czwartek, 28 lutego 2013

Odejście

Teoretycznie nic wielkiego. Pożegnać się i odejść. A jednak życie pokazuje, że wcale nie jest to takie proste. Bo nawet jeśli odchodzący już podjął decyzję, inni często nie ułatwiają mu jej wykonania.

Wiele razy zdarzyło mi się znaleźć w dziwnej i męczącej sytuacji, polegającej na tym, że uczestnicy spotkania dojrzeli już do wyjścia, ale żaden z nich nie ma odwagi pierwszy powiedzieć „Do widzenia”. Siedzą więc, popatrują jeden na drugiego i myślami są już zupełnie gdzie indziej. Czekają na tego, który weźmie na siebie ewentualne niezadowolenie pragnących trwania imprezy i chcących pozostać na miejscu jak najdłużej.

Średnio odkrywcze spostrzeżenie popularnego pisarza „Kto (...) żyje wędrówką, wie dobrze, że zawsze zachodzi taka chwila, kiedy trzeba odejść” (Paulo Coelho, Alchemik) dobrze pokazuje, że odejścia są oczywistą, naturalną częścią ludzkiej egzystencji. Problemem okazuje się jednak to, w jaki sposób poszczególni ludzie odchodzą. Problemem okazuje się wielowymiarowość sprawy odejścia. Problemem staje się również to, w jaki sposób odejścia są przyjmowane i interpretowane.

W książce o Kubusiu Puchatku jest intrygująca scena, poruszająca tę ostatnią kwestię.

„- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy?

- Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika”.

Lubię ten fragment, ponieważ wynika z niego, że odchodzenie nie musi i nie powinno oznaczać straty. Zarówno dla odchodzącego, jak i dla tych, od których odchodzi. Przede wszystkim nie musi, a nawet nie powinno automatycznie kojarzyć się ze złem. Przecież w dziejach świata wielokrotnie powodem czyjegoś odejścia było pragnienie dobra. I dobro, nieraz bardzo wielkie dobro, okazywało się jego skutkiem. Jak powiedział ostatnio ktoś bardzo ważny dla wielu ludzi, jego odejście nie oznacza opuszczenia.

Najbliżsi uczniowie Jezusa nie tylko bez zachwytu, ale nawet z niechęcią przyjmowali zapowiedzi Jego odejścia. Bliskie było im myślenie w stylu: „Trwaj piękna chwilo”. Nie kryli smutku, jaki wywoływała w nich perspektywa odejścia Chrystusa. Dlatego otrzymali wyjaśnienie i wskazówkę w niezwykle stanowczej formie: „Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was”.

Nie jest wcale łatwo potraktować czyjeś odejście w kategoriach pożytku własnego i pożytku innych. Ale są sytuacje, w których po prostu trzeba. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 27 lutego 2013

Internet wielkopostny

Tematyczny przegląd Internetu: Co tam, panie w Internecie? Wierzący trzymają się mocno?

Zgodnie z obietnicą zaczynamy dzisiaj systematyczne, choć nie pozbawione subiektywizmu, przeglądanie zawartości Internetu pod kątem takich tematów jak wiara, religia, chrześcijaństwo, inne religie, katolicyzm, inne wyznania, ateizm, agnostycyzm, Kościół, jego przesłanie, misja itd., itp.

A jest co przeglądać w sieci w tej materii bez konieczności posługiwania się obcymi językami. Nowe miejsca zajmujące się wspomnianymi tematami wciąż w polskojęzycznym Internecie powstają, poszerzając tzw. ofertę.

Na początek spróbujmy zobaczyć, czy i w jaki sposób globalna sieć ułatwia polskim katolikom przezywanie Wielkiego Postu.

Na przykład, co z internetowymi rekolekcjami?

Są! Co prawda liczba propozycji nie jest tak duża, jak niektórzy mogliby się spodziewać, ale za to można już mówić o profesjonalnym podejściu do zadania.

Absolutny prym w tym roku wiodą prowadzone przez o. Adama Szustaka OP (to kaznodzieja nie od dziś ceniony zarówno w sieci, jak i poza nią, określany jako „kapłan głoszący Słowo Boże z mocą”) rekolekcje pod tytułem „Zakochany Skazaniec”. Mają postać zapisanych na wideo konferencji. Poszczególne odcinki są bardzo dobrze zmontowane, opatrzone muzyką, widać, że jest w tym pewna myśl całościowa. Filmy zamieszczane są w kilku kanałach na YouTubie, a także można je znaleźć na Vimeo. Zostały poprzedzone duża, bardzo fajną, „wirusową” akcją promocyjną. Jak informują organizatorzy: „Na stronie www.mocneslowo.pl - można się zapisać przez formularz, żeby na bieżąco otrzymywać kolejne odcinki. Rekolekcje można też śledzić na stronach: www.langustanapalmie.pl; www.stacja7.pl; www.dominikanie.pl; www.gloria24.pl”. Są też obecne na Facebooku. Oglądalność każdego odcinka idzie w dziesiątki tysięcy.

Kolejna internetowa rekolekcyjna propozycja to „360 sekund na pustyni”, przygotowana przez Sercański Portal Ewangelizacyjny www.profeto.pl. To również rekolekcje w formie wideo, prowadzone przez ks. Krzysztofa Naporę SCJ. Jest możliwość zapisania się do newslettera, aby nie przegapić kolejnych odcinków, rekolekcje mają swoją stronę na Fb. Warto zwrócić uwagę, że rekolekcje tłumaczone są na język migowy.

Boskatv.pl pod tytułem „Stoisz z boku...” przygotowała cykl, do śledzenia którego zachęca zachęca hasłem „Rekolekcje, jakich dotąd nie przeżyłeś”. To już mocno rozbudowane mini widowiska, z przeważającym udziałem świeckich, w tym znanych z telewizyjnych seriali aktorów, wcielających się w role różnych postaci. To już rzecz ze scenariuszem, reżyserem itd.

Do techniki wideo odwołali się również uczniowie św. Franciszka w ramach www.franciszkanie.tv, jednak zdecydowali się na codzienne wielkopostne komentarze, wygłaszane przez różnych autorów w habitach.

Wspomniane wyżej epizody przygotowywane przez Boskatv.pl oraz komentarze emitowane przez www.franciszkanie.tv zamieszcza w swoim bardzo rozbudowanym bloku wielkopostnym deon.pl. Są tam również bardzo ciekawe propozycje w formie tekstowej.

Dużo materiałów do czytania w Wielkim Poście przygotowała wiara.pl. Podzielone są na poszczególne tygodnie, z których każdy ma swój temat.

Zastanawiającą propozycję wielkopostną można znaleźć na katolik.pl. Umieszczono tam „Projekt: życie”, czyli cykl 9 odcinków filmowych, „opowiadających o życiu człowieka językiem pisania projektów, językiem mądrego planowania”.

Tyle na początek systematycznego przeglądania Internetu pod kontem treści związanych z wiarą. Widać, że jeśli chodzi o pomoc w przeżywaniu Wielkiego Postu dominują materiały wideo. Trochę szkoda, że nie towarzyszy im również wersja tekstowa.

Po drugie, warto chyba również w materiałach formacyjnych, zamieszczanych w sieci przypominać, że miejscem przeżywania wiary jest wspólnota, realna wspólnota. Dlatego nie wystarczy odsiedzieć swoje przed monitorem albo obejrzeć w komórce. Rekolekcji „na żywo”, bez pośrednictwa skomplikowanej techniki, nic nie zastąpi. stukam.pl

wtorek, 26 lutego 2013

Ciężary

Zawsze muszą być ci, którzy są prowadzeni i ci, którzy prowadzą. Przewodnicy i postępujący za nimi. Jedni biorą odpowiedzialność, drudzy obdarzają zaufaniem.

Haczyk tkwi w tym, że wcale nie jest tak, iż jedni na zawsze zostali przypisani do roli prowadzonych, a drudzy nieodmiennie są przewodnikami. Wcześniej czy później w życiu każdy, kto dawał się prowadzić, choćby na chwilę staje w sytuacji, w której to on musi stanąć na czele i wskazywać innym jak i którędy mają podążać przez życie.

A wtedy ujawnia się niebywała pokusa. Pokusa nakładania ciężarów na ramiona innych bez uprzedniego choćby tylko przetestowania ich na swoich barkach. Pokusa formowania bliźnich według swojego widzimisię, niczym kukiełek z plasteliny, przy równoczesnym stawianiu siebie ponad litanią nakazów, zakazów oraz obowiązków, które się drugiemu człowiekowi do spełnienia wyznacza. Bywa, że pojawia się nie do końca uświadomiona wewnętrzna zachęta, aby wreszcie pokazać swoją wyższość nad innymi, ugruntować przekonanie o własnej doskonałości i czystości.

Jezus Chrystus nie unikał mówienie ludziom, jak mają żyć i którą ścieżką podążać. Nie uchylał się przed stawaniem na czele stada, by je prowadzić. Jednak o wiele więcej niż słowami, pokazywał własnym życie na ziemi. Nie wymagał od innych czegoś, czego sam nie wypełniał, choć przecież miał świadomość, że jest Bożym Synem.

Najbardziej mnie jednak w tym wszystkim zastanawia, że nie przekreślał nauczania tych, którzy sami się do niego nie stosowali. Powiedział tylko: "Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie".

Ale przecież nie na tej zasadzie zbudował swój Kościół! stukam.pl

PS. Dla porządku przypominam, że już w środę nowość w stukam.pl

poniedziałek, 25 lutego 2013

Kontekst

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone.

Dawajcie, a będzie wam dane: miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrze wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie". (Łk 6,36-38)

Istnieje niebezpieczeństwo płytkiej interpretacji tego fragmentu Ewangelii. Traktowania chrześcijaństwa jako religii opartej na ścisłej zasadzie „coś za coś”. Jako swoistego handlu wymiennego: „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.

Spotkałem się też z próbą użycia tych kilku zdań wziętych z Ewangelii według świętego Łukasza do uzasadniania postawy obojętności wobec zła, pobłażania, ukrywanego pod hasłami tolerancji.

Trzeba się uważnie przyjrzeć kontekstowi, w jakim pojawia się wezwanie do nieosądzania, niepotępiania i odpuszczania. Tym kontekstem przede wszystkim jest wezwanie „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”. To nie są wskazania negatywne. To są wskazania o wymowie pozytywnej. To jest apel o naśladowanie Boga w Jego miłosierdziu. A przecież miłosierdzie Boga nie polega na akceptacji zła ani na odrzuceniu sprawiedliwości.

Pokusa bezwzględnego oceniania innych, potępiania ich na podstawie niewielkich przesłanek, pojawia się w naszym życiu często. Łatwo jej ulec, samozwańczo przypisując sobie rolę „tego dobrego”, a więc uprawnionego do osądzania innych. To niebezpieczna tendencja. W zdaniach następujących po usłyszanym przed chwilą fragmencie Jezus mówi o prowadzeniu niewidomego przez niewidomego i o dostrzeganiu drzazgi w cudzym oku, a ignorowaniu belki we własnym. Taki jest kontekst, w którym padają słowa „Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie”. To przypomnienie, że jeśli sami oczekujemy dla siebie miłosierdzia, nie powinniśmy skąpić go innym. I że nie możemy samych siebie traktować łagodniej, niż innych. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM


Przypominam, że już w środę nowość w stukam.pl

niedziela, 24 lutego 2013

Autopromocja

Już od środy, 27 lutego br. (przedostatni dzień pontyfikatu Benedykta XVI) w stukam.pl pojawi się coś nowego. Coś z gatunku "Co tam, panie w Internecie? Wierzący trzymają się mocno?".

Fakt niezaprzeczalny. Namnożyło się tworzonych po polsku stron, zajmujących się na rozmaite sposoby takimi tematami, jak wiara, religia, chrześcijaństwo, inne religie, katolicyzm, inne wyznania, ateizm, agnostycyzm, Kościół, jego przesłanie, misja itd., itp. Ale też jego problemy i problemiki. Jego sprawy i sprawki.

Postanowiłem więc raz w tygodniu robić w ramach stukam.pl swoisty tematyczny przegląd Internetu pod tym właśnie kątem. Zobaczyć, opowiedzieć i skomentować, co tam piszą, mówią, filmują, zapodają inni. Przegląd będzie, jak to na stukam.pl, subiektywny, przychylny, życzliwy, ale też krytyczny, a nawet chwilami kłujący.

Zapraszam więc na pierwszy odcinek już w najbliższą środę, 27 lutego.

Mógłbym właściwie już dziś zdradzić główny temat pierwszego odcinka nowego tematycznego przeglądu Internetu...

Ale przecież wtedy nie byłoby niespodzianki! ;-) stukam.pl

sobota, 23 lutego 2013

Znawcy Pistoriusa

Z Warszawy do Pretorii (RPA), gdzie odbywają się rozprawy w sprawie Oskara Pistoriusa, jest ponoć w linii prostej 8665 km. Gdyby jechać samochodem, trasa wyniosłaby prawie 14 tys. kilometrów, a podróż trwałaby z tydzień. Daleko.

A jednak od kilku dni dzięki mediom można odnieść wrażenie, że Pretoria jest co najmniej tak blisko Warszawy, jak Mińsk Mazowiecki, zaś sprawa śmierci dziewczyny znanego biegacza dotyka każdego Polaka w równym stopniu, jak przed rokiem dotykała go śmierć malutkiej dziewczynki z Sosnowca.

Raz po raz pojawiają się w mediach analizy wydarzeń, odtwarzane są kształty mieszkania Pistoriusa, rekonstruowane trasy z sypialni do łazienki. Wypowiadają się liczni eksperci, w tym sporo prawników, orzekający autorytatywnie z perspektywy stolicy Polski, co się stało na drugim końcu świata i kto jest winien, a kto nie. Znajdują się też znawcy usposobienia i charakteru wspomnianego sportowca. Głos w sprawie śmierci modelki kawał drogi za równikiem zabierają nawet polscy politycy...

Logiczne wydaje się pytanie, jaki to ma sens.

Ale nikt go nie stawia.

Bo przecież trzeba by wtedy również postawić setkom tysięcy polskich odbiorców, śledzących mnożące się materiały medialne na temat strzałów oddanych przez Pistoriusa, z których co najmniej co drugi ma własną teorię i osobiste przekonanie na temat tego, co się stało tysiące kilometrów stąd, pytania: "Co was to tak naprawdę obchodzi? Co to ma wspólnego z waszym codziennym życiem? Nie szkoda wam czasu?". Itp. stukam.pl

piątek, 22 lutego 2013

Zmienność

Teoretycznie nie powinno to dziwić. Wiadomo, że ludzie się zmieniają. Że zmieniają spojrzenie na różne sprawy, zmieniają swoje życiowe decyzje, zmieniają poglądy.


A jednak raz po raz obserwując ludzi podlegających zmienności, wpadamy w zdziwienie. Zwłaszcza wtedy, gdy dostrzegana przez nas zmiana w drugiej osobie idzie w zupełnie niespodziewanym kierunku. Gdy jest woltą o 180 stopni. Postawieniem wszystkiego na głowie.


Przełykamy jeszcze, jeśli w naszej ocenie, dokonuje się zmiana na lepsze. Jednak wobec radykalnej zmiany na gorsze stajemy z rozdziawioną buzią i kręcimy z niedowierzaniem głową. Czujemy zawód. Okazuje się, że wcale nie tęsknimy za niestabilnością w swoim bliższym i dalszym otoczeniu. Niezależnie od wieku. stukam.pl

czwartek, 21 lutego 2013

Nisza


Kilka dni temu prezes znanej fundacji, która jako pierwsza organizacja w Polsce zajęła się problemem bezpieczeństwa dzieci w Internecie, w tym takimi problemami jak dostęp dzieci do szkodliwych treści oraz pornografią dziecięcą i pedofilią online, złożył oświadczenie. Wynikało z niego, że fundacja wpadła w poważne tarapaty finansowe. „Nie udało mi się pozyskać środków na dalszą działalność. A jednocześnie – w wyniku moich zaniedbań, mojej własnej niefrasobliwości fundacja źle gospodarowała, a właściwie – ja źle gospodarowałem tym, czym fundacja do tej pory dysponowała” – napisał znany z tak zwanych eksperckich wypowiedzi w mediach założyciel i szef fundacji. Zapowiedział też rezygnację z funkcji i wycofanie się z życia publicznego.

Jak się rychło okazało, prezes wykazał się niezłym refleksem i zdążył wykonać ruch wyprzedzający, zanim ukazał się numer jednego z tygodników, pokazujący szczegóły owej „niefrasobliwości”. Wyszło na jaw, że za pieniądze fundacji prezes kupował sobie luksusowe ubrania, biżuterię, drogie okulary, perfumy, zegarki oraz fundnął sobie i dziewczynie wakacje w Turcji.

Nie zainteresowałbym się może tym tematem wcale, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, zaledwie dwa tygodnie temu prezes fundacji na swoich blogach wypowiedział się autorytatywnie na temat nadużyć w Kościele. „Kościół z problemem pedofilii prędzej czy później będzie musiał się zmierzyć. Dla nas wszystkich byłoby lepiej, gdyby zmierzył się w sposób dojrzały” – zawyrokował.

Po drugie, moją uwagę zwróciło, że zanim prezesa nie dopadły tabloidy, publikując tytuły w rodzaju „Oddaj 170 tysięcy złodzieju!”, obrotny ten człowiek wcale nie spotkał się z powszechnym potępieniem wśród tak zwanych elit. Wręcz przeciwnie, zyskał ze strony ich reprezentantów pochwały za odwagę cywilną.

Przy okazji casusu prezesa fundacji, który jak sam twierdzi, stracił „instynkt przyzwoitości” przypomniała mi się usłyszana przed laty porada życiowa człowieka, który z niejednego pieca chleb jadał. „W życiu najważniejsze jest, żeby znaleźć sobie niszę, której nikt jeszcze nie zagospodarował” – perorował, machając mi palcem przed nosem. „Rozumiesz, jakiś temat, problem, sprawę, którą zajmiesz się jako pierwszy lub przynajmniej jako jeden z pierwszych. A potem trzeba się w tej niszy odpowiednio rozpanoszyć, według własnego uznania ją zagospodarować, narzucić ton oraz wzorce i jesteś urządzony na całe życie. Jeśli nie popełnisz jakichś kardynalnych błędów, nikt cię nie ruszy”.

Gdy się rozglądam wokoło, widzę, że z porady owego człowieka lub kogoś równie doświadczonego życiowo, korzysta mnóstwo ludzi... stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 20 lutego 2013

Głupota


Dostałem zastanawiającą propozycję. "Może by ksiądz napisał dzieje głupoty w Kościele?".

- Słucham?! - wrzasnąłem przestraszony. - Co to za prowokacja?

- Jaka prowokacja? - tonował autor propozycji. - Wystarczy poczytać księdza wpisy na blogu, żeby się zorientować, że tropi ją ksiądz z zaangażowaniem godnym wielkiej sprawy.

Coraz bardziej zestresowany zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście mój blog może sprawiać takie wrażenie.

- To nadinterpretacja - powiedziałem z przekonaniem po dłuższej chwili namysłu nad własnymi dokonaniami w Internecie.

- Ksiądz się nie docenia. Albo nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi - uśmiechnął się zachęcająco składający propozycję.

Ponieważ milczałem z uporem, podjął pod chwili:

- Nie chce ksiądz chyba powiedzieć, że nie ma w Kościele przejawów głupoty.

- Pan Jezus zaliczył głupotę do grzechów - odpowiedziałem, unikając składania jednoznacznych deklaracji.

- Zgadza się. "Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym" - zacytował bezbłędnie Ewangelię według św. Marka. - Tym bardziej moja propozycja nabiera sensu i aktualności - dorzucił, modulując głos w stronę neutralności.

- Nie zgadzam się na imputowanie mi czegoś, czego nie robię. Nie oceniam nikogo w Kościele, nie robię nikomu rachunku sumienia i nie osądzam, czy ktoś postąpił głupio, czy nie. I nie zamierzam tego robić - złożyłem stanowcze oświadczenie.

- Chwileczkę - powiedział składający propozycję, wykonując gest, jakby chciał mnie powstrzymać od dalszej galopady. - Skoro zgadzamy się, że głupota jest złem, skąd w księdzu te opory, aby ją ujawniać i ukazywać publicznie? Nie wolno zamykać oczu na zło. Sam ksiądz wiele razy pisał, że złu nie należy pobłażać ani go tolerować. Odmowa w tej sytuacji wygląda na sprzeczne z dotychczasową księdza postawą asekuranctwo.

Postanowiłem zignorować tę prymitywną próbę manipulacji.

- Szkoda - autor propozycji sięgnął wzorkiem daleko poza niewidoczny horyzont. - Mogliśmy razem wykonać kawał dobrej roboty - westchnął, srodze zawiedziony.

Miałem ochotę spuentować go zwrotem "Nikomu niepotrzebnej roboty", ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język... stukam.pl

wtorek, 19 lutego 2013

Bóg według potrzeb

Obrazem Boga, jaki sobie tworzą ludzie, zarówno wierzący, jak i niewierzący, interesuję się od dawna. Wydaje mi się, że jest to zagadnienie w Kościele i w ogóle w całym chrześcijaństwie, niedoceniane. Tymczasem człowiek potrzebuje wizerunków w procesie percepcji otaczającej go rzeczywistości. Jeśli ich nie otrzymuje, sam sobie je wytwarza.

Żyjąc w Kościele katolickim już ponad pół wieku raz po raz odkrywam, że w dziedzinie obrazu Boga zdumiewająco często zastosowanie znajduje sformułowana przez Karola Marksa w "Krytyce programu gotajskiego" reguła "Każdy według swoich zdolności, każdemu według jego potrzeb". Stąd nadzwyczaj częste sytuacje pokazujące dobitnie, że gdy spotyka się dwóch katolików, każdy z nich mówi o zupełnie innym Bogu, bo obrazy Boga, jakie noszą w sercach i w umysłach, są skrajnie różne. A mądrzejsi ode mnie dostrzegli, iż zjawiskiem powszechnym jest wiara nie w Boga prawdziwego, lecz w Jego obraz, który przyswoił sobie dany człowiek.

Obraz Boga podczas życia człowieka podlega ewolucji, licznym zmianom. Czasami są to zmiany wynikające z rzeczywistych postępów na drodze wiary i odkrywaniu Boga prawdziwego. Często jednak mają one zupełnie inny przebieg i źródło. Obraz Boga dostosowywany jest do aktualnej życiowej sytuacji człowieka i służy zaspokojeniu jego potrzeb intelektualno-emocjonalnych w sferze życia religijnego. Podręcznikowym przykładem takiego zjawiska wydaje się niedawne oświadczenie odchodzącego z zakonu dominikanina. Bez zahamowań opowiada on niemal, jak taki proces przekształcania obrazu Boga w jego przypadku przebiegał.

Chrystus również wielokrotnie zderzał się z fałszywym obrazem Boga zakodowanym w Jego słuchaczach. Nie byli w stanie znaleźć z Nim wspólnej płaszczyzny. I ta sytuacja od stuleci się powtarza. Ludzie wierzą, nieraz bardzo żarliwie, z pełnym zaangażowaniem. Tyle, że nie w Boga prawdziwego i realnego, ale w ulotny wizerunek, jaki sobie na podstawie posiadanej wiedzy i życiowych doświadczeń oraz aktualnego zapotrzebowania utworzyli. stukam.pl

poniedziałek, 18 lutego 2013

Zdziwienie

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jedne od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.

Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: «Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie».

Wówczas zapytają sprawiedliwi: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?» A Król im odpowie: «Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili».

Wtedy odezwie się do tych po lewej stronie: «Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie».

Wówczas zapytają i ci: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?» Wtedy im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego". (Mt 25,31-46)

Święty Jan od Krzyża zapowiadał: „O zmierzchu życia będziemy sądzeni z miłości”. Można stwierdzić, że w ten sposób w jednym zdaniu streścił całą Chrystusową przypowieść o Sądzie Ostatecznym.

Zastanowiło mnie, że dominującą reakcją jej bohaterów jest zdziwienie. Dziwią się zarówno ci, którzy znaleźli się po prawej, jak i po lewej stronie. Dziwią się dobrzy i źli. Są zaskoczeni, gdy dowiadują się, jaki wymiar miało ich postępowanie za życia doczesnego. Jak dalekosiężne są skutki ich, wydawałoby się drobnych, decyzji. „Pełnienie dzieł miłości lub ich zaniechanie jest decydowaniem o swoim wiecznym losie” – wyjaśnia jeden z komentarzy biblijnych.

Ktoś powiedział, że w niebie będziemy zdziwieni i zaskoczeni po pierwsze, wielkością Bożej łaski. Po drugie tym, że nie zobaczymy tam ludzi, co do których byliśmy pewni, że tam będą i po trzecie, że zobaczymy  tam ludzi, co do których byliśmy przekonani, że ich tam nie będzie.  Obyśmy się nie musieli dziwić odkryciem, że  każdy ludzki czyn dotyka swymi skutkami nie tylko człowieka, ale też samego Jezusa. stukam.pl

niedziela, 17 lutego 2013

Moment i pokusa

Przychodzi moment, w którym czujesz, że pora już zrobić ten następny krok. Zacząć coś nowego. Coś, czego dotychczas w twoim życiu w ogóle nie było lub co znajdowało się na marginesie, piątym planie, kompletnie  niezauważone i niedocenione.

Zaraz jednak pojawia się mnóstwo pokus i związanych z nimi pytań. A przede wszystkim to pytanie podstawowe, czy sam impuls do rezygnacji z tego, co dotychczas się robiło, nie jest pokusą. Czy nie jest fałszywym podszeptem, nastawionym na unicestwienie jakiegoś dobra, może niewielkiego, może mało efektownego i niezbyt efektywnego, ale jednak dobra. Czy rzeczywiście to, co widnieje w myślach, w planach, w zamierzeniach, na horyzoncie, jest dobrem większym albo przynajmniej nie mniejszym?

Zaraz potem ustawiają się w kolejce następne wątpliwości, które łatwo mogą się w przerodzić w pokusy. Bo zwątpienie jest w przełomowych chwilach, w tych szczególnych momentach podejmowania decyzji z jednej strony o zakończeniu,z drugiej o rozpoczęciu, jedną z najgroźniejszych pokus. Może skutecznie zniweczyć dobre dzieło zanim ono jeszcze w ogóle zaistnieje.

Trzeba więc uruchomić nie tylko odwagę, zapał, nadzieję, ale także wielką dawkę roztropności połączoną z konsekwencją i wytrwałością. A wszystko to w jednym momencie. stukam.pl

sobota, 16 lutego 2013

Nędznicy górą

Wśród nacierających zewsząd fal przygnębienia i lęku warto zobaczyć "Nędzników". Ten film, kandydujący do Oscara. Pozwala jaśniejszym okiem i z większą niż dotąd dawką optymizmu i nadziei spoglądać dokoła. I w przyszłość.

Ktoś mi niedawno powiedział: "Gdyby Pan Bóg nie wierzył, że ludzie są zdolni do dobra, to by przecież nie zadawał sobie tyle trudu, żeby ich zbawić. Zamknąłby ich w raju jak w rezerwacie i spokojnie poczekał, aż się sami wykończą". Zapewne niejeden teolog z tytułami by się na takie widzenie spraw mocno skrzywił. Ja nie mam tytułów, a poza tym nie zdążyłem nic powiedzieć, bo ktoś stojący obok dorzucił: "Pan Bóg nie tylko w to wierzy. Pan Bóg to wie".

Odkrycie faktu, że ludzie są zdolni do dobra, nie wyklucza konstatacji, że potrafią również czynić zło. Ale zmienia punkt widzenia. I punkt odniesienia.

Mnie osobiście najbardziej martwią ci, którzy mnóstwo zła czynią w głębokim przeświadczeniu, że służą dobru. Ale nawet oni, myślę, nie są straceni.

Nędznicy nastawieni na lepsze jutro mają ogromną szansę powodzenia. Ich siłą jest wiara, że wszystko to wokół ma sens. Że nie jest z góry ukierunkowane na klęskę. Na triumf zła. Ich siłą jest odkrycie własnej zdolności do dobra i skorzystanie z tego odkrycia. Dlatego w ostatecznym rozrachunku to oni są górą. stukam.pl

piątek, 15 lutego 2013

Zapętleni

Chodzą słuchy, że meteoryt spadł po to, aby wreszcie media przestały wywracać na wszystkie strony i nicować w nieskończoność temat rezygnacji Benedykta XVI. Ale chyba zrobił to za późno, bo większość medialistów zdążyła się już w tej materii zapętlić i nawet jeśli Papież zniknął chwilowo z headlinów, to jednak wciąż służy, gdzieś na ciut niższym poziomie, do mnożenia bzdur, wymysłów i kompletnie odjechanych pseudo wiadomości pomieszanych z pseudo komentarzami.

Banałem jest stwierdzenie, że w mediach praktycznie nie ma ludzi, którzy naprawdę się na Kościele znają. Dlaczego uważający się za dziennikarzy mieliby się znać na Kościele, skoro każdego dnia autorytatywnie wypowiadają się na setki innych tematów, o których mają równie marne pojęcie? W dodatku, jak łatwo było zauważyć, w temacie papieskiej decyzji sami "ludzie Kościoła" do wypowiedzi w mediach raczej się nie palili, między innymi dlatego, że sami musieli się jakoś z nią uporać. A to dla wielu okazało się trudniejsze niż można by się było spodziewać tam, gdzie wszystko winno się opierać na wierze i zaufaniu. Rzeczywistość okazała się brutalna. Nad wiarą i zaufaniem w sercach i umysłach wielu ludzi w Kościele zatriumfował lęk. Nic dziwnego, że poza nielicznymi wyjątkami, reprezentanci Kościoła nie chcieli się z nim afiszować. I bardzo dobrze.

Medialne zapętlenie wokół rezygnacji Papieża będzie się w najbliższym miesiącu pogłębiać i zaciskać. A to oznacza, że czeka nas prawdziwy zalew pozbawionych sensu i jakiejkolwiek merytorycznej wartości materiałów. Już teraz przecież mamy do czynienia z wielowymiarowymi interpretacjami każdego z papieskich słów wypowiedzianych po ogłoszeniu rezygnacji. Armia medialnych kopaczy ostro wymachuje łopatami, usiłując odnaleźć w nich drugie i trzecie dno. Najprawdopodobniej, zanim kardynałowie wybiorą nowego Następcę św. Piotra, media workerzy przekopią się przez jądro ziemi, bo nie ma co liczyć na ich zmęczenie. Jeśli jedni padną, redakcje zaraz zastąpią ich innymi wyrobnikami.

Tak czy owak, nie ma się sensu z tego powodu na media gniewać, a tym bardziej obrażać. Raczej warto otrząsnąć się w Kościele z pierwszego szoku i próbować wykorzystać nasilone zainteresowanie jego sprawami do przekazu nie tyle treści mających za zadanie bronić Kościół, tłumaczyć jego instytucje, usprawiedliwiać niewłaściwe zachowania jego członków itp., co po prostu do nagłaśniania treści wiary, Dobrej Nowiny o zbawieniu.


Mam świadomość, że media nie będą się za takim przekazem uganiać i nie będą nim zachwycone, ale zmęczone własnym zapętleniem raz, drugi, dziesiąty i setny wezmą również to. I tak, przy okazji papieskiej rezygnacji, będzie można popraktykować nieco nową ewangelizację. stukam.pl

czwartek, 14 lutego 2013

Niespodzianki i zaskoczenia

Teoretycznie – tak przynajmniej uważa wielu znanych mi ludzi – chcemy być zaskakiwani. „No powiedz sam, kto nie lubi niespodzianek?” – entuzjazmował się jeden z moich znajomych, gdy nakryłem go, jak planował urozmaicić życie dość licznej grupie ludzi, wśród których i ja miałem się znaleźć.

W rzeczywistości lubimy niespodzianki o wiele mniej, niż nam się wydaje. Niby podnieca nas to, czego nie przewidywaliśmy, niby chcemy tych skoków poziomu adrenaliny, jakie są z zaskoczeniem związane, ale tak naprawdę, w głębi serca, wolimy, by życie toczyło się w miarę utartym szlakiem, nie podskakując za bardzo na wybojach.

Jak reagujemy, gdy zdarza się coś naprawdę niespodziewanego, coś takiego, jak rezygnacja papieża z jego posługi, nagła poważna choroba w rodzinie albo niezapowiedziana przeprowadzka dalekiego krewnego do naszego domu? Nasza pierwsza reakcja to niedowierzanie. To odruchowa próba niewpuszczenia tego, co niespodziewane, do naszej jako tako uporządkowanej i podążającej ustalonym torem egzystencji. Coś, jakby automatyczna blokada, chroniąca bezpieczeństwo budowane na przewidywalności, na planowaniu, na złudzeniu, że znamy przyszłość. „Bo skąd mam wiedzieć, czy kolejny niespodziewany dzwonek domofonu zapowiada kogoś, kto chce mi sprzedać szczęście, czy kogoś, kto mi je po prostu da. Bez zapowiedzi” – zastanawia się w książce „Makatka” Dorota Szelągowska. A my, przyznajmy to szczerze, chcemy wiedzieć wcześniej. Nie bez powodu montujemy w drzwiach wizjery i kamery przy furtkach. Nie mówiąc już o innych próbach uprzedzenia przyszłości.

Heraklit z Efezu pół tysiąclecia przed narodzeniem Jezusa Chrystusa stwierdził, że „Kto nie spodziewa się niespodziewanego, ten go nie odkryje”. Na niespodzianki, na to, co zaskakujące, trzeba być przygotowanym, aby je zauważyć. Paradoks? Wcale nie.

Chodzi o pewną gotowość wewnętrzną. O wyrażoną z góry zgodę na to, co Jonathan Kellerman w jednej ze swych książek ujął może bez spodziewanej powagi, ale celnie: „Życie jest zabawne, wiesz? Układasz plany, kombinujesz, a potem zupełnie niespodziewanie coś się zdarza”.

Rozmawiałem kiedyś o życiowych niespodziankach i zaskoczeniach z bardzo doświadczonym przez los człowiekiem, który mówił, że jest niewierzący. „Wy, chrześcijanie, macie pod tym względem łatwiej” – powiedział z pewnym wyrzutem w głosie. „Was żadne niespodziewane wydarzenie nie powinno zbijać z nóg, bo macie to swoje zaufanie do Boga” – uzupełnił myśl po dłuższej chwili. I szybko dodał: „Tego wam najbardziej zazdroszczę”. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 13 lutego 2013

Przedstawianie

W filmie "Życie Pi" pada zdanie: "Nikt nie zna Boga, póki ktoś inny nas Mu nie przedstawi". Pozornie jest to prościutkie, banalnie stwierdzenie.

Wcale nie.

To niezwykle skrótowe, ale precyzyjne ujęcie dwóch relacji. Relacji Boga do człowieka i człowieka do Boga.

Bóg nie potrzebuje, żebyśmy byli Mu przedstawiani, aby nas poznać. Zna nas od pierwszych chwil. "Wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją" - napisał św. Paweł Apostoł (Ga 1,15). Wiedział chłop, co pisze. Znał temat bardzo dobrze.

Paradoksalnie, gdy jesteśmy przedstawiani Bogu (analogia z chwilą chrztu sama się narzuca, ale nie chodzi tu tylko o tę sytuację), to my otrzymujemy niesamowitą szansę poznania Go. Dlatego tak ważni i potrzebni są ci, którzy w takim czy innym sensie nas Bogu przedstawiają. Bo równocześnie przecież przedstawiają Boga nam. Już zapomnieliśmy, że niegdyś propozycja "Chodź, przedstawię cię..." oznaczała "Chodź, poznasz...". Na linii Bóg-człowiek nic się w tej materii nie zmieniło. stukam.pl

wtorek, 12 lutego 2013

Na próżno?

Jestem już zmęczony harmidrem wokół decyzji Benedykta XVI o rezygnacji z papieskiej posługi. A to przecież dopiero kilkadziesiąt godzin. Mam świadomość, że machina dopiero się rozkręca. Nie tylko machina medialna. Machina ludzkich reakcji na tak rzadko spotykane wydarzenie. Teraz każdy będzie miał swoją wizję wydarzeń. Każdy będzie ekspertem od Kościoła, papiestwa, prawa kanonicznego, a nawet od woli Bożej. Wielu będzie mówić, mało ko będzie słuchał.

Czytam w internecie wypowiedź, której udzielił dr Andrzej Molenda z Instytutu Religioznawstwa UJ: "Największą słabością i zagrożeniem Kościoła jest brak wiary i doświadczenia Boga wewnątrz Kościoła, który nie omija nawet jego hierarchii. I w tym kontekście decyzja papieża nie zmienia sytuacji w Kościele, czy jego siły". Naukowiec twierdzi, że Kościół jest "silny wiarą i mocą Bożą u tych ludzi, którzy ją mają". Z pewnością. Ale na szczęście to nie wszystko, jeśli chodzi o siłę Kościoła. Nie jest ona jedynie efektem ludzkich dokonań. Przecież czytamy w Ewangelii: "Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą" (Mt 16,18). To Jezus buduje Kościół.

Nie tylko te słowa z Ewangelii są komentarzem do tak rozpalającego emocje wydarzenia. Także fragment dzisiaj czytany w czasie Mszy świętych. "Słusznie prorok Izajasz powiedział o was obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad, podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji...". "Umiecie dobrze uchylać przykazanie Boże, aby swoją tradycję zachować" - zarzuca Jezus faryzeuszom. "Znosicie słowo Boże przez waszą tradycję, którąście sobie przekazali. Wiele też innych tym podobnych rzeczy czynicie".

Brzmi zdumiewająco aktualnie nie tylko w odniesieniu do wielu reakcji na decyzję Benedykta XVI? Niestety. stukam.pl

poniedziałek, 11 lutego 2013

Dotknięcie

Gdy Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu.

Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych tam, gdzie, jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy do osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie. (Mk 6,53-56)

Ktoś powiedział, że Bóg, którego można dotknąć, nie jest już Bogiem. Tymczasem Jezus niejednokrotnie dotykał ludzi i pozwalał się dotykać. A przecież jest Bożym Synem. Czy fakt, że można Go było dotknąć, w jakikolwiek sposób umniejszał Jego boskość? Nie. Natomiast Jego dotknięcie ma moc uzdrawiającą.

Dotknięcie oznacza bliskość. Oznacza bezpośredni kontakt. Oznacza brak barier, przeszkód. Oznacza zaufanie. Nie pozwalamy się dotykać każdemu. Pozwalamy się dotykać tym, których uważamy za w jakiś sposób bliskich. Dotykamy tych, z którymi łączy nas jakaś relacja. W obecności których czujemy się bezpiecznie.

Dotyk to jeden ze zmysłów, umożliwiających odbiór rzeczywistości. Są wśród nas ludzie, dla których jest on jednym z głównych sposobów poznawania świata. Ale też dotyk jest sposobem wyrażania naszego podejścia do drugiego człowieka. Dotykiem można wyrazić miłość. Ale zdarza się, że również jej odwrotność. Wszak uderzenie też jest dotknięciem.

Dotknięcie ze strony Boga jest zawsze wyrazem miłości. Jest znakiem, że nasz Bóg nie jest Bogiem dalekim, zdystansowanym, unikającym bezpośredniego kontaktu z człowiekiem. Jest zawsze tuż obok nas. A jak twierdzą mistrzowie życia duchowego, im bardziej wydaje nam się daleki i nieobecny, tym jest bliżej. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 10 lutego 2013

Kiedy miłość przegrywa

Uważany przez niektórych za jedno z największych arcydzieł współczesnego kina, już wielokrotnie nagradzany (a pewnie będą i kolejne nagrody, może nawet Oscary) najnowszy film Michaela Hanekego pod tytułem "Miłość" to opowieść o wielkiej przegranej. O klęsce ludzkiej miłości. O absolutnym triumfie śmierci nad miłością, jaką są w stanie obdarzać się wzajemnie ludzie. O tragicznej bezradności kochającego człowieka wobec cierpienia ukochanej osoby. To film o morderstwie, na pozór dokonanym z miłości, a w rzeczywistości będącym efektem jej niedostatku. Jej niepełności. Jej braku zakorzenienia.

Georges, którego w sposób niesamowity gra Jean-Louis Trintignant, zostaje kompletnie sam ze swą miłością do Anny, niemniej genialnie kreowanej przez Emmanuelle Riva. Znikąd nie otrzymuje wsparcia. Nawet od córki. Jest otoczony prze ludzi zajętych sobą, często usiłujących na chorobie starej nauczycielki muzyki skorzystać w taki czy inny sposób. Nawet jeśli dostrzegają jego wyjątkową postawę, nie ma w nich gotowości, aby przekroczyć granicę bezpiecznego egoizmu i zacząć się również kierować czymś więcej niż uprzejmość czy poczucie obowiązku.

Georges i Anna przez pół wieku budowali swą miłość we dwoje. Gdy Anna nie z własnej winy zaczęła tracić możliwość wspierania miłości męża codzienną odpowiedzią swojej miłości, doszło do gwałtownego zachwiania mocnej wydawałoby się i wielokrotnie wypróbowanej konstrukcji. Stopniowo coraz bardziej okazuje się ona domkiem z kart, który silniejszy podmuch zepchnie w przepaść rozpaczy.

W jednej z internetowych recenzji przeczytałem, że "Miłość" Hanekego "w żadnym wymiarze nie jest filmem religijnym", jednak "metafizyka obrazu jest wyraźnie dostrzegalna". Najnowszy film Hanekego nie tylko nie jest filmem religijnym. Jest filmem, w którym brak jakiegokolwiek wymiaru duchowego doprowadzony został do absolutnej sterylności. Aż trudno uwierzyć, że w tak granicznych sytuacjach nikt z bohaterów nie próbuje nawet odwołać się do tej sfery, która przekracza doczesność. Tak, jakby ona nie istniała, a ludzie nie byli z natury stworzeniami choć trochę religijnymi, stawiającymi pytania i szukającymi, choćby po omacku, odpowiedzi.

Paradoksalnie film z całą brutalnością pokazuje, że brak tego wymiaru w ludzkiej egzystencji, także w sferze rzeczywistej (nie ograniczającej się jedynie do emocji, uczuć, ale wkraczającej w obszar ludzkiej woli, w zakres świadomych decyzji i odpowiedzialności) międzyludzkiej miłości, prowadzi do katastrofy.


Czy taki był zamiar reżysera czy też wyszło to niejako przy okazji? Nie wiem. Fakt jest faktem. stukam.pl

sobota, 9 lutego 2013

Opowieści

Jesteśmy gatunkiem opowiadaczy. Od zawsze, nieustannie snujemy opowieści. Opowiadamy historie prawdziwe, częściowo zmyślone, całkowicie zbudowane w naszej fantazji. Opowiadamy na mnóstwo sposobów. Słowami. Obrazami. Dźwiękami. Literami. Gestami. Czasami tylko spojrzeniem. O tym co było. Co jest. I co będzie. Albo nigdy się nie zdarzyło i nie zdarzy.

Opowiadamy o sobie. Relacjonujemy innym to co przeżyliśmy, co widzieliśmy, co nas spotkało, czego doświadczyliśmy. Ale też opowiadamy o innych. O bliskich i dalekich. O znajomych i obcych. Opowiadamy o ludziach, zwierzętach, roślinach, kamieniach, atomach, planetach. O tym, co żyje i o tym, co nieożywione. O tym, co materialne i niematerialne. Co trwałe i co przemijające. O tym, co w jakiejś skali uznawane jest za ważne i o tym, co w tej samej skali wydaje się nieistotne. A jednak, nie odrzucając samej skali, poświęcamy czas i wysiłek, aby o tym w jakiejś formie opowiedzieć.

Mijają pokolenia, a my nie potrafimy przestać snuć opowieści. Jakbyśmy wpadli w nałóg nie do opanowania.

"Kto wie, czy cała literatura nie zaczęła się od jakiegoś praopowiadania - jednowątkowej mitologicznej narracji, fantastycznej baśni albo po prostu opowieści o tym, co wydarzyło się przedwczoraj sąsiadowi. Od spontanicznego snucia historii do opowiadania jako gatunku literackiego minęło jednak wiele czasu" - napisała Olga Tokarczuk.

Pewnie ma rację. Ale skąd to "spontaniczne snucie"? I po co?

PS. Nie, nie proszę nie myśleć, że wpadłem w sidła Eryka Mistewicza i jego marketingu narracyjnego. Nie. Po prostu musiałem opowiedzieć choć trochę o opowieściach. ;-) stukam.pl

piątek, 8 lutego 2013

Gra pozorów

Przede wszystkim trzeba sobie z niej zdać sprawę. Póki tego nie wiem, łatwo nas w nią wciągać, łatwo nami manipulować, łatwo ukierunkowywać najpierw nasze emocje, a potem myśli, w pożądanym przez inicjatorów i kontrolerów kierunku. Póki nie zdajemy sobie sprawy z gry pozorów, po prostu jesteśmy pionkami na planszy. Niezależnie od tego, jakiej sprawy gra dotyczy.


Gdy już uda nam się wykryć fałsz sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, przychodzi moment na decyzję, co dalej. Czy bierzemy w niej świadomie udział, czy też podejmujemy wysiłek, aby się z gry wyłączyć, ze wszystkim tego konsekwencjami.


Zarówno decyzja na 'tak", jak i na "nie" związana jest z ogromnym ryzykiem. Różny jest rodzaj tego ryzyka. Jednak nie ma od niego ucieczki. Trzeba je podjąć - tak czy inaczej. stukam.pl

czwartek, 7 lutego 2013

Lincoln, cele i środki

Spośród obrazów nominowanych do tegorocznych Oscarów w kategorii „Najlepszy film” dwa na pewno mówią o niewolnictwie. Jeden to „Django”, specyficzny western wyreżyserowany przez Quentina Tarantino. Drugi to „Lincoln” Stevena Spielberga. Oba długie.

Dla mnie o wiele ciekawszy i mniej męczący w odbiorze okazał się ten drugi. Film o szesnastym prezydencie Stanów Zjednoczonych. A właściwie o tym, w jaki sposób w trakcie trwającej wojny secesyjnej doprowadził on do przegłosowania w Izbie Reprezentantów trzynastej poprawki do amerykańskiej konstytucji. Poprawki znoszącej w tym kraju niewolnictwo.

Dla człowieka zmęczonego tym, co wyprawiają nasi politycy, znużonego oglądaniem sejmowych pyskówek i poznawaniem zakulisowych informacji o tym, jak cały ten polityczny teatr jest organizowany, film Spielberga jest odarciem ze złudzeń. W połowie dziewiętnastego wieku w kraju nazywanym ojczyzną współczesnej demokracji wyglądało to bardzo podobnie. Z jednej strony szczytne idee i pełne patosu słowa. Z drugiej skrupulatne liczenie głosów na długo przed głosowaniem, kombinacje, pertraktacje, presja i kupowanie zwolenników.

Nie zdawałem sobie dotychczas sprawy, że tak ważne wydarzenie, jak zniesienie w USA niewolnictwa, odbyło się nie na fali ogólnego entuzjazmu i przyjęcia przez wszystkich w drodze nagłego oświecenia faktu, że człowiek nie jest rzeczą i nie może być posiadany przez innego człowieka. Ten doniosły akt został osiągnięty w drodze mozolnej i brudnej gry politycznej, w której prezydent też uciekał się do nieczystych sztuczek i manipulowania szansą na zakończenie strasznej, krwawej wojny domowej.

Jak mówi jeden z bohaterów filmu, frakcyjny lider, Thaddeus Stevens grany przez Tommy Lee Jonesa, zniesienie niewolnictwa zostało osiągnięte w drodze korupcji i oszustwa. Steves dodaje paradoksalnie, że zostało to osiągnięte przez najuczciwszego człowieka w Ameryce.

Właściwie w najnowszym filmie Stevena Spielberga niewiele nowego. Raczej stary jak świat problem, przed którym stają nie tylko politycy, ale także zwykli ludzie. Pytanie, czy cel uświęca środki. Czy po to, aby osiągnąć dobro, wolno posłużyć się świadomie złem, jako narzędziem?

Jako chrześcijanie wiemy doskonale, że odpowiedź jest negatywna. Cel nie uświęca środków. I tej podstawowej zasady wcale nie zmienia fakt, że autor „Małego księcia” stwierdził: „Cel uświęca środki. Tak, ale tylko wówczas, gdy środki nie są z tym celem sprzeczne”. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 6 lutego 2013

Znajomi

Czasy mamy takie, że łatwo jest dać się nabrać. Sformułowania "się nabrać" jest tu bardzo na miejscu i adekwatne, ponieważ rzeczywiście, sami siebie nabieramy. Na tym polega cały mechanizm, że osobiście i bez żadnego przymusu wprowadzamy się w złudzenia. A następnie w  nich się własnym wysiłkiem umacniamy i utrzymujemy.

Na czym polega złudzenie i samonabieranie? Na przekonaniu, że kogoś znamy. Kogoś, kogo w życiu realnie nie spotkaliśmy, a całą wiedzę o nim czerpiemy z szeroko pojętych mediów.

Wielokrotnie w życiu zdarzało mi się odruchowo ukłonić na ulicy, na oficjalnej imprezie czy w pociągu ludziom, których znałem wcześniej wyłącznie z ekranu telewizora albo ze zdjęć w gazecie. Mam również na swoim koncie - co prawda nieliczne i realizowane dość dawno, ale jednak - próby podjęcia z takimi ludźmi rozmowy w stylu, w jakim gada się ze znajomymi. Próby wynikające w pomieszania sfer rzeczywistości. W tych paru przypadkach wydawało mi się, że już się kiedyś spotkaliśmy w realu, bo owe osoby tak często napotykałem w mediach.

Nauczyłem się nad tym panować, a równocześnie zaobserwowałem, że podobnym omamieniom i błędnym mniemaniom co do znajomości ludzi podlegają wcale rzadko również inni.

Zjawisko to nasiliło się, gdy zaistniał Internet i takie zjawiska, ja Facebook. Okazuje się, że całe mnóstwo przedstawicieli gatunku jedynie na podstawie w miarę regularnej lektury internetowych postów dochodzi do wniosku, że tego czy owego zna. Nie chodzi tylko o wysyłanie kompletnie obcym ludziom tzw. zaproszenia do grona znajomych. Chodzi o budowanie w sobie wewnętrznego przekonania, że wie się o tym czy owym człowieku wystarczająco dużo, aby móc powiedzieć bez zamiaru kłamstwa "Znam go".

Trójka czołowych brytyjskich ministrów namawiając swoich kolegów partyjnych do głosowania za zrównaniem związków jednopłciowych z usankcjonowanym prawnie związkiem mężczyzny i kobiety napisała, że "pojęcie małżeństwa ewoluuje". Zapewne w głowach polityków i części pracowników mediów. Natomiast w głowach zwykłych zjadaczy chleba, którzy nie żyją z tego, że robią innym wodę z mózgu, z całą pewnością ostatnio bardzo mocno ewoluowało pojęcie "znajomy". Nastąpiło znaczące przesunięcie akcentów. Sięgając do słownikowych definicji trzeba stwierdzić, że znajomy to bardziej "ktoś, o kim się słyszało lub o którym się cokolwiek wie, nieobcy" niż "ktoś, kogo się zna osobiście lub z widzenia". Choć najtrafniej byłoby chyba rzec, że znajomy to w czasach wszechobecności mediów i terroru Internetu "ktoś, o kim komuś innemu wydaje się, że coś o nim wie".
 stukam.pl

wtorek, 5 lutego 2013

Znowu akapit

Czasami najtrudniej jest napisać tylko jeden akapit. Bo albo słów jest za dużo, albo za mało. Gdy słów jest za dużo, treść - jeśli w ogóle jest - rozmywa się i rozmazuje w nadmiarze. Czytelnik musi ją mozolnie wyłuskiwać, niczym ziarnka groszku ze strąka. Jeśli słów jest za mało, przekaz okazuje się jednym wielkim skrótem myślowym, za którym mało kto albo nikt nie jest w stanie nadążyć. "Odpowiednie dać rzeczy słowo!" - postulował Norwid. Być może pracował wtedy nad jednym akapitem. stukam.pl

poniedziałek, 4 lutego 2013

Negocjacje

Jezus i uczniowie Jego przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego.

Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach.

Skoro z daleka ujrzał Jezusa, przybiegł, oddał Mu pokłon i krzyczał wniebogłosy: „Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie”. Powiedział mu bowiem: „Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka”. I zapytał go: „Jak ci na imię?” Odpowiedział Mu: „Na imię mi legion, bo nas jest wielu”. I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy.

A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: „Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli”. I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze.

Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie legion, jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic.

Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: „Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą”. Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili. (Mk 5,1-20)

Tuż przed poruszającym wydarzeniem, które miało miejsce po drugiej stronie jeziora, Jezus uciszył burzę, czym skłonił swych uczniów do jeszcze intensywniejszego zadawania pytania „Kim On właściwie jest?”.

Chrystus nie szukał opętanego. To on sam do Niego przybiegł. Nawet oddał Mu pokłon. A wszystko dlatego, że zło obecne w opętanym samą obecnością Jezusa czuło się zagrożone. Bo w przeciwieństwie do uczniów, zaskoczonych władzą Chrystusa nad wiatrem i wodą, osobowe zło znało odpowiedź na pytanie „Kim On właściwie jest?”. Wiedziało, że Jezus, to Syn Boga Najwyższego. To ktoś, kto ma moc zło przezwyciężyć. Całkowicie usunąć.

Negocjacje, jakie zło usiłuje podjąć z Bogiem, ostatecznie obracają się przeciwko niemu. Zło przegrywa, można powiedzieć, na własne życzenie. Trzeba jednak pamiętać, że tylko Bóg ma moc, aby wyrwać człowieka spod panowania zła. Sami nie jesteśmy w stanie zła poskromić. Nawet najgrubszymi łańcuchami. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 3 lutego 2013

Przekonanie

Przekonanie, że świat schodzi na psy (sformułowanie to zresztą wydaje się mocno krzywdzące dla psów), nie wystarczy, aby podjąć konkretne i skuteczne działania. Tak, jak nawet najlepsza ocena stanu rzeczy na przykład w przypadku zepsutego pojazdu, nie sprawi, że ruszy on w drogę.


Potrzebny jest projekt nowego stanu świata. Właśnie tak. Bo wielu z tych, którzy czują się w obowiązku ratować świat przed dalszym upadkiem popełnia fundamentalny błąd. Chcą zatrzymać pewien - lepszy ich zdaniem - stan świata. Albo go przywrócić. Niczym w jakimś skansenie.


Świat to nie skansen. Świat to rozpędzona maszyna, która pędzi wciąż przed siebie. W przyszłość. Nie może zawrócić. Jednak można wybrać jej drogę i cel. Abu to zrobić, trzeba jednak wiedzieć, dokąd chce się dotrzeć oraz wybrać trasę. Następnie trzeba się zająć taką przebudową pojazdu, aby był w stanie zaplanowany dystans bezpiecznie pokonać i dotrzeć na miejsce w jak najlepszym stanie.


Dlatego samo ustalanie i ogłaszanie przekonania, że ze światem jest źle, nie ma sensu. Potrzebne jest przekonanie, że świat może być lepszy. Przekonanie wsparte konkretami. Projektami.


Ci, którzy mają sięgające daleko w przyszłość projekty, mają realny wpływ na kształt świata. stukam.pl

sobota, 2 lutego 2013

Złota rybka

W potopie informacji zbędnych, który coraz szczelniej wypełnia przestrzeń wokół nas ta jedna naprawdę ważna najczęściej umyka, niezauważona. Może tylko mignie z daleka, niczym złota rybka.

Zresztą, sami ją jak złotą rybkę traktujemy. Jeśli już podejmujemy wysiłek, aby ją nie tylko wypatrzyć, ale również złapać, chcemy, żeby spełniała nasze oczekiwania. Nasze życzenia. W przeciwnym razie planujemy się z nią jak najszybciej rozprawić.

Kto zna bajkę o złotej rybce wie, że taka taktyka ostatecznie prowadzi do klęski. Zostaje się z niczym.

Wartościowa z życiowego punktu widzenia wiadomość nie jest złotą rybką. Ale każdy sam musi dojść do tego odkrycia. stukam.pl

piątek, 1 lutego 2013

Powiedzieć wszystko

Rozmowy na życie (6)

- Możesz powiedzieć wszystko. Dosłownie wszystko, co ci ślina na język przyniesie. Możesz też napisać jakąkolwiek bzdurę, jaka ci się tylko przewinie przez mózg. I tak zawsze twoje będzie na wierzchu - z poczuciem wagi własnych słów wydmuchał duży obłok dymu. Drogie cygaro w jego palcach wyglądało trochę jak magiczna różczka. Zakreślał nim w powietrzu jakieś tajemnicze figury.

- Ale przecież jeśli w wypowiedzi nie ma sensu, nie może ona być sukcesem - zaoponował nieśmiało adept.

- Bzdura - roześmiał się palacz i obrzucił swego ucznia rozbawionym spojrzeniem. - Zawsze znajdzie się jakaś grupa idiotów, którzy będą twierdzić, że myślą dokładnie tak samo. To nie musi być liczna grupa. Ale ważne, aby od razu ją dostrzec i dowartościować.

- W jaki sposób?

- Zwyczajnie. Odwołując się do nich przy następnej okazji. Wskazując, wymieniając z imienia i nazwiska niektórych, resztę opisując w taki sposób, aby byli łatwo identyfikowalni. W ten sposób w innych, którzy zorientowali się, że gadasz od rzeczy, zaczynasz budować wątpliwość. Uzmysławiasz im, że mogą być w swoich poglądach odosobnieni. Że być może już z własnej winy zostali wyalienowani...

- To działa?

- Oczywiście. To nie jest tak, że rzucasz jakieś treści i czekasz, kto się z tobą zgodzi, a kto nie. Zwolenników trzeba niejednokrotnie po prostu wskazywać samemu. Trzeba temu czy owemu wmówić, że się z tobą zgadza. Pokazać mu, że jeśli zaakceptuje twój przekaz, znajdzie się wśród wybranych. Będzie kimś lepszym, niż cała ta reszta, która nie potrafi zrozumieć i docenić twojej misternej myśli.

- Trzeba być idiotą, aby się na to nabrać!

- To już przecież ustaliliśmy, że całą konstrukcję zaczynamy budować wyłącznie na idiotach. A tych nigdy nie brakuje. Profesjonalizm polega na tym, aby ich szybko i bezbłędnie zlokalizować. Gdy już ich masz, możesz naprawdę powiedzieć wszystko. Oni są pierwszym, niezbędnym elementem do tego, aby po jakimś czasie każdą twoją najdurniejszą zbitkę słów powtarzali nie tylko dyżurni debile, ale wszyscy, którzy aspirują do tego, by uważać się za znaczących. Wszystko jedno, czy na jakimś zadupiu czy też na szczytach władzy.

- Tak to funkcjonuje - zamyślił się adept.

- Dokładnie - przerwał mu palacz, zgniatając cygaro w wielkiej popielniczce i wstając z fotela. - Tylko nie zacznij się teraz nad tym, co powiedziałem, zastanawiać. A zwłaszcza nie próbuj zadawać pytań w stylu: "Czy to moralne?", bo chyba nie chcesz, aby ten czas, który spędziliśmy razem, trzeba było uznać za zmarnowany. Nie mówiąc już o twoich pieniądzach, które mi płacisz... stukam.pl