poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Prostota vs. prostactwo

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.

Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić.

Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.

Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie". (Mt 11,25-30)


Papież Franciszek podczas pierwszej modlitwy „Anioł Pański”, jaką prowadził, opowiedział pewną historię:

„Pamiętam, że jak tylko zostałem biskupem, w 1992 roku, przybyła do Buenos Aires figura Matki Bożej z Fatimy i była wielka Msza św. dla chorych. Poszedłem w tym czasie spowiadać. Pod koniec tej Mszy św. wstałem, bo miałem udzielić sakramentu bierzmowania. Podeszła do mnie starsza kobieta, pokorna, bardzo skromna, ponad osiemdziesięcioletnia. Spojrzałem na nią i powiedziałem, "Babciu - bo u nas tak się zwracamy do ludzi starszych - czy chcesz się wyspowiadać?". Powiedziała mi: "Tak". "Ale jeśli nie masz grzechów...". A ona mi odpowiedziała: "Wszyscy mamy grzechy". "Ale może Pan Bóg Tobie nie wybacza"... Odpowiedziała mi z całą pewnością: "Pan wybacza wszystko". "Ale skąd to Pani wie?". "Gdyby Pan nie wybaczał wszystkiego, świat byłby nie istniał". Miałem ochotę ją zapytać: "Czy Pani studiowała na Uniwersytecie Gregoriańskim?", bo jest to mądrość, jaką daje Duch Święty: mądrość wewnętrzna nastawiona na Boże miłosierdzie”.

Myślę, że ta papieska opowieść świetnie wyjaśnia, pełne wdzięczności słowa Jezusa, który dziękuje swemu Ojcu w niebie, że wielkie tajemnice wiary objawił nie naukowcom czy innym, którzy z ludzkiego punktu widzenia uważani są za roztropnych i mądrych, ale tym, którzy nazywani są „prostaczkami”, lub, jak podaje inny przekład Nowego Testamentu, „którzy są jak małe dzieci”.

Cechą charakterystyczną ucznia Jezusa Chrystusa powinna być prostota. Ale trzeba bardzo uważać, aby nie pomylić jej z prostactwem. Ono nie ma chrześcijaństwem nic wspólnego. Prostota jest pełna pokory wobec Boga i ludzi. Prostactwo - wręcz przeciwnie. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

sobota, 27 kwietnia 2013

A co z homo perfectusem?

Artykuł w "Dzienniku Gazecie Prawnej" zatytułowany "Homo perfectus" (bez tego tytułu dostany tutaj), o dalekosiężnych skutkach zadaniowości, która zaczyna dominować w życiu wielu. Kilka diagnoz, które wydają się dość trafne. Na przykład taka:

"Dziś jesteś tak dobry jak ostatnie zadanie, które wykonałeś. – Młodsze pokolenia już nie mają takiego komfortu jak ich dziadkowie. Nowy kapitalizm zmusza do stosowania strategii krótkoterminowych. Do życia od projektu do projektu, epizodycznego, fragmentarycznego. Życia, które stało się mozaiką zadań".

I zaraz następna:

"Neokapitalizm stworzył nową kategorię społeczną – prekariat. Ludzi, którzy niezależnie od wykształcenia, umiejętności czy doświadczenia żyją w ciągłej niepewności o przyszłość, bez gwarancji ciągłości zatrudnienia, w nieustannym poczuciu braku bezpieczeństwa. – Jak ci prekariusze mogą budować zaufanie, solidarność, długoterminowe więzi, filary życia społecznego? – pyta socjolog z UW. Jak mają odpowiedzialnie decydować się na założenie rodziny?"

A potem:

" Zmiana cywilizacyjnych priorytetów polega na generalnej optymalizacji, a właściwie ekonomizacji całego życia społecznego. To ten sławetny wyścig szczurów, w którym uczestniczą jednostki, społeczności, państwa, cywilizacje...".

Albo:

"...wszyscy stajemy się coraz bardziej wyrachowani. A kto odmawia udziału w tej grze, przegrywa, czyli ponosi karę degradacji społecznej, cywilizacyjnej. – A właśnie degradacji, utraty statusu, rozumne małpy boją się bardziej niż śmierci. To priorytet gatunkowy wbudowany przez ewolucję. Nieustanne prowadzenie rachunku zysków i strat na każdym polu nie zostawia zbyt wiele miejsca na rzeczy nieopłacalne...".

Odnotujmy jeszcze to (choć jest jeszcze wiele innych stwierdzeń wartych zatrzymania się nad nimi):

"...coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych, w ogóle przestaje samodzielnie myśleć. Poddaje się stylowi życia narzuconemu przez współczesną kulturę. – Media kreują wizerunek pięknych, szczupłych kobiet, więc zadaniem staje się skopiowanie takiego wyglądu. Tu nie ma miejsca ani czasu na głębsze wartości. Liczy się szybki efekt, powierzchowność, niezależnie od tego, czy chodzi o kolację, czy operację plastyczną...".

Niemal od początku lektury tekstu świdrujące w głowie pytania:

"Jak tym, jak takim ludziom głosić Jezusa Chrystusa? Jak dotrzeć do nich z Ewangelią, z Dobrą Nowiną o zbawieniu? Gdzie w ich życiu jest na te sprawy miejsce? Jak je znaleźć? Jak sprawić, aby w ogóle chcieli się zając także tą sfera życia, która może się im jawić jako mało opłacalna?".

Ilu mądrzejszych ode mnie ludzi w Kościele katolickim w Polsce w ogóle zadaje sobie tego typu pytania? Czy hasło "nowej ewangelizacji", z którym zdecydowana większość znanych mi "decyzyjnych" ludzi w Kościele ma wyłącznie problemy percepcyjne i recepcyjne, nie odnosi się między innymi do postawionych wyżej pytań?

Czy głoszenie tym "ludziom zadaniowym" Chrystusa nie jest działalnością równie misyjną, jak zanoszenie Ewangelii rdzennym mieszkańcom Afryki, Ameryki Południowej czy Australii? Moim zdaniem jest. Nie wątpię, iż Bóg chce, aby oni również dostąpili życia wiecznego. Zbawienie jest także dla nich. stukam.pl

czwartek, 25 kwietnia 2013

Okno i wlew

Pochylił się ktoś nade mną ze szczerą troską w głosie. „Jak ksiądz sobie daje radę, spotykając się każdego dnia z taką ilością zła i brzydoty świata? To przecież nie do wytrzymania”.

Zrobiło mi się miło, że kogoś interesuje moja kondycja. „Z Bożą pomocą jakoś daję radę” – odrzekłem, postanawiając sobie stanowczo, że jak będę miał wolną chwilę, to się głębiej nad sprawą zastanowię.

Nie da się ukryć, że o tym, jaki jest świat, w coraz mniejszym stopniu dowiadujemy się z własnych obserwacji, doświadczeń, przeżyć. Dzisiaj o tym, jaki jest świat, dowiadujemy się głównie z mediów. To one nam mówią, czy jest piękny, czy brzydki. Czy dominuje na nim dobro, czy zło. Czy wypełnia go radość i szczęście, czy też paraliżuje go smutek i przerażenie.

Obraz świata, jaki wyziera z prasy, radia, telewizji i Internetu jest coraz mniej zachęcający. Świat jawi się w nich jako coraz bardziej paskudne miejsce. Miejsce szpetne i obrzydliwe. Okrutne i przesycone złem. Jeśli nawet pojawia się tu czy tam dobro i piękno, to w tak zachwianych proporcjach, że nikną one przytłoczone nadreprezentcją tych wyżej wspomnianych zjawisk.

