niedziela, 30 września 2012

Bez prawa wyłączności

Tego po prostu robić w Kościele nie wolno. Powiedział to jasno i bez owijania w bawełnę sam Jezus Chrystus. Nie wolno zawłaszczać dobra. Nie wolno czynić się "tym dobrym" i nie dopuszczać nawet możliwości, że ktoś inny, choć nie należy do naszego "towarzystwa", też może coś dobrego uczynić. Bo założony przez Pana naszego Jezusa Chrystusa Kościół jest wspólnotą, nie "towarzystwem", a tym bardziej nie jest grupą interesu, zajętą zabezpieczaniem maksymalnych korzyści.

Tak postępują nieudacznicy. Tak postępują ci, którzy sami nie potrafią się wystarczająco wykazać. Nie będąc wystarczająco dobrymi, nie starają się pracować nad własną świętością i doskonałością, lecz skupiają uwagę na deprecjonowaniu innych, na dowodzeniu, że ci inni nie są "prawdziwi". Tak postąpili Apostołowie. Sami przecież dali plamę, bo pozwolili się przyłapać na bezsilności wobec złego ducha. Nie potrafili go wypędzić. Dlatego tak bardzo ich drażniło, że ktoś oprócz nich, powołując się na Jezusa, złe duchy wyrzucał. A oni chcieli mieć monopol. Oni chcieli mieć etykietki jednych, autentycznych, zastrzeżonych w urzędzie patentowym i chronionych przez wszelkie możliwe prawa do własności intelektualnej, "prawdziwych" uczniów Chrystusa.

Jezus stanowczo się na takie działania nie zgodził. Nie pozwolił siebie i swojej nauki zawłaszczyć wąskiej grupce. Nie dał im certyfikatów i prawa wyłączności. Wręcz przeciwnie. Od razu zaczął mówić o zgorszeniu. O pozbywaniu się tego, co zgorszenie niesie. A zazdrość i bycie zazdrosnym to stuprocentowe powody do zgorszenia. "Zazdrościć lub nie życzyć bliźniemu łaski Bożej" to jeden z grzechów przeciwko Duchowi Świętemu. Jeden z tych, o których Jezus Chrystus powiedział, że nie będą odpuszczone.

Nikomu nie wolno zawłaszczać Kościoła i domagać się, aby wszyscy szli do zbawienia dokładnie tą samą ścieżką, co on. Ten, kto usiłuje tak robić, powinien pilnie zadbać o swoje sumienie. Bo jednym z największych sukcesów szatana jest doprowadzenie człow9ieka do takiego zafałszowania sumienia, że zaczyna sam siebie czynić miarą dobra. Każdy, kto próbuje w ten sposób klasyfikować ludzi, wskazując na siebie, jako dobrego, a innych wykluczając, jako złych według wziętych nie z Ewangelii, ale z ludzkich osądów, kryteriów, powinien jak najszybciej przemyśleć przypowieść Chrystusa o faryzeuszu i celniku w świątyni. Wszystko jedno, czy jest świeckim, czy duchownym, staje się powodem zgorszenia...

Jezus Chrystus nikomu w Kościele nie dał prawa do terroryzowania innych. Sam nigdy nikomu niczego nie narzucał. Nie łamał niczyjej wolnej woli. Nie łamał sumień, lecz starał się je formować. Nie pozwalał kamienować pod pozorem osądzania w imię Boże. A za nazywanie innych bezbożnikami zapowiedział karę ognia piekielnego... stukam.pl

sobota, 29 września 2012

Przepis

Plan na życie miał prosty i precyzyjny jak wnętrze smartfona.

- Będę pisarzem - odpowiadał wszystkim, którzy go na ten temat indagowali. - To znaczy będę żył z tego, że będę pisał - uściślał.

Realizacja planu okazała się jednak nieco bardziej skomplikowana. Pisał, to fakt. Pisał dużo i poruszał wiele tematów. Nie przekładało się to jednak na środki wystarczające na utrzymanie. Musiał imać się różnych innych zajęć, aby przeżyć.

Chodził więc wieczorami do lichej knajpy, w której przepłacał za alkohol, który o wiele taniej mógłby wypić w samotności (ale wtedy pozbawiłby się słuchaczy) i narzekał na niespełnienie oraz nieżyczliwość losu.

- Widocznie piszesz nie to, za co ludzie chcą zapłacić - powiedział mu kiedyś opryskliwie menel, rozdrażniony zbyt małą dawką mętnego wińska, jaką zdołał tego dnia zdobyć dla spragnionego organizmu.

To zdanie stało się dla niego czymś w rodzaju prywatnego objawienia. Zabrzmiało w jego uszach z dziwnym pogłosem i zapadło na stałe w mózgu, jako materiał do nieustannej obróbki.

Zmagał się z nim długo, tygodniami, miesiącami. Analizował od przodu i id tyłu, z boku, w poprzek i na ukos. Zaglądał do jego wnętrza i przyglądał mu się z rozmaitych dystansów.

Wreszcie jego wysiłek przyniósł efekt.

- Mam! - wykrzyknął od progu.

- Co masz? - zainteresowali się niechętnie niektórzy stali bywalcy lokalu.

- Mam przepis na książkę, za którą ludzie na pewno będą chcieli zapłacić.

- No? - zachęcił go menel, nieświadom swej wielkiej roli w dokonanym odkryciu.

- O, nie, nie, nie powiem wam, bo mi ukradniecie pomysł. Przekonacie się, o co chodzi, dopiero, gdy dzieło będzie gotowe.

- Kretyn - prychnął ktoś, z trudem podnosząc głowę z brudnego blatu stolika. - My jej i tak nie kupimy, bo wszystko przepijamy.

Wtedy menel znów wykazał się szczególnym darem.

- Pewnie napisze poradnik, jak zostać szubrawcem - mruknął i rozejrzał się po sali szukając niedopitych resztek w brudnym szkle. stukam.pl

piątek, 28 września 2012

I co teraz?

Gdy w ubiegłym roku pojawiły się pierwsze informacje o planach sprzedaży ITI i związanych z nim przedsięwzięć, zacząłem dociekać tu i ówdzie, jak długo ma szanse przetrwać w nowej sytuacji Religia.tv. Z informacji, jakie udało mi się zebrać, wynikało, że maksimum trzy lata. Zadałem wtedy w obecności jednego z ważnych hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce pytanie: "Co zaproponujemy ludziom po zniknięciu Religia.tv?".

Dzisiaj pytanie gwałtownie, z dnia na dzień, nabrało znaczenia, a przede wszystkim aktualności.

Czy się to komuś podobało, czy nie, Religia.tv była formą obecności Kościoła katolickiego w Polsce w sferze środków przekazu. Z prostej przyczyny - realizowali ją w zdecydowanej większości polscy katolicy. I adresowana była przede wszystkim do polskich katolików. Trafiała głównie do pewnej grupy członków Kościoła, o konkretnej i określonej wrażliwości. Do wyznawców Chrystusa postrzegających świat w taki, a nie inny sposób.

Rozumiem rozżalenie Szymona Hołowni, wyrażone w jego blogowym wpisie, zamieszczonym po ogłoszeniu decyzji o - jak się to dziś mówi - "wygaszaniu" stacji. Myślę, że ma rację, dając do zrozumienia, że Kościół, jako instytucja, zmarnował na polskiej ziemi okazję. Dodam od siebie - kolejną okazję, aby posłużyć się w swojej ewangelizacyjnej misji narzędziem, jakim są w dzisiejszym świecie media. Myślę, że ta zaprzepaszczona szansa obciąża konkretne sumienia. Wiele wskazuje na to, że następna nie pojawi się szybko. Ale stratę poniosła nie tylko instytucja Kościoła. Stratę poniosła wspólnota wiernych.

Nie brak takich, którzy nie kryją satysfakcji z powodu klęski, jaką kończy się kolejny medialny eksperyment podejmowany przez polskich katolików. Przypuszczam, iż nie zdają sobie sprawy z tego, że ich schadenfreude ostatecznie obróci się przeciwko nim.


Myślę, że warto im dedykować słowa, które usłyszą w najbliższą niedzielę we fragmencie Ewangelii odczytywanym podczas Mszy św. Słysząc od uczniów swoisty donos-przechwałkę: "Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy; i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami", Jezus odrzekł: "Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami".

W sferze mediów Kościół katolicki w Polsce jest na etapie intensywnego wycofywania się z kolejnych zajętych uprzednio pozycji. Można to ukrywać i opowiadać o "skracaniu frontu", ale fakty pozostają faktami. Po kolejnych znikających katolickich enklawach w środkach przekazu pozostaje pustka. Nikt nie próbuje ich czymkolwiek zastąpić.

Co gorsza, pozostają też ludzie, Zarówno ci, którzy byli odbiorcami - faktycznymi i potencjalnymi - likwidowanych mediów, jak i ci, którzy chcieli swoim zapałem i umiejętnościami służyć misji ewangelizacyjnej Kościoła. Jest paradoksem, że dzieje się to właśnie wtedy, gdy tyle mówi się na temat nowej ewangelizacji. stukam.pl

czwartek, 27 września 2012

Po co się chodzi do pracy?

Coraz częściej znajdujemy się ostatnio w sytuacjach, w których wnioskami w pełni uprawnionymi wydają się stwierdzenia: „Państwo nie zdało egzaminu”, „Państwo zawiodło”, „Państwo nie wypełniło swoich obowiązków”. Zwykle wypowiada się je tonem przesyconym rozczarowaniem, ale też bezradnością. Tak wypowiadają je liczni moi znajomi.

Nie trzeba być wielkim myślicielem, aby odkryć, że jako ludzie potrzebujemy życia społecznego. Nasza misja na ziemi ma charakter wspólnotowy. Rozumiemy też na ogół bez trudu, że każdą wspólnotę określa jej cel, a zatem kieruje się ona własnymi regułami.

Jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, „Niektóre społeczności, takie jak rodzina i państwo, odpowiadają bardziej bezpośrednio naturze człowieka. Są dla niego konieczne”. Po prostu potrzebujemy zarówno rodziny, jak i państwa.

Po co nam państwo? Po to, aby osiągnąć cele, które przerastają nasze indywidualne możliwości. Jesteśmy jako ludzie zobowiązani do współpracy dla dobra wspólnego. W procesie realizacji dobra wspólnego katolicka nauka społeczna przypisuje szczególną rolę państwu, jemu bowiem w skali całego społeczeństwa przysługuje „decydująca kompetencja autorytetu” i możliwość koordynowania interesów różnych wspólnot. Zasadę dobra wspólnego Kościół w swym nauczaniu uzupełnił zasadą solidarności oraz zasadą pomocniczości.

Jest też jeszcze jedna ważna zasada w katolickiej nauce społecznej. To zasada prymatu osoby ludzkiej. Nie człowiek jest dla państwa i społeczeństwa, ale państwo i społeczeństwo jest dla człowieka. Państwo, które, jak zwraca uwagę Katechizm, jest nie tylko instytucją, ale także społecznością, ma służyć człowiekowi. Nie odwrotnie.

Nic w tym dziwnego. Nie budzimy się codziennie z myślą, że będziemy przez najbliższe godziny poświęcać czas i siły na rzecz państwa. Jak niezwykle celnie zauważył niedawno nuncjusz apostolski w Polsce abp Celestino Migliore, „Nie po to chodzi się każdego ranka do pracy, aby zredukować dług publiczny czy płacić podatki potrzebne na finansowanie zadań publicznych. Chodzi się do pracy, aby móc realizować zamierzenia, potrzeby i marzenia rodziny”.

Abp Migliore zwrócił również uwagę, że rozwój danego kraju nie zależy w głównej mierze od działań podejmowanych przez jego rząd, ale od codziennych zachowań jego obywateli. „Oczywiście, rządy i instytucje państwowe mogą i powinny czynić swoje powinności, ale wydaje się, że jednak nie mają magicznej władzy zmieniania stanu rzeczy. Sposoby na rozwiązywanie kryzysu znajdują się poza sferą czysto ekonomiczną: są one w życiu społecznym, w pragnieniach i pasjach ludzi – to jest prawdziwą studnią, gdzie można czerpać wodę do wzrostu życia ekonomicznego” – stwierdził nuncjusz.

Myślę, że wtedy, gdy państwo nie zdaje egzaminu i zawodzi, naszą reakcją nie powinna być bezradność i rezygnacja. To nasze państwo i od nas zależy, czy spełnia swoje funkcje należycie, czy nie. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 26 września 2012

Pobłażanie swoim

To już jest zachowanie standardowe. A właściwie podwójnie standardowe. Proceder polega na tym, że ten sam gest, słowo, czyn, wykonane przez kogoś z "naszych" podlegają zupełnie innej ocenie na skali wartości niż wtedy, gdy przydarzyły się "waszym".

To, co w wykonaniu "waszych" jest zbrodnią, skandalem, łajdactwem, bandytyzmem, zrealizowane przez "naszych" jest drobną pomyłką, uchybieniem, drobiazgiem nie wartym dostrzeżenia, a może nawet czymś pozytywnym, tylko źle zrozumianym i zinterpretowanym. Zanikła gdzieś obiektywna wartość czynu. Jego wartość zależy od tego, kto go popełnił. "Nasz" czy "wasz". Całkowita relatywizacja wszystkiego.

Zdumiewające jest, jak wielkim powodzeniem taka postawa cieszy się wśród członków Kościoła. Staje się w wielu środowiskach kościelnych wręcz ćwiczeniem obowiązkowym. Miarą wiarygodności i zaangażowania w życie wspólnoty. Probierzem wierności i ortodoksji. Zasada brzmi krótko i zdecydowanie: "Swoim" należy zawsze pobłażać. "Im" nigdy nie odpuszczać. Niczego.

Jezus Chrystus nie stosował wobec "swoich" taryfy ulgowej. Zło nazywał złem, a dobro dobrem, niezależnie od tego, czy było ono dziełem kogoś z "naszych", czy kogoś z "waszych". Dzisiaj dla wielu po prostu by się nie sprawdził, jako katolik. stukam.pl

wtorek, 25 września 2012

Wyższość okna

Tłumaczył mi ktoś, że jeśli chodzi o poznawanie świata, to nowoczesne media niewiele z ludzkim życiu zmieniły. "Dawniej ludzie godzinami tkwili w oknie, by z braku lepszego zajęcia, podpatrywać, co robią ich sąsiedzi, znajomi, nieznajomi. Teraz robią to samo, tyle że za pośrednictwem telewizora, komputerowego monitora albo telefonu komórkowego" - dowodził, machając mi przed nosem smartfonem z górnej półki.

Początkowo byłem skłonny zgodzić się z tą tezą. Ale jednak po chwili zastanowienia stwierdziłem, że nie jest ona prawdziwa. "To nie tak" - powiedziałem. "Jest kwestia znużenia przewidywalnością" - wyjaśniłem, widząc pytające spojrzenie.

"Słusznie" - podjął mój rozmówca. "Bogactwo możliwości technicznych, jakie niosą nowoczesne media..." - zaczął kolejny wywód.

"Źle mnie zrozumiałeś" - przerwałem mu, zanim zdążył się rozkręcić. "Mówię o wyższości okna nad wszystkimi tymi urządzeniami".

"Wyższości okna?" - ze zdumienia odłożył smartfona na blat.

"Właśnie tak" - pokiwałem głową z przekonaniem. "Wbrew pozorom, okno gwarantowało więcej niespodzianek niż media. One są nużąco przewidywalne. Wystarczy ich poużywać przez kilka dni i już wiadomo, co, kiedy i które z nich powie, pokaże, w jakim tonie skomentuje. A w oknie, chociaż wiele wydarzeń powtarzało się codziennie i regularnie, jednak zawsze była nadzieja, że wydarzy się coś nadzwyczajnego. Coś poza formatem. No i rzeczywiście się co jakiś czas zdarzało...".

Nim skończyłem mówić, wziął znów do ręki swój smartfon i zerknął na jakiś nagłówek. "Mów, mów' - pomachał dłonią w moją stronę. "Tylko sprawdzam, czy Iksiński znów zmieszał z błotem Kowalskiego...". stukam.pl

poniedziałek, 24 września 2012

O lampie

Jezus powiedział do tłumów: "Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz stawia na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma". (Łk 8,16-18)

Prawda i wiara są jak światło lampy. Nie są po to, aby je skrywać. Nie są po to, aby ktoś je uważał za swoją własność. Nawet jeżeli ktoś jest właścicielem lampy, to nie jest właścicielem światła, które ona daje. Światło jest przeznaczone dla wszystkich. Jest darem przeznaczonym dla każdego człowieka.

Prawdą i wiarą trzeba się dzielić. Nie wolno ich ukrywać przed innymi. Nie wolno postępować tak, jak niektórzy kolekcjonerzy arcydzieł, którzy oglądają je w osamotnieniu, a przed wszystkimi pozostałymi zamykają w sejfach. Nie wolno traktować prawdy i wiary jak cennego łupu, do którego nie dopuszcza się nikogo albo tylko wybranych. Prawda i wiara nie są przeznaczone dla ograniczonego grona. Obowiązkiem ucznia Jezusa Chrystusa jest głosić je wszystkim i wszędzie. Taka jest jego misja na tym świecie.

Zdarza się, że kolekcjoner zazdrośnie strzeże przed oczami świata nie rzeczywistego arcydzieła, lecz jego podróbkę. Zdarza się też, że ludzie za wiarę i prawdę biorą ich namiastki albo fałszywe kopie. Jeśli w dodatku zamykają je w szafie pancernej egoizmu, być może zbyt późno przekonają się, że zamiast pięknej perły obdarzali zachwytem kawałek plastiku. Zostaną pozbawieni złudzenia, na którym być może przez lata budowali swoje życie. Zostanie im zabrane nawet to, co im się wydawało, że mają. Zostaną z niczym. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 23 września 2012

Sytuacyjność

Z coraz większym niepokojem obserwuję ujawniające się w tak licznych obecnie (nie tylko dzięki internetowi) dyskusjach zjawisko. Okazuje się, że ogromna część ich uczestników zatraciła świadomość istnienia reguł ogólnych, które należy stosować w konkretnych sytuacjach.

Ćwiczę to od pewnego czasu na Facebooku. Zamieszczam jakąś myśl mającą charakter zasady ogólnej, znajdującej zastosowanie w wielu życiowych sytuacjach. Niemal natychmiast pojawiają się próby potraktowania jej przez wielu fejsbukowiczów wyłącznie jako głos dotyczący którejś z aktualnych "gorących" spraw. Każdą wypowiedź mnóstwo ludzi usiłuje koniecznie umieścić wyłącznie w odniesieniu do konkretnej sytuacji, nie dopuszczając (jakby?) możliwości istnienia dzisiaj zasad ponad sytuacyjnych. Wygląda mi to na cichy, ale wielki sukces etyki sytuacyjnej.

Myślę, że między innymi dlatego Kościół, głoszący zasady ogólne, które należy stosować zawsze, a nie zależnie od sytuacji, nie znajduje posłuchu. Mnóstwo ludzi oczekuje od niego nie zasad, porządkujących całą rzeczywistość, lecz wyrywkowych ocen konkretnych zdarzeń i zachowań. stukam.pl

sobota, 22 września 2012

Zbiór efektów wtórnych

Kilka dni temu nuncjusz apostolski w Polsce abp Celestino Migliore do wychowawców seminaryjnych powiedział m. in., że dziś potrzeba bardziej niż kiedykolwiek chrześcijan, którzy wierzą w Chrystusa; potrzeba ich bardziej, niż osób, które na wszelkie sposoby wychwalają chrześcijaństwo i bronią chrześcijańskiej kultury i moralności, choć to oczywiście też jest ważne.

"Aby mieć takich właśnie chrześcijan, musimy formować kapłanów nie tylko na „obrońców” chrześcijaństwa, ale przede wszystkim na ludzi, którzy jako pierwsi wierzą w Chrystusa" - dodał.

Cytował też Rémi Brague'a, który jest przekonany, że cywilizacja chrześcijańskiej Europy została zbudowana przez ludzi, których celem wcale nie było budowanie „cywilizacji chrześcijańskiej”, lecz raczej zbudowali ją ludzie, którzy po prostu chcieli głęboko wierzyć w Chrystusa i zachowywać się w sposób spójny z tą wiarą.

"Taką Europę zawdzięczamy tym ludziom, którzy wierzyli w Jezusa Chrystusa, a nie osobom, które wierzyły jedynie w pewien system wartości i instytucji społecznych przyniesionych przez chrześcijaństwo. On sam tych pierwszych nazywa „chrześcijanami”, a tych drugich – „chrystianistami”...".

Powiedział też rzecz oczywistą i banalną, o której dzisiaj chyba wielu zapomniało:

"Chrystus nie przyszedł, aby tworzyć nową cywilizację, ale aby zbawić ludzi wszystkich kultur. To, co nazywamy „cywilizacją chrześcijańską”, nie jest niczym innym, jak pewnym całościowym zbiorem efektów wtórnych, jakie osobista wiara w Chrystusa wnosi w kulturę danej społeczności. Takie skutki niekiedy pomagają ukonkretnić wiarę w Jezusa, ale też jest prawdą, że często są związane z warunkami czasowymi i budzą ryzyko zamiany osobistej wiary w Jezusa na przywiązanie do tradycji czy systemów, które de facto są już mocno skostniałe".

Nie dalej, jak wczoraj, Benedykt XVI tłumaczył francuskim biskupom:

„Rozwiązywania diecezjalnych problemów duszpasterskich nie można ograniczać do kwestii organizacyjnych, jakkolwiek są one ważne – mówił Ojciec Święty. – Zachodzi niebezpieczeństwo, że położy się nacisk na dążenie do skuteczności przez swoistą «biurokratyzację duszpasterstwa», skupiając się na strukturach, organizacji i programach, które mogą stać się «odniesieniem dla samych siebie». Miałyby one wówczas niewielki wpływ na życie chrześcijan, którzy oddalili się od regularnych praktyk. Ewangelizacja wymaga natomiast wyjścia od spotkania z Panem w modlitewnym dialogu, a następnie skupienia się na świadectwie dawanym, by pomóc naszym współczesnym rozpoznawać i odkrywać znaki obecności Boga”.

Nie ma co udawać. Zajmowanie się "zbiorem efektów wtórnych" w imię skuteczności "duszpasterskiej" idzie nam o wiele lepiej, niż prowadzenie ludzi do spotkania z Bogiem i osobistej wiary w Jezusa Chrystusa, którzy przyszedł zbawiać, a nie tworzyć nową cywilizację. Rola strażnika systemu wartości może się jawić jako atrakcyjniejsza niż misja świadka Jezusa Chrystusa, który kazał kochać nieprzyjaciół i  jadał nawet w domach ludzi kolaborujących z okupantem... stukam.pl

piątek, 21 września 2012

Prawo do zapomnienia

Precz z moich oczu!... posłucham od razu,
Precz z mego serca!... i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!... nie tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.

Tak pisał wieszcz w roku 1823 "Do M...". No tak, ale wtedy jeszcze nikt nie promował w Europie "prawa do bycia zapomnianym".

"Każdy powinien mieć prawo do bycia zapomnianym, czyli do skasowania tego, czego już nie chcemy, aby inni o nas wiedzieli". Tak uważa Komisje Europejska, która chce wprowadzenia kolejnej regulacji prawnej, dotyczącej przetwarzania danych osobowych. Przedsiębiorcy i spece od sieci mają wątpliwości, czy da się taki pomysł wyegzekwować. Jak twierdzi jeden mój znajomy znawca, "Internet nie zapomina". On powiada, że jeśli coś raz zostanie wrzucone do Internetu, nie ma sposobu, aby ze stuprocentową gwarancją to coś z sieci "zniknąć".

Uświadomiłem sobie, że "prawo do bycia zapomnianym" w przedstawionym wyżej rozumieniu nie jest niczym nowym wśród ludzkich oczekiwań. Czyż niejeden mąż nie chciałby, aby żona wreszcie przestała mu wypominać to czy tamto? A i niejedna kobieta chciałaby, żeby niektóre fakty z jej życiorysu wyparowały.

Ludzie z "prawem do bycia zapomnianym" niejednokrotnie mylą przebaczenie. Wychodzi to za każdym razem przy okazji jakichś bolesnych rocznic.

Coraz częściej odkrywam, że również od Boga ludzie domagają się, aby zapomniał o ich złych czynach. Przebaczenie już im nie wystarcza.

Może po prostu nie rozumiemy, na czym polega przebaczenie? stukam.pl

czwartek, 20 września 2012

Chodzi o ludzi

Tego samego dnia trafiły do mediów i wywołały wielkie poruszenie w całym kraju dwie informacje o śmierci dzieci. Jedna mówiła o śmierci chorego na rdzeniowy zanik mięśni Dawida. Druga dotyczyła śmierci w ciągu niespełna trzech miesięcy aż dwójki dzieci z jednej rodziny zastępczej.

Dawid od urodzenia zmagał się z bardzo ciężką i nieuleczalną chorobą o podłożu genetycznym. Lekarze dawali mu najwyżej sześć lat życia. Tymczasem Dawid miał w sobie wyjątkową siłę. Jak podawały media, nie był w stanie poruszać się samodzielnie, choroba pustoszyła organizm (pod koniec życia ważył zaledwie 10 kg), ale „żył najlepiej, jak można było - uczył się w warunkach domowych, chętnie podróżował”. Stał się bohaterem, którego życie śledziły tysiące ludzi.

Mimo nieuleczalnej choroby chłopiec miał swoje marzenia. Dwa największe, dzięki życzliwości wielu osób, udało się zrealizować. Był fanem Realu Madryt, a jego ulubieńcem stał się piłkarz Iker Casillas Fernández. Dawid bardzo chciał się z nim spotkać. I to jego marzenie dzięki zainteresowaniu i życzliwości wielu osób zostało spełnione. Spotkał się ze swoim idolem podczas treningu reprezentacji Hiszpanii w Gniewinie. Na własne oczy zobaczył też podczas Euro 2012 w Kijowie zwycięstwo Hiszpanii. Po śmierci Dawida wśród mnóstwa wpisów na jego profilu na Facebooku pojawił się między innymi taki: „Wyrazy szacunku dla rodziców. Zrobiliście wszystko i znacznie więcej - w swoim wieku Dawid przeżył to, czego wielu nigdy nie doświadczy”.

Najprawdopodobniej autor tego wpisu nieświadomie napisał między innymi o dwójce dzieci, których śmierć wywoływała przerażenie nawet na twarzach relacjonujących wydarzenia dziennikarzy. Pięcioletnie Klaudia i jej trzyletni brat nie mieli tyle szczęścia co Dawid. Szukali go w rodzinie zastępczej, w której wraz z trójką swojego rodzeństwa zostali umieszczeni w styczniu tego roku. Ale zamiast szczęśliwego dzieciństwa, znaleźli bicie, znęcanie się nad nimi i śmierć z rąk tych, którzy mieli im zastąpić biologicznych rodziców. Rodzice zastępczy pięciolatki i trzylatka usłyszeli zarzuty. Oboje przyznali się do winy.

Historie całej trójki dzieci, to także historie ludzi, którzy znaleźli się w ich otoczeniu. Losem Dawida, oprócz rodziców, interesowały się tysiące zatroskanych o niego ludzi w całym kraju. W życiu dwójki maluchów z rodziny zastępczej niczego niepokojącego nie zauważyli nawet najbliżsi sąsiedzi i pracownicy państwowych służb, którzy o ich losie zdecydowali.

W obydwu przypadkach chodzi o ludzi. Aż ludzi i tylko ludzi. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 19 września 2012

Z cyklu "niewinne zabawy"

Niedawno media donosiły, że katolickie szkoły cieszą się w Polsce wielkim nie tylko powodzeniem, ale również zaufaniem ze strony rodziców. Dlatego mimo niżu nie mają kłopotów z naborem. Wręcz przeciwnie, trzeba się nieźle postarać, żeby się do nich dostać.

Nie kryłem satysfakcji z tego faktu. Od dawna zresztą jestem zwolennikiem poglądu, że w naszym kraju powinno istnieć silne szkolnictwo "elitarne", czyli przygotowujące przyszłe elity, w tym również rządzące, i że w w dużej mierze powinno to być szkolnictwo katolickie, a także kościelne (bo to nie jest zawsze to samo, tak samo, jak z mediami).

Swawolne zabawy w w salezjańskim gimnazjum, nagłaśniane od kilku dni, z pewnością nie przyczynią się do wzrostu zaufania rodziców do katolickich i kościelnych szkół. Zwłaszcza, że mają one szereg dziwacznych podtekstów, a niektóre (na przykład ta widoczna na dostępnym w sieci filmiku) wyglądają na karykaturę niektórych kościelnych obrzędów. Zaś widoczna w tym filmie zakonnica ze względu na swoje zachowanie zapewne ma szanse stać się prototypem bohaterki kolejnego "Drewnianego różańca" lub "Sióstr magdalenek".

Przerażające jest to, że bezmyślność kilku działających w imieniu Kościoła osób potrafi w krótkim czasie zniszczyć długotrwały, wieloletni wysiłek setek i tysięcy "robotników na niwie Pańskiej".

"Niewinne zabawy" w salezjańskim gimnazjum będą negatywnie procentowały bardzo długo. Będą mogły być użyte przeciwko nie tylko instytucjom kościelnym i katolickim, ale przeciwko wierze głęboko zaangażowanych w nią ludzi. Dokładnie w kontekście czytanego w minioną niedzielę fragmentu Listu św. Jakuba Apostoła o wierze i uczynkach...

"Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz, lecz także i złe duchy wierzą i drżą" - czytamy w Liście św. Jakuba. Lecz to drżenie nie przeszkadza im działać tak, jak w tym salezjańskim gimnazjum. stukam.pl

wtorek, 18 września 2012

Niewiele

W czasach zalewu słów coraz częściej okazuje się, że ludzie poszukują tego jednego, konkretnego zdania, tych kilku sformułowań, które będą na tyle dobitne i treściwe, aby stać się dla nich oparciem i wskazówką. Mają jednak problemy nie tylko z ich znalezieniem, ale również z identyfikacją, dostrzeżeniem, uświadomieniem sobie, że tak potrzebny im przekaz, właśnie do nich dotarł.


W potopie rozcieńczonych treści i rozwodnionych prawd nie wychwytują tego, co jest dla nich przeznaczone, nie orientują się, że są adresatami przesłania. Rozglądają się pogubieni, niepewnie pytają wzrokiem "to do mnie?".


Taka sytuacja jest poważnym kłopotem dla głoszących Dobrą Nowinę o zbawieniu. Słuchacze coraz częściej nie wiedzą, że są słuchaczami. Że to o nich chodzi. stukam.pl

poniedziałek, 17 września 2012

Nie jestem godzien

Gdy Jezus dokończył wszystkich swoich mów do ludu, który się przysłuchiwał, wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu sługę.

Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: "Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył - mówili - kocha bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę". Jezus przeto wybrał się z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyjaciół z prośbą: "Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź», a przychodzi; a mojemu słudze: «Zrób to», a robi".

Gdy to Jezus usłyszał, zadziwił się i zwracając się do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: "Powiadam wam: Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu". A gdy wysłani wrócili do domu, zastali sługę zdrowego. (Łk 7,1-10)

Jedno wydarzenie, a wiele tematów. Oto Jezus pokazał moc swego słowa, uzdrawiając na odległość. Ale też niebagatelną kwestią w tym cudzie jest postawa setnika, który był głęboko przekonany, Jezus może wszystko swym słowem uczynić.

Uzdrowienie sługi setnika dowodzi też jasno, że ma sens i jest skuteczna modlitwa nie tylko we własnej intencji, ale jednych ludzi za drugich. Być może sługa setnika nawet nie znał Jezusa, nie wiadomo, czy w Niego wierzył, a jednak został uzdrowiony, bo ktoś wstawiał się za nim u Chrystusa.

Dużej wagi tematem, który pojawił się przy okazji tego zdarzenia, jest możliwość przyjęcia wiary w Jezusa nie tylko przez potomków Narodu Wybranego, ale również przez pogan. Chrystus nie ma nic przeciwko temu, aby wierzył w Niego przedstawiciel innego narodu,. Mało tego - chwali jego wiarę!

