czwartek, 31 października 2013

Cnota profesjonalizmu

Dość często spotykam się z opinią, a nawet przekonaniem, że to, co jest katolickie, co ma związek z Kościołem, z zasady musi być liche, byle jakie, niedorobione, musi pachnieć z daleka amatorszczyzną i brakiem profesjonalizmu. Niesłychanie mnie takie stwierdzenia stresują.

Zasmucają mnie i martwią zwłaszcza wtedy, gdy słyszę je nie ze strony ludzi zdystansowanych i nieprzychylnych Kościołowi, ale kiedy padają z ust katolików, zarówno świeckich, jak i duchownych. I to padają nie w ramach rachunku sumienia, wskazywane jako zjawisko, które trzeba przezwyciężyć, lecz przedstawiane są w charakterze swoiście pojmowanego powodu do dumy. Tak na zasadzie: „No proszę, nie znamy się za bardzo, nie mamy może kompletnej wiedzy i brak nam niektórych umiejętności, a jednak jakoś się nam udało. Krzywe trochę, ale jest. Nasze dzieło. Dajemy radę”.

Kilka dni temu aż podskoczyłem, bo trafiłem w Internecie na wiadomość zatytułowaną: „Bądźcie zawodowcami w służbie Kościoła”. Okazało się, że to krótka relacja ze spotkania biskupa Rzymu Franciszka z pracownikami Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego.

„Grajcie drużynowo” - mówił do nich Franciszek. „Skuteczność duszpasterstwa środków przekazu jest możliwa, gdy tworzy więzi, łączy wiele podmiotów wokół wspólnych projektów; gdy jest «jednolitość planu i zjednoczenie sił». Wiemy, że nie jest to łatwe, ale jeśli pomagacie sobie razem tworzyć ekipę, wszystko staje się lżejsze, a przede wszystkim styl waszej pracy staje się świadectwem wspólnoty. Bądźcie zawodowcami w służbie Kościoła. Wasza praca wymaga wysokich kwalifikacji. Jednak profesjonalizm ma stać u was zawsze w służbie Kościołowi i to we wszystkim: przy filmowaniu, w studiu, w montażu, w administracji... Wszystko może być dokonywane w pewnym stylu, z perspektywy Kościoła, Stolicy Apostolskiej. Jest konieczne, by Watykański Ośrodek Telewizyjny umiał przekazać widzom, tak wiernym, jak i «zdystansowanym», zapach i nadzieję Ewangelii”.

To ciekawe, że o potrzebie profesjonalizmu papież Franciszek mówił właśnie do pracowników katolickiego środka przekazu. Przed ponad piętnastu latu również w kontekście mass mediów o niezbędności profesjonalizmu mówił biskup Jan Chrapek. „Jedną z zasad życia duchowego musi być profesjonalizm. Nie można zabierać się do operacji chirurgicznej bez odpowiedniego wykształcenia - podobnie nie można pracować w mediach bez odpowiedniej wiedzy i poczucia odpowiedzialności” – stwierdził.

Komentując te słowa znany publicysta Zbigniew Nosowski napisał: „Profesjonalizm jest tu ukazany jako cnota chrześcijańska, jako droga współczesnej duchowości. Tę intuicję trzeba dziś wykorzystać, opisując duchowość chrześcijanina-obywatela”.

Profesjonalna robota jako wizytówka katolika? Moim zdaniem warto to przemyśleć i wyciągnąć wnioski. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

wtorek, 29 października 2013

Od garażu do koncernu

Jezus mówił: "Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki powietrzne gnieździły się na jego gałęziach".
 
I mówił dalej: "Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło". (Łk 13,18-21)

Jak stworzyć coś wielkiego? Czy trzeba od razu mieć na to ogromne środki i od samego początku angażować tysiące ludzi? Czy też można inaczej?

Niejedna z potężnych, globalnych firm, zatrudniających wielkie rzesze pracowników, powstała w garażu czy w szopie za domem, gdzie w kilka osób zaczęto realizować jakiś nowatorski pomysł. Gdy idea okazywała się nośna, a pomysł trafiony, stopniowo maleńkie przedsiębiorstwo zamieniało się w wielki koncern. Podobnie wielkie sieci handlowe często zaczynały od jednego, niewielkiego sklepiku.

Kościół nie jest firmą ani przedsiębiorstwem. Jak mówił niedawno papież Franciszek, „Nie jest on sklepem, Kościół nie jest agencją humanitarną, nie jest organizacją pozarządową”. Nie jest jego celem i sensem budowanie potęgi ziemskiej. Nie po to Jezus założył Kościół. „Kościół jest posłany, aby wszystkim nieść Chrystusa i Jego Ewangelię. To właśnie jest Kościół. Nie niesie samego siebie, niezależnie od tego czy jest duży, czy mały, czy jest mocny, czy też słaby. Ale Kościół niesie Jezusa i musi być jak Maryja, kiedy poszła, jak słyszeliśmy w Ewangelii, by odwiedzić Elżbietę. Cóż niosła ze sobą - Jezusa. Kościół niesie Jezusa, a to jest centrum Kościoła: nieść Jezusa. Gdyby przypadkiem przydarzyłoby się kiedyś, że Kościół nie niósł by Jezusa, to byłby to martwy Kościół. Rozumiecie? Musi nieść Jezusa oraz miłosierdzie Jezusa, miłość Jezusa, moc Jezusa” – tłumaczył Franciszek.

Jak zwraca uwagę jeden z komentarzy biblijnych, tym, co najbardziej przyczynia się do rozwoju królestwa Bożego na ziemi, jest czytelne świadectwo wierzących w Jezusa. Bóg buduje swoje królestwo przede wszystkim w ludzkich sercach. Chce, aby ludzie przemienieni miłością dzielili się nią z innymi. Tak powstaje rzeczywista duchowa wspólnota. Tak się rozwija i rozrasta. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

czwartek, 24 października 2013

W ogóle w rzeczy oczywiste

To nie było złudzenie. Przyjrzałem się znajomemu jeszcze raz bardzo uważnie i uzyskałem pewność. Był wyjątkowo przygnębiony. Zdziwiłem się, bo spodziewałem się na jego twarzy raczej przejawów radości, spełnienia, a przynajmniej zadowolenia z siebie i ze świata. Miał ku temu powody. Tak mi się wydawało.

Zapytałem więc ostrożnie: „Coś się stało?”. Podniósł głowę i wlepił we mnie duże, wypełnione po sam brzeg rozczarowaniem i źle skrywanym smutkiem, oczy. „Wszystko i nic” – odrzekł enigmatycznie. Zacząłem się domagać bardziej konkretnych wyjaśnień. Bronił się wyniosłym milczeniem, ale w końcu się złamał. „Nic na tym świecie nie idzie tak, jak powinno. Wszystko idzie dokładnie na opak” – wyjawił przyczynę swego stanu. I zaczął wyliczać na palcach, co ostatnio zrobił dla innych. Słuchałem cierpliwie, chociaż wszystkie wymieniane przez niego fakty i zdarzenia były mi dobrze znane. Dla dodania mu pewności siebie, kiwałem potakująco głową przy każdym kolejnym punkcie jego wyliczanki.

„I za to wszystko spotkała mnie taka nagroda” – przeszedł płynnie do opowieści o wyjątkowej podłości, jakiej doświadczył od niektórych z tych ludzi, którym niedawno bardzo, ale to bardzo pomógł.

Choć co nieco z jego opowiadania obiło mi się wcześniej o uszy, skala draństwa, jaką mi przedstawił, całkowicie mnie zaskoczyła. Więc tylko z wyuczonej przekory wtrąciłem kilka razy pomruki typu „Niemożliwe” albo „Przesadzasz”. Nie dawał się jednak zbić z tropu i doprowadził swoją relację do końca. A końcem było pytanie, które zabrzmiało niczym ostatni gwóźdź mocujący wieko: „No i gdzie w tym wszystkim sprawiedliwość?”. Ponieważ nie zabrałem się od razu do odpowiadania, zdążył jeszcze dorzucić: „Dlaczego odpłatą za tyle dobra i życzliwości z mojej strony okazała się tak wielka nienawiść i krzywda? Tylko proszę mnie nie zbywać żartem, że każdy dobry uczynek będzie należycie ukarany. Nigdy dotąd aż tak boleśnie nie przekonałem się, że nie warto być dobrym dla innych”.

Nie zbyłem go ani tym, ani innym żartem. Rozmawialiśmy długo, razem szukając w zaistniałej sytuacji iskierek nadziei. Wspólnie odnajdywaliśmy prawdy znane od wieków, mówiące o relacjach dobra i zła, o różnych wymiarach sprawiedliwości, o ludzkich oczekiwaniach i możliwości ich spełnienia. Gdy się rozstawaliśmy, jego wzrok nie był przepełniony rozczarowaniem, a i smutek spojrzenia przysłaniała delikatna firanka optymizmu. „Czasami tak trudno uwierzyć, że to jednak dobro odniesie ostateczne zwycięstwo” – powiedział z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. „W ogóle w rzeczy oczywiste bardzo trudno uwierzyć” – wyjaśnił sam sobie. Nie miałem już nic do dodania. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

wtorek, 22 października 2013

Bądź gotowy dziś

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy, podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze.
 
Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie". (Łk 12,35-38)

„Si vis pacem para bellum”, czyli:  „Jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny” – mówi łacińskie powiedzenie, którego autorem jest Vegetius. Różne są interpretacje tych słów. Jedna z nich jest taka: nie daj się zaskoczyć, zawsze bądź przygotowany do obrony.

W Internecie toczą się intensywne dyskusje na temat płacenia za gotowość do pracy. Za czuwanie. Za nieustanne bycie przygotowanym do podjęcia jakichś zadań. Nie są to sprawy proste. W kwietniu bieżącego roku dyrektor jednego ze szpitali oświadczył, że jego placówki po prostu nie stać na płacenie lekarzom pewnej specjalności za „czuwanie”. Ktoś ironicznie skomentował takie stanowisko sugerując, że wobec tego dróżnik powinien mieć płacone tylko za czas kiedy szlaban jest opuszczony, policjant tylko za chwile, kiedy biegnie za przestępcą, strażak tylko za czas gaszenia pożaru, a ratownik górniczy tylko za te godziny, kiedy ratuje ofiary katastrofy.

Rozumiemy, że są sytuacje, w których gotowość, czuwanie, są niezwykle ważne. Jezus wskazuje, iż taką postawę gotowości powinniśmy zachowywać nieustannie, pamiętając, że nasz pobyt na ziemi jest tylko czasowy, jest doczesny. Nasz dom, nasza ojczyzna jest przecież w niebie. Bywa, że przypominamy sobie o tym tylko na pogrzebach krewnych albo znajomych, a potem znów żyjemy, jakby tu, na ziemi, był nasz cel ostateczny.

Halina Frąckowiak przed laty śpiewała:

Bądź gotowy dziś do drogi, drogi, którą dobrze znam,
bądź gotowy, poprowadzę cię tam.
Weź podróżny, stary worek i butelki Coli dwie,
jutro, lub we wtorek wezmę cię.
Bądź gotowy dziś do drogi, nie znasz chwili, nie znasz dnia,
bądź gotowy, zaprowadzę cię tam.
Weź podróżny, stary worek i na drogę buty dwa,
jutro, lub we wtorek przyjdzie czas.

To bardzo chrześcijańskie przesłanie. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

czwartek, 17 października 2013

Chciałoby się być człowiekiem

„Chciałoby się być człowiekiem ufnym, wręcz naiwnym, ale czasy nie po temu. Dziś trzeba być podejrzliwym i nieufnym wobec każdego” – skomentował jeden ze słuchaczy mój felieton sprzed tygodnia. Felieton, w którym cytowałem słowa znanego psychologa społecznego: „Polacy nie ufają sobie, nie ufają państwu, to główna przyczyna wielu różnego rodzaju problemów”.

Słuchacz mówił jeszcze o tym, że sytuacja, w której czuje się zmuszony do nieufności, bardzo go męczy i uprzykrza, by nie powiedzieć, wręcz obrzydza mu życie. „Dlaczego załatwiając jakąkolwiek sprawę nie mogę po prostu założyć, że druga strona ma wobec mnie czyste intencje? Dlaczego muszę zakładać jakieś nieczyste pobudki?” – dopytywał, a ja bezradnie rozkładałem ręce.

Zastanowiło mnie użycie przez mojego rozmówcę słów „czyste” i „nieczyste”. Przypomniałem sobie tekst jednego jezuity, o. Dariusza Piórkowskiego, poświęcony cnocie czystości, który niedawno wpadł mi w oko.

„We współczesnej kulturze masowej króluje pewna tendencja, która stawia seks na piedestale, sprowadzając go do rzędu rekreacji i zabawy. Seksualność kojarzy się niemal wyłącznie ze współżyciem, czyli, by odwołać się do eufemizmu, z namiętnym „kochaniem się”. I w ten sposób, z ludzkiej seksualności żywcem wyrywa się serce, którym jest jej zdolność do wyrażania całej osoby i ludzkiej miłości.

Pierwszą ofiarą tego typu myślenia pada czystość, cnota, która cierpi dzisiaj z powodu fatalnego zawężenia. Wskutek tego, żadna inna cnota nie jest chyba bardziej niezrozumiana, obśmiewana i z resentymentem odrzucana jako przeżytek” - napisał ojciec Dariusz.

Jak bardzo zapomnieliśmy, że czystość ma wiele różnych aspektów? Na przykład istnieje coś takiego, jak czystość intencji, czystość zamiarów wobec drugiego człowieka.

Fakt, nie jest to współcześnie w wielu środowiskach rzecz szczególnie wysoko ceniona. Co gorsza, wielu ludzi po prostu zmusza się do nieczystych zagrywek wobec innych. „Moi przełożeni wprost mówią, że mam z miłym uśmiechem na twarzy oszukiwać ludzi” – skarżyła mi się w ubiegłym tygodniu jedna dziewczyna, dopiero zaczynająca pracę. Chętnie bym jej powiedział: „To zmień pracę”. Ale nie mogłem, bo wcześniej opowiedziała mi, jak długo szukała pierwszej posady.

„Zrozumiałam w pewnej chwili, jak bardzo nie podoba się Bogu czyn chociaż był najchwalebniejszy, ale nie mający pieczęci czystej intencji” – zapisała w swoim „Dzienniczku” św. Faustyna.

Gdy wpisałem do internetowej wyszukiwarki zwrot „czyste zamiary”, jako pierwszy od góry wyskoczył link do obrazka, na którym widniała butelka zawierająca przejrzysty płyn. „Mam czyste zamiary” – głosił podpis. Czy to faktycznie pierwsze skojarzenie, jakie słowo „czysty” budzi dziś w narodzie? stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

czwartek, 10 października 2013

Krótka historia o motorniczym tramwaju

W jednym polskim mieście, którego nazwy nie wymienię, bo zwykle kojarzy się ona z porządkiem i uczciwością, zdarzyło się coś, co jednych zachwyciło, innych oburzyło, a niektórych skłoniło do spojrzenia szerszego oraz refleksji.

Było tak. Pewna pani w tramwaju była dość mocno roztargniona. Tak bardzo, że zostawiła w pojeździe swój telefon komórkowy. Zgubę, leżącą sobie na tylnym pulpicie, wypatrzył motorniczy innego tramwaju, który znalazł się na sąsiednim torze. Wypatrzył i zawiadomił o spostrzeżeniu swojego kolegę. „Poinformował mnie, że ktoś zostawił aparat. Miałem zamiar schować go na następnym przystanku, jednak zostałem uprzedzony i musiałem interweniować” – relacjonował potem bohater niniejszej opowieści.

Nie zatrzymał pojazdu i nie poszedł natychmiast po zapomniany telefon, bo nie chciał robić korka. Miał jednak komórkę na oku. I cóż zobaczył? Ujrzał inną panią, która zaopiekowała się zgubą i postanowiła ją schować do swojej torebki. Nie wzruszył ramionami. Nie pomyślał: „Co mnie to obchodzi, to nie moje”. Złapał mikrofon i na cały tramwaj zawołał do zabierającej pozbawioną właściciela komórkę: „Telefon proszę przynieść do motorniczego, a nie chować do torebki”. „Pani chciała zabrać nie swój telefon, więc powiedziałem, żeby przyniosła go do mnie, zamiast chować go do torebki” – tłumaczył się potem. I dodał: „Myślę, że to, co się stało, było najlepszą karą dla tej pani”.

Zachowanie kierowcy tramwaju u niektórych moich znajomych wywołało falę ciepłych uczuć i szczerych pochwał. „Takich obywateli, takich Polaków więcej nam potrzeba. Uczciwych i nie wahających się upomnieć kogoś, kto robi coś złego”.

Ale niektórzy zareagowali inaczej. „Kto temu motorniczemu dał prawo wymierzania na miejscu sprawiedliwości? Jakim prawem uznał się za właściwą instancję, aby karać tę pasażerkę?” – pytali zatroskani. „Od takich rzeczy jest policja, prokuratorzy, sądy. Nie wolno samowolnie piętnować ludzi” – przypominali.

Czytałem niedawno artykuł na temat naszego, polskiego, współczesnego podejścia do kwestii państwa. Padło w nim między innymi zastanawiające sformułowanie: „obywatelski tumiwisizm”. A pewien psycholog postawił diagnozę: „Polacy nie ufają sobie, nie ufają państwu, to główna przyczyna wielu różnego rodzaju problemów. Nie znamy szczegółowych norm i wartości umożliwiających członkom społeczeństwa skuteczne współdziałanie, a bez niego nie można zbudować trwałych postaw obywatelskich”.

Jest pytanie. Co właściwie zrobił ów motorniczy? Usiłował postawić siebie w miejsce wymiaru sprawiedliwości, czy też po prostu środkami, jakimi dysponował, starał się zapobiec złu? stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

sobota, 5 października 2013

Jałmużna z dotknięciem ręki

Jeden z polskich biskupów opowiedział w telewizji, że na początku niedawnego II Kongresu Nowej Ewangelizacji jego uczestnicy dali jałmużnę. Podał jej wysokość. Stwierdził, że każdy oddał na potrzeby innych jedną czwartą zawartości swego portfela. Dokładnie tak powiedział: „jedną czwartą zawartości portfela”. Czyli dwadzieścia pięć procent. A jeśli ktoś miał akurat przy sobie pięć tysięcy? Albo dziesięć?

Sztuka dawania. Tak, to jest sztuka. Naprawdę. To nie jest takie proste – dać. To nie jest takie proste – być hojnym. Zdobyć się na szczodrość.

Zapytałem kiedyś żyjącą w bardzo trudnych warunkach kobietę, dlaczego nie korzysta z pewnego ośrodka udzielającego pomocy ludziom, którzy znaleźli się w takich sytuacjach, jak ona. Nie chciała mówić, ale nie rezygnowałem. Dopytywałem. Broniła się za murem milczenia długo. Wreszcie nastąpił wybuch.

- Wolałabym umrzeć z głodu razem z moimi dziećmi niż jeszcze raz przeżyć to upodlenie – krzyknęła i rozpłakała się. Gdy łzy wyschły opowiedziała o zupełnie innym miejscu, do którego systematycznie zgłasza się po wsparcie. – Dają tam o wiele mniej, ale w taki sposób, że nie czuję się upokorzona. Ksiądz tego z pewnością mnie nie rozumie, bo nie musiał nigdy naprawdę prosić o pomoc – dodała bez cienia złośliwości. Po prostu skonstatowała fakt.

Pewien francuski eseista, żyjący w XVII wieku, doszedł do wniosku, że „Hojność polega nie na tym, by dawać dużo, ale na tym, by dawać w odpowiedniej chwili”. Zdaje się, że trzeba jego myśl uzupełnić. Nie tylko w odpowiedniej chwili. Także w odpowiedni sposób.

Zdarzyło mi się przed kilku laty poświęcić trochę czasu na przyglądanie się, w jaki sposób ludzie traktują tych, którym pomagają ze swego lub cudzego majątku. Zobaczyłem, że można dawać naprawdę pięknie. Widziałem takie rzeczy, które mi pozwoliły od razu zrozumieć co miał na myśli biskup Rzymu Franciszek, gdy jeszcze jako kardynał pytał ludzi nie tylko „Czy dajesz jałmużnę?”, ale również „Powiedz, czy kiedy dajesz jałmużnę spoglądasz w oczy temu lub tej, która ją otrzymuje? Kiedy dajesz jałmużnę, czy dotykasz rękę tego, któremu ją dajesz, czy też rzucasz monetę z góry?”.

Jeden z moich ulubionych pisarzy, autor „Małego Księcia”, stwierdził: „Prawdziwa miłość nie wyczerpuje się nigdy. Im więcej dajesz, tym więcej ci jej zostanie”. Myślę, że to samo dotyczy hojności. Ona też się nie wyczerpuje nigdy. I rośnie im bardziej jest praktykowana. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

czwartek, 3 października 2013

To ma być przyszłość mediów?

Na głównej stronie znanego portalu zobaczyłem czwartkowe popołudnie zdjęcia naczelnego polskiej edycji „Newsweeka” i link ujęty w słowa: „Jeszcze miesiąc. Tomasz Lis: Marzę o złamaniu czasu 3,10″. Nie było zdarzającej się w tym portalu na głównej stronie informacji, że kryjący się pod linkiem tekst jest reklamą albo że jest sponsorowany.

Po kliknięciu znalazłem tekst znanego redaktora opatrzony dwoma zdjęciami wraz ze szczegółową informacją, gdzie prowadzi treningi oraz jaki napój przy okazji popija. Był też pod nazwiskiem znanego sportowca „Komentarz ambasadora marki”. Tego tekstu nie przeczytałem. Bo nie miałem wątpliwości, że jest reklamą. Zostałem za to ukarany. Pomijając „Komentarz ambasadora marki” nie dotarłem do umieszczonego pod nim maleńkiego (tak małego, że potem, gdy specjalnie go szukałem na stronie, musiałem przybliżyć oczy do dużego ekranu mojego komputera), napisu: „Tekst zawiera lokowanie produktu”.

Poczułem się oszukany. Przez portal i przez autora tekstu, znanego publicystę.

Później natrafiłem w sieci na cytat z Lewisa Dvorkina, chief product oficera Forbes Media, którym szef portalu odpowiedział na zapytania sprowokowane wpisem naczelnego „Newsweeka”:

„Tradycyjne dziennikarstwo wypracowało zestaw standardów, które długo i dobrze służyły mediom i ich odbiorcom. Teraz nadeszła jednak nowa era, a stare media nie mogą wymuszać swojej woli na nowej generacji dziennikarzy, czytelników i reklamodawców, gdy oni widzą rzeczy inaczej. Stara gwardia może mieć rację, ale może też się mylić, gdy chodzi o wpływ nowych produktów reklamowych na wiarygodność dziennikarską”.

I pojawiające się niczym magiczne zaklęcie, likwidujące każdy tego rodzaju problem, słowa „Reklama (albo marketing) natywna”.

Niewątpliwie jestem ukształtowany w pojmowaniu standardów dziennikarskich przez „stare media”. Z całej sytuacji zrozumiałem przede wszystkim, że „nowa era” polega na tym, że dziennikarz nie traci wiarygodności, gdy w sposób maksymalnie pozbawiony jakiegokolwiek rozgraniczenia miesza informację i publicystykę z reklamą. Według moich standardów jest to po prostu nieuczciwe. I uderza w prawa odbiorcy.

Pomyślałem: „To ma być przyszłość mediów? To lepiej, żeby nigdy nie nastąpiła”. stukam.pl

wtorek, 1 października 2013

Pokora w praktyce

 Gdy dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy.
 
 Widząc to uczniowie Jakub i Jan rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?”
 
Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka. (Łk 9,51-56)

Chłopak opowiadał z pewną dumą w głosie. „Nie wpuścili nas do tamtej dyskoteki, to im kamieniami szyby powybijaliśmy. Nie damy sobą pomiatać. Mamy swoją godność. Dobrze zrobiliśmy, nie?”.

Czy nie podobnie, a może nawet gorzej, chcieli się zachować Jakub i Jan? Spotkali się z niezrozumieniem i odrzuceniem. I postanowili zareagować agresją. Na wrogość, z którą się zetknęli, usiłowali odpowiedzieć wrogością i siłą.

Chcieli zareagować po swojemu. Powie ktoś, że bronili w ten sposób Jezusa. Czy faktycznie? Kto poczuł się dotknięty odmową gościny ze strony mieszkańców samarytańskiego miasteczka? Jezus Chrystus, Boży Syn?

To oni poczuli się dotknięci – Jakub i Jan. A proponując zniszczenie miejscowości nie szukali woli Bożej. Szukali Bożej akceptacji dla swojej woli. Dla własnej zachcianki, by pokazać, jacy to oni są mocni i ważni, bo chodzą za Jezusem. Chcieli posłużyć się Bogiem, Jego mocą, aby ukarać innych za swoje niepowodzenie.

Nie szukali jego przyczyn. Po prostu zamierzali usunąć ludzi, którzy nie zachowali się tak, jak oni sobie tego życzyli, jak się spodziewali. Pokazać siłę.

Jezus stanowczo im zabronił. Nie dał się nabrać, a tym bardziej wciągnąć w doraźne porachunki sprowokowane czyimś naruszonym ego. Na zemstę zamiast sprawiedliwości. Na zwycięstwo pychy podpieranej bezprawnie powoływaniem się na Boga. Pokazał, na czym polega pokora. W praktyce. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM