Bóg pozwolił nam, ludziom, ponazywać wszystko na tym świecie. W ten
sposób w jakimś zakresie dał nam władzę nad tym, co nas otacza. Dał nam
prawo definiowania, co jest czym.
Patrick Süskind w
książce "O miłości i śmierci" stwierdził, że definiowanie nie oznacza
uogólniania, tylko przeciwnie, ograniczanie i odgraniczanie od ogólnych
pojęć. To bardzo istotna uwaga. Przypomina, że nasza władza, wynikająca z
prawa nazywania, ma charakter zawężający, a nie rozszerzający.
Co
ciekawe, udzielone nam przez Boga prawo nazywania każde kolejne
pokolenie stara się wykorzystać dla siebie. Nie zadowalamy się tym, że
nasi przodkowie już coś nazwali, określili. Dzieje człowieka są pasmem
prób definiowana i pojęciowania od nowa.
Jaki jest motyw,
który skłania wciąż nowe pokolenia do redefiniowania nawet pojęć
fundamentalnych i wydawałoby się ustanowionych raz na zawsze? Okazuje
się, że jest nim zaspokajanie potrzeby wygody myślowej i ideologicznej.
Zawłaszczanie realności wokół nas na zasadzie magicznej.
Wydaje
nam się, że jeżeli wszystko ponazywamy na nowo, nie tylko poszerzymy
zakres swojej władzy nad rzeczywistością świata, ale także zdołamy
zmienić istotę rzeczy. Tego chcemy. Chcemy władzy absolutnej, pełnej i
nieograniczonej. Stąd podejmujemy wiele pochopnych decyzji, ingerujących
bardzo radykalnie w konstrukcję i kształt nie tyle świata, ile jego
obrazu, jaki każdy sobie buduje, aby móc funkcjonować.
Zapominamy,
że przy konsekwentnym traktowaniu takiej zasady i wprowadzaniu jej w
życie przez kolejne pokolenia, władza nad światem, uzyskiwana przez
ponowne nazywanie już nazwanego, jest nie tylko iluzoryczna i płytka,
ale przede wszystkim jest nadzwyczaj tymczasowa. stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz