piątek, 29 listopada 2013

Nie znam się, dlatego...

Znajomy przyłapał mnie z niewyraźną miną. Pod naciskiem jego dociekań wyznałem w końcu, skąd się wzięła. Chodziło o to, że coraz częściej nawet zupełnie obcy ludzie pytają, co myślę na jakiś temat. Chcą znać moje zdanie. Moją opinię. Przy czym wachlarz poruszanych przez nich w pytaniach tematów jest niesłychanie szeroki.

Znajomy nie za bardzo chwytał, na czym polega problem. „Powinieneś się cieszyć z tych pytań” – zawyrokował stanowczo. „To znaczy, że uważają cię za autorytet”. „Autorytet?!” – zawołałem. „Ależ ja się na większości tych spraw zupełnie nie znam! Jak więc mogę się autorytatywnie wypowiadać?”.

Znajomy, który jest namiętnym oglądaczem tak zwanych kanałów informacyjnych w telewizji, nadal nie podzielał mojego zaniepokojenia. „A twoim zdaniem ci, którzy na bieżąco omawiają wydarzenia w telewizorze znają się na tym, o czym mówią?” – zapytał raczej retorycznie i bez zająknienia przytoczył cztery przykłady z jednego tygodnia, pokazujące niekompetencję ludzi, których nazwał „zawodowymi komentatorami”. „Nikt się przecież nie zna na wszystkim” – pocieszał mnie z zaangażowaniem. „Ale to przecież nie znaczy, że człowiek nie może mieć w każdej sprawie swojego zdania”.

„Wiesz co?” – opanowała mnie nagle troska o mojego znajomego. „Ty może jednak ogranicz trochę wchłanianie telewizyjnych treści” – zaproponowałem tonem lekarza, który nie wie, jak powiedzieć pacjentowi, że powinien rzucić palenie. „Sprawiasz wrażenie kogoś, komu nie przeszkadza wyśmiewana nawet w Internecie zasada ‘Nie znam się, dlatego się wypowiem’...”.

Znajomy w ogóle nie poczuł się dotknięty. „Oj tam, masz przecież jakąś ogólną wiedzę i potrafisz kojarzyć fakty, więc zawsze coś sensownego powiesz. Spójrz na to, jak na coś w rodzaju misji. To nieprawda, że ludzie dzisiaj nie potrzebują autorytetów. Potrzebują ich bardziej, niż kiedykolwiek” – stwierdził tak poważnie, że aż wstrzymałem oddech. „A poza tym zawsze możesz przeczytać jakiś artykuł na dany temat, dokument, książkę lub kogoś bardziej fachowego zapytać” – doradził.

„Nie wystarczy przeczytać mądry dokument, żeby się z sensem wypowiadać na temat, który jest w nim poruszony” – przytoczyłem własne słowa, które umieściłem kilka dni wcześniej w Internecie pod wrażeniem pewnej dyskusji, której stałem się mimowolnym świadkiem. Jeden z jej uczestników obficie sypał cytatami z ważnego dokumentu tylko po to, aby uzasadnić nimi jakąś kompletnie bzdurną tezę, której sam był autorem. Widać było, że dokument czytał, ale absolutnie go nie zrozumiał.

Znajomy orzekł jednak, że szukam dziury w całym i uchylam się przed spełnianiem ludzkich oczekiwań. Poczułem się winnym... stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

wtorek, 26 listopada 2013

To o nas, o naszych czasach

Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, Jezus powiedział: "Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony".
 
Zapytali Go: "Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie?"
 
Jezus odpowiedział: "Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: «Ja jestem» oraz: «nadszedł czas». Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać; ale nie zaraz nastąpi koniec".
 
Wtedy mówił do nich: "Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie". (Łk 21,5-11)

Pewien ksiądz, znakomity teolog, skomentował przeczytane przed chwilą słowa następująco: „Kiedy słuchałem dzisiaj na Mszy świętej Ewangelii, to pomyślałem, że w każdej epoce i pokoleniu słuchali jej z tym samym wrażeniem: "To o nas, o naszych czasach". I nie mylili się. My tak samo słuchamy.” Do podobnego odbioru tego groźnie brzmiącego fragmentu Ewangelii według świętego Łukasza przyznał się zaraz inny kaznodzieja.

Rzeczywiście, trudno się oprzeć takiemu myśleniu, gdy słyszy się zapowiedź Jezusa. I nie przypuszczam, aby było w tym coś złego. Przecież to słowa nie tylko adresowane do nas, ale także o nas mówiące.

Co więcej, nie należy tego, co powiedział Jezus, bagatelizować, zauważając, że w całych dziejach ludzkości nie zdarzyła się epoka, w której nie miałyby miejsca fakty zapowiadane przez Chrystusa: „Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie”. Nieustanna aktualność tej zapowiedzi pokazuje, że systematycznie zbliżamy się do końca czasów, do chwili, w której z tego świata, jaki znamy, w jakim czujemy się u siebie, w miarę bezpiecznie, nie zostanie kamień na kamieniu.

Z faktu, że w każdej epoce i w każdym pokoleniu ludzie słuchając zapowiedzi Jezusa myśleli i myślą „To o nas, o naszych czasach”, niektórzy próbują wyciągać przewrotne wnioski. Pojawiają się fałszywi prorocy, a nawet pseudo mesjasze, którzy na emocjach i lękach innych usiłują zbudować własny zysk. Nie wahają się instrumentalnie traktować Kościoła dla osiągnięcia swoich celów. Jezus, znawca ludzkiej natury, przewidział i to.

Chrystus nie straszy. Uspokaja. Zachęca do ufności. Mówi „nie trwóżcie się”. Kto Jemu zaufa, nie ma się czego bać. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

czwartek, 21 listopada 2013

Pomysł na weekendowy kurs (a nawet dwa)

Ujawniłem jakiś czas temu zupełnie niezobowiązująco pomysł organizowania weekendowych kursów dla dziennikarzy. Raczej jako żart, niż poważną propozycję. Ku mojemu zaskoczeniu, luźno wrzucony w przestrzeń publiczną koncept spotkał się nie tylko z zainteresowaniem, ale wręcz zaczęto mnie namawiać, abym poważnie zabrał się do jego realizacji. „Zobaczysz, że będzie duże zapotrzebowanie” – usłyszałem z niejednych ust ni to proroctwo, ni to zachętę.

Czy można zostać dziennikarzem w jeden weekend? Mam w tej sprawie sporo wątpliwości. Z drugiej strony niedawno czytałem, że mimo namacalnego kryzysu w mediach, wciąż tłumy chcą dziennikarstwo studiować na wyższych uczelniach. Sam zresztą spotkałem w ciągu zaledwie kilku tygodni prawie dziesięciu licealistów obu płci, którzy snują bardzo poważne plany pracy w mediach. Chociaż, jak zwrócił mi uwagę jeden pracownik naukowy, na niejednej uczelni faktycznie dużym powodzeniem cieszy się specjalizacja PR i marketing medialny, a dziennikarstwo nie jest aż tak popularne, jak mogłoby się po pobieżnej lekturze statystyk wydawać.

„Pobudki wyboru dziennikarstwa jako kierunku studiów bywają niskie” – analizował kilka miesięcy temu publicysta dużego tygodnika. „Kierunek ma opinię relatywnie łatwego. Niektórzy są przekonani, że umożliwi im wejście do elity, czyli grupy dziennikarzy, którzy pełnią rolę celebrytów”.

Jeśli cytowany publicysta ma rację, to z naborem na weekendowe kursy dziennikarstwa faktycznie nie powinno być problemu. Wystarczyłoby w ofercie wymienić wśród prelegentów jakieś znane z telewizji nazwisko.

Ponieważ nie brak w moim otoczeniu ludzi pełnych przytomności i zdrowego rozsądku, mój pomysł szybko wywołał nowe propozycje i sugestie. Jedna powtarzała się szczególnie często. „Oprócz weekendowych kursów dla dziennikarzy warto by również zorganizować krótkie, a intensywne szkolenia dla odbiorców mediów. Dla widzów, czytelników, słuchaczy. Bo ludzie bardzo często nie potrafią korzystać telewizji, radia, Internetu i gazet”.

