Czasy mamy takie, że łatwo jest dać się nabrać. Sformułowania "się
nabrać" jest tu bardzo na miejscu i adekwatne, ponieważ rzeczywiście,
sami siebie nabieramy. Na tym polega cały mechanizm, że osobiście i bez
żadnego przymusu wprowadzamy się w złudzenia. A następnie w nich się
własnym wysiłkiem umacniamy i utrzymujemy.
Na czym polega
złudzenie i samonabieranie? Na przekonaniu, że kogoś znamy. Kogoś, kogo w
życiu realnie nie spotkaliśmy, a całą wiedzę o nim czerpiemy z szeroko
pojętych mediów.
Wielokrotnie w życiu zdarzało mi się
odruchowo ukłonić na ulicy, na oficjalnej imprezie czy w pociągu
ludziom, których znałem wcześniej wyłącznie z ekranu telewizora albo ze
zdjęć w gazecie. Mam również na swoim koncie - co prawda nieliczne i
realizowane dość dawno, ale jednak - próby podjęcia z takimi ludźmi
rozmowy w stylu, w jakim gada się ze znajomymi. Próby wynikające w
pomieszania sfer rzeczywistości. W tych paru przypadkach wydawało mi
się, że już się kiedyś spotkaliśmy w realu, bo owe osoby tak często
napotykałem w mediach.
Nauczyłem się nad tym panować, a
równocześnie zaobserwowałem, że podobnym omamieniom i błędnym mniemaniom
co do znajomości ludzi podlegają wcale rzadko również inni.
Zjawisko
to nasiliło się, gdy zaistniał Internet i takie zjawiska, ja Facebook.
Okazuje się, że całe mnóstwo przedstawicieli gatunku jedynie na
podstawie w miarę regularnej lektury internetowych postów dochodzi do
wniosku, że tego czy owego zna. Nie chodzi tylko o wysyłanie kompletnie
obcym ludziom tzw. zaproszenia do grona znajomych. Chodzi o budowanie w
sobie wewnętrznego przekonania, że wie się o tym czy owym człowieku
wystarczająco dużo, aby móc powiedzieć bez zamiaru kłamstwa "Znam go".
Trójka
czołowych brytyjskich ministrów namawiając swoich kolegów partyjnych do
głosowania za zrównaniem związków jednopłciowych z usankcjonowanym
prawnie związkiem mężczyzny i kobiety napisała, że "pojęcie małżeństwa
ewoluuje". Zapewne w głowach polityków i części pracowników mediów.
Natomiast w głowach zwykłych zjadaczy chleba, którzy nie żyją z tego, że
robią innym wodę z mózgu, z całą pewnością ostatnio bardzo mocno
ewoluowało pojęcie "znajomy". Nastąpiło znaczące przesunięcie akcentów.
Sięgając do słownikowych definicji trzeba stwierdzić, że znajomy to
bardziej "ktoś, o kim się słyszało lub o którym się cokolwiek wie,
nieobcy" niż "ktoś, kogo się zna osobiście lub z widzenia". Choć
najtrafniej byłoby chyba rzec, że znajomy to w czasach wszechobecności
mediów i terroru Internetu "ktoś, o kim komuś innemu wydaje się, że coś o
nim wie".
stukam.pl
środa, 6 lutego 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz