środa, 30 czerwca 2010

Umarł ksiądz

Umarł ksiądz. Mój kolega rocznikowy. Młodszy ode mnie o kilka lat. Przez trzy czwarte swego kapłaństwa był ciężko, nieuleczalnie chory. Bardzo, choć nadzwyczaj pogodnie, cierpiał. Nie mógł prowadzić normalnego duszpasterstwa. Skąd więc na jego pogrzebie wielkie tłumy, na które niejeden zapracowany ciężko proboszcz na swoim pogrzebie nie może liczyć?

Dręczenie

Kroniki letnie

- Nie masz czasem wrażenia, że ktoś ci specjalnie utrudnia życie?
- Czasami faktycznie mogłoby być łatwiejsze i mniej skomplikowane. Ale żadne teorie spiskowe o nieznanych sprawcach trudności, które mnie w życiu spotykają, raczej mi do głowy nie przychodzą.
- Tu nie chodzi o teorie spiskowe, tylko o fakty. Ja raz po raz łapię się na tym, że czuję się w życiu jak na jakimś teście albo egzaminie.
- Coś w tym jest...
- A widzisz!
- Chodzi mi o to, że nasze życie na ziemi decyduje o naszej wieczności.
- Czyli przyznajesz, że Bóg robi z sobie z nas zabawę i nas dręczy?
- Słucham???
- No bo popatrz. Lądujemy tu na ziemi, bez pytania, czy w ogóle chcemy. A potem, zamiast wieść spokojne, szczęśliwe życie, przeżywamy serię nieraz bardzo ekstremalnych prób, testów, egzaminów. Prawdziwy tor przeszkód. A wszystko kończy się śmiercią, po której nie wiadomo, co nas czeka. Ja się czuję czasami jak chomik dręczony przez ciekawskie dzieci.
- Daj spokój z tym kreowaniem się na ofiarę Pana Boga. On nas stworzył z miłości, a nie dla zabawy.
- Ale przyznasz, że na przykład Kościół za bardzo komplikuje ludziom życie. Co chwilę się do czegoś miesza, ingeruje, mnoży zakazy i nakazy...
- Po to, żeby ci ułatwić wejście do nieba.
- Ułatwić?! Chyba żartujesz!
- Nie. Mówię bardzo poważnie.

wtorek, 29 czerwca 2010

Różnorodność

Kroniki letnie

- Przerażenie mnie ogarnia, gdy widzę, jak bardzo chrześcijanie różnią się między sobą. To musi być gorszące.
- Gorszące? A cóż w tym gorszącego? Ludzie są różni. Więc chrześcijanie też nie mogą być według jednego szablonu. Przecież gdyby wszyscy byli spod jednej sztancy, byłoby strasznie nudo.
- Ty sobie żartujesz, a sprawa jest poważna.
- Ale nie aż tak bardzo, jak to usiłujesz przedstawić. Ta różnorodność jest potrzebna.
- Ciekawe, do czego?
- Do jedności. Gdyby wszyscy byli tacy sami, jak sklonowani, to jedność nie byłaby potrzebna.
- Nie rozumiem. To dopiero byłaby jedność właśnie!
- Ależ skąd! To by była nuda, nie jedność. Jedność jest możliwa tylko tam, gdzie jest różnorodność. Nie jesteśmy laleczkami wyprodukowanymi z tej samej formy.
- Ja żałuję, że nie. Udałoby się uniknąć wielu konfliktów i problemów. Poza tym przecież wszyscy mamy naśladować tego samego Jezusa.
- Oczywiście, ale każdy w tym naśladowaniu idzie własną drogą. Mamy naśladować, nie by być mechanicznymi kopiami. Święci Piotr i Paweł są znakomitymi przykładami, o co w tym chodzi.
- Mnóstwo rzeczy ich różniło. Ale łączyła i jednoczyła wiara w Chrystusa. "Kościół jawi się jako organizm bogaty i żywotny, nie jednolity, będący owocem jednego Ducha, który prowadzi wszystkich do głębokiej jedności, przyjmując różnorodność bez usuwania jej i tworząc harmonijną całość". Wiesz kto to powiedział?
- Wiem. Benedykt XVI.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Wyrzeczenia

Kroniki letnie

- Pora na wypoczynek. Nareszcie!
- Dasz sobie na luz?
- Pewnie! Teraz wszystko moje.
- Jak to?
- Wszelkie zasady, nakazy, zakazy idą w odstawkę. Wakacje to mój czas.
- Przesadzasz. Przepisów ruchu drogowego też nie będziesz przestrzegać? I napadniesz na sklep we wsi?
- No... nie. Ale planuję naprawdę dużą swobodę. Żadnych garniturów. Żadnej sztywności.
- Mnie się wydaje, że my mitologizujemy wakacje. To jest czas odpoczynku, ale nie odrzucania zasad.
- Czepiasz się.
- Nie, nie czepiam się. Patrzę i widzę, że ludzie w wakacje dostają obłędu.
- Ty się po prostu nie potrafisz bawić...
- Nawet w wakacje życie nie przestaje być poważna sprawą. Nie da się wszystkiego zamienić w zabawę. Poza tym zawsze potrzeba wyrzeczeń.
- Wyrzeczeń? W wakacje? Daj spokój.
- A jednak.
- Chociaż, jak się tak zastanowić... Wakacje są czasem wyrzeczeń. Człowiek z tylu rzeczy rezygnuje...
- O, zaczynasz coś rozumieć...
- No tak, na wakacjach nie da się pielęgnować domowych przyzwyczajeń... Choćby pilot do telewizora jest inny i gdzie indziej leży...
- A ty w ogóle potrafisz rozmawiać poważnie?
- W czasie wakacji?!

niedziela, 27 czerwca 2010

Z pozycji siły

Dwie pozornie przypadkowe informacje z ostatnich dni:

"Policja belgijska przeprowadziła rewizję w kurii arcybiskupstwa Bruksela-Mechelen w związku z oskarżeniami wobec duchownych o pedofilię.

- Prokuratura została ostatnio poinformowana o oskarżeniach, zarzucających nadużycia wobec nieletnich popełnione przez pewną liczbę duchownych - poinformował rzecznik belgijskiej prokuratury Jean-Marc Meilleur. Dodał, że rewizję przeprowadzono w celu "poparcia lub nie" tych oskarżeń.

Arcybiskup Brukseli-Mechelen jest jednocześnie prymasem Belgii. Od początku roku funkcję tą pełni arcybiskup Andre-Joseph Leonard.

Po innych krajach kryzys związany z tuszowanymi przez lata przypadkami pedofilii dotarł także do Belgii. W kwietniu papież Benedykt XVI zdymisjonował biskupa Brugii Josepha Vangheluwe, który przyznał się do seksualnego wykorzystywania chłopca w latach 80. Po tym wydarzeniu do niezależnej belgijskiej komisji badającej takie przypadki napłynęło blisko 300 skarg.

Arcybiskup Leonard zapowiedział, że nigdy więcej nie będzie "milczenia i zatajania" skandalu pedofilii i dodał, że dymisja biskupa Brugii dowodzi, że Kościół katolicki chce "odwrócić kartę".

W maju episkopat Belgii poprosił o wybaczenie za wszystkie przypadki pedofilii, których dopuścili się przedstawiciele Kościoła, a także za milczenie i brak odpowiedniej reakcji ze strony hierarchii" - poinformowała Polska Agencja Prasowa.

Druga wiadomość jest taka: "Nowiny24 piszą o mieszkańcu Rakszawy w woj. podkarpackim, któremu nieznany sprawca pomalował sprejem elewację domu. Wszystko dlatego - twierdzi poszkodowany - że ogrodził swoją posesję, a tamtędy właśnie parafianie zrobili sobie skrót do kościoła. Podczas mszy padły ostre słowa na temat ogrodzenia.

Jak czytamy w Nowinach24, proboszcz Józef Fila miał powiedzieć: "Robi krzywdę innym utrudniając przejście do kościoła! W tamtym roku byłem u niego święcić mu kapliczkę. Kto teraz do ciebie przyjdzie pod tę kapliczkę!".

Proboszcz nie wymienił niczyjego nazwiska, ale wszyscy od razu zorientowali się o kogo chodzi.

Pierwszej nocy po kazaniu nieznani sprawcy pomalowali sprejami elewację domu i budynku gospodarczego. Pojawiły się też napisy "złodziej” i "zrób bramę”.

Poszkodowany twierdzi, że pozbycie się malowideł będzie go kosztować blisko 7 tys. zł. Sprawę zgłosił na policji. Oprócz tego za pośrednictwem adwokata zwrócił się do proboszcza z żądaniem przeprosin. 14-dniowy termin minął we wtorek, a mężczyzna przeprosin nie usłyszał. Teraz mówi, że proboszcza pozwie do sądu o zniesławienie.

- Nie atakuję Kościoła, tylko żądam przeprosin od księdza. Przez jego słowa stała mi się krzywda, a moje dobre imię, jakim cieszyłem się na wsi zostało zniszczone - mówi, cytowany przez Nowiny24.

Ksiądz Józef Fila, proboszcz parafii przepraszać jednak nie zamierza i gotowy jest spotkać się z Prucnalem w sądzie. Twierdzi, że nikogo nie wymieniał z nazwiska, a takich przypadków jest więcej".

Pokusa głoszenia Ewangelii o zbawieniu z pozycji siły nie jest niczym nowym. "Gdy dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: ”Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?”. Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka".

To trudne przyjąć do wiadomości, że pójście za Jezusem nie tylko nie upoważnia do potępienia wszystkich, którzy Go nie chcą przyjąć, ale jeszcze wymaga rezygnacji z wygodnego urządzania się na tej ziemi, z budowania na ziemskich powiązaniach, z oglądania się za siebie. Trzeba porzucić wszystko, aby iść za Jezusem. A w zamian - mimo poczucia mocy - nie wolno nawet spalić ogniem z nieba jednego opornego miasteczka... ;-)

sobota, 26 czerwca 2010

Wyczucie

"Dostosowuję swoje zachowanie na poziomie podświadomości. Jeżeli tego nie zrobię, zostanę w jakiś sposób wykluczony z grupy, w której przebywam bądź nie zaakceptowany przez osobę, na której skupiam uwagę.To wcale nie jest trudne, trudniejsze jest wyczuwanie bardziej subtelnych potrzeb chwili. Jak cenna może stać się błyskawiczna reakcja pomagająca wybrnąć z krępującej sytuacji? Obrócenie czegoś w żart bądź pożądana reakcja osoby, która wie, jak się zachować to cecha, jaką nie każdy przecież posiada. Pomaga w tym znajomość społeczności i zasad panujących w danym miejscu. Pewność siebie, spokój w sytuacji awaryjnej, roztropność – jak wiele korzyści dają te cechy? Wyczucie pomaga w życiu milionkrotnie, jego brak znacząco te życie komplikuje" - napisał autor bloga hb.kombinacje w poście zatytułowanym "Wyczucie".

Trzeba mieć wyczucie. Warto mieć wyczucie. Ale czy wyczucie jest tym, co dziś często złośliwie nazywa się "poprawnością polityczną"? Inaczej mówiąc, czy wyczucie jest jedynie pewną nieszczerą nakładką na człowieka? Obłudą w wersji soft? Sprytnym sposobem na łatwe prześlizgnięcie się przez życie?

Nie jest łatwo zrozumieć, dlaczego setnik, rzymski żołnierz, najpierw przyszedł z prośbą do Jezusa, a potem nie chciał Go wpuścić do swego domu. Można by pomyśleć, że ma coś do ukrycia. Albo że jako przedstawiciel okupanta nie chciał podpaść przełożonym, zapraszając do siebie kontrowersyjnego rabbiego.

Jednak wytłumaczenie, które setnik przedstawił Jezusowi nie potwierdza tych podejrzeń. Bo czym się tłumaczy setnik? Przekonaniem, że Jezus ma wielka władzę nad zjawiskami tego świata. Po prostu tłumaczy się swoją wiarą w Niego.

Jak wynika z biblijnych komentarzy, setnik wykazał się dużym wyczuciem. To dla Jezusa byłoby kłopotliwe, gdyby wszedł do jego domu. Setnik znał zasady religijne obowiązujące w kraju, w którym przyszło mu służyć swemu imperium. Znał i szanował. Ale czy to wystarczy?

Setnik nie zachował się jak okupant. Nie przyszedł do Jezusa w poczuciu mocy wynikającej ze stojącej za nim potęgi. Przyszedł z wyczuciem zbudowanym nie na "politycznej poprawności", ale na wierze. Gdyby setnik nie wierzył w Jezusa, nie powiedziałby do Niego "Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój". I nie robiłby wykładu na temat skuteczności rozkazów.

Ale też gdyby nie wypływające z wiary wyczucie setnika, nie usłyszelibyśmy być może tak bardzo nas dotyczącej zapowiedzi Jezusa: "Wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu, i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim".

piątek, 25 czerwca 2010

Jeśli

"Dawniej ludzie byli bardziej pokorni" - stwierdziła z melancholią w głosie starsza pani. "Dawniej? To znaczy kiedy? W czasach dinozaurów?" - zainteresował się nastolatek. "Nie, synku, w czasach komuny" - odpowiedziała babcia, nie obrażając się. "Wtedy, jak człowiek przychodził na przykład do sklepu, żeby coś kupić do jedzenia, to nie zachowywał się jak pan i władca, który może ekspedientce rozkazywać. Grzecznie prosił, czy pani za ladą byłaby skłonna mu coś sprzedać... Na przykład kawałek kiełbasy...". "Babcia żartuje!" - roześmiał się nastolatek. "Przecież to głupie!". "Bo ja wiem, czy takie głupie..." - zadumała się starsza pani.

"Daj mi to!" - krzyczał dość duży dzieciak do swojej matki. "Chyba chciałeś powiedzieć 'Proszę mi dać'" - włączyła się do rozmowy ciocia. Małolat wytrzeszczył na nią oczy. "Grzeczne dziecko nie mówi "Daj', tylko 'Proszę mi dać'" - kontynuowała krewna, które źle zinterpretowała reakcję dziecka. "Wyrzuć ją! Wyrzuć ją! Niech do mnie nie mówi!" - wrzasnął malec do matki, wskazując palcem ciotkę o wychowawczych zapędach.

Jak wygląda moja modlitwa? Z czym przechodzę do Boga? Jak się do Niego zwracam? Czy nie jest tak, że moja modlitwa, to przede wszystkim przedstawianie listy żądań i oczekiwań? Na zasadzie składania zamówienia. To, to i to mi jest potrzebne, więc Ty, Panie Boże, mi to dostarcz i zapewnij. I żeby wszystko było wysokiej jakości. Dostarczone w terminie i na gwarancji.

Trędowaty postanowił inaczej załatwiać sprawy z Jezusem. "A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go: „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Jezus wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: „Chcę, bądź oczyszczony”. I natychmiast został oczyszczony z trądu". Nie wydawał poleceń jak klient w restauracji kelnerowi. Mówił do Jezusa "Jeśli chcesz". Zdawał się na Jego wolę.

Kto dziś bierze poważnie słowa z Modlitwy Pańskiej (tej zaczynającej się od słów "Ojcze nasz"), które brzmią "Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi"? No, może dopuszczamy, aby wola Boga działa się w niebie. Ale na ziemi? Nie, tu jest nasz teren. Tu my dyktujemy warunki i o wszystkim decydujemy.

Kto dziś, prosząc Boga o zdrowie dla kogoś ze swoich bliskich albo dla siebie, bierze pod uwagę, że Bóg jednak nie uzdrowi? Przecież Kościół uczy, że Bóg wysłuchuje każdej modlitwy...

Pewnie, że wysłuchuje. Ale nie jak sprzedawca w sklepie. Jak kochający rodzic. Rodzic wie lepiej od dziecka, czy potrzebny mu lizak.

czwartek, 24 czerwca 2010

We are on a mission from God

Uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela

Jan Chrzciciel jest w kalendarzu liturgicznym wyróżniony. Pojawia się w nim dwa razy. Raz z okazji swojego narodzenia. Drugi raz z okazji śmierci. Ale wspomnienie jego narodzenia ma wyższą rangę. Jest uroczystością.

Właściwie nic w tym dziwnego. Z perspektywy ludzkiej narodzenie Jana Chrzciciela było wydarzeniem nadzwyczajnym. Śmierć już nie tak. Morderstwo, w dodatku z politycznym i emocjonalnym tłem, nie rusza nas tak bardzo, jak narodziny dziecka tam, gdzie się tego nie spodziewamy, w dodatku zapowiedziane przez anioła w samym środku świątyni.

Jan Chrzciciel jest klasycznym dowodem, że człowiek przychodzi na ten świat po coś. Miał konkretną misję od Boga.

Jak ktoś ma świadomość, że ma misję od Boga, nie istnieją dla niego przeszkody nie do pokonania.

"We are on a mission from God". Co to za cytat? Z filmu. Niesamowitego filmu. Kultowego dzieła w reżyserii Johna Landisa zatytułowanego "Blues Brothers". To dość stary film. Właśnie minęła trzydziesta rocznica jego premiery. "Blues Brothers" to film katolicki - ogłosił watykański dziennik "L'Osservatore Romano" w artykule z okazji tej rocznicy. Zaliczył go do klasyki katolickiego kina. Według "L'Osservatore Romano" film jest "godny obejrzenia i polecany" wszystkim katolikom.

Nie wszyscy zrozumieli, dlaczego watykańska gazeta nazwała tę komedię muzyczną filmem katolickim. "Zakonnica z sierocińca bije dzieci wielkim kijem, jeden z braci Blues właśnie wychodzi z więzienia, bohaterowie wszystkich wokół wykorzystują i oszukują, rzucona przez jednego z braci dziewczyna organizuje ataki rakietowe na nich, a muzycy by pracować z braćmi porzucają swe żony i rodziny" - wytyka dziennikarz jednej z gazet.

Fakt. Nie są to aniołki. Misję do Boga realizują tak, jak umieją. A umieją... powiedzmy średnio. Ich metody nie nadają się do polecania dzieciom na religii.

Na Jana Chrzciciela też by się niejedno znalazło. W dzisiejszych czasach przeciwko niemu wyciągnięto by pewnie nawet to, że jego ojciec nie uwierzył aniołowi. Poza tym, po wskazaniu Jezusa wcale nie zakończył działalności, nie do końca wierzył w Jezusa, skoro wysyłał swych uczniów z zapytaniem, czy się nie pomylił z tym wskazywaniem. A potem jeszcze wmieszał się w politykę.

Ludzie, którzy odkrywają, że mają misję od Boga, nie stają się nagle chodzącymi po świecie ideałami. Nie przestają grzeszyć. Nie unikają błędów. Ale w ich życiu dokonuje się fundamentalna zmiana. Pojawia się w nim sens.

środa, 23 czerwca 2010

Handlarze wyobrażeń

Po którychś z poprzednich wyborów komentator tłumaczył, dlaczego ludzie wierzą w obietnice wyborcze, choć w tyle głowy maja zakodowane, że niewiele z nich, a może żadna, przejdzie w fazę realizacji. "Wierzą, bo chcą. Nawet wbrew doświadczeniu, które im mówi, że politycy są w stanie obiecać wszystko przed wyborami, a nie dotrzymać niczego po nich". Widząc zaskoczone spojrzenie dziennikarza dodał: "Ludzie lubią być okłamywani. Chcą być okłamywani".

Ale ten mechanizm nie dotyczy tylko polityki. Syna pewnej kobiety przyłapano na gorącym uczynku w pewnej przykrej sprawie i z dowodami w ręku przyprowadzono do go do niej. Chłopak jednak szedł w zaparte i powtarzał, że on jest niewinny, a wszystko zostało przeciwko niemu zmontowane. Chociaż nie były to jego pierwsze kłopoty z prawem, matka w obecności tych, którzy przyłapali jej dziecko, powiedziała z cała powagą i przekonaniem: "Ja ci wierzę". Ludzie patrzyli na nią jak na wariatkę. Ona naprawdę wierzyła w niewinność swojego syna. Wbrew faktom. W przeciwnym razie musiałaby zrewidować bardzo wiele swoim życiu.

Szef agencji reklamowej instruował nowego pracownika: "Zasada jest prosta. My nie sprzedajemy tego towaru. My sprzedajemy to, co ludzie chcą o nim usłyszeć. Nieważne, czy to jest dobry produkt czy jakiś szmelc. Nam chodzi o to, aby ludzie go kupili. A nie kupują przecież towaru, tylko swoje wyobrażenia o nim. Dopiero gdy kupią, mogą się przekonać, czy towar odpowiada ich wyobrażeniom".

"Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. A więc: poznacie ich po ich owocach".

Aż dwa razy Jezus powiedział: "Poznacie ich po ich owocach". Mówił o "fałszywych prorokach". O ludziach, którzy będąc wilkami, ubierają owczą skórę. Ludziach, którzy udają kogoś innego, niż są w rzeczywistości. Którzy mówią, co innego niż myślą. Którzy myślą co innego, niż robią.

Fałszywi prorocy nie mówią prawdy o Bogu i zbawieniu. Mówią to, co ludzie chcą na ten temat usłyszeć. Fałszywi prorocy nie gromadzą wyznawców dla Boga, nie prowadzą ich do Jezusa. Fałszywi prorocy gnają ich do swoich farm zwolenników i sympatyków, aby ich bez zahamowań wykorzystać. A potem porzucić.

wtorek, 22 czerwca 2010

Autostrada na Mount Everest

"Ej co ty robisz? Nie tędy droga! Musisz zawrócić i skręcić na autostradę" - buntowali mu się pasażerowie w samochodzie. "Nie chcę jechać autostradą" - burknął pod nosem. "Co? Dlaczego?" - zdziwili się. "Przecież autostradą śmigniemy to w godzinę, a tymi bocznymi drogami będziemy się tłuc co najmniej trzy" - tłumaczyli. "Nie lubię iść na łatwiznę" - mruczał. "Ale nie jedziesz sam! Nam się nie uśmiecha siedzieć trzy godziny w dusznym samochodzie" - protestowali. "Nikt was tu nie trzyma na siłę. Zawsze możecie wysiąść i znaleźć sobie inny środek lokomocji" - mówił tym samym chrapliwym tonem.

Nie wysiedli. Obrażeni siedzieli na swoich miejscach, ale stopniowo przechodziło im oburzenie, bo widoki były po drodze niesamowite, a kiedy zatrzymali się, aby w jakiejś małej knajpce coś przegryźć, okazało się, że przy garnkach urzęduje tam prawdziwy mistrz. Gdy już dojeżdżali złapali w radiu jakieś wiadomości. "Wielki karambol na autostradzie" - krzyczał w mikrofon reporter. "Zginęło osiem osób, a droga jest całkowicie nieprzejezdna". Zszokowani popatrzyli na kierowcę. "Skąd wiedziałeś?" - zapytali. "Nie wiedziałem. Po prostu nie lubię jeździć autostradami. Są za łatwe, a przez to nudne".

"Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują" - przykazał Jezus swoim uczniom. Nie jest to szczególnie atrakcyjna wskazówka na XXI stulecie. My raczej szukamy wygodniejszych rozwiązań. Takich, które wymagają mniej wysiłku niż więcej. Takich, które są mniej czasochłonne. Takich, które nie wymagają pełnego zaangażowania.

Jeden z katolickich tygodników w Polsce bardzo długo bronił się przed zmianą formatu. Redakcja z uporem wydawała kolejne numery na wielkich płachtach, chociaż wszyscy dookoła już dawno przeszli na mniejszy, wygodniejszy dla odbiorców format. Redakcja tego tygodnika próbowała z tej "niewygody" uczynić atut, zaletę, wyróżnik i afiszowała się z nią nawet w haśle reklamowym. Ale się nie udało. Ludzie nie chcieli czytać pisma, które przy przewracaniu strony wymagało sporej gimnastyki. Tygodnik jednak zmniejszył format.

Niejeden uważa, że Ewangelia też jest zbyt wielkiego formatu, jak na dzisiejsze czasy. Wciąż słychać sugestie, żeby ją przyciąć do rozmiarów łatwo przyswajalnego bryku. Ale tego się nie da zrobić. Tak, jak nie da się wybudować autostrady na Mount Everest. Trzeba się tam wdrapać własnym wielkim wysiłkiem.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Z drzazgą

"Drzazga to miękki kawałek jakiegoś materiału, który wbił się w skórę lub pod skórę. Może to być drewno, metal, szkło, cierń czy kolec. Na ogół nie jest nawet konieczne szukanie pomocy u lekarza; większość drzazg można usunąć samemu" - informuje jeden z serwisów poradnikowych. "Drzazga rzadko bywa niebezpieczna" - uspokaja.

Faktycznie, drzazga wbita w palec nie wydaje się czym groźnym. Co nie znaczy, że należy ją lekceważyć. Trzeba ją usunąć, bo przeszkadza, bo jest obcym elementem, bo może - zignorowana - wywołać nawet groźne zakażenie.

Każdy wie, jak drażniący jest pyłek albo rzęsa w oku. Na dłuższą metę nie da się z nimi wytrzymać. Zresztą oko samo się broni. Łzawi, mruga, próbuje za wszelką cenę pozbyć się "intruza". Zmusza człowieka, żeby je tarł dłonią, a gdy to nie pomaga boli coraz bardziej, aż człowiek idzie do lustra i próbuje w nim zobaczyć "agresora". Po to, aby go złapać i usunąć.

Nie jest łatwo samemu usunąć drzazgę z palca lub pyłek z oka. Jest to możliwe, ale prościej poprosić o pomoc kogoś innego. Zwykle nie ma problemu ze znalezieniem kogoś, kto zechce pomóc. Każdy wie, jak źle się życie z drzazgą lub obcym przedmiotem w oku.

Skoro tak jest, to dlaczego Jezus wygłosił takie dziwne słowa: "Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: «Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka», gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata"? Czyżby miał coś przeciwko pomaganiu innym w takich sytuacjach?

Ależ nie. Rzecz w tym, że chętnie stawiamy diagnozy innym i doradzamy, jaką powinni podjąć terapię. Natomiast własnych dolegliwości, często o wiele większych, nie dostrzegamy. Opowieść o drzazdze i belce jest dalszym ciągiem, rozwinięciem tego, bardzo ważnego polecenia: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim wy sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą".

Usunięcie pyłka z cudzego oka rąbkiem serwetki albo pincetą drzazgi z czyjegoś palca jest łatwiejsze, znacznie łatwiejsze, niż wykonanie tych operacji wobec siebie. Tak samo, jak wytykanie zła innym, a nie sobie. Robienie rachunku sumienia całemu otoczeniu, z wyjątkiem siebie. Ktoś, kto ma belkę w oku niewiele widzi. I to niejednokrotnie jest najtrudniej odkryć.

niedziela, 20 czerwca 2010

Propozycja

Kiedy kilka lat temu ks. Jacek Stryczek namówił grupę ludzi, aby w Wielki Piątek chodzili wszędzie z dość dużymi krzyżami, media pokazywały to jako ciekawostkę. Bo to rzeczywiście coś zwracającego uwagę - człowiek, który po ulicy, do lekarza, do pracy idzie z widocznym z daleka krzyżem. Niektórzy dziennikarze próbowali zgłębić sens takiej "manifestacji", ale szło im średnio. Bo też właściwie po co łazić wszędzie z krzyżem?

Polscy biskupi, którzy zebrali się w Olsztynie, wydali właśnie "Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski w sprawie obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej (w kontekście decyzji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Lautsi vs. Włochy)". "Krzyż jest podstawowym symbolem chrześcijaństwa, znakiem odkupienia i zbawienia, ofiary ponoszonej dla innych, symbolem miłości i miłosierdzia, a także cierpienia i zwycięstwa nad śmiercią. Dla wszystkich chrześcijan jest bezcennym znakiem i dlatego umieszczany jest nie tylko w domach i mieszkaniach, ale także w miejscach pracy, nauki i kultury. Korzenie europejskie są chrześcijańskie. Krzyż widnieje na wielu flagach państwowych, jest także symbolem organizacji charytatywnych i społecznych (np. Czerwony Krzyż, krzyż harcerski itp.)" - przypomnieli.

Napisali też uspokajająco, że społeczeństwa o chrześcijańskiej tradycji nie powinny obawiać się umieszczania krzyża w miejscach publicznych, także tam, gdzie uczą się dzieci i młodzież. Krzyż przecież przypomina nam o godności człowieka, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Mówi o miłości Boga do człowieka, która znalazła w nim swój najgłębszy wyraz.

A jednak krzyż ma ostatnio "pod górkę". O. Joachim Badeni w swej ostatniej książce, zatytułowanej "Uwierzcie w koniec świata! Współczesne proroctwo o powtórnym przyjściu Chrystusa" wymieniając różne przejawy działania Antychrysta, stwierdza m. in., że jedną z prób jego aktywności na małą skalę jest likwidacja krzyża w miejscach publicznych. "Ktoś powiedział ostatnio, że krzyż nie powinien wisieć w szkole, powinien być w sercu. To bardzo ładne powiedzenie" - mówi znany dominikanin, wywołując zdumienie swojej rozmówczyni. "Ojciec się z nim zgadza?". "Wręcz przeciwnie. To jest bardzo chytre powiedzenie. Bądźcie pobożni, miejcie krzyż w swoich sercach. Oczywiście nikt nie będzie miał krzyża w sercu, człowiek, wykonując codzienne obowiązki, zapomni o nim za pięć minut" - stwierdza z uderzającym realizmem o. Badeni. "Natomiast na ścianie krzyż wisi stale i ciągle przypomina...".

"Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje" - powiedział Jezus. Trzeba przyznać, że to dość specyficzny sposób na zdobywanie zwolenników. Codziennie brać krzyż? Ks. Stryczkowi udało się namówić parę osób do wzięcia krzyża zaledwie na jeden dzień. I to wyjątkowy.

Jakie jest uzasadnienie "propozycji" Jezusa? To rozmowa, która poprzedza słowa o braniu krzyża. Jest tylko jeden powód, dla którego wzięcie krzyża ma sens. Ze względu na Jezusa. Ze względu na to, kim On jest. Jeśli ktoś wierzy, że Jezus jest Mesjaszem, weźmie krzyż. Jeśli nie wierzy - nie zrozumie sensu codziennego brania krzyża. Bez tej wiary nie da się zrozumieć słów Jezusa: "Kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa". Po prostu się nie da.

sobota, 19 czerwca 2010

Trzeba wybrać

Nie, nie. Nie jestem Borys Szyc albo inna gwiazda, która namawia do pójścia na wybory prezydenckie. Odnotowuję jedynie fakt oczywisty, ale jednak wielu umykający. Trzeba w życiu wybierać. Trzeba w życiu wybrać. Opowiedzieć się po jednej stronie, a nie stać nieustannie w niezdecydowaniu.

Paulo Coelho stwierdził: "Wolność to nie odrzucenie kompromisów, lecz świadomy wybór i zgoda na wszystkie konsekwencje tego wyboru". Ciekawe. Może nasze problemy z wolnością biorą się z faktu, że nie chcemy tak wielu z nas wkłada tak wiele wysiłku w unikanie jednoznacznych wyborów w świecie kwestii fundamentalnych? Rację ma Coelho - każdy wybór powoduje konsekwencje. Za każdy wybór trzeba wziąć odpowiedzialność. A to nie jest łatwe.

"Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe" - napisała Joanne Kathleen Rowling w książce "Harry Potter i Czara Ognia". Ten czas w życiu człowieka nadchodzi bardzo szybko. A kiedy już nadejdzie, "zaczynają się schody". W kwestii tych schodów też trzeba dokonać wyboru. Trzeba wybrać, czy będą to trudne "Schody do nieba", czy wygodne, może nawet ruchome, schody dokładnie w przeciwną stronę. ;-)

"Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek". Niejeden kombinuje, że mu się uda przejść przez życie tą metodą. Jesteśmy tak skonstruowani, że nie potrafimy iść w dwóch kierunkach równocześnie. Albo idziemy do przodu, albo do tyłu, albo w lewo, albo w prawo. Albo się wspinamy do góry, albo schodzimy w dół. Jesteśmy jak ta żaba, która znalazła się wobec dylematu, gdzie stanąć: w grupie zwierząt mądrych czy pięknych. "Przecież się nie rozerwę" - stwierdziła żaba. Problem w tym, że lew z dowcipu postawił jasne warunki. Nie można zostać na środku.

"Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie" - powiedział Jezus. Na szczycie ludzkiej hierarchii wartości jest tylko jedno miejsce. Nie da się na nim postawić i Boga i doczesności. "Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu" - wymyślił Aureliusz Augustyn z Hippony, znany dziś bardziej jako św. Augustyn. Nie był głupi. Znał się na życiu.

piątek, 18 czerwca 2010

Serce i skarb

Niewiele pamiętam z czytanej przed wielu, wielu laty książki Zbigniewa Nienackiego "Pan Samochodzik i Templariusze". Ale utkwiło mi w pamięci, że główna wskazówka dla poszukujących skarbu templariuszy brzmiała: "Tam skarb Twój gdzie serce Twoje". O ile pamiętam w całej książce ani raz nie znalazło się wyjaśnienie, że to sparafrazowane słowa Jezusa. Główni bohaterowie zdaje się znajdują jakieś dwie niewielkie skrzynki monet i kościelne naczynia, a ogólny wniosek jest taki, że w poszukiwaniach należy się kierować sercem.

Jezus powiedział: "Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje". Czyli inny tok myślenia, niż w książce o Panu Samochodziku. Raczej zbliżony do modnego dziś hasła: "Jesteś tym co jesz" ;-)

W naszych czasach ludzi zapytani, co jest dla nich najważniejsze, bardzo często odpowiadają "zdrowie". "Jak będzie zdrowie, będzie też wszystko inne" - dodają. Jest a takim myśleniu pułapka. Bo zdrowie też należy do wartości przemijających. Jest rzeczą doczesną. Jeśli więc ktoś buduje swój system wartości stawiając na szczycie (a właściwie traktując jak fundament wszystkiego) coś przemijającego, może mieć pewność, że wcześniej czy później wszystko mu się zawali.

"Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną" - zachęca Jezus swoich uczniów. Chwilę wcześniej uczył, jak się modlić do Ojca w Niebie i mówił o tym, żeby pościć bez afiszowania się.

"Całe życie poświęciłam rodzinie. Nic innego nie było dla mnie ważne. I nagle wszystko się zawaliło" - opowiadała kobieta, od której mąż odszedł nagle po kilkudziesięciu latach małżeństwa. "A przecież Kościół uczy, że rodzina jest najważniejsza". "Nie, Kościół uczy, że najważniejszy jest Bóg" - powiedział ostro, choć ze współczuciem ksiądz, któremu powierzała swe skargi. "Rodzina ma być Bogiem silna" - dodał hasłowo.

"Wkładam w to całe moje serce. Nie mam nic ważniejszego w życiu, niż sport" - mówiła w telewizji z błyskiem oku znana mistrzyni. "Naiwne dziewczę" - pomyślał przeprowadzający z nią wywiad dziennikarz. "Przy takim nastawieniu wystarczy jedna poważniejsza kontuzja, żeby runęło ci całe życie". Ale nie powiedział tego głośno. Głośno stwierdził: "Popatrzcie państwo, czy to nie piękna postawa?".

czwartek, 17 czerwca 2010

Konkretnie

Gdy zobaczył w drzwiach długo (ładne parę lat!) niewidzianego kumpla z klasy, nota bene kumpla, z którym wcale nie byli jakoś zżyci, od razu wiedział, że czegoś będzie chciał. Już się do takich sytuacji przyzwyczaił. W końcu z całej ich klasy osiągnął najwięcej i doszedł - przynajmniej na dziś - najwyżej. Mimo to irytowały go nie tyle same prośby o załatwienie tego czy tamtego, ile sposób, w jaki się do niego dawni kumple i koleżanki zwracali. Dlatego z jednej strony ze stresem, ale z drugiej z ciekawością, czy i tym razem będzie podobnie, wskazał wchodzącemu krzesło po drugiej stronie swego biurka.

- Nie wiem, czy mnie pamiętasz, minęło tyle lat... - zaczął gość.
- Pamiętam, pamiętam - przerwał. - Jesteś Tomek. Nic się nie zmieniłeś - dodał i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że użycie takiego sformułowania wobec człowieka, którego ostatni raz widział w podstawówce nie brzmi grzecznie.
- O to, fajnie - uśmiechnął się nadal spięty przybysz. - Bo widzisz, w życiu różnie bywa, czasami człowiekowi się wiedzie, a potem nagle wszystko zaczyna się walić...

Poczuł zniecierpliwienie. Nie cierpiał tego krążenia, tych wielominutowych wstępów, tego zachodzenia a to z jednej, a to z drugiej strony. To było marnowanie jego czasu. Przypomniał sobie, że sam, ilekroć potrzebował czyjejś pomocy (a nie zawsze to do niego przychodziły tłumy petentów. On się też naprosił), walił prosto z mostu i zwykle widział aprobatę w oczach tego, do kogo się zwracał.

- Słuchaj Tomek, daruj sobie te wstępy i podchody. Gadaj od razu konkretnie, o co ci chodzi. Mnożąc słowa nie zyskasz mojej przychylności. U mnie każda minuta, to spora kasa. Tak wyszło. Więc?

"Na modlitwie nie Bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłucham. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie" - powiedział Jezus. Czyżby Bóg był jak ten opisany wyżej niecierpliwy biznesmen i polityk, który nie lubi, gdy się marnuje jego czas? Czy dlatego Jezus nauczył nas tej wyjątkowej, tak zadziwiająco konkretnej modlitwy, jaką jest "Ojcze nasz"?

Nie, to tylko powierzchowne podobieństwo. Bóg jest cierpliwy. Bóg nie pogania. To On stworzył czas.

Rzecz w tym, że Bóg dobrze wie, czego od Niego potrzebujemy. Zna nasze potrzeby lepiej, niż my sami. Dlatego nie musimy zamieniać naszych modlitw w długie podania, pełne argumentów i uzasadnień. Bóg jest jak matka, która wie, co trzeba dać dziecku, a jednak czeka, aż ono poprosi nie ze względu na siebie. Ze względu na nie.

środa, 16 czerwca 2010

Pokazówka

"The show must go on" śpiewał zespół Queen. Przedstawienie musi trwać. Widowisko musi trwać. A widowiskiem staje się dzisiaj wszystko. Wszystko staje się show. Wszystko można zamienić w showbiznes.

Znana telewizja ogłosiła casting do kolejnego reality show, w którym uczestnicy będą mieli za zadanie między innymi ujawniać swoje najskrytsze tajemnice. Przed drzwiami hali, w której odbywały się "kwalifikacje" kłębił się wielotysięczny tłum. Reżyser wyjrzał przez okno i prychnął z pogardą: "Czy ci ludzie wstydu nie mają? Naprawdę myślą, że wszystko jest na pokaz?". "Z takim podejściem to ty się długo w branży nie utrzymasz" - szturchnął go producent. "Chodź, idziemy zaglądać im w dusze". "W dusze? To oni mają dusze?" - zdziwił się reżyser.

"Pan się musi pokazać. Ludzie mają prawo dowiedzieć się o pana istnieniu, o tym, co pan robi. Nie należy się w naszych czasach ukrywać, gdy się robi coś dobrego. Zwłaszcza coś dużego i dobrego" - przekonywał dziennikarz człowieka, który od lat pomagał innym na zasadzie "niewidzialnej ręki". "Myśli pan?" - facet spoglądał na dziennikarza bez przekonania. "Oczywiście! Pokażemy, jak pan działa z ukrycia!" - entuzjazmował się dziennikarz. "Niech pan powtórzy ostatnia zdanie" - poprosił facet. "Pokażemy, jak pan działa z ukrycia" - powtórzył redaktor. "Słyszy pan, jakie to bez sensu?"

"Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie" - napomniał Jezus swoich uczniów. Po czym dał wskazówki, jak w ukryciu i bez afiszowania się dawać jałmużnę, modlić się i pościć. Każdą wskazówkę kończy to samo zdanie: "A Ojciec twój który widzi w ukryciu, odda tobie".

Bóg nie potrzebuje od człowieka widowiska. Nie daje się nabierać na sztuczki z punktowym oświetleniem albo zbliżeniem kamery. Zna mnie. Wie o mnie wszystko. Wobec Niego nie jestem tajemnicą. Wobec ludzi nią jestem. Nie ma sensu tego zmieniać.

Przez całe lata dziewczyna dostawała za pośrednictwem parafii prywatne stypendium od jakiegoś biznesmena. Dzięki tym pieniądzom pochodząca z ubogiej, wielodzietnej rodziny dziewczyna nie tylko zrobiła maturę, ale ukończyła z wyróżnieniem studia. W czasie odpustu proboszcz, który był pośrednikiem w przekazywaniu pieniędzy, niespodziewanie wskazał palcem na kogoś i powiedział: "Zobacz, to jest twój dobrodziej". Popatrzyła i pożałowała. "Po co mi go ksiądz pokazał?" - zapytała z pretensją. "On tego chciał?". Proboszcz zrobił się czerwony po czubek łysiny. "Nie, przepraszam". "Jego niech ksiądz przeprosi" - powiedziała niegrzecznie i zaczęła chodzić na Mszę do sąsiedniej parafii.

wtorek, 15 czerwca 2010

Nasi

Tak się złożyło, że dotychczas pracował w niewielkich, wiejskich, tradycyjnych parafiach. Ksiądz w tych społecznościach był zawsze kimś. Ludzie prześcigali się w okazywaniu szacunku, rywalizowali w zapraszaniu na kawki, obiady, kolacje. Jeśli do którejś pary młodej ksiądz nie poszedł na wesele, od razu wszyscy wiedzieli, że coś tam musi być nie tak. A rodziny dzieci pierwszokomunijnych, które w tym uroczystym dniu odwiedził duchowny, czuły się prawdziwie wyróżnione.

Nagle trafił do dużej, miejskiej parafii. Gdy szedł ulicą w koloratce, prawie nikt go nie pozdrawiał. W sklepie musiał stać w kolejce do kasy i żaden kierownik nie wybiegał z zaplecza, aby się z nim przywitać, zaproponować jakiś szczególny towar bez marży. W czasie procesji Bożego Ciała ozdobione były pojedyncze okna kamienic, a nie jak w jego poprzednich parafiach, całe domy i ogrody. "Co za pogaństwo. Co za pogaństwo" - powtarzał przybity. Po kilku tygodniach poszedł do biskupa, żeby prosić o przeniesienie. "Ja nie mogę pracować z takim pogaństwem" - szczerze wyjaśnił swojemu biskupowi. "Posłałem cię tam, żebyś ich nawrócił" - powiedział hierarcha. "Jak?" - zapytał zniechęcony ksiądz. "Wiarą, nadzieją, miłością" - wyliczył biskup.

Znajoma nie zna się na piłce nożnej, ale od czasu do czasu, zwłaszcza w czasie wielkich imprez sportowych, lubi popatrzeć na mecz w telewizji. "Co ty z tego wiesz?" - kpili z niej koledzy pracy. "Najważniejsze, to ustalić, którzy są nasi" - odpowiedziała całkiem serio. "Jak to 'nasi'? Przecież Polska nie gra w tych mistrzostwach" - zdziwili się doświadczeni kibice. "Nasi to ci, którym kibicujemy. No, ci, za którymi jesteśmy" - tłumaczyła widząc ich zaskoczone miny.

