czwartek, 30 marca 2017

Największy kawał

Już pojutrze prima aprilis. Współczesna internetowa skarbnica wiedzy wyjaśnia, że jest to dzień żartów – obyczaj obchodzony pierwszego dnia kwietnia w wielu krajach świata. Polega on na robieniu żartów, głównie celowym wprowadzaniu w błąd, nabieraniu kogoś, konkurowaniu w próbach sprawienia, by inni uwierzyli w coś nieprawdziwego. Tego dnia w wielu mediach pojawiają się różne nieprawdziwe informacje.
Jan Brzechwa w wierszu poświęconym tematowi prima aprilis napisał między innymi:
„Wiecie, co było pierwszego kwietnia?
Kokoszce wyrósł wielbłądzi garb,
W niebie fruwała krowa stuletnia,
A na topoli świergotał karp.

Żyrafa miała króciutką szyję,
Lwią grzywą groźnie potrząsał paw,
Wilk do jagnięcia wołał: „Niech żyje!”,
A zając przebył ocean wpław...”.
Jak widać, istotą tego specyficznego święta jest nieprawda. Przytoczony wiersz Brzechwy też jest mylący. Można z niego wywnioskować, że chodziło o to, żeby wymyślić jak najbardziej absurdalną bzdurę i nie kryć, że jest to fałsz przetykany kłamstwem, wspierany bujdą na resorach.
Otóż wcale nie. Sukces w prima aprilis notuje ten, kto nabierze innych w sposób maksymalnie skuteczny. Tak, żeby uwierzyli w kłamstwo. Właśnie to ma być powodem do śmiechu i wewnętrznej satysfakcji.
Jak już zostało wspomniane, w tego typu aktywność włączają się dość powszechnie i z dużym zaangażowaniem media. Muszę przyznać, że jest to zjawisko dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Niektórzy twierdzą, że po prostu nie mam poczucia humoru i dlatego nie łapię sensu oraz zabawności wpuszczania Bogu ducha winnych ludzi w kolczaste maliny. Być może, w każdym razie jestem zdecydowanym przeciwnikiem włączania się wszelkich redakcji w masowe upublicznianie dla zabawy nieprawdziwych materiałów udających rzeczywiste informacje.
Wygląd jednak na to, że w tym roku - być może także w nadchodzącej przyszłości - chcące hołdować dotychczasowym obyczajom primaaprilisowym media staną przed nadzwyczaj trudnym zadaniem i nie lada problemem. Dlaczego? Ano dlatego, że właśnie od wielu miesięcy w środkach międzyludzkiego przekazu mamy do czynienia z prawdziwym zalewem nieprawdziwych treści, zwanych popularnie fakenewsami lub faktami alternatywnymi. Najtęższe głowy i globalne koncerny próbują jakoś temu zaradzić, szukając sposobu na odsiewanie prawdy od kłamstwa świadomie wprowadzonego do obiegu.
Być może największy kawał, jaki w tym roku media mogą zrobić w prima aprilis, polega na tym, że podadzą wyłącznie prawdziwe i dokładnie sprawdzone wiadomości. To byłby naprawdę powód nie tylko do śmiechu, ale po prostu do radości.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 23 marca 2017

Ks. Tischner i postprawda

Do grupy rozmaitych post-zjawisk dołączyła jakiś czas temu postprawda. Gdyby ktoś miał wątpliwości, fakt ten został usankcjonowany przez redakcję słownika oksfordzkiego, która uznała przywołany termin za słowo roku 2016. Definicja postprawdy brzmi mniej więcej tak: „informacje odnoszące się do okoliczności albo opisujące okoliczności, w których obiektywne fakty wywierają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż emocje i osobiste przekonania”. Upraszczając można stwierdzić, że najważniejsze słowo ubiegłego roku opisuje świat, w którym fakty nie mają znaczenia. Liczą się tylko emocje i osobiste przekonania.
To oczywiste, że tak ważne dla opisu świata słowo stało się przedmiotem rozmaitych analiz, rozmów, dyskusji i refleksji. Zajęli się nim między innymi uczestnicy kolejnego spotkania w ramach cyklu Arena Idei. Co ciekawe, rozmowa poświęcona postprawdzie odbywała się pod tytułem „Czy prawda przegrywa w internecie?”. Uczestnicy dyskusji nie kryli, że chcieliby zaprzeczyć tezie zawartej w tym haśle.
W ramach szukania odpowiedzi na tak postawione pytanie zaproponowano obserwatorom wydarzenia udział w aż dwóch internetowych sondażach. Jeden miał miejsce przed rozpoczęciem dyskusji, drugi odbywał się w trakcie jej trwania. Wynikający z tej operacji fakt jest taki, że według pierwszej sondy za przegraną prawdy opowiedziało się około 59 procent jej uczestników. Po wysłuchaniu trwającej prawie półtorej godziny znakomitej rozmowy, na klęskę prawdy postawiło prawie 68 procent respondentów. Jak łatwo zauważyć, fakt ten zbudowany jest na emocjach i osobistych przekonaniach odbiorców. Nie ustalano, czy prawda faktycznie znajduje się w globalnej sieci na przegranej pozycji. Ustalono, jaka jest na ten temat opinia bliżej nieokreślonej grupy ludzi.
Wracając do samej dyskusji w trakcie Areny Idei muszę przyznać, że była to jedna z najlepszych rozmów o mediach, jakiej udało mi się przysłuchiwać w ostatnich latach. Dlaczego tak uważam? Ponieważ po jej obejrzeniu miałem wrażenie, że zaszło podczas jej trwania rzadkie dzisiaj zjawisko. Polega ono na tym, że uczestnikom spotkania bardziej zależało na zbliżeniu się do prawdy, niż na udowodnieniu swojej racji.
Myślę także, że zjawisko postprawdy wcale nie jest takie nowe, jak się to tu czy ówdzie przedstawia. Wydaje mi się, że lata temu mówił o nim między innymi ks. Józef Tischner w swoim słynnym, góralską gwarą wyrażonym stwierdzeniu na temat istnienia trzech prawd. Tylko on tę postprawdę inaczej nazwał. Kto nie wie, o czym mówię, niech sobie sprawdzi w Internecie. Wystarczy w wyszukiwarkę wpisać dwa słowa:  Tischner i prawda.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 16 marca 2017

Pies w habicie

Znacie Brata Carmelo? Bardzo możliwe. Na przełomie lutego i marca pojawił się w mediach na całym świecie w uszytym specjalnie dla niego franciszkańskim habicie. Prezentował się bardzo dobrze. Okazał się bardzo fotogeniczny i medialny. Niestety, nie wiadomo, jaka jest jego opinia na temat nagłej popularności, która go spotkała. Nie znamy żadnych jego wypowiedzi. Wiadomo jednak gdzie mieszka - w klasztorze w Cochabamba w Boliwii. Wiadomo też, że jest przesympatyczny. Wystarczy spojrzeć na jego kudłatą mordkę, żeby się uśmiechnąć. Naprawdę ma kudłatą mordkę i całe kudłate ciało. Nic w tym dziwnego. Brat Carmelo to przeuroczy psiak.
Zdjęcia Brata Carmelo w towarzystwie franciszkanów z Cochabamba pojawiły się na Facebooku pod koniec lutego. Otrzymały tysiące polubień i udostępnień. Po prostu dlatego, że były fajne i oryginalne. W końcu nie codziennie widzi się foty prawdziwego psa w brązowym habicie z kapturem przewiązanego białym sznurem.
Skąd w boliwijskim klasztorze wziął się pies w zakonnym stroju? I dlaczego się pojawił? Ha, i tu zaczynają się schody. W światowych mediach można znaleźć na te pytania najróżniejsze odpowiedzi. W dużej części kompletnie nieprawdziwe. Widać, że niektórzy naprawdę popuścili wodze wyobraźni i do atrakcyjnych, przyciągających wzrok fotografii, dorobili zmyślone historyjki, wydumane motywacje i wzięte z sufitu przesłanie.
Dlaczego to zrobili? Być może dlatego, że prawda o Bracie Carmelo wydaje się banalna. Pies trafił do klasztoru jako prezent na Boże Narodzenie od jednego z wiernych dla tamtejszych kleryków. Młodzi franciszkanie bardzo szczeniaka polubili i wyrazili swoją sympatię dla niego nazywając go Bratem Carmelo. A skoro został w ten sposób ich współbratem, w ramach żartu uszyli mu habit. Psiak w zakonnym stroju prezentował się znakomicie, więc zrobili mu trochę zdjęć, które trafiły do Internetu. W końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek i portale społecznościowe są zwyczajnym sposobem komunikowania się z innymi. Przecież każdy chciałby pokazać znajomym zabawne fotografie, z którymi ma coś wspólnego, prawda?
Ot i cała prawdziwa historyjka o piesku w brązowym habicie, który na kilka dni został medialną gwiazdką.
Jaki z niej morał? Niech każdy sobie morał sam dopowie. Jednego jestem pewien. To naprawdę bardzo pouczająca historia.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 9 marca 2017

Inwazja emocji

Niedawno jeden z największych kanałów telewizyjnych w kraju prowadził kampanię reklamową, zachęcając do „włączenia emocji”. Teraz duży portal internetowy swoją kampanię wizerunkową buduje przywołując emocje, żeby podkreślać, jak mocno angażuje on użytkowników, także w media społecznościowe. Wystarczy pójść do sklepu, żeby się przekonać, że producent malutkich drażetek maluje na nich różne miny i zachęca, żeby „smakować emocje” i „pokazać emocje”.
Z mojego punktu widzenia zaczyna to wyglądać na jakąś zmasowaną inwazję emocji we wszystkich sferach życia. To niepokojące. Tym bardziej, że nie dalej jak kilka dni temu wysłuchałem obszernego wywodu pewnego księdza, który usiłował mnie przekonać, że w dzisiejszych czasach w rekolekcjach emocje nie tylko muszą być, ale powinny się znaleźć na pierwszym miejscu, bo inaczej nie ma szans dotrzeć do uczestników. „Ich życie zbudowane jest na emocjach” - dowodził, gestykulując zamaszyście i modulując głos. „Musimy się dostosować do tego sposobu funkcjonowania w świecie i w głoszeniu Ewangelii, nie bać się wyrażania i wywoływania emocji. Bez tego trafiamy w próżnię, nadajemy na innych falach, niż ludzie dzisiaj odbierają”.
Dr Katarzyna Kucharska-Pietura w dostępnym w internecie opracowaniu zwróciła uwagę, że dyskusje nad dokładną i jednoznaczną definicją emocji prowadzone są od ponad stu lat z pozycji psychologicznych, fizjologicznych oraz filozoficznych. „Trudności wynikają z ilościowej przewagi subtelnych odcieni emocji nad słowami wymaganymi do ich określenia” - zauważyła i przypomniała, że termin emocja wywodzi się od łacińskiego czasownika movere, co oznacza poruszyć i sugeruje skłonność do działania zawierającą się w każdej emocji. „Powszechnie emocje uznaje się za ważne elementy motywacji do działania. Innymi słowy, stanowią one mniej lub bardziej utrwalone „pogotowie do czynności”. Zatem można wyróżnić dwa znaczenia emocji: chwilowe przeżycie, albo utrwalone dyspozycje”.
Odnoszę wrażenie, że w tzw. codziennym życiu, przewagę ma to pierwsze znaczenie. Że chodzi generalnie o chwilowe przeżycie i bardzo szczątkowe działanie. Coś, co łatwo wywołać, i równie łatwo wygasić.
Problem w tym, że podsycanie tak pojmowanych emocji, ograniczanie się tylko do nich, nie pozwala na konieczną w ludzkiej egzystencji stabilność. Co gorsza, coraz wyraźniej widać, że koncentracja na emocjach i marginalizowanie innych sfer, prowadzi nie tyle do zmian w życiu, ile do niszczenia tego, co wymaga trwałości. Takie emocje są krótkotrwałe, przemijające. Nie da się na nich niczego zbudować.
Prof. Jerzy Vetulani napisał kilka lat temu, że „Emocje wyewoluowały po to, byśmy mogli szybko i bez zastanowienia podejmować decyzje w sytuacjach, w których nie ma czasu na namysł”. Ale przecież nasze życie nie składa się wyłącznie z takich sytuacji. Wręcz przeciwnie. Głównie składa się z tego, co wymaga poważnego i głębokiego namysłu.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM