Teoretycznie – tak przynajmniej uważa wielu znanych mi ludzi – chcemy
być zaskakiwani. „No powiedz sam, kto nie lubi niespodzianek?” –
entuzjazmował się jeden z moich znajomych, gdy nakryłem go, jak planował
urozmaicić życie dość licznej grupie ludzi, wśród których i ja miałem
się znaleźć.
W rzeczywistości lubimy niespodzianki o wiele
mniej, niż nam się wydaje. Niby podnieca nas to, czego nie
przewidywaliśmy, niby chcemy tych skoków poziomu adrenaliny, jakie są z
zaskoczeniem związane, ale tak naprawdę, w głębi serca, wolimy, by życie
toczyło się w miarę utartym szlakiem, nie podskakując za bardzo na
wybojach.
Jak reagujemy, gdy zdarza się coś naprawdę
niespodziewanego, coś takiego, jak rezygnacja papieża z jego posługi,
nagła poważna choroba w rodzinie albo niezapowiedziana przeprowadzka
dalekiego krewnego do naszego domu? Nasza pierwsza reakcja to
niedowierzanie. To odruchowa próba niewpuszczenia tego, co
niespodziewane, do naszej jako tako uporządkowanej i podążającej
ustalonym torem egzystencji. Coś, jakby automatyczna blokada, chroniąca
bezpieczeństwo budowane na przewidywalności, na planowaniu, na
złudzeniu, że znamy przyszłość. „Bo skąd mam wiedzieć, czy kolejny
niespodziewany dzwonek domofonu zapowiada kogoś, kto chce mi sprzedać
szczęście, czy kogoś, kto mi je po prostu da. Bez zapowiedzi” –
zastanawia się w książce „Makatka” Dorota Szelągowska. A my, przyznajmy
to szczerze, chcemy wiedzieć wcześniej. Nie bez powodu montujemy w
drzwiach wizjery i kamery przy furtkach. Nie mówiąc już o innych próbach
uprzedzenia przyszłości.
Heraklit z Efezu pół tysiąclecia
przed narodzeniem Jezusa Chrystusa stwierdził, że „Kto nie spodziewa
się niespodziewanego, ten go nie odkryje”. Na niespodzianki, na to, co
zaskakujące, trzeba być przygotowanym, aby je zauważyć. Paradoks? Wcale
nie.
Chodzi o pewną gotowość wewnętrzną. O wyrażoną z góry
zgodę na to, co Jonathan Kellerman w jednej ze swych książek ujął może
bez spodziewanej powagi, ale celnie: „Życie jest zabawne, wiesz?
Układasz plany, kombinujesz, a potem zupełnie niespodziewanie coś się
zdarza”.
Rozmawiałem kiedyś o życiowych niespodziankach i
zaskoczeniach z bardzo doświadczonym przez los człowiekiem, który mówił,
że jest niewierzący. „Wy, chrześcijanie, macie pod tym względem
łatwiej” – powiedział z pewnym wyrzutem w głosie. „Was żadne
niespodziewane wydarzenie nie powinno zbijać z nóg, bo macie to swoje
zaufanie do Boga” – uzupełnił myśl po dłuższej chwili. I szybko dodał:
„Tego wam najbardziej zazdroszczę”. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz