Jak już wspomniałem w poprzednim wpisie, należę do mniejszościowej
grupy nie tylko obywateli polskich, ale również krajowych księży
katolickich, którzy nie tylko w całości i uważnie, przy użyciu sporej
dawki samozaparcia, przeczytali, ale również obejrzeli zapis wideo
spektaklu, który miał być pokazany podczas poznańskiego Festiwalu Malta.
I tu od razu muszę się zgodzić z ks. Andrzejem Dragułą, który na swym blogu stwierdził kompetentnie, iż "Język
artystyczny Garcíi nie jest wcale łatwy, analiza samego tekstu nie
wystarczy, ważna jest inscenizacja, gra aktorów, scenografia. Dopiero
całość daje pełny obraz, który i tak pozostaje mocno hermetyczny i
trudny do interpretacji", po czym dodał, że argentyński reżyser operuje de facto
obrazem, "to teatr na wskroś wizualny, od którego – zgodnie z tym, co
sam mówi – trudno się uwolnić". Istotnie, tekst pozbawiony warstwy
wizualnej jest trudnym do przełknięcia, wtórnym, kompletnie pozbawionym
jakichkolwiek odkrywczych myśli, a nawet choćby odrobinę oryginalnych
spostrzeżeń, zestawem monologów. To ważne. W tym spektaklu nie ma
rozmowy. Są monologi.
Warstwa
wizualna - aż strach to powiedzieć - w moim odbiorze nieco, odrobinkę,
ciu ciut, próbuje ratować warstwę tekstową. Pozwala, na przykład,
zorientować się, że wygłaszane przez kolejnych pałętających się po
scenie wykonawców monologi, budzą bardzo umiarkowane zainteresowanie
pozostałych. Nawet jeśli ten czy ów przyjmuje postawę słuchania, to jest
to słuchanie przypadkowego gapia, a nie uczestnika dialogu. Dialogu nie
ma. Niejako z założenia. Brak dialogu dotyczy - moim zdaniem - całego
przedsięwzięcia. Autor nie zamierza rozmawiać z odbiorcami. Może wynika
to z jednej strony ze świadomości, iż nie ma im faktycznie nic do
powiedzenia, z drugiej z założenia, że oni również niczego mu powiedzieć
nie są w stanie.
W sytuacji, gdy nie
ma opowieści, która przyciągnęłaby choć na chwilę całą uwagę
przypadkowych słuchaczy i gapiów, ani nie ma rozmowy, pozostaje sięganie
po formalne prowokacje. Tyle, że one również, ze względu na sięganie po
środki wielokrotnie już wykorzystane, znane, zgrane, a przez to
rozpaczliwie nudne, okazują się mało skuteczne. Trzeba ogromnego
samozaparcia, aby nie zrezygnować z udziału w zbiegowisku (bo taka, w
moim odczuciu, jest pozycja odbiorców widowiska) już po kilkunastu
minutach. Zapewne wielu ma osobiste doświadczenie szybkiego znużenia
przyglądaniem się, jak inni grillują, imprezują czy odbywają piknik.
Kilka dni temu miałem okazję obserwować "imprezę integracyjną" 120
pracowników pewnej firmy. Po kwadransie ziewałem niczym hipopotam.
Zaciskając
zęby wytrwałem prawie 1,5 godziny bełkotliwych monologów, rozpoznając w
tekstach dotyczących Jezusa Chrystusa wyświechtane kalki tego, co o Nim
w ciągu minionych 2 tysięcy lat zdołali wydumać najróżniejsi, którzy
chcieli Go i Jego wyznawców zohydzić. Nie wiem kto wymyślił powtarzane
przez krajowe media sformułowanie o "dekonstrukcji osoby Chrystusa".
Moim zdaniem, termin mocno na wyrost w odniesieniu do spektaklu Garcíi.
"Pic
na wodę, fotomontaż" - krążyło mi po głowie, gdy wpatrywałem się w
ekran, czekając końca zapisu wideo. A kiedy zabrzmiał utwór Józefa
Haydna "Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu", w całości i w
całkiem dobrym wykonaniu (którego tokujący wcześniej wśród
hamburgerowych bułek, mielonego mięsa i litrów farby na nich wylanej
aktorzy słuchali w skupieniu i bez zajmowania się czymś innym), zacząłem
się zastanawiać, czy po to, aby skłonić ludzi do wysłuchania tego
arcydzieła, trzeba urządzać najpierw płytkie prowokacje i na dodatek
rozbierać pianistę?
Dzieło Garcíi wedle
mnie jest raczej picem, niż sztuką. Jedynym dziełem artystycznym w
sensie ścisłym w całym przedsięwzięciu, jest niesamowity utwór Haydna.
On niewątpliwie zasługuje, aby go jak najszerzej rozpowszechniać (choć
nie jest to muzyka łatwa). Natomiast wkład w spektakl argentyńskiego
reżysera na szerokie nagłośnienie, moim zdaniem, nie zasługuje.
Niestety, okazał się nie tylko picem, który aspiruje do miana sztuki.
Okazał się też picem, na który dali się nabrać liczni dyskutanci, w tym
mnogo tych podkreślających swoją katolickość. Rzecz nie warta nie tylko
świeczki, ale nawet ogarka. Szkoda, że tylu dało się wykiwać.
stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz