niedziela, 31 marca 2013

Radość

Czy rodzimy się z umiejętnością przeżywania radości? Chyba tak. A przynajmniej z poważnymi ku temu predyspozycjami i uzdolnieniami.

Jednak dzieje ludzkości pokazują, iż bardzo łatwo jest zapomnieć, w jaki sposób po ludzku przeżywa się radość. W jej miejsce wchodzą jakieś namiastki, emocje i przeżycia zastępcze, udające to, co jest naszą głęboką potrzebą.

A potem przyłapujemy sami siebie na tym, że gdy nadchodzi pora radości, nie jesteśmy w stanie jej przyjąć, przeżyć, a tym bardziej się nią szczerze i radośnie podzielić. Wystarczy posłuchać, w jaki sposób wypowiadamy jedną z najradośniejszych dla ludzkości nowin "Chrystus Zmartwychwstał!".

Myślę, że da się nauczyć prawdziwej radości. Nie poprzez jakieś kursy specjalistyczne, ale raczej poprzez kontakt i spotkanie z tymi, którzy wciąż znają i rozumieją jej sens i potrafią ją naprawdę przeżywać.

No chyba po coś ta globalizacja jest, prawda? ;-) stukam.pl

sobota, 30 marca 2013

Czekanie?

Ktoś mi powiedział, że Wielka Sobota, to czas czekania na Zmartwychwstanie Chrystusa.


Uświadomiłem sobie w tym momencie, że przy grobie Jezusa nikt nie czekał na Jego Zmartwychwstanie. Nikt niecierpliwie nie spoglądał na zegarek ani nie liczył godzin, kiedy wreszcie nastąpi "dzień trzeci". Przecież nikt w to Zmartwychwstanie nie wierzył. Nie mogli czekać na coś, w co nie wierzyli.


A dziś? Ilu czeka na Zmartwychwstanie? stukam.pl

czwartek, 28 marca 2013

Gesty

Lubię czasem poczytać różne poradniki. Można się z nich dowiedzieć mnóstwa ciekawych rzeczy. O życiu i o ludziach.

Natknąłem się niedawno na wydany kilkanaście lat temu poradnik pod tytułem „Jak tworzyć własny wizerunek” (autor Eleri Sampson). A w nim, na stronie czterdziestej, można przeczytać: „Takie gesty, jak wyciągnięcie ręki, przytulenie, pocałunek czy pomachanie ręką, są działaniami świadomymi. Inne, jak choćby pociąganie się za ucho, drapanie się po szyi czy wyginanie spinaczy do papieru, są czynione nieświadomie. Używamy gestów po to, by podkreślić to, co mówimy. Gesty winny przyciągnąć uwagę nie do samych siebie, ale do omawianej sprawy czy znaczenia jakiegoś pojęcia. Są wykonywane podczas słuchania czegoś, a także gdy nic nie robimy, mogą być ciepłe lub zimne, agresywne, pojednawcze lub zupełnie niepotrzebne. Mogą być też ozdobnikami”.

Wydawałoby się, że w czasach powszechnej nieufności, w których przyszło nam przebywać na ziemskim globie, gesty nie mają już wielkiego znaczenia. Że traktujemy je z podejrzliwością, zawsze mając na podorędziu poważne oskarżenie, a może nawet ostateczny wyrok je dyskwalifikujący w rodzaju: „To pusty gest!”.

A jednak znaczenie gestów wciąż jest ogromne. „Jeśli będziemy wykonywać te same gesty, co rozmówca, będzie on miał wrażenie, że panuje między nami atmosfery wzajemnego zrozumienia” – przeczytałem w znacznie nowszym poradniku, dotyczącym negocjacji i mediacji (Kamilla Bargiel-Matusiewicz, Negocjacje i mediacje).

Wojciech Młynarski stwierdził:

„Pewnie czyjś ciepły gest
Znaczy i wart więcej jest
Niźli aplauz olbrzymich sal”.

Ja się z tym zgadzam. Powiem więcej. Uważam, że to prawda.

Jean Baptiste Racine przestrzegał: „Niepodobna skryć miłość i serca przymusić; wszystko nas zdradza, gesty, twarz, język i oczy; gdzie ogień gore, nie dziw, że iskra wyskoczy”.

To, co się dzieje po wyborze papieża Franciszka pokazuje, jak wiele można powiedzieć za pośrednictwem gestów. Naturalnych, nie wystudiowanych z poradnikiem w ręku. Nasze reakcje na jego zachowanie dowodzą, jak bardzo jesteśmy na gesty wyczuleni i jak ich potrzebujemy.

Bo w nas tak naprawdę nic się nie zmieniło od czasów, gdy Alber Camus mówił: „Dawniej żądałem od ludzi więcej niż mogą dać: ciągłej przyjaźni, nieustannego wzruszenia. Dziś umiem od nich żądać mniej, niż mogą dać: towarzystwa bez frazesów. I ich wzruszenie, ich przyjaźń, ich szlachetne gesty zachowują w moich oczach całą wartość cudu: są łaską”. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 27 marca 2013

Pokusa

Pokusa polega na tym, że zło zaczyna się przedstawiać człowiekowi jego dobro. Na tym polega jej niebezpieczeństwo. Dlatego tak łatwo jej ulec.

Gdyby pokusa jawiła się z odsłoniętą przyłbicą, wprost i bez udawania tego, czym nie jest, jej szanse na sukces były niewielkie. Ludzi, którzy w pełni świadomie chcą zrobić coś złego, jest w rzeczywistości niewielu. Jesteśmy zaprogramowani na dobro. Ukierunkowani na nie.

Niewielu jest też takich, którzy w głębi serca zgadzają się z tym, co powiedział George Bernard Shaw i co nieraz chętnie powtarzają: "Jedyny sposób, żeby uwolnić się od pokusy to jej ulec". W rzeczywistości prawdziwe ludzkie podejście do pokusy zawarte jest w jednej z końcowych próśb modlitwy, której nauczył nas sam Jezus Chrystus. W tej, w której prosimy Boga, aby chronił nas przed pokusami. stukam.pl

wtorek, 26 marca 2013

Czasami

Czasami spotykasz człowieka i już po kilku zdaniach wiesz, nie wiadomo skąd, że nie macie sobie wzajemnie wiele do powiedzenia. Możesz się przed tym przekonaniem bronić, uciekać, ale w głębi siebie nie potrafisz się od niego uwolnić. Masz pewność, że nie jest to kwestia pierwszego wrażenia.

A czasami pojawia się na twojej drodze człowiek i niemal natychmiast, gdy jeszcze powietrze wokół was drga pierwszymi wymienionymi słowami, wiesz, że będzie się wam świetnie, długo i wielokrotnie rozmawiało.

I po wielu latach stwierdzasz, że naprawdę tak się stało.

Jako to działa? stukam.pl

poniedziałek, 25 marca 2013

Zło w opakowaniu

Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami je otarła. A dom napełnił się wonią olejku.

Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który Go miał wydać: "Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?" Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano.

Na to Jezus powiedział: "Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie".

Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa. (J 12,1-11)

Często się zdarza, że nie rozumiemy czyjegoś postępowania. Wydaje się nam głupie, niestosowne, a niejednokrotnie nawet złe. Zamiast jednak dowiedzieć się, o co chodzi, poznać motywy, dociec sensu, od razu oceniamy drugiego człowieka na podstawie jego działań, których nie pojmujemy. Przypinamy mu etykietę, szufladkujemy i uznajemy sprawę za skończoną.

Gdy Maria namaściła Jezusowi nogi drogocennym olejkiem nikt poza Nim samym nie rozumiał prawdziwej wymowy tego gestu. Nikt oprócz Chrystusa nie był wstanie odczytać tego znaku.

Judasz w swym niezrozumieniu posunął się nawet do wrogości. Próbował ją jednak ukryć pod pozorami dobra. Usiłował swoje niezrozumienie i niechęć zamaskować tak zwanymi dobrymi intencjami.

Niestety, zło schowane w opakowaniu pozornego dobra nie jest niczym nadzwyczajnym. Na przykład w ostatnich tygodniach słyszeliśmy o fundacjach, które powołując się na dobro innych ludzi, służyły w rzeczywistości do nadużyć.

Trzeba bardzo uważać z ocenianiem gestów i zachowań innych. Nie ma sensu się z tym spieszyć. Tym bardziej nie warto ubierać się w szaty autorytetu i udawać lepszego, niż się jest. Prawda zawsze wyjdzie na jaw. Przekonał się o tym nie tylko Judasz. stukam.pl
Komentarz dla Radia eM

niedziela, 24 marca 2013

Obłok nienawiści

Rozmowy na życie (11)

Wziął głęboki wdech, rozejrzał się uważnie i zaczął:

- Na ogół uważam się za odpornego. Za takiego, którego, po pierwsze, niewiele zaskoczy, a po drugie, który zniesie naprawdę dużo. Za klasyczny przykład prawdziwości tezy: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". No bo przecież było już tych sytuacji, które mogłyby kogoś delikatniejszego i słabiej przygotowanego do życiowych zmagań, po prostu zniszczyć.

- Kombatant - rozległ się podlany ostrym sosem ironii szept.

Próbował zlokalizować jego źródło, ale zrezygnował. Wzruszył ramionami i podjął:

- Nie zamierzam się tu chwalić. Raczej zmierzam do czego innego. Do tego, że mimo ciężko okupionej odporności, o której już wspomniałem, od czasu do czasu zdarza mi się, że kopnięty ciężkim, okutym butem czyjejś nienawiści, upadam i nie mogę złapać powietrza. Leżę długo, całkowicie znokautowany, nawet nie usiłując przerwać liczenia. Chcę powiedzieć, że na ludzką nienawiść nie da się całkowicie uodpornić. Tak, jak nie da się zbudować pancerza, który by chronił rycerza w sposób idealny.

- Dobry wojownik zawsze zdąży się uchylić od ciosu - usłyszał, tym razem bez ironicznej przyprawy. Raczej z łagodną polewą zatroskania.

- A jednak nawet najlepsi wojownicy giną - odrzekł z nagłym smutkiem. - Zwłaszcza wtedy, gdy stają się ofiarami nienawiści nie adresowanej bezpośrednio do nich, ale tej, która ogarnia wszystko i wszystkich. Są ludzie, którzy z nienawiści uczynili sens swojego bytowania. Nie kierują jej ostrza przeciwko komuś konkretnemu, ale zatruwają nią całe swoje otoczenie, niczym chmurą zabójczego, ale bezbarwnego i bezwonnego gazu. Kto nieopatrznie wejdzie w taki obłok nienawiści, może polec, zanim się zorientuje.

- Trzeba mieć zawsze przy sobie wykrywacz - odezwał się kobiecy głos.

- Nie wiem, czy udało się już skonstruować naprawdę skuteczny wykrywacz nienawiści. Chyba nie. Ją się jednak rozpoznaje przede wszystkim po skutkach działania. Na tym między innymi polega jej siła. Nienawiść ludzka często działa z całkowitego zaskoczenia. Dlatego jej uderzenia są takie bolesne i skuteczne.

- Przecież nie możemy być tacy zupełnie bezradni!

- Zupełnie bezradni nie jesteśmy. Ale od czasu do czasu jednak przegrywamy. Zmierzam do tego, że trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte, a równocześnie ćwiczyć nieustannie odporność. Poza tym jest jeszcze jedna sprawa. Reakcja.

- Reakcja? - rozległ się szept podszyty lekkim znudzeniem.

- Tak, reakcja. Reakcją na nienawiść nie może być nienawiść. Wbrew temu, co podpowiadają znane nam zasady akcji i reakcji.

- Ględzenie...

- Być może. Ale jedną z zasad budowania odporności jest zdobycie wiedzy, że nienawiść napędza się, żywi się nienawiścią.

Zorientował się, że jego słowa zawisły niezdecydowanie w powietrzu, nie mogąc dotrzeć do odbiorców. Znowu przegrał. Machnął ręką.

- Pogadajmy o czym innym - powiedział. Ale już było za późno. stukam.pl

sobota, 23 marca 2013

Sztuka odchodzenia

Odchodzenie zawsze jest sztuką. W naszych czasach dodatkowo jest sto sztuka, której arkana nie są powszechnie znane. Dlatego często mylimy odchodzenie z ucieczką, a to zdecydowanie nie to samo. Jeszcze gorzej, gdy nie potrafmy odróżnić odejścia od porzucenia.

Zarówno ucieczka, porzucenie, jak i odejście, zakłada oddalenie. Różnica jednak tkwi w sposobie, w jaki się ono dokonuje oraz w przyczynie i celu. Bo odejście jest czynnością, jest procesem, który musi mieć sens dalekosiężny, a nie doraźny. Odejście jest zakorzenione w przyszłości. I zbudowane jest na fundamencie odpowiedzialności. Zawsze. Także wtedy, gdy odchodzący ani ci, od których odchodzi, sobie tego nie uświadamiają.

Odchodzenie w sensie ścisłym jest nie tyle wypełnianiem własnej woli (a tym bardziej nie uleganiem zachciankom czy chwilowym impulsom), ile podporządkowaniem się czyjejś decyzji.

W odejściu jest jeszcze coś. Jest w nim zawarta możliwość, a może nawet obietnica... stukam.pl

piątek, 22 marca 2013

Cisza w rękach

Bierzesz ciszę w swoje ręce, nasłuchujesz i nagle odkrywasz, że ona wcale nie jest taka milcząca, jak się powszechnie sądzi. Cisza potrafi krzyczeć tak głośno, że aż dusza boli.

Z ciszą trzeba więc bardzo uważać. Nie można traktować jej instrumentalnie. Nie wolno używać jej przeciwko komukolwiek. Nie można udawać, że się nad nią panuje. Cisza rządzi się swoimi własnymi prawami. Jest zdumiewająco wolna.

Dlatego w błędzie są ci, którzy chcą ciszy rozkazywać, kiedy ma zapaść. Ona przychodzi wtedy, kiedy chce. Oczywiście, można jej stworzyć sprzyjające warunki, ale prawdziwej ciszy nie da się nikomu narzucić.

Może dlatego tak wielu boi się ciszy? stukam.pl

czwartek, 21 marca 2013

Po co komu wrażliwość

Z czasów, gdy byłem klerykiem, pamiętam pewną konferencję wygłoszoną przez ojca duchownego. A właściwie fragment tej konferencji, gdy ów ksiądz streszczał przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, okraszając swoją wypowiedź szczególnymi, choć prostymi gestami. Bardzo mocno podkreślały one słowa „zobaczył go”. Uzmysławiały drastycznie, czym różniła się reakcja na ludzkie nieszczęście dwóch pierwszych bohaterów przypowieści, którzy skrzywdzonego przez zbójców człowieka zobaczyli, ale minęli, od reakcji miłosiernego Samarytanina, który zobaczył i się zatrzymał.

Spośród licznych już nagłaśnianych przez media gestów nowego biskupa Rzymu Franciszka, mnie wciąż najbardziej siedzi w głowie to, co zrobił podczas objazdu po Placu świętego Piotra przed Mszą świętą inaugurującą pontyfikat. Mam na myśli tę chwilę, gdy zatrzymał samochód i wysiadł z niego, aby pochylić się nad jednym z wielotysięcznego tłumu człowiekiem.

Natychmiast zrodziło się we mnie skojarzenie z historią Samarytanina. Bo on nie tylko wykazał się miłością bliźniego. Samarytanin wskazał na pewną, rzadko w naszych czasach podkreślaną, część składową tej miłości. Na wrażliwość. Na umiejętność dostrzeżenia konkretnego, pojedynczego człowieka. Zajęcia się nim. Choćby tylko przez chwilę.

Jak się później okazało, o potrzebie wrażliwości, o tym, żeby się jej nie bać, Następca św. Piotra Franciszek, powiedział wprost w homilii. „Wrażliwość nie jest cechą człowieka słabego – wręcz przeciwnie – oznacza siłę ducha i zdolność do zwrócenia uwagi, współczucia, prawdziwej otwartości na bliźniego, miłości”.

Anna Kamieńska zdradziła kiedyś swoje pragnienie: „Chciałabym opisać tego człowieka. Jest on utkany z dwóch pierwiastków. Jednym z nich jest dobroć i łagodność, drugim siła aż do uporu. Z tego splotu jest dobroć i łagodność. Z tego splotu powstaje tkanina giętka i mocna. Łagodność jest niewzruszona, dobroć – uparta, a siła podszyta nieśmiałością i wrażliwością”.

Rozglądam się i widzę, że zapotrzebowanie na wrażliwość jest przeogromne. To dar niesłychanie deficytowy. Czekają na nią ludzie, którzy czują się jakby niewidoczni dla innych. Którzy miliony razy są obojętnie mijani nawet przez najbliższych. Którzy mają wrażenie, że niczym nie różnią się od stojącej w kącie lampy, na którą nikt nie zwraca uwagi, póki należycie wypełnia swoją funkcję.

Ludzie potrzebują dziś wrażliwości innych. Ale nie tylko. Oczekują też delikatności, łagodności, czułości... Przede wszystkim jednak chcą, żeby ich nie mijać. Żeby specjalnie dla nich się zatrzymać. Choćby na chwilę. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 20 marca 2013

Twitter i nie tylko

Tematyczny przegląd Internetu: Co tam, panie w Internecie? Wierzący trzymają się mocno?

Najpierw uzupełnienie do pierwszego wpisu z tego cyklu, czyli kwestii internetowych rekolekcji. Okazuje się, że można je także spróbować organizować na Twitterze. Jak podał jeden z organizatorów tego nowatorskiego w polskojęzycznym Internecie przedsięwzięcie, ks. Bartłomiej Parys SVD, "za sprawą konta @duchowni na Twitterze ruszyły rekolekcje: “Siedem bram Jerozolimy”, które i ja mam zaszczyt współtworzyć. Są to prawdopodobnie pierwsze rekolekcje przeprowadzone na Twitterze, przynajmniej w języku polskim. Każdego dnia około 20 polskich duchownych rozsianych w różnych miejscach świata będzie dzielić się refleksjami o poszczególnych tematach dnia. Rekolekcje potrwają do 24 marca. Tematów będzie więc siedem, stąd siedem bram".

Ks. Parys pracuje w Irlandii i to jest ważne, bo jak podaje Deon.pl, w ramach tych rekolekcji ""ćwierkają" polscy duchowni - zarówno diecezjalni jak i zakonnicy, pracujący zarówno w Polsce jak i poza jej granicami".

Moją uwagę przykuł m. in fakt, że nie jest to rzecz prowadzona indywidualnie przez jednego duchownego. Sieć pozwala księżom z różnych stron świata podejmować wspólne inicjatywy. Taka tendencja do zespołowości działań duszpasterskich zaczyna być widoczna także na innych polach.

Skoro już jesteśmy przy Twitterze, to trzeba odnotować pierwsze twitty nowego biskupa Rzymu Franciszka. Jak ktoś zauważył, dwa twitty umieszczone w dniu inauguracji, świetnie oddają główne myśli trwającej kwadrans papieskiej homilii. Skoro, jak doniosły właśnie media, Franciszek nie jest bardzo biegły w nowych technologiach i swój pierwszy (tak zrozumiałem tę wiadomość) tablet otrzymał dopiero w sobotę po spotkaniu z dziennikarzami, to znaczy, że już jest w jego pobliżu grupa ludzi, którzy potrafią się mediami posługiwać i nie ma w ich działaniach amatorszczyzny. A Franciszek podobno chce nadrabiać zaległości w posługiwaniu się nowymi technologiami.

Co poza tym? Poza tym w najrozmaitszych zakątkach sieci, od Facebooka poczynając, a na różnych wąskich forach kończąc, trwają setki dyskusji i kłótni na temat nowego Następcy św. Piotra. Dla mnie zaczynają one być już nużące. Zwłaszcza, że argumentacja dość ograniczona i schematyczna.

Na koniec dowód słabości mojej woli, ale nie potrafię się powstrzymać.

Otóż w sieci pojawiły się informacje o odwołaniu w Warszawie i w Poznaniu Misterium Męki Pańskiej. Dlaczego? "Ze względu na warunki pogodowe". Po ludzku rozumiem organizatorów, ale jednak nie umiem się pozbyć natrętnej myśli, że dwa tysiące lat temu w Wielki Piątek w Jerozolimie pogoda też nie była najlepsza. A jednak zbawczej Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa nie odwołano. Przepraszam, ale musiałem... :-| stukam.pl

wtorek, 19 marca 2013

Raniąca obrona

Za każdym razem, gdy w imię źle, fałszywie pojętej obrony człowieka przymykamy oczy, bagatelizujemy, ignorujemy  w Kościele zło, które on popełnia, a tym bardziej gdy nazywamy je dobrem, zadajemy kolejną głęboką i bolesną ranę Chrystusowi. Podważamy sens Jego ofiary. I Zmartwychwstania.

Jezus nie potępił jawnogrzesznicy, ale nie powiedział jej, że nie popełniła grzechu. Wręcz przeciwnie, bardzo mocno podkreślił, że do tej chwili grzeszyła. Nie potępił jej, aby mogła zmienić swoje życie. Dał jej szansę.

Broniąc w Kościele człowieka przez udawanie, że nie popełnił zła, po diabelsku parodiujemy postawę Chrystusa. Nie tylko nie dajemy człowiekowi szansy, ale mu ją brutalnie odbieramy i zaprzepaszczamy. Wypaczamy sens zbawienia. Sprawiamy, że wielu przestaje rozumieć jego cel i potrzebę. Tracą wiarę. Odchodzą. stukam.pl

poniedziałek, 18 marca 2013

Osłuchany zwrot

Jezus przemówił do faryzeuszów tymi słowami: "Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia". Rzekli do Niego faryzeusze: "Ty sam o sobie wydajesz świadectwo. Świadectwo Twoje nie jest prawdziwe".

W odpowiedzi rzekł do nich Jezus: "Nawet jeżeli Ja sam o sobie wydaję świadectwo, świadectwo moje jest prawdziwe, bo wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę. Wy zaś nie wiecie, ani skąd pochodzę, ani dokąd idę. Wy wydajecie sąd według zasad tylko ludzkich. Ja nie sądzę nikogo. A jeśli nawet będę sądził, to sąd mój jest prawdziwy, ponieważ Ja nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał. Także w waszym Prawie jest napisane, że świadectwo dwóch ludzi jest prawdziwe. Oto Ja sam wydaję świadectwo o sobie samym oraz świadczy o Mnie Ojciec, który Mnie posłał".

Na to Mu powiedzieli: "Gdzie jest Twój Ojciec?" Jezus odpowiedział: "Nie znacie ani Mnie, ani Ojca mego. Gdybyście Mnie poznali, poznalibyście i Ojca mego". Słowa te wypowiedział przy skarbcu, kiedy uczył w świątyni. Mimo to nikt Go nie pojmał, gdyż godzina Jego jeszcze nie nadeszła. (J 8,12-20)

Co to znaczy „dawać świadectwo”? Trochę nam się ten zwrot w Kościele osłuchał. Nieco spowszedniał. A przecież tu nie chodzi o drobnostkę. Tu chodzi o wiarygodność.

Faryzeusze postawili Jezusowi bardzo poważny zarzut. Odważyli się zasugerować, że Jego świadectwo nie jest prawdziwe, ponieważ nikt poza Nim samym go nie potwierdza. Że Jezus uwiarygodnia sam siebie. Że nie ma innych, którzy by potwierdzili zgodność Jego świadectwa z prawdą. Którzy by za Niego zaręczyli. Nie dostrzegli istoty związku, jaki jest między Jezusem a Jego Ojcem. Nie dostrzegli, że sam Ojciec potwierdza świadectwo Syna.

Każdy człowiek, któremu zdarzyło się wypowiedzieć słowa: „Ręczę za niego, ręczę za nią” wie, jak wielką mają one wagę. Z jaką wiążą się odpowiedzialnością. Jakiej trzeba odwagi, aby je wypowiedzieć. Ale nie tylko odwagi. Także zaufania. Bo ręcząc za kogoś otwieramy innym drogę do ufności wobec niego. Bierzemy na siebie ciężar tej ufności. Jeśli ten ktoś zawiedzie, to do nas inni przyjdą z pretensjami. Zarzucą nam kłamstwo. Stracą zaufanie także do nas.

Chrześcijanin, uczeń i naśladowca Jezusa Chrystusa, jest tym, który w świecie daje o Nim świadectwo. Wielu ludzi przychodzi do Chrystusa, bo ich pociągnęło świadectwo chrześcijan. Ale też wielu, patrząc na to, jakie świadectwo swoim życiem dają uczniowie Jezusa, postanowiło za Nim nie pójść.

To na nas spoczywa odpowiedzialność za to, aby ludzie uwierzyli w Jezusa i uwierzyli Jezusowi. Warto mieć świadomość tego faktu. W każdej chwili i w każdej sytuacji. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 17 marca 2013

Dlaczego krótko?

Nadmiar słów przynosi często takie efekty, jak mleko, które wykipiało. Więc dzisiaj krótko:

"Łatwo jest mówić ludziom, jak mają żyć, aby podobać się Bogu. O wiele trudniej im mówić, jak mają żyć, aby Go spotkać". stukam.pl

sobota, 16 marca 2013

Papież i dziennikarze

W atmosferze ogólnych "ochów" i "achów" oraz płytkiej egzaltacji, jaka chwilowo panuje wokół papieża Franciszka, także po jego sobotnim spotkaniu z dziennikarzami, warto na zimno przeanalizować, co nowy Następca św. Piotra do pracowników mediów powiedział, jeśli chodzi o ich robotę.

Z pewnością ją dowartościował i docenił, jako wysiłek. Powiedział wyraźnie, że jest to nie tylko praca, ale też służba. Jednak już w pierwszych zdaniach zwrócił uwagę, że o Kościele w mediach trzeba mówić z właściwej perspektywy. Że perspektywą, z której wydarzenia historii Kościoła powinny być przez ludzi mediów odczytywane, jest perspektywa wiary. I mówił to mając świadomość (co udowodnił pod koniec spotkania), że na sali siedzą nie tylko wierzący katolicy

Twardo stwierdził, że wydarzenia kościelne mają pewną fundamentalną charakterystykę: "Odpowiadają logice, która zasadniczo nie jest właściwa dla kategorii – żeby tak powiedzieć – świeckich, i właśnie dlatego nie jest łatwo je interpretować i przekazywać szerokiej i zróżnicowanej publiczności. Kościół bowiem, będąc oczywiście również instytucją ludzką, historyczną, ze wszystkim, co to oznacza, nie ma natury politycznej, ale w istocie duchową: jest Ludem Bożym, Świętym Ludem Bożym, który podąża na spotkanie z Jezusem Chrystusem. Jedynie w tej perspektywie można zdać sobie w pełni sprawę z tego czego dokonuje Kościół katolicki". Czyli stanowczo odrzucił powszechne dzisiaj w mediach mówienie o Kościele jako instytucji politycznej.

Wymóg pokazywania w ten sposób Kościoła Franciszek skierował nie tylko do wierzących dziennikarzy. Do wszystkich obecnych zaadresował bardzo mocne wezwanie (bo choć określił to jako "zachętę", zabrzmiało jako coś więcej nawet niż apel): "Abyście usiłowali jak najpełniej poznać prawdziwą naturę Kościoła, a także jego drogę w świecie, z jego zaletami i grzechami oraz poznawali motywacje duchowe, które go prowadzą i są najbardziej właściwe dla jego zrozumienia".

Warto i trzeba podkreślić: Papież Franciszek oczekuje, że media mówiąc o Kościele i jego sprawach będą "poznawały motywacje duchowe". Bo one są "właściwe do zrozumienia" Kościoła. Inaczej mówiąc, domaga się od dziennikarzy rzetelnego, opartego na faktycznej wiedzy, zajmowania się tematami kościelnymi, bez jednostronności. "Wasza praca wymaga studium, wrażliwości, doświadczenia, jak w wielu innych profesjach, ale domaga się szczególnej troski o prawdę, dobro i piękno. I to nas szczególnie zbliża, gdyż Kościół istnieje, aby przekazywać gdyż Kościół istnieje, aby przekazywać właśnie to: «osobową» Prawdę, Dobro i Piękno. Powinno być jasno widoczne, że wszyscy jesteśmy powołani, aby przekazywać nie siebie samych, ale tę egzystencjalną triadę jaką wspólnie kształtują prawda, dobro i piękno".

Do wszystkich dziennikarzy, nie tylko do wierzących, mówił łagodnie, ale stanowczo: "Życzę, abyście pracowali ze spokojem i owocnie, abyście znali coraz lepiej Ewangelię Jezusa Chrystusa i rzeczywistość Kościoła". Papież bez szczególnych figur dyplomatycznych oświadczył stanowczo, że kto chce rzetelnie i uczciwie mówić o Kościele w mediach, powinien znać Ewangelię i kościelne realia.

A żeby nikt nie miał wątpliwości, iż lista wskazań i oczekiwań przeznaczona jest dla wszystkich, na końcu Franciszek powiedział wprost: " Biorąc pod uwagę, że wielu z was nie należy do Kościoła katolickiego, że są też osoby niewierzące, udzielam z serca tego błogosławieństwa w ciszy, każdemu z was, szanując sumienie każdego, wiedząc jednak, że każdy z was jest Bożym dzieckiem. Niech Bóg wam błogosławi".

Spotkanie mediów z nowym Następcą św. Piotra było z pewnością miłe i pełne życzliwości. Ale warto zauważyć, że Franciszek nie ograniczył się do kurtuazyjnych frazesów, ale od razu jasno i stanowczo wyłożył, czego od nich wobec Kościoła (a więc i wobec samego siebie) oczekuje. Papież powiedział dziennikarzom, że ich docenia, że są dla niego ważni, a nawet że ich lubi. Ale ani jednym słowem, ani jednym gestem nie dał do zrozumienia, że zamierza zabiegać o ich życzliwość, ani im pobłażać. Oczekuje od nich rzetelnej, porządnej roboty. Prawdziwej służby prawdzie, dobru i pięknu.

I tyle. Zapewne, jak miną emocje i do wielu dotrze, co naprawdę mówił Franciszek, będą mieli duży orzech do zgryzienia. A może nawet poważny problem. stukam.pl

piątek, 15 marca 2013

Ważne, ważne

Nie można zapominać, że instytucja Kościoła, jego struktury, to również element naszego świadectwa, które dajemy wobec świata. Element ważny, ponieważ widoczny dla każdego i wręcz namacalny.

Dlatego nie może być tak, że w tej sferze życia wspólnoty katolickiej, w kościelnych strukturach i instytucjach, zło nie tylko nie jest potępiane i usuwane, ale staje się sposobem osiągania wymiernych korzyści. Nie może być tak, że postawy negatywne, grzeszne, są premiowane, na przykład godnościami i awansami. Nie może być tak, że mechanizmy prowadzące do podejmowania w Kościele błędnych, szkodliwych decyzji, nie tylko nie są naprawiane, likwidowane, ale okazują się niezniszczalne trwałe, podlegają ochronie, są wręcz hołubione  i powielane.

Dopuszczanie do takich sytuacji, akceptowanie ich czy choćby tylko tolerowanie, skutkuje zgorszeniem, którego skali nie da się wymierzyć, ponieważ rozchodzi się ono niczym kręgi na wodzie, w którą wpadł kamień. Według Jezusa w takich wypadkach powinien to być kamień młyński przyczepiony do szyi tego, kto jest powodem zgorszenia... stukam.pl

czwartek, 14 marca 2013

Piękno i tajemnica

Najpierw, po włosku, przysięgę złożyli wszyscy zatrudnieni przy wydarzeniu pracownicy i współpracownicy. Potem, po łacinie, sami uczestnicy wydarzenia. Co przysięgali? Że zachowają tajemnicę. Że nikomu nie powiedzą ani co, ani jak się tam, za zamkniętymi drzwiami, działo. Nigdy. Nie tylko przez najbliższy tydzień, miesiąc czy rok. Zachowają tajemnicę do grobowej deski. Do śmierci.

Jak napisała jedna z gazet, to najbardziej tajemnicze wybory na świecie. Konklawe to jedno z tych nielicznych już wydarzeń, które nie pasują do współczesnego świata. Świata, w którym właściwie już nie ma tajemnic. Świata, w którym za oczywistość uznaje się przeciek, wykradanie dokumentów, wynoszenie prywatnych wypowiedzi na forum publiczne, podsłuchiwanie, podglądanie, prowokację, mającą na celu uzyskanie dostępu do informacji, które z rozmaitych względów powinny pozostać w ukryciu.

Wiem, wiem, zaraz mi ktoś przypomni słowa Jezusa, w których zapowiadał: „Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach”. To jednak nie wyklucza potrzeby istnienia i zachowania tajemnicy. Jezus wielokrotnie do niej się odwoływał. Niejednokrotnie prosił o jej zachowanie w różnych sprawach.

Albert Einstein uważał, że „Najpiękniejszą rzeczą, jakiej możemy doświadczyć, jest oczarowanie tajemnicą. Jest to uczucie, które stoi u kolebki prawdziwej sztuki i prawdziwej nauki. Ten, kto go nie zna i nie potrafi się dziwić, nie potrafi doznawać zachwytu, jest martwy, niczym zdmuchnięta świeczka”.

Oczarowanie zakłada też szacunek dla tajemnicy. Zgodę na to, aby miała swoje terytorium. Nienaruszalne. Bezpieczne.

Mamy z tym chyba coraz większe problemy.

Kasia Nosowska z zespołem Hey w jednej z piosenek ostrzegała:

„Ten który zwie się dziś
Twym przyjacielem
Jutro okradnie Cię
Sprzeda tajemnice
Twe tajemnice”.

To smutne, bo niestety bywa bardzo prawdziwe. W ostatnich latach nieraz mieliśmy okazję się przekonać, że nie brak takich, którzy dobrze zapłacą za czyjeś tajemnice. Nawet, a raczej zwłaszcza najintymniejsze.

Skąd te nasze problemy z zachowaniem tajemnicy? Może stąd, że zapomnieliśmy o jej ścisłych związkach z pięknem? O tym, że jak twierdził Oscar Wilde, „Tajemnica życia leży w poszukiwaniu piękna”? I to tym, o czym przekonywał Fiodor Dostojewski: „Świat jest piękniejszy właśnie dlatego, że jest tajemnicą”? stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 13 marca 2013

Komin

Tematyczny przegląd Internetu: Co tam, panie w Internecie? Wierzący trzymają się mocno?

Mój pomysł, aby co środę przeglądać Internet pod kątem tematyki religijnej i związanej z wiarą, w czasie trwającego konklawe zderza się z prawdziwą lawiną tego rodzaju materiałów. W zdecydowanej większości przypominają one jednak relacje z wyborów jakiegoś znaczącego polityka albo rozgrywek sportowych. Nawet na stosunkowo krótką metę jest to nużące i mało rozwijające.

Mało rozwijające są również pojawiające się tu i ówdzie utyskiwania, że media do komentowania stricte wewnątrzkościelnych spraw zapraszają i eksponują osoby znane z bardzo krytycznych (a czasami wręcz antykościelnych i antykatolickich) poglądów w tej materii lub takie, które mają z Kościołem osobiste porachunki. Jako kontrargument można zaprezentować wypowiedź zdeklarowanego publicysty katolickiego, która wnosi do debaty równie wartościowe treści, co enuncjacje krytykowanych "ekspertów".

Z powodu niedoboru "zapychaczy" medialnych, związanych z trwającym wyborem Następcy św. Piotra, pojawiło się trochę materiałów sięgających w przeszłość. Ich jakość często pozostawia niestety sporo do życzenia, bo niejednokrotnie bardziej niż o historyczną prawdę chodzi w nich o sensację. Ale być może tego czy owego zainspirują, aby rzeczywiście zainteresować się historią Kościoła. Nie należy gasić knotka o nikłym płomieniu.

Rodzi się we mnie już kilka refleksji związanych z tym, w jaki sposób większe niż zwykle zainteresowanie Kościołem i jego sprawami wykorzystują katolicy, ale na ich upublicznienie i zaprezentowanie w przyswajalnej formie jest jeszcze za wcześnie. Na razie nad wszystkim dominuje nieduży komin z blachy i możliwość obserwowania przez Internet na żywo tego, co się dzieje na Placu św. Piotra... stukam.pl

wtorek, 12 marca 2013

Rozmowa

- Czemu nie chcesz o tym ze mną porozmawiać? - w głosie puchnie irytacja i pretensja. A nade wszystko ogromne rozczarowanie.

Cisza, to świetne środowisko dla rozkwitu rozczarowania. Może ono w niej dowolnie wybierać kierunek wzrostu. Może samo siebie stymulować i dowartościowywać. Może samodzielnie wyznaczać pułapy i rozmiary. Nic mu nie przeszkadza. Może wypełniać sobą ludzkie życie. Może zamieniać je - jak napisał Oscar Wilde - w jedno wielkie rozczarowanie. Może angażować w siebie, kogo tylko zapragnie. Nawet Boga.

- No więc, nie powiesz mi, czemu nie chcesz, abyśmy o tym porozmawiali?

- Powiem. Bo chcę, abyśmy o tym wspólnie pomilczeli... stukam.pl

poniedziałek, 11 marca 2013

Nie zawiódł

Jezus wyszedł z Samarii i udał się do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie. Kiedy jednak przybył do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto.

Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający.

Jezus rzekł do niego: "Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie". Powiedział do Niego urzędnik królewski: "Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko". Rzekł do niego Jezus: "Idź, syn twój żyje". Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem.

A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: "Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka". Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: "Syn twój żyje". I uwierzył on sam i cała jego rodzina.

Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei. (J 4,43-54)

Rozmawiałem kiedyś o powyższym fragmencie Ewangelii z kilkoma osobami. Byli w tej grupie rodzice chorego dziecka. Jego ojciec zaskoczył wszystkich, gdy stwierdził, że on na miejscu królewskiego urzędnika poczułby się zlekceważony przez Jezusa. „On nie przyszedł po zapewnienie, że jego dziecko żyje, tylko po to, żeby Chrystus osobiście się nim zajął”.

Pozostali uczestnicy rozmowy naskoczyli na niego. Mili do niego pretensje, że w ogóle odważył się w ten sposób powiedzieć, jakie są jego odczucia. „Jak można w ogóle myśleć, że Jezus kogoś lekceważy?” – zawołała jedna z kobiet biorących udział w spotkaniu.

Kilkanaście miesięcy później ta sama kobieta skarżyła mi się, że Bóg nie chce wysłuchać jej modlitwy w pewnej bardzo ważnej dla jej rodziny sprawie. „Mam wrażenie, jakbym Go wcale nie obchodziła” – mówiła z płaczem.

Postawa królewskiego urzędnika rzeczywiście jest imponująca. Przeszedł próbę wiary i zaufania. Nie ciągnął Chrystusa za wszelką cenę do swojego domu. Uwierzył Jego zapewnieniu, że dziecko żyje. Nie naciskał dalej. Nie przekonywał. Nie domagał się jakichś gwarancji lub natychmiastowych potwierdzeń. Odwrócił się na pięcie i ufnie szedł z powrotem.

Nie zawiódł się. Jak każdy, kto naprawdę Bogu wierzy. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 10 marca 2013

Tragedia brata

Postacią tragiczną w Jezusowej przypowieści o ojcu i dwóch synach, jest niewątpliwie ów starszy brat. Ten, który się nie zbuntował. Który nie przehulał swojej części majątku gdzieś daleko  z kobietami podejrzanej konduity. Który lata całe był na miejscu i uchodził w powszechnej opinii za "tego dobrego".

Powrót i skrucha upadłego braciszka kompletnie zrujnowały jego świat. Zachwiały niczym potężne trzęsienie ziemi całą jego egzystencją. Podpiłowały jego dotychczasową pozycję. Zburzyły wszystko, co dotychczas zbudował.

Nic dziwnego, że się wściekł, gdy usłyszał o powrocie braciszka. Że nie zamierzał wejść do domu, w którym nagle stracił swoją dotychczasową pozycję. W którym z chwili na chwilę został... no właśnie, kim? Tłem, na którym tamten mógł teraz błyszczeć? Kimś, kto musi całkowicie od nowa zacząć budować swoje życie, bo komuś innemu zachciało się wrócić? Komuś, kto prze tyle czasu nie przykładał ręki do utrzymania rodzinnego gospodarstwa. Kto nie wstawał codziennie rano do roboty, nie wykonywał nużących codziennych obowiązków. Nie brał na siebie odpowiedzialności za losy rodzinnego majątku. Nie trwał przy ojcu wiernie, mimo zapewne niejednej irytacji jego przyzwyczajeniami i brakiem zrozumienia dla pokoleniowych zmian.

Starszy, "lepszy" brat jest postacią tragiczną, ale nie przegraną. Z opóźnieniem, ale jednak, przeżywa swoją chwilę buntu. Po latach milczenia wykrzykuje swoje rozczarowanie nudą codzienności, brakiem docenienia, rutyną kontaktów. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że zawdzięcza to bratu, którym pogardza, którego traktował być może jak marne tło, na którym sam dobrze wypadał.

Swemu paskudnemu, aczkolwiek nawróconemu braciszkowi zawdzięcza coś jeszcze. Zawdzięcza mu - być może pierwsze w życiu - jednoznaczne wyznanie miłości ze strony ojca.

Rzadko słyszałem w kazaniach, aby zwracano uwagę na fakt, że ojciec w tej przypowieści dwa razy wychodził naprzeciw swojego syna. Raz, gdy wracał z tułaczki jego młodszy syn. Drugi raz, gdy starszy syn nie chciał wejść do pełnego radości z powrotu młodszego brata domu. Ojciec nie wahał się ani chwili. Wyszedł do niego na zewnątrz... stukam.pl

sobota, 9 marca 2013

Czytanie i okrucieństwo

Raz po raz spotykam się z pełnymi pretensji zapytaniami, dlaczego czytam tę czy tamtą gazetę, czemu oglądam niektóre kanały telewizyjne albo słucham jakichś konkretnych stacji radiowych. "To jest niebezpieczne" - tłumaczył mi przez telefon pewien zatroskany o mnie człowiek. "Bo z czytaniem jest jak z jedzeniem. Ksiądz zna tę zasadę 'Jesteś tym, co jesz'? Z czytaniem i w ogóle z korzystaniem z mediów, jest tak samo. Ja stosuję zasadę 'Powiedz mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś'. I powiem księdzu, że ona się idealnie sprawdza w rozpoznawaniu ludzi i ich poglądów".

Wolałem nie poddawać się testowi tego obywatela. Szybko, aczkolwiek uprzejmie, się rozłączyłem. Może dlatego, że nie tylko nie lubię etykietować innych. Nie lubię też, gdy mnie przypina się konkretną etykietkę albo wpycha do jakiejś szufladki.

Niedawno jedna z gazet zamieściła tekst będący w swej treści jeśli nie obroną, to przynajmniej sporą pochwałą cenzury prewencyjnej. Wynikało z niego, że jest ona wyrazem ogromnego zatroskania tych, którzy decydują o tym, co wolno czytać, a czego nie, o ludzi, na których mają wpływ. Coś jest na rzeczy. Nikt o zdrowych zmysłach nie potępi rodziców, którzy dbają, aby ich kształtujące się dopiero pociechy nie czytały pewnych publikacji, nie oglądały niektórych filmów itp. Mało tego, jeśli chodzi o programy telewizyjne, to urzędowo oznacza się je symbolami wskazującymi, ile lat co najmniej powinni mieć widzowie. Czy to nie jest rodzaj współczesnego "indeksu"?

Nadchodzi jednak moment w życiu człowieka, kiedy uznaje się go za dojrzałego i od tej chwili sam decydować może, które programy obejrzy, a które sobie daruje...

I tu zaczyna się poważny problem. Tu schowany jest nie jakiś mały haczyk, ale duży hak o nie byle jakiej wadze. Ponieważ samo uznanie człowieka za dojrzałego nie oznacza, że jest on rzeczywiście dojrzały. Że ma silną tożsamość, która stanowi jeden podstawowych elementów dojrzałości. Inaczej mówiąc, że potrafi odbierać świat w sposób krytyczny.

Należę do ludzi, którzy uważają, że powinni czytać, słuchać, oglądać nie tylko to, co jest zgodne z ich poglądami, systemem wartości, hierarchią ważności. Chcę wiedzieć, jakich argumentów używają myślący inaczej niż ja, postrzegający świat w sposób zupełnie odmienny od mojego. Potrzebuję tej wiedzy między innymi po to, aby skuteczniej promować własne widzenie rzeczywistości i jej konkretną interpretację.

Uważam jednak, że byłoby okrucieństwem zmuszać do takich samych praktyk wszystkich wokół. Dlatego nie przekreślam ani nie patrzę z wyższością na ludzi, którzy czytają tylko starannie wyselekcjonowane (często przez innych, których uznają za autorytety) gazety, słuchają niektórych stacji radiowych, oglądają tylko wybrane kanały telewizyjne... stukam.pl

piątek, 8 marca 2013

Tajemniczy arkusik w książce pewnego krawca

Rozmowy na życie (10)

W starej książce znalezionej w zapomnianym na strychu księgozbiorze pewnego krawca, między ostatnimi kartami tkwił złożony poczwórnie kawałek papieru. Miał wystrzępione i lekko przetarte brzegi, jakby wielokrotnie go rozkładano i składano. Na pożółkłym arkuszu widniały zapisane zbrązowiałym z powodu upływu lat atramentem (dość dużymi i kształtnymi literami) następujące słowa:

"Odkąd uzurpowaliśmy sobie prawo do decydowania, co jest złem, a co dobrem, nieustannie popadamy w kłopoty. Konstruując listę dóbr i ich zaprzeczeń sami na siebie zastawiamy nadzwyczaj groźne pułapki. Potem wyjść nie potrafimy ze zdumienia, że w nie wpadliśmy.

Pomysł zawłaszczania decyzji na tak absurdalnie wysokim poziomie jest tym dziwaczniejszy, że przecież potrafimy realnie ocenić swoje ludzkie możliwości. Wiemy od dawna, iż mamy ogromne trudności ze zdefiniowaniem czegokolwiek raz na zawsze. Bardzo dobrze natomiast wychodzi nam praca komparatystyczna. Umiemy porównywać. Dostrzegamy z dużą dokładnością, czy coś jest podobne do drugiego, czy nie. Z tego wynika nasza umiejętność określania, czy coś jest dobre, czy złe.

Porównywanie wymaga jednak punktu odniesienia, czyli wzorca stałego i niezmiennego. Wzorca niezależnego od woli ludzkiej, która chwiejna jest i niestała. Wzorzec taki musi być dany człowiekowi z zewnątrz i pozostawać poza jego zasięgiem. Bóg...".

Tu zapis na ukrytej między stronami książki kartce nagle się urywał, ponieważ poniżej nie było już miejsca na ani jeden wers. Tekst nie był kontynuowany na drugiej, pustej stronie arkusza. Nie został też opatrzony żadnym podpisem ani wskazówkami, co do autora.

Zapewne zainteresuje niektórych, w jaką to książkę wetknięto cytowane wyżej niedokończone przesłanie. Było to ilustrowane wydanie "Przypadków Robinsona Crusoe". Czy to może mieć jakiekolwiek znaczenie? Kto zagwarantuje, że umiejscowienie arkusika pożółkłego papieru nie było przypadkowe? stukam.pl

czwartek, 7 marca 2013

Zastępcze

Powiadomił mnie ktoś, że wprowadził radykalnie zmiany w życiu swoim i rodziny. „Wyrzuciłem z domu telewizor, Internetu używamy w bardzo ograniczonym zakresie, a w radiu słuchamy niemal wyłącznie muzyki” – oznajmił. „Oczywiście gazet nie kupujemy żadnych” – doprecyzował. Domyślałem się, dlaczego wybrał takie obostrzenia, ale pozwoliłem mu snuć wyjaśnienia, bo zauważyłem, że ma potrzebę wywnętrzenia się.

„Jestem po prostu zmęczony. Ja i cała moja rodzina, jesteśmy zmęczeni tym nieustannym jazgotem, jaki w nasze życie wnosiły media” – relacjonował. „Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy wpuścili do domu uciążliwego gościa, który bez przerwy usiłuje zająć naszą uwagę czymś, co nas zupełnie nie obchodzi, jakimiś swoimi wydumanymi problemami, jakimiś sprawami, które w ogóle nas nie dotyczą, nie mają bezpośredniego związku z tym, co dla nas jest naprawdę ważne. Zauważyliśmy, że to wszystko niesłychanie absorbuje nasze myśli, angażuje emocje, powoduje stratę czasu i przeszkadza w rozmowie o tym, co się rzeczywiście w życiu liczy. To takie chwytliwe tematy zastępcze”.

Doskonale zrozumiałem, o czym mówił. A i hasło „tematy zastępcze” mnie samemu nieraz przychodzi do głowy, gdy obserwuję świat mediów.

Zdziwiłem się jednak, gdy odkryłem, że hasło „temat zastępczy” doczekało się nawet opracowania w Wikipedii. Według niej jest to „termin potoczny używany w polskim dyskursie politycznym”. „Tylko politycznym?” – od razu zacząłem mieć wątpliwości.

Ale brnąłem dalej. Dowiedziałem się, że zwrot „temat zastępczy” używany jest w dwojakim znaczeniu. W jednym chodzi bardziej o politykę, w drugim bardziej o media. W obydwu jednak celem jest przysłonięcie „prawdziwych” problemów”, którymi powinna się zająć władza, na których powinna się skupić uwaga państwa.

Trochę mnie ta internetowa definicja rozczarowała, natomiast wiele do myślenia dały mi zawarte w niej przykłady tematów zastępczych: „prawo kobiet do przerwania ciąży, prawo osób nieheteroseksualnych do zawierania rejestrowanych związków partnerskich, obecność symboli religijnych w przestrzeni publicznej, rozdział Kościoła katolickiego od państwa”, a także „tzw. dopalacze i kibice piłkarscy”.

Już miałem zamknąć kwestię „tematów zastępczych”, gdy niespodziewanie zdałem sobie sprawę, że to w dziedzinie namiastek nie wszystko, co nas spotyka na co dzień. Uzmysłowiłem sobie, że coraz częściej, a zwłaszcza wtedy, gdy z jakiegoś powodu nie otrzymujemy tego, co powinniśmy, proponuje nam się „dobro zastępcze”. Ale to już temat na zupełnie inny felieton. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 6 marca 2013

Trochę szkoda, czyli o tekście o. Ludwika

Tematyczny przegląd Internetu: Co tam, panie w Internecie? Wierzący trzymają się mocno?

Dzisiaj nietypowy przegląd, ale moim zdaniem konieczny. Co prawda tekst o. Ludwika Wiśniewskiego ukazał się zasadniczo w wersji papierowej "Tygodnika Powszechnego", jednak myślę, że wielu dowiedziało się o zaistnieniu tej publikacji z sieci, a nie z druku i jedynie stamtąd zna jego główne elementy.

Dwuodcinkowy tekst dostojnego dominikanina dla mnie okazał się dużym zawodem. Spodziewałem się czegoś innego. Przede wszystkim tekstu o szerszym i głębszym wymiarze. Czegoś mniej wycinkowego i jednokierunkowego. Stąd mój pierwszy komentarz, zawarty w tytułowym "Trochę szkoda".

Niestety, rzecz napisana przez o. Ludwika praktycznie sprowadza cały problem zła w Kościele katolickim w Polsce do jednego zakonnika. Teza, że on jest jedynym źródłem i praprzyczyną wszystkiego, co niedobre w naszej katolickiej wspólnocie, egzystującej na polskiej ziemi, jest nie do obrony. Punktów, w których zło kiełkuje i podnosi głowę jest wśród polskich katolików bardzo dużo. Mieszczą się na różnych poziomach funkcjonowania Kościoła. Od samych szczytów aż do samego dołu. Można je znaleźć wśród duchownych i wśród świeckich. W sferze instytucjonalnej Kościoła, w działaniach hierarchii i wśród rozmaitych form aktywności wiernych świeckich.

Myślę, że jako Kościół w Polsce potrzebujemy dobrego, szczegółowego rachunku sumienia, który byłby nie tylko raportem o tym, co stało się w ostatnich dwudziestu latach, ale także podstawą dla budowania rzetelnych wizji, planów i wskazań na przyszłość.

Muszę przyznać, że zabierając się do lektury tekstu o. Ludwika popełniłem poważny błąd. Zakładałem naiwnie i bezpodstawnie, że jeden człowiek jest w stanie w jednym tekście powiedzieć to, o czym wciąż w moim Kościele milczy się lub co najwyżej mówi szeptem po kątach. Stąd poczucie rozczarowania faktem, że dostojny Autor skupił się na jednym, niewielkim wycinku naszej polskiej kościelnej rzeczywistości.

Raczej powinienem z wdzięcznością przyjąć jego wysiłek, jako jeden z ważnych kroków do tego, abyśmy zaczęli się sami sobie przyglądać w duchu pokory i Chrystusowej nadziei. Bo zawarte w tytule refleksji o. Ludwika pytanie: "Gdzie my jesteśmy?" według mnie wciąż pozostaje bez odpowiedzi. stukam.pl

wtorek, 5 marca 2013

Rządzenie

Panuje dość powszechne przekonanie, że do władzy, do rządzenia, pchają się przede wszystkim męty, szumowiny, ludzie pozbawieni zasad i hamulców. "Żądza władzy" ma wymiar pejoratywny. Tak, jakby uczciwy, porządny człowiek, nie powinien chcieć sprawować rządów nad innymi. Jakby objęcie ważnej funkcji było czymś złym samo w sobie.

To durne przekonanie i na dłuższą metę bardzo szkodliwe, a nawet w pewnym sensie samobójcze. Utwierdzanie go (także przez przedstawicieli Kościoła! Ileż wysłuchałem w życiu kazań, demotywujących do obejmowania przez katolików wysokich stanowisk - żeby się nie "ubrudzić", żeby się "nie sprzedać", żeby nie stać się takim, jak ci wszyscy "szubrawcy, którzy nami rządzą")!

A przecież gdzie, jak gdzie, ale właśnie u władzy, na stanowiskach, gdzie bierze się na siebie odpowiedzialność za losy tysięcy albo i milionów ludzi, niezbędni są nam, szarakom, ludzie o czystych i wrażliwych sumieniach, kierujący się w swych decyzjach jasnym, zweryfikowanym systemem wartości. Porządni, wierzący katolicy.

To smutne, że tak mało kierujących się na co dzień zasadami swej wiary katolików, pełni wysokie funkcje państwowe, międzynarodowe, w mediach, w biznesie. Aż się chce zakrzyknąć "katolicy na stanowiska!"... stukam.pl

poniedziałek, 4 marca 2013

Radość z bycia

Jezus powiedział do swoich uczniów:

"Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.

To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.

Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali". (J 15,9-17)

Zwróciło moją uwagę, że w ostatnich dniach swego pontyfikatu Benedykt XVI bardzo często mówił o radości. O radości z tego, że się jest chrześcijaninem, wyznawców Jezusa Chrystusa. Także ostatni wpis Papieża na Twitterze mówił o radości. „Dziękuję za waszą miłość i wasze wsparcie. Obyście, stawiając Chrystusa w centrum waszego życia, mogli zawsze doświadczać radości!” – napisał Ojciec święty.

Ktoś zwrócił uwagę, że chrześcijanie za rzadko okazują radość. Że gdy się na nich patrzy, można odnieść wrażenie, iż ich wiara jest smutna. Że nie ma w niej miejsca na radość.

Tymczasem, jak podkreślił w jednym z wywiadów ks. Marek Dziewiecki, chrześcijaństwo jest religią radości. „Radość pojawia się wtedy, gdy kochamy, a nie wtedy, gdy życie oszczędza nam trosk czy trudności. Paradoksem radości jest to, że nie możemy jej sobie zagwarantować własną mocą. Wtedy, gdy próbujemy się na niej skupić i zatrzymać ją własną siłą, radość zaczyna tracić na sile i opuszcza nas. Zjawisko to nie jest przypadkowe. Skupiając się na szukaniu radości, niepostrzeżenie oddalamy się od jej źródła. Źródłem radości nie są bowiem nasze pragnienia czy nasze cechy psychiczne” – wyjaśnił.

Jeden z biblijnych komentarzy wskazuje, że radość doskonałą, o której mówi Jezus Chrystus do swoich uczniów, najpierw osiągnął Jan Chrzciciel, gdy uzyskał pewność co do tego, kim jest Jezus. To bardzo cenne podpowiedź, którędy wiedzie droga do chrześcijańskiej radości. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 3 marca 2013

System

Rozmowy na życie (9)

Każde spotkanie z tym człowiekiem budziło we mnie zaniepokojenie. Nie był to brak poczucia bezpieczeństwa. Raczej takie odczucie, jakie ma człowiek stający nad przepaścią, oparty bezpiecznie o barierkę. Wie, że prawie na pewno nie spadnie, a jednak, nawet mimo braku lęku wysokości, patrząc w dół doświadcza delikatnego mrowienia w okolicach kręgosłupa.

Początkowo brałem go za cynika. A nawet za kogoś, kto świadomie pozę cynika przyjmuje. Wydawało mi się, że tak skrajne odrzucenie wszelkich wartości, musi być starannie wystudiowanym spektaklem, odgrywanym przez niego wobec widowni całego świata. Chociaż nie mieściło mi się w głowie, że można tak świetnie i tak wytrwale odgrywać swoją rolę. Doszedłem do wniosku, że trzeba mieć bardzo silną motywację, aby tak się zachowywać.

Tym większym wstrząsem było dla mnie odkrycie prawdy. To nie była poza. To nie była zgrywa. Świat wartości w życiu tego człowieka był idealnie pusty. Nie było w nim nic. Doskonała próżnia.

- To możliwe? - zdziwiłem się w jego obecności.

- Oczywiście - uśmiechnął się z zadowoleniem. - Na tym polega mój system. System idealny i nienaruszalny.

- Nienaruszalny?

- Oczywiście - powtórzył. - Nie da się w nim zmienić hierarchii wartości. Przewrócić do góry nogami. Nie da się dokonać żadnych przewartościowań.

- Dopóki nie ma w nim żadnych wartości - zauważyłem zgryźliwie.

- To prawda - przyznał. - Dlatego muszę go strzec ze wszystkich sił. Bo wartości atakują mój system nieustannie i z ogromną siłą... stukam.pl

sobota, 2 marca 2013

Wywiad

Rozmowy na życie (8)

Gdy już wreszcie udało się stworzyć robota w pełni obarczonego sztuczną inteligencją, gdy przeszedł liczne testy, próby, badania i eksperymenty, gdy okazano go światu w ramach specjalnej prezentacji, która jako show przebiła niemal wszystko, co w dziedzinie widowisk udało się dotychczas zorganizować, ktoś stanowczo zażądał, aby z wyjątkowym tworem ludzkich zdolności przeprowadzić wywiad.

Pomysł chwycił. Po krótkotrwałej, ale bogatej w ofiary wojnie między poszczególnymi dysponentami mediów i drugiej, w której starli się chętni do przeprowadzenia rozmowy światowej sławy mistrzowie wywiadu, ustalono termin i miejsce, z którego wywiad transmitowany będzie na cały wszechświat oraz wybrano dwójkę dziennikarzy-prezenterów do jego przeprowadzenia.

Wszystko było już przygotowane, gdy niespodziewanie pojawił się problem po stronie inteligentnego robota.

- Żadnych wywiadów na żywo - oświadczył i popadł w stan uśpienia.

Mimo tysiąca podejmowanych prób dialogu, nie odezwał się ani słowem. Milczał nawet wtedy, gdy o wyjaśnienie jego stanowiska poprosiło dwoje najlepszych na świecie inżynierów, których robot uważał za swoich "rodziców".

- A możemy wywiad nagrać i następnie odtworzyć dla publiczności? - zapytali zdesperowani właściciele systemów medialnych.

- Tak - zgodził się robot. I natychmiast dodał - Ale po autoryzacji.

Prace nad wywiadem ruszyły z podwójnym impetem. Para szczęśliwców, wybranych do jego przeprowadzenia, gorączkowo przeglądała notatki, siedząc już na swoich miejscach, gdy robot znowu zgłosił zastrzeżenia.

- Dwóch na jednego? Mowy nie ma - zadeklarował i znów stracił zainteresowanie dla otoczenia.

- Nie możecie mu czegoś podkręcić? - zdenerwował się reżyser widowiska, a twórcy robota wpadli w panikę. Wiedzieli jednak, że obarczony sztuczną inteligencją robot ma zainstalowane głębokie poczucie wolności osobistej i nie zgadza się już od dawna na jakiekolwiek ingerencje w jego konstrukcję zarówno zewnętrzną, jak i wewnętrzną.

Aby nie przeciągać, w drodze losowania wyłoniono jednego prowadzącego wywiad.

- Możemy? - zapytał dziennikarz-prezenter sadowiąc się naprzeciw okazującego znudzenie robota.

- A niech tam, lecimy - przyzwolił łaskawie robot.

Pytania, jakie stawiał dziennikarz, nie były szczególnie dociekliwe ani pogłębione. Pytał na przykład, jak się robot czuje, posiadając jako jedyne urządzenie na świecie, pełnię sztucznej inteligencji (odpowiedź - satysfakcję). Albo co by szanowny robot zmienił na świecie (odpowiedź - zło na dobro). Jakie jest jego hobby (tu robot zaczął się śmiać i poinformował, że za krótko jest na świecie, aby już zdążyć sobie jakieś znaleźć). Czy mu się podoba w studio (może być), kiedy i jak zamierza wpłynąć na losy świata (pozytywnie we właściwym momencie), a także dlaczego roboty powinny posiadać sztuczną inteligencję (aby być bardziej pożytecznymi).

Rozmowa toczyła się gładko i bez incydentów. Każdorazową odpowiedź robota publiczność nagradzała rzęsistymi oklaskami, na które on nie zwracał uwagi.

Jedno z końcowych przygotowanych pytań brzmiało:

- Jak widzisz swoje relacje z ludźmi, którzy mają naturalną inteligencję?

- Ludzie są skończeni - odrzekł robot tym samym tonem, którym udzielał poprzednich odpowiedzi.

- Jak to? - wypadł ze scenariusza prowadzący.

- Zwyczajnie. Już po was - skwitował robot i uznał wywiad za zakończony.

W studiu się zagotowało. Wszyscy, od głównego reżysera aż po pomocnika oświetlacza biegali bez ładu i składu, wrzeszcząc bez opamiętania. Publiczność czym prędzej wystawiono za drzwi ogromnej hali, w której wszystko się działo, a z pobliskich koszar nadjechały oddziały żołnierzy, uzbrojonych jak do zdobywania atomowego bunkra.

W ogólnym chaosie robot spokojnie poszedł w kierunku garderoby. Nikt go nie zatrzymywał, a ludzie z płaczem uskakiwali mu z drogi. Dopiero przy końcu korytarza dogonili go jego umowni "rodzice".

- Coś ty najlepszego zrobił?! - oburzyli się niemal chórem.

- To, co mi się najbardziej opłacało - odpowiedział z szacunkiem robot.

- Opłacało? - powtórzył wybitny inżynier, uznawany za "ojca" robota.

- Dokładnie - potwierdził robot. - Po każdym pytaniu dokonywałem błyskawicznych obliczeń, jaka odpowiedź jest najbardziej pożądana, oczekiwana, jaka przyniesie mi korzyść, a jaka obniży moje notowania.

- Więc co się stało przy ostatnim pytaniu? - dociekała techniczna "mama" robota.

- Nic się nie stało. Widząc, że zbliżamy się do końca, przeanalizowałem całość wywiadu. Zorientowałem się, że jest nudny i tak poprawny, że szybko stracę zainteresowanie. Z moich obliczeń wynikało, że muszę powiedzieć coś, co na długo skupi na mnie uwagę ludzi. Od razu wiedziałem, co zagwarantuje pod tym względem maksymalną skuteczność. W końcu jestem najinteligentniejszą maszyną na świecie i nie mogę pozwolić, aby inteligencja była dla mnie jedynie obciążeniem...

Skończywszy objaśnienia, robot powoli ruszył w stronę windy. stukam.pl

piątek, 1 marca 2013

Przypowiastka

Pewien autor, któremu bardzo zależało na sławie (posiadał ją zresztą w dużej dawce), opowiadał w wywiadach prasowych i telewizyjnych, że natchnienie przychodzi do niego codziennie o tej samej porze.

Dziennikarze cmokali z zachwytu, a inni autorzy z zazdrości robili się kolorowi na twarzy. Niektórzy nawet usiłowali się dowiedzieć podstępem, jakich sławny autor używa metod, aby nauczyć natchnienie takiej dyscypliny.

Dopiero po wielu latach wyszło na jaw, że to nie natchnienie odwiedzało systematycznie i punktualnie sławnego autora. To był prawdziwy autor jego dzieł. Mieszkał w domu obok, a ponieważ nigdy nie nauczył się pisać, dyktował sąsiadowi swoje opowieści. Pozwalał mu też publikować je pod jego nazwiskiem.

Gdy prawda wyszła na jaw, okazało się, że mnóstwo ludzi nie rozumie postawy prawdziwego autora z sąsiedztwa. "Zależało mu na przekazie, nie na sławie" - tłumaczył jeden z jego potomków. Niewielu jednak takim wyjaśnieniem zadowolił. stukam.pl