To stała pokusa - podzielić świat na "naszych" i całą resztę. Nasi są zawsze w porządku, cokolwiek zrobią, jest OK, nawet jeżeli dadzą plamę. Reszta to zawsze uosobienie całego zła świata, zasługujące na pogardę, odrzucenie, nienawiść. Naszym jesteśmy w stanie wybaczyć wszystko. Nawet na największe zło machamy ręką i mówimy "Nic się nie stało". Tym, którzy nie są nasi, nie dopuszczamy nigdy, nawet najmniejszego potknięcia.

Podział na "naszych" i resztę sprawdza się we wszystkich dziedzinach życia. W kwestiach religijnych wydaje się wręcz pożądanym ideałem. Więc o co chodzi Jezusowi, gdy mówi: "Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak, będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski"?

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Bez pomyłek sądowych

"Jeśli obywatel oko obywatelowi wybił, oko wybiją mu". "Jeżeli kość obywatel złamał, kość mu złamią". "Jeśli syn ojca swego uderzył, rękę utną mu". "Jeśli ktoś kogoś oskarżył i rzucił nań podejrzenie o zabójstwo, zaś tego mu nie udowodnił, ten, kto go oskarżył, poniesie karę śmierci".

Z której księgi Pisma Świętego pochodzą te słowa? Nie, to nie jest tekst biblijny. To wyimki z Kodeksu Hammurabiego. Zredagowany w XVIII w. p.n.e, to czwarty z najstarszych kodeksów świata, a zarazem najstarszy ze znanych prawie w całości. Został spisany za panowania króla Hammurabiego, szóstego przedstawiciela I dynastii z Babilonu.

Faktycznie. W Biblii sa podobne słowa. "Upomnę się u człowieka o życie człowieka i u każdego o życie brata. [Jeśli] kto przeleje krew ludzką, przez ludzi ma być przelana krew jego, bo człowiek został stworzony na obraz Boga" - czytamy w Księdze Rodzaju. A w Księdze Wyjścia o pobiciu kobiety: "Jeśli poniesie ona jakąś szkodę, wówczas winowajca odda życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzenie za oparzenie, ranę za ranę, siniec za siniec".

Takie myślenie wciąż nie straciło aktualności. Wystarczy poczytać w Internecie posty w dyskusjach o sprawiedliwości, karze śmierci itp. Ponieważ taka proporcjonalna odpłata za zło wydaje się często jedynym i prostym rozwiązaniem. Ale żeby w Piśmie Świętym taki mechanizm promować?

"Zagrożenie karą śmierci za zabicie drugiego człowieka wyraża tu prawdę, że ludzkiego życia nie da się wycenić w wartościach materialnych" - tłumaczy wybitny teolog o. Jacek Salij. A kwestii kary za pobicie kobiety wskazuje: "Zauważmy najpierw, że kobieta jest tu potraktowana na równi z mężczyzną. Jeśli zważyć na ówczesne społeczne upośledzenie kobiety, tekst ten stanowi ważną wypowiedź w historii przebijania się słowa Bożego do ludzkiej świadomości z prawdą o pełnym człowieczeństwie kobiety i jej równości z mężczyzną".

"Słyszeliście, że powiedziano: «Oko za oko i ząb za ząb». A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu" - powiedział Jezus. Jak to? "Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie". Jak to? Jak to? Jak to? Dlaczego mam nie stawiać oporu złu? Przecież to niesprawiedliwe!

W nowszym tłumaczeniu Biblii zamiast "Nie stawiajcie oporu złemu" można przeczytać: "Nie zwalczajcie zła złem". To brzmi jakoś znajomo. No tak. Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Dopiero co beatyfikowany. I jego "Zło dobrem zwyciężaj". Ale to nie on wymyślił. To św. Paweł w Liście do Rzymian napisał: "Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi! Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]! Napisano bowiem: Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę - mówi Pan - ale: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie - napój go! Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!".

Prawo odwetu napędza błędne koło zła. Prawo Jezusa robi w nim przerwę. pozwala wyjść. Czy prawo Jezusa jest zaprzeczeniem sprawiedliwości? Nie. Jest jej istotą. Otwiera drogę sprawiedliwości Bożej. Tej, w której nie ma pomyłek sądowych.

niedziela, 13 czerwca 2010

Dług

Posłali córkę do renomowanego liceum. Nie było to proste. Dla wielodzietnej rodziny był to naprawdę spory wysiłek finansowy. Tymczasem Magda nie tylko nie okazywała wdzięczności, ale stawiała coraz nowe żądania. Co chwilę przychodziła z nowymi potrzebami, zwłaszcza w sferze ubioru, ale nie tylko. W końcu kategorycznym tonem zażyczyła na wyłączną własność laptopa. Wtedy tata postanowił z nią poważnie, "po dorosłemu" porozmawiać. "Magda, co się z tobą dzieje? Przecież wiesz, że już posłanie cie do prywatnej szkoły mocno narusza nasz domowy budżet. Ale postanowiliśmy sobie odmawiać wielu rzeczy, żebyś zdobyła jak najlepsze wykształcenie. Ale nie stać na nas na zaspokajanie wszystkich twoich zachcianek". "To nie są żadne zachcianki. Po prostu nie chcę odstawać od reszty kolegów i koleżanek. Nie chcę tam być traktowana, jak uboga krewna" - szczerze odpowiedziała dziewczyna. "Ale zrozum...". "Nie chcę niczego rozumieć! Spłodziliście mnie, więc jest waszym obowiązkiem zapewnić mi życie na godnym poziomie!" - krzyknęła i wybiegła z domu trzaskając drzwiami. "Wiesz, chyba popełniliśmy błąd posyłając ja do tej szkoły" - powiedział ojciec Magdy do swojej żony.

Są ludzie, którzy nie potrafią żyć ze świadomością, że mają dług. Ale chyba nie stanowią większości. Miliony ludzi na świecie żyje z długami. Są i tacy, którzy biorą kolejny kredyt po to, aby spłacić poprzedni. Świadomość, że są komuś coś winni im powszednieje, czasami dochodzą do stanu, w którym już się tym w ogóle nie przejmują. Doprowadzają do sytuacji, w której o to, by znaleźć wyjście zaczyna się martwić wyłącznie wierzyciel.

Pewien duchowny niedawno zaskoczył niektórych. Stojąc wśród powodzian mówił o potrzebie wdzięczności Bogu za wszystko, co nam daje. Na twarzach niektórych słuchaczy widać było ich wewnętrzny sprzeciw, wobec tego, co mówił. Ale na wielu innych widać było budzącą się refleksję, a nawet rozjaśniający je uśmiech wdzięczności. "Nagle uświadomiłam sobie, że przecież żyjemy, że w tych dniach doświadczyliśmy tyle ludzkiej życzliwości i miłości. A że straciliśmy dopiero co zbudowany dom... No cóż. Chyba za bardzo się na nim skupiliśmy. Od kilku lat nie byliśmy na wakacjach, tylko wszystkie urlopy spędzaliśmy na budowie..." - opowiadała potem jedna z parafianek.

Ciekawe, jakimi motywami kierował się faryzeusz, który zaprosił Jezusa na posiłek, a potem potraktował Go - łagodnie mówiąc - niezgodnie z przyjętymi obyczajami okazywania szacunku. A gdy cześć Jezusowi zaczęła okazywać cześć miejscowa grzesznica [To wcale nie musiała być prostytutka. Kto ma od razu takie skojarzenia daje sam o sobie świadectwo ;-)], zaraz doszedł do wniosku, że z Jezusa żaden prorok.

W nagrodę usłyszał od Jezusa przypowieść: "Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?”. Szymon odpowiedział: ”Sądzę, że ten, któremu więcej darował”. "On mu rzekł: ”Słusznie osądziłeś”".

Ilu dzisiaj ludzi żyje ze świadomością, że mają dług wobec Boga? A ilu robi coś, aby choć w części go spłacić?

sobota, 12 czerwca 2010

Weź sobie do serca

13 października 1942 roku w 15-lecie objawień fatimskich papież Pius XII drogą radiową ogłosił całemu światu, że poświęcił rodzaj ludzki Niepokalanemu Sercu Maryi. Prymas Polski, kardynał August Hlond w obecności całego Episkopatu Polski i około miliona pielgrzymów 8 września 1946 r. na Jasnej Górze przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej poświęcił Niepokalanemu Sercu Maryi naszą Ojczyznę.

"Moje Serce Niepokalane chciałoby Panu Bogu składać dusze odkupione, jako kwiaty przed Jego tronem" - usłyszała w Fatimie Łucja. I jeszcze: "Musisz ofiarować się za grzechy. Kiedy to będziesz czynić, powtarzaj: «O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie i za nawrócenie grzeszników w łączności z Niepokalanym Sercem Maryi»".

Wydawać by się mogło, że wspomnienie Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny obchodzimy na zasadzie pewnego automatyzmu. Liturgiści przyznają, że liturgiczne święta Matki Bożej często pojawiają się w kalendarzu równolegle ze świętami Pana Jezusa. Ale przecież o sercu Maryi napisał już św. Łukasz.

"Ale weź to sobie do serca" - prosiła z naciskiem żona swego męża, który obiecał, że poważnie porozmawia z synem, sprawiającym ostatnio spore kłopoty nauczycielom w szkole. "Spokojnie. Mnie też dobro naszego dziecka leży na sercu" - odpowiedział mąż.

"W moim sercu na zawsze jest miejsce dla ciebie" - usłyszał chłopak od swojej dziewczyny. "A moim nie ma miejsca dla nikogo, oprócz ciebie" - odrzekł.

Dobrze jest trafić do czyjegoś serca. Ale też dobrze brać sobie innych do serca. :-)

piątek, 11 czerwca 2010

Serce Boga

Najświętszego Serca Pana Jezusa C

Ma kształt stożka o podstawie zwróconej do góry w prawo i ku tyłowi, o koniuszku należącym do komory lewej, skierowanym do przodu w lewo i ku dołowi, uderzającym w czasie skurczu o przednią ścianę klatki piersiowej. Serce. Ludzkie serce. Czym jest w swej istocie? To pompa tłocząca krew. Narząd zbudowany z dwu przedsionków (prawego i lewego), oddzielonych od siebie przegrodą międzyprzedsionkową, i dwu komór (prawej i lewej), oddzielonych od siebie przegrodą międzykomorową, łączących się z przedsionkami przez zastawki przedsionkowo-komorowe, które nie pozwalają na cofanie się krwi z komór do przedsionków, natomiast umożliwiają jej przepływ z przedsionków do komór...

Choć może się to wydawać dziwne, wielu klasyków oraz średniowiecznych filozofów, włącznie z Arystotelesem, uważało serce za siedzibę myśli, rozumu czy uczuć, często odrzucając rolę mózgu. Jak podaje Wikipedia, rzymski lekarz Galen sądził, że siedzibą namiętności jest wątroba, siedzibą rozumu mózg, a serce jest siedzibą uczuć. Chociaż powiązanie serca z uczuciami było oparte na uznawanej obecnie za nieprawdziwą teorii układu krążenia Galena, serce jest uznawane za symboliczne źródło ludzkich emocji nawet po odrzuceniu jego przekonań.

Nam serce kojarzy się z miłością. Zwłaszcza z jej sferą uczuciową. Mało kto zdaje sobie sprawę, że skojarzenia, jakie wywołuje słowo serce, wcale nie są takie same w języku hebrajskim i polskim. "Słonik teologii biblijnej" zwraca uwagę, że w naszym współczesnym języku słowo "serce" kojarzy się właściwie tylko ze sferą uczuć. Widać to m. in. w pojawiającej się ostatnio reklamie, w której występują rozum i serce. Rozum tłumaczy sercu na czym polega wielka szybkość, a serce powtarza "Nie czuję, nie czuję". W języku hebrajskim serca oznacz wnętrze człowieka. Oprócz uczuć zawiera również wspomnienia, myśli, zamiary, decyzje...

Chcemy, aby nasz Bóg miał serce. Bardzo chcemy. Serce czułe. Chcemy odwoływać się do uczuć Boga. Chcemy, żeby nasz Bóg "czuł". "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie" - powiedział Jezus.

"Serce jest miejscem, w którym człowiek spotyka Boga tym spotkaniem, jakie staje się w pełni skuteczne w sercu ludzkim Syna Bożego" - przypomina cytowany wyżej słownik. Nic dodać, nic ująć.

czwartek, 10 czerwca 2010

Grzechy i oglądalność

Pewien znany zakonnik umieścił kilka dni temu w swoim profilu na Facebooku następującą wiadomość: „Dzisiaj w (tu nazwa pewnego kanału telewizyjnego) program o Grzechu przeciwko Duchowi Świętemu i grzechu wiecznym. Mojego autorstwa brrrrrrr...To znaczy program mojego autorstwa a nie grzech rzecz jasna. Chociaż gdyby chodziło o mój grzech, to pewnie wzrosłaby oglądalność...”.

Hmmm. Coś w tym jest, pomyślałem sobie. Lubimy zajmować się cudzymi grzechami. Zaraz mi się skojarzyło, że w trwającej właśnie kampanii wyborczej o grzechach i niedociągnięciach poszczególnych kandydatów dowiadujemy się nie od nich samych, lecz od ich przeciwników. Kandydaci zasadniczo się chwalą. Jedni bardziej, drudzy mniej. A przecież byłoby uczciwiej, gdyby kandydat wyszedł do wyborców i w kulturalnej formie zawiadomił ich: „Mam takie a takie zalety oraz takie a takie wady”. Mógłby też powiedzieć, na czym się zna, a na czym się nie zna, co mu dobrze wychodzi, a co źle…

Rozmarzyłem się. Przepraszam. Przecież dzisiaj trzeba się tylko chwalić. Nawet szukając pracy trzeba skonstruować tak zwane CV w postaci wielkiej pochwały samego siebie. Nic dziwnego, że pracodawcy coraz częściej, zanim przyjmą kogoś do roboty, szczegółowo przeglądają Internet poszukując o kandydacie wszelkich informacji, zwłaszcza na serwisach społecznościowych. Byliby przecież wyjątkowo naiwni, gdyby opierali się tylko na autoreklamie potencjalnych pracowników.

Z tym mówieniem całej prawdy o wadach i zaletach szczególnie niedobrze jest właśnie w reklamie. A właściwie w tym, co dzisiaj reklamę udaje. Bo gdy rodziła się definicja reklamy, to ustalano, że ma ona być rzetelną informacją o produkcie. Dzisiaj żeby dowiedzieć się choć odrobinę prawdy o tym czy tamtym towarze, trzeba mieć wyjątkowo dobry wzrok albo silne szkło powiększające. A i to nie zawsze wystarcza. Szczególnie bawią mnie programy telewizyjne, w których zwraca się uwagę na przekład na tak zwaną drugą stronę reklam usług finansowych rozmaitych instytucji. A chwilę później bez żadnej żenady te same kanały telewizyjne owe reklamy emitują.

Nie jest łatwo przyznawać się do swoich niedociągnięć, błędów, grzechów. Nie zawsze i nie wszędzie należy to też robić. Ale są sytuacje, w których rzetelne przedstawienie siebie jest potrzebne. Ze względu na innych. Zwłaszcza wtedy, gdy ta wiedza o konkretnym człowieku potrzebna im jest do podjęcia jakiejś ważnej decyzji.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Poprzeczka wyżej

To będzie duże rozczarowanie dla tych, którzy są za zmniejszeniem wymagań, jako sposobem na zatrzymanie wielu w Kościele. "Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" - powiedział Jezus. A więc nie odpuszczanie sobie, tylko wręcz przeciwnie - podnoszenie poprzeczki.

Właściwie skąd się bierze powszechność przekonania, że jak będzie łatwiej, to ludzie nie będą odchodzić? Przecież lubimy wyzwania. Lubimy stawiać sobie trudne zadania, wysokie cele, i je osiągać. Przecież mamy głęboko w sobie zakodowane, że pójście na łatwiznę, to w istocie przegrana. Człowiek, który wybiera się na czubek góry i nagle, w połowie drogi, rezygnuje, potem ma problemy ze spoglądaniem na siebie w lustrze. Bo widzi w nim kogoś, kto się poddał. Więc żeby odzyskać śmiałość spoglądania w lustro podejmuje wyprawę na nowo. I kiedy wreszcie wdrapie się na szczyt, nabiera znów do siebie szacunku.

Jezus radykalnie podnosi wymagania, które stawia swoim uczniom. Przenosi je też w wyższą sferę. W sferę godności człowieka. Już nie wystarcza, że nie zabiję człowieka, który mi zalazł za skórę, w związku z czym szczerze go nienawidzę. Muszę również zrezygnować z nienawiści, z gniewu, z chęci odwetu w jakiejkolwiek formie.

"Stawiać sobie wysokie wymagania. Mały ideał niczego nie stworzy. Dzisiejszy ideał człowieka to wzór średniości, przeciętności i tzw. normalności" - zapisała w "Notatniku" Anna Kamieńska. A Jan Paweł II w 1983 roku mówił do młodych "Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali".

Kilka dni temu Anita Włodarczyk podczas Europejskiego Festiwalu Lekkoatletycznego Enea Cup w Bydgoszczy wynikiem 78,30 m ustanowiła rekord świata w rzucie młotem. Poprzedni rekord też należał do niej. Ten, kto rozumie, dlaczego mimo to w Bydgoszczy rzuciła młotem o 34 centymetry dalej, niż niespełna rok temu w Berlinie, ten z pewnością wie, co Jezus miał na myśli, gdy mówił: "Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego".

środa, 9 czerwca 2010

Za dużo prawa, za mało prawa

"Kościół musi nadążać za czasami, za tym co się dzieje wokół. W przeciwnym razie zamieni się w skansen o niskiej odwiedzalności. W enklawę niczym nie uzasadnionego konserwatyzmu" - mówił z przejęciem w głosie. Wcale nie był młody. Miał zdrowo po pięćdziesiątce. "A co konkretnie masz na myśli?" - zapytał drugi, który niewiele się od niego różnił. "To oczywiste. Jednym z niezbędnych kroków potrzebnych do ratowania Kościoła jest redukcja liczby nakazów i zakazów. Dzisiaj mamy czasy swobodnego podejmowania decyzji przez człowieka, nakazy i zakazy mogą co najwyżej pełnić role pomocniczą. Dzisiaj człowiek szuka źródeł prawa w sobie, we własnym wnętrzu, w głębi swojej tożsamości...". "Ale doświadczenia wielu wspólnot chrześcijańskich pokazują, że obniżenie wymagań wcale nie przynosi wzrostu liczby wiernych" - zauważył trzeci. "To demagogia!" - zdenerwował się pierwszy i zamilkł, koncentrując całą uwagę na piciu kawy.

Nie tylko zawodowi przestępcy uważają, że prawo przeszkadza im w życiu. Mnóstwo ludzi w mniejszym lub większym stopniu je łamie. Grupa tych, którzy żyją w myśl zasady, że przepisy są po to, aby je łamać i omijać, jest całkiem spora. Chociaż część z nich nawet tego głośno nie deklaruje. Prawo uważane bywa za element ucisku człowieka przez człowieka. Coraz częściej prawo dostosowywane jest do ludzkich zachcianek i słabości. Sankcjonuje je i dowartościowuje.

"Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić" - powiedział Jezus chwilę po tym, jak wygłosił Osiem Błogosławieństw, po tym, jak nazwał swoich uczniów solą ziemi i światłem świata.

"Jak to? Przecież Jezus łamał prawo! A kto uzdrawiał w szabat? Kto pozwalał swoim uczniom łuskać kłosy w szabat?" - zaraz pomyśli ten i ów.

Łamał? Nie łamał. Wypełniał. Wypełniał treścią. Wypełniał konkretem. Wypełniał życiem. Pokazywał, o co w prawie chodzi. Przypominał, że najważniejszym prawem jest przykazanie miłości. Boga, bliźniego, siebie.

W telewizji pokazali strażaków, którzy spontanicznie organizują akcję zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy dla powodzian z jakiejś miejscowości. Ale podobno miejscowy burmistrz ma im za złe, że to robią nie uzyskawszy wcześniej zezwolenia w jego urzędzie. Strażacy nie przestają pomagać. Burmistrz się burmuszy. Kto z nich wypełnia prawo?

"Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim" - powiedział Jezus.

wtorek, 8 czerwca 2010

Bez smaku

"Lekarze nie mają wątpliwości. Tak jak cholesterol u Polaków ograniczyło przejście z tłuszczów zwierzęcych na roślinne, tak teraz trzeba zrobić wszystko, by z jedzenia pozbyć się soli. – Podnosi ona ciśnienie i prawdopodobnie ma jeszcze inne fatalne dla zdrowia skutki. Niestety, starsi są do soli przyzwyczajeni, a młodsi z braku czasu sięgają po słone półprodukty: zupy w proszku, kostki rosołowe – alarmuje dr Agnieszka Jarosz, dietetyk z Instytutu Żywności i Żywienia" - napisała pod koniec maja "Rzeczpospolita".

Napisać łatwo, o wiele trudniej zrealizować. To nie takie proste - zrezygnować z soli. Słony jest jednym z czterech podstawowych smaków odróżnianych przez ludzkie kubki smakowe (pozostałe to słodki, gorzki i kwaśny). Jest to smak, którego poszukujemy, gdyż sól jest nam potrzebna do prawidłowego funkcjonowania organizmu.

Sól jest najbardziej znaną przyprawą w naszej kuchni. Stosuje się ją jako środek konserwujący żywność, ponieważ ogranicza rozwój bakterii. Sól wydobywa smak, aromat i kolor potrawy. Zapobiega utracie soli mineralnych podczas gotowania warzyw, niweluje smak goryczki u niektórych warzyw.

"Mój dwuipółletni syn zawsze, mając do wyboru gotowanego ziemniaka i frytkę, wybierze to drugie - choć rzadko taki wybór dostaje..." - wyznaje dziennikarka w rozmowie z doc. Januszem Książykiem - kierownikiem Kliniki Pediatrii Centrum Zdrowia Dziecka, jednym z ekspertów, którzy opracowywali obowiązujące w Polsce schematy rozszerzania diety niemowląt. "Frytki są słone, a to, co słone, jest bardziej atrakcyjne, bo sól wydobywa smak potrawy" - odpowiada specjalista. (cała rozmowa w portalu gazeta.pl).

Są ludzie, którzy ze względów zdrowotnych nauczyli się jeść bez soli. Ale jak mówił mi jeden z nich, to rodzaj oszukiwania samego siebie. "To trochę tak, jak człowiek może sobie wmówić, że białe jest czarne" - powiedział. "Są potrawy, które nie tracą swego smaku bez soli, ale nie jest ich dużo" - żalił się.

"Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi" - powiedział Jezus.

Sól, która nie jest słona, staje się bezwartościowym proszkiem. Lampa, która nie świeci, zamienia się w zawadzający przedmiot. Chrześcijanin, który nie daje świadectwa o Jezusie...

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Prawo do szczęścia

To oczywiste, że chcemy szczęścia. Wymyślono już tyle recept na szczęście, że pewnie gdyby jest spisać, powstałaby spora biblioteka. "Gdy się zobaczyło tylko piękno szczęścia na twarzy ukochanej osoby, wiadomo już, że dla człowieka nie może być innego powołania, jak wzbudzanie tego światła na twarzach otaczających nas ludzi" - twierdził Albert Camus. A Jean-Paul Sartre dodawał: "Szczęściem jednego człowieka jest drugi człowiek". "Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia" - zapewniał Fiodor Dostojewski.

Czy Osiem Błogosławieństw to też recepta na szczęście? "Z Ośmiu Błogosławieństw wynika, że otrzymają je tylko ci, którym tu na ziemie jest źle" - wywnioskował jakiś nastolatek. "A ja tak nie chcę. Ja chcę być od razu szczęśliwy" - dodał zniechęcony.

"Nie myśl o szczęściu. Nie przyjdzie - nie zrobi zawodu; przyjdzie - zrobi niespodziankę" - radził Bolesław Prus.

"Zdarzyło mi się raz w życiu powiedzieć własnej matce, że jestem szczęśliwy" - opowiadał starszy mężczyzna. "To był mój największy błąd w życiu. Wkrótce moje życie stało się pasmem udręk i niepowodzeń. Wszystko zaczęło się sypać. Bez sensu zginęło moje dziecko, nagle, właściwie bez powodu upadła moja firma, rozpadło się moje małżeństwo... Już nigdy nie przyznałem się nikomu, że czuję się szczęśliwy. Lepiej nie kusić losu. Los nie lubi szczęśliwych".

"Sługa Boży Jan Paweł II, podczas swojej siódmej pielgrzymki do Ojczyzny, przypomniał nam wszystkim społeczny i indywidualny wymiar chrześcijańskiego bycia szczęśliwymi tu i teraz" - napisała barca w poście zatytułowanym "Osiem błogosławieństw - drogowskazy na drodze nawrócenia".

To bardzo celna uwaga. Osiem błogosławieństw to przepis na bycie szczęśliwym tu i teraz. I w wieczności.

Odkrywanie swojego prawa do szczęścia nie wbrew Bogu, ale w zgodzie z Jego wolą, niektórym zajmuje bardzo dużo czasu. Rysują Boga jako przeciwnika ludzkiego szczęścia. A to przecież Bóg tak nas stworzył, że czujemy się powołani do szczęścia.

niedziela, 6 czerwca 2010

Gdy mi zabraknie

Wystarczy, że zabraknie prądu i już całe nasze życie jest zdezorganizowane. Mnóstwo rzeczy przestaje funkcjonować, jak należy. Nie ma światła, radia, telewizji, internetu. Lodówka nie mrozi. Czajnik elektryczny nie grzeje i nawet kawy się napić nie można. W niejednym domu robi się zimno, przestaje płynąc woda w kranie. Z powodu takiej drobnostki, jak brak prądu. Bo gdzieś tam przepalił się jakiś drucik.

Im większy brak, tym większe zamieszanie w życiu człowieka. Im ważniejszych rzeczy zabraknie, tym bardziej jesteśmy zagubieni i bezradni. Gdy zabraknie domu, miejsca, bezpieczeństwa popadamy w lęk, niepewność, przerażenie, tracimy orientację w życiu.

A gdy zabraknie człowieka? Bliskiego człowieka? Kochanego człowieka? Wtedy niejednemu wali się cały świat. Bywa, że życie traci sens.

"Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego, jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta". Tak zwykle bywa. W tej pierwszej chwili po stracie bywa wielu ludzi wokół. Tłum nawet. Ale to chwilowe. Potem tłum się rozchodzi, każdy wraca do swego życia i pustka staje się jeszcze bardziej przytłaczająca. Wdowa, której umiera jedyny syn, naprawdę zostaje sama.

"Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: „Nie płacz”. Potem przystąpił, dotknął się mar, a ci, którzy je nieśli, stanęli, i rzekł: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań”. Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce".

Właściwie dlaczego i po co Jezus wskrzesił tego chłopaka? Przecież i on i jego matka musieli umrzeć. To nie było zmartwychwstanie, czyli definitywne przezwyciężenie śmierci. To było chwilowe wyrwanie z niej pojedynczego człowieka. Czasowe. Przemijające. Jak wskrzeszenie córki Jaira albo Łazarza.

Ktoś zwrócił uwagę, że wszystkie trzy wskrzeszenia, których dokonał Jezus, stały się ze ze względu na kogoś, na czyjeś łzy, czyjeś poczucie braku, straty, opuszczenia. Wskrzesił córkę ze względu na Jaira, wskrzesił młodzieńca z Nain ze względu na jego matkę-wdowę, wskrzesił Łazarza ze względu na Marię i Martę.

Niedawno w "Tygodniku Powszechnym" dziennikarka przepytywała księdza na temat czułości Boga. "Czy Bóg jest czuły?" - zapytała bez wstępów. "Najczulszy, najdelikatniejszy, najtroskliwszy" - odpowiedział ksiądz. "Jeśli czułość jest istotnie związana z miłością, to czułość Boga wynika z samej Jego natury – bo „Bóg jest miłością”" - dopowiedział.

Wskrzeszenie młodzieńca z Nain, jedynego syna wdowy, jest przejawem czułości Boga. Ale też przejawem Jego mocy i władzy nad śmiercią. Jezus pokazał, że ją posiada. Że jest Bogiem. Bogiem czułym i wrażliwym na braki, które dezorganizują ludziom życie.

sobota, 5 czerwca 2010

Zderzenie

Od czasu do czasu zdarza się, że wybucha skandal. A ze skandalem przychodzi często rozczarowanie. Na przykład gdy jakiś słynący z pobożności i wielkiego zaangażowania duchowny okazuje się łotrem, prowadzącym podwójne życie. Takie sytuacje zdarzały się w dziejach Kościoła zawsze i zawsze boleśnie dotykały wielu zwykłych, porządnych wiernych. Kto zna choć trochę historię Kościoła wie, że nawet na szczytach kościelnej hierarchii zdarzali się ludzie niegodni.

Łotrów i cwaniaków nie brakowało nigdy. Także w czasach, gdy Jezus chodził po ziemi. Z zapisów Ewangelii wiemy, że szczególnie wytykał obłudę ówczesnym elitom religijnym. Robił to także przemawiając w świątyni. "Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok" - przestrzegał.

"Objadają domy wdów...". Trudno się oprzeć skojarzeniu. "Posługując się fałszywymi nazwiskami prowadził on podwójne życie, spłodził troje dzieci z dwoma kobietami, miał wyłudzać pieniądze od darczyńców, szczególnie bogatych wdów..." - napisano o założycielu jednej z kościelnych instytucji, księdzu, który zdobył wielkie poważanie w wielu kręgach, także w Kościele.

Obraz żerujących na religii obłudników Jezus zderzył właśnie z postacią wdowy. Realnej wdowy. Wdowy, którą osobiście wypatrzył w świątyni, gdy robiła coś dokładnie odwrotnego do zachowań piętnowanych przez niego członków elity. Wrzucała do świątynnej skarbony wszystko, co miała. Nie tylko ze swej wiary nie czerpała korzyści doczesnych, ale ze względu na nią pozbawiała się nawet podstawowych środków utrzymania. Wrzucając do świątynnej skarbony była przekonana, że cały jej dobytek zostanie wykorzystany na chwałę Boga. nie zastanawiała się nad tym, czy jej pieniądze nie zostaną wykorzystane na poprawę doczesnej wygody jakiegoś religijnego "funkcjonariusza". A jeśli nawet brała to pod uwagę, być może myślała tak, jak i dzisiaj niejedna starsza kobieta, która uważa, że nawet jeśli za jej pieniądze ksiądz kupi sobie najnowszy model samochodu albo telewizora, jest to sprawa Boża i mu się należy...

Na religii można nieźle zarobić. Można też nieźle w wymiarze materialnym stracić, a zyskać w wymiarze duchowym. Wszystko to kwestia wiary. Można przecież być bardzo religijnym, kompletnie nie wierząc. Podobno wspomniany wyżej założyciel znanej kościelnej instytucji na łożu śmierci powiedział: "Ja nie wierzyłem w Boga. Przepraszam".

piątek, 4 czerwca 2010

To skomplikowane

Wykład dobiegał końca. W powietrzu wisiały wciąż trudne sformułowania, zbudowane hermetycznym, specjalistycznym językiem. Czuło się ich ciężar. Czuło się ich wewnętrzne skomplikowanie. Studenci z wysiłkiem robili notatki, jedni ręcznie, inni stukając pospiesznie w klawiatury netbooków i laptopów. Wykładowca tez wyglądał na zmęczonego. Przekazanie ważnych ale niełatwych treści sporej grupie słuchaczy wymagało od niego sporego wysiłku. Wreszcie dobrnął do końca wykładu i w napięciu spojrzał na studentów. "Jakieś pytania?" - rzucił. To nie było zdawkowe pytanie. Jego głos był pełen nadziei i oczekiwania. Jednak na sali panowała zupełna cisza. Tak, jakby wszyscy wstrzymali oddech i zamarli w bezruchu. Wykładowca potoczył rozczarowanym spojrzeniem po rzędach słuchaczy, z ktorych większość miała spuszczone głowy lub wzrok utkwiony gdzieś w nieokreślonej przestrzeni. "Skoro nie ma pytań, to znaczy że nic nie zrozumieli" - powiedział ze smutkiem wykładowca i pospiesznie wyszedł.

Nie jest łatwo się przyznać, że się czegoś nie rozumie. Nie jest łatwo publicznie wyznać, że jakaś sprawa mnie przerasta. Dziś wypada się świetnie na wszystkim znać, na każdy temat mieć swoje "obiektywne" zdanie i chętnie ja komunikować innym. W redakcjach zatrudnia się na etatach zawodowych komentatorów, którzy z równą asertywnością wypowiadają się na temat cen truskawek po powodzi, jak na temat fikcyjnej misji na Marsa, po drodze sprawnie podsumowując przebieg kampanii wyborczej i decyzję o dyskwalifikacji jakiejś zawodniczki za sięgnięcie po środki dopingujące. Dzięki takim specjalistom od wszystkiego my sami mamy łatwiej. Możemy przyjąć ich zdanie za własne albo po prostu stanąć do niego w opozycji. Nie musimy zgłębiać sprawy i własnym wysiłkiem dochodzić do jakichś poglądów na jej temat.

"Jak mogą twierdzić uczeni w Piśmie, że Mesjasz jest synem Dawida? Wszak sam Dawid mówi w Duchu Świętym: «Rzekł Pan do Pana mego: Siądź po prawicy mojej, aż położę nieprzyjaciół Twoich pod stopy Twoje». Sam Dawid nazywa Go Panem, skądże więc jest tylko jego synem?" - powiedział Jezus w jerozolimskiej świątyni. Chwilę wcześniej jeden z nauczycieli Pisma egzaminował Go w kwestii najważniejszego przykazania. Pochwalił odpowiedź Jezusa,a w zamian usłyszał, że jest niedaleko od królestwa Bożego. A chwile później, już po tej na pozór paradoksalnej wypowiedzi o mesjaszu i Dawidzie, Jezus ostrzegał słuchaczy przed uczonymi w Piśmie.

Nie jest łatwo zrozumieć, kim jest Jezus. Nie jest łatwo zrozumieć wielu najbardziej podstawowych rzeczy w chrześcijaństwie. Nie jest łatwo zrozumieć samej kwestii wiary.

Po katastrofie smoleńskiej jeden z ważnych polskich duchownych pytany przez dziennikarzy o wyjaśnienie lub przynajmniej komentarz do tragedii z punktu widzenia religii stwierdził, że nie wie, co powiedzieć. Dziennikarze byli zawiedzeni. Szybko jednak znaleźli takich, którzy widząc, co się wokół nich dzieje, nie mówią "Nie rozumiem" albo "To skomplikowane". Zawsze się znajdzie ktoś skłonny wygłosić przemowę w rodzaju "Trójca Święta bez tajemnic". Ale czy tacy potrzebują wiary?

czwartek, 3 czerwca 2010

Nadmiar

To jest przepaść. Przepaść w myśleniu. Przepaść w podejściu do człowieka. Do jego potrzeb. Do jego szans i możliwości. Z jednej strony twardy realizm. Z drugiej - cud.

Kiedy trzynaście lat temu w czasie tak zwanej powodzi tysiąclecia, ówczesny premier wspomniał coś o konieczności myślenia przyszłościowego i ubezpieczaniu się, zapłacił za to wielką polityczną cenę. Stracił władzę, bo powiedział ludziom "Radźcie sobie sami". Tymczasem ludzie uznali, że państwo, które on reprezentował, powinno się o nich zatroszczyć i poratować w trudnej sytuacji, a nie spychać cały ciężar katastrofy na nich. Premier, co dzisiaj wielu przyznaje, miał rację. Jego nieroztropność polegała według wielu komentatorów na tym, że głośno ja wyraził i na tonie głosu, jakim to zrobił.

Apostołowie zachowali się na pustyni też całkiem sensownie. A co najważniejsze - wykazali się troską o zgromadzonych wokół Jezusa słuchaczy. Przecież mogli w ogóle się nie interesować, czy mają co jeść. Mogli się skupić na tym, aby im samym nie zabrakło. Znali jednak swoje możliwości. Dlatego zaproponowali rozesłanie towarzystwa po okolicy, aby na własną rękę każdy zdobył sobie coś na ząb. Czy spodziewali się, jak zareaguje na ich pomysł Jezus? Że usłyszą coś kompletnie nielogicznego: "Wy dajcie im jeść"? Nielogicznego, bo mieli tylko pięć chlebów i dwie ryby.

Grupa młodych turystów z księdzem szykowała się do odprawiania Mszy św. na leśnej polanie. Chłopak, któremu przypadło zadanie zakrystiana przeprowadzał śledztwo, kto zamierza przystąpić do Komunii św., a kto nie. Ksiądz zauważył, że starannie odlicza małe hostie, wkładając je do przypominającej niewielką miseczkę pateny. "Dodaj jeszcze kilka" - powiedział. Chłopak chciał zaprotestować, ale ksiądz już zagłębił się w modlitwie, więc wzruszył ramionami i dodał kilka białych opłatków.

W chwili, gdy rozpoczynała się Msza na polanę weszła niewielka grupka starszych ludzi. Od razu przyłączyli się do modlitwy. A gdy nastał moment Komunii św. wszyscy poszli w stronę polowego ołtarza i przyjęli Ciało Chrystusa.

"Skąd ksiądz wiedział, że ktoś jeszcze przyjdzie?" - dziwił się "zakrystianin" po Mszy. "Nie wiedziałem. Ale Bóg nigdy nie wylicza. Zawsze ma nadmiar" - powiedział duchowny chowając albę do plecaka.

Jezus rozmnażając chleb nie wyliczył co do okruszyny. Rozmnożył go za dużo. Co nie znaczy, że pozwolił mu się zmarnować. Bóg zawsze daje nadmiar, którego nie pozwala marnować. To takie przypomnienie na uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.

środa, 2 czerwca 2010

To nie tak

Ktoś powiedział: “Fałszywe teorie pociągają za sobą błędne działania”. Historia ludzkości jest tego dowodem. Najstraszniejsze, najbardziej masowe zbrodnie świata poprzedzały kompletnie wydumane teorie i idee. Co gorsza często były one budowane na podstawie prawdziwych przesłanek. Okazuje się, że zejście z właściwego kursu o milimetr na długiej trasie prowadzi do kompletnej katastrofy. I rozminięcia się z celem podróży czasami o setki kilometrów.

“Nie masz racji. Udowodnię ci to” – powiedział profesor do młodszego kolegi naukowca, który zjawił się rozemocjonowany nową myślą, do jakiej doszedł na drodze żmudnych badań. “Ale tu nie chodzi o to, czy mam racje, tylko o to, że tak jest” – zdenerwował się doktorant. “Słuchaj, siedzę w tym od lat. Ty dopiero zaczynasz. Nie podniecaj się więc i przyjmij na wiarę, że jest tak, jak ja mówię, a nie tak, jak ty”. “Ale…”. “Daj sobie spokój. Trochę pokory. Za mną stoi doświadczenie wielu pokoleń naukowców. A co stoi za tobą?”. “Prawda”. “Nie kpij. W imię czego uważasz, że to właśnie tobie udało się odkryć prawdę, a inni tkwią od dziesiątek lat w błędzie?”.

Jedną z najtrudniejszych do przyjęcia prawd wiary w chrześcijaństwie (może po prostu najtrudniejszą?), jest prawda o zmartwychwstaniu. Ateńczycy słuchali Pawła z aprobatą tak długo, dopóki nie zaczął mówić o zmartwychwstaniu. Wtedy natychmiast stwierdzili “Posłuchamy cię innym razem”. W Narodzie Wybranym też wiara w zmartwychwstanie przebijała się z trudnościami. Nic dziwnego, że znaleźli się ludzie, wykształceni, oczytani ludzie, którzy postanowili Jezusowi udowodnić, iż zmartwychwstanie jest nielogiczne i niespójne. Odwołali się do prostych, ziemskich realiów. Do wielokrotnego małżeństwa. Nawiasem mówiąc dzisiaj, w dobie powszechnych rozwodów, pytanie “Przy zmartwychwstaniu więc, gdy powstaną, którego z nich będzie żoną? Bo siedmiu miało ją za żonę”, to dopiero byłaby dla niektórych zagwozdka.

Toczyła się zażarta dyskusja na temat katastrofy. Dyskutanci stawiali różne, bardzo skrajne hipotezy. Czas mijał, a oni nie zbliżali się w swych poglądach ani trochę. Wreszcie prowadzący panel, spoglądając na zegarek, stwierdził: “Musimy kończyć. A jak było naprawdę, dowiemy się po śmierci, już tam” – wskazał na niebo. “Obawiam się, że tam będą nas interesowały zupełnie inne sprawy. Tam nie obowiązują ziemskie zasady” – odezwał się ktoś z sali.

Saduceusze podważali zmartwychwstanie opierając się na fałszywym założeniu, że życie po nim miałby się niczym nie różnić od życia przed nim. “Jesteście w wielkim błędzie” – powiedział im Jezus. Błąd saduceuszy nadal popełnia mnóstwo wierzących. Chcą zmusić Boga, aby podporządkował się regułom rządzącym na ziemi. Mało tego. Chcą zmusić Boga, aby podporządkował się przepisom i zasadom wymyślonym przez ludzi. “Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej?” – pytał Jezus.

wtorek, 1 czerwca 2010

Pułapka

"Wystawić na próbę oznacza postawić nas w takiej sytuacji, w której ujawnia się, co rzeczywiście kryje się w nas samych. Próba to taki moment w życiu, w którym doświadczamy czegoś, co przerasta nasze możliwości, kiedy dotykamy naszych ludzkich granic i bezradności" - napisał ks. Dariusz Piórkowski SJ w serwisie mateusz.pl. Są ludzie, którzy lubią być wystawiani na próbę. Sami wystawiają się na próbę. Chcą sprawdzać, gdzie są te granice.

Ale są też ludzie, którzy sami prób unikają, natomiast chętnie innych na nie wystawiają. Lubią sprawdzać i testować innych. Nie tylko wystawiają innych na próbę, ale również chętnie zastawiają na nich pułapki. Odczuwają radość i satysfakcję, gdy ktoś w zastawiona przez nich pułapkę wpadnie. Gdy nie przejdzie przez próbę z sukcesem.

Są ludzie, którzy myślą, że tak samo postępuje Bóg. Że bawi Go wystawianie nas na próby. Że kopie przed nami dołki czekając niecierpliwie, aż w nie wpadniemy. A jeśli jakoś udaje się nam omijać pułapki, to podnosi stopień trudności albo zmienia reguły w trakcie gry.

To bzdura. Bóg się nami nie bawi. A jeśli dopuszcza coś, co my traktujemy jako próby, to po to, aby nam pomóc.

Są ludzie, którzy usiłują bawić się Bogiem. Starają się wciągnąć Go do gry, narzucić Mu swoje reguły. Wystawiają Go na próbę. Zastawiają na Niego pułapki. Chcą Go przyłapać na jakiejś niekonsekwencji, błędzie, wpadce. Chcą nad Nim górować, udowodnić Mu, że są lepsi od niego albo przynajmniej Mu równi.

"Czemu Mnie wystawiacie na próbę?" - zapytał Jezus, gdy zjawiła się u Niego delegacja specjalistów od zapędzania w kozi róg. Zabrali się do roboty profesjonalnie. Najpierw połechtali: "Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i na nikim Ci nie zależy. Bo nie oglądasz się na osobę ludzką, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz", po czym walnęli najperfidniej jak umieli: "Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Mamy płacić czy nie płacić?". No wpadli we własne sidła.

Szkoda czasu na "przyłapywanie" Pana Boga. To nie polityk, którego można skłonić do głupstwa pokrętnym pytaniem. Pan Bóg zna nie tylko wszystkie odpowiedzi. Zna też wszystkie pytania.