Chociaż może to brzmieć żartobliwie, wcale śmieszne nie jest. Raczej o wiele bardziej prawdziwe, niż się może wydawać. Zapisałem sobie kiedyś na karteczce taką uwagę: „Korzystanie z mediów może być wielką podróżą, która zmienia człowieka, zwiększa jego wiedzę o świecie, rozszerza horyzonty. Pod warunkiem, że umiejętnie i rozumnie korzysta się z różnych mediów”. A niżej dopisałem trochę później: „Nie jest złem istnienie mediów funkcjonujących jak partyjne biuletyny, nastawionych na utwierdzanie konkretnej grupy w przekonaniach. Złem jest brak mediów dialogu, takich, w których toczona jest rzetelna rozmowa o wszystkich najważniejszych dla współczesnego człowieka sprawach”.

„No widzisz, masz już tematy co najmniej dwóch wykładów” – zauważył znajomy, któremu pokazałem karteczkę. „Ty się poważnie zastanów nad tymi kursami dla odbiorców mediów”.

No to się zastanawiam. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

wtorek, 19 listopada 2013

Człowiek na drzewie

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić.
 
Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: "Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu". Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: "Do grzesznika poszedł w gościnę".
 
Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: "Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie". Na to Jezus rzekł do niego: "Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło". (Łk 19,1-10)

Jezus nie przybył do Jerycha, aby Zacheusza potępić. Nie po to, aby mu wytknąć wszystkie jego grzechy i niegodziwości. Przyszedł tam, aby Zacheusza zauważyć wśród liści na drzewie, aby się do niego, grzesznika, odezwać, aby wejść do jego mieszkania, zasiąść do stołu i oznajmić stanowczo, że zbawienie stało się udziałem tego domu.

„Cała historia zbawienia jest historią Boga, który poszukuje człowieka: ofiaruje mu swoją miłość, z czułością go przyjmuje” – napisał papież Franciszek sześć miesięcy temu na Twitterze. Nie napisał niczego nowego. Przypomniał coś, o czym ludzie wiedzą od dawna. Tylko czasami zapominają.

Bóg szuka człowieka. Szuka go tym więcej, im bardziej człowiek usiłuje się przed Nim ukryć. Tak było od samego początku. Co zrobił człowiek po pierwszym grzechu, jaki popełnił? Ukrył się przed Bogiem. A jak zareagował Bóg? Bóg szukał człowieka, który schował się przed nim, po tym, gdy zrobił coś złego.

Gdy Jezus wszedł do domu zwierzchnika celników, okazało się, że Zacheusz był gotów rozdać połowę swych dóbr potrzebującym. Postanowił poczwórnie nagrodzić wszelkie krzywdy, jakich doznali od niego ludzie. Dlaczego? Bo doświadczył spotkania, które otwiera na innych. Spotkał kochającego Boga. Został przez Niego znaleziony. Ale też sam w końcu dał Mu się znaleźć. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

piątek, 15 listopada 2013

Tak się teraz robi informację

To było sporo lat temu. Wtedy, gdy jeszcze wydawało się, że w branży obowiązują wciąż zasady wypracowane przez dziesięcio, a może nawet stulecia.

Razem z dużą grupą dziennikarzy „obsługiwałem” pewne ważne wydarzenie, związane z życiem Kościoła, ale nie tylko. Sytuacja była trudna, ponieważ organizatorom przedsięwzięcia udało się przedstawicieli mediów skutecznie zostawić za drzwiami i przez wiele godzin nie wiadomo było, co się tam naprawdę dzieje. Zapowiadana wcześniej konferencja prasowa wciąż nie mogła dojść do skutku, nerwowość wśród reporterów rosła, mnożyły się domysły i wyobrażenia, cierpliwość wystawiona byłą na potężną próbę. W dodatku dostęp do mobilnego Internetu nie był wtedy taką oczywistością, jak dzisiaj.

W pewnym momencie na schodach pojawił się jeden z – nazwijmy to tak – domowników. Przeszedł, obdarzając zmęczonych czekaniem dziennikarzy sympatycznym uśmiechem. Do jednego z nich nawet pomachał, jak do znajomego, a z kolejnym się przywitał i zamienił dwa albo trzy zdania. Po czym zniknął w jakichś drzwiach.

Paru kolegów dziennikarzy zainteresowało się treścią krótkiej rozmówki. „Co on ci powiedział? Wie, do czego tam w końcu doszli?” – zaczęli indagować towarzysza trwającej już wiele godzin niedoli. Przywitany reporter wzruszył ramionami i powtórzył z lekceważeniem treść rozmowy. „On to tylko słyszał od koleżanki, która im wodę mineralną zanosiła. To żadna wiadomość. Raczej plotka”.

