niedziela, 28 lutego 2010

Nikt nie będzie mi mówił

2. Niedziela Wielkiego Postu C

W pierwszym czytaniu mszalnym o niesłychanie ważnym wydarzeniu - o przymierzu, które Bóg zawarł z Abrahamem. W drugim też wielkiej wagi słowa, z kulminacją w postaci doprawdy mogącego dziś irytować stanowczego stwierdzania: „Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie”. I wreszcie fragment Ewangelii według świętego Łukasza, opowiadający o zdumiewającym wydarzeniu, które miało miejsce na pewnej górze, a którego świadkami byli zaledwie trzej Apostołowie. O Przemienieniu Pańskim. Dlaczego te trzy tematy pojawiają się razem? Na którym skupić największą uwagę? I czy coś je w sposób szczególny łączy?

Rodzice znajomej gimnazjalistki mają z nią poważne problemy wychowawcze. To grzeczne do niedawna dziecko nagle zaczęło chodzić własnymi ścieżkami, mieć przed najbliższymi mnóstwo tajemnic, w jej życiu pojawiły się nowe koleżanki i nowi koledzy, którzy co prawda odwiedzają ją w domu, ale tylko wtedy, gdy nie ma rodziców. Gimnazjalistka kłamie, a przede wszystkim nie wykonuje poleceń. Zarówno tych dużych, jak i tych małych. Gdy któregoś dnia mama bezradnie zapytała ją: „Dlaczego mnie nie słuchasz?”, gimnazjalistka odpowiedziała z uśmiechem „Słucham, ale nie reaguję”. „Ale dlaczego?” - dociekała mama. „Przecież wiesz, że to wszystko dla twojego dobra”. A na to gimnazjalistka: „A skąd mam to wiedzieć?”.

Abraham zachowywał się w czasie rozmowy z Bogiem trochę jak ta gimnazjalistka. Co prawda wyszedł z namiotu, co prawda uwierzył w zapowiedź, że będzie miał potomstwo liczne jak gwiazdy na niebie, ale już w kwestii osiedlenia się na Ziemi Obiecanej domagał się od Boga jakiegoś potwierdzenia: „O Panie, o Panie, jak będę mógł się upewnić, że otrzymam go na własność?”. Takim potwierdzeniem stało się przymierze. Podczas jego zawierania, które dokonało się w sposób niezwykły i niewytłumaczalny, ale pokazujący Bożą potęgę, Bóg potwierdził w sposób uroczysty: „Potomstwu twemu daję ten kraj od Rzeki Egipskiej aż do wielkiej rzeki Eufrat”. Ale przymierze nie było jednostronnym zobowiązaniem podjętym tylko przez Boga wobec człowieka. Abraham też się do czegoś zobowiązywał. Do tego, że będzie słuchał Boga.

W czasie Przemienienia Pańskiego na górze trzej Apostołowie, których Jezus wziął ze sobą, nie byli nie tylko bardzo aktywnymi uczestnikami zdarzenia, ale nawet niezbyt uważnie je obserwowali. Gdy ukazali się Mojżesz i Eliasz rozmawiali z Jezusem o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Apostołowie spali. Ocknęli się dopiero pod koniec spotkania. Byli mocno pogubieni. Piotr zaczął zgłaszać jakieś dziwaczne pomysły: „Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. I wtedy pojawił się obłok i rozległ się z niego głos. W czasach Starego Testamentu Bóg przemawiał z obłoku. Na Górze Przemienienia z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie”.

O co chodzi z tym słuchaniem?

Ojciec Augustyn Pelanowski OSPPE wyjaśniał kilka lat temu: „Głos z obłoku wskazał na Jezusa jako na kogoś, kogo trzeba słuchać. Nie chodzi o to, by po prostu kogoś wysłuchać jak wokalistę, ale o posłuszeństwo wierze” i przypomniał: „Paweł mówi na samym początku Listu do Rzymian, że od Chrystusa otrzymał nie tylko łaskę, ale i urząd apostolski, aby ku chwale Jego imienia pozyskiwać wszystkich pogan dla posłuszeństwa wierze! Dość niejasne określenie dla współczesnego człowieka, ale ono tłumaczy sens powołania chrześcijańskiego”.

O. Pelanowski trafił w sedno problemu, z którym zmaga się dzisiaj mnóstwo ludzi, także ludzi, którzy w sondażach deklarują się jako katolicy. Problem posłuszeństwa! To nie jest tylko problem dorastających nastolatków. To jest problem niejednego człowieka, który uważa się za wierzącego, bo przyjmuje do wiadomości, ze Bóg istnieje. Tymczasem prawdziwa chrześcijańska wiara to nie akceptacja faktu istnienia Boga. Chrześcijańska wiara to posłuszeństwo wobec Boga. To wypełnianie Jego woli, czyli życie nie w taki sposób, jak ja chcę, ale w taki sposób, jak Bóg tego chce.

