wtorek, 31 lipca 2012

Miejsce do siedzenia

W Polskę jedziemy - 2012

Dotarłem wreszcie do Świnoujścia. Co prawda duch we mnie upadł mocno, gdy znalazłem się ze swym pojazdem w długachnej kolejce do przeprawy promowej dla tych, co nie mają miejscowej rejestracji. Ale spacer wzdłuż czekających samochodów aż do początku kolejki zaowocował nadzwyczaj praktyczną poradą młodego człowieka z drewnianej budki. Doradził mi mianowicie, abym pojechał do promu przeznaczonego tylko dla mieszkańców, auto zostawił na stałym lądzie i bez wybrał się na wyspę, lądując od razu w centrum.

Tak też zrobiłem.

Co prawda nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego zamiast tych wszystkich promów nie pobudują w tym Świnoujściu mostów. Być może chodzi o to, że gdyby były mosty, zrobiłby się taki tłok, że byłoby nie do wytrzymania.

Mogę uczciwie powiedzieć, że dotarłem do Bałtyku, zanurzając w nim stopy i dłonie. Na plaży zafascynowało mnie kilka rzeczy. Na przykład ogólna tendencja do grodzenia. Niemal każda grupa, rodzina itp. swoją obecność na piaszczystym morskim brzegu zaczyna od utworzenia z tekstylnego parawanu gustownego zakątka.

Wykryłem również, że młodzieniec wypożyczający leżaki (12 zł za dzień) i inne parasole, parawany itp.  niekoniecznie jest szybki w liczeniu wydawanej reszty. Akurat gdy się przypatrywałem klient zwrócił mu uprzejmie uwagę, że chłopak wydał mu za dużo. Ale nie można wykluczyć, że zdarzają się też mniej uczciwi wypożyczacze albo po prostu tacy, którzy w pośpiechu nie patrzą, ile dostali reszty.

Już po drodze na plażę odnotowałem, że ten, kto mnie uprzedzał, iż w Świnoujściu nasi zachodni sąsiedzi czują się bardzo dobrze i obecni są licznie, miał całkowitą rację. Niemiecki w Świnoujściu rozbrzmiewał dzisiaj w moich uszach tak samo często, jak polski.

Przeszedłem się też Promenadą, walcząc z uporczywym wrażeniem blichtru i nieprzesadnej rzetelności oferty. Na przykład w kwestii ryb wędzonych, oferowanych na tamtejszych stoiskach. Udało mi się skłonić jednego ze sprzedawców do odpowiedzi na pytanie ile z widocznych w gablocie ryb występuje w Morzu Bałtyckim. Upewnił się, że nie ma w okolicy klientów ani właściciela i wyliczył mniej więcej jedną trzecią tego, co miał w ofercie. Mnie osobiście najbardziej zafascynowały oferowane na polskim wybrzeżu z gwarancją świeżości pangi i rekiny.

Nie umiem sam sobie wytłumaczyć, dlaczego w żadnym z licznych lokali, z przewagą włoskich stylizacji kuchennych, nie zdecydowałem się wypić kawy espresso...

Gdy z lekkim poczuciem niesmaku zszedłem z Promenady, nagle poczułem silną woń dymu z wędzarni. Idąc za zapachem trafiłem do pana Leszka, który zrobił mi obszerny wykład na temat wędzenia ryb. Wykład miał charakter poglądowy, ponieważ miałem okazję kilka razy do wnętrza wędzarni zajrzeć. Z wykładu zapamiętałem, że wędzenie ryb to cały rytuał, trwający ok. 10-11 godzin, a w przypadku węgorzy, dwa dni. Pan Leszek zapewnił mnie, że przychodzi do roboty o 3 rano, sam ryby oprawia, moczy w solance i wędzi. Wyłuszczył mi również, dlaczego węgorze sprzedaje wyłącznie w całości (140 zł kilo).

Gdybym miał skrótowo scharakteryzować Świnoujście, rzekłbym, że jest to miejsce dla tych, którzy lubią spędzać czas w pozycji siedzącej (od czasu do czasu leżącej). No bo przecież nawet jak się jeździ na rowerze (a rowerzystów tam prawdziwe zatrzęsienie), też się siedzi, prawda? stukam.pl

poniedziałek, 30 lipca 2012

Ucho Matki Boskiej

W Polskę jedziemy - 2012

Obudzić się o piątej rano w Lusowie nad jeziorem, widok za oknem wchłonąć, krzyki ptactwa również - bezcenne...

Wczoraj wieczorem dokonałem odkrycia, które zapewne nie świadczy dobrze o mojej znajomości geografii. Żyłem otóż ponad pół wieku w błogim przekonaniu, że ze Szczecina do Świnoujścia to rzut beretem jest, że to niemal tak blisko, jak na Górnym Śląsku z miasta do miasta w aglomeracji. A tu patrzę w Internet i ze zdziwieniem dowiaduję się, że to prawie sto kilometrów drogi!

W ten sposób mglista koncepcja nawiedzenia za jednym zamachem Świnoujścia i Szczecina rozwiała się niczym nadzieje niektórych znajomych na rychły awans. Zwłaszcza, że po przejechaniu wczoraj prawie czterystu kilometrów podjąłem mocne postanowienie, iż dzisiaj więcej niż 200 nie robię i koniec.

Ruszyłem więc truchtem moim pojazdem w kierunku Świnoujścia, rozglądając się niespiesznie po okolicy i rychło trafiłem do Pniew, gdzie odnotowawszy senną atmosferę na rynku i odkrywszy w gablocie parafialnej w kościele św. Wawrzyńca coś jakby na stałe umocowany tablet z pokazem zdjęć z jakichś uroczystości, sprawnie odnalazłem sanktuarium św. Urszuli Ledóchowskiej. Pomodliłem się przy jej grobie, obraz obejrzałem i zacząłem się rozglądać za jakimiś informacjami. Ostatecznie okazało się, że wystawy nie obejrzę, bo nieczynna, ale celę świętej nawiedzić mogę.

Zaraz przypomniała mi się moja wizyta w rodzinnej miejscowości ks. Popiełuszki. Tam w niewielkiej ekspozycji na mnie największe wrażenie zrobił jego kalendarz. U siostry Urszuli natomiast wzrok mój i myśli przykuły jej... okulary. Bez uchwytów na uszy, trzymające się na nosie dzięki sprężynce, o ile pamiętam, nazywało się je pince-nez. Obok umieszczono zdjęcie św. Urszuli z okularami na nosie. Takie drobnostki zawsze zwracają moją uwagę, bo w sposób wyjątkowo prosty i dobitny przypominają, że święci to zwykli ludzie.

Jadąc potem z stronę Gorzowa Wielkopolskiego nagle dostrzegłem drogowskaz w lewo, do sanktuarium w Rokitnie.

I tu uwaga. W Polsce są dwa sanktuaria maryjne w miejscowościach o nazwie Rokitno. Jedno jest pod Warszawą i nazywa się "Sanktuarium Matki Bożej Prymasowskiej Wspomożycielki". Drogie jest na Ziemi Międzyrzeckiej, w Lubuskiem. Właśnie to nawiedziłem. Jest to "Sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej". To sformułowanie Jana Pawła II. Wcześniej, jak mi opowiedział jeden z księży, różnie ten wizerunek Matki Jezusa nazywano, np. Matką Boską Zasłuchaną. Obecny tytuł Papież Polak osobiście napisał z okazji koronacji obrazu papieskimi koronami.

Kto ten obraz dawno temu (w I połowie XVI wieku) namalował, nie wiadomo. Jest to jednak wizerunek bardzo charakterystyczny, bo Maryja ma na nim wyraźnie odsłonięte prawe ucho. Obraz jest nieduży, ale piękny. Moim zdaniem Matka Boża delikatnie się na nim uśmiecha, jakby nad tym, co słyszy, ale jest w tym uśmiechu zachęta, nie lekceważenie. Oczy ma spuszczone, tchnie skromnością i delikatnością. Myślę, że określenie "cierpliwie słuchająca" znakomicie oddaje treść tego wizerunku.

Już się zbierałem do odjazdu po spacerze, bardziej przypominającym wsadzanie nosa, gdzie się tylko da, gdy natknąłem się na trzy kobiety obierające przy stole na dwór wystawionym owoce dzikiej róży. Zauważyły, że się im trochę zdziwiony przyglądam, bo zaraz przypomniał mi się znajomy, który robił z owoców dzikiej róży świetne wino. W ostatniej chwili jednak ugryzłem się w język, żeby nie zapytać, czy będą nastawiać wino w wielkim dymionie. I bardzo dobrze. Bo minutę później stanąłem pod drzwiami kawiarni sanktuaryjnej o dziwnej nazwie "Kalwarosa". W tej to kawiarence dowiedziałem się, że w Rokitnie w sanktuarium wyrabiane są konfitury z owoców dzikiej róży rosnącej na Kalwarii. I można je kupić w eleganckich słoiczkach! Co też oczywiście zrobiłem. ;-)

Tak mi się w Rokitnie nastrój wytworzył, że jakoś nie potrafiłem się przekonać do tego, aby kolejny przystanek zrobić w Gorzowie. Przejechałem zatłoszone miasto szybko, bo już wiedziałem, że do Świnoujścia na pewno dziś nie dotrę. Rzuciłem okiem na mapę szukając jakiegoś punktu po drodze ze Szczecina do Świnoujścia. Niemal od razu zdecydowałem, że założę bazę na dwa dni w Goleniowie. Co też bez trudu zrobiłem, korzystając z pomocy Informacji Turystycznej mieszczącej się w... Bramie Wolińskiej.

A centrum Goleniowa rozkopane... że hej... stukam.pl

niedziela, 29 lipca 2012

Kośció nad jeziorem

W Polskę jedziemy - 2012

W lipcowy, niedzielny wczesny wieczór w Lusowie, w gminie Tarnowo Podgórne, jest cicho. W tej ciszy słychać jedynie głos organisty albo księdza, odprawiającego Mszę św. o godz. 18.00.  Głos słychać nie tylko na placu kościelnym, na ni to skwerze ni to rynku, z figurą Pana Jezusa, ale także na położonej kawałek dalej bardzo fajnej, nowoczesnej, dobrze wyposażonej plaży. Plaży nad Jeziorem Lusowskim.

Kościół w Lusowie też stoi prawie nad tym jeziorem.  Dziś jest neogotycki, który swój aktualny kształt przybrał w drugiej dekadzie XX wieku, ale pierwsza świątynia w Lusowie stanęła już w roku 1244. A parafię erygowano 44 lata później.

W Lusowie jest muzeum Powstania Wielkopolskiego (w niedzielę nieczynne), a niemal naprzeciwko niego cmentarz, na którym pochowano generała Józefa Dowbor-Muśnickiego, który był głównym dowódcą powstania. A trzeba pamiętać, że było to jedno z trzech, obok powstania wielkopolskiego 1806 roku i powstania sejneńskiego w 1919 roku, zwycięskich powstań w dziejach Polski.

W tym samym grobie pochowana jest m. in. jego córka, Janina Lewandowska, jedyna kobieta zamordowana w Katyniu. Jak się dowiedziałem, w grobie w Lusowie złożono jej czaszkę znalezioną w Katyniu.

Ogromna liczba samochodów, które stały podczas Mszy św. wieczornej w pobliżu lisowskiego kościoła to coś zwyczajnego, jak usłyszałem...

Odniosłem wrażenie, że życie parafii i życie Lusowa, jako miejscowości, jakoś się wzajemnie przenikają, uzupełniają, jedno do drugiego jest dopasowane. Kto bystry, zauważy, że ksiądz nie jest dla mieszkańców Lusowa wrogiem, lecz kimś naprawdę ważnym. Świadczy o tym nawet zamieszczony niedaleko przystanku autobusowego plan Lusowa i Lusówka. Ale powtarzam, trzeba odrobiny bystrości, aby to zauważyć (nie żebym się chwalił, że taki bystry jestem).

Zastanawiam się tylko, czy w związku z tym, że piszę te słowa bardzo blisko jeziora, nie zjedzą mnie do jutra komary... stukam.pl

sobota, 28 lipca 2012

Można się pomylić

Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: "Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swojej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł.

A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: «Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc się wziął na niej chwast?» Odpowiedział im: «Nieprzyjazny człowiek to sprawił». Rzekli mu słudzy: «Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?»

A on im odrzekł: «Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza»". (Mt 13,24-30)

Zło bardzo chętnie udaje dobro. Chętnie się pod nie podszywa. Jeszcze chętniej się na nie powołuje. Tak było od samego początku. Szatan w raju, kusząc pierwszych ludzi, sprawiał wrażenie bardzo zatroskanego o ich dobro, o ich „prawa człowieka”, o ich status.

Zło udaje dobro bardzo sprawnie. Czasami robi to tak sprytnie, że trudno odróżnić dobro od zła. Można się fatalnie pomylić. Nie tylko w tym, że się ulegnie złu, biorąc je za dobro. Także w tym, że walcząc ze złem, zniszczy się dobro. W takich sytuacjach zło jakby podwójnie stawia na swoim.

Przeciwstawianie się złu wymaga wielkiej rozwagi. Mądrości. I cierpliwości.

Walka ze złem nie powinna być głównym celem. Bo zło jest na taką okoliczność świetnie przygotowane. Zło lubi być w centrum zainteresowania. Lubi brylować. Lubi przysłaniać sobą dobro. Zajmować jego miejsce w sercach i umysłach ludzkich. W ich działaniach. Lubi być zwalczane. Bo wtedy odciąga uwagę od dobra.

Celem ucznia Jezusa Chrystusa, chrześcijanina, katolika, zawsze jest czynienie i pomnażanie dobra. Zło i dobro poznaje się po owocach. Dlatego zło nigdy nie zatriumfuje. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

piątek, 27 lipca 2012

Żal ściska

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Jest taki wiersz Antoniego Słonimskiego, który mniej więcej od połowy świetnie się nadaje na zakończenie mojego lipcowego alfabetu. Fragment, który mam na myśli, brzmi następująco:

...Dawno zużyte słowa
wróciły do mnie znów
i zrozumiałem od nowa
znaczenie prostych słów.
I tak się jakoś stało
że bez tak pachniał jak bez
i słowo pachnieć pachniało
i łzy były pełne łez.
Tęsknota, słowo zużyte
otwarło mi swoją dal...
Jak różne są rzeczy ukryte
w króciutkim wyrazie: żal.

Pasuje mi tu z kilku powodów. Na przykład dlatego, że każdego dnia wciąż na nowo staram się zrozumieć znaczenie prostych słów i między innymi dlatego powstał "Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki".

Pasuje też z racji odkrycia, że słowo "pachnieć" pachnie, a "łzy" są pełne łez.

Jest jednak jeszcze jeden powód. Słowo "żal", którym Słonimski uwieńczył swój utwór (które jest też jego tytułem), zamykając w nim mnóstwo innych słów.

Słowo "żal" towarzyszy mi zastanawiająco często. Zwłaszcza w tej treści, którą niesie w "Gorzkich żalach": "Żal duszę ściska, serce boleść czuje". Taka reakcja na zdarzenia otaczającego mnie świata...

Bliskie mi jest też znaczenie słowa "żal", które zawiera ewangeliczny opis postawy Jezusa, zamieszczony przez Marka i Mateusza: "Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: «Żal Mi tego tłumu! Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze»...". Choć wolę starsze tłumaczenie, w którym zamiast słowa "tłum" pojawiał się "lud". Ale zdaje się, że akurat to słowo ostatnio nie jest za bardzo trendy. Także w Kościele. Z tego powodu też jakoś żal... stukam.pl

czwartek, 26 lipca 2012

To źle

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Słów na "ź" jest w języku polskim niewiele więcej niż tych na "ó". Jest wśród nich jednak takie, które - zwłaszcza w niektórych kręgach - cieszy się niesłychaną wręcz popularnością. Można rzec, że są takie grupy mieszkańców, w których jest to słowo kluczowe, tak ważkie, że gdyby go nie było, z troski o nich należałoby je wymyślić.

Nie są to wcale grupy marginalne.

Czy już wszyscy się domyślili, o jakie słowo chodzi?

Jeśli się jeszcze nie zorientowali, to źle. Bo chodzi właśnie o słowo "źle".

Miłośnicy tego słowa nieustannie są na topie. Nie dalej, jak kilka dni temu media nagłaśniały, że "Większość Polaków (59 proc.) źle ocenia rozwój sytuacji w kraju". W tym samym tygodniu wyszło na jaw, że "Połowa studentów źle ocenia kompetencje zdobyte na studiach". Okazało się też w ciągu ostatnich siedmiu dni, że "Turyści bardzo źle oceniają jedzenie w nadbałtyckich barach" oraz, że "Firmy budowlane nie tylko źle oceniają obecną kondycję, ale także przyszłość".

Po to, aby nie poczuć się źle, lepiej nie przeszukiwać wiadomości z ostatniego miesiąca, półrocza, roku.

Czy naprawdę jest nam aż tak źle? A może to z nami jest tak bardzo źle?

Tak sobie myślę, co by było, gdyby Bóg z taką samą łatwością źle nas wszystkich oceniał?

Oj, byłby z nami bardzo źle... stukam.pl

środa, 25 lipca 2012

Do zobaczenia

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

"Zobacz". To jedna z tych zachęt, na które ostatnio trafiam wyjątkowo często. Co chwilę jestem zapraszany w sieci "Zobacz więcej", albo "Zobacz zdjęcia". Szczególnie potrząsa mną takie zaproszenie, gdy chodzi o jakąś katastrofę, tragedię, nieszczęście, wypadek. Na przykład masakrę w kinie w Denver.

Jestem człowiekiem ciekawym, a nawet ciekawskim. Lubię "zobaczać". Niedawno tłumaczyłem komuś nawet, że nie znoszę opisywać rzeczy i zdarzeń, których nie widziałem na własne oczy i nie słyszałem na własne uszy. Lubię być świadkiem, który zobaczył. I który relacjonując, daje świadectwo.

Są jednak różne 'zobaczenia". Dzisiaj dominuje "zobaczanie" wtórne, zapośredniczone. "Zobaczanie" nie własnymi oczami, ale cudzymi. Niestety, odkrywam, że coraz mniej ludzi zdaje sobie sprawę z faktu, że w ten sposób nie mają własnego oglądu i obrazu świata. lecz przejmują bezwiednie cudzy. Za swój.

Zastanawiająca jest dla mnie forma rozkazująca w owym "zobacz". Ale to nic nowego. Pewnie nie wszyscy wiedzą, że słynne, choć mocno chełpliwe powiedzenie neapolitańczyków, znane w Polsce w postaci "Zobaczyć Neapol i umrzeć", w rzeczywistości brzmi: "Vedi Napoli, e poi muori", czyli "Zobacz Neapol, a potem umrzyj". To co najmniej poważne zalecenie, a nie refleksja natury ogólnej... ;-)

Nie jest jednak "zobacz" z istoty nośnikiem negatywnych przesłań. Myślę, że jest ono przede wszystkich przejawem chęci podzielenia się tym, obrazem, który się samemu widzi, że nie musi wcale wynikać z chęci narzucenia go drugiemu człowiekowi, lecz niejednokrotnie jest okrzykiem człowieka, który doznał zachwytu czymś widzianym na świecie i chce, aby ten zachwyt nie pozostał wyłącznie jego jednostkowym, egoistycznym przeżyciem. "Zobacz" jest chyba jednym z częstszych okrzyków miłości.

Czyż autor psalmu 34 nie woła "Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan"? stukam.pl

wtorek, 24 lipca 2012

Zniewolona wolność

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

"Wolność" to jedno z tych pojęć, które, moim zdaniem, nie tylko w naszych czasach są wyjątkowo chętnie i bezkarnie nadużywane. Szczególnie perfidne jest powoływanie się na wolność w propagowaniu najrozmaitszych form zniewolenia. Ograniczanie wolności do możliwości odrzucania, negowania, podważania sensowności i celowości.

Mitologizacja i promowanie fałszywie pojmowanej wolności zawsze ma w tle czyjeś wymierne interesy i korzyści. Od wieków przecież wiadomo, że ludzie prawdziwie wolni są trudni, kłopotliwi, nie dają sobą manipulować. Nie nadają się na pożyteczne narzędzia w jakichkolwiek kombinacjach, machlojkach, szachrajstwach itp. Ludzie prawdziwie wolni rozumieją potrzebę zasad i reguł. Nie chcą ich łamać dla własnej wygody. Człowiek wolny nie kłamie. Nie ma powodu, aby bać się prawdy.

Zadziwiająco aktualnie brzmi diagnoza, którą półtora wieku temu postawił Alexis de Tocqueville: "Naszych współczesnych ustawicznie zżerają dwie namiętności: potrzeba by ktoś prowadził ich za rękę, oraz pragnienie zachowania wolności". Tocqueville nie dostrzegł jednak, że te dwie namiętności się wcale nie wykluczają. Nie zrozumiał, że ten, kto się daje prowadzić, wcale nie musi podlegać zniewoleniu.

Tajemnica wolności przekracza zdolność pojmowania wielu ludzi. A może tylko brak im odwagi, aby ją zrozumieć? Nie wiem. stukam.pl

poniedziałek, 23 lipca 2012

Utarte ucieranie

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Słowo "ucieranie" (lub też jego forma czasownikowa) nie jest używane często, ale pojawia się w szczególnych momentach. Na przykład mało kto pamięta, że w 2007 roku koalicja dwóch aktualnie rządzących partii się "ucierała". Wtedy zresztą ministrem nie został polityk, który - sądząc po jego wypowiedziach - ucieranie lubi, a nawet jest jego zwolennikiem. "Chcemy, aby lobbing - który z natury rzeczy nie jest niczym złym - był przejrzysty, odbywał się przy podniesionej kurtynie, na scenie debaty publicznej, gdzie ucierają się różne interesy" - wyznał w wywiadzie udzielonym niespełna trzy lata temu, na okoliczność ucieranej wtedy w wielkim pędzie ustawy hazardowej. Ucierano ją w takim pośpiechu, że zapomniano o unijnej notyfikacji.

Oprócz ucierania koalicji i ustaw, ucieraniu podlegają też opinie. Ma to być, według niektórych, cecha charakterystyczna demokracji.

Są jednak i tacy, którzy odwołując się do ucierania, budzą mój bardzo poważny niepokój. "Istotą nowo­cze­snej demo­kra­cji jest ucie­ra­nie się poglą­dów i ochrona mniej­szości przed tyra­nią więk­szo­ści" - wyczytałem jakiś czas temu w jednym z tzw. tygodników opinii. "Jak jed­nak ucie­rać poglądy, gdy obok zor­ga­ni­zo­wa­nych grup inte­re­sów –związ­ków zawo­do­wych, sto­wa­rzy­szeń, izb gospo­dar­czych – poja­wia się wie­lość, zbiór jed­no­stek doma­ga­ją­cych się prawa do udziału w demo­kra­tycz­nym współ­decydowaniu czę­ściej niż tylko pod­czas wyborów? Jak w końcu ucie­rać poglądy, gdy uczest­nicy demo­kra­tycz­nego sporu zu­pełnie ina­czej rozu­mieją te same pojęcia?" - pytał Edwin Bendyk w tekście o wirtualnej wojnie domowej.

Ucieranie poglądów? Czyli co?

Każdy, kto kiedykolwiek ucierał mak na Wigilię, albo żółtka (względnie masło) z cukrem, wie, że istotą ucierania jest doprowadzenie metodą tarcia do takiego rozdrobnienia wszystkiego, że tworzy gładką masę, w której nie da się rozróżnić poszczególnych składników.

Dlatego, moim zdaniem, ucieranie poglądów jest czymś przerażającym. Zwłaszcza, jeśli miałoby być utartym sposobem na funkcjonowanie ludzkich społeczności. stukam.pl

niedziela, 22 lipca 2012

Bez ściemy

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

No i znowu z rozpędu przeskoczyłem jedną literę alfabetu. Przecież po "s", powinno być "ś". Zapomniałem. Przyznaję to bez ściemy. Podobnie jak bez ściemniania przyznaję, że w moim trendy słowniku nie pojawiło się żadne słowo na "ó" dlatego, że jest ich coś z osiem w sumie i żadne z nich nie wydało mi się trendy.

Ściema to kłamstwo i oszustwo. Ale jednak daje zupełnie nowe możliwości. No bo czy można jakimś synonimem zastąpić ją na przykład w sformułowaniu "Ściema na maksa!"? Ja tego nie widzę. Zresztą tak samo jak w tytułowym "Bez ściemy". "Nie kłam", nawet z wykrzyknikiem, nie brzmi tak emocjonalnie. No, może jeszcze jakiś ładunek uczuć niesie bzdura, ale jednak nie ma on takiej mocy jak ściema. Dla odmiany "łgarstwo" to o wiele cięższy kaliber. Więc też nie da się nim ściemy zastąpić.

Podoba mi się ścisły związek ściemy z ciemnością. Bo kłamstwo jest rodzajem ukrywania czegoś w ciemności. Poza tym szatan, który zasłużenie nosi tytuł "księcia kłamstwa", niemniej zasłużenie nazywany jest "księciem ciemności". I odkąd zajął się ludźmi, nieustannie ściemnia, by nie powiedzieć brutalnie "wali ściemę" w taki sposób, że rozmywa granice między bielą i czernią, między dobrem i złem, a my wyjątkowo łatwo i chętnie w powstałych z tego rozmywania szarościach umieszczamy całą naszą egzystencję. stukam.pl

sobota, 21 lipca 2012

Tendencyjna tendencja

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Nie wiem dlaczego, ale zawsze ogarnia mnie melancholia, gdy polityk, komentujący niezbyt korzystne z jego punktu widzenia sondaże, wygłasza, niczym pozytywka, tekst: "Mniej istotne jest poparcie w sondażach, a ważniejsza jest tendencja". A oczywiście tendencja w takich sytuacjach - z niezrozumiałych dla mnie powodów - zawsze jest wzrostowa. Nieodmiennie w takich chwilach odnoszę wrażenie, że polityk ów nie używa słowa "tendencja" w znaczeniu "prawidłowość zarysowująca się w rozwoju czegoś", ale bardziej chodzi mu o "skłonność", a jak się tak dobrze wsłuchać, to można odkryć, że w istocie chodzi o "wyraźnie widoczne pozytywne nastawienie autora do przedstawianej przez siebie idei".

Tak czy owak, tendencja kojarzy mi się z napinaniem. Właściwie z naciąganiem.

Bo coraz bardziej jestem przekonany, że słynny cytat z "Rejsu": "Pytania są tendencyjne", jest niekompletny. Czasy mamy takie, że nie tylko pytania są tendencyjne. O wiele bardziej tendencyjne są odpowiedzi. W ogóle widzę, że jest taka tendencja, taki trend, taka inklinacja, taka dyspozycja psychiczna i nie tylko, żeby tendencje były tendencyjne.

Zauważyłem też, że słowo "tendencja" bardzo dobrze sprawdza się też w Polsce przy komentowaniu ogłaszanych co roku wyników "liczenia wiernych", czyli liczby tych, którzy w pewną niedzielę roku udali się do kościoła, aby uczestniczyć we Mszy św. W ogóle coraz więcej widzę w moim Kościele rozmaitych tendencji. Obawiam się, że chwilami mocno tendencyjnych. stukam.pl

piątek, 20 lipca 2012

Skandal systemu

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Nie ma dnia, żebym nie natknął się w czyjejś wypowiedzi na słowo "skandal". Moim zdaniem to skandaliczne eksploatowanie słowa. Ale, gdy zajrzałem w Internet w poszukiwaniu synonimów, to w pierwszej kolejności natrafiłem na "obciach" i "wiochę". Potem na "wstyd" i "zgorszenie".

Przy okazji jednak znalazłem na stronie www.synonimy.proffnet.com o wiele fajniejsze wyjaśnienie znaczenia słowa skandal, niż to standardowe: "wydarzenie, które wywołuje zgorszenie i oburzenie". Według tego serwisu istnieje różnica między skandalem a aferą.

"Skandal - kontrowersyjna sprawa w mediach. Termin podobny do afery, ale przy analizie spraw nazywanych aferą i skandalem można zauważyć, że skandalem nazywana jest każda głośniejsza sprawa w mediach, a aferą zazwyczaj sprawy z udziałem władz publicznych bądź znanych i wpływowych osobistości życia publicznego. Ocena doniosłości sprawy dokonywana ex post nie musi wcale się pokrywać z początkowo używanym określeniem skandal lub afera . Często skandale mają naturę obyczajową (ujawnienie romansu, kłamstwa itp.) ". Jak widać przekleiłem starannie, razem z kursywami i wytłuszczeniami.

Najbardziej jednak zachwyciło mnie to, co o skandalu napisano w serwisie edupedia.pl. Notatka jest długa, więc nie będę jej tu w całości kopiował, ale zachęcam do kliknięcia i przeczytania. Bo według tego serwisu (przynajmniej w literaturze) skandal jest pojęciem niedefiniowalnym, a zdarza się lub wybucha, "kiedy następuje załamanie i/lub przekroczenie granicy kodu, za pomocą którego odczytywana jest rzeczywistość. Mówiąc inaczej - zrozumieć skandal, to dostrzec moment zderzenia pojętej już i utrwalonej w horyzoncie świadomości odbiorcy rzeczywistości, z tym, co przez niego jeszcze nierozpoznane i co dla obecnego momentu poznania stanowi zagrożenie". Końcowy wniosek jest niesamowity: " Dla obserwatora nie ma skandalu systemowego, jest tylko skandal systemu; nie ma skandalu literackiego, jest tylko skandal literatury".

No i jak się w tej sytuacji czuje opisany niedawno przez "Przekrój", zmarły czterdzieści lat temu "Skandalista Michał Ch."?

W Kościele słowo "skandal" jakoś przebić się nie może. W Słowniku Teologii Biblijnej jest od razu odesłanie do "zgorszenia". No bo też jakby to brzmiało, gdybyśmy mówili za św. Pawłem, że "my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest skandalem dla Żydów, a głupstwem dla pogan", albo o "skandalu krzyża". Lub za Panem Jezusem, że "biada człowiekowi, przez którego dokonuje się skandal"... stukam.pl

czwartek, 19 lipca 2012

Reguła reakcji

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

"Ludzie, jeśli wykraczają poza zwierzęce reakcje oraz wypełnianie określonych funkcji, są dla reżimów totalitarnych zupełnie zbędni. Totalitaryzm nie zmierza do despotycznego panowania nad ludźmi, ale do stworzenia takiego systemu, w którym ludzie będą zbędni" - stwierdziła Hannah Arendt.

Myślę, że kwestia jest o wiele szersza i nie dotyczy wyłącznie reżimów totalitarnych.

Chodzi o to, jakie coraz częściej jest podstawowe zadanie człowieka. Do czego jest niezbędny. Otóż coraz częściej główne oczekiwanie kierowane przez innych wobec przedstawiciela gatunku ludzkiego dotyczy jego reakcji. Przy czym ma to być konkretna reakcja, przybierająca postać określonego zachowania lub dokładnie sprecyzowanej postawy. Po to kierowane są w jego stronę starannie dobrane bodźce i podejmowane wobec niego niejednokrotnie bardzo skomplikowane akcje.

Człowiek, który "właściwie", to znaczy zgodnie z przewidywaniami i oczekiwaniami reaguje, staje się przydatnym instrumentem. Brzmi tak, jak trzeba w potężnej orkiestrze. Staje się narzędziem, sprawnie realizującym plan, o którym nie ma pojęcia. Okazuje się nie tyle aktorem, ile statystą, nieświadomie odgrywającym rolę w spektaklu, którego scenariusza nie zna i nie ma realnego wpływu na jego kształt.

Reguła reakcji wielokrotnych - na przykład w politycznym widowisku, tym najstarszym chyba reality show, jakie wymyślono - przypomina doprowadzone do absurdalnych rozmiarów prawo zemsty. Wbrew pozorom jednak nie jest perpetum mobile. Potrzebuje nowej energii. Trudno dostrzegalnych bodźców.

"Spot­ka­nie dwóch oso­bowości przy­pomi­na kon­takt dwóch sub­stan­cji che­micznych: jeżeli nastąpi ja­kakol­wiek reak­cja, obie ule­gają zmianie" - uznał  Carl Gustav Jung. Rzecz w tym, że we współczesnym świecie zarówno reakcja, jak i zmiana są kontrolowane. Ściśle.

Ci, którzy nie reagują, jak trzeba, są dzisiaj coraz częściej uznawani za zbędnych. Nie tylko przez państwa. stukam.pl

środa, 18 lipca 2012

Premiowanie promocji

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Pamiętam czasy, gdy słowo "promocja" oznaczało świadectwo szkolne z na tyle pozytywnymi ocenami, aby uprawniały one ucznia do podjęcia po wakacjach nauki w wyższej klasie. Gdy niedawno w chwili roztargnienia zapytałem pewnego gimnazjalistę, czy dostał promocję w szkole, popatrzył na mnie z wielką troską i poinformował, że promocje to są w hipermarkecie, a nie w szkole.

Spotkałem też studenta (wcale nie pierwszego roku!), który wybałuszył na mnie pełne zdumienia i niezrozumienia oczy, gdy zapytałem, czy odbyła się już promocja jednego z jego wykładowców, a mojego znajomego. Chodziło mi o promocję doktorską. Gdy wyjaśniłem młodemu adeptowi nauk, co miałem na myśli, roześmiał się i powiedział, że dotychczas nie miał pojęcia, że doktorzy też mogą być w promocji.

W promocji może być wszystko. Ostatnio jeden z dzienników doniósł: "Ministerstwo Sprawiedliwości zorganizowało wczoraj zapowiadaną od wielu dni akcję promocyjną dla wszystkich, którzy chcą odbywać karę pozbawienia wolności w domu w systemie dozoru elektronicznego (SDE), z tzw. obrożami na nogach lub rękach". Z dalszych akapitów artykułu zrozumiałem, że promocja była tu zbędna, bo zainteresowanie wśród przestępców jest "zwiększone" i do sądów napływa lawina wniosków skierowanych w tej sprawie przez skazanych.

Jest też na przykład "promocja zdrowia". Dla tych, który nie wiedzą, o co tym razem chodzi, Narodowy Fundusz Zdrowia na jednej ze swych stron wyjaśnia: "Mimo że o „promocji zdrowia” mówi się od ponad 20 lat, jeszcze dzisiaj wiele osób sądzi że jest to synonim „zapobiegania chorobom” czy „profilaktyki chorobowej”. Tymczasem więcej racji mogą mieć ci, którzy twierdzą, że dzisiejsza promocja zdrowia zastąpiła dawniejsze pojęcie higieny".

Na wielu uczelniach istnieją Biura Zawodowej Promocji Studentów i Absolwentów, nazywane czasami Biurami Karier, co jako tako wyjaśnia, czym się te instytucje zajmują. W jakimś sensie mamy tu już do czynienia z marketingowym rozumieniem promocji.

Co do promocji w hipermarketach i w ogóle w handlu, to zachowuję wobec nich duży dystans od czasu, jak przed wielu laty ze zdumieniem odkryłem, iż mój ulubiony ser żółty, który dwa dni wcześniej bez żadnej promocji kupiłem za cenę w miarę odpowiadającą moim możliwościom finansowym, w ramach promocji radykalnie podrożał o dwadzieścia procent... stukam.pl

wtorek, 17 lipca 2012

Opary obciachu

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Nie tylko noszenie skarpet do sandałów jest obciachem. Obciach czai się wszędzie. Nigdy nie wiesz, kiedy cię dopadnie. Kiedy znajdziesz się w przerażającej strefie wiochy, żenady, wstydu.

Wstydu?

Czy naprawdę obciach ma coś wspólnego ze wstydem? Z tym prawdziwym? Myślę, że nie. W czasach szerzącego się bezwstydu, obciach jest czymś, co usiłuje zająć jego miejsce. Czymś zastępczym. Namiastką. Jak wyrób czekoladopodobny.

Prawie dwa lata temu "Tygodnik Powszechny" poświęcił obciachowi dużo miejsca. Przeanalizowali go na wiele sposobów. Uwzględnili obciachofobię i obciacholizm. Doszukali się, że „obciach” wywodzi się z języka grypsery więziennej i pierwotnie odnosił się do sytuacji przyłapania kogoś na gorącym uczynku, do złodziejskiej wpadki. Odnotowali, że obciach się nieustannie mutuje, że jest kultowy, że się z nim nie wygra, lecz trzeba nim grać. I chociaż są ludzie na obciach odporni, to jednak jest on groźny, stygmatyzuje, wyklucza, izoluje, a nawet zabija. Dodać należy, że redaktor naczelny podzielił się własnym zestawem zachowań obciachowych.

A we mnie rodzi się pytanie: kiedy obciachem będzie decydowanie, co jest obciachem, a co nim nie jest? stukam.pl

poniedziałek, 16 lipca 2012

Nagrywalnia

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Świat zmienił się w jedną wielką nagrywalnię. Nie dość, że przestrzeń, w której nie śledzi człowieka połączone z urządzeniem nagrywającym oko kamery, kurczy się w zastraszającym tempie, to dożyliśmy czasów, w których urządzenie do nagrywania stało się standardowym wyposażeniem człowieka, bez względu na wiek.

Dzisiaj każdy może każdego nagrać i to bez ostrzeżenia. Chętnie zobaczyłbym wyniki badań, jak często mieszkańcy mojego kraju wzajemnie się nagrywają nie uprzedzając i nie pytając o zgodę.

Coraz trudniej też przy pomocy nagrania rozkręcić naprawdę dużą aferę. W sieci, i nie tylko, krąży tyle mniej lub bardziej kompromitujących nagrań, że tak zwany ogół jest w nich coraz bardziej pogubiony i zdezorientowany. Nie wie, którymi się ekscytować, a którymi nie.

Kiedyś było łatwiej. Jeszcze nie tak dawno można było przy pomocy nagrania osiągnąć naprawdę imponujące efekty. Dzisiaj trzeba się mocno napocić, aby przykuć do jakiegoś nagrania masową uwagę. Są jednak tacy, którzy się nie poddają i po instrument w postaci nagrań sięgają. Warto jednak odnotować, że aktualnie nie wystarczają już słabej jakości nagrania audio. Teraz na topie są nagrania wideo i to takie, które nie zmuszają nikogo do skupionego wsłuchiwania się w ścieżkę dźwiękową.

Nagrywanie ma też szereg innych zastosowań, ale one niekoniecznie są trendy. stukam.pl

niedziela, 15 lipca 2012

Mem-ent

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Nie umiem tego w żaden sposób (a tym bardziej racjonalnie) wyjaśnić i wytłumaczyć, ale przepadam za "Co ja pacze?". Nie kryję tego. Przyznaję się do tego publicznie. W ten sposób - chyba jednak mimo woli - przyczyniam się do upowszechniania mema. Internetowego mema. Do tego stopnia, że ktoś mi niedawno podesłał zdjęcie swojej nieletniej mocno pociechy z charakterystycznym dla kota paczacza wyrazem oczu.

Nie jestem pewien, czy rozumiem w sposób wystarczający, na czym polega internetowy mem. Zresztą nie tylko internetowy. Z tego, co się zorientowałem, ten wymyślony przez Richarda Dawkinsa też zdążył się już dorobić co najmniej kilku definicji. Szczerze mówiąc, gdy usiłowałem zgłębić znaczenie terminu, nie mogłem się opędzić od skojarzenia ze starym dowcipem, mówiącym o jednostce inteligencji "cjant".

Wpadłbym w panikę, gdyby mi ktoś kazał odpowiedzieć, czy coś jest memem internetowym czy nie. No bo, jak wyczytałem w jednym artykule znawcy memów, "To może być cokolwiek: filmik, obrazek, zdanie, słowo - forma nie ma znaczenia". Memem może być nawet nielubienie czegoś. Poza tym istnieją w internecie całe serwisy, w których można osobiście wygenerować mema.

Memem można też zostać. Tak, jak pewna dziennikarka, która z całym przekonaniem zaliczyła gaz pieprzowy do produktów żywnościowych. Albo jak Mario Balotelli, prężący klatę w meczu Włochy-Niemcy podczas Euro 2012.

Po prostu trzeba uważać, jak radził Henryk Kwinto. Bo wystarczy mem-ent i już się jest memem. I wszyscy się z ciebie nabijają. stukam.pl

sobota, 14 lipca 2012

Łosiu

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Któż z Polaków nie zna tego czterowiersza:

"Niech ryczy z bólu ranny łoś,
Zwierz zdrów przebiega knieje,
Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
To są zwyczajne dzieje."

No, może trochę przesadziłem z tym przekonaniem o powszechnej znajomości "Hamleta" i to akurat w tych przekładach, które firmują swoimi nazwiskami Józef Paszkowski i Jerzy S. Sito. Od razu też trzeba zaznaczyć, że Szekspir wcale o łosiu nie pisał w tym miejscu, tylko o jeleniu. Skąd więc niektórym polskim translatorom wziął się łoś? Pojęcia nie mam.

Podobnie, jak pojęcia nie mam, dlaczego łoś ma dziś w naszym kraju tak niedobrą opinię. Wiem, że temu największemu współcześnie żyjącemu ssakowi kopytnemu, który zwykle zamieszkuje "leśne i zakrzewione tereny podmokłe, bagna, mokradła, torfowiska, trzęsawiska, tereny zalewowe, nad jeziorami i rzekami", zdarza się zbłądzić między ludzkie siedziby, i jak miało miejsce kilka dni temu w jednym z polskich miast sprawiać pewien problem służbom kryzysowym, usiłującym go wyprosić, ale czy to wystarczający powód, aby łosia od razu traktować jak frajera i łajzę?

Moim zdaniem - nie.

Dlatego gdy słyszę, jak młody, zakapturzony rzuca w moją stronę "Spadaj łosiu" - nie czuję się szczególnie dotknięty. Choć wiedząc o przypadkach, gdy łoś z jakiegoś powodu postanowił zamyślić się na środku asfaltowej drogi i nic sobie nie robił z prób przegonienia stamtąd, potrafię pojąć głębię określenia "łoś parkingowy".

Myślę jednak, że łoś generalnie nie jest należycie w kraju doceniany. Niespełna rok temu wielokrotnie spotykałem podczas urlopowej podróży tabliczki z ostrzeżeniem: "Uwaga łosie". A nad tabliczką, zamiast łosia kto był namalowany? Jeleń, oczywiście... stukam.pl

piątek, 13 lipca 2012

Lawina legalizacji

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Mamy od pewnego czasu trend na legalizację. Narkotyków takich czy siakich, związków takich i owakich. Zabijania w postaci aborcji lub eutanazji. Uprawy roślin GMO. Spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Samowoli budowlanej. Ściągania z sieci. Prostytucji.

Po prostu lawina legalizacji.

Wyczytałem, że pewna artystka w jednym z polskich miast postanowiła zorganizować "legalizację przestrzeni". "Aby wziąć w niej udział, należy najpierw zastanowić się nad tym, jaki rodzaj ograniczeń, podziałów lub nielegalności w przestrzeni (widzialnych lub symbolicznych czy niematerialnych) wzbudza na co dzień nasz największy sprzeciw" - wyjaśniają organizatorzy przedsięwzięcia. "Następnym krokiem jest odwrócenie ograniczenia i zbudowanie pozytywnego, afirmatywnego przekazu na jego temat".

Ten przykład świetnie wyjaśnia, co dziś coraz powszechniej jest rozumiane pod pojęciem "legalizacji". To już nie tylko nadanie czemuś mocy prawnej, określonego statusu prawnego lub uznanie za zgodne z prawem. Dzisiaj legalizacja to odwrócenie zakazu. Odrzucenie go i postawienie w jego miejscu czegoś więcej niż tylko przyzwolenie.

"Legalizacja to dopasowywanie prawa do własnych zachcianek" - powiedział ktoś.

Jak już wszystko, co jeszcze w jakiś sposób zakazane, uda się zalegalizować, trzeba będzie pomyśleć o tym, jak zalegalizować życie. stukam.pl

czwartek, 12 lipca 2012

Kariera kompromisu

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Można by i o karierze napisać słów kilka, bo dostrzec można tzw. gołym okiem, że nabiera ona znaczenia w życiu coraz większej liczby młodych mieszkańców Polski. Gdyby nie brzmiało to paskudnie tautologicznie i niesłychanie grafomańsko, można by się nawet pokusić o sformułowanie, że kariera robi karierę. Ale to jedna z tych pokus, którym w czasach współczesnych drugiej dekady XXI stulecia należy powiedzieć zdecydowane "nie".

Karierę zawrotną natomiast robi w ostatnich latach "kompromis". Jest uwielbiany, gloryfikowany, przedstawiany jako lek na wszelkie zło, remedium niezawodne, a nawet jako coś więcej niż sposób na udane życie, wręcz jako styl życia. Nie dalej jak dzisiaj natknąłem się na czyjeś całkiem serio podawane wynurzenia, że kompromis jest jedyną metodą na udane małżeństwo.

Co chwilę dowiedzieć się można, że kompromis to najlepsza z możliwych metod rozwiązywania konfliktów. To jedna z intensywnie wokół kompromisu budowanych legend. Tymczasem nie tylko Władysław Kopaliński dobrze wiedział, że istotą, treścią rzeczywistą kompromisu jest coś zupełnie innego. "Ugoda, polubowne załatwienie sporu, osiągnięte w drodze wzajemnych ustępstw; odstępstwo od zasad dla praktycznych korzyści" - podał w swoim słowniku wyrazów obcych.

Otóż to, właśnie. Kompromis jest odstępstwem. Jest rezygnacją z zasad, założeń, poglądów dla... No właśnie. Dla czego? Dla rozwiązania sporu? Na pewno nie. Kompromis nie rozwiązuje sporu, lecz jedynie odsuwa w czasie jego szczytowy moment. Zamraża konflikt na jakimś etapie, stawiając wszystkie możliwe strony w sytuacji niedosytu, połączonego z poczuciem wewnętrznego niesmaku z powodu oddawania jakby w jasyr jakichś ważnych wartości.

Kompromis jest stanem tymczasowym i niebezpiecznym, przypomina leżący latami w ziemi niewybuch, który potrafi przetrwać bez eksplozji nawet potężne wstrząsy, a szerzy zniszczenie lekko trącony przez nieświadomego przechodnia.

Budowanie na kompromisie jest nierozważne, niczym stawianie wieżowca na lotnych piaskach bez sięgającego skały fundamentu. To wieszanie ostrego miecza na zużytej nitce nad bramą, którą wchodzą i wychodzą tłumy Bogu ducha winnych ludzi. stukam.pl

środa, 11 lipca 2012

J jak...

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Sytuacja jest trudna, bo jak się uważnie przyjrzałem i wsłuchałem, to szybko odkryłem, jakie słowo na "j" jest dziś w nawet w naprawdę skrajnie od siebie oddalonych środowiskach najbardziej modne i trendy. W naszej rzeczywistości funkcjonuje ono jako wieloznaczny wulgaryzm, chociaż kiedyś w języku górnołużyckim oznaczało "oszukiwać, zdradzać, zamieniać, wymieniać".

Wspomniany wulgaryzm ma zresztą tendencję do ukrywania się w innych słowach i do wchodzenia tą metodą w codzienny język także tych ludzi, którzy zwykle wulgaryzmów nie używają.

Skonfundowany dokonanym odkryciem nie bardzo wiedziałem, jak wybrnąć z sytuacji, kiedy po przeprowadzeniu kilku niezobowiązujących rozmów na rozmaite (mniej lub bardziej ważne tematy) uzmysłowiłem sobie, że prawdziwie hitowe słowo na "j" jest zupełnie inne niż sądziłem.

To słowo najukochańsze i najbliższe każdemu. Wymawia się je z mocą, a równocześnie pieszczotliwie, broni się go i dba o nie, traktując niejednokrotnie jako ostateczny argument. I nawet jeśli nie czynimy tego jawnie na piśmie, to przecież w myślach bardzo często zaczynamy je z szacunkiem i dumą wielką literą.

To słowo brzmi "Ja". stukam.pl

wtorek, 10 lipca 2012

Triumf ignorancji

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Przyglądam się temu zjawisku nie tylko z niepokojem, ale też z trwogą, lecz z przyczyn ode mnie niezależnych niemal zawsze zmuszony jestem wobec niego pozostać biernym obserwatorem. A zjawisko, w świetle moich obserwacji, narasta i obejmuje swoim zasięgiem coraz to nowe sfery naszego życia grupowego.

Tym zjawiskiem jest triumf ignorancji. Co gorsza, nawet samo słowo "ignorancja" wielu myli pod względem znaczenia  ze słowem "ignorowanie". Nieuctwo, brak wiedzy w jakiejkolwiek dziedzinie, nieznajomość faktów wydają się dzisiaj stanowić szczególny rodzaj kwalifikacji zarówno do wypowiadania się publicznie i autorytatywnie na wszelkie możliwe tematy, ale również okazuje się znakomitą przepustką do zajmowania wysokich stanowisk w najprzeróżniejszych instytucjach.

Do dziś mam niczym drzazgę w mózgu wbitą boleśnie rozmowę z człowiekiem, który zupełnie niespodziewanie dla wszystkich i dla niego samego otrzymał wysokie kierownicze stanowisko w firmie, o której działalności wcześniej nie miał najmniejszego pojęcia. Zapytałem go przełamując odbierające głos zdumienie: "Skoro kompletnie się na rzeczy nie znasz, to dlaczego zgodziłeś się przyjąć tę funkcję?". Obrzucił mnie pozbawionym jakiegokolwiek zrozumienia dla moich wątpliwości spojrzeniem i rzekł tonem wzniosłej oczywistości: "Skoro inni uznali, że się nadaję, dlaczego miałbym odmawiać? Widocznie trzeba tu czego innego, niż wiedzy fachowej".

Tłumaczył mi ktoś niedawno, na czym polega mechanizm promowania ignorantów. "To proste. Przeciętny przełożony stara się otoczyć ludźmi choć odrobinę mniej kompetentnymi od niego, żeby nie musieć się przed nimi wstydzić z powodu swej ignorancji. Awansuje więc jeszcze większych od siebie ignorantów i tak to się samo napędza".

Ks. Antoni Regulski, chrystusowiec i aforysta, powiedział, że "Ignoranci zawsze są wszechstronni". Ciekawe, jak często miał z nimi do czynienia, że doszedł do takiego wniosku. stukam.pl

poniedziałek, 9 lipca 2012

Na tropie hipstera

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

W kwietniu bieżącego roku spore poruszenie, połączone z oburzeniem, wywołała w Polsce (jak gdzie indziej, nie wiem dokładnie, ponoć w Stanach było spore poruszenie, także Twitter się podobno gotował) okładka amerykańskiego wydania "Newsweeka", na której z woli redakcji znalazł się "Jezus hipster". Przy okazji dowiedziałem się, że "Hipster Jesus" jest popularnym internetowym memem.

Słowo "hipster" też musi być popularne, bo raz po raz się na nie w różnych konfiguracjach natykam.

To jedno z tych słów, które nabrało nowego znaczenia, no bo chyba nie budziłoby aż takich emocji umieszczenie na okładce tygodnika "przedstawiciela subkultury miejskiej w Stanach Zjednoczonych, związanej z fascynacją kulturą murzyńską, egzotycznymi religiami i jazzem".

Dwa lata temu "Polityka" donosiła, że "Hipsterzy to jedna z najbardziej ulotnych i nieokreślonych subkultur. Nie wiadomo nawet, czy jest subkulturą, czy może postsubkulturą lub subkulturą w cudzysłowie". Objaśniała też niezorientowanych, że dla prawdziwego hipstera modne jest to, o czym jeszcze nikt nie wie, że jest modne i że prawdziwy hipster nigdy nie powie o sobie, że jest hipsterem.

Dobrze, że jest Wikipedia, bo bym, jak duża część ogółu, nadal nie wiedział, o co chodzi z tym hipsterem. I czemu z jednej strony "Jesus hipster" to popularny mem, a z drugiej umieszczenie go na okładce wywołuje irytację.

Właśnie z Wikipedii dowiedziałem się, że hipster to "według współczesnej definicji slangowe określenie używane do opisania młodych dorosłych i starszych nastolatków z klasy średniej, silnie manifestujących swoją niezależność (stronienie od tzw. "mainstreamu" – głównego nurtu), oryginalność i indywidualność". Okazuje się, że hipster nastawiony jest na akcentowanie swojej alternatywności. To interesujące, bo żeby w ten sposób postępować, musi wiedzieć, że wbrew wielu pracownikom mediów współczesnych, nie ma wielu alternatyw, a nawet brak jest trzeciej alternatywy.

Jegomość na wspomnianej okładce na starszego nastolatka nie wygląda. Czy wygląda na młodego dorosłego? Bo ja wiem. Pojęcie młodości też pilnie domaga się dzisiaj ponownego doprecyzowania.

Jednak jeżeli wikipediowa "definicja" hipstera jest właściwa, to mamy pewien problem. Jezus, jak czytam w Nowym Testamencie, bardzo stronił od "mainstreamu", a i swoją alternatywność też zaznaczał, na przykład używając niejednokrotnie sformułowania "a Ja wam powiadam".

Wychodzi na to, że hipsterzy dzisiejsi są mocno wtórni... stukam.pl

niedziela, 8 lipca 2012

Gdzie gna gdybanie gadających głów o grzechu?

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Grzech. To słowo w trendy słowniku? Bez żartów. No błagam cię.

Zacznijmy od początku. Od "gdzie". Podobno nie jest już grzechem przeciwko zasadom poprawnej polszczyzny używanie tego słowa w miejsce dotychczasowego "dokąd". Ponoć tak orzekły autorytety, dowartościowując zmiany dokonujące się w codziennym języku. Fakt, liczba tych, którzy zamiast "Dokąd idziesz" albo "Dokąd tak gnasz?" pytają "Gdzie idziesz?" względnie "Gdzie gnasz?" ostatnimi czasy rosła lawinowo. Czy jednak z faktu, że coraz więcej ludzi popełnia błąd powinno wynikać uznanie błędu (a więc zła) za formę poprawną (czyli dobro)?

Taka mentalność dominuje jednak w coraz liczniejszych sferach ludzkiego życia, a to za sprawą gadających głów publicystów, którzy wyrugowali z naszego świata mędrców i skwapliwie zajęli ich stołki. Gadające głowy znają się podobno na wszystkim i na każdy temat wypowiadają swoje zdanie w formie gdybania. Wystarczy jednak uważniej posłuchać ich gdybania, aby odkryć, iż podzielili między siebie kurnik i przypisali poszczególnym grzędom ideologiczne nachylenie. Sprawia ono, że na każdy temat konkretna gadająca głowa mówi dokładnie to samo, ponieważ nie temat przypominającego gdakanie gdybania jest ważny, ale narzucenie jednej i ujednoliconej interpretacji wszystkiego. Inaczej mówiąc - glajszachtowanie. Na tym polega gra, w której wszyscy, chcąc nie chcąc, biorą udział. Stają się przez to graczami.

Także grzech w tej grze podlega glajszachtowaniu w i gdybaniu w sposób bezwzględny. Gadające głowy, przypisując sobie prawo narzucania jej reguł, chcą decydować co jest grzechem, a co nie. Uzurpując sobie tę władzę nie widzą, a może tylko nie chcą widzieć, że przez ich gry, gdakanie i gdybanie, świat cały gna z coraz większą szybkością w przepaść. I że odpowiedź na pytanie "gdzie?" brzmi nieodwołalnie "gehenna". stukam.pl

sobota, 7 lipca 2012

Mieć fun

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Masz fun z tego co robisz? Bo dzisiaj trzeba mieć. Inaczej nie ma sensu czegokolwiek robić. Bez funu nie ma życia. W końcu po to się żyje, aby mieć fun.

W którym momencie dziejów ludzkość wpadła na pomysł, że istotą życia powinna być zabawa? Że wszystko jest i powinno być zabawą? Bo tylko wtedy da się z tym jakoś wytrzymać? Bo tylko patrząc na rzeczywistość w kategoriach funu da się to jakoś ogarnąć i przetrwać?

Co drugi nastolatek albo nastolatka na pytanie "Co chcesz w życiu robić?" odpowiada bez zastanowienia "Chcę się dobrze bawić". Zdarzyło mi się spytać w ten sposób kandydata na policjanta (już nie nastoletniego). Odpowiedział dokładnie jak nastolatki. Zrobiło mi się nagle zimno. Z tego co wiem, policjantem nie został, ale podobno zaczepił się w pogotowiu ratunkowym. Dla funu?

Zabawa ma swoje prawa. Zabawę można w dowolnym momencie przerwać, gdy się znudziła i zacząć od nowa.

W zabawie musi być dystans. Nic nie może być całkiem na serio, bez możliwości rezygnacji z udziału.

Może należałoby też pytać o nastawienie na fun kandydatów do małżeństwa i do kapłaństwa?

Jest taki zespół Fun. Uśmiałem się niedawno, gdy w katolickiej radiostacji usłyszałem ich przebój "We Are Young". Ale zaraz sam sobie udzieliłem nagany za to uchachanie. W końcu takie jest życie. Najważniejsze, to znaleźć kogoś, kto po zamknięciu baru, zaniesie cię do domu... stukam.pl

http://www.youtube.com/watch?v=Sv6dMFF_yts
(Aby pojąć, trzeba wsłuchać się w tekst)

Dziurawe skarpetki

Uczniowie Jana podeszli do Jezusa i zapytali: "Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?" Jezus im rzekł: "Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć.

Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania, gdyż łata obrywa ubranie i gorsze robi się przedarcie. Nie wlewa się też młodego wina do starych bukłaków. W przeciwnym razie bukłaki pękają, wino wycieka, a bukłaki się psują. Raczej młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak jedno i drugie się zachowuje". (Mt 9,14-17)

W czasach, gdy łatanie, cerowanie, naprawianie jest coraz rzadszym zjawiskiem, bo przecież łatwiej i wygodniej jest pójść do wielkiego sklepu i tam na wyprzedaży kupić coś pozornie nowego, opowieść Jezusa dla wielu staje się niezrozumiała. Podobnie, jak coraz mniej ludzi rozumie dziś rzeczywisty sens postu.

Jezus przypomniał, że jeśli podejmuje się wysiłek naprawy, zmiany na lepsze, nie wystarczy tego, co nowe, byle jak sfastrygować ze starym. To nie jest rzeczywiste odnowienie. Taka bylejakość prowadzi do katastrofy.

Człowieka nie da się potraktować tak, jak dziś traktuje się parę dziurawych skarpetek czy zepsutą pralkę. Nie da się go wyrzucić na śmietnik i zastąpić nowym egzemplarzem. Człowieka trzeba naprawiać, odnawiać. Trzeba go gruntowanie przemieniać. W tym celu trzeba z niego wyrugować stare zwyczaje. Trzeba, aby zrozumiał, że nie odrobina nowego dobra w balii starego zła. Tak, jak nie wystarczy łyżka miodu w beczce paskudnego dziegciu. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

piątek, 6 lipca 2012

Eeeee...

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Słów na "e" gwałtownie przybywa. Bo też bardzo łatwo je teraz tworzyć. Wystarczy do jakiegokolwiek już istniejącego wyrazu dodać na początku zestaw "e-". I nowe słowo gotowe.

Mamy więc e-sąd, który wymierza e-sprawiedliwość. Jest e-wydanie e-gazety. Jest też e-bilet kupiony w e-biurze przez e-podróżnika.

Istnieje też e-urzędnik w e-administracji albo w e-urzędzie. E-nauczyciel w e-szkole uprawa e-learning. Oczywiście, posługuje się przy tym e-bookami, które można e-kupić w e-sklepie. E-pieniędzmi zarządza e-księgowość przy współdziałaniu e-banków.

E-pomocy e-potrzebującym udzielają e-wolontariusze, więc tylko patrzeć, jak e-przesyłki będą dostarczali e-posłańcy. Chwilowo musi nam wystarczyć, że w e-kioskach e-pracują e-sprzedawcy.

Jest nawet e-papieros, którego chyba jednak nie można dostać w e-aptece, za to można go wciągnąć do e-kartoteki.

Wszystko to zapewne u niejednego człowieka budzi emocje, które najlepiej wyrażać obecnie używając emotikonów, bez których e-wypowiedzi stają się coraz mniej zrozumiałe dla e-odbiorców.

A tym, którym się to wszystko nie podoba, zawsze można zarzucić egoizm. stukam.pl

czwartek, 5 lipca 2012

Męczące słowo na ć

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Tego się mogłem spodziewać i (co tu kryć) częściowo się spodziewałem, ale nie aż tak intensywnej reakcji. Chodzi o to, że zapowiedziawszy dwadzieścia osiem haseł według polskiego alfabetu, zaraz po wpisie na "c" opublikowałem wpis na "d". Wynika to z faktu, że początkowo planowałem hasła zaczynające się od liter opatrzonych znakami diakrytycznymi umieścić na końcu. Sam jednak przyłapałem się na zaplanowanej niekonsekwencji, ponieważ hasło na "ł" zamierzałem umieścić zaraz po tym na "l".

Robię więc wirtualny krok wstecz i usiłuję pomiędzy "c" i "d" wcisnąć hasło na "ć".

To litera, która w kontekście "trendy" niesie wiele pokus. Zaczynając od niewinnie na pozór brzmiącego "ćmić", które może wszak nieść w sobie zagrożenie dla życia i zdrowia spowodowane dymem tytoniowym, przez "ćpanie", po miło dla niejednego starszego ucha brzmiącą "ćwiartkę". Oczywiście jeszcze bardziej kuszący jest "ćwierćinteligent", nie mówiąc już o "ćwoku". Aż palce swędzą, żeby napisać sporo na jego temat.

Mnie jednak trendy i to na lipiec, wydało się słowo "ćwiczenie". Brzmi w pierwszej chwili mało atrakcyjnie. Męcząco. Nużąco. Może nawet nudząco. Ktoś mi po zakończonym Euro 2012 opowiadał, że hiszpańscy piłkarze godzinami ćwiczyli podania. No i osiągnęli taką perfekcję, niemal doskonałość, że podczas finału zaskoczyli bardzo wielu.

Ćwiczenie kryje w sobie powtarzalność, konsekwencję, wytrwałość, upór w dążeniu do celu.

Choć kojarzy się przede wszystkim z działaniami fizycznymi, to przecież umysł i pamięć też podlegają ćwiczeniu, które przynosi zadziwiające efekty. Dawniej mówiło się również o ćwiczeniu cnót lub ćwiczeniu w cnotach. Dzisiaj trzeba by takie sformułowanie chyba niemal za każdym razem opatrywać odsyłaczem do znaczenia pojęcia "cnota".

Mistrze Eckhart powiedział rzecz, dla której sam termin warto byłby stworzyć, gdyby wcześniej nie istniał z jakiegoś nieznanego powodu: "Niech się człowiek ćwiczy w przyzwyczajeniu swego umysłu do Boga, niech to czyni we właściwy sposób i z całym zaangażowaniem, a wówczas w jego wnętrzu będzie nieustannie rosło Boskie'.

Choć zapewne współczesny odbiorca, zmuszony niejednokrotnie do przełykania grafomańskich produkcji, przychyli się w poszerzonym kontekście do zalecenia pewnego niemieckiego satyryka i aforysty: "Rodzi­ce, którzy zauważą, że ich syn chce zos­tać za­wodo­wym poetą, po­win­ni go tak długo ćwiczyć rózga­mi, aż przes­ta­nie pi­sać lub zos­ta­nie wiel­kim poetą".

I w ten chytry sposób udało mi się przemycić jeszcze jedno, jakże ważne, a dziś niezbyt poprawne politycznie znaczenie słowa "ćwiczenie". ;-)

środa, 4 lipca 2012

Dusza w odwrocie

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Dusza to jedno z tych pojęć, które przegrały rywalizację o stałą obecność w myślach i rozmowach ludzi współczesnych. Nie zmieściło się w wąskiej puli trzystu słów, którymi na co dzień podobno zaspokajamy obrót międzyludzkiej komunikacji. Można odnieść wrażenie, że przestało być niezbędne. Podobnie, jak świadomość obecności duszy w człowieku.

Nie to, co dawniej, gdy - jak przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego - pojęcie "dusza" często oznaczało (co widać w Piśmie świętym) życie ludzkie lub całą osobę ludzką. Oznaczało też to wszystko, co w człowieku najbardziej wewnętrzne i najwartościowsze, to, co sprawia, że człowiek jest w sposób najbardziej szczególny obrazem Boga. "Dusza" w zestawie pojęciowym opartym na Biblii (raczej rzadko obecnym w szarości współczesnego dyskursu codziennego) oznacza zasadę duchową w człowieku.

Kiedyś oczywistością było, że jedność ciała i duszy jest tak głęboka, że można uważać duszę za "formę" ciała. Oznaczało to, że dzięki duszy duchowej ciało utworzone z materii jest ciałem żywym i ludzkim.

Oczywiście, Kościół wciąż naucza, że każda dusza duchowa jest bezpośrednio stworzona przez Boga, że nie jest ona "produktem" rodziców. No i że jest nieśmiertelna, więc nie ginie po oddzieleniu się od ciała w chwili śmierci i połączy się na nowo z ciałem w chwili ostatecznego zmartwychwstania.

Jednym z ulubionych przez wieki sformułowań na temat duszy było to, mówiące o uwięzieniu jej w ciele. Co prawda w XX wieku modne stało się odwrócenie tego twierdzenia (bo też czego w tym stuleciu nie postawiono na głowie?) i upieranie się, że to dusza jest więzieniem ciała, ale tak czy owak, gdy nadeszły czasy, w których ciało popadło w tak wielkie swobody, iż trudno mu przypisać jakiekolwiek skojarzenie z więzieniem, ludzie chyba doszli do przekonania, że uwolniona (czy też pozbawiona więziennych zapędów) dusza, gdzieś z człowieka uleciała lub być może ją coś wywiało.

Z zadziwiającą konsekwencją ludzie nie chcą wziąć pod uwagę faktu, że dusza jest w człowieku przede wszystkim strefą wolności, przestrzenią, w której ona istnieje w całej swej krasie. Nie, ludzie już wolą raczej powtarzać, że "Rozum jest duszą wolności". stukam.pl

wtorek, 3 lipca 2012

Cisza, czyli...

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Cisza stała się w naszych czasach dobrem deficytowym, co nie znaczy, że szczególnie poszukiwanym. Target, który świadomie i dobrowolnie zgłasza na nią zapotrzebowanie, nie wydaje się zbyt duży. Krótkie słownikowe hasło nie jest z pewnością miejscem właściwym do analizowania i roztrząsania przyczyn takiego a nie innego stanu "rynku" w tej materii. Aczkolwiek powszechne już dziś zjawisko spacerowiczów w parkach i lasach ze słuchawkami zatkniętymi w uszy lub je całkowicie zakrywającymi, daje do myślenia.

Mylą się ci, którzy uważają, że cisza polega na kompletnym braku dźwięków. Cisza to nie tyle mierzalne zjawisko fizyczne, ile stan umysłu.

Poza tym, choć to truizm, trzeba przyznać, że ciszą najlepiej zajmować się w ciszy. stukam.pl

poniedziałek, 2 lipca 2012

B jak bluzgi

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Początkowo na "b" rozważałem kilka innych słów. Na przykład "błagam", które uzupełnione słówkiem "cię" z tyłu i niejednokrotnie "no" z przodu, opatrzone dodatkowo wykrzyknikiem, zaczyna w rozmowach nabierać całkowicie nowego znaczenia.

Niestety, duch jakiś, niekoniecznie dobry, podsunął mi link do produkcji tekstowej dwóch autorek, zamieszczonego w tygodniku o systematycznie spadającym nakładzie. Produkt ów tekstowy w głębokim zamyśle swych twórczyń ma być radykalną w formie i konwencji odpowiedzią na publicystyczne próby obrony dwóch byłych już prezenterów radiowych, którzy swoją mikrofonową aktywnością narazili na szwanki relacje polsko-ukraińskie.

Wytwór dwóch obywatelek, w którym da się zauważyć cenne spostrzeżenia w rodzaju tych, że robotę, za którą dwóch wspomnianych wyżej jegomościów zgarniało ponoć niezłą kasę, mógłby wykonywać każdy, został - jak już wspomniałem - umieszczony w konwencji. W konwencji wskazującej na fundamentalnie intelektualne osadzenie i wysoki poziom wytwórczyń. Czyli w konwencji bluzgów.

Rzucanie wulgaryzmami w tak zwanej przestrzeni publicznej stało się niezawodnym znakiem rozpoznawczym dzisiejszych elit intelektualno-twórczych w kraju naszym. Szczytem - na przykład - inteligenckiego i artystycznego stylu były marcowe popisy radiowe pewnej reżyserki, która za przedstawienie "Tęczowa Trybuna" uzyskała nagrodę Marszałka Województwa Dolnośląskiego w kategorii najciekawsze wydarzenie teatralne.

Nikt już nie ma wątpliwości, że jakikolwiek tokszoł, jeśli aspiruje do wysokiego poziomu i strawnej dla zarządców kanału telewizyjnego oglądalności, musi zawierać co najmniej kilka "wypikań", przez przypadek źle wmontowanych w taki sposób, aby odbiorcy nie mieli trudności z ustaleniem, jakich bluzgów użył prowadzący albo gość.

Za narodowymi i społecznymi elitami wciąż nie nadąża jednak w swej masie prosty lud. Sam słyszałem nie dalej niż w zeszłym tygodniu, jak facet zarabiający na pół litra z czymś do przegryzienia kopaniem wielkiej dziury w ziemi na budowie jednej z mających już dawno istnieć dróg szybkiego ruchu, napominał w sklepie lekko już rozchwianego kolegę, żeby zamknął pysk i nie bluzgał, bo kobiety są w pomieszczeniu.

Ot, prymityw niedouczony. stukam.pl

niedziela, 1 lipca 2012

Modne słowo na a

Letni trendy słownik, albo lipcowy alfabet Stopki

Polski alfabet liczy 32 litery. Ale nie ma przecież polskich słów zaczynających się na "ą", "ę", "ń" i "y". Zostaje 28 liter. Do wyjazdu na urlop zostało mi 28 dni. Więc jedna litera na jeden dzień. No to pomyślałem, że ułożę na prędce taki trendy słownik.

Wśród słów na "a" karierę ostatnio zrobiła w naszym kraju "apostazja". Problem polega na tym, że mało kto wie, co ono naprawdę oznacza i jak się popytać tu i tam, można się dowiedzieć, że chodzi o przyklejanie przez polityków jakichś antykościelnych kwitów na drzwiach świątyń albo kurii katolickich.

Wbrew pozorom, apostazja nie jest żadnym formalnym wystąpieniem z Kościoła. Bo, zwłaszcza w świetle wprowadzonych dwa lata temu przez Benedykta XVI zmian w prawie kanonicznym, taki akt stał się praktycznie niemożliwy. Co nie znaczy, że nie są podejmowanie usiłowania w tym kierunku. Jak wynika z opublikowanych niedawno przez pallotyński Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, dwa lata temu w Polsce podjęto takich usiłowań 459. Jeden z badaczy ponoć skomentował te dane słowami: "Apostazja to fakt społeczny, nie tylko medialny. Ale jest zjawiskiem marginalnym".

Kodeks Prawa Kanonicznego o apostazji mówi w rozdziale zatytułowanym "Nauczycielskie zadanie Kościoła", w "Kanonach wstępnych". Mało kto zwraca uwagę na kontekst, w jakim ją definiuje. Kanon 751 stwierdza:

"Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej ; apostazją - całkowite porzucenie wiary chrześcijańskiej, schizmą - odmowa uznania zwierzchnictwa Biskupa Rzymskiego lub utrzymywania wspólnoty z członkami Kościoła, uznającymi to zwierzchnictwo" (podkr. ks. A. S.)

Kanclerz krakowskiej kurii jakiś cza temu wyjaśniał, że apostata nie przestaje być katolikiem. Trzymając się źródłosłowu (greckie słowo apostazja oznacza odstąpienie, bunt), można powiedzieć, że apostata to zbuntowany katolik.

I jeszcze jedno ważne zaznaczenie: "Samej obojętności religijnej czy porzucenia praktyk religijnych nie można utożsamiać z przestępstwem apostazji" - stwierdził krakowski kanclerz.

Jak widać, człowiekowi ochrzczonemu nie jest łatwo dokonać apostazji. Chociaż wielu wydaje się, że to akt tego typu, jak rezygnacja z członkostwa w partii politycznej albo jakimś stowarzyszeniu. stukam.pl