piątek, 30 maja 2014

Podwójna próba

Biskup polowy Józef Guzdek podczas św. za duszę gen. Wojciecha Jaruzelskiego zadał nam, wierzącym katolikom, niezwykle ważne pytania. Mówił: "Pogrzeb gen. Wojciecha Jaruzelskiego jest czasem próby dla wierzących. Jak z tej próby wyjdziemy? Czy zdamy egzamin z naszego człowieczeństwa i chrześcijaństwa? Czy pozostaniemy wierni ewangelicznemu przesłaniu?".

Myślę, że wielu polskich katolików przeszło przez tę próbę z wynikiem co najmniej zadowalającym. Stanęli na wysokości zadania. Zdołali przezwyciężyć niejednokrotnie uzasadnione negatywne emocje i spojrzeć na sprawę z perspektywy wiary, z punktu widzenia nauczania Kościoła. Nie próbowali zastępować po śmierci generała Boskiej sprawiedliwości. Uznali wyższość prawa Bożego nad ludzkim. Choć zapewne niejeden nosi w sercu żal, że ludzka sprawiedliwość okazała się w tej konkretnej sprawie nieporadna.

Niestety, z mediów wiadomo, iż nie wszyscy uważający się za katolików, podołali tej bardzo trudnej próbie. Niektórzy posunęli się do tego, aby w wyrażaniu swoich negatywnych emocji sięgać po uzasadnienia i narzędzia wzięte z Kościoła. Sprawili, że w ten sposób nie tylko jego obraz, ale także misja i nauczanie wielu mogło zrozumieć nieprawdziwie, sprzecznie z Ewangelią. Jest tu potrzebna intensywna praca w sferze sumień.

Bp Guzdek mówił w kazaniu także o innej próbie. "Jest to także czas próby dla tych, którzy w swoim życiu nie mają odniesienia do Boga, jako wartości najwyższej. Czy potrafią uszanować ostatni wybór Zmarłego i wolę jego rodziny? Czy ten wybór pobudzi ich do refleksji na temat sensu ludzkiego życia i przemijania?" - pytał.

W tym samym czasie, gdy jedni przeżywali wielką próbę związaną z negatywnymi emocjami, jakie wywołał w nich pogrzeb generała, inni nie mniejsze negatywne emocje przeżywali w związku z faktem, że kilka tysięcy polskich lekarzy podpisało "Deklarację wiary". Reakcje na ten fakt, a zwłaszcza zdumiewająco częste i głośne wezwania do jawnej dyskryminacji zawodowej lekarzy z powodu ich religii, są poważnym sygnałem, że zdolność do uszanowania wyborów innych ludzi często traktowana jest jednostronnie i wybiórczo.

Na szczęście liczni są ci, którzy nie podzielając deklaracji złożonych przez część lekarzy, podjęli wysiłek zrozumienia ich postawy i uznają ich prawo do postępowania we wszystkich dziedzinach życia, także na niwie zawodowej, przy realizacji swojego powołania służby ludziom chorym i cierpiącym, zgodnie z sumieniem.

Pytanie, jak wielu z tych, którzy nie podołali jednej lub drugiej próbie, podejmie starania, aby jednak nie pozostać w grupie pokonanych. stukam.pl

czwartek, 29 maja 2014

Łatwe do utrzymania zagrożenie

W jednym z pierwszych odcinków serialu „Dr House” odbywa się zastanawiająca wymiana zdań. Dr Wilson zwraca się do tytułowego bohatera ze spostrzeżeniem: „Twoje samozadowolenie jest naprawdę pociągające”. Na to dr House ripostuje: „Dziękuję. Mogłem mieć albo to, albo piękne włosy. Samozadowolenie jest łatwiejsze do utrzymania”.

Aż tak błyskotliwe i filmowe dialogi nie pojawiły się podczas rozmowy, w której pewien przedsiębiorca w średnim wieku opowiadał historię firmy człowieka, którego długo uważał za wzór do naśladowania. „To klasyczny przypadek faceta, któremu się udało. Miał pomysł i ogromny upór, aby go zrealizować wbrew wszelkim sceptykom, krytykom i tym, którzy rzucali mu kłody pod nogi. Nie tylko odniósł sukces, ale udało mu się go przez długi czas utrzymać. To naprawdę budziło mój ogromny podziw” – relacjonował biznesmen. Chociaż nikt mu nie przerywał, nagle zamilkł, jakby nie mógł sobie czegoś przypomnieć. „Wiem, co było dalej” – wyrwała się studentka pierwszego roku. „Zniszczyli go urzędnicy. Normalne w tym kraju” – przedstawiła swoją wizję wypadków w połączeniu z całościową oceną miejsca na ziemi, w którym się znajdowaliśmy.

Przedsiębiorca poruszył się, jakby mu ktoś wbił igłę w udo. Pokręcił głową. „Nie, to nie ten przypadek” – stanowczym tonem uciął domysły dziewczyny. „Zniszczyło go co innego. Można powiedzieć, że zaszkodził mu sukces i upór, dzięki któremu go odniósł”. Obecny wśród nas profesor pokiwał głową, jakby znał omawiany przypadek, a studentka zrobiła niepewną minę i zapytała: „Jak to?”.

„To proste” – wyjaśnił biznesmen. „Facet popadł w samozadowolenie. Doszedł do przekonania, że najlepiej zna się na wszystkim i nie musi nikogo słuchać, a tym bardziej kogokolwiek pytać o zdanie. Zachowywał się tak, jakby nie chciał zauważyć, że także w jego branży świat nie stoi w miejscu, że zmieniają się nie tylko oczekiwania, ale również potrzeby ludzi. Uważał, że to, co wymyślił wiele lat temu, musi się sprawdzać nieustannie. Wprost mówił, że ludzie sami nie wiedzą, czego chcą, a on to wie za nich”.

„Wielu dostawców okazuje samozadowolenie ze spełniania oczekiwań swych odbiorców i nie zabiega proaktywnie o pozyskanie informacji na ten temat” – odezwał się sentencjonalnie profesor. Później przyznał, że niezbyt dokładnie zacytował pewien podręcznik zarządzania (Dennis Lock, Podręcznik zarządzania jakością). „Samozadowolenie to bardzo poważne zagrożenie. Nie tylko w biznesie” – uzupełnił i obrzucił nas uważnym spojrzeniem. Zdaje się, że wszyscy poczuliśmy się nieswojo. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie radia eM

czwartek, 22 maja 2014

Sytuacja wyjątkowa

Natknąłem się na wiadomość o zmianie na pewnym decyzyjnym stanowisku. Ponieważ wspomniana decyzja personalna wydała mi się istotna, postanowiłem zasięgnąć języka o nowej osobie, której powierzono ważną funkcję. „Mówi co myśli i ma coś do powiedzenia” – scharakteryzował ją w sposób niezwykle skondensowany jeden ze znajomych. Aż otwarłem usta zaskoczony, że można w kilku słowach zawrzeć tak wielki ładunek informacji o drugim człowieku.

Po pierwsze, dowiedziałem się, że ten ktoś myśli. Wiadomość niebagatelna. Nie tylko dlatego, że inny mój znajomy żyje w przekonaniu, iż myślenie jest dzisiaj zajęciem uprawianym przez niewielką część populacji. I nie dlatego, że Andrzej Sapkowski stwierdził: „A ja myślę, że całe zło tego świata bierze się z myślenia. Zwłaszcza w wykonaniu ludzi całkiem ku temu nie mających predyspozycji”. Informacja, że ważne decyzyjne stanowisko objął ktoś, kto myśli, moim zdaniem, ma spore znaczenie, ponieważ pozwala mieć nadzieję, że wykonując swoje zadania będzie z tej swojej umiejętności korzystał. A to może przynieść wiele pożytku.

Po drugie, dowiedziałem się, że osoba, o której mówimy, nie tylko myśli, ale również efekty tego procesu ujawnia. Nie zachowuje ich wyłącznie dla siebie. Mówiąc w skrócie - jest szczera. Oczywiście, to wcale nie musi temu komuś ułatwiać życia i sprawowania funkcji. Już dawno ludzie zauważyli, że szczerość niejednokrotnie rodzi nienawiść. A jednak, jeśli o mnie chodzi, wolę szczerych, niż obłudników. Przekonałem się, że nawet jeśli czyjaś szczerość może powodować ból, to zderzenie z obłudą wywołuje o wiele większe cierpienie.

Po trzecie, z krótkiej charakterystyki, zacytowanej przed chwilą wynika, że ten ktoś nie tylko myśli, nie tylko szczerze efekty swej aktywności umysłowej przedstawia innym, ale w dodatku faktycznie wnosi swoimi wypowiedziami jakiś wartościowy wkład w toczący się dyskurs. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ niejednokrotnie, słuchając rozmaitych wywodów, zarówno w sferze publicznej, jak i prywatnej, mam głęboką ochotę przywołać słowa Juliana Tuwima, który w „Jarmarku rymów” skonstatował: „Błogosławiony ten, co nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego faktu w słowa”.

Usatysfakcjonowany pozyskanymi informacjami spojrzałem z nadzieją i optymizmem w przyszłość. Skoro ważne funkcje powierza się ludziom, którzy mówią, co myślą i mają coś do powiedzenia, to jest nieźle. Podzieliłem się swoim spostrzeżeniem z trzecim znajomym. On popatrzył na mnie uważnie i zapytał: „Ale masz świadomość, że rozmawiamy o sytuacji wyjątkowej?”. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie radia eM

czwartek, 15 maja 2014

Zmiany

Zaczepił mnie młody przedsiębiorca. „Niech ksiądz coś powie w radiu o zmianach” – zaproponował. „Tak bardziej refleksyjnie. Jak one wpływają na życie” – doprecyzował. „Chodzi o ciągłe zmiany przepisów?” – upewniłem się, dumny ze swej domyślności. Okazało się, że przestrzeliłem. Mój rozmówca był nie tylko młodym przedsiębiorcą. Był również mężem z nie za dużym stażem. Mężem, którego żona z wielkim zamiłowaniem i sporą częstotliwością przestawiała meble w mieszkaniu. „To jest nie do wytrzymania” – poskarżył się żałośnie. „Ledwo się zdążę przyzwyczaić do jakiegoś układu, ledwo się nauczę, gdzie różne rzeczy mogę znaleźć, ona zabiera się za przestawienie wszystkiego i znów tracę orientację”.

„Wie pan, dużo ludzi uważa, że tylko śmierć i podatki są pewne w życiu” – powiedziałem pocieszająco. „Ale jedna australijska pisarka sformułowała jeszcze inną zasadę. Napisała, że nic nie pozostaje takie samo, a jedyne, czego można być, w życiu pewnym, to zmiana (Trudi Canavan)”.

Postanowiłem się jednak nad tematem zmiany pochylić. Szybko odkryłem, że problem jest poważniejszy niż mogłoby się wydawać. „Mamy epidemię zmian podejmowanych tylko po to, aby coś zmieniać” – postawił diagnozę znajomy socjolog i obszernie opowiedział o zmianach strukturalnych i organizacyjnych, jakie właśnie przechodzi jego macierzysta instytucja. „Głowę daję, że nic dobrego z tego nie wyniknie, a po jakimś czasie będziemy wszystko odkręcać i cichaczem wracać do sprawdzonych wcześniej rozwiązań” – podsumował, sięgając spojrzeniem w przyszłość. „Nie ma nic gorszego niż zmiany podejmowane bez planu i analizy skutków, jakie mogą przynieść” – dodał z powagą, odpowiadając na mój zarzut, że po prostu stawia na wygodnictwo i stare przyzwyczajenia. Po chwili zapytał: „Słyszał ksiądz o zarządzaniu zmianą?”. Gdy pokręciłem przecząco głową, doradził mi poczytać na ten temat w Internecie. Poczytałem. Zapamiętałem takie zdanie: „Podstawowym warunkiem zmiany jest dobra diagnoza”. I jeszcze zakodowałem, że proces zarządzania zmianą obejmuje pięć etapów, z których pierwszy, to ustalenie ogólnego celu. Inaczej mówiąc, znalezienie odpowiedzi na pytanie: „Po co zmiany?”.

Jednak o wiele bardziej niż uczone wywody na temat zmian i zarządzania nimi spodobały mi się znalezione w sieci słowa Huxleya, autora jednej z, moim zdaniem, najważniejszych książek dwudziestego wieku „Nowy wspaniały świat”. Przyznał on pewnego razu: „Chciałem zmienić świat. Doszedłem jednak do wniosku, że mogę jedynie zmieniać samego siebie”. Postanowiłem więc poczekać, aż dojdą do tej konkluzji inni chętni do zmieniania wszystkiego wokół na siłę. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie radia eM

czwartek, 8 maja 2014

Władza

Rozmarzył się ostatnio jeden ze znajomych: „Gdyby tak człowiek miał władzę, to by nareszcie wprowadził w tę naszą rzeczywistość trochę sensu, uporządkował wszystko, jak należy, postawił z głowy na nogi, pozmieniałby co trzeba”. „No to czemu nie startujesz w wyborach? Choćby na radnego?” – zapytała jego koleżanka z pracy. „Zwariowałaś?” – obruszył się znajomy. „Wchodzić w te wszystkie układy, kompromisy, zależności? Jeszcze nie oszalałem!” – wyjaśnił stanowczo, przedstawiając przy okazji autodiagnozę swego stanu umysłowego. „No to chcesz tej władzy, czy nie?” – dociekała koleżanka, czym wyraźnie popsuła znajomemu humor. „Mówiłem o realnej władzy, o możliwości przeprowadzenia we wszystkim swojej woli, a nie o tym, co teraz nazywa się rządzeniem” – prychnął i popatrzył na kobietę wzrokiem pełnym ubolewania. A może raczej spoglądał na nią z wyższością? Koleżanka wytrzymała to spojrzenie mężnie i z zaskakującą powagą oceniła: „Wiesz co? Wydaje mi się, że akurat ty nie powinieneś mieć żadnej władzy”.

„Wiecie, że Bułhakow uważał wszelką władzę za gwałt zadawanym ludziom i twierdził, że nadejdzie czas, kiedy nie będzie żadnej władzy?” – odezwał się nagle student politologii, nie przestając szybkimi ruchami przesuwać palców po ekranie tableta. „Ty mi tu z anarchizmem nie wyjeżdżaj” – rozeźlił się znajomy, który był zdaje się jakimś bliskim krewnym studenta. „Władza jest potrzebna, i to silna, zdolna przeforsować swoją wolę bez podlizywania się rządzonym” – udzielił młodemu darmowej lekcji.

„Według niektórych ‘Władza polega na poniżaniu i na zadawaniu bólu. Władza oznacza rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według obranego przez siebie modelu’...” – przypomniał mi się cytat z książki „Rok 1984” George’a Orwella i zanim się zorientowałem, co robię, wypowiedziałem go na głos z dwuwyrazowym sytuacyjnym uzupełnieniem na początku.

Znajomy obrócił twarz w moją stronę. „Ksiądz widzę niedouczony. Jeśli się nie mylę, to święty Paweł napisał, że wszelka władza pochodzi o Boga, prawda?” – powiedział cicho i zjadliwie, a w dodatku lekceważąco wydął wargi.

Odczekałem pół minuty, żeby zapanować nad głosem, po czym unikając tonu pouczającego powiedziałem: „Tylko władza, która poddaje się kryteriom i osądowi nieba, może się stać władzą służącą dobru. I tylko władza, której towarzyszy błogosławieństwo Boże, może być godna zaufania”.

Znajomy zagwizdał z rozbawieniem. „Nie wiedziałem, że ksiądz tak składnie potrafi łączyć politykę z religią” – zauważył kpiąco. „To nie ja” - pokręciłem głową. „To Benedykt XVI” – wyjaśniłem skromnie. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie radia eM

czwartek, 1 maja 2014

To jest odwaga

Skomplikowane zakręty, jakimi biegnie ludzka myśl, zarówno podczas niezakłócanych z zewnątrz okresów swobodnego poruszania się po umyśle, jak i w czasie werbalnych kontaktów interpersonalnych, mogą wywoływać wyraz zaskoczenia na twarzy, a w oczach przejawy zagubienia. Zwłaszcza w sytuacjach zdawałoby się oczywistych i pozbawionych perspektywy niespodziewanych zwrotów.

Niewątpliwie do okoliczności przewidywalnych i raczej nie rokujących dużej ekwilibrystyki intelektualnej można zakwalifikować standardową w niektórych gronach dyskusję o pierwszym dniu maja. Zdarzyło mi się, niemal, jak co roku, wziąć w takiej udział w ostatnich dniach kwietnia. Każdy z uczestników rozmowy był w swych wynurzeniach boleśnie przewidywalny, więc poczucie bezpieczeństwa wpełzło do pomieszczania niczym bezwonny, łaszący się opar i otoczyło nas niepostrzeżenie od czubka głowy po duży palec w bucie.

Najprawdopodobniej to ono sprawiło, że skąpiąc czasu i wysiłku na głębszą analizę uwarunkowań, w jakich działa, jeden z uczestników spotkania wyznał, iż zasadniczo nie rozumie, dlaczego pierwszy maja jest w naszym kraju nadal dniem wolnym od pracy. Zachęcony własną elokwencją dodał, że w ogóle nie przepada za tak zwanymi długimi weekendami i uważa je za urzędowe sankcjonowanie, a nawet promowanie lenistwa.

Cisza, jaka zapadła po tej deklaracji, zawisła nad naszym gronem jak ciężka chmura tuż przed wielką ulewą. „Co za odwaga” – niejednoznacznie odezwał się w końcu jedyny przy stole dyrektor, zatrudniony w spółce z udziałem skarbu państwa. „To raczej wygląda na szaleństwo” – doprecyzował redaktor medium o lokalnym zasięgu i uśmiechnął się jadowicie.

Przeciwnik wydłużonych weekendów dopiero teraz odkrył powagę sytuacji, w jakiej się znalazł. Mimo to brnął dalej. „Po prostu takie jest moje zdanie” – oświadczył wyzywająco. – „To chyba żadna odwaga powiedzieć wśród znajomych, co się myśli na jakiś temat” – pogrążał się coraz bardziej.

„Odwagą to dzisiaj jest tak postępować, aby nikomu się nie narazić i na przykład nie stracić pracy” – pozornie poparła go urzędniczka z pewnej instytucji kontrolnej. „A przede wszystkim zachować swoje poglądy w różnych sprawach tylko dla ludzi najbardziej zaufanych, a najlepiej tylko dla siebie” – dodała, czując na sobie badawcze spojrzenie dyrektora.

„To jest odwaga? To przecież konformizm w czystej postaci!” – zaperzył się przeciwnik długich weekendów i wolnego w pierwszym dniu maja. Jego policzki nabrały intensywnej barwy, znanej ze sztandarów noszonych podczas pierwszomajowych pochodów.

„Odwagą jest potem spojrzeć w lustro” – rzuciłem niezbyt głośno i sprawdziłem, która jest godzina. Okazało się, że muszę już iść. I to żwawym krokiem, żeby się nie spóźnić. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie radia eM