O. Pelanowski wskazał, że niezłym testem posłuszeństwa woli Bożej może być modlitwa. „Czy twoje modlitwy są mówieniem Bogu, co On ma dla ciebie uczynić, czy też słuchaniem Go, by wypełnić to, co On ci mówi?”. Wiara i posłuszeństwo są ściśle ze sobą powiązane. Tak bardzo, że jak stwierdził cytowany już kilka razy paulin, nie ma prawa o sobie mówić, że jest wierzącym, ktoś, kto nie poświęca codziennie czasu na pytanie Jezusa przez Jego objawione słowa: „Co chcesz, abym uczynił?”.

„Już w przedszkolu wiedziałam, że mam problem z wykonywaniem poleceń! Nikt w mojej klasie nie spędził w kącie więcej czasu niż ja. Nie miałam ochoty na drzemkę, bo chciałam się bawić z koleżankami – do kąta! Chciałam malować palcami, a nie słuchać bajki – do kąta! I proszę, nie zmuszajcie mnie do jedzenia tych wstrętnych posiłków ze stołówki – tak, wiem, idę do kąta. Moja nauczycielka stwierdziła, że jestem nieposłuszna, a ja jedynie nie lubiłam, gdy ktoś mi mówił, co mam robić” - napisała Kim Kiyosaki w książce „Bogata kobieta”. „Cecha ta była we mnie bardzo głęboko zakorzeniona. Gdy ktoś kazał mi coś zrobić, nie robiłam tego tylko dlatego, że nie lubiłam, gdy ktoś mi mówi, co mam robić. I zwykle wtedy wiedziałam, że tak naprawdę byłoby najlepiej, gdybym po prostu wykonała polecenie. Tak, przysporzyło mi to kilku kłopotów w życiu, ale także sprawiło, że stałam się bardzo niezależna, zwłaszcza pod względem finansowym”.

Ta opowieść jest bliska nie tylko dążącym do samodzielności kobietom. Ta opowieść jest bliska ogromnej rzeszy ludzi, którzy chcą żyć według własnego pomysłu, według własnej recepty, według własnych reguł.

„Zbyt często nauczanie Kościoła jest postrzegane jako ciąg zakazów” - zauważył niedawno Benedykt XVI. Kilka lat temu od czytelników włoskiego tygodnika „Famiglia Cristiana” otrzymał m. in. takie pytanie: „Czy Kościół swymi zakazami nie niszczy radości, jaką daje eros?”. Ojciec święty odpowiedział: „Szczęście drugiej osoby musi stać się dla mnie ważniejsze, niż moje własne. By chcieć nie tylko brać, ale dawać, potrzebna jest droga oczyszczenia i dojrzewania. To, co tradycyjny język nazywa „wychowaniem do czystości”, jest w istocie uczeniem się dojrzałej miłości”.

Problem w tym, że my dzisiaj sami chcemy ustalać nawet znaczenie słów, pojęć, terminów. Według własnego uznania chcemy decydować nie tylko o tym, czym jest życie, czym jest śmierć, kiedy ktoś jest człowiekiem, a kiedy przestaje nim być, co jest dobrem, a co złem. My chcemy ustalać i na nowo definiować nawet to, czym jest miłość! Nie chcemy słuchać nie tylko co ma nam na ten temat do powiedzenia Kościół. Nie chcemy słuchać nawet tego, co mówi do nas Bóg. Bóg, który jest Miłością.

Wielki Post to czas szczególnej przemiany człowieka. To dni „metanoi”, radykalnej zmiany sposobu myślenia, przemiany ludzkiego serca. Święty Paweł w Liście do Filipian zapowiada, że Jezus Chrystus „przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować”. Zapowiada przemienienie. Nasze przemienienie. Przemienienie, które zawiera w sobie „podporządkowanie” nas Jezusowi.

Przemiana wymaga posłuszeństwa. Podporządkowania. Zgody na to, że ktoś inny mówi mi, co mam robić. Zgody na to, aby moje życie było realizacją Bożego zamysłu, a nie mojego. W modlitwie „Ojcze nasz” mówimy do Boga „Bądź wola Twoja”. Czy zdajemy sobie z prawdziwego znaczenia tych słów? Z konsekwencji, jakie one ze sobą niosą? Czy jednak wolimy na co dzień dyktować Panu Bogu naszą wersję wydarzeń i czekać, że to Bóg będzie posłuszny nam?

sobota, 27 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (10): Mam wroga

- Dzwonił do mnie M. i prosił, żebym ci…
- Ty w ogóle gadasz z tą gnidą dworską? Weź mi o nim ani wspominaj, bo mnie zaraz cholera tu weźmie.
- Ale on…
- Mówię ci, nawet nie wymieniaj przy mnie jego imienia, jak chcesz, żebym był spokojny.
- Opanuj się trochę i posłuchaj. M. chciał…
- Nie interesuje mnie, czego chce ta szmata. Jedyna informacja na jego temat, jaka by mnie ewentualnie zainteresowała, to taka, że wpadł pod autobus albo utopił się w Wiśle.
- Dasz mi skończyć?
- Jeśli nadal chcesz mówić o M., to nie.
- A może mam ci coś ważnego do przekazania? Dzwonił do mnie, bo ty nie odbierasz od niego telefonów.
- On się dziwi? Ja się dziwię, że on ma odwagę w ogóle do mnie dzwonić! Skrajna bezczelność z jego strony.
- Za co ty go tak nienawidzisz?
- Już ja mam swoje powody. I lepiej nie dociekaj, bo czasami lepiej nie wiedzieć za dużo. W ogóle nie mieszaj się w nasze sprawy. Nie pchaj palca między drzwi, bo go stracisz.
- Ale on nie chce mieć w tobie wroga i chce cię przeprosić.
- Przeprosić? I nic więcej? Dobre sobie. Może mi jeszcze wygłosisz mowę, że mam miłować moich wrogów? Wszystkich, ale nie M.
- Może się jednak zastanowisz? On mówi, ze nie miał wtedy racji. Dałem mu twój adres mailowy…
- Oj, uważaj, bo i ciebie dopiszę do czarnej listy…

piątek, 26 lutego 2010

Stacja III: Nieudany początek

DROGA NA SZCZYT Rekolekcje wielkopostne dla...

Wyszli na boisko jako faworyci. Kibice szaleli. Hala aż się trzęsła od entuzjazmu. Nikt nie miał wątpliwości, że będzie kolejny sukces. Dlatego gdy już w pierwszej minucie stracili kilka punktów zapanowało niedowierzanie. Na trybunach zrobiło się cicho. Telewizyjni komentatorzy bardzo szybko przestali bagatelizować niekorzystny przebieg gry i już od trzeciej minuty zaczęli ostrożnie przygotowywać widzów na klęskę... „Dlaczego już z góry skazaliście nas na porażkę?” - z żalem i pretensjami pytali zawodnicy w czasie przerwy…

To miał być wielki sukces. Biznesplan bez zarzutu. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Każda ewentualność przewidziana. Żadnych zaskoczeń. Pełny profesjonalizm. Wielka inauguracja, na której nie zabrakło najważniejszych. Przychylne komentarze w branży. Oczywiście skrywana zazdrość potencjalnych konkurentów. No ale tego się nie da uniknąć. Wręcz przeciwnie, można to wykorzystać jako dodatkową medytację do lepszej pracy i większego wysiłku. I nagle, pod koniec pierwszego miesiąca działania, okazało się, że w oprogramowaniu, na którym całe przedsięwzięcie stoi, jest poważny błąd. I że przez ten błąd w ciągu niespełna miesiąca narosły ogromne straty, a w dodatku jeden z kontrahentów zaczął grozić sądem. „Trzeba to zamknąć” - powiedział jeden z głównych inwestorów i pomysłodawców. „Taka klęska na początku to zły znak. Ostrzeżenie. Ja się wycofuję”.

Był poniedziałek rano. Jechała na ważne spotkanie. Tydzień zapowiadał bardzo dobrze. Naprawdę obiecująco. Uśmiechnięta zerkała na swoje odbicie w lusterku i nuciła w rytm piosenki granej przez jej ulubioną stację. Nagle, gdy zatrzymała się na czerwonym świetle, najpierw usłyszała dziwny głuchy odgłos uderzenia, a potem poczuła, jak cały samochód skacze do przodu mimo mocno naciśnietego hamulca. Zamknęła oczy, więc nie widziała, jak uderza w bagażnik samochodu przed nią. „Pół godziny później, gdy wszyscy czekali, aż policja wreszcie przebije się przez korki, płakała mężowi do komórki: „Cały tydzień spieprzony. Chyba odwołam wszystkie zaplanowane sprawy. Jeśli poniedziałek tak mi się zaczyna, to nic się w tym tygodniu nie może udać”. Nie chciała słuchać ani jego pocieszeń ani argumentów za tym, aby nie tylko nie odwoływała spotkań zaplanowanych na kolejne dni, ale również, aby nie rezygnowała z tego zaplanowanego na poniedziałek.

Lubię drogi krzyżowe w nowoczesnych kościołach. Zwłaszcza te, których stacje ułożone są nie poziomo, ale wspinają się coraz wyżej i wyżej. No i są umieszczone na jednej ścianie. Gdy się patrzy na taką drogę krzyżową, widać że pierwszy upadek Jezusa miał miejsce zaraz po przyjęciu krzyża. Na samym początku. Zaraz po wyruszeniu na Golgotę. Na jej szczyt. Ilekroć widzę taka drogę krzyżową, pojawia się w mojej świadomości pytanie „A co by było, gdyby Jezus zrezygnował już po tym upadku z dalszej wędrówki? Co by było gdyby się tutaj poddał i nie wstał?”. Zapewne zakatowaliby Go na miejscu. Czyli na pozór efekt byłby taki sam. A jednak Jezus wstał i poszedł dalej. Dlaczego?

W piosence Budki Suflera „Ceń wielkiej góry” powtarza się refren:

„Sam możesz wybierać los, szczytów, szczytów ślad
Sam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt!”

Dla ucznia Jezusa nie na rezygnacji z powodu nieudanego początku. Trzeba wstać i iść dalej. Na szczyt.

Ciąg dalszy

Posłuchaj

Niezbyt wielkie posty (9): Gniew

- Gniewasz się ciągle na mnie za ten zakład? Weź przestań.
- Nie dość, że zrobiłeś ze mnie idiotę, to jeszcze psujesz mi opinię.
- Ja? W życiu! Dlaczego miałbym ci psuć opinię? I w jaki sposób?
- A kto zrobił ze mnie rekordowego sknerusa?
- A, o to chodzi… To raczej dość powszechna opinia o tobie.
- Dzięki tobie! Chodzisz i wszystkim powiadasz, że jestem sknera.
- Przeceniasz mnie. A siebie nie doceniasz. I spostrzegawczości ogółu.
- Jak to?
- Zwyczajnie. Nie trzeba być specjalnie bystrym, żeby zauważyć, że niechętnie się rozstajesz ze swoją własnością. Ile razy zdarzyło ci się komuś pożyczyć kasę? Nawet książek i filmów wideo nie chcesz pożyczać. A już samochodu to nikomu dotknąć nie pozwalasz, nawet własnej żonie.
- Ona bardzo słabo jeździ…
- To ją naucz, a nie chowaj przed nią kluczyków.
- Sporo wiesz o naszych sprawach rodzinnych.
- Pewnie jeszcze bardziej się obrazisz? Wszyscy wiedzą, bo widzą, jak robisz cyrki na parkingu pod supermarketem.
- To aż tak widać?
- Pytanie!
- Wiesz co. Właściwie powinienem ci być wdzięczny…
- Taaaak? A za co?
- No że jednak wyłudziłeś ode mnie te stówę. I to publicznie. Wychodzi, że nie jestem taki sknera. Już się nie gniewam.

czwartek, 25 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (8): Stówa

- Pożycz stówę…
- Spadaj.
- Tak od razu „spadaj”? Tego się po tobie nie spodziewałem.
- Nie mam.
- Czego nie masz?
- Nie mam stówy na zbyciu.
- Akurat. Już ci uwierzę. Czasy, kiedy to ty ode mnie pożyczałeś kasę już dawno minęły.
- A ty niby taki biedny? Stówy nie masz?
- Jak mi pożyczysz, będę miał.
- Serio jej potrzebujesz? Nie podpuszczasz mnie?
- Skoro chcę pożyczyć, to chyba nie po to, aby nią papierosa przypalić, nie?
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
- To pożyczysz mi tę stówe, czy mam iść do kogoś innego?
- A kiedy oddasz?
- Jak będę miał, to oddam. Czasy są niepewne. Przynajmniej dla takich jak ja.
- Nic nie mówiłeś wcześniej, że masz kłopoty.
- Bo nie pytałeś. A poza tym, kto się lubi chwalić kłopotami finansowymi?
- To prawda. Takich rzeczy się raczej bez potrzeby nie rozgłasza.
- Sam widzisz. To co będzie z tą stówą?
- Noooo, masz, tylko nie zapomnij oddać…
- Dzięki, hihi
- Czego się śmiejesz?
- A bo się założyłem z jednym, że nawet od takiego sknery, jak ty, uda mi się pożyczyć stówę, hehe. Tam siedzi, widzisz?
- Założyłeś się? Ty mendo! Zaraz cię dopadnę!
- No co ty? Spójrz na to po katolicku. Udowodniłeś właśnie, że Jezus miał rację, jak mówił „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam”.
- Ty się Panem Jezusem nie zasłaniaj! Oddawaj tę stówę!
- Masz. I tak jestem o stówę do przodu.
- Jak to?
- Przecież mówię, że się założyłem. O stówę!

środa, 24 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (7): No to cud

- Byłeś już w Sokółce?
- Nie, a po co?
- No jak to, tam przecież się zdarzył cud. Opłatek się przemienił w ciało Chrystusa.
- Nie chcę gasić twojego entuzjazmu, ale taki cud to się zdarza po kilka razy dziennie w każdym kościele katolickim na całym świecie.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi! Pisali w Internecie, że na tej hostii w Sokółce to znaleźli prawdziwy kawałek ludzkiego serca. To jest cud!
- To się jeszcze okaże.
- Coś ty taki niechętny? Katolik powinien wierzyć w cuda, a ty coś widzę nie za bardzo…
- Ja wierzę w cuda. Ale nie w takie, jak płaczące figury lub obrazy, pokazujące się na szybach albo drzewach.
- No to przesadziłeś. Pisali, że w Sokółce może być tak zwany cud eucharystyczny i że takich cudów na świecie to już dużo było. Że na przykład hostia krwawiła w czasie Mszy świętej.
- Szczerze mówiąc mnie takie cuda nie są potrzebne. Jeśli chodzi o cuda, to wolę uzdrowienia. To jest przynajmniej konkretne dobro, a nie niezbyt pewnego pochodzenia widowisko.
- To ja już nie wiem, czy ty jesteś gorliwy katolik czy jakiś sceptyk i niedowiarek.

wtorek, 23 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (6): Gadulstwo

- Co mnie podkusiło, żeby się z nim pod kościołem umówić? Teraz tu sterczę jak jakiś palant. Jak znam życie, to on tam będzie siedział z pół godziny, albo dłużej… A właściwie klęczał. Mówi, że się modli. Jak się można tak długo modlić? Pewnie nie odmawia tych znanych modlitw, tylko gada do Pana Boga, co mu ślina na język przyniesie… Ja bym nie potrafił tyle czasu się modlić… Fakt, rzadko w ogóle się modlę… Ale gdzie człowiek ma głowę do tego, żeby rano jakieś modły odprawiać? Nie dość, że się ledwo z łóżka zwlecze, jak zwykle za późno, potem walka o łazienkę z resztą rodziny, śniadanie na stojąco i już trzeba się ładować do auta, żeby jakoś się przepchnąć przez te korki… Gdzie w tym wszystkim złapać chwilę na jakieś „ojczenasze”? A znowu wieczorem… Przecież nawet nie wiem, kiedy zasypiam… Dobrze, że ten telewizor sam się wyłącza, bo by grał do rana… Zresztą, co ja mam Panu Bogu do powiedzenia? Że mnie cholera bierze z tym wszystkim? A co Go to obchodzi?
- O, już jesteś. Przepraszam…
- Powiedz mi, jak Pan Bóg wytrzymuje to twoje gadulstwo?
- Właściwie to ja niewiele mówię do Niego…

poniedziałek, 22 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (5): Kim jestem?

- Był u ciebie ankieter?
- Był. U ciebie też?
- Był. To ciekawe, że akurat na nas dwóch trafił.
- Pytał cię o religię?
- Pytał. Czy to nie są tak zwane dane wrażliwe?
- Przecież ankieta anonimowa była.
- Fakt. Sondaż taki.
- I co odpowiedziałeś na pytanie o religię?
- Jak to co? Że jestem katolikiem!
- To tak, jak ja.
- No to statystycznie niczym się nie różnimy. Pewnie ci głupio, że w statystyce wypadasz tak samo, jak ja, co? Na pewno cię to irytuje.
- Z pewnością nie jesteśmy katolikami w takim samym stopniu…
- Tak uważasz? To znaczy, jeden jest bardziej katolikiem, a drugi mniej, tak?
- Na pewno się różniliśmy w odpowiedziach na bardziej szczegółowe pytania. O tym jestem przekonany.
- Na przykład takie o chodzenie na Mszę albo o wiarę w życie pozagrobowe?
- Na przykład.
- Albo o zdanie w sprawie eutanazji, aborcji, in vitro?
- No też.
- I w kwestii seksu przed ślubem? Oraz rozwodów?
- Niewątpliwie.
- To głupie, ale zauważyłem, że tam nie było jednego ważnego pytania.
- Jakiego?
- Ja bym jeszcze zadał pytanie: „Jeśli jesteś chrześcijaninem, to kim dla ciebie jest Jezus Chrystus?”.
- Tobie brakowało takiego pytania? Niepojęte.

niedziela, 21 lutego 2010

Kuszenie Boga

Zawsze była przeciwna jego pasjom. Bała się ich. Miała jak najgorsze przeczucia. "To jest kuszenie Pana Boga" - mawiała, gdy wybierał się na kolejną niebezpieczną wyprawę. W końcu się doczekała. Z kolejnej szaleńczej eskapady przywieziono go nieprzytomnego. Po tygodniu zmarł. "Wiedziałam, wiedziałam, że Pan Bóg nie będzie w nieskończoność pozwalał się kusić i prowokować" - mówiła po pogrzebie.

Czy można kusić samego Boga?

"Pierwsze przykazanie Boże potępia grzechy bezbożności, do których należą przede wszystkim: kuszenie Boga w słowach i czynach, świętokradztwo i symonia" - stwierdza jednoznacznie Katechizm Kościoła Katolickiego (2118). A potem wyjaśnia: "Kuszenie Boga polega na wystawianiu na próbę - w słowach lub w uczynkach - Jego dobroci i wszechmocy. Właśnie w ten sposób Szatan chciał, by Jezus rzucił się ze Świątyni i aby przez to zmusił Boga do działania. Jezus przeciwstawia Mu słowa Boga: "Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego" (Pwt 6,16). Takie wystawianie Boga na próbę rani szacunek i zaufanie jakie należą się naszemu Stwórcy i Panu. Zawsze zawiera zwątpienie dotyczące Jego miłości, opatrzności i mocy" (KKK 2119).

"Kuszenie w języku potocznym kojarzy się nam niemal wyłącznie z nakłanianiem do zła przez kusiciela, jednak pierwotny sens biblijny tego słowa oznacza także poddawanie kogoś próbie. Próba ma wydobyć na światło dzienne to, co ukrywa się w środku, a często jest osłonięte maskującymi pozorami. Dzięki próbie nie tyle Bóg dowiaduje się czegoś nowego o nas, ale to my sami poznajemy, jacy naprawdę jesteśmy. Pismo Święte mówi również o takim kuszeniu, które polega na nakłanianiu człowieka do zła. Sprawcą takiego działania jest kusiciel – szatan, a nigdy Bóg, który „ani nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi” – stwierdza św. Jakub (1, 36 b)" - wyjaśnia ks. Krzysztof Osuch w serwisie mateusz.pl.

Czy można Boga sprowokować do zła? Wielu, także chrześcijan, pielęgnuje w sobie przekonanie, że można. Nie tylko dopuszczają do siebie myśl, że Bóg może być sprawca zła, ale nawet czasami widzą w Nim źródło zła. To wielki błąd. To wielkie osiągniecie szatana, który wszystko przekręca, zło nazywa dobrem, a dobro złem. Szatan nie ma zahamowań. Nie waha się do uzasadnienia pokusy użyć nawet słów wziętych z Pisma Świętego.

Ewangelista Łukasz swoja opowieść o kuszeniu Jezusa kończy niepokojącym zdaniem: "Gdy diabeł dokończył całego kuszenia, odstąpił od Niego aż do czasu". Aż do czasu. To zapowiada ciąg dalszy dramatu. Bo kuszenie Jezusa, kuszenie Boga, jest dramatem. Jest szczególnym uwidocznieniem wrogości, jaką szatan obdarza Boga.

Dlaczego Jezus był kuszony? Między innymi po to, abyśmy zrozumieli różnicę między pokusą a faktycznym złem.

"Kuszenie, nawet najsilniejsze, choć jest nieodłącznym elementem życia ludzkiego, nie pomniejsza jednak naszego człowieczeństwa. Jezus, Wcielony Syn Boży, doświadczył również kuszenia. Jest rzeczą ogromnie ważną, abyśmy przyjęli właściwą postawę wobec pokusy, abyśmy mieli świadomość, że w samej pokusie nie ma cienia grzechu. Niezdrowe poczucie winy wywołane jedynie samą pokusą, sprawia, iż koncentrujemy się na niej i czujemy się nią już jakoś zbrudzeni" - zwrócił uwagę o. Józef Augustyn.

Nie jesteśmy bezradni wobec pokus. Nie mamy obowiązku ulegać nawet najsilniejszej pokusie. Kpiarze, którzy mówią, że pokusie trzeba ulegać, bo drugi raz może nie przyjść, nie mają racji. Nawet najlepiej uzasadniona pokusa jest tylko pokusą. Niczym więcej. Jesteśmy w stanie (z Bożą pomocą) powiedzieć jej "nie".

sobota, 20 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (4): Moje sprawy

- Już wiem!
- Co wiesz?
- Jak ci wyjaśnić na przykład sens postu. Ale nie tylko postu. Także sens religijnego świętowania. Na przykład tego, żebyś w niedzielę szedł do kościoła, a nie do hipermarketu!
- A skąd wiesz, że w niedziele chodzę do hipermarketu? Szpiegujesz mnie?
- Nie, tak tylko ogólnie mówię…
- A ja ogólnie mówię, że chodzę do galerii handlowej w niedzielę na przykład dlatego, że tam są całkiem fajne restauracje i kawiarnie. Więc idę z całą rodziną na pyszny obiadek albo na dobrą kawę. A ty byś pewnie w niedzielę pozamykał nawet lodziarnie w upał, co?
- Ależ nie! I nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam. To ty usiłujesz zmienić moje przyzwyczajenia i ingerujesz w moje myślowe schematy.
- No właśnie o to chodzi! Przyzwyczajenia i myślowe schematy! Uważasz, że one są najważniejsze i nienaruszalne, co?
- Jest mi z nimi wygodnie. Ułatwiają mi życie.
- Ale pamiętasz, że Jezus miał za złe faryzeuszom, że żyją według przyzwyczajeń i myślowych schematów? I że ja łamał?
- No pamiętam, nie kazał pościć i jadał z kim chciał, nawet z celnikami… Ja to bym chętnie z jakimś celnikiem obiad zjadł… Znajomy celnik może się przydać…
- Kazał pościć, ale inaczej. Chodzi o to, żeby w post, ale też w święto, człowiek nie załatwiał swoich spraw, tylko sprawy Boże, rozumiesz?
- A co z moimi sprawami?

piątek, 19 lutego 2010

Stacja I. Skazani

DROGA NA SZCZYT Rekolekcje wielkopostne dla...

I po co to wszystko? Jaki w tym wszystkim jest sens? Dokąd to wszystko zmierza? Jak długo można to wytrzymać? Wciąż to samo. Wciąż szukanie jakiegoś punktu zaczepienia. Jakiegoś punktu odbicia do dalszej egzystencji. Do dalszego trwania…

„Jak żyć, będąc brzydką? Tak się nie da, płaczę całe dnie, chcę się zabić, nie umiem żyć. Mam dużo znajomych, w klasie mnie lubią, jestem dość fajna, ale cała reszta mojej szkoły ocenia mnie tylko po wyglądzie, wyzywają mnie od najgorszych, mówią, że mam okropną mordę, a ja jestem kompletnie załamana... Nie jestem gruba, mam tylko okropną twarz. Nigdy nie miałam chłopaka i pewnie nie będę miała. Podobam się robotnikom na ulicy i starym dziadkom oraz pijakom, cudownie! Boję się każdego dnia iść do szkoły, chciałabym się zapaść pod ziemię, chciałabym żeby mnie nie było, chciałabym być niską i nie zwracać swoją osobą uwagi innych... Jak mam dalej żyć, jak nie zwracać uwagi na te głupie docinki, spojrzenia? Boję się wszystkiego, zaczynam bać się ludzi...” - napisała na jednym z forów caro009. Ktoś powie „Młoda, egzaltowana, nic jeszcze nie wie o życiu, przejdzie jej”. A jeżeli to Twoje dziecko? Może Twoja uczennica albo dziecko sąsiadów?

No to z innej beczki: „Mam trzydzieści cztery lata. Sześcioletniego synka. Za sobą początek kariery naukowej. I kilka lat małżeństwa nie do zapomnienia, wiarę w dobre związki i pełną głupiej nadziei młodość. Nie do odzyskania…” - wyznaje na łamach jednej z gazet K. „Kochałam cię przez całe moje dorosłe życie. Walczyłam o nas, o ciebie samego. Aż zrozumiałam, że z tej mojej walki czerpiesz siłę, by wciąż się oddalać. Jak film pamiętam moment, kiedy po odkrytej przeze mnie kolejnej zdradzie zacząłeś ciąć sobie nadgarstki. Żeby uniknąć odpowiedzialności. Nasz syn miał wtedy niespełna sześć miesięcy i spał w łóżeczku tuż obok. Nigdy nie byłam tak przerażona, jak tej nocy, gdy wyrywałam ci z ręki nóż do chleba. Do naszego codziennego chleba… Pamiętam, jak szantażowałeś mnie samobójstwem przy każdej nocnej sprzeczce i kłótni. Uciekałeś z domu na wiele nocnych godzin”.

Autentyk ze strony proponującej opisy na gg: „Nie chce mi się żyć!!! Komu będzie mnie brakowało??!! Odp.: NIKOMU!!”

I jeszcze kawałek wpisu blogowego „Z życia trzydziestolatka uwikłanego w życie rodzinne”: „Dawno nie pisałem, nawet nie wiem czy jeszcze potrafię czy znów swoimi słowami kogoś nie zasmucę, nie sprawię, że ktoś powie przeze mnie dość. Kiedy zacząłem pisać, to była dla mnie terapia. Nie miałem z kim pogadać więc pisałem, pisałem, pisałem. Uspokajało mnie to sprawiało, że dzień nie wydawał się takim złym, jakim był w rzeczywistoci. Teraz wiem, że czasem moje słowa były brane zbyt dosłownie, że robiłem krzywdę sobie i tym którzy to czytali. Może przesadzam, ale tak widzę to dzisiaj”.

W realu bywa jeszcze gorzej. Zmęczenie codziennością. Przytłoczenie nawet nie wielkimi problemami, ale ogromną liczbą drobnych kłopotów, problemów. Z sobą. Z tą drugą osobą albo z jej brakiem. Z dziećmi, które dalekie są od tych tak przecież wymarzonych. Z koniecznością załatwiania tysięcy spraw. Z durnowatym szefem, który zarzyna firmę i jeszcze dostaje za to nagrody. Z tempem życia…

Co jest nie tak z tym wszystkim? Dlaczego Pan Bóg nam to robi? Dlaczego matka nieuleczalnie chorego syna musi domagać się dla niego eutanazji, bo odkryła, że nie jest z żelaza? Czy naprawdę to wszystko musi być takie trudne i nieodwracalne?

Rysiek Riedel to przynajmniej był skazany tylko na blusa. A ja? Ja mam wyrok na życie! Czy może się zdarzyć coś gorszego?

Może.

O czym myślał Jezus, gdy z ust umywającego ręce Piłata słyszał wyrok śmierci przez ukrzyżowanie? Czy myślał o tym, że jest Bogiem, który stał się człowiekiem? Że mógł sobie tego wszystkiego oszczędzić? Że nie warto dla ludzi tego wszystkiego robić, bo oni tego i tak nie docenią?

„To życie minie jak zły sen,
Jak tragifarsa, komediodramat,
A gdy się zbudzę, westchnę cóż,
To wszystko było chyba zamiast.
Lecz póki co w zamęcie trwam,
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl,
Przecież nie jestem tu za karę…” śpiewa Edyta Geppert w piosence „Zamiast”.

Przecież ja też nie jest tu za karę! Jestem tu z całkiem innego powodu! Bóg stworzył człowieka z miłości. Mnie też.

Posłuchaj

Dalszy ciąg tutaj

Niezbyt wielkie posty (3): Dieta

- Jak tam twoja dieta?
- Dieta? Ja się nie odchudzam.
- To widać. A powinieneś. To zdrowe.
- Znalazł się specjalista od tego, co zdrowe. Czyżbyś rzucił palenie?
- Ty nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi i nie zmieniaj tematu. Post jest, prawda? Wielki Post, drogi zaangażowany katoliku. Więc pytam, jak tam twoja dieta? Chleb i woda? Tak to podobno kiedyś wyglądało.
- Nooo, ale dzisiaj…
- Ty się przyznaj, że wcale postu nie traktujesz poważnie. Nawet nie wiesz, o co z tym poszczeniem tak naprawdę chodzi.
- Wiem.
- No to powiedz, jaki ma sens rezygnacja z czegoś, co samo w sobie jest dobre i potrzebne do życia? Człowiek musi jeść, żeby żyć.
- Przecież post to nie głodówka aż do śmierci…
- Poza tym pamiętam, że Jezus wcale nie kazał swoim uczniom pościć i jacyś tam mieli nawet do niego o to pretensje.
- Bo post jako pusty gest nie ma sensu.
- Taaak? Ciekawe jest to, co mówisz. Byłem ostatnio na urodzinach bardzo gorliwego katolika. To było w piątek. Fakt, mięsa nie było. Ale tylu pysznych smakołyków z ryb i drogich serów to się już dawno nie najadłem. To był twoim zdaniem post?
- Jakby to powiedzieć…
- Coś kręcisz.
- Bo post to przede wszystkim praktyka duchowa. Pości się ze względu na Boga. Nie tak jak dieta, jest ze względu na człowieka.
- To post jest dobry, a dieta zła?
- No różnie to bywa…

Nie zgadzam się

Mec. Marek Markiewicz widzi natomiast zadanie Kościoła w mediach w umacnianiu wartości historycznych i moralnych - podała KAI. No to gratulacje dla takiej wizji Kościoła: skansen i moralizatorstwo. Kościół jest od głoszenia Chrystusa i Dobrej Nowiny o zbawieniu, a nie od umacniania wartości historycznych i moralnych. W wielu krajach na Zachodzie już sprowadzili Kościół jedynie do wartości historycznych i "strażnika moralności". I chrześcijanie są mniejszością.

czwartek, 18 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (2): Gdzie masz…?

- Ej ty, coś mi się przypomniało. Gdzie masz krzyż, ty porządny katoliku?
- O tutaj, na szyi, na łańcuszku.
- Taki mały? Leciutki? Też mi umartwienie. Pamiętam, że kiedyś jeden ksiądz to namawiał ludzi, żeby wszędzie chodzili z takimi dużymi krzyżami. Nawet w telewizji to pokazywali.
- Pamiętam. A w Środę Popielcowa częstował ludzi na ulicy chlebem z popiołem.
- Ty nie zmieniaj tematu. Czemu masz taki mały krzyż? Pan Jezus miał wielki krzyż i taszczył go na górę.
- Ale…
- I jeszcze coś mi się przypomniało. Z religii pamiętam. Powiedział, jeśli ktoś chce iść za Nim, to się musi zaprzeć samego siebie, codziennie brać swój krzyż i Go naśladować. A ty co? Nie wyglądasz mi na cierpiętnika. Złoty krzyżyk, to i ja mam na szyi, a ty uważasz mnie za marnego katolika.
- Niczego takiego nie powiedziałem!
- A kto kpił, że poszedłem na Popielec?
- Wyrwało mi się.
- Ty się lepiej wytłumacz, dlaczego się migasz od noszenia krzyża. I to w Wielkim Poście!
- Wcale się nie migam. Ten codzienny krzyż, który Jezus kazał brać (aż dziw, że to tak dobrze pamiętasz), wcale nie musi być widoczny z daleka. Człowiek pokutujący i cierpiący dla Chrystusa nie musi się z tym reklamować.
- Teraz nagle wielka tajemnica? A kto ze stemplem z popiołu latał przez cały dzień? Wielkie słowa gadać to wy umiecie. Ale krzyżyk to malutki i najlepiej ze złota sobie na szyi wieszacie albo w klapę marynarki wpinacie.

środa, 17 lutego 2010

Niezbyt wielkie posty (1): Stempel

- Będziesz tak cały dzień łaził z tym stemplem na czole?
- Popielec jest. Wolno mi.- Ale wyglądasz głupio.
- Dlaczego głupio? Bo pokazuję, że poważnie traktuję swoją wiarę?
- Nie, bo się afiszujesz. Ja też byłem na Popielcu, ale nie chodzę z tym popiołem jak ze stemplem na czole. Zresztą mnie ksiądz posypał głowę, a nie posmarował czoło.
- Ty byłeś na Popielcu? Zaraz padnę. A po co? Przecież nie chodzisz do kościoła!
- Czasem chodzę. Na przykład na Popielec. I na święta.
- Może jeszcze do książeczki wziąłeś dla babci?
- Do koperty. Gdzieś zgubiłem książeczkę.
- Serio?- Serio, serio. Babcia się bardzo ucieszyła.
- Ale pytam, czy serio do koperty ksiądz ci popiołu dał?
- No dał. Trochę się śmiał, ale dał.
- Niepojęte. A ty w ogóle wiesz, co to jest Środa Popielcowa?
- Babcia wie. I powiedziała, że na Popielec trzeba iść. Babcia jest mądra kobieta, to poszedłem.
- Nie rozumiem. Po co ci to, skoro i tak masz w nosie cały Wielki Post?
- A ty co, będziesz się może teraz codziennie biczował? Albo jeść przestaniesz? Już to widzę, grubasie.
- Nie, mam inne postanowienie wielkopostne.
- Już wiem, codziennie zrezygnujesz z jednego batonika. To może trochę schudniesz. I będzie jakiś pożytek z Wielkiego Postu.