Mam znajomego, który już od kilku lat nie ogląda telewizji. Pozbył się starego odbiornika i nie kupił w jego miejsce nowego. „I jak, twoje życie stało się lepsze?” – zapytałem go niedawno. Poruszył niejednoznacznie głową. „Teraz będę się musiał chyba pozbyć komputera, bo zaczyna pełnić tę samą niedobrą rolę, którą dawniej pełnił telewizor” – stwierdził ostrożnie. Ale później opowiedział, że brak telewizora jednak przyniósł pozytywne owoce. „Mam w domu o jeden wlew mniej” – stwierdził. „Wlew?” – zdziwiłem się. „No o jedno okienko mniej, przez które do mego domu wdzierać się mogą zło i ohyda świata” - wyjaśnił.

I wtedy coś mnie tknęło. Przypomniałem sobie kobietę, która całymi dniami siedzi w oknie i obserwuje ten kawałek świata, jaki znajduje się w zasięgu jej oczu i uszu. Zjawiłem się pod jej oknem i zapytałem: „Jaki jest świat, który widzi pani przez to okno?”. Popatrzyła na mnie łagodnie i po chwili namysłu powiedziała z powagą: „Piękny i dobry”. „A zło i brzydota?” – nie ustępowałem. „Och, one też się pojawiają, ale ostatecznie zawsze znikają. Tak, jakby przegrywały każde zawody” – odrzekła i uśmiechnęła się do mnie.

Oglądałem kilka dni temu pierwszy odcinek serialu „Ziemia – nasz dom”. Autor filmu, który od lat filmuje świat z ptasiej perspektywy, w pewnym momencie powiedział: „Moja praca polega na tym, aby ze wszystkiego wydobywać piękno”. Aż wstrzymałem oddech. A gdyby tak każdy w ten sposób potraktował sens swojej ziemskiej działalności? „Moje życie polega na tym, aby ze wszystkiego wydobywać piękno i dobro”. Takie to proste... stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 24 kwietnia 2013

Postanowienie

Postanowiłem, że nie będę już stawał na głowie, aby codziennie dokonać wpisu na blogu. Trzymałem się zasady "Nie ma dnia bez choćby linijki" od 24 września 2008 roku. Kto chce, może policzyć, przez ile dni pisałem bez przerwy. Mnie się nie chce.

Zasada codziennych blogowych wpisów miała przez pewien czas sens. Ale czas biegnie, zmienia się rola i sytuacja blogów w Internecie. Myślę, że nie ma sensu każdego dnia za wszelką cenę dodawać do oceanu słów chlupoczącego w sieci, kolejnych wyrazów, liter, kropek i przecinków. Jest ich tu w nadmiarze...

Więc od dziś będzie trochę rzadziej, co nie znaczy, że bardziej wodniście i mniej treściwie. ;-) stukam.pl

wtorek, 23 kwietnia 2013

Poślizg

Pamiętam, jak przed laty wpadłem w poślizg. Samochód nie reagował na żadne moje próby zmiany kierunku poruszania się. Z uporem zmierzał w stronę rosnącego na poboczu drogi drzewa. Pozostało mi tylko bezradnie patrzeć, jak dość gruby pień zbliża się nieuchronnie i mieć nadzieję, że jednak jakoś z tego wyjdę.

Czasami nie pozostaje nic innego, tylko spokojnie patrzeć na zbliżającą się katastrofę.

I mieć nadzieję. stukam.pl

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Sens pasterza

Jezus powiedział: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. Kto jednak wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Temu otwiera odźwierny, a owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych".

Tę przypowieść opowiedział im Jezus, lecz oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił. Powtórnie więc powiedział do nich Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony - wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę. Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości". (J 10,1-10)

Usłyszałem kiedyś słowa, które wypowiedział w prywatnej rozmowie człowiek odpowiedzialny za los wielu innych ludzi: „Im głupsza trzoda, tym trudniej być pasterzem”. Byłem tymi słowami wstrząśnięty. Tak wiele było w nich pogardy. Tak wiele poczucia wyższości. Nie było w nich nie tylko miłości, ale nawet odrobiny szacunku dla ludzi, którzy znajdowali się w zasięgu jego władzy. Zacytowane słowa były z jego strony odpowiedzią na żale i skargi zgłaszane przez wielu, których zawiódł. To w nich szukał winnych własnych błędów i niepowodzeń.

Gdy słyszymy, że ktoś mówi o sobie, iż jest pasterzem, a nawet więcej, że jest bramą, zaczynamy się gubić w domysłach, o co mu naprawdę chodzi. W czasach, w których jednym z naczelnych haseł wydają się słowa: „Nikt mi nie będzie mówił, jak mam żyć”, postać pasterza, kogoś, kto chce być bramą dla innych, traktowana jest z podejrzliwością. Często nie bardzo wiemy, jaki jest sens istnienia pasterza.

Budzący kontrowersje amerykański pisarz Henry Miller zestawił w jednej książek pasterza i poetę. Napisał: „Pasterz uważa, że poeta zbyt lekko wszystko traktuje, że zbyt łatwo go zadowolić. Poeta powie: ‘było, byli’, lecz pasterz mówi: ‘żyje, jest, robi’. Poeta zawsze spóźnia się o tysiąc lat... i jest ślepy w dodatku. Pasterz jest odwieczny, jest duchem przykutym do ziemi, zdolnym do wyrzeczeń. Po wsze czasy będzie na tych wzgórzach pasterz z owczarnią, przetrwa każdą rzecz łącznie z tradycją wszystkiego, co kiedykolwiek istniało”.

Na świecie mnóstwo jest takich, którzy próbują innymi, którzy próbują nami zawładnąć, opanować, chcą nas wykorzystać do swoich celów. Używają w tym celu wielu podstępów, oszustw, kłamstw. „Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości” – mówi Jezus. Różnica jest widoczna już na pierwszy rzut oka. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 21 kwietnia 2013

Dopasowani

Jest coś zdumiewającego i... przestraszającego w tym, jak wielu i w jak szybkim tempie potrafi dokonać fundamentalnych zmian w swoim sposobie mówienia o rzeczywistości (a częściowo również w swoich działaniach), w zależności od zmian personalnych dokonujących się nad ich głowami. Błyskawicznie, przynajmniej w warstwie słownej (być może również faktycznie w sferze poglądów, choć nie mam tu pewności) potrafią stanąć na głowie i deklarować jako swoje myśli, które jeszcze niedawno były od nich odległe jak Himalaje od Gorzowa. Albo i dalsze.

Taka umiejętność szybkiego dopasowywania się do nowej sytuacji, co ciekawe, przez dużą część przełożonych odbierana jest jako zjawisko pozytywne. Zamiast cenić stałość i wierność, przyklaskują koniunkturalnym zmianom. A potem się dziwią, że mimo ich najlepszych chęci, sprawy wciąż idą jak po grudzie i toną w bagnie niemożności po dziurki od nosa.

Wydaje mi się, że tacy ludzie nie powinni zajmować odpowiedzialnych, kierowniczych stanowisk. Przełożony, który chce mieć wokół siebie sprytnych, ale w istocie tchórzliwych potakiwaczy, nie jest odpowiednim człowiekiem do wzięcia w swoje ręce losów innych. Bo prawdziwy przełożony, człowiek, który rozumie, na czym polega władza, powinien słuchać nie tylko siebie. Choćby był najgenialniejszy, najmądrzejszy, najlepiej wykształcony, nie jest nieomylny. Jeśli nie ma wokół siebie ludzi, którzy potrafią mu powiedzieć, że właśnie pobłądził, szybko znajdzie się, razem ze wszystkimi, którzy od niego zależą, na manowcach, a docelowo na skraju przepaści. stukam.pl

sobota, 20 kwietnia 2013

Dziennikarze odchodzą...

Zjawisko trwa w kraju od pewnego w czasu. Dziennikarze nawet o bardzo znanych nazwiskach i niezłym dorobku odchodzą z zawodu.

Nie byłoby w tym może niczego bardzo niepokojącego, gdyby nie zwłaszcza dwie sprawy.

Po pierwsze, w motywacjach, jakie przedstawiają, bardzo często pojawia się rozczarowanie, rozgoryczenie, żal, pretensja, że dziennikarstwo dziś nie jest tym, czym było dawniej. By zacytować tylko Igora Janke, w który w minionym tygodniu rzucił ręcznik na ring:

"Dziennikarstwo przestaje pełnić rolę, do której zostało powołane. Misja, która w mojej pracy była zawsze ważna, jest na coraz dalszym miejscu w niemal wszystkich redakcjach. Coraz dalej dziennikarstwu do mojego ideału – anglosaskiego modelu zdystansowanego, rzetelnego, bezstronnego przyglądania się działaniom władzy i tłumaczeniu tego, co dzieje się na świecie.
Na polskim, choć nie tylko polskim rynku mediów, dzieje się dużo złego. Model biznesowy, który sprawiał, że mediom opłacało się być uczciwym, rzetelnym i bezstronnym, kończy się. Następuje cywilizacyjna zmiana. Wyciągam z tego wnioski. Zamierzam zająć się realizacją tego, co rozumiem przez misję, trochę inny sposób. Mam nadzieję – bardziej efektywnie".

Spotykając się z taką motywacją mam - jako odbiorca - poczucie porzucenia. Pachnie mi to trochę rejteradą, bo zrobiło się trudniej, bo trzeba o wolność słowa walczyć może nawet bardziej, niż w czasach innego ustroju, bo mniej splendorów i zapatrzenia ze strony adresatów dziennikarskich dzieł. Mam obawę, że jeszcze trochę, a wszyscy zostaniemy skazani jedynie na medialno-rozrywkową sieczkę, ogłupiającą i odmóżdżającą produkcję media workerów. I dlaczego? Bo okazało się, że podejście do dziennikarstwa, jako misji, wymaga nie tylko wysiłku, ale także poświęcenia? I trwania przy swoim, wbrew naciskom? Przykre. Smutne.

Po drugie, niepokoi mnie łatwość, z jaką część dziennikarzy przechodzi na drugą stronę barykady, w szeroko pojętą działalność PR-ową, reklamową. Rezygnują ze służby prawdzie na rzecz wmawiania ludziom tej czy owej "prawdy", niezależnie od tego, czy dotyczy ona polityki czy jakiegoś produktu, leżącego na półkach w hipermarkecie. Dziwi mnie to i niepokoi tym, bardziej, że mam wrażenie, iż wpadają z deszczu pod rynnę.

Bycie dziennikarzem "misyjnym" dzisiaj to rzeczywiście ciężki kawałek chleba. Moim zdaniem pod wieloma względami jest o wiele trudniej niż nie tylko dziesięć, piętnaście lat temu, ale także niż np. czterdzieści lat temu. Ale przychodzi mi do głowy najprostsza analogia. Bycie chrześcijaninem, katolikiem w Polsce i nie tylko w roku 2013 jest o wiele trudniejsze niż bycie nim pół wieku temu, nie mówiąc już o czasach bardziej historycznych. Czy to jednak wystarczający powód, aby porzucać Boga, wiarę, Kościół?

Coś widzę, że duch misyjny w ludziach mediów osłabł... Czym by go tu wzmocnić?... ;-) stukam.pl

piątek, 19 kwietnia 2013

Te same myśli

To chwila szczególna, gdy w czyjejś wypowiedzi odkrywa się własne myśli, swoje spojrzenie na świat, na fakty, dokładnie taką samą ich interpretację. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś jest ważny, ma na to czy na tamto wpływ, z jego zdaniem się wielu liczy.

Z jednej strony jest zadowolenie, że nie jest się ze swym poglądem, ze swoim widzeniem spraw tego świata, odosobnionym. Jest pewna satysfakcja, coś w rodzaju "O, a jednak nie jestem kompletnym kretynem może".

Z drugiej jest też pewne zaniepokojenie, a nawet obawa, że podzielanie tych samych myśli może tego kogoś skazać na odosobnienie, na niezrozumienie, na takie samo potraktowanie przez innych, jakie mnie spotkało... stukam.pl

czwartek, 18 kwietnia 2013

Marzenia

Różnica wieku między nami nie była bardzo wielka, ale już przypominała przepaść. Jednak widząc wyraz jego twarzy podjąłem próbę przerzucenia mostu. „Czemu masz taką przegraną minę, młody człowieku?” – zapytałem. Obrzucił mnie spojrzeniem ciężkim, jak kamień młyński, który widziałem w skansenie. „Bo moje marzenia przegrały w zderzeniu z rzeczywistością” – odrzekł. Jego głos zabrzmiał głucho, jakbyśmy się znajdowali w ponurej celi starego, rozsypującego się zamczyska.

Z braku innego zajęcia, a może dlatego, że nie miał pomysłu, jak się mnie pozbyć, opowiedział mi swój niezbyt długi życiorys. Był prosty i oczywisty jak blat stołu, przy którym siedzieliśmy. Całość sprowadzała się do tego, że miał rozliczne plany na życie, ale ono okazało się silniejsze i jego starannie dopracowane projekty jeden po drugim upadały. „I co dalej?” – zapytałem, gdy skończył swoją opowieść. „Dalej?” – wzruszył z irytacją ramionami. „Dalej nie ma nic” – oznajmił i dorzucił: „Przestałem marzyć, jak człowiek nie marzy, umiera”. Poznałem te słowa. Musiałem je poznać. To był cytat z Ryśka Riedla. Boleśnie prawdziwy.

Przestraszyłem się tym cytatem. „Bierzesz coś? Skąd znasz te słowa?” – zapytałem ostro, jakby ktoś kawałkiem styropianu przejechał do szybie. „Nie, nie biorę” – pokręcił głową. „Ale chyba jestem skazany na blusa” – pierwszy raz w czasie naszej rozmowy się uśmiechnął. „Głupiś” – mruknąłem uczenie. „Życie, to nie wyrok”.

Pod wpływem impulsu zacząłem mu opowiadać historie ludzi, którzy mieli marzenia, ale nie zdołali ich zrealizować. Między innymi o świętej Teresce od Dzieciątka Jezus oraz o świętym Antonim Padewskim, którzy chcieli być misjonarzami. „Mimo wszystko osiągnęli w życiu sukces. A Tereska nawet jest patronką misji, chociaż na misjach nie spędziła ani minuty” – mówiłem z emfazą. Nie przerywał. Słuchał z coraz większą uwagą, ale też z narastającym rozbawieniem. „Różne są sposoby realizowania swoich marzeń” – zakończyłem dydaktycznie

Roześmiał się krótko. „W mojej sytuacji jeszcze tylko prywatnego kazania mi było trzeba” – powiedział drapiąc się za uchem i dając do zrozumienia, że mimo t-shirta na moim grzbiecie domyślił się, kto mu przeszkadza w przeżywaniu własnej klęski. „Nie poddawaj się rozpaczy. Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne” – odpowiedziałem mu słowami Williama Szekspira, żeby nie było tak pobożnie. Patrzył na mnie wyczekująco, ale postanowiłem mu dać trochę czasu na myślenie, więc się nie odzywałem.

Wreszcie on przerwał ciszę. „No a gdzie cytat: „Nie rezygnuj z marzeń.(...) Nigdy nie wiesz, kiedy okażą się potrzebne”...?” – zapytał, siląc się na złośliwość. „Średnio lubię Zafona. Poza tym życie, to nie literatura” – odpowiedziałem. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 17 kwietnia 2013

Na własnych nogach

Rzecz wymaga chyba szerszego omówienia, więc dzisiaj tylko zasygnalizowanie, sprowokowane.

Chodzi o temat zasygnalizowany w słowach, które wypowiedział dziś kard. André Vingt-Trois na otwarcie sesji plenarnej episkopatu Francji. Komentując zrównanie w tym kraju związków partnerów homoseksualnych z małżeństwami, powiedział: "Odtąd wiemy, że nie mamy już oparcia w prawie cywilnym".

To bardzo ważne spostrzeżenie. I powód do szerszej refleksji na temat szukania przez Kościół nie tyle wsparcia, ile zastępowania, wręcz wyręczania w kształtowaniu sumień przez struktury, narzędzia i mechanizmy państwowe. To nie tylko prowadzi do rozleniwienia. To prowadzi do niebezpiecznych dla wiary i dla Kościoła aliansów, sojuszy i kompromisów.

Wygląda na to, że francuski episkopat właśnie sobie uświadamia, iż w sprawie kształtowania ludzkich sumień Kościół musi stanąć tylko na własnych nogach, liczyć przede wszystkim na własne działania i oddziaływanie.

A co z Kościołem (także z episkopatami) w innych krajach? stukam.pl

wtorek, 16 kwietnia 2013

Mimo wszystko

Jesteś człowiekiem aspirującym do kategorii realistów. A więc masz świadomość, że draństwo z uśmiechem sukcesu na pucołowatej twarzy w pewnym momencie się pojawi i postawi na swoim. Wiesz, że tak to działa, bo nie od dziś chodzisz po tej ziemi, niejedno już stało się twoim udziałem, niejedno widziały twoje oczy i słyszały twoje uszy. Nie mówiąc już o ciosach i kopniakach, które odczuło twoje ciało.

A jednak, mimo wszystko, za każdym razem, gdy draństwo się pojawia, masz tak samo durnowato zdziwioną minę i tę samą bezradność na twarzy.

Nie głupio ci? Ile razy można się łudzić, że akurat tym razem draństwo da spokój i nie wejdzie ci w drogę? I nie mów, że tu chodzi o nadzieję. To po prostu naiwność. stukam.pl

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Chleb i ekonomiści

Nazajutrz po rozmnożeniu chlebów lud, stojąc po drugiej stronie jeziora, spostrzegł, że poza jedną łodzią nie było tam żadnej innej oraz że Jezus nie wsiadł do łodzi razem ze swymi uczniami, lecz że Jego uczniowie odpłynęli sami.

Tymczasem w pobliże tego miejsca, gdzie spożyto chleb po modlitwie dziękczynnej Pana, przypłynęły od Tyberiady inne łodzie.

A kiedy ludzie z tłumu zauważyli, że nie ma tam Jezusa, a także Jego uczniów, wsiedli do łodzi, przybyli do Kafarnaum i tam szukali Jezusa. Gdy Go zaś odnaleźli na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: "Rabbi, kiedy tu przybyłeś?"

W odpowiedzi rzekł im Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec". Oni zaś rzekli do Niego: "Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?" Jezus odpowiadając, rzekł do nich: "Na tym polega dzieło zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał". (J 6,22-29)

W jednym z tygodników (Polityka) przytoczono rozmowę dwóch uczonych ekonomistów z biednym mieszkańcem marokańskiej wsi. Zapytali go, co by zrobił, gdyby miał więcej pieniędzy. Odpowiedział, że kupiłby więcej jedzenia. A gdyby miał jeszcze więcej pieniędzy? Odpowiedział, że kupiłby smaczniejsze pożywienie. Uczeni ekonomiści przyjęli odpowiedzi ze zrozumieniem i jednocześnie ze współczuciem dla rodziny biednego Marokańczyka, widząc, że jego dom jest wyposażony w telewizor i inne technologiczne gadżety. Zapytali więc, dlaczego kupił te wszystkie rzeczy, skoro nie stać go na zapewnienie odpowiedniej ilości jedzenia. Zaśmiał się i stwierdził: „Przecież telewizor jest ważniejszy od jedzenia!”.

W tym samym artykule przypomniano, że w Auschwitz, gdzie głód był doświadczeniem codziennym, a płomienie i dymy krematoriów przypominały o wiszącym nad więźniami wyroku śmierci, w łaźni potajemnie odbywały się próby dziecięcego chóru śpiewającego, wydawałoby się wbrew logice i rzeczywistości, „Odę do radości”. Podano też przykład, iż potrzeba kontaktu i porozumienia z innymi jest dla ludzi biednych ważniejsza niż zaspokojenie głodu.

Uczeni ekonomiści i wielu ludzi dobrej woli przez wiele lat żyło w przekonaniu, że człowiek, dopiero gdy się naje, napije i wyśpi, może myśleć o sprawach wykraczających poza przedłużenie ziemskiej egzystencji. Dopiero teraz odkrywają ze zdumieniem, że to nieprawda. Że nie samym chlebem żyje człowiek. I nie przede wszystkim chlebem.

Następnym krokiem niech będzie odkrycie głębokiego sensu słów Jezusa: „Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy”. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 14 kwietnia 2013

Zapatrzeni


Doprawdy szokująco często ludzie są tak skupieni na sobie, tak zapatrzeni w siebie, że nie sposobu do nich dotrzeć. Każda próba zwrócenia im na cokolwiek uwagi kończy się drastyczną porażką. Są odporni. Nie widzą oczywistych znaków, jakie otrzymują. Nie słyszą słów, które się do nich kieruje. Nie biorą do siebie nie tylko uwag, propozycji, ale nawet wydarzeń, w których chcąc nie chcą biorą udział.

Jednak najbardziej przerażające jest to, że to dotyczy również spraw wiary. Ostatnio usłyszałem przesycony żalem komentarz o kimś ze znajomych: "Jest tak skupiony na traktowaniu życia, jako swojej osobistej relacji z Bogiem, że ludzie tylko mu w niej przeszkadzają"...

Takich ludzi spotykam w swoim otoczeniu nierzadko. Duchownych i świeckich. Starszych i młodych. Może dlatego tak piorunujące wrażenie robi na mnie śniadanie, jakie Zmartwychwstały Jezus przygotował dla swoich Apostołów? stukam.pl

sobota, 13 kwietnia 2013

Nie kryminał, więc co?

Od dawna lubię czytać kryminały. Sprawia mi przyjemność wyprzedzanie treści kolejnych akapitów i domyślanie się na długo przed ostatnim rozdziałem, jakie jest rozwiązanie zagadki, czyli najczęściej znalezienie odpowiedzi na pytanie "Kto zabił?". Zdołałem się też skutecznie rozprawić z młodzieńczą niecierpliwością, która podpowiadała mi, aby przeskoczyć kilkadziesiąt stron i przynajmniej podejrzeć, jak brzmi ostateczna konkluzja, a potem dopiero śledzić, którędy autor do niej czytelnika prowadzi.

Co jednak zrobić z książką, która pytanie "kto zabił?" ma w tytule, ale kryminałem, ani nawet powieścią sensacyjną nie jest? Nie z powodu nieudolności autora, ale dlatego, że wcale nie zamierzał on kryminału napisać.

Inaczej mówiąc, co zrobić z książką Pawła Lisickiego "Kto zabił Jezusa? Prawda i interpretacje"? Książką, o której we wprowadzeniu ks. prof. Waldemar Chrostowski napisał, że zawartą w niej refleksję "cechuje erudycja, wrażliwość i uczciwość". Książką, o której wspomniany duchowny już w pierwszym zdaniu napisał, że musiała powstać, "bo jej brak stawał się coraz bardziej dotkliwy".

Od razu zrodziło się we mnie pytanie: Dotkliwy dla kogo?

Z pewnością nie należę do ludzi, którzy dotkliwie odczuwali brak takiej książki. Jestem chrześcijaninem, katolikiem, księdzem i nie sądzę, aby dla wiary, którą wyznaję i którą staram się głosić innym, szukanie odpowiedzi na pytanie "Kto zabił Jezusa?" było czymś nie tylko niezbędnym, ale w ogóle potrzebnym. Nie tylko dziś, w dwudziestym pierwszym wieku od narodzenia Jezusa Chrystusa, Bożego Syna, Zbawiciela. Być może jest ono potrzebne historykom, chociaż i w tym przypadku nie mam pewności. Uważam, że za każdym razem, gdy formułowano na to pytanie odpowiedź inną niż ta, którą usłyszałem jeszcze jako malec podczas lekcji religii, a która brzmiała "Także my, każdy z nas, swoimi grzechami, zaprowadziliśmy Jezusa na krzyż", wynikały z tego skutki fatalne, a czasami bardzo złe i przerażające.

Niejednokrotnie toczyłem (i wciąż toczę) w życiu spory z ludźmi, którzy spotykając się ze złem, całą uwagę skupiali na szukaniu jego sprawcy i wymierzeniu mu kary, a nie na naprawianiu skutków zła i znalezieniu sposobów, aby w przyszłości popełnianie tego konkretnego zła było trudniejsze albo i całkiem niemożliwe. Nie twierdzę, że szukanie sprawiedliwości na tym świecie nie ma sensu. Mam jednaki pewność, że jest to zawsze sprawiedliwość ułomna, która w dodatku raz po raz mylona jest z zemstą.

Czytanie książki Pawła Lisickiego wymaga czasu, skupienia, uwagi. Zwłaszcza, że ma się świadomość, iż końcowe strony, inaczej niż w kryminałach, odpowiedzi na tytułowe pytanie nie przyniosą. Zwłaszcza, że autor pisząc swoje dzieło przebił się przez budzącą podziw literaturę i efekty jego pracy na kartach widać. Lektura tego naprawdę dużego, także pod względem objętościowym, dzieła, przypomina często mozolną wędrówkę krętymi ścieżkami, z koniecznością częstego zbaczania i zawracania. Momentami czytelnik ma poczucie, że brnie wśród faktów, opinii, domysłów i interpretacji bez pewności, że podjęty wysiłek ma sens. A chwile oddechu i odpoczynku znajduje przy stwierdzeniach oczywistych, jak to, że Paweł Apostoł nie obwiniał Rzymian o śmierć Jezusa albo że arcykapłani do decyzji o pojmaniu Chrystusa poczuli się zmotywowani "protestem w świątyni".

A jednak ta książka, moim zdaniem, nie jest marnotrawstwem wysiłku, czasu, wiedzy, erudycji, wrażliwości i uczciwości autora. Nie jest też marnotrawstwem czasu i intelektualnego wysiłku jej lektura. Według mnie jest to dzieło, które z tej dość specyficznej perspektywy jest ważnym traktatem o nas, ludziach. O tym, w jaki sposób przez wieki trwała w nas kontynuacja tego, co się zaczęło dwa tysiące lat temu w Ziemi Świętej. O tym, co z Chrystusowej, zleconej nam do dalszego prowadzenia, misji zrozumieliśmy, a co zepchnęliśmy gdzieś na pobocza lub w ogóle zapomnieliśmy... stukam.pl

Paweł Lisicki, Kto zabił Jezusa? Prawda i interpretacje, Wydawnictwo m, Kraków 2013

piątek, 12 kwietnia 2013

Czemu to tak

Rozmowy na życie (13)

Nawet usiąść nie chciała. Stanęła w drzwiach i wysokim, nieco zgrzytliwym głosem zapytała:

- Czy ktoś mi to wyjaśni?

Ponieważ nikt nie zareagował, podjęła na jednym oddechu:

- Niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego to tak jest. Dlaczego gdy wydaje się, że wreszcie wszystko idzie ku lepszemu, że najgorsze minęło, że teraz będzie nie tylko dobrze, ale coraz lepiej, ni w pięć ni w dziewięć wydarza się coś, czego nikt nie oczekuje ani się nie spodziewa, coś niedobrego, co w pierwszej chwili nawet nie wygląda tak bardzo groźnie, ale co już za chwilę okazuje się czymś strasznym i nieszczącym wszystko to, co dotychczas udało się odbudować i naprawić, katastrofa po prostu... Czemu to tak jest?

Ponieważ nadal nikt nie odpowiadał, spuściła smutno głowę i odwracając się do drzwi wyszeptała:

- Wiedziałam, wiedziałam... stukam.pl

czwartek, 11 kwietnia 2013

Deficyt entuzjazmu

Po Internecie krąży nagranie nocnego programu jednej ze stacji. Jest to fragment telezabawy z udziałem widzów, w której ich zadaniem jest odgadywanie pasujących do jakichś reguł słów. Na filmiku dzwoniący podaje właściwe słowo, na co prowadząca program dziewczyna mówi wesołym głosem, że wygrał kilka tysięcy złotych. „Co pan na to?” – pyta. „Jestem szczęśliwy” – zwięźle reaguje telewidz. Dziewczyna jest zawiedziona. Wyraźnie oczekuje więcej entuzjazmu. „Proszę to okazać jakoś” – zachęca. I wtedy w tle słychać głos jakiegoś innego jegomościa, który najwyraźniej zawiadamia resztę towarzystwa o wygranej kolegi. Ale czyni to w sposób specyficzny. Z pięciowyrazowego zdania, które wykrzykuje, do powtórzenia na forum publicznym nadają się dwa słowa...

Gdy to pokazałem znajomemu, skwitował: „Ot, entuzjazm po polsku”. „Entuzjazm?” – wybałuszyłem oczy. „No co?” – obruszył się znajomy. „Jaki entuzjazm, takie jego przejawy” – burknął nieuprzejmie. Był zdecydowanie pozbawiony entuzjazmu dla kontynuacji naszej, dopiero co rozpoczętej, rozmowy.

Słyszałem niedawno przemowę badacza społecznych reakcji, który narzekał, że z entuzjazmem u nas krucho, co się negatywnie odbija na całokształcie życia w kraju, w tym na gospodarce. Dosłownie kilka dni później w czasie rozważań natury ogólnej o sytuacji ludzi wierzących w Polsce, jakie snułem wraz z kilkoma innymi osobami, ktoś powiedział: „Ci nasi polscy katolicy to tacy jacyś pozbawieni entuzjazmu. Trzeba go w nich jakoś na nowo rozbudzić”.

Dowiadując się z tak dużą częstotliwością o deficycie entuzjazmu w społeczeństwie postanowiłem ustalić, co to właściwie jest. I wtedy uzmysłowiłem sobie, jakie jest pochodzenie tego pojęcia. Jaką treść ono niesie. Bo słowo, które oznacza zapał, uniesienie, zachwyt, uwielbienie, wywodzi się z języka greckiego, od wyrazu „éntheos”, czyli „natchniony przez Boga”.

Gdy to sobie człowiek uświadomi, wiele cytatów zawierających słowo entuzjazm nabiera nowego znaczenia. Na przykład ten, pochodzący sprzed ponad roku, wyjęty z wystąpienia kard. Stanisława Dziwisz: „Potrzeba nam entuzjazmu wiary, również w kontekście szerzącego się sekularyzmu, czyli koncepcji takiego życia, jakby Bóg nie istniał. Człowiek wtedy zawieszony jest w próżni, odcięty od korzeni i źródeł. Pozbawiony najważniejszego punktu odniesienia, sam decyduje o tym, co jest dobre, a co złe, wybierając relatywizm moralny. Potrzeba nam entuzjazmu wiary także wtedy, gdy spotykamy się z niechęcią czy wrogością wobec Kościoła...”.

Oho, zaraz ktoś powie, że wobec tego potrzeba nam więcej natchnienia ze strony Boga. Naprawdę? A może jednak to nie jest kwestia zbyt małej ilości tego Bożego daru, tylko naszej polskiej gotowości jego przyjęcia i ujawnienia w życiu? Takim zwykłym, codziennym. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 10 kwietnia 2013

W sprawie granic

Rozmowy na życie (12)

Stanął w lekkim rozkroku, jak ktoś, kto chce być pewny swojej pozycji, i wycelowawszy palec w jego pierś zamruczał:

- Poproszę o odpowiedź na jedno pytanie, a obiecuję, że potem sobie pójdę.

Indagowany w ten sposób mężczyzna przygładził szpakowate włosy, poprawił marynarkę i przełknął ślinę.

- Słucham - odrzekł sucho i trochę tonem służbisty.

Pytający lekko się zakołysał wprzód i w tył, jak sprawdzał, na ile stabilnie trzyma się podłoża i cofnął nieco palec.

- Proszę mi powiedzieć - podjął tym samym mruczącym, trochę niezrozumiałym głosem. - Proszę mi powiedzieć, gdzie są granice cynizmu.

Szpakowaty mężczyzna spojrzał na swego rozmówcę z ukosa.

- Granice? - zapytał, jakby sprawdzał, czy dobrze usłyszał.

Pytający przytaknął.

- Zróbmy eksperyment - zaproponował szpakowaty, przenosząc wzrok w lewy, całkowicie pusty kąt pokoju. Mimo to dostrzegł błysk zainteresowania w oczach pytającego. Uśmiechnął się niewidocznie. - Eksperyment będzie prosty. Przez jeden dzień będzie pan składał różnym ludziom ofertę, którą dostanie pan ode mnie na kartce.

Usiadł przy stole i szybko napisał na kawałku błękitnego papieru kilkanaście słów. Złożył kartkę, wstał i bez słowa wręczył ją pytającemu. Ten zajrzał do niej i nie zdołał opanować nerwowego tiku, który nagle zawładnął jego obliczem.

- Ależ to obrzydliwe - wyszeptał zdumiewająco wyraźnie i całkowicie bez dotychczasowej mrukliwości.

Szpakowaty z powagą wzruszył ramionami i nie skomentował.

- Do zobaczenia jutro o tej porze - powiedział i delikatnie, lecz nie bez stanowczości, wyprowadził swojego gościa za drzwi.

Następnego dnia oczekiwał go kiwając się na krześle, co umożliwiało mu uprzednie umieszczenie nóg w niezbyt czystych butach na stole.

Wczorajszy pytający wszedł bez pukania. Właściwie nie tyle wszedł, ile wsunął się ostrożnie do pokoju, jakby bał się nawet bezpośredniego kontaktu z otaczającym go powietrzem.

Szpakowaty mężczyzna na jego widok zdjął stopy ze stołu i przyglądał mu się z nieskrywaną ciekawością.

- Więc? - rzucił pytająco, gdy uznał, że cisza trwa już za długo.

- Dlaczego pan mi to zrobił? - wymamrotał pytający.

Szpakowaty wzruszył ramionami, ale zupełnie inaczej niż dzień wcześniej. Raczej z ironią, a może nawet z kpiną. Patrzył na niedomknięte drzwi.

- Przez pana nie mam teraz żadnych wątpliwości, że cynizm nie ma żadnych granic - wyszeptał żałośnie pytający i zgarbił się, jakby dostał cios w żołądek.

Szpakowaty mężczyzna z hałasem odsunął krzesło i wstał.

- Jeszcze jakieś pytania? - odezwał się wesoło i nie czekając na odpowiedź wyszedł z pokoju. stukam.pl

wtorek, 9 kwietnia 2013

Dotykanie

Natknąłem się w Internecie na relację ze spotkania (nabożeństwa?), w czasie którego ludzie dotykali, przytulali, a nawet całowali Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie w monstrancji.

Od dawna chodzi za mną myśl, że dotyk, czynność dotykania, bliskiego, bezpośredniego kontaktu, to coś, co wciąż jest dla nas z jednej strony niesłychanie tajemnicze, z drugiej - lekceważone. "Dziw­ne, że zmysł do­tyku, nies­kończe­nie mniej ce­niony przez ludzi niż wzrok, w kry­tycznych chwi­lach tworzy główną, jeśli nie je­dyną więź między na­mi a rzeczywistością" - stwierdził Władimir Nabokov. Chyba każdy od razu się domyśla, że nie chodziło mu tylko o sytuacje, w których przestajemy z jakiegoś powodu widzieć. Chyba każdy choć raz w życiu doznał potrzeby, tęsknoty, za dotknięciem drugiej osoby.

Przecież Zmartwychwstałego Jezusa też chciano dotykać...

No i nie mogę się powstrzymać przed jeszcze jednym cytatem:

wtedy przychodzi pewny dotyk
rzeczom przywraca nieruchomość
nad kłamstwo uszu oczu zamęt
dziesięciu palców rośnie tama
nieufność twarda i niewierna
układa palce w ranie świata
i od pozoru rzecz oddziela

o najprawdziwszy ty jedynie
potrafisz wypowiedzieć miłość
ty jeden możesz mnie pocieszyć
bośmy oboje głusi ślepi

- na skraju prawdy rośnie dotyk

(Zbigniew Herbert, Dotyk)

Czy Tomasz zwany Didymos dotknął Zmartwychwstałego Jezusa czy nie? stukam.pl

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Zwiastun, ale nie trailer

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.

Anioł wszedł do Niej i rzekł: "Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami".

Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie.

Lecz anioł rzekł do Niej: "Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca".

Na to Maryja rzekła do anioła: "Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?"

Anioł Jej odpowiedział: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna, i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego".

Na to rzekła Maryja: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa". Wtedy odszedł od Niej anioł. (Łk 1,26-38)

Dzisiaj słowo „zwiastun” pojawia się rzadko, a jeśli już, to w znaczeniu trailer, czyli „krótka zapowiedź filmu, programu TV lub gry komputerowej”. Mało kto również używa czasownika „zwiastować”, zarówno w znaczeniu „być zapowiedzią czegoś”, jak i w znaczeniu „oznajmić, oznajmiać coś uroczyście, obwieścić albo obwieszczać”.

A słów, których nie używamy, często nie rozumiemy.

Pytanie, czy rozumiemy sens Zwiastowania Pańskiego wcale nie jest wydumane. W misji archanioła Gabriela nie chodzi tylko o zawiadomienie Maryi, że urodzi Dziecko bez współudziału mężczyzny. Jak zwraca uwagę jeden z komentarzy biblijnych, punktem centralnym Zwiastowania jest ukazanie przyszłości tego Dziecka. Bo to Dziecko jest Synem Bożym. Bo to Dziecko będzie Chrystusem, będzie wyczekiwanym Mesjaszem. Będzie spełnieniem Bożych obietnic.

Ktoś powiedział, że uroczystość Zwiastowania Pańskiego, to święto nadziei i przezwyciężania lęku. Jest też świętem posłuszeństwa i zawierzenia Bogu. Jest świętem Wcielenia Bożego Syna.

Jan Paweł II napisał: „Od chwili zwiastowania Dziewica-Matka została wprowadzona w całkowitą „nowość” samoobjawienia się Boga i stała się świadomą tajemnicy. Jest Ona pierwszą z tych „prostaczków”, o których kiedyś Jezus powie: „Ojcze (...) zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”... stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 7 kwietnia 2013

Trzeba uważać

Trzeba uważać, zwłaszcza w naszych, dwudziestopierwszowiecznych czasach. Bo zbudowaliśmy system odbioru świata, który - niejako na nasze własne życzenie - prowadzi nas na manowce.

Szczególnie dotyczy to oceny czyjejś siły. Popełniamy tu mnóstwo błędów.

Dlatego trzeba uważać. Bo często to, co uważamy za czyjąś słabość, w rzeczywistości jest tego kogoś największą siłą.

To tak à propos dzisiejszej Niedzieli Miłosierdzia Bożego. stukam.pl

sobota, 6 kwietnia 2013

Skurczy...

Raz po raz spotykam ludzi naprawdę wielkiego formatu. Ludzi, którzy wciąż rosną. Rozwijają się. Sprawiają, że świat wokół nich staje się z dnia na dzień lepszy, a ci, których spotykają na swej drodze, szczęśliwsi. Widzę ich zapracowanych, zatroskanych, zamyślonych, rozmodlonych. Nie mają czasu na jedno. Na to, aby robić wokół siebie szum. Aby wystawiać twarz do światła reflektorów i opowiadać o swych dokonaniach. Nie przychodzi im to w ogóle do głowy.

Spotykam też ludzi zupełnie innych. Niezależnie od postury, jaką zostali obdarzeni, są pokurczeni i skarłowaciali. Wiecznie skupieni na sobie i swych niepowodzeniach. Malejący z dnia na dzień nie tyle w oczach innych, ile przede wszystkim we własnych. Tropiący zło świata w każdym jego zakamarku z pobudek według nich prostych i oczywistych - uważają, że jest ono skierowane przeciwko nim. Tylko i wyłącznie. Ponieważ rzeczywistość ich przerasta, ponieważ przerastają ich również niektórzy ludzie, cała swoją przemyślność i działalność kierują na jeden cel:  skurczyć wszystko i wszystkich do swoich rozmiarów.

Ci drudzy mają jeszcze jedną cechę. Są niesłychanie hałaśliwi. Krzyczą, wrzeszczą, wylewają hektolitry łez, rozpaczają, walą głową o beton. Pomstują przed Bogiem, usiłując Go sterroryzować swoimi nieustannymi żalami i pretensjami. Można odnieść wrażenie, że to głównie oni zasiedlają świat.

A to nieprawda. Po prostu ci pierwsi rosną, ulepszają świat, uszczęśliwiają innych po cichu. stukam.pl

piątek, 5 kwietnia 2013

Tajemniczy mechanizm

Bardzo chciałbym wiedzieć, jak to działa, ale mimo usilnych prób nie udało mi się jeszcze tego rozszyfrować. Podejrzewam, że to sprawa jakiegoś ukrytego przede mną mechanizmu.

Wciąż nie potrafię ustalić, od czego to zależy, że czasami, mimo starannych przegotowań, długich wstępów, rozwinięcia zgodnie z planem, empatii, argumentów i rozmaitych dodatków, nijak kontaktu z człowiekiem nawiązać się nie da. Po prostu nie ma styku na łączach. Serwer nie odpowiada. Nic.

A bywa, że rzucisz pół zdania, a nawet jego równoważnika. Dosłownie kilka sylab, ułożonych jakoś w słowa, a już czujesz, że ten ktoś nie tylko kuma, ale po prostu jesteście na jednej linii i choć w wielu kwestiach macie kompletnie odmienne zdanie i poglądy, to jednak jesteście w stanie normalnie rozmawiać i wspólnie próbować dochodzić do prawdy.

To musi być jakiś tajemniczy mechanizm. Więc może jacyś specjaliści się za to zabiorą? Żeby człowiek nie musiał marnować sił i środków na skazane z góry na porażkę próby nawiązania kontaktu z niektórymi, a mógł się skupić na tym, co możliwe i realne...

Coś mi jednak podszeptuje, że komuś zależy na tym, abyśmy jednak usiłowali wciąż i wciąż łapać kontakt także z tymi pierwszymi... Jak nieustannie wysyłane zapytanie do serwera... stukam.pl

czwartek, 4 kwietnia 2013

Jak pachną owce?

Muszę przyznać, że jestem niechętnie nastawiony do idei prima aprilis. Być może dlatego, że przez pewien okres mojego życia niezbyt ceniłem prawdę, zwłaszcza jeśli dotyczyła ona mojej osoby. A być może z zupełnie innego powodu.

Może dlatego, że przez codzienny kontakt z mediami zmuszony jestem do nieustannego funkcjonowania na zasadzie Kopciuszka, który oddziela mak od popiołu. Ja muszę każdego dnia oddzielać od siebie prawdę, półprawdy, pomyłki, nierzetelności i zwykłe łgarstwa. To zajęcie męczące i na dłuższą metę nużące. Poza tym chciałbym budować swoje relacje ze światem, a zwłaszcza z ludźmi, na zasadzie wzajemnego zaufania. To znaczy chcę, aby inni mi ufali, ale też marzę o tym, aby sam mógł po prostu ludziom wierzyć. Trochę w życiu nakłamałem i wiem, że mówienie prawdy czyni egzystencję ludzką mniej zawiłą.

Tymczasem w pierwszym dniu kwietnia kłamstwo nie tylko nabiera wartości i zyskuje prawo obecności w przestrzeni międzyludzkiej, ale nawet staje się dla wielu czymś w rodzaju nakazu.

Taki na przykład światowy gigant wyszukiwarkowy włożył dużo wysiłku w to, aby mnóstwo ludzi, w tym mnie, pierwszego kwietnia w tym roku nabrać i oszukać. Zawiadomili tak zwany ogół, że przygotowali wyszukiwarkę zapachów. Nie wiem, ilu ludzi na ziemskim globie obwąchiwało swój monitor i klawiaturę. Ja nabrałem podejrzeń dość szybko, czytając pełne emfazy zdania zachwalające rzekomy nowy produkt informatycznej firmy.

I troszkę się zirytowałem, bo akurat w tych dniach temat zapachu okazał się dla mnie czymś ważnym.

Dokładnie tydzień temu, w Wielki Czwartek, wśród licznych życzeń, jakie tego dnia otrzymałem z racji tego, że jestem księdzem, znalazły się i takie: „Bądź pasterzem pachnącym, jak owce...”. Zdziwiłem się i odpisałem „A jak pachną owce?”. W odpowiedzi dostałem krótką instrukcję: „Pytaj papieża”.

Było to wczesnym popołudniem, gdy jeszcze nie wiedziałem, co papież Franciszek powiedział podczas Mszy Krzyżma Świętego. Jeszcze nie znałem jego słów o namaszczeniu skierowanych księży i tej papieskiej prośby tak prostej, a przecież zaskakującej: „Bądźcie pasterzami pachnącymi jak owce, aby można to było odczuć!”.

Gdy przeczytałem papieskie kazanie z przedpołudnia tegorocznego Wielkiego Czwartku przypomniała mi się natychmiast książka Patricka Süskinda „Pachnidło”. A z niej cytat: „Pachniało nie jak zapach, tylko jak człowiek, który pachnie”.

Autor życzeń zbudowanych na papieskim cytacie powiedział sam o sobie, że pachnie naiwnością, wrażliwością, miłością, wiarą... Jak widać zapach człowieka niejedno ma imię. I nie zawsze jest miły i przyjemny. Myślimy, że dużym poświęceniem jest w takich przypadkach powstrzymać się od zatykania nosa. Tymczasem okazuje się, że to o wiele za mało... stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 3 kwietnia 2013

Dostawcy kontentu

Siedzi mi wciąż w głowie sposób, w jaki redakcja tygodnika "Wprost" potraktowała swojego stałego współpracownika, czyli Szymona Hołownię. Człowiek z gazety, dla której pracował, dowiedział się, że jego tekst nie zostanie opublikowany, bo nie pasuje do linii redakcyjnej. Wiedzę tę przekazano mu w sposób poniżający, uderzający w jego godność. W formie połajanki, faktycznie dostał "burę, jak w zerówce". Potraktowano go nie jak współpracownika, który coś tam już w życiu osiągnął (zdaje się, że napisał więcej książek niż autorka owej połajanki), ale jak sprzęt, który się wyrzuca, gdy przestał spełniać oczekiwania użytkownika.


Niestety, to tylko jaskrawy przykład tego, w jaki sposób dzisiaj traktowani są przez właścicieli i dysponentów mediów, ludzi, którzy chcą coś innym przekazać, powiedzieć. Są jedynie dostarczycielami kontentu. Nawet nie treści, ale właśnie kontentu, zawartości, wypełniacza.


Przypominam sobie początki mojego pisania. Choć byłem żółtodziobem z prowincji, w większości redakcji traktowano mnie naprawdę z szacunkiem. Być może miałem wyjątkowe szczęście, ale większość redakcji, z którymi próbowałem współpracować, jeśli nie wykorzystywała moich tekstów, przysyłała mi pocztą informację o tym fakcie. Dziś rzecz niespotykana. Mimo, że wtedy wymagało to większego wysiłku, niż posłanie jednozdaniowego maila.


Dzisiaj dziennikarz, autor tekstu czy materiału medialnego, sam traktowany jest jak towar. Bez szacunku. Z pogardą.


To się nie zrobiło samo. To zrobili ludzie. Innym ludziom.


Biskup Jan Chrapek się pewnie w grobie przewraca... stukam.pl

wtorek, 2 kwietnia 2013

Dwa cytaty

Jednego dnia w mediach w Polsce ukazały się dwie wypowiedzi osób publicznych, dla niektórych stanowiących autorytety, na temat miejsca katolików w naszej aktualnej rzeczywistości, by nie powiedzieć wręcz (bo "wprost" by w tym kontekście zabrzmiało niezręcznie) teraźniejszości.

Rano w "Rzeczpospolitej" przeczytałem ocenę w wykonaniu Kazimierza Kutza:

"Polska przypomina dzisiaj państwo fundamentalistyczne, w którym granica między Kościołem a państwem 
jest zatarta. W Polsce 
katolicy moralnie terroryzują resztę narodu, bez przerwy na wszystko się obrażając. Rwetes fundamentalistów katolickich pokazał, w jakim kraju żyjemy".

W południe, w niedawno otwartym portalu stacja7.pl, zorganizowanym właściwie wokół jego osoby, natrafiłem na diagnozę, którą postawił Szymon Hołownia:

"Od dziś to stacja7.pl będzie jedynym miejscem, gdzie będę publikował. Zapraszam więc tym serdeczniej do mojej niszy. Jeśli Was tu nie będzie, zamkniemy i niszę. Okaże się, że jedynym miejscem dla katolika na publicznej arenie jest dziś zamurowana cela (da Bóg, że z okienkiem na suche buły), gdzie może sobie wygłaszać dowolne poglądy i bez psucia humoru ogółowi dokonywać osobistego uświęcenia".

No i ja, jak to ja, zaraz poczułem się zagubiony. I teraz nie wiem, jak to ze mną, katolikiem w Polsce jest. Jestem terroryzującym "resztę narodu" (jak to biblijne brzmi ;-) !) współorganizatorem fundamentalistycznego państwa bez granicy między nim a Kościołem, czy też jestem spychanym nawet nie do niszy, nie na margines, ale do zamurowanej celi osobnikiem, który chcąc dokonywać osobistego uświęcenia musi uważać, aby nie psuć humoru ogółowi?

I czy mojemu zagubieniu winne są media czy też jakieś inne okoliczności i uwarunkowania? ;-) stukam.pl

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wobec prawdy

Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: "Witajcie". One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: "Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą".

Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: "Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu". Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego. (Mt 28,8-15)

Jeden krótki fragment Ewangelii według świętego Mateusza mieści opis dwóch skrajnych postaw wobec prawdy, wobec Dobrej Nowiny o Zmartwychwstaniu Jezusa.

Kobiety, które od anioła dowiedziały się, że Jezus powstał z martwych, podeszły do tego faktu z bojaźnią, ale przede wszystkim radością. Nie zatrzymały prawdy o Zmartwychwstaniu dla siebie. Wypełniając polecenia anioła, biegły, aby zdobytą nowiną podzielić się z innymi uczniami Chrystusa.

Gdy stanął przed Nimi Jezus, powitały Go z ogromnym szacunkiem. Jak wielką osobistość. Nie miały wątpliwości, że to On. Nie zastanawiały się, czy fakt Zmartwychwstania Chrystusa przyniesie im korzyść czy szkodę.

Zupełnie inaczej zachowali się ówcześni duchowi przywódcy narodu. Natychmiast zaczęli kalkulować, co mogą na Zmartwychwstaniu Jezusa zyskać, a co stracić. To zaskakujące, ale z opisu świętego Mateusza wynika, że oni również nie stawiali samego faktu, iż Jezus powstał z martwych, w wątpliwość. Uznali jednak, że ta prawda nie jest im na rękę. Że lepiej jej nie upowszechniać. I w ten sposób, jak czytamy w jednym z komentarzy biblijnych, „Stróże Bożego Prawa stali się nauczycielami kłamstwa, za pomocą którego próbowali ukryć swój duchowy upadek”.

Interesowne, instrumentalne podejście do prawdy może przynosić doraźne korzyści. Ale prawdy nie da się fałszować w nieskończoność. Zawsze nadchodzi chwila, w której to ona odnosi zwycięstwo. Tak, jak Jezus odniósł zwycięstwo nad śmiercią.

Komentarz dla Radia eM