piątek, 27 maja 2016

Obrazki z procesji

To było kilka lat temu. Redaktor prowadzący w pewnym medium rzucił w stronę podwładnego: „Zrób mi tam parę obrazków z tej tam procesji. Tylko wiesz, takie z uczuciem”. Podwładny aż się zatrząsł. Poczuł się dotknięty tonem, jakim wypowiedziane zostało polecenie. Zaczął nawet protestować, ale redaktor już myślami był przy kolejnym temacie, więc tylko niecierpliwie machnął ręką i stracił zainteresowanie dla osoby podwładnego.
„Co my właściwie chcemy pokazać?” – dumał jakiś czas później dziennikarz, usiłując nadać swej pracy większy sens, niż tylko „robienie obrazków z procesji”. Dumał tak bardzo, że wypowiedział swój problem na głos. „Ludzi demonstrujących swoją wiarę” – podpowiedział siedzący obok kolega. „Demonstrujących?” – zdziwił się dziennikarz. „No to manifestujących” – kolega zgłosił kolejną propozycję. „Okropnie politycznie to brzmi” – stwierdził z zawodem podwładny. „Jakoś tak świecko, mało religijnie” – narzekał.
„Jak byłem mały, to myślałem, że procesja w Boże Ciało to taki kościelny pochód pierwszomajowy” – włączył się do dyskusji mający już swoje lata inny kolega z redakcji. „Coraz lepiej” – zmartwił się dziennikarz od robienia obrazków. „Przecież ci ludzie nie protestują przeciwko czemuś ani nie wyrażają swojego poparcia dla jakiejś idei albo dla kogoś”. „Fakt” – zgodził się młodszy z kolegów dziennikarzy. „Więc co robią?”. „Pokazują, że są wierzący” – podrzucił starszy. „Raczej dają świadectwo wiary” – poprawił podwładny od robienia obrazków i poczuł na sobie niepewne spojrzenia. „Trochę to napuszone” – zaryzykował kolega z redakcji.
Dziennikarz pokiwał głową. „Wiem. Problem z językiem. Ale nie tylko. W ogóle problem z pokazywaniem tych tematów w mediach. Sami popatrzcie. Choćby transmisja Mszy świętej. Co to właściwie jest? Relacja z wydarzenia? Widowisko? Do czego to porównać? Do transmisji z meczu? Kibice przed telewizorem uczestniczą jakoś w samym zdarzeniu. Krzyczą, jak wpadnie gol. A ci, którzy oglądają Mszę w telewizorze albo komputerze? Przecież nie klękają przed ekranem, prawda?”.
Koledzy redakcyjni słuchali z lekkim rozbawieniem. „Nie masz większych problemów?” – zapytał starszy i zaczął się zbierać do wyjścia. W tym momencie między biurkami pojawił się redaktor prowadzący. „Ty jeszcze tutaj?” – zdziwił się na widok podwładnego. „Tylko pamiętaj, żeby te obrazki nie były banalne i oklepane. Wymyśl coś nowego, czego jeszcze nikt nie pokazał” – poinstruował i zniknął za drzwiami.

Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 19 maja 2016

Na korytarzu w urzędzie

Kolejka na korytarzu w urzędzie była spora. Nie dla wszystkich starczyło miejsc na pamiętających zamierzchłe czasy krzesłach. Ludzie stali więc rozsypani nieregularnie w wąskiej przestrzeni, jakby każdy starał się podkreślić swoją osobność. Wyraźnie irytowało to siwego mężczyznę po sześćdziesiątce, który rozglądał się, szukając desperacko partnera do rozmowy. Wypatrzył wreszcie brodacza koło trzydziestki i niepostrzeżenie zbliżył się do niego.
Facet z brodą podpierał ścianę, wbijając wzrok w czytnik ebooków. „Coś współczesnego?” – zagadnął go niezobowiązująco siwy. Trzydziestolatek przez chwilę debatował sam ze sobą, czy zareagować na zaczepkę. „Bardzo” – mruknął w końcu i wyrecytował pełen fachowych określeń tytuł dzieła. Starszy mężczyzna doszedł do wniosku, że książka poświęcona jest technicznym aspektom informatyki. Bardzo technicznym. Postanowił się jednak nie poddawać. „Pan jest inżynierem?” – spytał, starając się ukryć rozczarowanie swoim błędnym przypuszczeniem, że brodacz jest z wykształcenia humanistą. „A pan?” – trzydziestolatek uchylił się od odpowiedzi. „Dawno temu studiowałem kulturoznawstwo” – nie poddawał się starszy pan. Młodszy nie zrewanżował się jednak podaniem swego wykształcenia. „Kulturoznawstwo” – powtórzył, jakby usłyszał interesujące słowo.
Posiadacz srebrzystoszarej fryzury zmienił taktykę. „Ogląda pan czasem w telewizji filmy fantastyczno-naukowe?” – zapytał. „Nie mam telewizora” – brodacz coraz bardziej przypominał kogoś, kto opędza się od natrętnej muchy. „A której stacji słucha pan w radiu?” – facet po sześćdziesiątce nawet nie zauważył, że traktuje swego rozmówcę jak przedmiot badań. „Nie słucham żadnego radia. Słucham muzyki” – odpowiedział trzydziestolatek. „Z Internetu?” – dociekał starszy pan. „Głównie”. „I stamtąd pan czerpie wiadomości o świecie, prawda?” – postawił tezę kulturoznawca. „Wiadomości to ja unikam, skądkolwiek pochodzą” – wyznał posiadacz czytnika. Schował urządzenie do kieszeni ze zrezygnowaną miną. „Dlaczego?” – padło nieuniknione w zaistniałej sytuacji pytanie. „Bo mnie męczą ilością zawartego w nich zła. Trzymam też z dala od nich moje dzieci, bo chcę, żeby się normalnie rozwijały” – oświadczył trzydziestolatek. „A żona?” – siwy drążył temat. „Żona? Tak samo” – brodacz wrócił do krótkich wypowiedzi. „Była kiedyś dziennikarką” – dorzucił nagle. „Była? A teraz co robi? Przeszła pewnie do PR-u?” – starszy pan znów zaryzykował hipotezę. „Nie, projektuje i pielęgnuje ogrody” – powiedział trzydziestolatek i uśmiechnął się pogodnie.

Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 12 maja 2016

Student na raucie

Dowiedziałem się ostatnio, że wciąż jest sporo chętnych do studiowania dziennikarstwa. Kandydatów nie deprymują pojawiające się tu i ówdzie głosy sugerujące zbyteczność tego zawodu w czasach, gdy dzięki rosnącym możliwościom technicznym i komunikacyjnym dostarczycielem treści medialnych może być każdy, komu tylko przyjdzie na to ochota.
Optymizm i wiara tak licznych młodych, że zawód dziennikarza nie odejdzie do lamusa, są budujące. Tym bardziej uważam więc za swój obowiązek opowiedzieć historię, jaka niedawno przydarzyła się pewnemu studentowi dziennikarstwa, stawiającemu już pierwsze kroki w pełnym niespodzianek świecie mass mediów.
Tak się złożyło, że znalazł się na bardzo oficjalnej uroczystości, która zgromadziła miejscowych notabli oraz wpływowe osobistości. Gdy pozostawiony własnemu losowi przez mentora, dzięki któremu znalazł się w tak zacnym gronie, przemieszczał się nieśmiało wśród zajętych konsumpcją lub rozmowami uczestników rautu, natknął się na redaktora naczelnego lokalnego medium o sporym zasięgu i niemałym znaczeniu opiniotwórczym. Redaktor samotnie lustrował pozostałości sałatek na cateringowym stole i wyglądał na tyle dostępnie, że student odważył się zagadnąć, wskazując jakiś w miarę zapełniony półmisek.
Po chwili prowadzili całkiem poważną rozmowę, w której student wykazał się sporą wiedzą na temat treści prezentowanych przez medium zawiadywane przez redaktora. Widząc życzliwe zaciekawienie ze strony rozmówcy młody człowiek coraz bardziej się zapalał, poruszał nowe wątki, a nawet sformułował krytyczną opinię względem stanowiska zaprezentowanego przez wspomniany środek przekazu w pewnej istotnej sprawie.
„Zgadzam się z panem” – oświadczył w tym momencie redaktor naczelny. „Jak to?” – wydukał student, gdy już pokonał zdziwienie. „Cytowałem przed chwilą pana własne słowa”. „Co nie znaczy, że to mój osobisty pogląd. Takiego stanowiska oczekują nasi odbiorcy, więc je zaprezentowałem” – wyjaśnił redaktor cierpliwie, jak mistrz wprowadzający ucznia w zawiłości świata. „To tak można?” – wysapał młodzieniec, wciąż nie ogarniając odkrycia, którego właśnie dokonał. „Tak trzeba” – zapewnił go redaktor, dojadając sałatkę. „Albo da pan ludziom to, czego oczekują, albo pójdą do kogoś innego. Tak to działa” – podzielił się doświadczeniem życiowym i zawodowym, spoglądając z uwagą na studenta.
Młody adept dziennikarstwa wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. „Tak to działa” – powtórzył niczym echo. „Muszę to sobie przemyśleć” – dodał. „Jak pan chce” – rzucił redaktor naczelny i ruszył w stronę stołu z napojami.

Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 5 maja 2016

Kiedy bezstronność jest bezwartościowa

W trzecim sezonie duńskiego serialu, znanego w Polsce pod tytułem „Rząd”, popularna telewizyjna dziennikarka, zajmująca się tematyką polityczną, zostaje rzeczniczką nowej partii. Nikogo chyba nie dziwi fakt, że przestaje być dziennikarką, chociaż nie ma zahamowań i wykorzystuje dawne znajomości w swej nowej pracy. W tym samym czasie jej były partner, który wcześniej był rzecznikiem rządu głównej bohaterki serialu, zostaje jednym z głównych politycznych publicystów tej samej stacji telewizyjnej, w której ona była zatrudniona.
Wiem, że brzmi to dość zawile. Ale dobrze oddaje kwestię, w związku z którą serialowe perypetie mi się przypomniały. Natrafiłem w sieci na informację, że przeprowadzono wśród polskich dziennikarzy ankietę na temat bezstronności w tym zawodzie. Na pierwszy rzut oka jej wyniki są niemniej skomplikowane niż losy bohaterów serialu „Rząd”. Z jednej strony padło zdecydowane „nie” dla jakiejkolwiek aktywności dziennikarzy związanej z partiami politycznymi. Z drugiej, pojawiło się spore przyzwolenie na udział dziennikarzy w działaniach organizowanych przez organizacje społeczne, np. marsze o rozmaitym zabarwieniu ideologicznym. Jest tu sprzeczność i wewnętrzny konflikt czy nie? Czy dziennikarz, który pojawi się na wiecu pro albo antyrządowym może być potem bezstronny, gdy za siada przed kamerą, mikrofonem lub klawiaturą komputera?
Oscar Wilde zasugerował kiedyś, że tylko ludzie bez wyobraźni są zawsze bezstronni. Ten wybitny irlandzki twórca stwierdził również, że „Tylko o sprawach, które nas zupełnie nie interesują, możemy wydać rzeczywiście bezstronną opinię, co niewątpliwie jest powodem, że opinia bezstronna jest zawsze absolutnie bezwartościowa”. Jak więc jest z tą bezstronnością? Czy rzeczywiście jest aż taką wartością? A może to kolejny medialny mit, za którym nie stoi żadna namacalna rzeczywistość?
Co to właściwie jest ta bezstronność? Jedna z najczęściej spotykanych definicji mówi, że jest to postawa kogoś, kto nie opowiada się po żadnej ze strony konfliktu czy sporu. Do mnie bardziej przemawia sformułowanie podobne, a jednak wnoszące istotną różnicę. Według niego bezstronność jest stanowiskiem osoby, która nie chce brać udziału w sporze lub konflikcie. W tym ujęciu bezstronność jest nie tyle postawą, ile aktem woli, świadomą decyzją. Myślę, że tak rozumiana bezstronność jest w mediach możliwa i bardzo pożądana. Nie wymaga zatrudniania w redakcjach dziennikarzy bez wyobraźni lub takich, którzy niczym się interesują. Ani takich, którzy nie mają własnych poglądów.

Tekst powstał jako felieton dla radia eM