryzmu i przestępczości zorganizowanej” - skonstatował po latach Andrea Tornielli.
Papież Franciszek chce całemu światu przypomnieć, że owoce wojny są zawsze straszne i nieodwracalne. Są nimi także tacy chłopcy, którzy z zagryzionymi wargami i wzrokiem wbitym w przestrzeń, muszą stać w kolejce, aby oddać do spalenia ciało swego młodszego braciszka. Zabili go ludzie, którym ten malec na pewno nie wyrządził nawet najmniejszej krzywdy.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 18 stycznia 2018

To nie papugi, czyli medialna ofensywa

Przy okazji obchodów tegorocznego Światowy Dnia Migranta i Uchodźcy w Polsce można było zaobserwować coś bardzo ciekawego. Można śmiało powiedzieć, że w związku z tym wydarzeniem została przeprowadzona sprawna medialna ofensywa. Dzięki niej świadomość, że taki obchód w Kościele w Polsce miał miejsce, znacząco wzrosła. Dzięki niej, nawet jeśli w którejś parafii temat nie znalazł z jakiegoś powodu szczególnego odbicia, to i tak duża część wiernych o nim się dowiedziała i to bynajmniej nie w formie zdawkowej. Cała operacja została przeprowadzona bez nachalności, jednak skutecznie. W rezultacie temat migrantów i uchodźców w kontekście stanowiska Kościoła katolickiego przebił się na czołówki, mimo, że w minioną niedzielę były inne mocno nagłaśniane w mediach newsy i akcje.
Przekaz, który trafił do odbiorców, był jasny, zrozumiały, prosty i spójny. Nie pozostawiał wątpliwości, że w sprawie migrantów i uchodźców stanowisko Kościoła w Polsce nie różni się ani odrobinę od tego, co mówi papież Franciszek. Ten dowód jedności Kościoła wobec - co tu kryć - bardzo trudnego, rodzącego ogromne emocje problemu, ma znaczenie w dzisiejszej rzeczywistości, której zasadą wydaje się podział i mnożenie konfliktów. Kościół w Polsce dał czytelny komunikat, że w kwestiach podstawowych, bezpośrednio dotyczących życia zgodnego z Ewangelią, z tym, czego naucza Jezus Chrystus, mówi jednym głosem, nawet jeśli jego słowa komuś wydają się za trudne, zbyt wymagające, kłopotliwe, niewygodne. Nawet, jeśli budzą bardzo duży opór.
Choć osią przekazu Kościoła w kwestii zarówno Dnia Migranta i Uchodźcy, jak i w kwestii samego tematu obchodów, były wypowiedzi duchownych, to jednak warto zauważyć, że w jej przygotowaniu i przeprowadzeniu zdecydowaną rolę odegrali świeccy. Muszę przyznać, że właśnie o nich i tej konkretnej akcji pomyślałem natychmiast, gdy tylko przeczytałem słowa, które papież Franciszek skierował do biskupów podczas kończącej się dzisiaj wizyty w Chile. Sprzeciwiając się w mocnych słowach klerykalizmowi Franciszek stwierdził m. in.: „Powiedzmy to jasno – świeccy nie są naszymi parobkami ani naszymi pracownikami. Nie muszą powtarzać jak «papugi» tego, co mówimy”. W związku z obchodami tegorocznego Dnia Migranta i Uchodźcy w Polsce to świeccy mieli bardzo dobre, medialnie nośne, pomysły i przekonali do nich duszpasterzy. Ze skutkiem, który daje do myślenia na przyszłość.
Wszystko to, o czym mówię, pokazuje, że przez media da się głosić Ewangelię, tylko trzeba się odważyć i podejść do rzeczy profesjonalnie. Co istotne, chodzi o udział w tym dziele mediów niezwiązanych bezpośrednio z Kościołem, mediów publicznych i komercyjnych, bo kościelne i katolickie mają to w swej misji. Przekaz Ewangelii może się w mediach dokonywać po prostu dzięki temu, że będą opowiadać o tym, co się wokół dzieje.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 11 stycznia 2018

Dwie kobiety, czyli reszta nie ma znaczenia

Tak się złożyło, że w ostatnim czasie dwie bardzo ważne wypowiedzi na temat mediów zawdzięczany kobietom. Jedna z nich padła dosłownie kilka dni temu w czasie ceremonii rozdania Złotych Globów. Oprah Winfrey, twórczyni talk-show, zaliczanego do najbardziej znanych i liczących się audycji telewizyjnych USA, powiedziała m. in.: „Wiemy, że prasa znajduje się dziś pod ostrzałem. Wiemy również, że jest ona w pełni oddana odkrywaniu całej prawdy, która nie pozwala nam przymykać oczu na korupcję i niesprawiedliwości. Na tyranów i ich ofiary; na kłamstwa i tajemnice”. Dodała coś jeszcze. Coś niesłychanie ważnego. „Cenię prasę bardziej niż kiedykolwiek wcześniej; teraz, gdy staramy się odnaleźć w tych skomplikowanych czasach. To, co wiem na pewno, to fakt, że mówienie prawdy jest najpotężniejszą bronią, jaką posiadamy”.
Deklaracja Oprahy Winfrey łączy się ściśle ze słowami innej znakomitej kobiety mediów. Lucetta Scaraffia opublikowała niedawno na łamach „L'Osservatore Romano” artykuł zatytułowany: „Po relatywizmie post-prawda”. Porusza w nim problem krążących po sieci fałszywych tekstów przemówień, rzekomo wygłoszonych przez papieża Franciszka. Zwraca też uwagę na zjawisko swoistej cenzury, która ma miejsce w niektórych mediach, jeśli chodzi o wypowiedzi aktualnego Następcy św. Piotra. Dzięki niej również Kościół jest wciągnięty w spiralę falsyfikacji, która chce być prawdą, i to na różne sposoby. „Niektórzy siewcy post-prawd, stosując procedurę, która z pewnością nie jest nowa w świecie mediów, ograniczają się na przykład do szerzenia i uwydatniania tylko tych wypowiedzi papieża Franciszka, które wydają się im zgodne z osobowością medialną, która została zbudowana wokół niego. Mówiąc bardziej wprost, przemilczają oni wszystko, co mogłoby stanowić dowód myśli zgodnej z tradycją chrześcijańską, a wyolbrzymiają wypowiedzi – wyrywając je wręcz z kontekstu – które pasują do obrazu Papieża postępowego, który mają na myśli i który chcą narzucić za wszelką cenę, nawet zniekształcając rzeczywistość” - zauważyła Scaraffia i dodała, że skutków tego nie należy lekceważyć.
Ktoś może się zdziwić, że to takie ważne. Przecież bardzo łatwo jest dziś odnaleźć autentyczne słowa Papieża. To prawda, ale jak zwraca uwagę włoska dziennikarka, w praktyce niewielu to robi, bo większość ślepo ufa mediom, a przede wszystkim sensacyjnym tytułom. Właśnie tę medialną praktykę niejako uzupełniają rozpowszechniane w nowych mediach fałszywe przemówienia papieskie. Są one tak skonstruowane, że niejednemu wydają się bardziej rzetelne od prawdy przedstawianej przez Stolicę Apostolską.
„W post-prawdzie tym, co się liczy, jest bowiem tylko osobowość lidera, a zatem wszystko to, co pomaga ją określić, jest funkcjonalne, nawet jeśli nieprawdziwe. Reszta nie ma znaczenia” - napisała na zakończenie swojego tekstu Lucetta Scaraffia. To bardzo istotna i -  co ważne - prawdziwa diagnoza. Dotyczy nie tylko medialnego obrazu papieża Franciszka.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 4 stycznia 2018

Raport, czyli dziennikarstwo pokoju

Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy podała w dorocznym raporcie, że w 2017 roku przynajmniej 81 dziennikarzy zginęło podczas wykonywania swojej pracy. Wyliczono skrupulatnie, że to najniższy wynik od dekady, bo przykładowo rok temu życie straciło 93 dziennikarzy, a dwa lata temu 112. Zaznaczono, że zestawienie obejmuje tylko potwierdzone przypadki zgonów, a zatem nie ujęto w nim niewyjaśnionych zaginięć przedstawicieli mediów. Objaśniono też, że dziennikarze tracili życie głównie w wyniku zabójstw, wybuchów samochodów pułapek oraz incydentów na linii frontu.
Odnotowano także, że w minionym roku ponad 250 dziennikarzy znajdowało się w więzieniu. Prezes dziennikarskiej federacji zauważył, że chociaż spada liczba ofiar śmiertelnych, to „poziom przemocy w dziennikarstwie pozostaje nie do przyjęcia”. Dodał, że w 2017 roku „bezprecedensowa liczba dziennikarzy została uwięziona i zmuszona do ucieczki”, a „bezkarność za zabójstwa, prześladowania, ataki oraz groźby przeciwko dziennikarzom stała się powszechna”.
Czytając te dane uświadomiłem sobie, że w temacie tegorocznego orędzia na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, którego treść poznamy zapewne już za trzy tygodnie, pojawiło się nie tylko ubiegłoroczne „słowo roku”, czyli „fake news”. Pojawiło się w nim również sformułowanie „dziennikarstwo pokoju”.
Dziennikarze giną, stają się przedmiotem agresji, nienawiści, przemocy, gdy wykonują swoją pracę. Nie sposób wobec tego uniknąć pytania, na ile ta ich praca służy pokojowi.
Dokładnie piętnaście lat temu Jan Paweł II w orędziu na 37. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu pisał o środkach społecznego przekazu, które powinny być w służbie prawdziwego pokoju.
Przypomniał, że podstawowym warunkiem moralnym wszelkiej komunikacji jest poszanowanie prawdy oraz służba prawdzie. Zwrócił uwagę, że w imię sprawiedliwości mass media nie mogą podburzać jednej grupy przeciwko innej - na przykład w imię konfliktów klasowych, skrajnego nacjonalizmu, dyskryminacji rasowej, czystek etnicznych itp. „Podburzanie jednych przeciwko drugim w imię religii stanowi szczególnie poważne sprzeniewierzenie się prawdzie i sprawiedliwości, podobnie jak dyskryminacja innych wierzeń religijnych, które przecież należą do najbardziej podstawowej godności i wolności osoby ludzkiej” - zaakcentował.
Papież z Polski zauważył też, że jeżeli środki przekazu mają służyć wolności - same muszą być wolne i należycie korzystać ze swej wolności. Wreszcie stwierdził z naciskiem, że pracownicy środków przekazu są szczególnie zobowiązani do budowania pokoju we wszystkich częściach świata - mogą to czynić burząc mury wzajemnej nieufności, domagając się poszanowania różnicy poglądów oraz dążąc nieustannie do porozumienia i szacunku między poszczególnymi narodami, a nawet więcej jeszcze: do pojednania i miłosierdzia.
Dziennikarstwo, to prawdziwe, jest służbą. Trudną, odpowiedzialną i nieraz bardzo niebezpieczną.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM