czwartek, 27 czerwca 2013

Dziurawy dzban i wakacje

Zbliżał się koniec czerwca, więc urlopowe plany były oczywistym tematem rozmów. „A ja to nie rozumiem tego wariactwa z wakacjami” – odezwał się ni w pięć ni w dziewięć znajmy, który znany jest z tego, że potrafi sprowokować i rozdrażnić nawet wiecznie śpiącego kota sąsiadki. „Żyjemy przecież po to, aby pracować, a nie żeby się lenić” – dorzucił, zanim wszyscy zdążyli na niego naskoczyć.

Są podobno na świecie kraje, w których trzeba ludzi zmuszać do tego, aby brali przynajmniej krótki urlop. Tacy są przywiązani do pracy. U nas, dla odmiany, można odnieść wrażenie, że wielu za punkt honoru bierze sobie, jak mnożyć dni wolne przy pomocy rozmaitych wydłużonych weekendów i temu podobnych wynalazków.

„Ależ proszę pana, ja cały rok czekam na wakacje” – odezwała się w miarę spokojnie młoda mama, która nie pracuje zawodowo, tylko wychowuje dwójkę dzieci. Denerwujący znajomy spojrzał na nią kpiąco i zauważył nieuprzejmie: „Pani to akurat ma bez przerwy wakacje, więc lepiej się nie odzywać”.

Nie lubię takich szablonów myślowych. Dziwię się nawet, że wciąż są obecne w głowach tylu ludzi. Ale wiem, że przezwyciężanie ich w atmosferze krzyków i rozgrzanych do białości emocji jest nieskuteczne. Najwyraźniej podobnie uważała mama dwójki dzieci, bo niezrażona kontynuowała: „Nareszcie możemy wtedy pobyć razem, gdzieś pojechać bez tego wiecznego pośpiechu, bez nieustannego patrzenia na zegarek, bez przerywania rozmów w pół zdania...”.

„A propos rozmów” – wtrącił się znów irytujący znajomy i wymierzył palec w moją stronę. „Nie rozumiem, dlaczego w tym waszym radiu na czas wakacji likwidujecie niektóre audycje. Na przykład felietony. To tak, jakbyście nagle przerywali jakąś ważną rozmowę i mówili jej uczestnikom ‘Dalszy ciąg za dwa miesiące’. To bez sensu. Szkoda czasu” – ocenił.

Wywołany w tak nieprzyjemny sposób do odpowiedzi zacząłem szukać w pamięci jakiegoś celnego cytatu i natrafiłem na myśl Goethego: „O najlepszym towarzystwie mówi się, że rozmowa w nim poucza, a milczenie kształci”. „Trzeba dać ludziom czas ma myślenie i rozmowę z samym sobą” – uzupełniłem na własną rękę słowa wielkiego poety.

Drażniący wszystkich znajomy pokręcił z niezadowoleniem głową. „To ryzykowny pogląd” – oświadczył, a widząc zdziwione miny wyjaśnił metaforycznie: „Do dziurawego dzbana trzeba nieustannie dolewać, żeby nie był próżny”.

Po tych słowach odszedł bez pożegnania w stronę pobliskiego dyskontu. „No to udanych wakacji” – złożył wszystkim życzenia stojący nieco z boku chłopak. „Bo ja to akurat będę przez najbliższe dwa miesiące pracował”. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Znaczące narodziny

Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem.

Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: "Nie, lecz ma otrzymać imię Jan". Odrzekli jej: "Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię". Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: "Jan będzie mu na imię". I wszyscy się dziwili.

A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił, wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: "Kimże będzie to dziecię?" Bo istotnie ręka Pańska była z nim. Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem; a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem. (Łk 1,57-66.80)

„Dziś, 24 czerwca, obchodzimy w liturgii uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela, którego całe życie było podporządkowane Chrystusowi, podobnie jak życie Maryi, Jego Matki. Jan Chrzciciel był prekursorem, «głosem» posłanym, by zwiastować Słowo wcielone. Dlatego upamiętniać jego narodzenie znaczy w rzeczywistości czcić Chrystusa, wypełnienie obietnic wszystkich proroków, z których największym był Jan Chrzciciel, powołany, by «przygotować drogę» przed Mesjaszem”.

To słowa Benedykta XVI. Słowa, które świetnie wyjaśniają, dlaczego tak bardo uroczyście Kościół świętuje narodziny syna Zachariasza i Elżbiety. Dlaczego są one takie ważne. Nadal ważne.

„Narodzenie Jana jest znakiem objawiającym miłosierną obecność Boga pośród swojego ludu” – przypomina jeden z komentarzy biblijnych.

Te narodziny, choć same w sobie jeszcze nie były przełomem, chociaż wciąż jeszcze mieściły się w czasach i w logice Starego Testamentu, były jednak na tyle inne, na tyle nowe, na tyle wybiegające w przyszłość, iż zarówno Elżbieta, jak i Zachariasz, dla podkreślenia tego faktu, zdecydowali się odejść od tradycji, nakazującej nadanie synowi imienia któregoś z przodków. Nadali mu imię, które wyraża konkretny dar Boga. Jan, to „cieszący się Bożą łaską”. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

czwartek, 20 czerwca 2013

Deszcz, łzy i trzydzieści lat

Jeśli dobrze pamiętam, 20 czerwca trzydzieści lat temu, to był poniedziałek. Lało wtedy paskudnie. Jako kleryk, a właściwie alumn kończący właśnie pierwszy rok Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego, mokłem w pożyczonej sutannie gdzieś na Giszowcu, w miejscu, którego dziś nie potrafiłbym precyzyjnie wskazać. Nigdy później zresztą nie usiłowałem go odnaleźć, czego trochę żałuję. Wraz ze mną mókł jakiś przywieziony z innych stron Polski ORMO-wiec czy ZOMO-wiec.

Nie do końca rozumiałem wyznaczone mi zadanie. Tkwiłem jednak mężnie mimo deszczu, pozdrawiając uśmiechem, a czasem gestem grupy ludzi, zmierzających pieszo na katowickie lotnisko Muchowiec. Zazdrościłem tym ludziom, podobnie, jak zazdrościłem kolegom, którzy tego dnia mieli zadania wyznaczone o wiele bliżej centrum wydarzeń.

Sterczeliśmy tak wiele godzin. Milicjant próbował mi coś opowiadać o sobie, o swojej rodzinie, ale tematu wiary i religii chyba nie dotknęliśmy. Pamiętam, że mówiłem raczej niewiele. Popijałem gorącą herbatę, przyniesioną przez kogoś z okolicznych mieszkańców.

Gdy wreszcie papież Jan Paweł II przyleciał z Poznania na katowickie lotnisko śmigłowcem, starsza pani z niewielkiego domku zaprosiła mnie do siebie. Tylko mnie. ORMO-wca czy też ZOMO-wca – nie. On zresztą chyba wcale się do takiego zaproszenia nie palił. Zniknął w drzwiach posterunku milicji, który był niedaleko naszego punktu.

W domku, do którego mnie zaproszono, był włączony telewizor. Obraz na ekranie był czarno-biały. Dopiero później, ze zdjęć i filmów, dowiedziałem się, jakiego koloru były wielkie kwiaty, zdobiące ogromny krzyż, górujący nad płytą lotniska i wypełniającymi ją rzeszami ludzi. Mówiło się potem, że było ich ze dwa miliony. Domyślałem się, że wielki stożek, na którym umieszczono krzyż, był biały, a prowadzący na szczyt dywan był czerwony. Pełni emocji w kilka osób wpatrywaliśmy się w pokazywane na telewizyjnym ekranie obrazy. Rozmawialiśmy w stanie jakiegoś uniesienia, pojadając świeże ciasto i popijając herbatę.

Pamiętam, że gdy papież zabrał głos, wszyscy nie tylko umilkli, ale chyba wstrzymali oddechy, bo w pokoju zapanowała niesamowita cisza. Pamiętam łzy, które pojawiły się w moich oczach, gdy Jan Paweł II pytał, czy po tylu godzinach modlitewnego czekania ludzie na Muchowcu mają jeszcze siłę go wysłuchać. I do dziś nie umiem powstrzymać wzruszenia, gdy przypominam sobie, jak mówił: „Otóż pamięć dawniejszych spotkań w Piekarach mówi mi o tym, że Ślązacy i wszyscy ludzie ciężkiej pracy z tego rejonu przemysłowego niełatwo się męczą modlitwą. Prócz tego: potrafią tak „interesująco” się modlić w swojej wielkiej gromadzie, że modlitwa ich nie męczy. Odchodzą ze swojego sanktuarium — może strudzeni — ale nie przemęczeni. Owszem, zabierają z sobą świeże siły ducha do ciężkiej codziennej pracy”... stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Przeciw prawu odwetu

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Słyszeliście, że powiedziano: «Oko za oko i ząb za ząb». A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie". (Mt 5,38-42)

Nie jest łatwo zrozumieć ten fragment Ewangelii. „Czyżby Jezus kazał nie walczyć ze złem?” – zapytał pewien uczeń szkoły średniej. „To brzmi, jakby zgadzał się na zwycięstwo zła” – dodał.

Chrystus przeciwstawia się prawu odwetu. Prawu, które miało z jednej strony zapobiegać nakręcaniu spirali zemsty, z drugiej, stanowić ostrzeżenie dla wszystkich potencjalnych złoczyńców. „Taki kodeks postępowania miał odstraszać agresora: jaką krzywdę planował, takiej musiał spodziewać się kary” – wyjaśnia jeden z komentarzy biblijnych.

Trzeba powiedzieć wyraźnie. Jezus nie neguje prawa człowieka do obrony. Nie zachęca również do tego, aby lekceważyć lub ignorować zło na świecie. Tu nie chodzi o obojętność, a tym bardziej nie o postawę kapitulacji wobec tych, którzy w osiąganiu zamierzonych celów postępują źle. Gdy sługa arcykapłana spoliczkował Chrystusa, usłyszał od Niego: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?”.

Uczeń i naśladowca Jezusa to ktoś, kto nie zatrzymuje się na tym, co złe. Nie koncentruje na tym swojej uwagi. A przede wszystkim, nie odpowiada złem na zło. Nie reaguje nienawiścią na nienawiść. Robi natomiast to, o czym tak często przypominał ks. Jerzy Popiełuszko. „Zło dobrem zwyciężaj” – powtarzał. To jedyna naprawdę skuteczna metoda walki ze złem. I nie ma tu żadnego paradoksu. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

czwartek, 13 czerwca 2013

Okoliczności się zmieniają

Dziennikarz zapytał młodego socjologa o wyrazistych poglądach politycznych: „Co byśmy zrobili, gdyby centra handlowe były zamknięte w niedziele?”. Roześmiałem się w duchu, ponieważ należę do nielicznej grupy mieszkańców kraju, którzy pamiętają, iż jeszcze kilkanaście lat temu sklepy zamknięte w niedzielę były oczywistością, a podjęte kilka lat wcześniej przez jedną z sieci hipermarketów próby ich otwierania w Dzień Pański spotkały się z nikłym zainteresowaniem i przynosiły straty.

Uspokoiłem się jednak i przeczytałem odpowiedź młodego socjologa o wyrazistych poglądach politycznych, który orzekł: „Nie wybralibyśmy się tłumnie do kościoła, nie zwiększyłoby to uczestnictwa w praktykach religijnych. Raczej wyjechalibyśmy za miasto, na działki, rozpalilibyśmy grill. Zjawisko grilla w ostatnich latach jest równie ważne kulturowo jak spędzanie czasu w centrach handlowych. W dużych miastach zaczęlibyśmy uprawiać więcej sportu, i to raczej w wymiarze wspólnotowym, co już dziś obserwujemy - ludzie biegają i jeżdżą na rowerach w parach i grupach, a nie indywidualnie”.

Zastanowiło mnie, skąd ten młody socjolog czerpie głębokie przekonanie, że gdyby zamknięto w niedziele wielgachne obiekty, nazywane przez niektórych świątyniami konsumpcji, wcale nie zwiększyłaby się frekwencja na niedzielnych Mszach, a może nawet i na nieszporach? „Skoro dało się w szybkim tempie zmienić ludzkie przyzwyczajenia w jedną stronę, to również da się je zmienić w drugą stronę” - pomyślałem.

Myśli moje nie były wzięte z sufitu, lecz były prostą konsekwencją lektury bloga jednego z wiceprezesów dużej sieci hipermarketów, który relacjonując, jak doszło do tego, że jednak w niedzielę parkingi przed wielkimi sklepami się zapełniają, napisał „Liczyliśmy na to, że zmiana trybu pracy, napływ kapitału, nowe biznesy z nowoczesnym trybem zarządzania, nowe godziny pracy do godzin wieczornych, pozwolą naszym klientom zrozumieć, że zakupy w soboty i niedziele stanowią alternatywę wieczornych długich kolejek do lady”.

Jak widać, okoliczności zewnętrzne mają to do siebie, że nie są trwałe, szybko się zmieniają, a na zachowania ludzi wpływają najrozmaitsze czynniki.

Jako uparty i konsekwentny czciciel świętego Antoniego Padewskiego pomyślałem sobie też, że gdyby w polskich kościołach zaczął on lub ktoś o jemu podobnym darze oratorskim wygłaszać kazania w niedziele, to przepowiednia młodego socjologa mogłaby się okazać całkowicie nietrafiona. Wszak ludzie wstawali przed świtem, aby móc słuchać św. Antoniego... stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 12 czerwca 2013

Odklejeni roku

Jeśli uznać Internet za ocean, to moje codzienne zanurzanie w jego odmętach nie przypomina nawet zanurzenia dużego palca od nogi w bijących o brzeg falach. Mam pewną "stałą trasę", która wykonuję każdego dnia, a oprócz tego zdarza mi się zanurkować tu czy tam w obszary dotąd niepenetrowane przeze mnie. Zarówno codzienna "obowiązkowa" przebieżka, jak i dorywcze skoki w bok, upewniają mnie, że globalna sieć zamienia się, a właściwie już się zamieniła, w ogromny zbiór nisz i grajdołów, w których trwa w najróżniejszych dziedzinach, od polityki po zbieranie motyli, wzajemna adoracja pomieszana z pielęgnowaniem zawiści.

Nawet to moje płytkie i przybrzeżne wglądanie w Internet pokazuje, jak bardzo światy budowane w sieci, różnią się nie tylko od siebie, ale od tego, co za oknem. Problem jednak w tym, że nie Internet jest tu winien. On tylko pokazuje to, co się dzieje w ludzkich umysłach. Obrazuje jak bardzo mentalne światy odstają nie tylko jeden od drugiego, lecz również, czy może raczej przede wszystkim, od tego, co namacalne. Niszowość sieci jest jedynie odbiciem niszowości świata, który sobie stworzyliśmy z pełnym zaangażowaniem sił i środków. Fragmentaryczność odbioru rzeczywistości jest zasadą, na której całe przedsięwzięcie się opiera. Każdy wybiera sobie jedynie to, co mu odpowiada, co mu pasuje do układanki, pod nazwą "świat". W ten sam sposób wybiera ludzi, których do tego "świata" wpuszcza. Reszta to kosmici. Groźni i z założenia wrogo nastawieni.

Przyszło mi do głowy, że można by przynajmniej na poziomie Internetu przyznawać doroczną nagrodę i tytuł "Odklejonego". Zdobywca lub zdobywcy tytułu "Odklejonego roku" otrzymywaliby stosowną statuetkę i satysfakcję wynikającą z faktu, że wszyscy inni by im niesłychanie zazdrościli tak skutecznego unikania kontaktu z brutalnością zwykłej rzeczywistości. stukam.pl

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Statuty królestwa

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:

"Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni.

Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.

Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.

Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.

Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami". (Mt 5,1-12)

We wprowadzeniu do księgi „Obrzędy błogosławieństw” napisano: „Źródłem i początkiem wszelkiego błogosławieństwa jest Bóg ponad wszystko błogosławiony. On, jedyny dobry, wszystko dobrze uczynił, aby swoje stworzenia napełnić błogosławieństwami i nieustannie, także po upadku człowieka, udzielał ich na znak miłosierdzia. Kiedy zaś nadeszła pełnia czasu, Ojciec zesłał swojego Syna, który przyjął ciało, i przez Niego ponownie udzielił ludziom wszelkiego błogosławieństwa duchowego. W ten sposób dawne przekleństwo przemieniło się dla nas w błogosławieństwo”.

Jeden z komentarzy biblijnych mówi, że błogosławieństwa zwane są zbiorem statutów królestwa Bożego. Mieszkańcami tego królestwa mogą zostać ludzie odznaczającymi się w wymiarze moralnym tymi cechami, które Jezus wymienił. Kto je posiada, jest szczęśliwy, bo już uczestniczy w dobrach niebieskich, których w pełni doświadczy w życiu wiecznym.

Kiedy uczniowie Jezusa naśladują Go, stają się błogosławieni, bo są otoczeni szczególną troską Boga, który ich umacnia, pociesza, udziela miłosierdzia i wzywa do siebie. Do szczęścia. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

czwartek, 6 czerwca 2013

Rozmowa o dialogu

Zgadało się ostatnio w pewnym gronie o dialogu. Nic w tym dziwnego, ponieważ wezwania do dialogu mnożą się w naszych czasach znacznie szybciej niż idee, a nawet niż w miarę sensowne pomysły na ukształtowanie relacji społecznych. Zewsząd słychać, jaki to dialog jest konieczny i niezbędny, jaki ma pozytywny wpływ na całokształt i ile można dzięki niemu zbudować oraz osiągnąć.

Ledwo temat się pojawił w pomieszczeniu, znany z tendencji do systematyzowania i porządkowania uczestnik nieformalnego zgromadzenia wyjął smartfona i po chwili ze zdziwieniem, a może raczej z głębokim rozczarowaniem zawołał: „Wiecie, że w Wikipedii dialog właściwie nie ma swojego hasła?”. „Jak to?” – zawołały naraz aż trzy osoby. „Odsyła do komunikacji werbalnej albo do rozmowy” – oznajmił operator smartfona. Zapadła skonsternowana cisza. „No to kliknij na rozmowę” – doradził w końcu ktoś niepewnie. Właściciel gadżetu dotknął ekranu i zaśmiał się głucho. „Co jest” – zaniepokoił się jeden z obecnych. „Hasło rozmowa odsyła do komunikacji werbalnej lub dialogu”. „No to sprawdź tę komunikację” – powiedziała tonem rezygnacji jedna z kobiet.

To co, się pojawiło na ekranie smartfona nie przydało się na nic. „Jakiś bełkot” – ocenił milczący dotąd z uporem starszy, łysiejący mężczyzna, o którym wszyscy wiedzieli, że pracuje na wyższej uczelni.

„To ja wam coś przeczytam” – odezwała się druga z kobiet, a co bystrzejsi uczestnicy spotkania uświadomili sobie, że to ona kilka minut wcześniej podsunęła im sprytnie temat dialogu. Wyjęła z torebki nowiutką książkę i przeczytała: „Prawdziwy dialog zakłada, że staramy się poznać i zrozumieć rozmówcę, i określa treść egzystencji człowieka myślącego... Dialog wymaga, aby jego uczestnicy wzajemnie się przed sobą odkrywali... Prowadzić dialog to, w głębszym sensie, zbliżać duszę jednego człowieka do duszy drugiego, po to, aby przeniknąć i oświetlić jego wnętrze” (Abraham Skorka) – przeczytała z zaangażowaniem. „Mądre” – orzekł posiadacz smarfona. „Kto to napisał?” – zaczął dociekać, usiłując zobaczyć okładkę książki. „Pewien rabin z Argentyny” – udzieliła informacji kobieta i zaraz dodała: „Czekaj, to nie wszystko. Mam jeszcze coś”. Przewróciła kilka kartek i znów podniosła głos: „Dialog rodzi się z szacunku dla drugiej osoby, z przekonania, że ma ona coś wartościowego do powiedzenia. Oznacza, że w sercu rezerwujemy miejsce dla reprezentowanego przez nią punktu widzenia, dla formułowanych przez nią opinii i propozycji. Postawą charakterystyczną dla dialogu jest serdeczna akceptacja, nie zaś potępienie z góry” (kard. Jorge Bergoglio). „Też rabin?” – dopytał wykładowca. „Nie. Kardynał, który ostatnio został papieżem” – pospieszyła z wyjaśnieniem kobieta z książką.

„No dobrze, ale co, jeśli ten drugi człowiek nie zasługuje na szacunek, a jego punkt widzenia na akceptację?” – rzucił w przestrzeń jeden z obecnych. „Ręce opadają” – powiedziała ze zniechęceniem właścicielka książki i z trzaskiem położyła ją na blacie stołu. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 5 czerwca 2013

Wydaje się, że...

 
 
"Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej?". A wydaje wam się, że rozumiecie...

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Status dzierżawców

Jezus zaczął mówić w przypowieściach do arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych:

"Pewien człowiek założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał tłocznię i zbudował wieżę. W końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.

W odpowiedniej porze posłał do rolników sługę, by odebrał od nich część należną z plonów winnicy. Ci chwycili go, obili i odesłali z niczym. Wtedy posłał do nich drugiego sługę; lecz i tego zranili w głowę i znieważyli. Posłał jeszcze jednego, tego również zabili. I posłał wielu innych, z których jednych obili, drugich pozabijali.

Miał jeszcze jednego, ukochanego syna. Posłał go jako ostatniego do nich, bo sobie mówił: «Uszanują mojego syna». Lecz owi rolnicy mówili nawzajem do siebie: «To jest dziedzic. Chodźcie, zabijmy go, a dziedzictwo jego będzie nasze». I chwyciwszy go zabili i wyrzucili z winnicy. Cóż uczyni właściciel winnicy? Przyjdzie i wytraci rolników, a winnicę odda innym. Nie czytaliście tych słów w Piśmie: «Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym. Pan to sprawił i jest cudem w oczach naszych»?"

I starali się Go ująć, lecz bali się tłumu. Zrozumieli bowiem, że przeciw nim powiedział tę przypowieść. Zostawili więc Go i odeszli. (Mk 12,1-12)

Usłyszałem niedawno, jak ktoś tłumaczył, dlaczego nasze możliwości decydowania w różnych sprawach są ograniczone. „Nie jesteśmy w pełni właścicielami swojego życia ani swojego ciała. Nie jesteśmy też właścicielami świata. To raczej coś w rodzaju dzierżawy”.

Lubimy mieć poczucie własności. Poczucie, że coś całkowicie do nas należy. Że możemy z tym czymś zrobić, co nam się tylko zamarzy. Co tylko przyjdzie nam do głowy. Lubimy mówić: „To moje i tylko ja o tym decyduję”. Potrafimy mówić w ten sposób z absolutną pewnością i głębokim przekonaniem o najróżniejszych rzeczach.

Bardzo często chcemy być właścicielami. Nie odpowiada nam status dzierżawców. Niestety, w dążeniu do zagarnięcia tego, co otrzymaliśmy tylko w użytkowanie, co zostało nam powierzone, nie wahamy się stosować wszelkich środków. Usiłujemy czasami nawet postawić się w miejscu Boga.

Ktoś niedawno przypomniał, że nie jesteśmy także właścicielami prawdy zawartej w Ewangelii. Nie możemy z nią robić, co nam się podoba. Otrzymaliśmy ją w bardzo konkretnym celu – mamy ją głosić, przekazywać, zanosić innym, ale jej nie zmieniać, nie dopasowywać do swojego widzimisię. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 2 czerwca 2013