niedziela, 13 lipca 2014

Pic na sztukę czy katolików?

Jak już wspomniałem w poprzednim wpisie, należę do mniejszościowej grupy nie tylko obywateli polskich, ale również krajowych księży katolickich, którzy nie tylko w całości i uważnie, przy użyciu sporej dawki samozaparcia, przeczytali, ale również obejrzeli zapis wideo spektaklu, który miał być pokazany podczas poznańskiego Festiwalu Malta. I tu od razu muszę się zgodzić z ks. Andrzejem Dragułą, który na swym blogu stwierdził kompetentnie, iż "Język artystyczny Garcíi nie jest wcale łatwy, analiza samego tekstu nie wystarczy, ważna jest inscenizacja, gra aktorów, scenografia. Dopiero całość daje pełny obraz, który i tak pozostaje mocno hermetyczny i trudny do interpretacji", po czym dodał, że argentyński reżyser operuje de facto obrazem, "to teatr na wskroś wizualny, od którego – zgodnie z tym, co sam mówi – trudno się uwolnić". Istotnie, tekst pozbawiony warstwy wizualnej jest trudnym do przełknięcia, wtórnym, kompletnie pozbawionym jakichkolwiek odkrywczych myśli, a nawet choćby odrobinę oryginalnych spostrzeżeń, zestawem monologów. To ważne. W tym spektaklu nie ma rozmowy. Są monologi.

Warstwa wizualna - aż strach to powiedzieć - w moim odbiorze nieco, odrobinkę, ciu ciut, próbuje ratować warstwę tekstową. Pozwala, na przykład, zorientować się, że wygłaszane przez kolejnych pałętających się po scenie wykonawców monologi, budzą bardzo umiarkowane zainteresowanie pozostałych. Nawet jeśli ten czy ów przyjmuje postawę słuchania, to jest to słuchanie przypadkowego gapia, a nie uczestnika dialogu. Dialogu nie ma. Niejako z założenia. Brak dialogu dotyczy - moim zdaniem - całego przedsięwzięcia. Autor nie zamierza rozmawiać z odbiorcami. Może wynika to z jednej strony ze świadomości, iż nie ma im faktycznie nic do powiedzenia, z drugiej z założenia, że oni również niczego mu powiedzieć nie są w stanie.

W sytuacji, gdy nie ma opowieści, która przyciągnęłaby choć na chwilę całą uwagę przypadkowych słuchaczy i gapiów, ani nie ma rozmowy, pozostaje sięganie po formalne prowokacje. Tyle, że one również, ze względu na sięganie po środki wielokrotnie już wykorzystane, znane, zgrane, a przez to rozpaczliwie nudne, okazują się mało skuteczne. Trzeba ogromnego samozaparcia, aby nie zrezygnować z udziału w zbiegowisku (bo taka, w moim odczuciu, jest pozycja odbiorców widowiska) już po kilkunastu minutach. Zapewne wielu ma osobiste doświadczenie szybkiego znużenia przyglądaniem się, jak inni grillują, imprezują czy odbywają piknik. Kilka dni temu miałem okazję obserwować "imprezę integracyjną" 120 pracowników pewnej firmy. Po kwadransie ziewałem niczym hipopotam.
Zaciskając zęby wytrwałem prawie 1,5 godziny bełkotliwych monologów, rozpoznając w tekstach dotyczących Jezusa Chrystusa wyświechtane kalki tego, co o Nim w ciągu minionych 2 tysięcy lat zdołali wydumać najróżniejsi, którzy chcieli Go i Jego wyznawców zohydzić. Nie wiem kto wymyślił powtarzane przez krajowe media sformułowanie o "dekonstrukcji osoby Chrystusa". Moim zdaniem, termin mocno na wyrost w odniesieniu do spektaklu Garcíi.
"Pic na wodę, fotomontaż" - krążyło mi po głowie, gdy wpatrywałem się w ekran, czekając końca zapisu wideo. A kiedy zabrzmiał utwór Józefa Haydna "Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu", w całości i w całkiem dobrym wykonaniu (którego tokujący wcześniej wśród hamburgerowych bułek, mielonego mięsa i litrów farby na nich wylanej aktorzy słuchali w skupieniu i bez zajmowania się czymś innym), zacząłem się zastanawiać, czy po to, aby skłonić ludzi do wysłuchania tego arcydzieła, trzeba urządzać najpierw płytkie prowokacje i na dodatek rozbierać pianistę?
Dzieło Garcíi wedle mnie jest raczej picem, niż sztuką. Jedynym dziełem artystycznym w sensie ścisłym w całym przedsięwzięciu, jest niesamowity utwór Haydna. On niewątpliwie zasługuje, aby go jak najszerzej rozpowszechniać (choć nie jest to muzyka łatwa). Natomiast wkład w spektakl argentyńskiego reżysera na szerokie nagłośnienie, moim zdaniem, nie zasługuje. Niestety, okazał się nie tylko picem, który aspiruje do miana sztuki. Okazał się też picem, na który dali się nabrać liczni dyskutanci, w tym mnogo tych podkreślających swoją katolickość. Rzecz nie warta nie tylko świeczki, ale nawet ogarka. Szkoda, że tylu dało się wykiwać.
stukam.pl