Zwróćmy jednak dzisiaj uwagę na pewien rys charakterystyczny wiary setnika. Jego wiara, choć tak silna, że aż wzbudziła podziw Jezusa, jest pełna pokory. Setnik swoją postawą przypomina, że wiara w Chrystusa nie jest powodem do przywilejów, do wynoszenia się nad innych. Prawdziwa wiara zawsze jest połączona z pokorą. Bo jak napisał o. Anzelm Grün OSB, pokora jest „wyrazem doświadczenia Boga i istoty naszej własnej osobowości oraz zdolnością zniżenia się do własnej ziemskości”. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 16 września 2012

Fałszywcy

Wrócił wyraźnie wzburzony.

- Tak być nie może, to się nie godzi. Nie wolno tak mamić i oszukiwać ludzi... - mamrotał, zgrzytając zębami.

Podpytywany nie chciał jednak podać żadnych szczegółów, co go doprowadziło do takiego stanu.

- Tego nie wolno tak zostawić. Ze względu na tych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że są wykorzystywani. Że co prawda słyszą to, co chcą słyszeć, ale nic z tego dla nich nie wynika...  - mówił bardziej do siebie, niż do kogokolwiek ze słuchaczy.

Wreszcie, indagowany, wielokrotnie pytany, przyciskany do ściany, opowiedział, czego był świadkiem i w czym brał udział.

- Moim zdaniem, jeżeli ktoś kreuje się na lidera wykluczonych, a zamiast zrobić cokolwiek, aby ich z tego wykluczenia wyrwać, jeszcze ich w nim utwierdza, spycha ich głębiej w bagno, w którym i tak siedzą po dziurki w nosie, bo chce po ich głowach samemu wspiąć się na wyżyny, to taki ktoś jest szubrawcem, oszustem, kimś gorszym niż fałszywy prorok - rozgrzewał się coraz bardziej.

Rozejrzał się dokoła wściekłym wzrokiem.

- Nie wolno wykorzystywać ludzkiego nieszczęścia, ludzkiej niezaradności, a niejednokrotnie zwykłej niewiedzy, aby cynicznie robić z innych swoich zwolenników i popleczników. Nie wolno być fałszywcem i trzymać ludzi niczym rozjuszone byki przed korridą, po to, aby wykorzystywać ich ból, cierpienie, ich krzywdę dla własnej kariery, dla swoich sukcesów, dla prywatnej, egoistycznej korzyści! - niemal krzyczał.

Wszyscy patrzyli na niego z aprobatą. No, prawie wszyscy. Mały, chuderlawy, co siedział dotychczas nieruchomo na parapecie, nagle odwrócił twarz od szyby i powiedział cicho, a jednak zdumiewająco wyraźnie i słyszalnie dla wszystkich:

- Ej, ty, obrońca wykluczonych. Trzeba to było tam powiedzieć, a nie nam tu głowę zawracać... My to wiemy. stukam.pl

sobota, 15 września 2012

Odpowiedź

Nic nowego. Zderzasz się ze złem. Dotyka cię osobiście, lub tylko jesteś świadkiem. Sprzeciwiasz się. Nie chcesz się godzić na zło. Badasz więc możliwości, jak mu się skutecznie przeciwstawić. Nie czynisz różnicy, między przeciwstawianiem się złu, a zaradzeniem mu. Utożsamiasz.

Twoje analizy przynoszą kłopotliwy wniosek. Możesz się przeciwstawić złu tylko w jeden sposób. Złem. Nie potrafisz znaleźć innej drogi. Być może w danym momencie w tej konkretnej sytuacji rzeczywiście nie ma innej metody. Nie chcesz czekać. Nie chcesz patrzeć, jak zło trwa i coraz bardziej triumfuje. Decydujesz się na odpowiedź.

Być może nawet uda ci się jakąś podłością pokonać to jedno zło. Ale co ze złem, którego zostało użyte jako środek? Skoro za jego pomocą udało się pokonać inne zło, najprawdopodobniej jest większe od tamtego. Myślisz, że masz nad nim władzę? To złudzenie. Ono ma władzę nad tobą.

Krzyczysz, że nie było innego sposobu. Że w tej konkretnej sytuacji zasada "Zło dobrem zwyciężaj" nie znalazła zastosowania. Że ni było dobra, które mogłoby przezwyciężyć zło.

A gdzie jest dobro, które pokona zło użyte przez ciebie? Widzisz je? A może właśnie ktoś w tej chwili na twoje zło odpowiada kolejnym, jeszcze większym złem?

Zasada "oko za oko, ząb za ząb" nie jest skutecznym sposobem przeciwstawiania się złu. To już dawno odkryto. A jednak wciąż się do niej odwołujesz. Nie pamiętasz, że gdy kończą się oczy i zęby, przychodzi pora na głowy i serca. Przegrywasz. Dajesz błędną odpowiedź. stukam.pl

piątek, 14 września 2012

Grzech z pokładu

Właśnie się dowiedziałem, że nagle, z chwili na chwilę, gwałtownie przybyło na świecie grzeszników. Przybyło ich nawet wśród moich współziomków. Media, w tym również katolickie i kościelne, bębnią od godzin, że "Benedykt XVI nazwał handel bronią grzechem ciężkim". Podobno zrobił to w rozmowie z dziennikarzami na pokładzie samolotu lecącego do Libanu.

A ja mam wśród obywateli miejscowości, w której mieszkam, ludzi pracujących w istniejącej tu fabryce broni i zapewne niektórzy z nich zajmują się sprzedawaniem wyrobów tego ważnego dla miasta zakładu pracy. Wielu z nich znam osobiście, choć raczej nie dociekam, czym konkretnie zajmują się w wojskowej fabryce. Obawiam się jednak, że gdyby poważnie potraktować medialny przekaz, gwałtownie wzrosłaby mi wśród znajomych i współmieszkańców liczna ciężkich grzeszników.

Pojęcia nie mam, co naprawdę powiedział Papież podczas lotu do Libanu. Mogę się jedynie domyślać, że jeśli mówił w ogóle o handlu bronią w kontekście grzechu, to odnosił do do konkretnej sytuacji w Syrii. Ale nie wiem tego na pewno. Wiem natomiast, że kolejny raz wokół papieskich rozmów z dziennikarzami w samolocie powstaje zbędne zamieszanie.

Dziwię się jednak, że te nieprecyzyjne wiadomości powtarzają, a nawet uwypuklają tytułami, media kościelne. Mam wrażenie, że nie zdają sobie sprawy ze znaczenia, jakie ma dla wielu ludzi opublikowane w katolickim, firmowanym przez Kościół serwisie internetowym sformułowanie "Benedykt XVI potępia fundamentalizm, handel bronią i szerzenie nienawiści" albo "Papież nazwał handel bronią ciężkim grzechem"... stukam.pl

czwartek, 13 września 2012

Co ma kultura do nowej ewangelizacji?

Wędrując po Polsce nieustannie natrafiam na dowody ogromnej kulturotwórczej i cywilizacyjnej roli Kościoła. Wczytując się w dzieje nawiedzanych miejscowości raz po raz dowiaduję się, że ich istnienie jest nierozłącznie związane z historią wspólnoty wiary na danym terenie. To ona wielokrotnie fundamentem rozwoju miejscowej społeczności, jej powodzenia, osiągnięć, sukcesów.

Ale nie chodzi tylko o przeszłość. W wielu małych miejscowościach przekonałem się, że Kościół nadal jest głównym, a bywa, że jedynym ośrodkiem kulturotwórczym dla mieszkającej na danym terenie społeczności. Często kulturotwórczą rolę pełni razem z miejscową szkołą, strażakami, czy następcą dawnego domu kultury. Byłem w wielu miejscowościach, w których taka współpraca jest czymś oczywistym i nikomu nie przychodzi do głowy marudzić na temat klerykalizacji lokalnego życia. Wręcz przeciwnie, ludzie cenią sobie fakt, że parafia podejmuje się również misji w sferze kultury i cywilizacji. Nie tylko nikomu nie przeszkadza, że wspólnota połączona wiarą jest aktywnym uczestnikiem wszystkich sfer życia lokalnej społeczności. Jej aktywność jest oczekiwana i pożądana. Jest po prostu potrzebna i pożyteczna.

Podczas moich podróży przekonałem się, że o ile w małych społecznościach sytuacja wygląda tak, jak to przed chwilą opisałem, to w większych miejscowościach nie jest już tak łatwo. Nie znaczy to, że Kościół w polskich miastach całkiem zrezygnował ze swej kulturotwórczej i cywilizacyjnej roli. Jego aktywność na tym polu ma jednak coraz częściej charakter marginalny i uboczny. Parafie w miastach stanowią coraz częściej w pewnym sensie zamknięte enklawy, których wpływ na całość życia lokalnej społeczności, okazuje się znikomy. Funkcjonują zajęte własnym życiem, w zbyt małym stopniu łącząc swoja aktywność ze sprawami całej społeczności. A lokalni liderzy nie traktują ich po partnersku, lecz co najwyżej instrumentalnie, usiłując od czasu do czasu wykorzystać do własnych partykularnych celów.

Myślę, że powrót Kościoła do pełnienia kulturotwórczej i cywilizacyjnej roli także w tych miejscach, gdzie został z niej usunięty lub sam się wycofał, powinien być jednym z elementów nowej ewangelizacji w Polsce. Kulturę, cywilizację buduje się na fundamencie wartości. Bez nich cała budowla okazuje się niestabilną prowizorką, a nie bezpiecznym domem, w których każdy ma zapewnione miejsce. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 12 września 2012

Degeneracja

Stara jak świat prawda, że ryba psuje się od głowy, radykalne egzemplifikacje uzyskuje w życiu grup ludzkich. Każda grupa, społeczność, której liderzy nie spełniają elementarnych wymogów, jakie na nich spoczywają, gdzie następuje degeneracja elit z powodu zaliczania do nich ludzi przypadkowych lub wręcz niewłaściwych, w sposób nieunikniony znajduje się w kryzysie i po równi pochyłej z coraz większą szybkością zmierza do upadku.


Dotyczy to również, a może raczej w sposób szczególny, takich społeczności, jak Kościół. We wspólnotach, których spoiwem winna być wiara, rola liderów jest szczególnie ważna, a sposób jej realizacji w ogromnej mierze zależy od osobowych cech ludzi, którym zostaje ona powierzona. To one decydują w tak delikatnej sferze, jak rzeczywiste życie wiarą nie tylko dla siebie, ale dla społeczności. Od tego, w jakim stopniu wiara przenika egzystencję liderów, elit, w znacznej mierze zależy sposób, w jaki przenika ona codzienność wszystkich członków wspólnoty.


Św. Paweł Apostoł jasno napisał w Pierwszym Liście do Tymoteusza: "Prezbiterzy, którzy dobrze przewodniczą, niech będą uważani za godnych podwójnej czci, a najbardziej ci, którzy trudzą się głoszeniem słowa i nauczaniem". Nie ma tu nakazu szacunku ze względu na samo pełnienie funkcji. Jest wyraźne wskazanie, że wielką czcią należy otaczać tych, którzy "dobrze przewodniczą". A kilka linijek dalej jest ostre w treści zalecenie: "Na nikogo rąk pospiesznie nie nakładaj", umieszczone w kontekście cudzych grzechów.


Złe duchowieństwo doprowadziło już do załamania niejeden Kościół lokalny. I pewnie jeszcze niejeden doprowadzi. stukam.pl

wtorek, 11 września 2012

Podtapianie

Jest grupa ludzi, którzy mają szczególną umiejętność (bo talent, w sensie dar Boży, to z pewnością nie jest). Potrafią wszystko, z czym się zetkną, podtopić.

Do podtapiania, które w rzeczywistości jest skutecznym sposobem torpedowania wszystkiego, co narusza ich wewnętrzny i zewnętrzny spokój, używają słów i pozornej aktywności. Organizują dziesiątki spotkań, dyskusji, paneli, debat, konferencji, sesji itp. Jedynym efektem tych działań jest potop słów, który sięga nawet najlepszym pomysłom i inicjatywom powyżej uszu, sprawiając, że muszą się śmiesznie poruszać, z trudem łapiąc oddech.

Podtopiona myśl wygląda zabawnie i żałośnie zarazem. Nie rozwija się, nie inspiruje, nie pcha świata i ludzkości do przodu. Przestaje być groźna.

Patrzę na mój Kościół i z coraz bardziej wybałuszonymi oczami bezradnie obserwuję tabuny podtapiaczy, znęcających się nad tak zwaną nową ewangelizacją. Ileż oni już naprodukowali papieru, plików elektronicznych, zebrań i narad, w których niknie, niczym w groźnych wirach i odmętach, sama istota rzeczy. Ileż natworzyli funkcji i stanowisk, iluż nagle odkryło w sobie pokłady wiedzy specjalistycznej na ten temat. Jak namnożyli ankiet, formularzy i kwestionariuszy.

A nowa ewangelizacja ledwo dyszy, przytłoczona brakiem przestrzeni, powietrza i ducha. Resztką sił wychyla głowę z topieli, w którą jest spychana. Jeszcze zanim się na dobre zaczęła. stukam.pl

poniedziałek, 10 września 2012

Czas na działanie

W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: "Podnieś się i stań na środku". Podniósł się i stanął.

Wtedy Jezus rzekł do nich: "Pytam was: Czy wolno w szabat dobrze czynić, czy wolno źle czynić? życie ocalić czy zniszczyć?" I spojrzawszy wokoło po wszystkich, rzekł do człowieka: "Wyciągnij rękę". Uczynił to i jego ręka stała się znów zdrowa.

Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, co by uczynić Jezusowi. (Łk 6,6-11)


Jak zwraca uwagę jeden z komentarzy biblijnych, faryzeusze mieli własną wykładnię Prawa. Według niej, jeśli coś nie zagrażało bezpośrednio życiu człowieka, można było poczekać z rozwiązaniem problemu, aż minie szabat.

Choroba ręki człowieka, który znalazł się w szabat w synagodze, nie była bezpośrednim zagrożeniem jego życia. A jednak Jezus go uzdrowił. Podważył dotychczasową ludzką interpretację Bożego Prawa. Nic dziwnego, że doprowadził do szału tych, którzy się z nią identyfikowali, którzy czuli się jej autorami i strażnikami.

W tle opisanego wydarzenia znajduje się niezwykłej wagi pytanie. Czy człowiek może i powinien wyznaczać Bogu czas na Jego działanie? Czy może Mu narzucać, kiedy ma interweniować, a kiedy ma się powstrzymać? To pytania aktualne w każdej epoce, ponieważ ludzie raz po raz podejmują próby wyznaczania Bogu właściwych momentów, w których ma się włączyć w ich życie, kiedy powinien włączyć się w dzieje człowieka.

Jezus uzdrawiając w szabat podwójnie pokazał, kim jest. Pokazał, że jest Synem Bożym. Nie tylko uczynił cud, ale udowodnił, że jest Panem szabatu, że do Niego, jako do Boga, należy decydowanie o ostatecznej interpretacji Prawa. Przypomniał ludziom, że nie są oni właścicielami Prawa. Jasno dał do zrozumienia, że nie do ludzi należy decydowanie, co jest dobre, a co nie, ani kiedy jest właściwa chwila na czynienie dobra. Takie kompetencje ma tylko Bóg. Bóg, który jest miłosierny. Który lepiej od człowieka wie, kiedy jest czas właściwy na Jego interwencję. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 9 września 2012

Odwróceni

Nie twierdzę, że człowiek nie ma prawa zmieniać poglądów. A jednak, gdy widzę polityków, którzy zmieniają przynależność partyjną z taką łatwości, jakby się przesiadali z samochodu do samochodu, mam mieszane uczucia. Mam też poważne problemy z obdarzeniem takich polityków zaufaniem.

Szczególnie niepokoi mnie, gdy zmiany poglądów politycznych dokonują się w błyskawicznym tempie w kierunku opozycja - partia rządząca lub odwrotnym. Zawsze w takich sytuacjach mam ochotę postawić pytanie o wierność.

Jeszcze bardziej chciałbym je zadać politykom, którzy opuszczają te ugrupowania, które reprezentowali podczas wyborów i jako ich reprezentanci otrzymali mandat społeczny. W jaki sposób traktują swoich wyborców? Ludzi, którzy głosowali na nich, jako na reprezentantów grupy, z której poglądami się w jakiś sposób identyfikowali.