Prawie wszyscy z rozczarowaniem wrócili na swoje dotychczasowe miejsca i zapadli znów w stan oczekiwania. Prawie. Bo siedząca obok mnie na ławce dziennikarka jednego z mediów elektronicznych zaczęła nerwowo wydzwaniać do swojej redakcji. Po czym z absolutną pewnością podyktowała jako news to, co przed chwilą usłyszała w przytoczonej przez innego dziennikarza rozmowie. „Daj to natychmiast!” – mówiła do kogoś stanowczo.

„Co pani robi?” – zdziwiłem się. „Przecież to tylko plotka. Całkowicie niewiarygodna”. Popatrzyła na mnie z wyższością. „Ale jeżeli to okaże się prawdą, my będziemy pierwsi i wszyscy będą się na nas powoływać” – wyłuszczyła mi, jak małemu dziecku.

Czekaliśmy jeszcze dwie i pół godziny. To, co usłyszał w rozmowie z domownikiem dziennikarz, okazało się w niewielkim stopniu zgodne z prawdą. A jednak dziennikarka miała wyraz triumfu na twarzy. „A widzi ksiądz? Tak się teraz robi informację” – powiedziała mi, idąc do samochodu. „Informację?” – zdążyłem wyrazić zdziwienie, zanim trzasnęła drzwiczkami.

To było, jak już wspomniałem, wiele lat temu. Dzisiaj powtarzanie plotek i pogłosek bez żadnej weryfikacji, nikogo już w mediach, nawet tych uchodzących za bardzo poważne i wiarygodne, nie dziwi. No, może prawie nikogo. Mnie i kilku moich znajomych jednak wciąż zdumiewa. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

wtorek, 12 listopada 2013

Bo to jest właśnie normalne

Jezus powiedział do swoich apostołów: "Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: «Pójdź i siądź do stołu»? Czy nie powie mu raczej: «Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił»? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: «Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać»". (Łk 17,7-10)

Jeden z urzędników skarżył się w wywiadzie, że media, zajmując się jego instytucją, wyszukują tylko to, co złe i nagłaśniają wyłącznie wpadki oraz niepowodzenia. „A kiedy wszystko działa normalnie, jak należy, to nikt nawet nie zauważy” – pożalił się szczerze. „No bo to jest właśnie normalne” – zareagował błyskawicznie dziennikarz.

Nie ma co ukrywać. Miło jest wypinać pierś pod medale i odznaczenia. Fajnie jest otrzymywać pochwały, wyróżnienia i nagrody. Przyjemnie jest być docenionym. Gdy ktoś zauważy, jak się wysilamy i staramy, zaraz poprawia się nastrój i samopoczucie. Gdy tego zabraknie, człowiek nieraz robi się markotny i chwieje mu się motywacja. Pojawia się zniechęcenie i frustracja.

Tymczasem Jezus mówi swoim uczniom i naśladowcom: „Gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: «Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać»”. Wzywa do pokory. Do tego, aby nie przypisywać sobie zbyt wiele zasług.

W jednym z komentarzy biblijnych do zacytowanego fragmentu Ewangelii według św. Łukasza czytamy: „Słowa te wyrażają również prawdę, że uczeń nie działa w wyniku swojej wspaniałomyślności, ale z posłuszeństwa wierze”. To niezwykle ważne spostrzeżenie. Czynienie tego, co dobre, nie jest niczym nadzwyczajnym ze strony człowieka. To właśnie jest normalne. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

piątek, 8 listopada 2013

W kolejce do autora sukcesu

Zaraz po ogłoszeniu sukcesu ustawiła się długa kolejka do jego autora. Ściskali mu ręce i uśmiechali się szeroko, starając się powiedzieć jakiś oryginalny komplement. Staliśmy ze znajomym nieco z boku, obserwując całą scenę. Na tyle blisko, żeby słyszeć, co mówiono.

„A ty nie dołączysz do ogólnej radości?” – wyszeptałem znajomemu prosto w ucho. „Nie pogratulujesz?” – dociekałem. „Zdążę” – uspokoił mnie również szeptem. „A tak na marginesie, wiesz, co o gratulacjach powiedział Julian Tuwim?”. Nie wiedziałem. „Powiedział, że gratulacje to najuprzejmiejsza forma zawiści” – poinformował mnie cicho. Parsknąłem pospiesznie tłumionym śmiechem, skupiając na sobie uwagę znacznej części kolejki, która nagle wydała mi się strzałą albo ostrą dzidą wymierzoną w autora sukcesu. Zacząłem uważniej obserwować twarze i dłonie gratulujących. Wypatrywałem szczerości. I czegoś jeszcze. Czegoś, czego nawet sam przed sobą nie miałem odwagi nazwać. Zwłaszcza, że mój znajomy wysyczał mi do ucha ni w pięć ni w dziewięć kolejną sentencję. „U sąsiada zbiory zawsze wydają się lepsze, a jego krowa daje więcej mleka” – zakomunikował. Wiedziałem, że to słowa Owidiusza. Wiedziałem też, że jeśli szybko nie zareaguję, mój znajomy wygłosi jeszcze kilkanaście cytatów na temat zazdrości. Był dobry w tym temacie.

„A zazdrość nie wie co sen, i po cichu zabija” – szepnąłem pospiesznie. „Dobre” – pochwalił znajomy bez szczególnego entuzjazmu. „Nie znałem tego. Sam wymyśliłeś?” – zapytał niejednoznacznie. „Nie. To Jacek Karczmarski” – wyjaśniłem. Znajomy w milczeniu trawił swoją porażkę i tak jawny pokaz niewiedzy.

W tym momencie do autora sukcesu podszedł niezbyt, jak na okoliczności, elegancko ubrany mężczyzna. Wszyscy wiedzieli, że to największy rywal i konkurent autora. Nagle zrobiło się cicho, jakby ktoś maczetą uciął wszystkie toczone szeptem i półgłosem rozmowy.

„Cieszę się” – powiedział mało elegancki facet i obaj z autorem sukcesu padli sobie w objęcia.

„Ja nie mogę. On to powiedział szczerze!” – znajomy boleśnie dziobnął mnie łokciem w bok. „Życz, a będzie ci życzone” – spuentowałem, rozcierając bolące żebra. I pomyślałem, że muszę napisać felieton o zazdrości. Chociaż właściwie nie o zazdrości, tylko o jej odwrotności. O umiejętności cieszenia się z czyjegoś sukcesu. Sukcesu rodzinnego, zawodowego, finansowego, artystycznego bliższych i dalszych krewnych, sąsiadów, znajomych, koleżanek i kolegów.

Wsparty na duchu tym pomysłem ustawiłem się razem ze znajomym na końcu kolejki do autora sukcesu. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

wtorek, 5 listopada 2013

Wszyscy zaproszeni

Gdy Jezus siedział przy stole, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: "Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym".
 
Jezus mu odpowiedział: "Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: «Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe». Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: «Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego». Drugi rzekł: «Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego». Jeszcze inny rzekł: «Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść».
 
Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: «Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych». Sługa oznajmił: «Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce». Na to pan rzekł do sługi: «Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony». Albowiem powiadam wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty". (Łk 14,15-24)

Organizator pewnej imprezy widząc niemal pustą salę, był, z jednej strony, bardzo rozczarowany, z drugiej, mocno poirytowany. „A tylu było zaproszonych!” - wykrzyknął, przeglądając podsuniętą mu przez współorganizatora listę. „Mówiłem, żeby zaprosić całkiem innych ludzi” – zauważył złośliwie współorganizator, którego klęska kompana wcale nie zmartwiła. Wręcz przeciwnie, wyglądał na mocno usatysfakcjonowanego.

Mnóstwo ludzi lubi przywileje. Chętnie widzą siebie w gronie wyróżnionych, traktowanych lepiej od innych. Tego typu postawy nie omijają życia religijnego. W wielu wspólnotach wiary można znaleźć takich, którzy uważają, iż mogą na innych patrzeć z góry, że to czy tamto im się należy.

Niejednokrotnie życie pokazuje, iż tacy ludzie okazują się niegodni wyróżnień i splendorów, jakie ich spotykają. Że na nie zupełnie nie zasługują. W dodatku nieraz wychodzi na jaw, że oni ich wcale nie szanują, wręcz je lekceważą.

Chrystus powiedział wyraźnie, że niebo nie jest dla uprzywilejowanych. Zaproszeni są wszyscy. Jednak od każdego człowieka zależy, co zrobi z otrzymanym zaproszeniem. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM