poniedziałek, 31 grudnia 2012

Między końcem a początkiem

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.

Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości.

Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili.

Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: "Ten był, o którym powiedziałem: «Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie»". Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył. (J 1,1-18)

„Na początku było słowo...”. Oto w dniu, który kojarzy się raczej z zakończeniem, z finalizowaniem, podsumowywaniem, w ostatnim dniu roku kalendarzowego, nazywanym od wspomnienia świętego papieża „sylwestrem”, słyszymy słowa o początku.

Komentatorzy biblijni zwracają uwagę, że owe „na początku” jest wyrażeniem wyjątkowym w Nowym Testamencie, bo nie precyzuje, o początek czego chodzi. Z kontekstu orientujemy się, że autor ma na myśli to, co już było u Boga, zanim cokolwiek zostało stworzone. Słowa „Na początku” zapisane w prologu Ewangelii według świętego Jana nie oznaczają tego samego, o czym słyszymy w pierwszym zdaniu Księgi Rodzaju. Tam „Na początku” określa rozpoczęcie stwarzania świata. U Jana mamy do czynienia ze stwierdzeniem, że Słowo było u Boga zawsze.

Wbrew pozorom, pomiędzy początkiem a końcem wcale nie ma tak wielkiej i nieogarniętej przestrzeni, jak czasami sobie wyobrażamy. Podobnie nie ma przepaści między końcem, a początkiem czegoś nowego. Dla nas, ludzi, każdy koniec jest równocześnie początkiem. Bo tak naprawdę, nasze życie, od chwili zaistnienia, zmienia się, ale się nie kończy. Jesteśmy z woli Boga stworzeni na wieczność. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 30 grudnia 2012

Szansa na dobro

Niby oczywiste, a jakoś to u nas nie działa. Jakby się zacięło, a może zatarło z braku odpowiedniej konserwacji. Dbałości. Konsekwentnej troski.

Chodzi o prosty przecież mechanizm szansy na dobro.

Z jednej strony jakoś zdecydowanie za mało jest tych, którzy w duchu zaufania do człowieka, podejmują się stwarzania innym szansy, aby czynili dobro, aby stawali się lepsi. Przecież tak, jak ileś młodych talentów muzycznych skorzystało z pewnej furtki, jaką był telewizyjny program "Szansa na sukces" (jego wartość polegała na tym, że nie był to klasyczny talent show, w którym liczy się przede wszystkim widowisko, a nie faktyczne promowanie kogoś uzdolnionego), tak wielu jest takich, którzy potrzebują jakichś uchylonych drzwi, aby mogli wreszcie zrobić coś dobrego, wyrwać się ze sfery zła, w którą zostali tak czy inaczej zepchnięci.

Z drugiej okazuje się, że nawet ta niewielka liczba szans na dobro nie jest pełni wykorzystana. Często pozostają one niezauważone, niedocenione, a nawet lekceważone, może nie tyle przez tych, którzy mogliby z nich skorzystać, ale przez ludzi, którzy powinni z racji swej za nich odpowiedzialności, w tę stronę ich trochę ukierunkować.

Myślę, że taka akcja szansy na dobro, to jedna z tych rzeczy, które by się nam w trudnych czasach przydały... stukam.pl

sobota, 29 grudnia 2012

Ale po co?

Coraz częściej łapię się na tym, że zderzając się z efektami czyjejś działalności, mam ochotę złapać człowieka za rękaw, przytrzymać go chwilę za rękaw w jego pędzie do kolejnych dzieł i zapytać: "Dobrze, zrobiłeś to, ale po co?".


Dotyczy to na przykład książek. Czytam, albo słucham polecane przez rozmaitych znawców produkcje literackie, i nagle, zamiast skupiać się na płynnych szeregach słów i tym, co one niosą, zaczynam zmagać się z wyskakującym jak zając z trawy pytaniem: "Po kiego grzyba on czy ona toto napisał(a)? Przecież to niczego tak naprawdę nie wnosi w nasz świat... To jakiś bełkot, skalkowany z rzeczy, które już dawno o wiele lepiej napisano".


Albo patrzę na film, który reklamują obszernie gdzie się da. Walcząc z ziewaniem przyłapuję moje myśli na podstępnym stawianiu pytania: "Czy naprawdę warto było wydać worek kasy na takie coś? Przecież o tym już tragicy greccy lepsze dzieła wytworzyli...".


Potem włączam telewizor i słyszę napuszone, pełne pretensji i pretensjonalności dyskusje na temat finansowania kultury...


No ludzie, ale po co? Po co chcecie wydawać ciężką kasę na rzeczy, które nie popychają świata piękna ani odrobinę do przodu? stukam.pl

piątek, 28 grudnia 2012

Ostrożnie

Wypadałoby patrzeć w przyszłość świata medialnego zarówno w wymiarze krajowym, jak i globalnym optymistycznie i z nadzieją. Tyle, że optymizm i nadzieja potrzebują uzasadnienia i wsparcia rzeczowymi argumentami. A z tym jest niedobrze.


Dlatego spoglądając na możliwe zmiany w mediach w nadchodzącym roku 2013, trzeba się trzymać bardzo ostrożnego optymizmu. Nie widać w tej chwili symptomów, które mówiłby, że nastąpią w tej sferze jakieś radykalne zmiany na lepsze. Musiałyby one dotyczyć przede wszystkim mentalności twórców mediów i ich zawartości, a następnie zostać nieprzeniesione na odbiorców. Problem w tym, że ani jedna ani druga strona nie wydaje się szczególnie zainteresowana zmianą dotychczasowych trendów i przyzwyczajeń. Wyżej stawiają wygodę trwania w dotychczasowym klinczu.


Ze szczególnym zafascynowaniem przyglądam się trwającym właśnie wydarzeniom w polskim światku medialnym. Jest coś ujmującego w swoistym zatroskaniu, jakim niektórzy członkowie wydawałoby się do niedawna mocno trzymającej się grupy obejmują swych niedawnych kolegów i współpracowników, sugerując, że się właśnie sprzedają.


Myślę, że czeka nas w dziedzinie mediów kolejny rok stagnacji, zastoju i braku nowych, popychających branżę do przodu pomysłów. A jak wiadomo, kto nie idzie naprzód, ten się faktycznie cofa. Media coraz bardziej zostają w tyle. Świat zaczyna sobie radzić bez nich. Coraz mniejsze ma wobec nich oczekiwania, bo coraz mniej ich potrzebuje. stukam.pl

czwartek, 27 grudnia 2012

Niech trwa

Zjawisko się chyba nasila. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji. A obserwuję, że z roku na rok przybywa ludzi, którzy z ulgą oddychają, gdy święta się kończą i można wrócić w zużyty kierat codzienności i powszedniości.

To fakt, świętowanie może być męczące. Ale ludzie, o których mówię, są nie tyle zmęczeni, ile znużeni. Jacyś tacy spięci. Gdy spotykam ich po świętach, sprawiają wrażenie, jakby przez minione dni spełniali jakiś wyjątkowo przykry, narzucony im wbrew ich woli, obowiązek. Są przygaszeni i zmaltretowani. „Nareszcie po świętach!” – mówią na mój widok i od razu wiem, że nawet nie warto pytać, jak przeżyli czas świąteczny. Żeby ich nie denerwować i nie przywoływać chwil, minut, godzin, które oni właśnie starają się usunąć ze swej pamięci. Ale wiem coś jeszcze. Wiem, że oto spotykam ludzi, którzy nie potrafią świętować. Ich stan jest konsekwencją tej nieumiejętności.

Natknąłem się na scenariusz zajęć przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie” zatytułowanych „Umiejętność świętowania”. Zagłębiłem się w lekturę dzieła z dużą nadzieją. W sekcji „cele” wyczytałem, że po tej lekcji uczeń powinien:

„Rozumieć jakie są nasze korzenie kulturowe, religijne i rodzinne; wiedzieć, że współuczestnicząc w przygotowaniach świątecznych nie tylko pomaga rodzicom, ale przyczynia się do współtworzenia domowej atmosfery; rozpoznawać upodobania i gusty osób najbliższych przy dobieraniu upominków; umieć zachować się w momencie otrzymywania lub dawania prezentu” (profesor.pl).

„To wszystko?” – pomyślałem z rozczarowaniem, bo w następnej linijce były już metody i formy pracy. „A gdzie jakieś wyjaśnienie, dlaczego w ogóle świętujemy?”.

Ktoś zamieścił anonimowo w Internecie ni to sentencję, ni to aforyzm: „Świętowanie nie znaczy imprezowanie. To ze świętością spotkanie”.

Nie mam pojęcia, kim jest autor tego wierszyka. Ale mam do niego mnóstwo szacunku. Przede wszystkim za to, że podjął trud ustalania, o co w ogóle w świętowaniu chodzi. A po drugie dlatego, że mimo nieco częstochowskiego rymu, zdołał wskazać to, co stanowi istotę. Bo nie ma prawdziwego świętowania bez świętości. Bez kontaktu ze świętością. Świętością pojmowaną szeroko i wielowymiarowo.

Dlatego zamiast mówić z westchnieniem ulgi i odprężenia, jak po wielkim stresie, „Święta, święta i po świętach” mam dziś inne przesłanie: „Niech święto trwa”. W nas. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 26 grudnia 2012

Realizm

Wymądrzałem się niedawno na temat składania życzeń świątecznych. Potem dostałem różnymi drogami wiele bardzo dobrych, szczerych, pobożnych życzeń.

Ale jedne okazały się wyjątkowe. Nie w sensie, że niestandardowe. W sensie, że uderzające mądrością, prawdą i realizmem (zwłaszcza chrześcijańskim). Byłoby nieładnie zachować TAKIE życzenia dla siebie (myślę, że ich nadawcy podzielą to moje przekonanie). Oto one:

Z okazji  Świąt Bożego Narodzenia  życzymy wszystkim tego, co najlepsze w oczach Boga, według Jego woli, łaski potrzebnej do rozpoznania i zaakceptowania Jego woli zbawczej,
Życzymy zdrowia, o ile taka jest wola Boża, bo zdrowie nie jest najważniejsze,
Życzymy szczęścia, ale szczególnie tego ostatecznego, skoro na ziemi mamy iść drogą krzyża,
Życzymy sukcesu i pomyślności, ale głównie w dążeniu do nieba, bo te ziemskie szybko przemijają, a czasem są przeszkodą w drodze do celu ostatecznego,
Życzymy ludzkiej życzliwości, ale jeszcze bardziej łaski Bożej,
Życzymy wielkich aspiracji, ale szczególnie tych na miarę dzieci Bożych, skoro „Bóg stał się człowiekiem, by człowiek stał się Bogiem”… stukam.pl

wtorek, 25 grudnia 2012

Ziarenka i kropelki

To żadna sztuka podstawić wielkie wiadro pod wylot silosu, z którego sypie się ziarno zebrane potężnymi maszynami z wielu pól. Albo napełnić ogromny dzban pod kranem, z którego wypychana sztucznie wytworzonym ciśnieniem woda tryska potężnym strumieniem.

Co innego napełnić choćby niewielki garnuszek pojedynczymi ziarenkami, zbieranymi po cichu na polu, gdy żniwiarze dawno już wywieźli efekt swojego wysiłku i warkotu swoich kombajnów. Albo cierpliwie czekać, aż szklanka wypełni się wodą mozolnie spadającą na pustynniejącym obszarze kropla po kropli.

Całkiem inną wartość ma to wyszukiwane na ściernisku ziarno i ta łapana kropelka po kropelce woda. Większą. Prawdziwszą. Bardziej osobistą. Radośniej cieszącą. Niosącą satysfakcję zupełnie innego rodzaju.

Myślę, że Kościół w Polsce czeka dopiero odkrycie tego faktu. stukam.pl

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Spełnienie

Zachariasz, ojciec Jana, został napełniony Duchem Świętym i prorokował, mówiąc: "Błogosławiony Pan, Bóg Izraela, bo lud swój nawiedził i wyzwolił, i wzbudził dla nas moc zbawczą w domu swego sługi Dawida: jak zapowiedział od dawna przez usta swych świętych proroków; że nas wybawi od naszych nieprzyjaciół i z ręki wszystkich, którzy nas nienawidzą; że naszym ojcom okaże miłosierdzie i wspomni na swe święte przymierze, na przysięgę, którą złożył ojcu naszemu, Abrahamowi.

Da nam, że z mocy nieprzyjaciół wyrwani służyć Mu będziemy bez lęku, w pobożności i sprawiedliwości przed Nim, po wszystkie dni nasze. A i ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego, gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi; Jego ludowi dasz poznać zbawienie, przez odpuszczenie mu grzechów, dzięki serdecznej litości naszego Boga, z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce, by światłem stać się dla tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki skierować na drogę pokoju". (Łk 1,67-79)

W pierwszym rozdziale Ewangelii według świętego Łukasza są dwa hymny. Pierwszy to pieśń dziękczynienia i uwielbienia wyśpiewana przez Maryję podczas Jej wizyty u Elżbiety. Drugi, to dziękczynna pieśń Zachariasza, wyśpiewana wtedy, gdy stary kapłan odzyskał mowę po narodzinach syna – Jana Chrzciciela.

Dlaczego w dniu, który kojarzy się z czekaniem, z czuwaniem przed narodzeniem Bożego Syna, Kościół przypomina nam nie pieśń Jego Matki, lecz właśnie słowa Zachariasza?

Pomiędzy tymi dwoma hymnami jest bardzo istotna różnica. Jak można wyczytać w jednym z komentarzy do tekstu Ewangelii, każdy z kantyków reprezentuje ludzi będących w innej relacji wobec Bożych obietnic. Będących w odmiennej sytuacji wiary.

Maryja wyśpiewała swoją pieśń jeszcze przed narodzeniem Jezusa. Zachariasz dopiero po urodzeniu Jana Chrzciciela. „Zachariasz symbolizuje więc tych, którzy wierzą Bogu i chwalą Go dopiero wtedy, gdy zobaczą spełnienie się obietnicy. Maryja reprezentuje tych, którzy wierzą, zanim naocznie przekonają się o prawdziwości słów Bożych” – czytamy w komentarzu do słów Ewangelii.

Nasze obchody Bożego Narodzenia, to świętowanie spełnionej obietnicy. Warto o tym pamiętać wśród pełnych zabiegania i zatroskania, żeby wszystko było, jak tradycja nakazuje, przygotowań. I gdy zasiądziemy do wigilijnej wieczerzy. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 23 grudnia 2012

Jak balony

Zatroskanie moje budzą, między innymi, wcale liczni katolicy, którzy się swoją katolickością napawają stale i permanentnie, przypominając pod tym względem balony, które im wyżej w atmosferę się wznoszą, tym bardziej rosną. Jest w tym napawaniu taka dawka poczucia wyższości, a niejednokrotnie źle skrywanej pogardy dla niekatolików, że można by nią obdzielić najliczniejsze armie świata, a jeszcze zostałaby rezerwa dla kilku następnych pokoleń wojaków.

Myślę, że taka postawa wynika z błędnej interpretacji faktu, iż zostało się przez Boga wybranym. Zawsze kojarzy mi się to z widzianą przed laty sytuacją rywalizacji grupy młodych o miejsce w otoczeniu pewnego współczesnego "guru". Przechwalali się nawzajem przed sobą każdym jego rzuconym pod adresem kogokolwiek z nich słowem, a nawet spojrzeniem.Wytworzyli mechanizm otaczania rodzajem półkultu tych, którzy uchodzili za szczególnie bliskich "masterowi" (jak go tytułowali).

Tymczasem on szukał kandydatów do wymyślonego przez siebie projektu , w którym równość i współpraca miały być czynnikami podstawowymi. Po kilku tygodniach obserwacji nie wybrał ze wspomnianej grupy nikogo, co doprowadziło ich z jednej strony do wybuchów niekontrolowanej nienawiści pod jego adresem, a z drugiej do upadku wiary we własne możliwości i własną wartość, z przypadkami depresji włącznie.

Ilekroć widzę katolików, w zachwycie nadymających się swoją katolickością i swoim katolicyzmem, przypominam sobie Maryję, która po Zwiastowaniu nie utraciła niczego ze swej dotychczasowej postawy. Nosząc w sobie wyczekiwanego przez tysiąclecia Mesjasza, Bożego Syna, nie kazała się otoczyć uwielbieniem i nie żądała, aby teraz wszyscy byli na Jej usługi. To Ona pomaszerowała do Elżbiety. A gdy Jej krewna przywitała Ją słowami, które nie tylko niejednemu poprawiłyby radykalnie samoocenę, ale tego i owego skłoniły na spojrzenia na innych z większej niż dotąd wysokości, Maryja odpowiedziała Magnificatem.

A Magnificat, moim zdaniem, można by spokojnie nazwać wzorcowym w światowej literaturze hymnem o pokorze. A właściwie hymnem pokory. stukam.pl

sobota, 22 grudnia 2012

Hurtowe

Hurtowe podejście do praktyk religijnych uważam za głupie i wypaczające sens sakramentów. Niestety, przez pokolenia wychowywaliśmy ludzi w Kościele właśnie do takiego traktowania darów i łask, jakie Bóg dał nam do udzielania. Efekt - coraz bardziej upodabniamy sprawowanie sakramentów do usług dla ludności. A jako nowoczesne duszpasterstwo lansujemy działania oparte na marketingowym pozyskiwaniu klienta.


Skutki tego kompletnego pomylenia pojęć i zagubienia istoty widać z daleka. Z bliska ich nie dostrzegamy, napawając się pozornymi sukcesami, polegającymi na tym, że statystyki spadają mniej, niż niektórzy wieszczyli.


Ważniejsze staje się w tej wizji Kościoła to, ilu przystąpiło do spowiedzi przed świętami i ilu było na Pasterce niż to, ilu naprawdę się nawróciło i przeżywa wiarę nie jako nawyk i przyzwyczajenie (mylnie nazywane tradycją), lecz jako rzeczywiste spotkanie z Chrystusem. Spotkanie przemieniające życie... stukam.pl

piątek, 21 grudnia 2012

Ambicje i... święta

Przyglądając się od lat mediom w Polsce coraz częściej potykam się o pytanie, jaką rolę w tym, co się w nich dzieje, odgrywają ambicje i ambicyjki ludzi, którzy w różnym stopniu mają wpływ na ich kształt. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że im na rynku mediów jest trudniej, tym znaczenie ambicji jest większe.


Problem w tym, na ile te ambicje są zjawiskiem pozytywnym, kreatywnym, a na ile prowadzą do destrukcji, rozbijania, bezsensownych walk, marnowania sił i środków.


Należę do ludzi, którzy wielokrotnie widzieli na własne oczy negatywne skutki poddawania się przy podejmowaniu decyzji ambicji. Stąd, chociaż ambicja należy obiektywnie do zalet ludzkiego charakteru, w praktyce, z racji braków w umiejętności posługiwania się nią, okazuje się raz po raz niezwykle szkodliwą wadą. Jej najczęstszym skutkiem jest przyjęcie jako reguły w działaniach przekonania, iż cel uświęca środki. Zabija też możliwości współdziałania tam, gdzie właśnie ono, a nie wzajemne zwalczenia się w imię błędnie pojmowanej konkurencji, przyniosłoby wszystkim pożytek.


Przyglądając się wydarzeniom w mediach w Polsce coraz częściej muszę walczyć ze sobą, aby nie ulec złośliwości i za Oskarem Wildem nie przypominać, że ambicja to ostatnie schronienie bankrutów. A gdy w tej walce odnoszę sukces, mogę ze spokojem zacytować to, co powiedział Albert Einstein: "Nic naprawdę cennego nie bierze się z ambicji czy też z samego poczucia obowiązku; to, co cenne, rodzi się z miłości i poświęcenia dla innych ludzi i dla sfery ducha obiektywnego".


I tę myśl na czas świętowania radości z Narodzenia Pańskiego wszystkim, którzy w mediach w Polsce mają lub chcą mieć coś do powiedzenia, dedykuję. stukam.pl

czwartek, 20 grudnia 2012

Sztuka życzenia

Do świąt Narodzenia Pańskiego jeszcze kilka dni. Przygotowania w toku. Ludzie coraz bardziej zabiegani. Zakupy, sprzątanie. Normalka. Do tej normalki należy też prawdziwy zalew tak zwanych „opłatków”, czyli spotkań najrozmaitszych grup, w czasie których, zanim wszyscy zasiądą do mniej lub bardziej wystawnego stołu, odbywa się składanie życzeń i łamanie opłatkiem.

Życzenia. Niby prosta sprawa. A jednak chyba nie. Przecież, gdy przychodzi co do czego, wielu ma problem ze złożeniem sensownych, szczerych życzeń nawet najbliższym. A co dopiero, gdy pojawi się konieczność składania życzeń ludziom znanym słabo, powierzchownie, a czasami wręcz zupełnie obcym. Sprawa dotyczy zresztą nie tylko życzeń składanych w bezpośrednim kontakcie lub przez telefon, ale również tych posyłanych na kartkach, mailem czy smsem.

Pewnie dlatego pojawiły się w Internecie poradniki, jak składać życzenia. Twierdzą one, że składanie życzeń jest sztuką.

„Sztuka składania życzeń polega przede wszystkim na uchwyceniu ich charakteru. Pamiętajmy! Bożonarodzeniowe życzenia powinny być mocno związane w religijnym wymiarem tych świąt. Nie może więc zabraknąć w nich słów dających nadzieję i otuchę, pokrzepiających, pełnych miłości zwrotów” – doradza jeden z serwisów (papilot.pl).

Dalej jest mowa o tym, że trzeba życzenia dopasować do odbiorcy, wykazać się taktem i zadbać o właściwą formę.

„Życzenia składajmy grzecznie i dbajmy, by nikogo nie raniły” – doradza pani psycholog na innej stronie (Se.pl) i zauważa, że często nawet mając dobre intencje, można słowem zadać ból. „Nie życzmy bezdzietnej kobiecie, by wreszcie zaszła w ciążę, pannie nie życzmy rychłego zamążpójścia” – podpowiada pani psycholog i rzuca koło ratunkowe: „Gdy już nie wiemy, co powiedzieć, życzmy zdrowia. Tego nigdy za wiele”.

Gdzieś znalazłem poradę, że należy składać takie życzenia, jakie sami chcielibyśmy otrzymać...

Tu trzeba bardzo uważać, bo od takiego podejścia łatwo przejść do bardzo niebezpiecznej, a wcale nierzadkiej maniery. Chodzi o sytuacje, w których zamiast życzyć drugiemu człowiekowi jakichś dóbr, przedstawiamy mu naszą listę życzeń i oczekiwań wobec niego. Zauważyłem, że takie rzeczy zdarzają się nie tylko w sytuacjach rodzinnych, ale także, na przykład, w zakładach pracy czy w gronie przyjaciół. Składanie życzeń to naprawdę nie jest okazja do wylewania własnych żalów i pretensji.

Jedno z podstawowych wyjaśnień słowa „życzyć” brzmi „pragnąć czyjegoś szczęścia”. Myślę, że to bardzo dobra przedświąteczna podpowiedź dla wszystkich, którzy mają problemy ze składaniem innym życzeń. Życzmy innym szczęścia. Nie tylko doczesnego. Także wiecznego. Co i ja czynię wobec odbiorców. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 19 grudnia 2012

Znaczenie

Dość powszechna groźba: "Uważaj, z kim zdzierasz". Zbudowana na powszechnej tęsknocie za posiadaniem znaczenia. Za byciem kimś ważnym. Kimś, kto się liczy. Z kim inni muszą się liczyć.


"W rzeczywistości wszyscy przypominają miotany wiatrem obłok zeschłych liści. Zależnie od kaprysów powiewu, raz są na górze, a za chwilę znikają w masie sobie podobnych" - powiedział mi kiedyś człowiek, który w życiu bywał bardzo ważny. Poznał dobrze, jak się znaczenie zdobywa.


Czy rzeczywiście wszyscy jesteśmy nieważni, bez znaczenia? Czy nasze istnienie nie liczy się wcale w dziejach świata? Jaki byłby wtedy sens istnienia każdego człowieka z osobna i wszystkich razem?


"To, co możesz uczynić, jest tylko maleńką kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co nadaje znaczenie twojemu życiu" - podpowiada Albert Schweitzer.


Wie, co mówi. Gdyby zabrakło kropel, ocean nie mógłby zaistnieć. stukam.pl

wtorek, 18 grudnia 2012

Pochopne redefiniowanie

Bóg pozwolił nam, ludziom, ponazywać wszystko na tym świecie. W ten sposób w jakimś zakresie dał nam władzę nad tym, co nas otacza. Dał nam prawo definiowania, co jest czym.

Patrick Süskind w książce "O miłości i śmierci" stwierdził, że definiowanie nie oznacza uogólniania, tylko przeciwnie, ograniczanie i odgraniczanie od ogólnych pojęć. To bardzo istotna uwaga. Przypomina, że nasza władza, wynikająca z prawa nazywania, ma charakter zawężający, a nie rozszerzający.

Co ciekawe, udzielone nam przez Boga prawo nazywania każde kolejne pokolenie stara się wykorzystać dla siebie. Nie zadowalamy się tym, że nasi przodkowie już coś nazwali, określili. Dzieje człowieka są pasmem prób definiowana i pojęciowania od nowa.

Jaki jest motyw, który skłania wciąż nowe pokolenia do redefiniowania nawet pojęć fundamentalnych i wydawałoby się ustanowionych raz na zawsze? Okazuje się, że jest nim zaspokajanie potrzeby wygody myślowej i ideologicznej. Zawłaszczanie realności wokół nas na zasadzie magicznej.

Wydaje nam się, że jeżeli wszystko ponazywamy na nowo, nie tylko poszerzymy zakres swojej władzy nad rzeczywistością świata, ale także zdołamy zmienić istotę rzeczy. Tego chcemy. Chcemy władzy absolutnej, pełnej i nieograniczonej. Stąd podejmujemy wiele pochopnych decyzji, ingerujących bardzo radykalnie w konstrukcję i kształt nie tyle świata, ile jego obrazu, jaki każdy sobie buduje, aby móc funkcjonować.

Zapominamy, że przy konsekwentnym traktowaniu takiej zasady i wprowadzaniu jej w życie przez kolejne pokolenia, władza nad światem, uzyskiwana przez ponowne nazywanie już nazwanego, jest nie tylko iluzoryczna i płytka, ale przede wszystkim jest nadzwyczaj tymczasowa. stukam.pl

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rodowody

Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba; Jakub ojcem Judy i jego braci; Juda zaś był ojcem Faresa i Zary, których matką była Tamar. Fares był ojcem Ezrona; Ezron ojcem Arama; Aram ojcem Aminadaba; Aminadab ojcem Naassona; Naasson ojcem Salmona; Salmon ojcem Booza, a matką była Rachab. Booz był ojcem Obeda, a matką była Rut. Obed był ojcem Jessego, a Jesse był ojcem króla Dawida.
 
Dawid był ojcem Salomona, a matką była dawna żona Uriasza. Salomon był ojcem Roboama; Roboam ojcem Abiasza; Abiasz ojcem Asy; Asa ojcem Jozafata; Jozafat ojcem Jorama; Joram ojcem Ozjasza; Ozjasz ojcem Joatama; Joatam ojcem Achaza; Achaz ojcem Ezechiasza; Ezechiasz ojcem Manassesa; Manasses ojcem Amosa; Amos ojcem Jozjasza; Jozjasz ojcem Jechoniasza i jego braci w czasie przesiedlenia babilońskiego.

Po przesiedleniu babilońskim Jechoniasz był ojcem Salatiela; Salatiel ojcem Zorobabela; Zorobabel ojcem Abiuda; Abiud ojcem Eliakima; Eliakim ojcem Azora; Azor ojcem Sadoka; Sadok ojcem Achima; Achim ojcem Eliuda; Eliud ojcem Eleazara; Eleazar ojcem Mattana; Mattan ojcem Jakuba; Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem.

Tak więc w całości od Abrahama do Dawida jest czternaście pokoleń; od Dawida do przesiedlenia babilońskiego czternaście pokoleń; od przesiedlenia babilońskiego do Chrystusa czternaście pokoleń. (Mt 1,1-17)

Po rodowody nie sięga się z błahych powodów. One pokazują przynależność i uświadamiają miejsce w historii. „Człowiek nie należy do żadnej ziemi, póki nie ma w niej nikogo ze swych zmarłych” - napisał Gabriel García Márquez w książce „Sto lat samotności”.

Rodowód pokazuje dziedzictwo, w które wpisana jest konkretna osoba. Dziedzictwa godności, funkcji, praw. Jak przypomina jeden z komentarzy biblijnych, genealogie pokazują też dziedzictwo błogosławieństwa.

Rodowód Jezusa Chrystusa, Bożego Syna, pokazuje, jak głęboko, zdecydowanie i radykalnie Bóg wchodzi w dzieje człowieka. Jak jest w obecny w całej historii ludzkości. Jak wypełniana jest w niej Jego wola.

Narodzenie Jezusa to nie jakiś przypadek. To kolejny krok w realizacji Bożego planu zbawienia. To fakt, który nieodwracalnie nadaje sens i cel naszym dziejom. To wydarzenie, które uświadamia nam, o co w tym, co nazywamy historią, teraźniejszością i przyszłością świata, naprawdę chodzi. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 16 grudnia 2012

Wysłuchanie

Czasami nie można człowiekowi niczego innego dać poza jednym. Poza tym, że się go wysłucha.

A to bywa niesłychanie trudne, zwłaszcza wtedy, gdy widzi się ogrom błędów życiowych w tym, co się słyszy. Podejmuje się próby ich wskazywania, propozycje korekt cisną się na usta, dobre rady ustawiają się długim szeregiem do wygłoszenia.

Ale wszystko to trafia w próżnię. Tak, jakby nie było adresata. A ściślej, jakby adresat miał zamknięte na głucho drzwi.

Wtedy trzeba przestać gadać i zacząć słuchać.

A najczęściej jeszcze zanim będzie czego słuchać, trzeba długiego milczenia, aby człowiek zaczął mówić.

Cierpliwego  milczenia. Rzecz niesłychanie w tych czasach deficytowa. stukam.pl

sobota, 15 grudnia 2012

Lenistwo i fałszowanie

Gdy kładłem się wczoraj spać, wszystkie media informowały, że sprawcą strasznej masakry w szkole w USA jest Ryan. Pokazywały nawet jego zdjęcie. Gdy się nie tak znowu wiele godzin później obudziłem, okazało się, że sprawcą masakry był jego brat Adam, a Ryan o wielu godzin toczy w sieci walkę w obronie swojej niewinności, godności i dobrego imienia. Nigdzie nie znalazłem informacji o tym, że ci, którzy nieodpowiedzialnie upowszechnili na cały świat nieprawdziwą i okropnie krzywdzącą dla człowieka plotkę (bo przecież na pewno nie była to rzetelnie i z wielkim wysiłkiem zdobyta informacja), ponieśli jakiekolwiek konsekwencje. I pewnie nie poniosą, chyba że za jakiś czas Ryan znajdzie dość siły i pieniędzy, aby wyznając adwokata i zacząć się latami procesować z potężnymi właścicielami mediów, którzy i tak okrutnie doświadczonemu przez rodzinną tragedię człowieka zniszczyli życie.


Mniej więcej w tym samym czasie inne media wywołały globalną awanturę wokół papieskiego orędzia na przypadający 1 stycznia kolejny Światowy Dzień Pokoju. Z długiego dokumentu nagłośniły i nadinterpertowały dwa zdania, dotyczące homoseksulanych związków. Nie zdziwiłbym się, gdyby autor tego medialnego materiału po prostu z lenistwa nie przeczytał całości papieskiego orędzia. Co do tego, że ci, którzy za nim rzecz upowszechnili na cały świat, orędzia na oczy nie widzieli, mam niemal pewność. Podobnie, jak nie wątpię, że choćby nie wiem jak denerwował się papieski rzecznik, nikt za zniszczenie ważnego przesłania Ojca świętego, za kompletne wypaczenie jego treści, nikt żadnych konsekwencji nie poniesie.


W obydwu przypadkach mamy do czynienia z ordynarnym fałszowaniem rzeczywistości. Z upowszechnianiem w skali globalnej nieprawdy. Bezkarnym. stukam.pl

piątek, 14 grudnia 2012

Zamykanie ust

Skrajne upartyjnienie, upolitycznienie i zideologizowanie mediów przynosi i będzie przynosić coraz bardziej katastrofalne owoce.

Jednym z tragicznych skutków pogłębiania wymienionych wyżej zjawisk w świecie środków przekazu jest zanikanie rzeczywistego dialogu ludzi o różnych przekonaniach. Tworzenie przez poszczególne grupy poglądów "swoich" mediów sprawia, że zajmują się one jedynie utwierdzaniem odbiorców w ich dotychczasowych zdaniach na rozmaite tematy, przekonują przekonanych. Do takiej pracy potrzebni są nie tyle dziennikarze, co sprawni propagandyści czy spin doktorzy. Nie tacy, którzy poszukują prawdy, opisują i objaśniają rzeczywistość, lecz interpretatorzy rzeczywistości,dbający o to, aby fakty i zjawiska nie podważały jedynie słusznych idei i wizji świata.

Politycznie i ideologiczne identyfikowanie prawie wszystkich mediów skutkuje także bardzo poważnym ograniczeniem wolności słowa. Jest realną cenzurą. Zamyka usta i eliminuje z medialnego istnienia wielu dziennikarzy i autorów, którzy nie chcą być traktowani jak cyngle, produkujące wyłącznie materiały zgodne z "linią". Sprawia, że nie mają oni w przestrzeni publicznej miejsca, gdzie mogliby się uczciwie, zgodnie ze swoją wiedzą i sumieniem, wypowiedzieć i skutecznie dotrzeć do odbiorców niezależnie od ich politycznej identyfikacji i ideologicznej konotacji. Tą drogąb znika dziennikarska niezależność. A w konsekwencji likwidowany jest autorytet mediów.

Rezultatem takiej sytuacji jest permanentne spłycanie przekazu, do którego mają dostęp odbiorcy i postępujące obniżanie poziomu treści mediów. Brak potrzeby argumentacji, budowania na sprawdzonych wielokrotnie faktach, a nie plotkach i PR-owych gotowcach, wyjaławia zarówno tych, którzy kontent tworzą, jak i jego konsumentów, sprowadzając ich wzajemną relację do poziomu sprzedawca-klient. Doprowadza do faktycznego unicestwienia, uniemożliwienia rozmowy o kształcie życia społeczno na jakimkolwiek poziomie i w jakimkolwiek jego wymiarze. Fałszuje obraz świata, jaki dzisiaj przede wszystkim za pośrednictwem mediów dociera do człowieka. Odbiera ludziom prawo realnego wyboru i wpływu na rzeczywistość, w której chcieliby żyć. Im także zamyka usta, ograniczając ich prawo głosu jedynie do odpowiedzi na pytanie "Jesteś nasz czy obcy? Z nami czy przeciwko nam?". Co więcej, usiłuje się zmusić wszystkich do opowiedzenia się po którejś ze stron. To faktyczne ograniczenie ludzkiej wolności.

W ten sposób upolitycznione, upartyjnione i zideologizowane media stają się realnym i niepokojąco skutecznym narzędziem zniewolenia człowieka. To nic nowego. A jednak niezmiennie jest to przerażające. stukam.pl

czwartek, 13 grudnia 2012

Pamięć i daty

Na ile panujemy nad naszą pamięcią, a na ile to ona panuje nad nami? W jakim stopniu jesteśmy w stanie nią kierować, a w jakim to ona kieruje nami?

Nie są to pytania wydumane. Nie bez powodu w wierszu „Do M...” Adam Mickiewicz pisał:

Precz z moich oczu!... posłucham od razu,
Precz z mego serca!... i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!... nie tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.

Nie bez powodu również rozróżniamy między przebaczeniem i zapomnieniem. Nie bez powodu mówimy nieraz, doznawszy znacznej krzywdy: „Przebaczam, ale nie zapominam”.

Niektórzy na pozór pozwalają, aby to pamięć decydowała za nich. Sprawiają wrażenie, że poddają się jej całkowicie. Ale to jednak nie do końca jest prawda. Nie jesteśmy niewolnikami naszej pamięci. Pamięć nie ma wolnej woli. My mamy.

Jan Paweł II znał znaczenie pamięci w kształtowaniu człowieka. To bardzo znaczące, że jego rozmowy na przełomie tysiącleci noszą tytuł „Pamięć i tożsamość”. Tożsamość potrzebuje pamięci. Nie tylko tej osobistej, pojedynczej. Potrzebuje pamięci wspólnej. Potrzebuje pamięci, która łączy, buduje więzi.

Papież Polak powiedział, że „Pamięć o przeszłości oznacza zaangażowanie w przyszłość”. To prawda. Choćbyśmy nie wiem jak próbowali się od niej odciąć, pamięć ma wpływ zarówno na naszą teraźniejszość, jak i na przyszłość. Ale nie jest to wpływ całkowicie od nas niezależny. Ponieważ to my decydujemy nie tyle co pamiętamy, ale w jaki sposób pamiętamy. To od nas zależy, w jaki sposób wszystko, co znalazło się w zbiorach naszej pamięci, poukładamy, uporządkujemy, a przede wszystkim, jaką wartość poszczególnym wspomnieniom przyznamy. Do czego zechcemy ich użyć. Jak postanowimy je spożytkować. Ku dobremu czy ku złemu. Czy będziemy odwoływać się do swojej pamięci po to, aby wzrastała miłość, czy też sięgniemy do niej po to, aby umacniać nienawiść.

Są takie dni i daty, kiedy to, co zrobimy z naszą pamięcią, ma szczególnie istotne znaczenie. Dla mnie jedną z takich dat jest 13 grudnia. To data, która w moim przypadku łączy się z odkryciem, iż siła to nie jest przede wszystkim kwestią liczebności. A także z doświadczeniem, że nie tylko przyjaźń sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych. Solidarność również.

Święty Paweł napisał między innymi, że miłość „nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą”. Nie, to nie jest zachęta do traktowania pamięci w sposób wybiórczy. Myślę, że to wezwanie, aby nie używać pamięci do niszczenia miłości i prawdy. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 12 grudnia 2012

Wyzwanie


Kupiłem dziś przez internet  jedno z czasopism w formacie, którego dotąd nie używałem, bo w dotychczasowym przestano je udostępniać. Okazało się, że dzięki temu mogę je bez problemu wrzucić do smartfona i czytać z jego ekranu. Oczywiście, musiałem w tym celu zainstalować w urządzeniu i w komputerze nowe programy do czytania.

I tu kolejna niespodzianka. Będę się musiał nauczyć, a właściwie przyzwyczaić do czytania czasopism w inny sposób niż dotychczas. Bo w tym innym formacie nie ma już wprost przeniesionych z wersji drukowanej stron. Teksty i zdjęcia są inaczej podzielone. W smarfonie tekst czyta się właściwie po jednym akapicie na ekranie. To radykalnie zmienia odbiór treści. Dzieli ją na małe fragmenciki, bez możliwości szybkiego spojrzenia wzrokiem na całość.

Przy okazji zacząłem się zastanawiać nad błyskawicznym tempem, w jakim wprowadzane są w nasze życie, niekoniecznie upragnione przez nas, nowości techniczne. Pojawia się problem nadążania za nimi. To nie jest wyzwanie tylko dla konkretnych ludzi. Nawet nie dla jednego czy drugiego pokolenia. To jest wyzwanie dla gatunku. Czy sami nadążamy za własnym postępem.

Uświadomiłem też sobie, że kolejne zdobycze ludzkości w dziedzinie nauki i techniki, to, co popularnie nazywa się postępem i rozwojem, od pewnego czasu (liczonego w wiekach niestety) okazuje się ogromnym wyzwaniem dla Kościoła. A przecież to Kościół, jako wspólnota wierzących w Chrystusa, kiedyś był siłą wnoszącą w ludzkość to co nowe, rozwijające, postępowe, odkrywcze, podnoszące człowieka i budujące go we wszystkich możliwych wymiarach... stukam.pl

wtorek, 11 grudnia 2012

Dialogowanie

Zasłyszane strzępy pojedynczych zdań i urywki wyrwanych z kontekstu wypowiedzi. Na chybił trafił przeczytane akapity. Myśli przypadkowe i bez związku.

Choć wydaje się to irracjonalne, właśnie na takich fundamentach niejeden próbuje budować dialog.

Potem się dziwi, że jego własne słowa trafiają w próżnię albo wywołują konsternację. "Nie ma w was gotowości do dialogowania" - mówi z pretensją. A widząc reakcję na tego rodzaju zarzuty, tym bardziej upewnia się, że jest w swej gotowości do dialogu kompletnie odosobniony. stukam.pl

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Dusza i ciało

Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać.

Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: "Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy".

Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: "Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?"

Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: "Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy powiedzieć: «Wstań i chodź?» Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów" - rzekł do sparaliżowanego: "Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu". I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga.

Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: "Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj". (Łk 5,17-26)

W komentarzach biblijnych można przeczytać, że w czasach starotestamentalnych ludzie chorobę bardzo często traktowali jako karę za grzech. Tego rodzaju przekonanie było tak zakorzenione, że traktowano zamiennie terminy „przebaczenie” i „uzdrowienie”.

Podobne myślenie zresztą można spotkać i dzisiaj. Niejednokrotnie ludzie, gdy kogoś spotka nieszczęście, na przykład utrata zdrowia, próbują rzecz interpretować w kategoriach kary Bożej za jakieś popełnione zło. „Pan Bóg go pokarał” – mówią.

Opisane przez świętego Łukasza wydarzenia pokazują, że jest istotna różnica między przebaczeniem grzechów a fizycznym uzdrowieniem. Nie ma tutaj żadnego automatyzmu. Jezus najpierw odpuścił sparaliżowanemu grzechy. Uzdrowił jego duszę. Ciało jednak nadal pozostało chore. To klarowny dowód, że choroba człowieka nie świadczy o tym, czy jest on grzesznikiem czy nie. Można mieć bardzo chore ciało i być człowiekiem świętym.

Cała sytuacja pokazuje również hierarchię ważności, którą powinien się kierować wyznawca Jezusa. Dzisiaj często można usłyszeć, że nie ma nic ważniejszego, niż fizyczne zdrowie. Chrystus pokazał, że ważniejszy jest stan ludzkiej duszy. I że tylko pozornie jest ją łatwiej uleczyć, niż ciało. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 9 grudnia 2012

Żółwik

Dostałem dzisiaj w czasie odwiedzin kolędowych żółwika. Nie, nie żywego. Żółwika zrobionego przez pewną dziewczynkę z czegoś, co zdaje się jest współczesnym następcą znanej mi z dzieciństwa plasteliny.

Żółwik ma zielony brzuszek, żółte nóżki i głowę oraz wielkie czarne oczy. Ma około trzech centymetrów "wzrostu". Dowiedziałem się, że oprócz żółwika dziewczynka zrobiła też aniołka, ale brakuje mu jeszcze rączek, więc jak będzie gotowy, dostanie go ktoś inny.

Ustaliłem z dziewczynką, że żółwik będzie miał na imię Patryk.

Żółwik, którego dostałem dzisiaj jest autentycznym, prawdziwym darem. Został zrobiony przez kilkuletnią dziewczynkę z jej inicjatywy specjalnie dla księdza, który przyjdzie po kolędzie. Bez jakichkolwiek innych intencji. Każdy ksiądz, który dzisiaj trafiłby do tego mieszkania, dostałby żółwika. Wypadło na mnie.

Jest w tym żółwiku coś tak niesłuchanie ujmującego, że nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa, aby określić to, co zrobiła mała dziewczynka. Przychodzi mi na myśl słowo gest. Ale nie. To nie jest gest. To jest coś zupełnie innego. stukam.pl

sobota, 8 grudnia 2012

Efekt pomieszania

Nawet jeżeli śmierci brytyjskiej pielęgniarki nie ma żadnego związku z faktem, że stała się ona przedmiotem zabawy, wykorzystanym przez dwóje pracowników australijskiego radia, wszystko, co poniżej, nie traci ani joty swej aktualności. Jeśli natomiast rzeczywiście jej śmierć jest skutkiem działalności tej dwójki, to znaczy, że z mediami jest gorzej, niż przypuszczamy.

Media już dawno odeszły od funkcji czysto informacyjnej (o ile w ogóle tylko do niej się kiedykolwiek się ograniczały). Wymieszanie rozrywki i informacji stało się faktem, i to - myślę - faktem nieodwracalnym. Możne się ewentualnie zastanawiać i dyskutować nad proporcjami tej mieszanki czy przyglądać się analitycznym wzrokiem tendencjom, pod kątem, czego w określonym rodzaju mediów jest więcej. Albo śledzić proces, którego omawiany przypadek jest drastycznym przykładem, czyli używania informacji jako narzędzia w działaniu rozrywkowym.

Nie musimy zaglądać na antypody ani nawet za kanał La Manche, aby zauważyć, że rezultat tego pomieszania jest oczywisty. W efekcie pomieszania media gonią w piętkę, szukając wciąż nowych sposobów na przynoszącą dochody rozrywkę. Bo odbiorcy mają jedną wspólną cechę - wcześniej czy później każda propozycja rozrywkowa ich nudzi. A skoro nie da się wciąż wymyślać nowych sposobów na igrzyska, trzeba rozpaczliwie sięgać po inny sposób zatrzymania odbiorców (a właściwie pieniędzy, których są warci) przy sobie. Tym sposobem jest odwoływanie się do najniższych instynktów. Rozbudzanie ich. Podsycanie w odbiorcach tego, co chamskie i prymitywne. A potem dostarczanie kontentu odpowiadającego tym wykreowanym potrzebom. Kontentu o coraz większym natężeniu odczłowieczenia.

Zastanawiające, że coraz częściej dostarczyciele niskich lotów kontentu nie kryją swojej pogardy wobec odbiorców. W sieci krąży właśnie wypowiedź jednego z autorów programów z pogranicza rozrywki i informacji, z której brak szacunku do odbiorcy aż tryska. Jednak w porównaniu z tym, co zdarzyło mi się słyszeć w ostatnich kilku latach w prywatnych kontaktach od ludzi, którzy odnieśli w mediach sukces, wynurzenia tego "twórcy mediów" są przesycone empatią.

Para australijskich pracowników radia, którzy okazali się nie dziennikarzami pełniącymi szczytną misję pokazywania i objaśniania świata, lecz ludźmi zdecydowanymi dla własnego lansu poświęcić godność nieznanej im pielęgniarki, mają w polskich mediach sporo pokrewnych dusz. Nie brak też u nas "twórców mediów", którzy uważając się za dziennikarzy, skupiają się przede wszystkim na tym, aby zrobić z innych idiotów, pokazać ich w złym świetle, dołożyć im jak najskuteczniej. Realizują prosty schemat - trzeba z kogoś zrobić kozła ofiarnego. Trzeba kogoś poświęcić, aby samemu odnosić sukcesy.

Wygląda na to, że ludzie mediów nie dostrzegają, iż piłują gałąź, na której siedzą. Nie da się w nieskończoność składać ofiar z ludzi. Wszyscy, którzy dotychczas próbowali na tym opierać swoją potęgę, upadli szybko i nieodwracalnie. stukam.pl

piątek, 7 grudnia 2012

Robienie

Znam mnóstwo ludzi, którzy bez przerwy są zajęci. Wciąż coś robią. Po prostu zarobieni są. Jedno robienie przenika się u nich z następnym. Przenika właśnie, bo nawet nie zazębia. To jest jeden ciąg. Z robienia w robienie.


Nie chodzi mi wcale o jakąś filipikę przeciwko pracoholizmowi w tym miejscu. Rzecz w czymś zupełnie innym.


Rzecz w tym, że z tego ich nieustannego robienia nic nie wynika. Zero efektów, poza ogólnym szumem i permanentnym wrażeniem zajętości. Robi, robią, ale wszystko nadal pozostaje niezrobione. Zrobione nie jest nic. A gdy się ich o coś zrobionego zapytać, odpowiadają pełni rozdrażnienia: "Nie widzisz, że robię?!"


Robienie stało się dla nich celem samym w sobie. Samo sobie nadaje sens. Samo siebie napędza i uzasadnia. Samo siebie motywuje. Tkwiąc w tym stanie nieustannego robienia nie mają czasu na nic innego. Na przykład na to, aby wziąć się do jakiejś roboty. stukam.pl

czwartek, 6 grudnia 2012

Dobro

Zapytał mnie jeden znajomy: „I co, dostałeś już prezent od świętego Mikołaja?”. A gdy pokręciłem przecząco głową, pogroził mi palcem i powiedział: „Oj, musiałeś być w tym roku niegrzeczny, skoro niczego ci nie przyniósł”. Potem odszedł, podśpiewując starą piosenkę, której, jak wyczytałem w Internecie, w niektórych przedszkolach dzieci uczą się na rytmice:

Mikołaj się zbliża, dzieci się radują
Do przedszkola spieszą i tak podśpiewują.

Prawdą jest, prawdą jest,
że Święty Mikołaj dobry jest.

Pomyślałem sobie, że ten mój znajomy chyba się trochę pogubił. No bo przecież, jeżeli święty Mikołaj jest dobry, to nie ogranicza się w dawaniu prezentów tylko do grzecznych dzieci.

W ogóle z tym świętym Mikołajem zrobiło się wielkie pomieszanie z poplątaniem. Nie chodzi tylko o panoszące się wszędzie wyrośnięte krasnale, podszywające się pod tego wielkiej zacności biskupa. Chodzi o wypaczenie jego intencji, o czym alarmowałem już tu i ówdzie w zeszłym roku, ale bez powodzenia. Przecież biskup Mikołaj z Miry nie zajmował się osądzaniem tych, których obdarowywał. Nie takie były kryteria jego działania. On dawał tym, którzy byli w potrzebie, a nie tym, którzy się w minionym roku dobrze sprawowali. Przecież nawet w tej starej piosence jest wspomniana najważniejsza cecha świętego Mikołaja. On był i jest dobry. Więc jego naśladowcy powinni dawać prezenty z dobroci, a nie dlatego, że ktoś zasłużył.

To wcale nie taka drobnostka, jakby się mogło wydawać. Przecież jeżeli ktoś zasłużył, to mu się prezent należy. A od takiego myślenia, do tak zwanej postawy roszczeniowej, jest znacznie bliżej niż się nam na ogół wydaje.

Jeśli więc wciąż liczę na prezent od świętego Mikołaja, to nie dlatego, że zasłużyłem, ale dlatego, że liczę na jego dobroć. I że tej dobroci, w ogóle dobra, bardzo potrzebuję.

Zresztą, przecież nie tylko ja. Wszyscy potrzebujemy dobra, choć może się wydawać, że skupiamy się w naszych czasach przede wszystkim na tym, co złe w najbliższym otoczeniu i dalej. W głębi serca zapewne większość zna odpowiedź na pytanie, które postawił przed laty Antoine de Saint-Exupéry: „Czy nie lepiej byłoby, zamiast tępić zło, szerzyć dobro?”.

To nasze głęboko zakodowane pragnienie dobra ujawnia się czasami w zupełnie zaskakujący sposób. Na przykład w tym, że setki tysięcy osób zaczęły obserwować profil papieża Benedykta XVI na Twitterze wiele dni przed tym, nim pojawił się tam pierwszy wpis. Czego mogą się spodziewać w tym miejscu, jeśli nie dobra, w słowa ujętego?

Tak, tak, słowa też potrafią nieść dobro. Dobrze jest, jeśli o tym pamiętamy. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 5 grudnia 2012

Lepiej

Nie wiem, czy rzeczywiście, ludzi, którzy "wiedzą lepiej", jest wokół coraz więcej, czy też takie narzędzia jak Internet powodują, iż ich obecność jest po po prostu bardziej widoczna, a liczba się nie zmieniła. Może ktoś mądry zechce się pochylić nad tematem i go przebadać.

Ludzie, którzy "wiedzą lepiej" rzadko naprawdę znają się na rzeczy, o której się autorytatywnie wypowiadają. Liznąwszy nieco wiedzy, uznają się za wystarczająco poinformowanych, aby odrzucić wszelkie autorytety i siebie postawić na ich miejsce. Niepokojące jest jednak to, że prawie zawsze znajdują chętnych słuchaczy, którzy im wierzą bez zastrzeżeń, nie mając ku temu żadnych podstaw.

Szczególnie groźne jest zjawisko samozwańczych autorytetów w kwestiach tak ważnych, jak wiara religijna. Mają one tendencję do wchodzenia również w rolę "proroków". A nawet próbują iść jeszcze dalej.

Samozwańcze autorytety w sferze wiary gromadzą swoich wyznawców i niejednokrotnie stają się obiektami kultu. A wtedy tracą wszelkie wątpliwości, czy na pewno "wiedzą lepiej". Nie tylko to. Przychodzi moment, że każdy, kto odważy się nie być równie pewnym w tej sprawie, staje się ich wrogiem, zasługującym jedynie na potępienie.

Między innymi dlatego nie dziwię się tym, którzy boją się wszystkich "wiedzących lepiej". stukam.pl

wtorek, 4 grudnia 2012

Mgnienie i headline

Dziwne, jak można w mgnieniu oka przeskoczyć od początków ludzkiego życia do jego doczesnego zmierzchu i nie wypaść ani trochę z otoczki nadziei, jaka zwykle z rozpoczynaniem się wiąże.

Jeszcze przed chwilą pisałem komentarz na temat istnienia okien życia i dyskusji wokół nich, jaka wybuchła w ostatnich dniach. Gdy skończyłem, wszedłem na główną stronę Onetu, a tam, wśród wiadomości, link zatytułowany "Pomogłam umrzeć trzem tysiącom ludzi". "Rety" - pomyślałem - "Pewnie jakieś wyznania zwolenniczki eutanazji". Kliknąłem niepewny, czy naprawdę chcę to przeczytać.

Trafiłem na przetłumaczoną z "The Times" opowieść pielęgniarki pracującej od wielu lat w opiece paliatywnej. Opowieść prostą, jak tylko prawda być może. Opowieść tak trafiającą w serce, że musiałem ją przeczytać jeszcze raz i jeszcze raz, żeby wchłonąć ją całą, co do kropelki. Opowieść piękną tak bardzo, że ma się ochotę na stałe włączyć ją zestawu słów i zdań każdego dnia, niczym modlitwę.

W zakończeniu tekstu znalazło się niesamowite wyznanie, które pokazuje nietrafność tytułu nadanego opowieści: "W wizji Cicely Saunders, założycielki nowoczesnego ruchu hospicyjnego, nie chodziło tylko o pomaganie ludziom w umieraniu. Przede wszystkim ważne jest pomaganie w życiu aż do śmierci. To jest dla mnie kluczowa sprawa. Nie chciałabym spędzić trzech ostatnich miesięcy swojego życia czekając tylko na śmierć. Chciałabym pożyć, zanim umrę".

Rzuciłem też okiem na kilka z licznych komentarzy pod tekstem. Okazało się, że w Internecie można rozmawiać o sprawach ważnych bez wrzeszczenia na siebie.

Na głównej stronie Onetu ten link był szóstą wiadomością od góry. Ale dla mnie okazał się newsem dnia. Topowym. Absolutnym headlinem. stukam.pl

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dziedzice i beneficjenci

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: "Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi". Rzekł mu Jezus: "Przyjdę i uzdrowię go".

Lecz setnik odpowiedział: "Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a sługa mój odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi".

Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: "Zaprawdę, powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim". (Mt 8,5-11)

Pamiętam sprzed wielu lat taki dialog: „Powinieneś dziękować każdego dnia za to, że jesteś zdrowy, że masz ręce i nogi, za to, że żyjesz, że dane ci było się urodzić”. „Ja się na te świat nie pchałem, więc nie mam powodów dziękować. Wszystko to mi się należy”. „Nie masz racji. Nic ci się nie należy. Wszystko to i wiele więcej, jest darem, na który nigdy nie zasłużysz”.

Postać setnika, przychodzącego z prośbą do Jezusa, jest fascynująca. To człowiek, który nie tylko emanuje ogromną wiarą. To niesamowity przykład pokory. Pokory człowieka wobec Boga.

Setnik, mający doświadczenie wojskowej dyscypliny, nie ma wątpliwości, że nic mu się od Jezusa nie należy. Że jego zasługi, być może doceniane w oczach ludzkich, nie dają mu w oczach Bożych żadnych dodatkowych uprawnień. Nie może się czegokolwiek od Chrystusa domagać, a tym bardziej od Niego żądać. Nie ma prawa do przyjmowania postawy roszczeniowej. Mało tego. Nie powinien Mu sprawiać swoją osobą kłopotów.

Jezus stawia setnika jako wzór wiary. Ale jego słowa, komentujące postawę setnika, z jednej strony brzmią jak ostrzeżenie dla tych, którzy czują się zbyt pewnie w swych relacjach z Bogiem, a z drugiej tchną wielką nadzieją dla wszystkich ludzi na całym świecie. Tą nadzieją, o której niedawno Benedykt XVI tak powiedział: „Przepowiadanie Jezusa do narodu żydowskiego, „do owiec, które poginęły z domu Izraela”, jak sam powiedział, było nakierowane na to, aby w imię wierności Przymierzu, nieść wszystkim narodom światło Ewangelii i doprowadzić wszystkie narody do Królestwa Bożego”. Jesteśmy dziedzicami i beneficjentami tej nadziei. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 2 grudnia 2012

Bez straszenia

Dziwią mnie w Kościele zarówno ci, którzy zajmują się straszeniem innych, jak i ci, którzy straszyć się dają i pozwalają, a nawet straszenia oczekują. Sięganie po argument strachu jest jakimś pójściem na łatwiznę. W dodatku prowadzącym głównie na manowce.

Jezus nie straszył swoich wyznawców. Wręcz przeciwnie, raz po raz dodawał odwagi. Mówił wprost, że nie powinni się bać. Co zresztą jest logiczne, skoro oczekiwał od nich wiary, zawierzenia, ufności. Ufność wyklucza lęk. Nie można komuś ufać i równocześnie się go bać. Boimy się tych, którym nie ufamy. Nie boimy się tych, którzy nas kochają.

Zdarzało się, oczywiście, że Jezus mówił o rzeczach i sprawach przerażających i mogących wywołać w ludziach trwogę. Ale w Boskiej logice nie ma myślenia bliskiego wielu ludziom, w tym niejednemu z tych, którzy sięgają po władzę nad innymi: "Muszą się mnie bać, aby wypełniali moją wolę". To jest myślenie bliskie Stalinowi. "Wolę, gdy ludzie popierają mnie ze strachu niż z przekonania. Przekonania są zmienne, strach zawsze jest ten sam" - powiedział podobno.

Bóg nie chce naszego strachu, lęku, trwogi. Ale to nie znaczy, że chce z naszej strony lekceważenia. Że chce, abyśmy postrzegali Jego niechęć do straszenia, jako wyraz słabości lub braku sprawiedliwości. Odnoszę jednak wrażenie, że wielu współczesnym ludziom ciężko jest wytłumaczyć, że jeżeli ktoś nie stoi nad nimi z potężnym kijem, to nie znaczy, że można go mieć w nosie. stukam.pl

sobota, 1 grudnia 2012

Tematy

Tak wiele jest tematów, które można poruszyć. Tyle jest tematów, które podjąć warto. Liczące się tematy nie tylko leżą na ulicy. Są w ludzkich głowach. W przeżyciach. Doświadczeniach. Wrażeniach. Spostrzeżeniach. Radościach. Rozczarowaniach. Nadziejach. W miłości.

Jest natłok prawdziwy tematów ważkich i głębokich, które stanowią o sensie i istocie życia. Które czekają na omówienie niecierpliwie, niczym chętni do zdobycia najnowszego hitu książkowego lub technologicznego.

A jednak, gdy zdarzy się nam okazja do rozmowy (rzecz wcale nie taka znów pospolita, jak sądzić by można po liczbie zawieszonych w przestrzeni słów), omijamy starannie wydłużoną kolejkę oczekujących tematów i zamiast nich zaczynamy mówić o rzeczach płaskich jak wymaglowane prześcieradło i pustych jak dłoń potrzebującego. Angażujemy energię i emocje w młócenie spraw, które wcale nas nie dotykają i mimo gry pozorów nie mają nic wspólnego z czymś tak pożądanym, jak szczęście.

Godzinami, tygodniami i latami rozmawiamy, dialogujemy, zajmując się tematami cudzymi. Tematami, które na setki sposobów są nam podrzucane i wpychane, aby zająć nasze myśli, skierować je w stronę, która daje bezpieczeństwo nie nam, lecz zgoła komu innemu. Rozmawiając bez końca o sprawach bez znaczenia, nie stanowimy zagrożenia dla nikogo, poza samymi sobą.

Dziś umiejętność narzucania innym tematów ich zwykłych, codziennych rozmów, daje władzę. Absolutną. stukam.pl