Spektakularne transfery polityczne być może są atrakcyjne medialnie. Dla mnie są znakiem poważnego kryzysu, zmierzającego do upadku tak zwanej klasy politycznej. Bo dla wielu stają się one argumentem za premiowaniem mandatem zaufania ludzi spełniających warunek "bierny, mierny, ale wierny"... stukam.pl

sobota, 8 września 2012

Wódz

- Czy prawdziwy wódz może straszyć swój lud zagrożeniami, które czyhają na zewnątrz twierdzy, w której się wraz z nim zamknął i zachęcać ludzi do biernej wegetacji aż do śmierci w niesławie? - zapytał zapalczywie chłopak w wytartej bluzie z kapturem.

- Wódz? Nie - padła zwięzła odpowiedź.

A po chwili nadeszło uzupełnienie:

- Tak postępuje fałszywy prorok, sekciarz, który nie głosi idei, lecz lansuje samego siebie. Ktoś, kto nie potrafi odróżnić osobistej nieudolności od wartości myśli, za którą chcą iść setki i tysiące. Tak postępuje ktoś, kto być może porwał kiedyś lud słowami, ale gromadził ich nie wokół wielkiej sprawy, lecz wokół swojej zakompleksionej małości. A talent docierania do ludzi i prowadzenia ich wykorzystał dla dopieszczanie swego ego, zamiast dla ich wspólnego dobra i przemieniania świata na lepsze. Taki udawany wódz jest w stanie długo zwodzić ludzi, ale zawsze nadchodzi moment, w którym dochodzi do ściany, pustej i obcej mu, jak cały ten tłum, który za nim podąża...

- A prawdziwy wódz? Co robi w chwili, gdy ze wszystkich stron nadciągają w przeważającej liczbie wrogowie, zmuszając jego i lud do zamknięcia się w obleganej twierdzy, jako ostatnim punkcie oporu?

- Prawdziwy wódz, przywódca w pełnym tego słowa znaczeniu, nie traktuje twierdzy jako ostatniego punktu oporu. Dla niego jest ona pierwszym punktem wielkiej ofensywy. Bazą, z której porwawszy lud entuzjazmem i wiarą w słuszność idei, dla której dotychczas żył, wyruszy, aby nieść ją innym, dzielić się nią, obdarzać nią, jak wielkim darem wszystkich, także aktualnych wrogów. Prawdziwy wódz nie boi się złożyć życia dla wielkiej myśli, która go motywuje, ale ma świadomość, że nie przeżyje ona w zamknięciu, pozbawiona tych, którzy mają ją nieść w świat. Nawet jeśli przetrwa, zasuszona, ukryta, to nie będzie już wielką budującą i życiodajną ideą, a jedynie kolejną zmarnowaną myślą, która mogła zmienić świat, lecz tego nie uczyniła, bo została użyta jako narzędzie przez pętaka i szubrawca, a nie wodza. stukam.pl

piątek, 7 września 2012

Między solidarnością a...

Odnotowując kolejne ogłaszane przez rozmaite gremia pomysły na ratowanie krajów europejskich dotykanych w coraz większym stopniu przez kryzys, znajduję się w pewnym rozdarciu, by rzec opisowo, "z dwóch stron doznaję nalegania".

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w tak trudnej sytuacji konieczna, a nawet niezbędna jest solidarność z tymi, którzy pomocy potrzebują. Kiedy, jak nie właśnie w obliczu trudności i zagrożenia, solidarność znajduje znakomite zastosowanie? Czyż właśnie wtedy, gdy ciężary stają się szczególnie ciężkie, nie jest czas właściwy na praktykowanie zasady "jedni drugich brzemiona noście"?

Z drugiej strony jednak z rosnącą natarczywością przypomina mi się, przy okazji nagłaśniania coraz bardziej szczodrych programów pomocowych dla różnych krajów, Jezusowa przypowieść o pannach mądrych i nieroztropnych, a właściwie, jak upierają się niektórzy bibliści, po prostu pannach głupich.


Jak słusznie zauważył czeski ekonomista młodego pokolenia Tomáš Sedláček, Chrystus często w swych wypowiedziach posługiwał się językiem ekonomii. Nie bez powodu też mówimy w Kościele o "ekonomii zbawienia". Wspomniana wyżej przypowieść jest wszak opowieścią o gospodarowaniu. Opowieścią, w której panny mądre zdecydowanie i stanowczo odmawiają podzielenia się w imię solidarności swymi dobrami. "Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć" - uzasadniają.

Ta analogia, jak wszystkie, jest ułomna. Panny głupie nie miały możliwości szantażowania panien mądrych pociągnięciem ich w przepaść tak, jak to mogą czynić dzisiaj najostrzej dotknięte kryzysem kraje. Zastanawiam się jednak, czy mimo wszystko - przynajmniej w niektórych sytuacjach, gdy jaskrawo widać, iż domagający się po raz kolejny wsparcia popadli w kłopoty przede wszystkim z własnej winy - nie należałby postąpić tak, jak panny mądre i po prostu, zdecydowanie powiedzieć: "Musicie sobie poradzić sami".

Bo solidarność permanentnie nadużywana zatraca swą istotę. Zamienia się w demoralizującą naiwność i pobłażliwość dla zła. stukam.pl

czwartek, 6 września 2012

Nie dałby rady nawet Kopciuszek

Gnaeus Domitius Annius Ulpianus żył na przełomie drugiego i trzeciego stulecia po Chrystusie. Był rzymskim jurystą i pisarzem. To jemu zawdzięczamy znaną, choć chyba akurat w naszym kraju nie przez wszystkich lubianą i akceptowaną, maksymę „Dura lex, sed lex”, czyli „Twarde prawo, ale prawo”.

Ulpianus jest też autorem innego prawniczego sformułowania: „Volenti non fit iniuria”, co znaczy „Chcącemu nie dzieje się krzywda”. To zasada, która mówi, że jeśli ktoś dobrowolnie naraża się na szkodę, wiedząc że ta szkoda może nastąpić, to nie będzie mógł wnieść skargi przeciwko innym stronom. Znana jest również jako „dobrowolne założenie ryzyka”, a uważny czytelnik internetowej encyklopedii dowie się, że jest ona podstawą liberalnego poglądu.

Od kilku tygodni ta zasada Ulpianusa raz po raz cytowana jest w mediach, zwłaszcza przez prawników zapraszanych do komentowania afery wokół firmy, która obiecywała wysokie zyski z inwestowania w złoto. Pojawia się ona jako argument w dyskusji o tym, czy ci, którzy powierzyli owej firmie swoje pieniądze są sobie sami winni, że ponieśli stratę, czy też nie ponoszą żadnej winy, są wyłącznie poszkodowanymi i to tak bardzo, że państwo powinno im wypłacić odszkodowanie. Oczywiście z naszych podatków.

W tle dyskusji kryje się inne pytanie. Brzmi ono: czy poszkodowani w tej aferze są jedynie naiwnymi ludźmi, którzy dali się zwieść jakiemuś spryciarzowi, czy też są pazernymi osobnikami, ryzykującymi dla wysokiego zysku nieraz oszczędności całego życia?

Myślę, że nie da się na to pytanie dać odpowiedzi obejmującej wszystkich tych, którzy powierzyli swoje pieniądze firmie z Pomorza. Przypuszczam, że wielu z nich ma tak nikłą wiedzę o zasadach funkcjonowania instytucji obracających pieniędzmi i realnych, możliwych zyskach, jakie mogą one przynosić, iż po prostu uwierzyli reklamom. Inni, być może w pełni świadomi, że coś tu nie gra, z determinacją boksera wychodzącego na ring, liczyli na to, że akurat tym razem im się uda. Odsiać jednych od drugich nie dałby rady chyba nawet Kopciuszek, zaprawiony w oddzielaniu maku od popiołu.

Jak świat światem, zawsze znajdowali się jacyś kombinatorzy, którzy usiłowali wykorzystać obydwie te ludzkie cechy – naiwność połączoną z niewiedzą i pazerność, chęć uzyskania szybkiego zysku bez wysiłku. Społeczeństwa muszą się przed nimi bronić. Państwa powinny chronić przed nimi swoich obywateli, tworząc odpowiednie mechanizmy.

Ale potrzebne jest coś jeszcze. Potrzebne jest włączenie w to wszystko sumień. Zarówno sumień tych, którzy mają pomysł naciągania i oszukiwania innych, jak i sumień przedstawicieli państwa i społeczeństwa, mających dbać o bezpieczeństwo obywateli. No i oczywiście sumień tych, którzy są narażeni na pokusę szybkiego, łatwego zysku. Sumienie okazuje się w takich sytuacjach najskuteczniejszą instancją doradczą. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 5 września 2012

Telewizja produktowa

Nie mogę powiedzieć, że nie jestem kibicem. Jestem. Okazjonalnym. Interesuję się sportem doraźnie, zwłaszcza wtedy, gdy dotyczy sukcesów odniesionych przez Polaków, ale także wtedy, gdy mam okazję obserwować zawody sportowe, w których w sposób szczególny okazuje się ludzkich hart ducha, wytrwałość, konsekwencja. Dlatego tak bardzo irytuje mnie fakt, że nie mogę w Polsce obejrzeć w telewizji żadnej transmisji z paraolimpiady.

W kontekście powyższych deklaracji teoretycznie nie powinno mnie szczególnie dotykać zamieszanie wokół telewizyjnej transmisji najbliższego meczu polskich piłkarzy. Po prostu nie zapłacę i nie będę oglądał ich występu. Wynik poznam z Internetu. Pamiętając ostatnie dokonania boiskowe naszych kopaczy, mam podstawy przypuszczać, że niewiele stracę.

A jednak mam wrażenie, że obie decyzje publicznej telewizji, zarówno ta o rezygnacji z transmitowania paraolimpiady (choć transmituje ją ponad sto telewizji na całym świecie), jak i odmowa zakupu dla widzów meczu z Czarnogórą, mają wspólne źródło. I wcale nie jest nim rzeczywisty fatalny stan finansów telewizyjnych publicznych kanałów w naszym kraju. Jest nim, w moim odczuciu, pewien sposób patrzenia na rolę telewizji w Polsce dzisiaj przez ludzi decydujących o jej kształcie. A jeszcze bardziej - wydaje mi się - wynikają one z określonego typu postrzegania odbiorcy. Niestety, próbując oglądać TVP1 i TVP2 dochodzę do wniosku, że nie jest to sposób postrzegania pochlebny dla widzów.

Mam wrażenie, że w publicznej telewizji przeważa myślenie produktowe, a nawet towarowe, bez jakiegokolwiek odniesienia do misji. Problem jest szczególnie drażliwy, bo w moim odczuciu produktem i towarem nie są w tej układance telewizyjne programy, lecz my - odbiorcy. stukam.pl

wtorek, 4 września 2012

Podwojona podwójność

Myślę, że podwójne standardy przeniknęły naszą polską rzeczywistość i mentalność na wskroś i do szpiku kości. Stały się wszechobecną normalnością. Jeżeli pojawiają się jeszcze gdzieś tacy, którzy nie uczynili z nich naczelnej życiowej zasady, budzą nie tylko zdziwienie, lecz również oburzenie, a nawet agresję.

Podstawą wszechogarniającej podwójności standardów jest podzielenie wszystkich ludzi na dwie kategorie: naszych i tych innych, obcych. Ten sam czyn, te same słowa, ten sam gest, wyraz twarzy, działanie lub jego zaniechanie, jest oceniany czasami radykalnie inaczej, zależnie od tego, czy jego autorem jest "nasz", czy "obcy". To, co u "obcego" jest wręcz zbrodnią, u "naszego" okazuje się niewartym dostrzeżenia potknięciem. Naszym wybaczamy łatwo, puszczamy w niepamięć bez jakichkolwiek apeli z wysoka. Obcym nie przebaczamy niemal nigdy, a na zapomnienie nie mają co liczyć.

Nasi to niekanonizowani jeszcze święci, obcy z założenia są podejrzani i źli. Którzy to są, owi nasi? Nasi, to ci, którzy w tym akurat momencie mają takie poglądy i widzenie świata, jak my. Cała reszta to obcy.

Od pewnego czasu spotykam zdumiewająco, ale też niepokojąco często zaangażowanych katolików, którzy są święcie przekonani i przekonania tego nie kryją, czyniąc je elementem składowym swej wiary, że Bóg również kieruje się w podejściu do ludzi podwójnymi standardami. Że też podzielił sobie ludzkość na naszych i obcych. I dla jednych ma taryfę ulgową, a drugich już dawno spisał na straty,

Tych zaangażowanych, głęboko wierzących w podwójne standardy Boga katolików czeka bolesne rozczarowanie. stukam.pl

poniedziałek, 3 września 2012

Odrzucenie

Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza.

Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana”. Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione.

Począł więc mówić do nich: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: „Czy nie jest to syn Józefa?”

Wtedy rzekł do nich: „Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: «Lekarzu, ulecz samego siebie»; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co się wydarzyło, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum”.

I dodał: „Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman”.

Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić.

On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się. (Łk 4,16-30)


Niejednokrotnie można usłyszeć od wybitnie utalentowanych Polaków, że aby odnieść sukces, musieli wyjechać za granicę, bo w ojczyźnie nikt nie chciał ich docenić, byli odrzucani nawet, a może czasem zwłaszcza, przez ludzi z najbliższego otoczenia.

Jezus w rodzinnej miejscowości przedstawił siebie oraz swoją misję. I został odrzucony.

Jest coś przerażającego w tym, jak łatwo odrzucamy ludzi. To chyba jeden z boleśniejszych skutków grzechu pierworodnego. Ta stała gotowość do przekreślania innych, podcinania im nóg, łapania za koszulkę, ledwo wystartują.

Ale też pojawia się pytanie, jak sami reagujemy w sytuacjach, w których spotykamy się z odrzuceniem. Dlaczego tak szybko się poddajemy i zniechęcam? Dlaczego rezygnujemy już przy pierwszej przeszkodzie? Pierwszej rzuconej pod nogi kłodzie?

Komentatorzy biblijni zwracają uwagę, że w wydarzeniu w Nazarecie jest wiele aluzji do męki i śmierci, ale też do Zmartwychwstania Chrystusa. Jezus nie poddał się odrzuceniu. Nie zrezygnował z wypełnienia misji zbawiania ludzi powierzonej mu przez Ojca w niebie. I choć nadal jest odrzucany, On nie przekreśla ani jednego człowieka. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 2 września 2012

Prawda i przebaczenie

2 września 2012 dwóch polskich biskupów mówiło o tym samym. O przebaczeniu i o prawdzie. O ich ścisłym związku. O tym, że przebaczenie potrzebuje prawdy.

Jeden biskup mówił to na terenie byłego obozu koncentracyjnego Gross Rosen w Rogoźnicy. W modlitwie za ofiary II wojny światowej wzięli udział byli więźniowie obozu. Drugi biskup mówił w Twerze w Rosji, gdzie odbywały się uroczystości upamiętnienia policjantów, funkcjonariuszy Straży Granicznej i Korpusu Ochrony Pogranicza zamordowanych przez NKWD w 1940 roku.

Co z tego wynika?

Tylko to, że zasady przebaczenia zawsze i wszędzie są takie same. I zawsze i wszędzie jest ono tak samo potrzebne. stukam.pl

sobota, 1 września 2012

Grzech zaniechania

Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść:

„Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.

Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął się z nimi rozliczać.

Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: «Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem». Rzekł mu pan: «Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana».

Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, i powiedział: «Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem». Rzekł mu pan: «Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię; wejdź do radości twego pana».

Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: «Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność».

Odrzekł mu Pan jego: «Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdzie nie rozsypałem. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemności: tam będzie płacz i zgrzytanie zębów»”. (Mt 25,14-30)

Teoretycznie trzeci sługa niczego nie zmarnował. Ile dostał, tyle oddał. Nie wziął niczego dla siebie. A jednak został bardzo surowo ukarany. Za co?

Za lenistwo i uchylanie się od jakiegokolwiek wysiłku. Za zmarnowanie okazji do zrobienia czegoś dobrego. Za pójście na łatwiznę, które dobrze znamy. Ileż razy tłumaczymy wstręt do jakiegokolwiek działania mrucząc wygodne usprawiedliwienie: „Nie potrafię”. Jak często można usłyszeć „Świętość, to nie dla mnie”.

Mszalny akt pokuty przypomina, że można zgrzeszyć „myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”. Grzech to nie tylko czynienie zła. To także świadome i dobrowolne zaniechanie pomnażania dobra. Zwłaszcza, gdy ma się ku temu ogromne możliwości. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM