piątek, 30 kwietnia 2010

Droga

"Wiesz, jak tam dojechać?". "Nie wiem, ale mam GPS-a".

Kiedyś (jeszcze bardzo niedawno) człowiek, który wybierał się w podróż do jakiegoś konkretnego celu, starał się poznać drogę, którą ma przebyć. Starał się jak najwięcej dowiedzieć o trasie, która go czekała. Ustalał, którędy powinien wędrować, gdzie skręcić w lewo, gdzie w prawo, a gdzie iść prosto. Rysował sobie w głowie lub na papierze mapę, na której zaznaczał drogę. Dzisiaj coraz częściej po prostu wsiada w samochód, wpisuje w GPS-a nazwę miejscowości, do której się wybiera i wyrusza przed siebie, kierując się wskazówkami urządzenia.

"System GPS działa dzięki 24 satelitom. Po 4 satelity znajdujące się na każdej z 6 orbit poruszają się na wysokości ponad 20 tysięcy km. Wysokość ta pozwala na korzystanie z systemu GPS nie tylko odbiornikom zlokalizowanym na Ziemi, ale również sputnikom. Orbity, nachylone do płaszczyzny równika pod kątem 55 stopni „oplatają" całą Ziemię. Satelity jednokrotnie okrążają Ziemię w ciągu 12 h" - czytam w internecie po wpisaniu w wyszukiwarkę pytania "Jak działa GPS?" i niewiele z tego rozumiem. "Pozycja odbiornika jest określana na podstawie różnicy czasów w których zostały wysłane dane z satelity. Przy odbiorze z trzech satelitów system jest w stanie określić położenie odbiornika z bardzo dużą dokładnością. Nowsze modele mają możliwość ostrzegania przed korkami ulicznymi czy o wysokości nad poziomem morza".

Czy to urządzenie zna drogę?

"Znacie drogę, dokąd Ja idę" - powiedział Jezus do swoich uczniów. Powiedział to zachęcając tych, którzy wierzą w Boga, by wierzyli również w Niego. I zapowiadając, że odejdzie i przyszykuje im miejsce, a potem wróci i zabierze ich do siebie.

"Panie, nie wiemy dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?" - powiedział z cała szczerością Tomasz, ten sam, który potem nie będzie chciał wierzyć w Jego zmartwychwstanie.

No tak. Nawet w GPS-a trzeba wpisać cel, do którego chce się dotrzeć. Żeby znać drogę, trzeba wiedzieć, dokąd się zmierza.

Czy wiem, dokąd chcę dotrzeć? Muszę to wiedzieć, żeby zrozumieć, o co chodzi w słowach Jezusa: "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie".

czwartek, 29 kwietnia 2010

Ukojenie

"- Jaką firmę można uznać za chrześcijańską?

- Właściciel nie powinien mieć w przeszłości poważnego konfliktu z prawem. Dzisiaj przy rejestracji spółki nie pyta się o takie sprawy. To błąd. Nie chciałabym prowadzić interesów z taką osobą. Niedopuszczalne jest też niewypłacanie wynagrodzeń pracownikom albo zatrudnianie ich na czarno. Rzecz jasna dyskwalifikuje również handlowanie pornografią lub brutalnymi grami komputerowymi.

- To spore ograniczenia. Trudno być chrześcijańskim przedsiębiorcą.

- W uczciwych interesach chrześcijańska moralność pomaga, a nie przeszkadza" - to fragment rozmowy dziennikarza "Rzeczpospolitej" Marcina Rafałowicza z Hanną Zaborowską ze Stowarzyszenia Chrześcijańskich Przedsiębiorców. Rozmowy, która jest komentarzem do informacji o stworzeniu chrześcijańskiego, ewangelicznego indeksu giełdowego.

"Niech mi ksiądz wytłumaczy, dlaczego życie człowieka wierzącego musi być takie ciężkie? Niewierzący mają w tylu sprawach łatwiej i prościej". "Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo" - odpowiedział ksiądz, posługując się dość częstym wśród dzisiejszych katolików argumentem.

Oj, chyba ksiądz nie doczytał. Albo zapomniał. Ktoś obiecywał, że będzie słodko i lekko ;-) "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie" - to przecież słowa Jezusa! Chrześcijaństwo, katolicyzm, nie jest ze swej istoty kulą u nogi, którą w imię przyszłych korzyści trzeba z cierpiętniczą miną taszczyć ze sobą przez całe życie. Wiara nie utrudnia życia. Prawdziwa, głęboka wiara, ułatwia życie!

Ale schemat myślowy jest taki, jak w cytowanej wyżej rozmowie. Jeśli jakieś zasady, reguły, system wartości, to od razu widziane jako ograniczenia i utrudnienia. Na szczęście są jeszcze tacy ludzie, jak pani Hanna Zaborowska ze Stowarzyszenia Chrześcijańskich Przedsiębiorców, którzy zdają sobie sprawę, że wiara w Jezusa w życiu pomaga, nie przeszkadza. Przynosi ukojenie.

środa, 28 kwietnia 2010

Tropiciele

W tropieniu zła był niezastąpiony. Bezbłędnie potrafił wytknąć właściwie każdemu napotkanemu człowiekowi jego słabości. Gdziekolwiek się pojawił, natychmiast przejmował inicjatywę, uświadamiając poszczególnym ludziom, co złego przeciwko nim planowali inni. Znał się jak nikt na ludzkiej naturze i wiedział, że każdy ma coś do ukrycia. Był konsekwentny i nieustępliwy. Drążył tak długo, aż wykrył słabe punkty wszystkich, z którymi się stykał. potem mówił: "Nie udawaj kogoś lepszego, niż jesteś. Nie okłamuj innych i samego siebie. Przyznaj, że jesteś złym człowiekiem". Swoim uporem (on nazywał to konsekwencją) w wyszukiwaniu nawet najmniejszych przejawów zła, wywoływał u jednych przestrach, u innych niedowierzanie, a u niektórych podziw. Widzieli w nim mistrza i nauczyciela w zwalczaniu zła tego świata. Chcieli uczestniczyć w jego misji oczyszczania świata z grzechu.

Nie brak dziś na świecie ludzi, którzy lekceważą zło. W wielu kręgach i środowiskach panuje moda na pobłażliwość, ignorowanie zasad, "depenalizację" itp. Na drugim krańcu są ci, którzy czuja się przez zło osaczeni, otoczeni, zagrożeni. Boją się, że ostatecznie zło zdominuje wszystko, a więc zwycięży. Dlatego toczą z nim nieustanną wojnę. Nie tylko ze złem, ale z całym światem, który w ich oczach jest domeną zła. Mają na to tysiące dowodów i argumentów. Nie mają wątpliwości: świat, a także większość zamieszkujących go ludzi, zasługują na potępienie. Ich wyrok jest nieodwołalny. Nie ma apelacji.

"Ja przyszedłem na świat jako światło, aby każdy, kto we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności. A jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale by świat zbawić" - powiedział Jezus.

Według wielu teologów to my sami osądzimy się stając przed obliczem Boga. Nie będzie procesu, oskarżyciela, obrońcy, ławy przysięgłych i ogłoszonego przez Jezusa wyroku. Stając wobec Jego światła ujrzymy siebie w prawdzie, której nie da się niczym zasłonić ani zafałszować. Sami będziemy wiedzieli, jaka jest nasza wieczność. Na co zasłużyliśmy.

Co prawda wiemy, że Jezus mówił "nie sądźcie", ale tak trudno z tego zrezygnować. Wytykanie innym zła jest przecież o wiele łatwiejsze niż troszczenie się o ich zbawienie. A dodatku można udawać, że to to samo.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Brak pewności

"Niepewność - oto co zmusza do myślenia" - stwierdził kiedyś Albert Camus. A Erich Fromm uważał, że "Poszukiwanie pewności przeszkadza w poszukiwaniu znaczenia. Niepewność jest niezbędnym warunkiem do zmuszenia człowieka aby rozwinął skrzydła". Francuski pisarz Maxime Chattam napisał, że "Prawdziwe szczęście w życiu nie polega na uśmiechach radości, ale właśnie na tych momentach niepewności, kiedy wszystko może się odwrócić, tylko że nikt nie wie, w którą stronę".

Na podstawie tych kilku cytatów można by odnieść wrażenie, że niepewność jest czymś pozytywnym. A przecież nie lubimy niepewności. O wiele bardziej wolimy pewność. "Największą karą czyśćca jest niepewność sądu" - powiedział Blaise Pascal.

Niepewność jest ekscytująca. Daje dreszczyk emocji. Wiedzą o tym twórcy filmów i powieści. Wiedza o tym politycy i specjaliści od marketingu. Niepewność budzi zaciekawienie. Ale na dłuższą metę jest nie tylko męcząca. Jest irytująca. Może prowadzić do zagubienia. Do fałszywego odbioru rzeczywistości.

Słynny (zwłaszcza dzięki Markowi Grechucie, który go pięknie śpiewał) wiersza Adama Mickiewicza "Niepewność" pokazuje właśnie człowieka zagubionego. Człowieka, który nie wie, czy kocha.

Ci, którzy chodzili za Jezusem, mieli do Niego pretensje: "Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie". Chcieli jasnej deklaracji. Jednoznacznego stwierdzenia. Odpowiedź Jezusa jest zaskakująca: "Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec".

To nie inni są winni naszej niepewności. Jeśli brak nam pewności w jakiejś kwestii, to zwykle dlatego, że sami ją blokujemy. Pewność wymaga zaufania. Pewność, zwłaszcza w relacjach z Bogiem, wymaga zawierzenia. "Wiara jest pewnością tego czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy" - czytamy w niektórych tłumaczeniach Listu do Hebrajczyków. W innych przekładach to zdanie brzmi: "Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy. Dzięki niej to przodkowie otrzymali świadectwo...".

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Złodzieje

Dziennikarze już byli na miejscu. Chociaż właśnie z ustaleniem miejsca był tu problem. Ponieważ konflikt, który wybuchł, dotyczył przynależności części osiedla do jednej z dwóch parafii. Dokładnie mówiąc, poszło o granice parafii. A właściwie o ich przesunięcie.

"Nie jesteśmy stadem baranów, które można dowolnie przepędzać z jednej zagrody do drugiej!" - podniesionym głosem mówił jakiś jegomość w średnim wieku. "Od lat należymy do naszej parafii i nie chcemy należeć do innej!". "Ale przecież macie bliżej do drugiego kościoła i duża część mieszkańców waszego osiedla do niego chodzi" - tłumaczył mediator przysłany z kurii. A jakaś młoda kobieta poza kamerą wyjaśniała zagubionej w tym wszystkim dziennikarce: "Bo wie pani, po prostu proboszcz tamtej parafii jest strasznie ambitny i chce mieć największą parafię w okolicy. Dlatego namówił biskupa i po prostu ukradł naszemu proboszczowi trochę wiernych...".

W cały konflikt włączyła się nawet młodzież. "My za obcym księdzem nie pójdziemy. My chcemy, żeby do bierzmowania przygotowywał nas nasz proboszcz". "Ależ ludzie, czy wyście powariowali?!" - mało dyplomatycznie krzyknął kurialista. "Przecież wszyscy należymy do Jezusa. To On jest naszym pasterzem! A wy się kłócicie, który juhas ma was poganiać?". Dziennikarze ryknęli śmiechem. "Ale im przygadał, nie mogę" - trzymał się za brzuch reporter jednej z antykościelnych gazet.

"Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. Kto jednak wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Temu otwiera odźwierny, a owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je" - mówił Jezus. "A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych" - dodawał. Nie mówił niczego nadzwyczajnego. Treść Jego przekazu wydaje się oczywista. A jednak "Oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił". Dlaczego?

Czasami można odnieść wrażenie, że w ogólnym zgiełku sami zagłuszamy głos pasterza. A potem mamy do wszystkich pretensje, że jesteśmy zagubieni i nikt nas nie prowadzi. Albo że nas ukradli złodzieje.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Coś dla owiec

4. Niedziela Wielkanocna

Zasadniczo owce nie mają za dobrej opinii. Uważane są za istoty niezbyt bystre. Termin "owczy pęd" ma wymowę pejoratywną. Powiedzieć komuś "Ty baranie" to nie wyraz szacunku i zachwytu drugim człowiekiem. Wręcz przeciwnie.

Chociaż, czy rzeczywiście "owczy pęd", to coś złego? Przecież w rzeczywistości chodzi o obserwowane u wielu zwierząt stadnych, szczególnie zauważalne u owiec zachowania, polegające na skłonności do poruszania się w ścisłym stadzie za swoim przewodnikiem. Wszystkie owce biegną tam, gdzie ich najbliżsi sąsiedzi w stadzie, a te z owiec, które widzą przewodnika, podążają za nim. Co w tym złego? Czy to raczej nie zbiorowa mądrość oparta na zaufaniu?

Bardzo lubię serial animowany "Baranek Shaun". Wynika z niego, że owce wcale nie są głupie i bezwolne. W tym serialu to bystre, wesołe, tryskające pomysłami zwierzaki, żyjące pełnią życia.

"Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki" - twierdzi Jezus.

Czasy są takie, że wydaje się iż zachowania stadne są w odwrocie. Premiowany jest indywidualizm. Premiowane jest szukanie własnej, indywidualnej drogi, a nie podążanie za kimś mądrzejszym. Premiowane jest własne zdanie w każdej sprawie, a nie słuchanie i przyjmowanie za drogowskaz głosu kogoś innego.

W "Słowniku Teologii Biblijnej" hasła "owca" i "owczarnia" odsyłają do innego - "Pasterz i trzoda". "Obraz pasterza prowadzącego swoja trzodę wyraża w sposób niezwykle trafny dwa pozornie sprzeczne i często rozdzielane aspekty władzy wykonywanej nad człowiekiem. Pasterz jest przewodnikiem, ale i towarzyszem zarazem" - wyjaśnia słownik.

Gdy do wyszukiwarki zacznie się wpisywać słowo "psalm", jako pierwsza konkretna propozycja pojawia się "Psalm 23". To ten, który tak często można usłyszeć nie tylko w amerykańskich filmach, ale nawet z ust amerykańskich polityków. To ten psalm, który zaczyna się od słów:

"Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć:
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną".

Nie, życie owcy wcale nie jest sielanką. Nie jest bezmyślną wegetacją. Nie brak w nim niebezpieczeństw, trudów, trudności i problemów. Ale jeśli owca ma poczucie, że jest z nią pasterz, nie musi się bać.

sobota, 24 kwietnia 2010

Wy też?

Niemal co czwarty katolik w Niemczech rozważał wystąpienie z Kościoła w związku z ujawnionymi w minionych miesiącach przypadkami nadużyć wobec dzieci ze strony duchownych - wynika z sondażu opublikowanego w piątek przez dziennik "Bild". Według tych badań 23 proc. niemieckich katolików przynajmniej raz pomyślało w ostatnim czasie o opuszczeniu Kościoła.

"Niecałe 2% przypadków pedofilii na świecie było z udziałem księży katolickich - to oburzające. Ale dlaczego nie oburzamy się na pozostałe 98%. Księża powinni być przykładem czystości !!! - zgadza się. A inni to co - mogą sobie używać ?! Ale można przynajmniej księżom dowalić i jest okazja, żeby brak wiary usprawiedliwić i odejść z Kościoła Katolickiego obrażając się na Pana Boga, a co..." - napisał Patryk komentując informację o obraźliwej dla katolików okładce jednego z niemieckich pism satyrycznych.

"Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: „To was gorszy?”..."

"Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?”...".

Dlaczego wielu uczniów się wycofało? Bo doszli do wniosku, że "Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?". Poszli na łatwiznę.

Dlaczego niemal co czwarty katolik w Niemczech rozważał wystąpienie z Kościoła w związku z ujawnionymi w minionych miesiącach przypadkami nadużyć wobec dzieci ze strony duchownych? Czy nie dlatego, że doszli do wniosku, że bycie członkiem Kościoła, w którym niektórzy księża nie świecą przykładem i który jest przedmiotem niewybrednych kpin z powodu ich grzechów, jest za trudne? Czy nie poszli na łatwiznę?

Dla kogoś zestawienie tych dwóch sytuacji: odchodzenia uczniów Jezusa z powodu Jego trudnych do przyjęcia słów "Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojeni" i odchodzenia katolików z powodu skandali pedofilskich w Kościele może się wydać oburzające. Ale przecież w gruncie rzeczy mechanizm jest podobny.

Czy właśnie teraz, gdy na okładkach pism satyrycznych pojawiają się dwuznaczne rysunki z użyciem krucyfiksu, nie jest czas, by powiedzieć "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga"? Powiedzieć tak ze świadomością swojej i innych grzeszności.

piątek, 23 kwietnia 2010

Rezygnacja

W mniej rozwiniętych cywilizacjach zwykle nie mają wątpliwości. Najpierw ratują dzieci, potem ich matki, na końcu ojców. Mają zakodowane coś, co dla nas stało się tematem dyskusyjnym. My kobiety, które poświęcają życie, aby ratować życie swych dzieci, nazywamy bohaterkami, kanonizujemy, podziwiamy ich niezwykły czyn. Dla nas kolejność "wartościowania" życia "najpierw dzieci" nie jest oczywistością. Dla nas priorytet życia tych najmłodszych przestał być warunkiem przetrwania gatunku. Coraz bardziej nastawiamy się na trwanie teraźniejszości, niż na przyszłość, w której już osobiście nie będziemy brali udziału. Przyznajemy rację tym, którzy dzisiaj mają najwięcej siły, nie tym, którzy będą ją mieli w przyszłości.

Czy zdajemy sobie sprawę, że usiłujemy przewrócić naturalny porządek rzeczy? Nie trzeba być Bożym Synem, aby wiedzieć, że jeśli ziarno jakiejś rośliny ma przynieść owoce, samo musi poświęcić swoje życie. Musi z niego zrezygnować, aby dać życie. Wie to każdy, kto kiedykolwiek hodował roślinkę z pojedynczego ziarna fasoli położonego na mokrej gazie albo wysiewał rzeżuchę na watę. Nie trzeba być rolnikiem ani zawodowym ogrodnikiem, aby wiedzieć takie rzeczy.

Problem w tym, że w dzisiejszych czasach nie jest łatwo myśleć o sobie w kategoriach ziarna. Sens istnienia ziarna polega na wychyleniu w przyszłość. Na dawaniu życia kolejnemu pokoleniu. Ziarno, które schowa się na dnie worka i nie pozwoli się wysiać do ziemi, przetrwa być może długo. Tylko po co?

"Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity". Wiemy, że to prawda. Próbujemy przełknąć te słowa. Nie jest lekko zgodzić się w XXI wieku na to, że ceną owocowania jest śmierć.

Ale sformułowanie "Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne" budzi już stanowczy protest. Pachnie całkowitą rezygnacją z uroków życia na tej ziemi. A przecież życie jest takie piękne!

Pewnie, że jest piękne. Pod warunkiem, że jest zakorzenione w przyszłości. W wieczności.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Zjedz

Co można pomyśleć o kimś, kto wygłasza jakieś nauki, daje do zrozumienia, że jest Synem Bożym, co prawda zrobił kilka znaków, może nawet cudów, po czym nagle oświadcza, że jest chlebem żywym i należy go zjeść? Gdyby dzisiaj, w XXI wieku, pojawił się ktoś taki, zapewne zebrałby niewielka grupkę zafascynowanych zwolenników, ale generalnie raczej budziłby społeczne zaniepokojenie. Najprawdopodobniej stałby się przedmiotem kpin i żartów. Może pojawiłyby się wezwania, żeby go odizolować, zamknąć na leczeniu lub coś w tym rodzaju.

Oczekujemy racjonalności. W kwestiach religijnych również. To my decydujemy, co jest racjonalne, a co nie. Co się jeszcze mieści w sferze akceptacji, a co nie. Wyznaczamy granice, za którymi przestajemy nie tylko przejmować. Przestajemy słuchać.

Kim trzeba być, żeby wyjść do ludzi i powiedzieć: "Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi spożywali mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata"?

My nigdy nie jedliśmy manny. Trudno nam, tyle wieków później, zrozumieć odniesienia do dzieła Mojżesza, który wyprowadził naród z niewoli. My mamy swoje problemy, z którymi codziennie musimy się zmagać. Dlaczego więc mielibyśmy poważnie traktować czyjeś deklaracje, że jest chlebem, który zstąpił z nieba?

O czym myślą ludzie w czasie przyjmowania Komunii świętej w kościele? Co im przychodzi do głowy, gdy na słowa księdza "Ciało Chrystusa" odpowiadają potwierdzające "Amen"?

Dla niejednego to zadziwiające, jak bardzo wierzą! Dwa tysiące lat później!

środa, 21 kwietnia 2010

Na zawsze

Jak wykazały badania, 69 proc. Polaków wierzy, że po śmierci człowieka istnieje życie. Podaje to w wątpliwość 13,5 proc. respondentów, natomiast 12 proc. ma inny pogląd. W zmartwychwstanie wierzy 65,8 proc. badanych, a co drugi wierzy także, że zmartwychwstanie z ciałem i duszą.

"Czy życie wieczne rzeczywiście jest czymś aż tak atrakcyjnym? Czy to nie zabawne, że człowiek chciałby żyć wiecznie, a nie potrafi sobie zagospodarować weekendu? Przecież nawet nie wiemy, jak ta wieczność tak naprawdę wygląda..." - czytam w serwisie, które sam o sobie twierdzi, że jest miejscem dla wszystkich, którzy chcą "wyrazić się", czyli tych, którzy chcą pokazać światu co myślą, jak myślą i o czym myślą. "Prawie wszystkie religie świata oparte są na obietnicy życia wiecznego. Chociaż wiara w takowe życie oraz absolutna pewność tego, że ono istnieje, wzajemnie się wykluczają, pokusa jest tak ogromna, że dla swojego wyznania ludzie gotowi są nawet zginąć na polu bitwy. Oczywiście jedynie po to, by potem stać się nieśmiertelnymi…" - zauważa autor, który przy tytle swego tekstu, brzmiącym "Po co nam życie wieczne?" umieścił gwiazdkę. Prowadzi ona do zamieszczonego na końcu zastrzeżenia: "Uwaga! Powyższy tekst ma charakter wyłącznie humorystyczny i nie jest jego celem obraza czyichkolwiek uczuć religijnych".

Czy naprawdę pytanie o życie wieczne należy do humorystycznych? Albo czy tak bardzo boimy się dzisiaj rozmawiać na ten temat, że aby zadać fundamentalne pytania trzeba przywdziewać szaty błazna? Bo poważny człowiek nie zastanawia się nad takimi kwestiami?

Zastanawia się. Pisze maila do księży. Wchodzi na rozmaite fora. Ma wątpliwości. Ale udaje, że jest tak skupiony na doczesności, że nie ma czasu ani ochoty zajmować się "rzeczami ostatecznymi". Unika poruszania tych tematów nawet wtedy, gdy spada samolot z grupą VIP-ów i żałoba trwa prawie dziesięć dni.

W "Obrzędzie chrztu dorosłych" szafarz chrztu pyta katechumena: "O co prosisz Kościół Boży?" Odpowiedź: "O wiarę!" "Co ci daje wiara?" – "Życie wieczne!".

"Wierzymy mocno i mamy nadzieję, że jak Chrystus prawdziwie zmartwychwstał i żyje na zawsze, tak również sprawiedliwi po śmierci będą żyć na zawsze z Chrystusem Zmartwychwstałym i że On wskrzesi ich w dniu ostatecznym" - czytam w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Wierzymy mocno? I mamy nadzieję? A może wolelibyśmy, aby nie było tego życia "na zawsze"?

wtorek, 20 kwietnia 2010

Sprawdzam

"Check - sprawdzam - to zagranie równoznaczne z call, kiedy nie wiąże się z żadnym wydatkiem. W fazie pre-flop sprawdzać może BB, który już wrzucił do puli swoją stawkę i wystarczy, że powie sprawdzam, by przejść do fazy flop. W fazach flop, turn i river sprawdzić możemy wtedy, gdy przyszła na nas kolej w licytacji, a nikt przed nami nie podwyższył stawki (bet)" - czytam na jednej ze stron na temat pokera. Niewiele rozumiem. "Sprawdzam - to wyłożenie kart na stół. Po tym ruchu, gracz musi sprawdzić karty u pozostałych graczy. Ruch 'sprawdzam' zawsze kończy rozgrywkę" - czytam na innej.

"Sprawdzam zawsze kończy rozgrywkę" - brzmi mi w głowie.

"Jakiego dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: «Dał im do jedzenia chleb z nieba»" - powiedział lud do Jezusa w Kafarnaum. Postanowili Go sprawdzić. Zweryfikować. Zawierzenie zamienić na... No właśnie. Na co?

Kto nie uległ choć raz w życiu pokusie powiedzenia Bogu "Sprawdzam"? Kto nie próbował domagać się od Niego jakiegoś, choćby maleńkiego, najmniejszego, znaku na swój użytek? Jeśli ktoś taki jest, inni powinni go obdarzać wielkim szacunkiem i zapisywać się do niego na kursy ufności wobec Boga.

Jak tu nie chcieć sprawdzać kogoś, kto mówi: "Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu". A poproszony, żeby zawsze dawał tego chleba, odpowiada: "Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie"?

Chciałby się Boga sprawdzać. Przyłapać Go lub zyskać potwierdzenie, że wszystko, co o Nim wiemy, to prawda. Uzyskać pewność, że Bóg jest wiarygodnym partnerem.

Partnerem?

Nie, nie. Bóg nie gra ze mną w pokera, ani w nic innego. Relacje Boga do człowieka to nie gra. To miłość.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Poszukiwacze

"Kiedy umarła św. Tereska, siostry zachodziły w głowę: „Co my o niej napiszemy w kronice?” Dobrze rozumiem ich kłopot, bo sam jestem kronikarzem... Myślę, że Bóg na swój sposób chroni świętych przed kanonizowaniem za życia. A i oni sami też bardzo się przed tym bronią. Św. Benedykt zwracał uwagę: „Nie pragnąć, by nas nazywano świętymi, zanim nimi zostaniemy” (RB 4, 62). Przecież nie o to chodzi, żeby szukać świętości, ale o to, żeby szukać Boga" - powiedział o. Leon Knabit w jednym z wywiadów.

Zadziorny licealista zapytał księdza planując kawał: "Czym się ksiądz zajmuje całymi dniami?". "Szukam Boga" - odpowiedział ksiądz. "Czyżby Go ksiądz zgubił?".

To prawda. Szukam zwykle czegoś, co mi zginęło. Czegoś, co już było w moim zasięgu. Co było moje.

Czy Bóg mi zginął?

"Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka, ponieważ został on stworzony przez Boga i dla Boga. Bóg nie przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie prawdę i szczęście, których nieustannie szuka" - stwierdza na początku Katechizm Kościoła Katolickiego. Zaraz. Szukam Boga, czy szukam prawdy i szczęścia? Może my wcale nie szukamy Boga, tylko sposobu na bycie szczęśliwymi?

Znów do Katechizmu: "Nawet jeśli człowiek może zapomnieć o Bogu lub Go odrzucić, to Bóg nie przestaje wzywać każdego człowieka, aby Go szukał, a dzięki temu znalazł życie i szczęście. Takie szukanie wymaga od człowieka całego wysiłku jego rozumu, prawości woli, "szczerego serca", a także świadectwa innych, którzy uczyliby go szukania Boga".

Czy powiedzenie, że jesteśmy jakby "zaprogramowani" na szukanie Boga, narusza w jakikolwiek sposób naszą godność i wolność? Równie dobrze można pytać, czy fakt, że zostaliśmy stworzeni przez Boga, jest dla nas poniżający...

Są przecież tacy, którzy odpowiedzą na to pytanie twierdząco.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Do trzech razy

Z Internetu można się dowiedzieć, że trójka symbolizuje Boga, bóstwo, świętość, trójcę, sacrum, harmonię, siłę, Słońce, owocowanie, wzrost, rozwój, medytację, szczęście, świadomość. "W różnych kulturach liczbę trzy uważa się za symbol nieba, Boga w opozycji do świata (ziemi). Trójka wyobraża doskonałość, jest syntezą jedynki i dwójki (rodzice i dziecko), symbolizuje czas, różne aspekty życia (duchowe, fizyczne i umysłowe), etapy życia (młodość, dojrzałość i starość). Jest to liczba doskonała, mistyczna, mitologiczna, święta. Dla pitagorejczyków była liczbą doskonałą, oznaczającą początek, środek i koniec" - informuje jeden z serwisów, który ma w podtytule "Strefa wiedzy".

Wiele rzeczy odruchowo robimy trzy razy. Nawet niektóre formy pozdrowień w określonych regionach powtarzane są trzy razy. Wynika to z niewypowiedzianego przekonania, że coś powtórzone trzy razy jest pełniejsze i doskonalsze niż powiedziane tylko raz.

Nawet miłość wyznajemy niejednokrotnie mówiąc: "Kocham, kocham, kocham".

Czy z powodu "magicznych" własności liczby trzy Zmartwychwstały Jezus aż trzy razy pytał Szymona Piotra o miłość? Wątpliwe. Równie dobrze można by się upierać, że ze względu na wyjątkowość trójki, Piotr trzy razy zaparł się swego Mistrza. Chociaż w mentalności Narodu Wybranego liczby miały konkretne funkcje.

"Ze względu na odmienność formacji kulturowej, a w konsekwencji, z powodu innego pojmowania funkcji liczb w literaturze, nas, spadkobierców kultury tradycji „Aten”, liczby w Biblii od zawsze intrygowały, fascynowały, a nawet prowadziły do powstawania dziwacznych teorii i prób interpretacji Pisma Świętego. Kiedy pojmujemy biblijne liczby dosłownie, tak jak do tego jesteśmy przyzwyczajeni w naszej mentalności, bywa, że dochodzimy do mijających się z pierwotnym zamysłem autorów natchnionych, rozumieniem wielu fragmentów Biblii" - napisał w serwisie biblia.wiara.pl ks. Wiesław Felski. I wyjaśnił, że liczba trzy wskazuje na całość, na jedność, na spełnienie jakiegoś czynu, doświadczenia, wydarzenia. "Kiedy ona się pojawia, znaczy, że coś dzieje się w pełni i nie ma już miejsca na suplementy, dodatki, poprawki, na żadne „ale”. Cała rasa ludzka wywodzi się od trzech synów Noe; Jezus według tradycji nauczał przez trzy lata; zmartwychwstanie dokonało się po trzech dniach od śmierci Zbawiciela; Bóg jest w trzech Osobach".

Z komentarza do jednego z wydań Pisma Świętego wynika, że trzykrotne pytanie skierowane przez Jezusa do Piotra wynika raczej z faktu, iż ich rozmowa jest "misternym splotem nieporozumień". Piotr odpowiadając na pytania Chrystusa używał innego słowa niż zawierało pytanie. Mówił o innym rodzaju miłości. Dopiero gdy Jezus posłużył się słowem używanym przez Piotra, on zawołał: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham".

Mówimy: "Do trzech razy sztuka" i po trzeciej próbie rezygnujemy. Gdyby Bóg też kierował się tą zasadą, nie wyszlibyśmy na tym najlepiej...

sobota, 17 kwietnia 2010

Przestrach i zachwyt

"Niech ksiądz nie bajdurzy o kochającym Bogu. Bóg, jeśli istnieje, jest straszny i trzeba się Go bać. Kochający Bóg nie zabija naraz tylu niewinnych ludzi" - powiedział mężczyzna w średnim wieku. "Bóg nie chce strachu, chce miłości" - upierał się duchowny. "Jak mam się nie bać Boga, skoro teraz ze strachem myślą o tym, że za pół roku muszę lecieć samolotem?" - zapytał bezradnie facet. "Mówimy o dwóch różnych rzeczach" - stwierdził ksiądz.

Za każdym razem, gdy dotyka nas nieszczęście, pojawia się pytanie, o role i miejsce, jakie zajmuje w nim Bóg. Niektórzy, wskazując na tę czy inną wielką tragedię ludzkości, pytają wprost: "Gdzie wtedy był Bóg?". I nie chcą przyjąć prostej odpowiedzi, że był razem z cierpiącymi. Że dodawał im odwagi. Że mówił im" "To Ja jestem, nie bójcie się".

"Określenie "bojaźń Boża" często budzi wiele nieporozumień. Według niektórych mędrców starożytnych i oświeceniowych, bogów zrodził strach przed naturą, przed życiem i samym sobą. Ale trzeba powiedzieć, że były też okresy, kiedy duszpasterze bardzo skrupulatnie i skwapliwie posługiwali się strachem, jako narzędziem swej duszpasterskiej posługi. Nie trzeba być wielkim znawcą dziejów homiletyki, aby przytoczyć liczne przykłady takiego właśnie, świadomego wzbudzania strachu przed piekłem i wszystkimi innymi ostatecznymi sprawami, aby dostatecznie wstrząsnąć sumieniami wiernych" - napisał wiele lat temu w miesięczniku "List" o. Jan Andrzej Kłoczowski OP.

Co można zbudować na strachu? Wiarę? Zaufanie? Miłość? Ile razy w dziejach świata usiłowano coś budować na strachu? Zawsze kończyło się wielka katastrofą. Chociaż strach potrafi być motorem ludzkich działań bardzo długo.

W filmie Marcela Łozińskiego "Las Katyński" jest część zatytułowana "Świadkowie". Krewne jednego z oficerów zamordowanych w Katyniu próbuje rozmawiać ze starszymi mieszkańcami okolicznych miejscowości, aby dowiedzieć się, jak to wtedy było. Napotyka mur milczenia wynikającego ze strachu. Wielkiego strachu. Na ekranie widać autentyczne przerażenie tych ludzi. Oni się strasznie bali. Czy boją się nadal? Film Łozińskiego powstał w roku 1990...

Jezus nie buduje na strachu. Buduje na przezwyciężaniu strachu zaufaniem. "To Ja jestem, nie bójcie się" - mówi.

"Bojaźń Boża to ten wzrok przemienionego serca, które widzi chwałę Bożą w otaczającym nas świecie. Ale też widzi ją z zachwytem. Bojaźń Boża jest rodzajem zachwytu" - wyjaśnia o. Kłoczowski.

piątek, 16 kwietnia 2010

Dwutorowość

Znicze płonące w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim stoją karnie w równych prostokątach. Po ścieżkach między nimi raz po raz przemykają harcerze, już to dodając, już to usuwając kolejne przyniesione przez ludzi symbole ich żałoby, szacunku, współczucia i współuczestnictwa w tym tak drastycznym dokonywaniu się na naszych oczach wielkiej, podręcznikowej historii.

Nie od razu tak było. Przez wiele godzin znicze, świece i kwiaty kładzione były chaotycznie, bez żadnego uporządkowania. Nie było też żadnych barierek, a ludzie tłoczyli się w bezładzie tak bardzo, że gdy ktoś zemdlał, nie mogła się do niego przedostać karetka pogotowia.

Oglądam w CNN Polaków, którzy płynną angielszczyzną wyjaśniają dziennikarzowi, dlaczego stoją tak licznie na Krakowskim Przedmieściu. Po dziennikarzu widać, że jest pod ogromnym wrażeniem tego, co właśnie relacjonuje.

Nawet największa tragedia nie zatrzymuje biegu czasu. Ziemia nie przestaje się obracać dookoła swojej osi ani krążyć wokół słońca. Ludzie przystają na dłuższą lub krótszą chwilę, ale nadal muszą jeść, spać, pracować, odpoczywać. Smucić się, ale też się cieszyć. Przeżywać żałobę, ale też z nadzieją patrzeć w przyszłość.

Już we wtorek ktoś mi zwrócił uwagę, że prowadziłem przegląd prasy w radiu zbyt smutnym głosem. Zdałem sobie sprawę, że ilość łez jest ograniczona. A i ludzka wytrzymałość na silne emocje też ma swoje granice.

Nawet największa tragedia nie zatrzymuje biegu życia. Nawet po stracie najbliższej osoby nie można zamieszkać na cmentarzu. Trzeba po pogrzebie wrócić do domu, między żywych i razem z nimi żyć normalnie. Dokładnie tak. Normalnie. To nie znaczy żyć tak, jakby się nic nie stało. Przeżyty dramat, ból, cierpienie, trzeba włączyć w swoją codzienność. Potraktować jako naturalną część swojej egzystencji. Jako element drogi do zmartwychwstania.

Słyszałem kiedyś wielkie pretensje rodziny zmarłego człowieka do zarządcy cmentarza, że tydzień po pogrzebie usunął z nowego grobu zwiędłe wieńce i kwiaty oraz wypalone znicze. „Ja państwa rozumiem, ale porządek musi być” - odpowiedział zarządca. Znicze zapalane w tych dniach przed Pałacem Prezydenckim i w wielu innych miejscach w całej Polsce też trzeba będzie pozbierać, usunąć, wywieźć. Nie mogą tam pozostać na zawsze. I nie ma się co gorszyć, że z powodu ich ogromnej ilości być może do sprzątania zostanie użyty ciężki sprzęt.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Ułomki

Babcia miała nadzwyczajny szacunek dla jedzenia. Nawet dla najmniejszej okruszyny chleba. Zawsze po posiłku nie tylko sama starannie wszystko sprzątała, ale zaganiała wszystkich biesiadników do zbierania drobinek chleba. I nie pozwalała ich wyrzucać. Zsypane na talerzyk lądowały potem na parapecie okiennym, a tam już stali "stołownicy" wydziobywali je bardzo, bardzo dokładnie.

Co ciekawe, tego szacunku dla pożywienia nie udało się babci przekazać własnej córce, natomiast przejęła go wnuczka, która we własnym "gospodarstwie domowym" również pilnowała, aby nie marnować nawet okruszyny. Robiła to tak autentycznie, że wszyscy odwiedzający jej studenckie mieszkanko podporządkowywali się bez protestu i nawet im do głowy nie przyszło, aby z tego kpić. Wręcz przeciwnie. Na imieniny dali jej kubek z wypisanym fragmentem wiersza Cypriana Kamila Norwida "Moja piosenka":

"Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba...
Tęskno mi, Panie..."

Już fakt, że Jezus interesował się, czy Jego słuchacze są głodni, jest dla niektórych zaskakujący. "To taki ludzki gest" - powiedział pewien licealista. "Bo nasz Bóg jest bardzo ludzki" - odpowiedziała mu z drugiej strony sali koleżanka.

Ale nakarmienie tysięcy głodnych ludzi to nie jedyny "ludzki gest", jakiego dokonał Jezus za jeziorem Galilejskim, czyli Tyberiadzkim. "A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów". To zbieranie okruszyn, gdy się nad nim zastanowić, naprawdę chwyta za serce. Nie da się uniknąć skojarzeń z innymi wypowiedziami Jezusa. Choćby z tą: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne".

Bóg jest zatroskany o każdą okruszynę. Dba, aby nie zginął żaden ułomek. Nawet taki jak ja.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Nie kłamie

"Dlaczego mi nie wierzysz? Przecież wiesz, że nie kłamię". "Skąd mam wiedzieć?". "A czy kiedykolwiek cie okłamałem?". "Dotąd nigdy cię nie złapałam na kłamstwie...". "Więc dlaczego mi nie wierzysz?". "Nie wiem...".

Na pewnym forum toczyła się dyskusja na temat zależności między inteligencją a wiarą. "Jeden z użytkowników przytoczył całą listę naukowców wierzących w Boga i choć to nie obala tej zależności to jednak pokazuje, że są wykształceni oraz inteligentni ludzie, którzy nie mają nic przeciwko wierze w byt transcendentalny. Dlaczego tak jest? Czy jest to tylko efekt zróżnicowania w populacji, tzw. wariancji? Polecam artykuł tłumaczący to zjawisko. Teoria podwójnego przetwarzania informacji sugeruje, że ludzie mogą mieć dwa rodzaje wiedzy (naukową i intuicyjną) oraz predyspozycje do korzystania z jednej, bardziej niż innej w określonym kontekście" - napisał psyrel i zamieścił link do artykułu zatytułowanego "Dlaczego wykształceni i inteligentni ludzie wierzą w Boga?".

"Cóż to jest prawda?" - pytał w rozmowie z Jezusem Piłat. Ale czy chciał usłyszeć odpowiedź? Czy raczej zadawał pytanie retoryczne?

"Przypominam, że zeznaje pan pod przysięgą. Musi pan mówić prawdę, nie wolno panu kłamać" - mówił przesłuchujący do świadka. "A skąd pan wie, że nie mówię?". "Nie wiem, ale na wszelki wypadek przypominam".

"Kto z nieba pochodzi, Ten jest ponad wszystkim. Świadczy On o tym, co widział i słyszał, a świadectwa Jego nikt nie przyjmuje. Kto przyjął Jego świadectwo, wyraźnie potwierdził, że Bóg jest prawdomówny" - tłumaczył Jezus Nikodemowi.

Bóg nie kłamie. A jednak wciąż domagamy się od Niego, aby potwierdzał prawdziwość swych słów. Wciąż domagamy się weryfikacji. Mówimy do Niego: "A niby dlaczego mam Ci wierzyć?". Nie wystarcza nam odpowiedź "Bo Bóg jest prawdomówny".

środa, 14 kwietnia 2010

Ale po to

Gdy zdarzy się nieszczęście, konieczna jest dokładna analiza tego, co się stało. Przeprowadza się śledztwo, bada wszystko po kolei, szczegół po szczególe. Trzeba ustalić przyczynę.

Problemem okazuje się często motywacja tych działań. Wydaje się oczywiste, że robi się to z myślą o przyszłości. Aby zapobiec następnym tego typu nieszczęściom. Aby uchronić od bólu i cierpienia kolejnych ludzi. Aby poprawić bezpieczeństwo, lepiej chronić życie i zdrowie.

Ale nie zawsze tak wygląda główna motywacja analiz i dochodzeń. Niejednokrotnie jest tak, że chodzi przede wszystkim o znalezienie winnego. O wskazanie go i potępienie.

Dla wielu ludzi tropienie zła na tym świecie, zwłaszcza zła popełnianego przez innych, okazuje się sensem życia. Skupiają się na walce ze złem. W tej walce czasami nie cofają się przed niczym. Uznają, ze wszelkie chwyty są dozwolone. Że cel uświęca środki. Że w walce ze złem można poświęcić wszelkie inne wartości. Łącznie z ludzkim życiem.

"Ty nie walcz ze złem. Ty pomnażaj dobro" - mówił mi w czasach seminaryjnych stary, doświadczony ksiądz, który wiele w życiu przeszedł. "Ale zło atakuje. Jest wszędzie!" - słyszał ode mnie w odpowiedzi. "Zło dobrem zwyciężaj" - ten fragment listu do Rzymian powtarzał ks. Jerzy Popiełuszko.

"Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony" - tłumaczył Jezus Nikodemowi. Jezus nie przyszedł wytykać ludziom ich grzeszności. Przyszedł im przypomnieć, że z natury są dobrzy. Nie zarzuca im, że siedzą w ciemnościach, lecz przynosi światło.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Niewiedza

Najczęściej takie rozmowy dotyczą nieszczęść. I tych "wielkich", gdy na przykład ginie równocześnie wielu ludzi, i tych "niewielkich", gdy śmierć, ból cierpienie, dotyka pojedynczych osób. Ludzie przychodzą wtedy, dzwonią, piszą pytając "Jak to możliwe? Dlaczego? Ja Bóg mógł do tego dopuścić?". Oczekują, że ksiądz, teolog, duchowny, objaśni im świat, który nagle radykalnie ich przerósł, stał się niezrozumiały, a przez to obcy i nieprzyjazny. Spodziewają się, że usłyszą nie tylko motywy, którymi kierował się Bóg, ale również tego, że będą to motywy dla nich zrozumiałe, na ich poziomie, łatwe do zaakceptowania.

A kiedy biskup, teolog z tytułami naukowymi, a nawet zwykły ksiądz, tłumaczy zawile lub co gorsza rozkłada ręce i mówi bezradnie "Nie wiem", ludzie bywają nie tylko rozczarowani, ale także szczerze oburzeni. "Jak to, ksiądz tego nie wie?! Przecież ksiądz jest bliżej Boga! Jeśli nie ksiądz, to kto ma wiedzieć takie rzeczy?".

Nikodem nie wiedział, jak człowiek może się powtórnie narodzić. Nie udawał przed Jezusem, że wie. Chciał wiedzieć. Pytał wprost: "Jakżeż to się może stać?".

Mogłoby się wydawać, że odpowiedź Jezusa zawiera to samo zdziwienie, które towarzyszy ludziom odkrywającym niewiedzę duchownych. Albo że jest lekko ironiczna. "Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz?". Ale już następne zdania to coś więcej, niż tylko próba wytłumaczenia Nikodemowi, iż on i Jezus w rozmowie poruszają się na różnych płaszczyznach. Że "jeden mówi o chlebie, a drugi o niebie". To świadectwo.

Przyznanie się do niewiedzy, nie tylko przed ludźmi, ale także przed Bogiem, wymaga pokory. Bez niej nie ma wiary. Nikodem zdobył się na pokorę przed Jezusem. Z pewnością tego nie żałował.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Na nowo

Kościół nie potrafi wytłumaczyć wielu ludziom, dlaczego jest zdecydowanie przeciwny sztucznemu zapłodnieniu in vitro. Że nie chodzi tylko o "nadprogramowe" zarodki, które zostają zabite, ze nie chodzi tylko o selekcję najlepszych zarodków, ale o coś jeszcze. Nie bez powodu ma takie trudności. Przyszło nam żyć w czasach, w ktorych człowiek krok po kroku stara się przejąć obszary decyzyjne, które dotychczas zastrzeżone były dla Boga. Człowiek chce decydować o momencie poczęcia człowieka, jego narodzinach, ale też o chwili śmierci. Tylko od czasu do czasu staje bezradny, gdy dochodzi do jakiejś wielkiej tragedii, której nie przewidział, nie zapobiegł, nie potrafi odwrócić jej skutków.

W tej chwili jeszcze się tego nie rozważa głośno. Ale czy w niektórych umysłach nie kryją się myśli o tym, aby człowiek mógł rozpoczynać swoje życie od nowa? Tak, jak niektórzy tłumaczą konieczność ostatecznego zerwania z zasadą nierozerwalności małżeństwa, aby człowiek mógł wielokrotnie zaczynać nowe związki, jeśli kolejne próby uzna za nieudane. Czyż to nie kusząca perspektywa? Trochę jak w grze komputerowej - mieć do dyspozycji kolejne życia. Jeśli uznam, że moje życie nie spełnia oczekiwań, jakie w nim pokładam, kończę tę jego edycję i rodzę się na nowo...

"Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego" - usłyszał Nikodem od Jezusa. Nikodem nie potrafił sobie wyobrazić powtórnego narodzenia. Gdyby był człowiekiem XXI wieku, najprawdopodobniej nie miałby aż takich problemów czysto technicznych. Nie pytałby "Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?". Zacząłby się poważnie zastanawiać nad klonowaniem, przechowywaniem materiału genetycznego. Może zapytałby o jakieś kwestie bioetyczne.

Jezus mówiąc o powtórnych narodzinach nie namawia do medycznych eksperymentów. Wyraźnie mówi, w jakiej sferze to powtórne narodzenie ma się dokonać: "To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić. Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha".

Chodzi o duchowy przełom.

Być może w chwilach tak dramatycznych, jak te, które przeżywamy po tragedii pod Smoleńskiem, trochę łatwiej to zrozumieć...

niedziela, 11 kwietnia 2010

Niedowierzanie

II Niedziela Wielkanocna - Niedziela Miłosierdzia Bożego

Kiedy pojawiła się informacja o katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku, pierwszą reakcją było niedowierzanie. A właściwie odrzucenie tej wiadomości jako przekraczającej to, co człowiek jest w stanie bez buntu i sprzeciwu przyjąć. I pierwsza myśl: "To nie może być prawda. Takie rzeczy się nie zdarzają". Nawet telewizyjni dziennikarze, prowadzący poranne programy, przez długie minuty mieli problemy z podawaniem tej informacji bez mniej lub bardziej zawoalowanej sugestii, że to może jednak pomyłka. Jeszcze koło południa można było usłyszeć w rozmowach "Poczekajmy. Nie ma oficjalnego potwierdzenia, że do tego doszło".

Dzielimy zdarzenia tego świata na możliwe i niemożliwe. Na te, które mieszczą się w granicach naszej percepcji i te, które po prostu nie powinny mieć miejsca, bo przekraczają granice naszej akceptacji. Te, w które wierzymy od razu i te, w które uwierzyć jest niesłychanie trudno, więc trzeba namacalnych dowodów. Niepodważalnego potwierdzenia. Dotyczy to w równym stopniu faktów dobrych, jak i złych.

"Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę" - mówił Tomasz, który zyskał na zawsze przydomek "Niewierny".

Wiele godzin po katastrofie pod Smoleńskiem, nawet następnego dnia zwykli przechodnie, ale też wytrawni politycy i doświadczeni dziennikarze, mówili z otwartością: "Nie wierzę, że to się naprawdę wydarzyło".

Nie potrafimy uwierzyć w wielkie nieszczęście. Ale też nie potrafimy uwierzyć w wielkie szczęście. Tak trudno nam uwierzyć, naprawdę uwierzyć, w Zmartwychwstanie. Zmartwychwstanie Jezusa i nasze.

I w nieskończone Boże Miłosierdzie.

sobota, 10 kwietnia 2010

Zanim

"Niemiecka teolog Dorothee Sölle trafnie stawia przed nami takie zadanie: "Należy pytać dokąd zmartwychwstał Chrystus, bo przecież nie do nieba [...]. Na drodze wiodącej przez świadomość kilku ludzi zmartwychwstał On ku historii wszystkich ludzi [...]" - powiedział kilka lat temu prof. Tadeusz Sławek, były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Dorothee Steffensky-Sölle (ur. 30 sierpnia 1929 w Kolonii, zm. 27 kwietnia 2003 w Göppingen) to niemiecka teolożka protestancka, jedna z najbardziej znanych teologów XX wieku. Jak mówi Wikipedia, reprezentowała teologię polityczną odznaczającą się radykalnym unikaniem skrajności i demitologizacją Biblii i wiele czerpała z teologii wyzwolenia.

Lecz zanim zada się pytanie "Dokąd zmartwychwstał?" nie da się uniknąć pytania bardziej podstawowego: "Czy zmartwychwstał?".

"Wiara Polaków kryje w sobie liczne paradoksy. Badania Instytutu Statystyki Kościoła w Polsce pokazują, że mimo iż 92 procent Polaków przyznaje się do wiary, to o jeden procent mniej z nich wierzy w istnienie osobowego Boga, a tylko 69 procent podziela wiarę w życie wieczne. W zmartwychwstanie wierzy 65,8 procent" - napisał niedawno w "Życiu Duchowym" Marcin Przeciszewski, szef Katolickiej Agencji Informacyjnej.

Ewangelia według św. Marka ma w różnych rękopisach różne zakończenia. Pierwsze, krótsze (nie we wszystkich wydaniach Pisma Świętego jest ono uwzględniane), zawiera zdanie mówiące o tym, że sam Jezus od Wschodu aż po Zachód rozpowszechnił przez Apostołów "świętą i nieprzemijalną naukę o wiecznym zbawieniu". Drugie zawiera wezwanie wypowiedziane przez Jezusa: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu". Ale wcześniej w tym zakończeniu zostały w skrócie wyliczone kolejne objawienia Zmartwychwstałego Jezusa i problemy, jakie mieli z uwierzeniem w Zmartwychwstanie Jego najbliżsi uczniowie.

Zmartwychwstanie nie jest prawdą zastrzeżoną dla niewielkiej grupy wybranych. Chociaż jest to największa tajemnica w dziejach zbawienia, to jednak jest ona przeznaczona dla wszystkich.

Ale zanim zacznie się ją głosić innym, najpierw trzeba samemu uwierzyć. A to wcale nie jest takie proste. W zmartwychwstanie wierzy 65,8 procent Polaków.

piątek, 9 kwietnia 2010

Powtórka

"A pamiętasz, jak wtedy poszliśmy w góry i uratowałem ci życie, bo w ostatniej chwili ściągnąłem cię do jaskini, gdy zaczęły rąbać pioruny?" - wspominał facet, który podawał się za jego znajomego. "Pioruny?". "No, burza nagle przyszła". Pamiętał burzę. Ale nie pamiętał jego. Byli wtedy większą grupą, praktycznie się nie znali. Poszli w góry bezmyślnie i bez sensu i faktycznie złapała ich nagła burza. Ale nie pamiętał, by go ktoś wciągał do jaskini. Facet wziął paczkę papierosów, wyciągnął jednego i zamiast go zapalić, stukał nim w blat stolika. "Tomasz! Ty jesteś Tomasz!". "No, jasne, że jestem". "To stukanie papierosem w blat poznam wszędzie!".

Uczniowie idący do Emaus poznali Jezusa po łamaniu chleba. Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów, którzy po Zmartwychwstaniu Jezusa postanowili wrócić do łowienia ryb, poznali Jezusa tez po czymś, co już kiedyś zrobił. Jezus powtórzył dla nich cudowny połów ryb.

Wtedy było tak: "Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: «Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!». A Szymon odpowiedział: «Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci». Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wspólników w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: «Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny». I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona" (Łk 5,4-10).

Wtedy Szymon Piotr zareagował obawą i głębokim poczuciem niegodności swojej osoby. Usłyszał od Jezusa, że ma się nie bać, bo będzie ludzi łowił. Tym razem "usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze". A przecież - wydawałoby się - dopiero teraz, po tym, jak trzy razy zaparł się Jezusa, powinien mieć poczucie niegodności.

"Tym, co wzbudziło wiarę uczniów, jest cudowny połów ryb" - czytamy w komentarzu do jednego z wydań Pisma Świętego. "Od tej pory uczniowie nie tylko widzą znaki, które czyni Jezus, ale również rozumieją je. To obrazuje, jak wielka przemiana się w nich dokonała".

Powtórka znanej sytuacji. To bardziej pomogło ich wierze niż wcześniejsze rozmowy ze Zmartwychwstałym.

Nie ma co udawać. Mojej też to pomaga. Daje mi poczucie bezpieczeństwa.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Łatwiej

"Tym gorzej dla faktów.

Według dedukcji Hegla w Układzie Słonecznym mogło być najwyżej 8 planet. Słynne zdanie wypowiedział, gdy doniesiono mu o odkryciu 9 i 10-tej planety od słońca (na pocz. XIX w. za takie uważano m.in. Ceres, Juno i Westę). Kiedy w 2006 r. Międzynarodowa Unia Astronomiczna uznała, że Pluton nie jest planetą okazało się, że Hegel miał rację" - podaje Wikipedia w Wikicytatach.

Dzisiaj stosowanie zasady "Fakty nie zgadzają się z założoną tezą, tym gorzej dla faktów" zarzuca się często politykom i dziennikarzom. Ale przecież nie tylko oni wolą własne wyobrażenia i przekonania od faktów.

W młodości zdarzało mi się dużo kłamać. Zdarzyło mi się zostać przyłapanym na kłamstwie i to bardzo boleśnie, ponieważ pokazano mi materialne dowody moich łgarstw. I zrobili to obcy ludzie. Wydało mi się jednak sensowne tak zwane pójście w zaparte. I wtedy ktoś bardzo mi bliski oświadczył publicznie wbrew faktom: "Ja ci wierzę". Nie mogło mi się zdarzyć nic gorszego.

Czytając opisy spotkań Zmartwychwstałego Jezusa z ludźmi można odnieść wrażenie, że zobaczenie Go utrudniało, a nie ułatwiało wiarę w Zmartwychwstanie. Na ironię zakrawa, że akurat wtedy, gdy uczniowie opowiadali o spotkaniu w drodze do Emaus, oni na widok Jezusa witającego ich słowami "Pokój wam", dochodzą do wniosku, że widzą ducha. Zamiast radosnej wiary wybierają postawę zatrwożonych i wylękłych niedowiarków. Nic dziwnego, że Zmartwychwstały powiedział ze zniecierpliwieniem: "Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam".

Paradoksalnie, w moim odczuciu, to pojawiające się raz po raz zniecierpliwienie i poirytowanie Zmartwychwstałego Jezusa jest dodatkowym dowodem Jego Zmartwychwstania. Strasznie był z Jego uczniów oporny materiał na wierzących. Nawet gdy pokazał im ręce i bok, "oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia".

Nie pierwszy raz dochodzę do wniosku, że nam, po dwóch tysiącach lat, jest łatwiej uwierzyć w Zmartwychwstanie Jezusa, niż Apostołom...

środa, 7 kwietnia 2010

Bóg mnie zawiódł

"Bardzo mnie ksiądz zawiódł, nie tego się po księdzu spodziewałem" - powiedział facet w parafialnej kancelarii. "Jak nie zmienicie podejścia do ludzi, to niedługo będziecie mieć puste te wasze wspaniałe kościoły" - dorzucił i popatrzył wyczekująco. Ksiądz bezradnie rozłożył ręce. "Nic na to nie poradzę, że chrzestnym może zostać praktykujący i bierzmowany katolik. A pan nawet nie jest naszym parafianinem". "Ksiądz utrudnia. A ja choćbym miał iść do samego biskupa, to zdobędę ten świstek. W zębach mi go ksiądz przyniesie".

"Policjanci z wydziału ruchu drogowego we Wrocławiu zatrzymali na autostradzie A-4 dwóch obcokrajowców, którzy przekroczyli dozwoloną prędkość o ponad 100 km/h. Kierowcy zostali ukarani mandatami karnymi w wysokości 500 złotych. Jeden z nich zażądał od policjantów, żeby go pouczyli za wykroczenie, twierdząc, że nie zrobił nic złego. - Jeśli mnie ukarzecie mandatem, to znaczy, że nie jesteście katolikami - usłyszeli policjanci" - podał policyjny serwis informacyjny. Ten kierowca się spodziewał, że katolicy przymkną oczy na zło, którego się dopuścił.

"Nie tak miało wyglądać nasze małżeństwo" - powiedziała dziewczyna, która zaledwie dwa lata temu wyszła za mąż, prosząc swoją mamę prawniczkę o pomoc w załatwieniu rozwodu. "Moje też nie było takie, jak sobie wymarzyłam" - odpowiedziała matka. "Ale czy to powód, aby zaraz się rozwodzić?" - dodała. "Mamo, nie przyszłam do ciebie po morały, tylko po pomoc w uzyskaniu rozwodu!".

Czy można zdenerwować Zmartwychwstałego Jezusa? Historia uczniów idących do Emaus dowodzi, że można. "O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?" - usłyszeli od Jezusa. Cóż takiego zrobili? Niby nic wielkiego. Opowiadając o tym, co się zdarzyło w ostatnich dniach w Jerozolimie, wyrazili zawód i rozczarowanie: "A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela". Szczerze przyznali, że Jezus nie spełnił ich oczekiwań. Boży Syn nie stanął na wysokości zadania. Czyli Bóg ich zawiódł.

"Księże, modlę się i modlę, a Bóg wciąż nie spełnia moich próśb. To dla mnie straszny zawód. Jak mam wierzyć, skoro Bóg mnie nie słucha?". "Proszę posłuchać Pana Boga...".

wtorek, 6 kwietnia 2010

Przez łzy

To bardzo krępujące, gdy zatrzymuje mnie ktoś na ulicy, wita się wylewnie, zaczyna wspominać dawne dzieje, a ja intensywnie przeszukuję pamięć i usiłuję ustalić, z kim właśnie rozmawiam. Głupio przecież zapytać: "Przepraszam, a my się w ogóle znamy?". Można w ten sposób sprawić człowiekowi dużą przykrość. Może się poczuć nieważny, zapomniany, zlekceważony. Raczej bez przekonania potraktuje argument, że nie mam pamięci do twarzy. Że mam problemy ze skojarzeniem konkretnej twarzy z konkretnym imieniem lub nazwiskiem.

Poza tym człowieka można rozpoznać nie tylko po wyglądzie. Także po głosie. Zadzwonił do mnie niedawno znany dziennikarz telewizyjny. Nie musiał się przedstawiać. Ma tak charakterystyczny głos, że nie było wątpliwości, kto się odezwał w telefonie. Nie zdziwił się, że został rozpoznany, ledwo się odezwał. "Ja już tak mam w życiu. Przyzwyczaiłem się" - powiedział.

Dlaczego Maria Magdalena nie rozpoznała Zmartwychwstałego Jezusa? Dlaczego pomyślała, że to ogrodnik? Nie poznała Go ani po wyglądzie, ani po głosie. Czy łzy przysłoniły jej wzrok, a szloch przytępił słuch? Czy poczucie dodatkowej straty, już nie tylko żywego Jezusa, ale również Jego ciała, sprawiło, że świat stał się dla niej mniej rozpoznawalny?

Z innych fragmentów Ewangelii wiadomo, że nie tylko Maria Magdalena miała problemy z rozpoznaniem w Zmartwychwstałym Jezusa. To On decydował komu i kiedy dać się poznać.

"Całe życie szukałem Boga i nie mogłem znaleźć. A potem okazało się, że był cały czas ze mną, tylko nie pozwalał, abym Go rozpoznał. Potrafi ksiądz mi wytłumaczyć, dlaczego tak jest?". "Może czekał, aż pan pozwoli się znaleźć" - odpowiedział duchowny i uznał, że temat został wyczerpany.

Ulubiony przykład niektórych rekolekcjonistów mówi o śladach na piasku. Śladach Boga i człowieka idących razem. Co jakiś czas jednak ślady stają się pojedyncze. "Dlaczego wtedy Cię przy mnie nie było?!" - pyta z pretensją człowiek, przekonany, że pojedyncze odciski należą do niego. "Bo wtedy niosłem cię na rekach" - odpowiada Bóg.

Maria Magdalena rozpoznała Jezusa dopiero wtedy, gdy wymienił jej imię. Poznała Go przez łzy. Poznała Go, choć w tym momencie stała do Niego tyłem ("Jezus rzekł do niej: „Mario!” A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: Nauczycielu" - zanotował Jan Ewangelista).

A więc tak to działa...

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Fakt

"Zmartwychwstanie nie było faktem historycznym" - obwieściła gazeta, upraszczając tym krótkim stwierdzeniem następujący wywód Cezarego Gawrysia: "Skutki cudów czynionych przez Jezusa mieściły się w porządku tego świata, przywracały mu naturalną harmonię. Zmartwychwstanie Jezusa porządek tego świata radykalnie przekracza. Choć zdarzyło się w realnej historii, w życiu konkretnych ludzi, nie może być uznane za fakt historyczny - jest jakby oknem transcendencji. Wymaga wiary. A wiara, jak uczy Kościół, jest łaską".

Podobno historię piszą zwycięzcy. Różnie z tym bywa. Wieloletni spór wokół zbrodni dokonanej kilkadziesiąt lat temu w Katyniu pokazuje, że nie jest to takie proste.

"Ponieważ źródła historyczne i ilość opisanych w nich faktów to przysłowiowy worek bez dna, historyk zmuszony jest dokonywać selekcji. Nie jest w stanie zbadać chociażby wycinka dziejów, biorąc pod uwagę wszystkie powstałe w tym czasie dokumenty (nie mówiąc o innych źródłach). Co decyduje zatem o wyborze? Chociaż ciężko będzie to przełknąć zwolennikom obiektywizmu naukowego, zazwyczaj selekcja oparta jest o subiektywne wartościowanie. Tutaj dochodzą do głosu osobiste przekonania badacza, jego poglądy, ale także jego indywidualne metody poszukiwań" - można przeczytać w serwisie historia.edu.pl.

A co jeśli z myślą o przyszłych historykach ktoś inny dokonuje selekcji faktów?

"Po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”. Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono".

Nie wiem, jak brzmi definicja faktu historycznego. Ale co do jednego mam pewność: Chrystus zmartwychwstał. Prawdziwie zmartwychwstał. To jest fakt.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Pusto

"Nie ma takiego życia
które by choć przez chwilę
nie było nieśmiertelne.
Śmierć
zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona."

Tak napisała Wisława Szymborska w wierszu "O śmierci bez przesady". Dlaczego tylko przez chwilę? Skoro o śmierci bez przesady, to przecież nie ma takiego życia ludzkiego, które najzwyczajniej pod słońcem nie prowadzi do zmartwychwstania. Czyli nieśmiertelności mimo śmierci.

"Widoczny jest opór, jaki człowiek stawia śmierci: z jednej strony – jak stale myśleli ludzie – powinno być uzdrawiające zioło przeciwko śmierci. Prędzej czy później będzie możliwe znalezienie lekarstwa nie tylko na tę czy inną chorobę, ale przeciwko prawdziwemu fatum – przeciwko śmierci. Jednym słowem powinno istnieć lekarstwo na nieśmiertelność. Dziś również ludzie poszukują takiej leczniczej substancji. Również dzisiejsza nauka medyczna stara się o to, aby jeśli nie wręcz wykluczyć śmierć, to wyeliminować największą możliwą liczbę jej przyczyn, by ją coraz bardziej odroczyć; by zapewnić życie coraz lepsze i coraz dłuższe" – mówił Ojciec Święty Benedykt XVI podczas tegorocznej Wigilii Paschalnej.

I dodał: "Tym, co jest nowe w orędziu chrześcijańskim i emocjonujące w Ewangelii Jezusa Chrystusa, było i jednak wciąż to, co zostało nam powiedziane: tak, istnieją te lecznicze zioła przeciwko śmierci, to prawdziwe lekarstwo na nieśmiertelność. Zostało znalezione. Jest dostępne. Lekarstwo to dane jest nam w Chrzcie. Nowe życie zaczyna się w nas, nowe życie, które dojrzewa w wierze i nie wykreśla go śmierć starego życia, lecz dopiero wówczas wychodzi w pełni na światło".

Ale czy my, ludzie XXI wieku, naprawdę chcemy nieśmiertelności? Czy raczej nie chodzi nam o coś zupełnie innego? O władzę nad życiem i śmiercią. O możliwość decydowania, kiedy życie przestaje być nieśmiertelne.

To zadziwiające. We fragmencie Ewangelii odczytywanym co roku w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego nie pojawia się Zmartwychwstały Jezus. Jest tylko pusty grób. To pusty grób prowadzi Piotra i Jana do wiary w Zmartwychwstanie. Do odkrycia prawdziwości wcześniejszych zapowiedzi Jezusa i Pisma.

Nie znam niczego trudniejszego niż wiara w Zmartwychwstanie. I chyba wiem dlaczego to takie trudne. Bo odbiera złudzenie, że kiedykolwiek zapanujemy nad życiem i śmiercią. Że to my będziemy decydować. Ostatecznie.

Czy nie dlatego na okrzyk "Chrystus Zmartwychwstał! Radujmy się! Alleluja!" wciąż tak często pada odpowiedź "Posłuchamy cie innym razem"? A tłumy naukowców i nie tylko przekopują ziemię, aby za wszelką cenę znaleźć szkielet Jezusa? Albo przynajmniej kilka kości...

A tu pusto. Nie ma Go w grobie. Zmartwychwstał.

sobota, 3 kwietnia 2010

Cisza przed...

Mówiąc precyzyjnie z liturgicznego punktu widzenia, trzeba stwierdzić, że Kościele katolickim są dwa dni bez odprawiania Mszy świętej: Wielki Piątek i Wielka Sobota. Co prawda w sobotni wieczór w świątyniach katolickich odprawia się Eucharystię podczas Wigilii Paschalnej, ale z punktu widzenia kalendarza liturgicznego dzieje się to już w niedzielę. Więc Wielka Sobota jest dniem ciszy. Ciszy po. Ciszy przed.

Dla Apostołów do był dzień żałoby. Dzień pielęgnowania poczucia straty. Dzień skupiania się na rozczarowaniu. Upadku wszystkiego, co stanowiło treść ich życia przez kilka ostatnich lat.

A czym ten dzień powinien być? Czy nie powinien być dniem spokojnego czekania na Zmartwychwstanie Jezusa?

No tak, ale żeby nim był, trzeba by najpierw uwierzyć, że gdy Jezus mówił, że trzeciego dnia zmartwychwstanie, to mówił prawdę.

Czyja to wina, że Wielka Sobota stała się dniem zawiedzionych? Jezusa Chrystusa?

Tak wiele się spodziewam po moim Bogu. A gdy On okazuje się inny, niż moje o Nim wyobrażenia, obrażam się.

W niejednym kościele pojawią się dzisiaj tłumy. Nie, nie po to, aby czekać na Zmartwychwstanie Jezusa. Aby poświęcić pisanki w koszyku. Z niecierpliwością będą klękać, przymuszani przez co bardziej gorliwych księży, którzy będą próbowali ich skłonić do chociaż chwili adoracji, zanim kropidło pójdzie w ruch.

To ja już wolę zwyczaj święcenia potraw w domach. Albo na rynku. Jak w Krakowie.

piątek, 2 kwietnia 2010

Stacja XIII: Pieta

Wielki Piątek

DROGA NA SZCZYT Rekolekcje wielkopostne dla...


„Cenną i przepiękną XVI-wieczną Pietę, płaskorzeźbę, która przedstawia Matkę Bożą trzymającą w ramionach martwe ciało Chrystusa, w czasie Wielkanocy będzie można oglądać w Górze Kalwarii k. Warszawy, w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Dzieło wykonane w połowie XVI stulecia ma pochodzenie flamandzkie. Do Polski zostało sprowadzone prawdopodobnie pod koniec XVI wieku na zamówienie króla Zygmunta III Wazy. Następnie było w posiadaniu Władysława IV i Jana Kazimierza. - To płaskorzeźba wyjątkowa. Często spotyka się takie na południu Włoch czy w Hiszpanii. W Polsce jednak drugiej takiej nie znaleźliśmy. Zapraszamy wszystkich do oglądania. To trzeba zobaczyć. Dzieło jest piękne, ekspresyjne - podkreśliła Barbara Jezierska, mazowiecki wojewódzki konserwator zabytków. Rzeźba była poddana zabiegom konserwatorskim. W ramach tych prac wzmocniono m.in. konstrukcję płaskorzeźby oraz drewniany ołtarz, usunięto wtórną polichromię, uzupełniono ubytki formy rzeźbiarskiej oraz założono nową tkaninę” - podała Polska Agencja Prasowa.

Płaskorzeźba jest naprawdę wyjątkowa. Ze względu na sposób, w jaki ciało Jezusa spoczywa w ramionach Maryi.

Jeśli wpisze się w wyszukiwarkę obrazów „pieta”, pojawi się mnóstwo różnych wizerunków, z dziełem Michała Anioła, które można zobaczyć w Bazylice świętego Piotra w Watykanie na czele. Na zdecydowanej większości wizerunków twarz Matki Boskiej znajduje się daleko od twarzy Chrystusa. Czasami bardzo daleko. A na twarzy Maryi najczęściej widać tylko jedno - ból straty.

Pieta z Góry Kalwarii jest inna. Maryja przytula swoją twarz do twarzy Syna. Tuli ją takim gestem, jak matka tuli nieraz ukochane dziecko. To jest gest miłości. Nie straty.

Włoskie słowo „pietà” oznacza miłosierdzie, litość. Łacińskie „pietas” to zgodna z powinnością miłość, poczucie obowiązku, ale też miłość dziecięca, uczucia familijne, przywiązanie…

Trzynasta stacja Drogi Krzyżowej, to coś o wiele więcej niż tylko „Jezus zdjęty z krzyża”. To o wiele więcej niż „Maria z martwym Chrystusem na kolanach”. To miłość przekraczająca granicę śmierci.

„Proszę księdza, ja wciąż kocham mojego zmarłego siedem lat temu męża. Czy tak wolno?” - zapytała mnie wdowa w średnim wieku, samotnie wychowująca dwoje dzieci.

„Miłość jest silniejsza niż śmierć” - to jedyna odpowiedź, jaka mi przyszła do głowy.

Po Liturgii Wielkiego Piątku w katolickich kościołach aż do Wigilii Paschalnej trwa adoracja Najświętszego Sakramentu w „Bożym Grobie”. A w okrytej welonem monstrancji jest prawdziwe Ciało Chrystusa. To samo, które z miłością przyjmujemy w Komunii świętej.

Zobacz:

Przed
Po

Stacja XIV u Afroo

czwartek, 1 kwietnia 2010

Przykład

Wielki Czwartek

Wielki Czwartek to dzień, w którym czci się ustanowienie przez Jezusa Eucharystii i sakramentu kapłaństwa, prawda? Czego można by się więc spodziewać w odczytywanym podczas Mszy Wieczerzy Pańskiej fragmencie Ewangelii? Chyba opisu ustanowienia Najświętszego Sakramentu. Na przykład tego, który znajdujemy u św. Mateusza: "A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje». Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im mówiąc: «Pijcie z niego wszyscy, bo to moja krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów".

A co usłyszą wszyscy, którzy w wielkoczwartkowy wieczór przyjdą do kościoła i wezmą udział w Mszy Wieczerzy Pańskiej? Opis tego, jak Jezus umywa swoim uczniom nogi. Jak św. Piotr najpierw nie chce się na to zgodzić, a po wyjaśnieniach Jezusa "Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną", chce mieć obmyte ręce i nogi". I kolejne cierpliwe tłumaczenie Chrystusa, że "Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty".

Dlaczego w liturgii Mszy Wieczerzy Pańskiej opis ustanowienia Eucharystii znalazł się w drugim czytaniu (wziętym z Pierwszego listu św. Pawła do Koryntian), a nie w Ewangelii? Dlaczego właśnie w Wielki Czwartek widzimy Jezusa służącego swoim uczniom, jak niewolnik?

"Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później to będziesz wiedział" - powiedział Jezus do Piotra. A kiedy wszystkim umył nogi zapytał: "Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?". Jan Ewangelista nie zapisał ich odpowiedzi. Ale zapisał dalsze słowa Jezusa: "Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem» i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem".

"Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem".

Ktoś mi wczoraj dziękował za "świetne rekolekcje". Ktoś mi dał znać, że jego syn jest mną "zachwycony". Że "przez dobrego księdza prosto do Pana Boga". Jak to miło brzmi. Łaskocze :-)

"Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem".

Czyje nogi zostały przeze mnie ostatnio umyte? Jejku, co z tą pamięcią? No czyje?