sobota, 30 czerwca 2012

Prostota

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: "Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi". Rzekł mu Jezus: "Przyjdę i uzdrowię go".

Lecz setnik odpowiedział: "Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi".

Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: "Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu, i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów". Do setnika zaś Jezus rzekł: "Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś". I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.

Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka opuściła ją. Wstała i usługiwała Mu.

Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: "On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby". (Mt 8,5-17)

Pokora i wiara. Obie charakteryzują setnika, który przyszedł z prośbą do Jezusa.

Każda prawdziwa prośba musi być zbudowana na pokorze. Także (a raczej przede wszystkim) ta, która jest modlitwą. Prośba, w której nie ma pokory, jest tylko udawaniem, maskowaniem pełnej pychy postawy roszczeniowej, tej, której podstawowe hasło brzmi: „Mnie się należy! Ja tu jestem najważniejszy!”.

Każda prawdziwa prośba musi też być umocniona wiarą. A już na pewno ta, która jest modlitwą. Jest coś niesłychanego w fakcie, że Jezus wielokrotnie tym, którzy do Niego się o coś zwracali, odpowiadał: „Niech ci się stanie, jak wierzysz”. Te słowa powinny być wystarczającą odpowiedzią dla wszystkich, którzy się skarżą, że ich modlitwy pozostają niewysłuchane.

Połączenie wiary i pokory prowadzi do prostoty w relacjach człowieka z Bogiem. Sprawia, że w życiu człowieka wszystko trafia w odpowiednie miejsca. A przecież już dawno św. Augustyn powiedział: „Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu”. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

piątek, 29 czerwca 2012

Przeszłość

Święci Piotr i Paweł Nie odcięli się od swojej przeszłości. Nie postawili grubej kreski, aby udawać, że jej nie było. A jednak w zdecydowany sposób z nią zerwali.

To, moim zdaniem, jeden z niezwykle istotnych elementów ich sukcesu. Ani jeden, ani drugi, nie skupili się na rozpamiętywaniu błędów i oglądaniu ze wszystkich możliwych stron zła, którego się dopuścili. Równocześnie jednak nie zaprzeczali, że ono zaistniało i w ich życiu odegrało określoną rolę.

Patrzyli zdecydowanie w przyszłość, bo tam był ich cel.

Tak robi każdy, kto spotyka Jezusa Chrystusa i decyduje się zareagować na Jego wezwanie "Pójdź za Mną". Wie, że kto idzie za Nim, nie zmierza ku przeszłości. Wychodzi z niej nieustannie, każdym krokiem robionym po śladach Chrystusa. Nie pozwala, aby przeszłość, zawarte w niej zło, stało się kulą u nogi. stukam.pl

czwartek, 28 czerwca 2012

Kontekst

Zdarzyło mi się coś głupiego, a zarazem wielce pouczającego. Coś, co pokazuje, jak dziś, w dobie wszechobecnych mediów i wyrywkowości, funkcjonują mechanizmy tak zwanej opinii publicznej i naszych własnych opinii.

Było tak. Zajrzałem z doskoku na Facebooka i pierwsze, co mi wpadło w oko, to wpis jednego z moich znajomych o następującej treści: „No proszę, do grona kołtunów dołączyła UEFA. Nie poznali się na żartach i grze stereotypami”. Uzupełnieniem tej ironicznej uwagi był link do wiadomości o tym, że pewien prezenter radiowy, który ostatnio własnym głosem deklarował gotowość popełnienia przestępstwa przeciwko czci i nietykalności obywatelki kraju, który wraz z nami współorganizuje futbolowe mistrzostwa Europy, nie będzie prowadził konferansjerki na półfinałowym meczu.

Zadrżały mi nerki, mówiąc językiem biblijnym. Wpadłem w oburzenie i zaraz machnąłem znajomemu komentarz z krótkim wykładem na temat tego, że żarty i gra stereotypami, które nie są zrozumiałe dla odbiorców, nie są żartami i grą stereotypami. Tym bardziej, jeśli kogoś poniżają i sprawiają mu ból. „Dziwię się bardzo, że bronisz tych dwóch "satyryków"” – dodałem, szczerze zmartwiony postawą mojego znajomego.

No i wpadka. Błyskawicznie się okazało, że nie zrozumiałem rzeczywistej wymowy fejsbukowego wpisu mojego znajomego. Wystarczyło przeczytać kilka jego poprzednich notatek na portalu, aby się przekonać, jaki jest jego pogląd w sprawie radiowych dialogów na temat obywatelek naszego sąsiedniego kraju, pracujących w Polsce. Oczywiście, ani nie pochwalał, ani nie bronił wyczynu dwóch prezenterów, z których jeden – ku mojemu zdumieniu – jest faktycznym autorytetem dla wielu młodych Polaków, od gimnazjalistów po absolwentów wyższych uczelni.

Moja wpadka polegała na tym, że odniosłem się do pojedynczej wypowiedzi znajomego, bez sprawdzania, w jakim kontekście się ona znajduje. Do głowy mi zresztą nie przyszło, aby robić jakieś internetowe wykopaliska i sprawdzać, co w portalowej rozmowie zostało powiedziane pięć albo dziesięć minut wcześniej.

No i wyszedłem na idiotę.

Niby oczywistość. Niby wszyscy wiedzą, że nie należy wyrywać słów z kontekstu i tylko na nich się skupiać. Tylko że wobec współczesnych możliwości technicznych i ogólnego pędu połączonego z wszechobecnym pośpiechem, mało kto zajmuje się sprawdzaniem kontekstu. No i afera gotowa.

Dlatego na koniec, bez żadnego kontekstu, życzę wszystkim udanych wakacji. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 27 czerwca 2012

Gra na s

Nie kryłem, że przysłuchuję się ich rozmowie. Zauważyli, ale nie zareagowali. Gadali dalej. Zresztą, nie byłem kimś całkowicie obcym, więc najprawdopodobniej potraktowali mnie jak kogoś ze swego grona.

Rozmawiali o kimś, kogo z jednej strony darzyli czymś w rodzaju podziwu, z drugiej strony można było wyczuć w ich wypowiedziach lęk. Przed tym kimś. Szczególne wrażenie robiła na nich jego skuteczność.

- Zawsze potrafi postawić na swoim. Zauważyliście?  Jak on to robi?

- Może po prostu ma farta? Albo umie z ludźmi postępować?

- Bo ja wiem... W sposobie, w jaki mówi, jest coś takiego, że trudno mu się przeciwstawić, odmówić...

- Próbowałeś?

- Nie, zresztą wcale nie chciałem odmawiać, ale potem czułem, że nawet gdybym chciał powiedzieć "nie", nie dałbym rady. Miałem wrażenie, że on lepiej ode mnie wie, co dla mnie dobre.

- No to prawie, jak Pan Bóg - zarechotali, ale jakoś tak bez przekonania.

- Ja wam powiem, na czym to polega - włączył się do rozmowy jedyny, który (oprócz mnie) dotychczas milczał. - On ma dodatkowy zmysł. A może rodzaj intuicji. Wszystko jedno, jak to nazwać, chodzi o to, że potrafi błyskawicznie odkryć w człowieku jego słabości.

- O to, to, to. Dokładnie! On potrafi świetnie grać na ludzkich słabościach. To chyba jest prawdziwy powód jego sukcesów. Wykorzystuje do swoich celów słabości innych.

- Jak?

- Najprościej. Daje to, czego ludzie pragną, choć się do tego nie przyznają. Ofiaruje im, niekoniecznie naprawdę, bo czasami tylko na niby, to, czego pożądają, czego się od niego spodziewają.

- I jeszcze coś. Potrafi rozniecić w człowieku pożądanie tego czegoś do takich rozmiarów, że nie da się wytrzymać.

- Zdaje się, że coś o tym wiesz...

- To nie jest śmieszne. Nikt nie lubi być prześwietlany na wylot. On ma coś takiego w oczach... Jakby wiedział o tobie wszystko.

- Bajanie. Psychologii trochę łyknął i tyle. My te słabości nosimy na wierzchu, tylko trzeba wiedzieć, jak je rozpoznawać.

- Może... - zadumali się wszyscy czterej.

Musiałem już iść. Poza tym zrobiło mi się głupio, bo w pewnym momencie zorientowałem się, o kim rozmawiają.

Kiwnąłem wszystkim głową i poszedłem w swoją stronę. Po jakichś dwudziestu krokach zaskoczyła mnie myśl. "Ciekawe, czy ten, o kim oni gadali, zdaje sobie sprawę, jak wielu ludzi gra na jego słabościach. I to jak skutecznie!". stukam.pl

wtorek, 26 czerwca 2012

Lepsza prawda

Nie jest łatwo zrozumieć, dlaczego ludzie kłamią. Przecież na zdrowy rozum powiedzenie prawdy jest zawsze najlepszym wyjściem.

Można jeszcze jakoś przełknąć tych, którzy kłamią, gdy czują się zagrożeni lub chcą wspomóc kogoś, kto według nich w niebezpieczeństwie na skutek ujawnienia prawdy mógłby się znaleźć. Myślą, że przez fałsz ochronią siebie albo kogoś innego.

Ale co zrobić z tymi, którzy kłamią zupełnie bez potrzeby? Którzy malują swój nieprawdziwy wizerunek wyłącznie po to, aby w oczach innych objawić się kimś lepszym, niż są w rzeczywistości?

"Ksiądz nic nie rozumie. To nie jest kłamstwo, tylko lepsza prawda na swój temat" - powiedział mi ktoś.

No proszę, ks. Tischner takiej prawdy nie wymieniał w swoim katalogu... stukam.pl

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Instrumentalizacja i godność

Ktoś zapytał, co zrobić w sytuacji, gdy człowiek odkrywa, że jest przy kogoś traktowany instrumentalnie.

- Najgorsze jest to, że tego się chyba nie da od razu dostrzec - żalił się smutno. - Człowiek się cieszy, że się komuś przydaje, że jest akceptowany, potrzebny. Stara się maksymalnie spełniać czyjeś oczekiwania. Aż przypadkiem zauważa, że naprawdę jest tylko narzędziem, zabawką w czyichś rękach. Boleśnie doświadcza, że jeśli tylko nie jest taki, jak sobie ktoś go wyobraził, a może wymarzył, natychmiast trafia na aut.

Po chwili, w której bez słowa przeżywał raz jeszcze swoje doświadczenie, zapytał, co w takiej sytuacji należy robić. Chciał wiedzieć, czy właściwe będzie stłumić w sobie bunt i pokornie wrócić do roli przedmiotu i służyć drugiemu, zgadzając się na pełną instrumentalizację?

- Człowiek bez godności jest niegodny nazywania człowiekiem - powiedział mędrzec, uchylając na moment powieki i znów zapadł w stan przypominający letarg.

- Co z tym ma wspólnego godność? - rzucił w przestrzeń ktoś ukrywający twarz w cieniu kaptura.

Ale mędrzec ani drgnął. stukam.pl

niedziela, 24 czerwca 2012

Pośpiech

Z zapisków obcego:

" (...) Jest w nich ogromna niecierpliwość. Szczególny pośpiech wykazują w ocenianiu innych przedstawicieli swego gatunku. Nie udało się dotychczas ustalić, jakie są rzeczywiste podstawy tej natychmiastowej kategoryzacji, jakiej dokonują już w początkowych chwilach przy pierwszym spotkaniu. Jedna ze zgłoszonych przez ekipę obserwacyjną  hipotez mówi, że posiadają ukryte mechanizmy do taksowania ludzi i nadawania im odpowiednich etykiet. Jak dotychczas, nie znalazła ona potwierdzenia.

Jako zdecydowanie błędna została od razy odrzucona teza, że tak ważną czynność, której skutki są trwałe i zataczają szerokie kręgi w ich wzajemnych relacjach, wykonują w oparciu o powierzchowne wrażenia, nie podejmują niemal nigdy prób weryfikacji raz zakodowanej w umyśle decyzji. Nie mieści się bowiem w kategoriach logicznych, aby istoty tak inteligentne, które osiągnęły - jak na możliwości ich planety - imponująco wysoki rozwój wiedzy i rozwiązań technicznych, w najważniejszej dziedzinie relacji wzajemnych pozostały na tak prymitywnym poziomie zachowań.

Wobec trudności w zgłębieniu tego problemu niezbędne jest wdrożenie nowego projektu badawczego, najlepiej w postaci analizy uczestniczącej. W tym celu koniecznie trzeba zeskanować niewidoczne elementy struktury omawianych istot, gdyż najprawdopodobniej zawierają one mechanizmy mogące nieść poważne niebezpieczeństwo dla wszelkich prób nawiązania z nimi merytorycznie korzystnego kontaktu.

O postępach w pracach analitycznych należy informować odpowiednie czynniki bez zwłoki". stukam.pl

sobota, 23 czerwca 2012

Plan B

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.

Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?

Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?

A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie o wiele pewniej was, małej wiary?

Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy". (Mt 6,24-34)

Uważamy się za wielkich realistów i jeszcze większych spryciarzy. Nie chcemy dać się życiu zaskoczyć. Dlatego staramy się, jak to mówią, zabezpieczać tyły. Zawsze mieć przygotowany plan „B”. Taki uzupełniający wariant rozwoju wydarzeń, na wypadek, gdyby Bóg zawiódł. Gdyby nie okazał się godny i wart naszego zaufania. Żeby wtedy nie pozostać z niczym, z pustymi rękami, stosujemy praktyczną zasadę „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

Dumni ze swej przemyślności i zapobiegliwości spoglądamy z lustro i co widzimy? Marnych kombinatorów i drobnych cwaniaczków, którzy pomylili życiową mądrość z brakiem wierności i gotowością do zdrady. Kogoś, kto wszystkich dokoła, łącznie z samym Bogiem, ocenia według siebie.

W swej pozornej roztropności zapomnieliśmy, że Bóg zawieść nie może. Że zawsze dotrzymuje obietnicy. Że Ojciec nasz niebieski wie dokładnie, czego potrzebujemy i w odpowiedniej chwili nas tym obdarza. Że przy całej swej trosce i zdolności planowania bez Niego nie możemy choćby jednej chwili dołożyć do wieku swego życia.

Bóg nam ufa. A my, zamiast Mu zawierzyć, wciąż na nowo usiłujemy rozgrywać pomiędzy Nim a tym światem. Bezskutecznie próbujemy służyć równocześnie Bogu i mamonie. Aż do całkowitego wyczerpania sił. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

piątek, 22 czerwca 2012

Z góry

Przekonani o swej nieomylności i bezbłędności idą przez życie prosto, stawiając ciężkie kroki, bez patrzenia pod nogi, czy kogoś nie rozdeptują albo czy nie niszczą czyjegoś domu albo ogrodu. Pozornie patrzą z góry, ale nie w dół, lecz gdzieś daleko przed siebie, utrzymując źrenice utkwione w cel, którym motywują - wyłącznie przed sobą, bo nie dopuszczają myśli, iż mogliby się przed kimkolwiek tłumaczyć - wszystko, co czynią.

Z wysokości swej misji nie są w stanie dostrzec tych wszystkich małych istot, którymi wypełniony jest świat na poziomie ich stóp. Nie dlatego, że mają kłopoty ze wzrokiem, ale dlatego, że nie pozwalają sobie na marnowanie czasu, energii, myśli na rzecz pozbawionej realnego znaczenia drobnicy. Uzbrojeni w przekonanie, że to oni dźwigają na swych barkach losy świata, koncentrują się na tym, co odpowiada ich poziomowi, co jakoś do nich dorasta, jest w możności im dorównać, stać się wrogiem lub partnerem.

Nie przeczuwają, że gdzieś w nieokreślonej przyszłości i w niedookreślonej przestrzeni, być może już istnieje ten okruch, o który się potkną lub na którym się poślizgną. Że ich upadek nie będzie sprawą wojny gigantów, ale niewielkiego, choć wcale nie przypadkowego, niedopracowania, czegoś, co zasługuje na miano niedokładności. Tej drobiny, której nie dostrzegą w porę nie dlatego, że nie będą w stanie. Dlatego, że nie zechcą. stukam.pl

czwartek, 21 czerwca 2012

Tożsamość

Najprawdopodobniej niewielu jest ludzi na ziemi, który wcześniej czy później nie staną przed pytaniem „Kim jestem?”. Na jednych czyha ono już we wczesnej fazie życia, inni muszą się z nim zmierzyć w wieku dojrzałym, a czasami dopiero w starości. Niezależnie jednak od życiowego momentu, w którym człowiek podejmuje wysiłek udzielania na to pytanie odpowiedzi, formułując ją, zawsze definiuje swoją tożsamość. Zdarza się, że do postawionego wyżej pytania trzeba w życiu wracać wielokrotnie, krok po kroku dopełniając odpowiedź.

Tożsamość, to w pierwszym słownikowym znaczeniu - identyczność. A w odniesieniu do pojedynczego człowieka tożsamość, to świadomość siebie. Z urzędowego czy prawnego punktu widzenia tożsamość, to fakty, cechy, dane personalne pozwalające zidentyfikować jakąś osobę. Tożsamość w odniesieniu do społeczności to świadomość wspólnych cech i poczucie jedności. Już z tej wyliczanki widać, jak wiele warstw niesie w sobie to pojęcie. Ale też, jak jest ważne w ludzkiej egzystencji.

Od dawna zastanawia mnie, dlaczego ostatnia książka Jana Pawła II nosi tytuł „Pamięć i tożsamość”. Jest coś fascynującego, ale też głęboko intrygującego, dlaczego na krótko przed odejściem do „domu Ojca”, Papież-Polak snuł refleksję na temat tożsamości w zestawieniu, w związku z pamięcią.

Tytuł papieskiej książki przyszedł mi na myśl w czasie uroczystości nadania tytułu doktora honoris causa znakomitemu kompozytorowi Wojciechowi Kilarowi. Artysta mówił między innymi o swoich związkach z Górnym Śląskiem, o tym, że przeżył tutaj trzy czwarte życia. Nazwał Śląsk swoją drugą ojczyzną i dodał, że gdyby tu się nie znalazł, byłby innym człowiekiem. A równocześnie chyba nikt ze zgromadzonych w auli Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego nie miał wątpliwości, że ten wybitny katowiczanin, który z taką miłością mówi o Śląsku, nigdy nie przestał być lwowiakiem. A kiedy w ramach gratulacji podeszła do mikrofonu pani, która lwowskim akcentem „bałaknęła”, byłem z pewnością jednym z wielu, którzy musieli ocierać łzy.

Skąd to wzruszenie? Przecież nigdy nawet nie byłem we Lwowie... Myślę, że to efekt oddziaływania bardzo mocnej, prawdziwej tożsamości.

Dzień po opisanych uroczystościach pytał mnie ktoś, dlaczego media w dużej części starały się – łagodnie mówiąc – nie eksponować faktu, że to Wydział Teologiczny, a nie jakiś inny, nadał panu Kilarowi tytuł. Powstrzymałem się od snucia domysłów, ale pomyślałem, że silna wiara, chrześcijaństwo, katolicyzm, są w tożsamości znanego na całym świecie kompozytora, tak samo ważnym, konstytutywnym elementem, jak jego lwowskie korzenie i dziesięciolecia przeżyte na Śląsku. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 20 czerwca 2012

Mity

Wrócił zniechęcony do pokoju, usiadł przy zniszczonym rzeźbionym biurku, chwycił leżące tam, niczym porzucone narzędzie zbrodni, pióro i na trochę pomiętej kartce zaczął pisać:

"Nie od dziś ludziska wiedzą, że liczą się opowieści. Niekoniecznie prawdziwe. Wręcz przeciwnie. Prawdziwe opowieści mają bardzo groźną skazę - można je weryfikować i poddawać wielokrotnemu sprawdzaniu każdego ze szczegółów.

Dlatego od dawna ludziska budują, tworzą, konstruują na swój temat mity. Dobrze skrojony mit jest niezniszczalny, niepodważalny, nieweryfikowalny, a w niejednym przypadku absolutnie nieśmiertelny. Odpowiednio wykreowany mit szybko zaczyna żyć własną egzystencją i umiejętnie czerpie z innych, zwłaszcza tych, które przyniosły swoim bohaterom największe pożytki i sukcesy.

W posługiwaniu się mitami jedno jest niesłychanie istotne. Bohater mitu musi sam w niego głęboko, bez żadnego dystansu i wątpliwości wierzyć. Na tym zawieszona jest wiarygodność mitu. Inaczej mit przestaje być sobą, konstruktem mającym dawać korzyść, lecz staje się kulą u nogi, bajdą, klechdą domową, łgarstwem wstyd przynoszącym".

Odłożył w nagłym zamyśleniu pióro, które potoczyło się po krzywym blacie i zatrzymało dopiero na brzegu biurka, wystając częściowo z niego i zawisło, niczym samobójca nad przepaścią.

- A gdy człowiek traci tę wiarę, to jakby istnieć przestawał - rzekł półgłosem. - Każdy może go popchnąć, kopnąć, potrącić. Staje się człek niczym kukła jakaś przeźroczysta. Niby jest, a jednak nie jest. Znikąd ratunku ni pomocy...

Po policzku płynęła mu łza, szczera, jak na własnym pogrzebie, pojedyncza, samotna, ale paląca do żywego. Podniósł dłoń, aby ją zetrzeć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i pozwolił jej opaść na biurko. Rozbiła się o blat, wybuchając jak pocisk na setki odprysków. stukam.pl

wtorek, 19 czerwca 2012

Dziedziniec pogan

To pewnie nieładnie z mojej strony, ale czytając informację zapowiadającą planowany na jutro (20 czerwca) w Krakowie "Dziedziniec pogan", roześmiałem się na głos. " W spotkaniu wezmą udział m.in. Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Hall, Jarosław Gowin, Ryszard Bugaj, Mieczysław Gil, Paweł Kowal, Wojciech Olejniczak i Ryszard Terlecki" - donoszą media. A mnie oczywiście natychmiast złośliwość podpowiada pytanie: "Który z nich jest poganinem?".

Śmiech jednak zaraz mi ugrzązł w gardle, bo okazało się natychmiast, że złapałem się we własne wnyki. Zdałem sobie sprawę, że wcale nie jest mi łatwo wymierzyć w pierś kogoś ze współczesnych wskazujący palec i powiedzieć: "Poganin".

Skok po ratunek do Wikipedii nie przydał się na wiele. "Osoba wyznająca religię inną niż jedna z monoteistycznych (jak chrześcijaństwo, islam, judaizm)", to pierwsze według niej znaczenie słowa, a drugie o pogardliwym zabarwieniu, "używane głównie przez katolików: niewierzący lub nieochrzczony".

"Prowadząc biblijne katechezy radiowe poświęcone Biblii w świecie greckim przekonałam się ze zdziwieniem, że dla moich słuchaczy słowo "poganin" ma znaczenie zdecydowanie pejoratywne. Dla większości Polaków jest to, jak się okazało, termin obraźliwy. Grzeczniej jest powiedzieć "niewierzący" lub nawet "ateista", natomiast "poganin" to tyle co "bezbożnik", a właściwie może coś jeszcze gorszego" - napisała kiedyś Anna Świderkówna. I dodała, że przenoszenie tego znaczenia na pogan starożytnych jest po prostu nonsensem historycznym.

Kto więc dziś jest poganinem? Tu. W Polsce. W 2012 roku.

Może jutro w Krakowie, w ramach "Dziedzińca pogan", ktoś odpowie na moje pytanie? stukam.pl

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Coś tu nie gra

Coś dziwnego znów zaczyna się dziać z moim serwisem stukam.pl. Firma hostingowa twierdzi, że prosta strona oparta na Wordpressie "wielokrotnie przekracza dozwolone progi obciążenia, narażając klaster hostingowy na niestabilność". Jako pierwsze z możliwych rozwiązań "zaistniałej sytuacji" proponuje: "dostosowanie hostingu do potrzebnych zasobów (zmiana na wyższy pakiet, przejście na rozwiązanie VPS lub serwer dedykowany w zależności od mocy obliczeniowej jaka jest Państwu potrzebna)".

W tej chwili mój serwis z nieznanych mi przyczyn ogranicza się do strony głównej. Nie da się wejść na żadną z podstron. Z logowaniem do admina też są kłopoty.

Nie podoba mi się to... Zdaje się, że wyrzuciłem pieniądze w błoto, wykupując hosting w tej firmie... stukam.pl

niedziela, 17 czerwca 2012

Wypowiedź

Poszczególne głosy toczącej się w sali dyskusji docierały do niego przytłumione, jakby przez gruby koc albo specjalnie wyciszające nauszniki. Nie musiał zresztą uważnie słuchać, bo wystarczyło, że spojrzał, kto akurat jest przy mikrofonie i bezbłędnie był w stanie streścić, jakie stanowisko każdy z dyskutantów zajmował. Znał tych ludzi na wylot, o wiele bardziej niż chciał i niż niektórzy przypuszczali po tak krótkim okresie znajomości. Nie byli w stanie niczym go zaskoczyć. Nie tylko czytał w nich jak w otartych książkach, ale był w stanie wyrysować na kartce drogi, jakimi dochodzili do swych poglądów w każdej sprawie.

Właściwie nie miał obowiązku zabierać głosu. Mógł tu siedzieć w milczeniu, mógł również wyjść w każdej chwili bez opowiadania się komukolwiek, dlaczego to robi. Każde jego zachowanie zostałoby przyjęte z zrozumieniem i zaakceptowane jako - w jego przypadku - coś absolutnie naturalnego.

Od pewnej chwili jednak odczuwał impuls, imperatyw, aby jednak się wypowiedzieć. Gdyby nagle wstał i się odezwał, również nie wywołałby zdziwienia. Wszyscy by umilkli i wbili w niego wyczekujące i w większości pełne szacunku spojrzenia. Nikt by mu nie przerywał, a i głosów polemicznych też nie należało się w tym konkretnym gronie spodziewać.

Męczył się coraz bardziej. Tkwił na krześle z narastającym pragnieniem zabrania głosu i z zupełnym brakiem jasności, co powinna zawierać jego wypowiedź. Nie zamierzał powtarzać żadnej z tez, które już wcześniej padły na sali. Nie chciał również z żadną z nich dyskutować. Nie na tym forum. Dyskusja wymaga jakiegoś stopnia równości, czegoś choćby przypominającego partnerstwo. Tu nie było na to szans.

Krążyła mu po głowie jedna myśl, która wcześniej nie pojawiła się w czyimkolwiek stanowisku. Myśl, z którą się zgadzał, identyfikował. Którą uważał za własną i nie miał co do niej prawie żadnych wątpliwości. Miała ona jednak poważną wadę. Sformułowana w taki sposób, aby okazała się zrozumiała dla ludzi zgromadzonych od wielu godzin w tej konkretnej sali, wyglądała na zwykłe lizusostwo. Mógł oczywiście ująć ją w sposób w pełni oddający jej głęboki sens i przełomowe znaczenie, ale wtedy nikt z tych, do których by ją wypowiedział, nie zdołałby choćby w minimalnym stopniu zbliżyć się do jej zrozumienia. Przypominałaby rakietę najnowszej generacji, która przelatuje ze świstem i ogromną prędkością pod sufitem pomieszczenia, pozostawiając za sobą jedynie szum i zamęt. Nikt by jej nie dostrzegł. Zauważono by jedynie jej ślad, bez możliwości identyfikacji, co go zostawiło.

Nie potrafił jednak uwolnić się od nękającego go coraz intensywniej przekonania, że nie może stąd wyjść, dopóki się nie wypowie. Poczuł się osaczony, jak złapany w pułapkę. Szamotał się sam ze sobą, szukając w narastającej panice jakiegoś wyjścia.

Wtem - przebłysk. Ratunek. Pomysł.

Wstał bez zapowiedzi i w ucichłej blyskawicznie,  jakby nożem kroił sali, nie czekając, aż podadzą mu mikrofon, powiedział niezbyt głośno, ale tak, aby wszyscy usłyszeli:

- Proponuję otworzyć okno. stukam.pl

sobota, 16 czerwca 2012

Serce

Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.

Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: "Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie". Lecz On im odpowiedział: :Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?" Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany.

A Matka Jego chowała wiernie te wspomnienia w swym sercu. (Łk 2,41-51)


To zastanawiające, ale też trochę zasmucające, jak daleko odeszliśmy współcześnie od biblijnego rozumienia słowa „serce”. Jak zwraca uwagę „Słownik teologii biblijnej”, gdy my kojarzymy serce przede wszystkim, a często jedynie, ze sferą przemijających emocji, życia uczuciowego, dla autorów ksiąg Pisma Świętego serce oznacza wnętrze człowieka pojęte znacznie szerzej.

Oprócz uczuć serce zawiera również wspomnienia, myśli, zamiary, decyzje. To w sercu odbywa się w dialog człowieka z samym sobą, w którym człowiek bierze odpowiedzialność na siebie. To serce jest siedliskiem świadomej, rozumnej i wolnej osobowości człowieka. Ale też jest siedliskiem niepisanego Prawa i tajemniczej działalności Boga w człowieku.

Przede wszystkim, zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie, serce jest miejscem, w którym człowiek spotyka się z Bogiem.

Te słownikowe wyjaśnienia są dzisiaj niezbędne. Dzisiaj właśnie, w dniu, w którym wspominamy w liturgii Niepokalane Serce Najświętszej Maryi Panny. Bo dopiero, gdy wiemy, jak rozumiał słowo „serce” autor Ewangelii według św. Łukasza, jesteśmy w stanie odkryć ogrom treści zawartej w jednym prostym zdaniu, podsumowującym opowieść o tym, co się wydarzyło w związku z pierwszą pielgrzymką Jezusa do jerozolimskiej świątyni. To zdanie brzmi: „A Matka Jego chowała wiernie te wspomnienia w swym sercu”.

Komentarz dla Radia eM

piątek, 15 czerwca 2012

Grywalizacja

W najnowszej "Polityce" wywiad pod dziwacznym tytułem "Zarządzanie frajdą". "To wstrzykiwanie elementów frajdy w czynności, które zwykle nam jej nie sprawiają. Przykłady? Praca, nauka, oszczędzanie pieniędzy na emeryturę czy oszczędna jazda samochodem – do tego wszystkiego trzeba nas przekonywać, a nawet jeśli to robimy, nie czujemy, że sprawia nam to przyjemność. Grywalizacja ma to zmienić" - wyjaśnia Paweł Tkaczyk, specjalista od marketingu, który napisał o grywalizacji książkę.

Mówiąc wprost i bez naukowych ozdobników, chodzi o to, aby całe życie zamienić w jedną wielką zabawę, przyjemność, grę, rozrywkę. To nic nowego. Próby przekształcenia ludzkiej egzystencji na tym łez padole w coś miłego, a przynajmniej sympatycznie podniecającego, trwają od tysiącleci. Zmieniło się może jedynie to, że w pewnych rejonach świata ludzi, w których zasięgu jest przeżycie swych dni na ziemi niemal wyłącznie w atmosferze dobrej zabawy (słynne hasło "chcę się dobrze bawić", którym liczni młodzi odpowiadają na pytanie, czego oczekują od życia), jest dzisiaj procentowo więcej niż w poprzednich stuleciach.

Traktowanie wszystkiego w kategoriach gry, zabawy, wyklucza realną odpowiedzialność. Sprawia, że decyzje tracą swoją nieodwracalność, nie rodzą konsekwencji. Cechą gry jest możliwość nie tylko przerwania jej w dowolnym momencie, ale również rozpoczęcia jej na nowo, w dodatku niejednokrotnie według innych niż poprzednio reguł.

Pozornie daje to pewien dystans do życia, zamienia motywację negatywną na pozytywną. W rzeczywistości zamienia ludzi w marionetki w rękach innych, w pionki, nieświadome swojej rzeczywistej roli na planszy.

"Jest sporo dziedzin, w których wprowadzanie grywalizacji byłoby nieetyczne" - przyznaje Tkaczyk i podaje przykład manipulowania ludzkimi decyzjami w sferze bardzo poważnej, jaką jest oddawanie organów do przeszczepów. Między innymi w Polsce w odpowiednim  formularzu nie wyraża się zgody na pobranie narządów (jak postuluje m. in. Kościół katolicki, który uważa, że powinna to być pozytywna decyzja woli, a więc rzeczywisty dar), lecz trzeba odmówić. Nic dziwnego, że w statystykach nasz kraj wykazywany jest jako ten, w którym 90 procent ludzi zgadza się oddać organy do transplantacji. Lekarze jednak wiedzą, jak rzecz wygląda naprawdę.

"Pytanie, czy przy podejmowaniu takiej decyzji powinniśmy angażować frajdę?" - zastanawia się spec od marketingu i grywalizacji. I odpowiada: "Moim zdaniem nie – i dlatego uważam, że grywalizowanie takiego procesu byłoby mało etyczne. To coś, nad czym należy się zastanowić na poważnie".

Moim zdaniem idea grywalizacji to bardzo niebezpieczna pokusa. Nie powinna być stosowana w żadnej dziedzinie ludzkiego życia, ponieważ traktuje człowieka przedmiotowo. Odbiera mu wolność i godność. W rzeczywistości jest niczym więcej jak zwykłą manipulacją. Tylko mądrzej nazwaną. stukam.pl

czwartek, 14 czerwca 2012

Remisy

Można powiedzieć, że proroczo zabrzmiały słowa „Przesłania Biskupów Polskich na Euro 2012”. Widać to w kontekście dotychczasowych osiągnięć naszych piłkarzy.

Biskupi napisali między innymi: „Udział w „dobrych zawodach” to jednak nie tylko zwycięstwo. Owszem, zwycięstwo przynosi radość, ale równie ważne jest samo uczestnictwo w grze zespołu”. Nasza reprezentacja w dwóch pierwszych meczach zremisowała. A jednak, zwłaszcza po meczu z Rosją, widać było na twarzach kibiców spore zadowolenie. Zresztą nie tylko wielu kibiców okazywało zadowolenie. Także trener i zawodnicy. Bo co prawda nie wygraliśmy, ale też nie przegraliśmy.

Choć pojawiły się też głosy takie, jak pewnego pisarza z naszego regionu, który słynie z zamiłowania do futbolu: „Tylko, że to ani zwycięstwo, ani nawet zwycięski remis, jedynie remis, który przedłuża nam nadzieje o cztery dni. Jak nisko trzeba upaść, żeby cieszyć się z remisu z Rosją we własnym kraju?” – powiedział na gorąco. Jednak takie opinie stanowiły zdecydowaną mniejszość wśród pomeczowych komentarzy. Zdecydowanie przeważała pewna mniej lub bardziej okazywana satysfakcja, optymizm, poczucie własnej wartości. No bo przecież „Wróciła nam nadzieja”. Przecież „Gramy dalej!”.

„Dumą winna napawać gra w drużynie narodowej. Reprezentowanie danego kraju, regionu czy społeczności to wielki zaszczyt. Występowanie w barwach narodowych jest również okazją do tworzenia i podtrzymywania wzajemnych więzi. Z nich rodzi się jedność, siła, zgoda i poświęcenie. One dają sposobność do budowania braterstwa, solidarności, zaufania, wyrozumiałości i przyjaźni” – napisali polscy biskupi, dodając, że te wartości powinny stać się udziałem nie tylko zawodników, ale i kibiców, naszych i tych, przybywających do Polski i na Ukrainę z wielu europejskich krajów.

W którymś z wywiadów po drugim meczu nasz trener wyznał: „Marzyłem, aby nie przegrać”. Marzenie w tym konkretnym meczu się spełniło i nabrało zupełnie innego wymiaru niż w pierwszym, tym z Grecją.

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Nasi piłkarze w dwóch pierwszych meczach Euro 2012 osiągnęli dwukrotnie ten sam wynik. A jednak odbiór tych remisów jest zupełnie różny. Za pierwszym razem remis był jakby bardziej przegraną niż remisem. Za drugim razem – zdecydowanie bardziej wygraną niż remisem.

Z czego to wynika? Ano z kontekstu. Nie tylko z tego, z kim się gra. Remis z silnym przeciwnikiem ma zupełnie inna wymowę niż ze słabszym. Ważne jest jednak również to, w jakim stylu ów remis zostaje osiągnięty.

Prawda jest jednak taka, że nie da się w nieskończoność remisować. Zarówno w sporcie, jak w poza nim, przychodzą takie zmagania, których nie wystarczy nie przegrać. Trzeba wygrać. I to jednoznacznie, bez żadnych wątpliwości. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 13 czerwca 2012

Masz

W pewnej parafii we wspomnienie św. Antoniego Padewskiego zdarzyło się coś zaskakująco wymownego, bardziej niż dziwnego (być może dla niejednego współczesnego) - niesamowitego, a równocześnie szokująco prostego i nie wymagającego długich objaśnień.

W czasie Mszy św. proboszcz wygłosił kazanie, w którym wytłumaczył, o co chodzi w idei "Chleba świętego Antoniego". Na koniec pobłogosławił kilkaset małych bochenków chleba, ułożonych na dwóch stołach przed ołtarzem i powiedział, że można je sobie wziąć po Mszy, aby przypominały, że wokół wielu jest ludzi potrzebujących, z którymi trzeba się dzielić chlebem i nie tylko. Widząc pełną ludzi świątynię dodał jakby mimochodem, że gdyby nie starczyło dla wszystkich, gdyby zabrakło, tym bardziej winno to przypominać, że każdego dnia na świecie wielu ludziom brakuje chleba.

Przesłanie całej tej "operacji chleb", jak się pod koniec Mszy okazało, zaproponowanej i zasponsorowanej przez jednego z parafian (który pozostał anonimowy), było tak jasne i jednoznaczne, a równocześnie drastyczne w swym przesłaniu, że aż wstrząsające.

Myślę, że dotarło głębiej i skuteczniej niż tysiące pobożnie umotywowanych apeli o składanie ofiar do skarbony z napisem "Chleb św. Antoniego". Każdy, kto po Mszy podszedł do stolika, aby wziąć bochenek, automatycznie brał do siebie przekaz: "Masz, ale po to, abyś dawał". A ci, dla których być może chlebków zabrakło, też otrzymali jaskrawy i zdecydowany komunikat: "Widzisz, są ludzie, dla których chleba brakuje".

Przypuszczam, że św. Antoni Padewski sam by tego lepiej nie przekazał, choć był wybitnie wybitnym kaznodzieją. stukam.pl

wtorek, 12 czerwca 2012

Kościół i reklama

Niedawno pewien niezależny dziennikarz pracujący m. in. dla "Warsaw Business Journal", zadał mi kilka mniej lub bardziej szczegółowych pytań dotyczących sięgania przez Kościół po "narzędzia reklamy i marketingu właściwe dla tradycyjnego biznesu". Skłoniło mnie to do zebrania kilku uwag na ten temat, które niniejszym załączam:

Na bardzo ogólne pytanie „Czy Kościół katolicki w Polsce potrzebuje dziś reklamy?” najsensowniejsza, moim zdaniem, odpowiedź brzmi: czasami. Przy czym warto od razu odnotować wieloznaczność tak postawionego pytania. Można je zrozumieć jako pytanie o to, czy potrzebne jest reklamowanie Kościoła, jako takiego (tu od razu pojawia się problem, czy reklamowana miałaby być wspólnota wierzących czy też instytucja) lub jako pytanie o to, czy istnieje potrzeba, aby Kościół w pełnieniu swojej misji sięgał po narzędzie, jakim jest reklama.

Jest też kwestia uściślenia, co rozumie się pod pojęciem reklamy. Potocznie dzisiaj utożsamia się reklamę, marketing oraz public relation, tymczasem Kościół zdecydowanie rozróżnia te trzy typu działań, o czym można się przekonać zaglądając do wydanego w roku 1997 dokumentu Papieskiej Rady Do Spraw Środków Społecznego Przekazu zatytułowanego „Etyka w reklamie”. Czytamy w nim: „W ogólnym ujęciu reklama to po prostu publiczne ogłoszenie, które ma dostarczać i wzbudzać zainteresowanie, oraz określoną reakcję. Znaczy to, że reklama ma dwa zasadnicze cele: informować i przekonywać; a chociaż są to cele odrębne, bardzo często występują jednocześnie. Reklama nie jest tym samym co „marketing” (cały zespół działań komercyjnych związanych z procesem przepływu dóbr od producenta do konsumenta) ani też tym samym co „relacje publiczne” (programowe działania mające ukształtować w opinii publicznej pozytywny obraz — image — określonych osób, grup, instytucji)”. Cytowany dokument odnotowuje jednak fakt, że w wielu przypadkach reklama jest techniką lub narzędziem używanym w jednej lub w obydwu tych dziedzinach.

Według mnie nie ma dzisiaj w Polsce potrzeby, aby był reklamowany Kościół katolicki. Jednak w wypełnianiu swego zadania z pewnością w niektórych sytuacjach powinien po narzędzie, jakim jest reklama, sięgać. A jeśli już sięgać, to w wydaniu zdecydowanie profesjonalnym. W ostatnich latach mogliśmy się przekonać, że próby amatorskiego czy półprofesjonalnego sięgania po reklamę w działaniach Kościoła przynosiły efekt odwrotny do zamierzonego. Nie tylko nie informowały ani nie przekonywały, lecz dawały skutek uboczny w postaci budowania wizerunku Kościoła jako wspólnoty czy instytucji niepoważnej i nieporadnej.

W jakich sytuacjach Kościół może i powinien sięgać po reklamę? Zgadzam się w tej kwestii z ks. Andrzejem Dragułą, zajmującym się od strony naukowej komunikacją religijną, który stwierdził, można zareklamować pewne konkretne działania Kościoła, parafię, jej pomysły, na przykład akcję czy festyn, pielgrzymkę, ale nie Boga. W tym sensie formą reklamy są przecież odczytywane co niedzielę pod koniec Mszy św. ogłoszenia parafialne. Formą reklamy zachęcającej do uczestnictwa we Mszy św. są z pewnością widniejące przy bardzo wielu świątyniach katolickich w Polsce tablice z informacją, o jakich porach Msze są odprawiane.

Sięganie przez instytucje Kościelne czy przez konkretnych ludzi w Kościele podejmujących konkretne zadanie po narzędzie, jakim jest reklama, niesie niebezpieczeństwa i pułapki. Podstawowe niebezpieczeństwo, to potraktowanie samej wiary, zbawienia, Ewangelii, sakramentów, jako towaru. To jest niedopuszczalne. Kościół niczego nie sprzedaje. Niczego też nie wciska nikomu na siłę, odwołując się do jakichś technik manipulacji. Istniejąca w strukturze Stolicy Apostolskiej Kongregacja Ewangelizacji Narodów do roku 1988 nosiła nazwę Kongregacja Rozkrzewiania Wiary (Congregatio de Propaganda Fide). Nie należy jednak mylić rozkrzewiania ze marketingiem.

Od pewnego czasu także w Polsce można zauważyć próby sięgania po reklamę wykraczającą poza ogłoszenie w katolickim periodyku, w prowadzeniu tak zwanej akcji powołaniowej. Nie wiem, czy tego typu działania, prowadzone w ubiegłych latach przez niektóre zakony, przyniosły jakiś widoczny rezultat. Nic o tym nie słyszałem. Odnotowałem natomiast, oparte na dość mieszanych uczuciach, reakcje ludzi o różnym stopniu zaangażowanie w życie Kościoła przynajmniej na niektóre z tych reklam.

Kilka dni temu zauważyłem na Facebooku plakat reklamowy jednego ze zgromadzeń sięgający po motyw wzięty z filmów braci Wachowskich. Nie ignorując faktu, że zdjęcie tego plakatu zostało umieszczone na stronie wyśmiewającej rozmaite rzeczy w naszym kraju, warto odnotować, że niemal od razu pojawiły się w komentarzach poważne pytania dotyczące kwestii praw autorskich. To kolejny argument za tym, aby ludzie Kościoła czy kościelne instytucje sięgające po reklamę, czyniły to bardzo profesjonalnie, pod każdym względem.

Znam podobne próby dotyczące na przykład reklamowania przed kilku laty rekolekcji hasłem wziętym wprost z reklamy sieci dużych marketów. Na szczęście miejscowy biskup w tym przypadku szybko zareagował i po prostu zakazał posługiwania się tą konkretną reklamą.

Myślę, że nie ma podstaw, aby w Polsce mówić o istnieniu jakiegoś „rynku religijnego” (w żadnej sferze, także dotyczącej powołań), na którym sięga się po reklamę jako narzędzie do prześcignięcia „konkurencji”. Choć zabrzmi to być może bardzo po „księżowsku”, a może nawet banalnie, uważam, iż najlepszą reklamą, jaką powinien posługiwać się Kościół katolicki w Polsce, jest codzienne świadectwo życia wiarą ludzi, którzy go tworzą. Niedawno słyszałem, jak jeden z niemieckich arcybiskupów pytany o rady dla Kościoła katolickiego w naszym kraju, wskazał właśnie takie świadectwo, jako najskuteczniejszą metodę zapobiegającą nie tylko spadkom liczby młodych odpowiadających na głos powołania czy uczestników niedzielnej Mszy św., ale także najlepszy sposób przyciągania do Kościoła tych, którzy z jakichś powodów znaleźli się bardzo blisko jego obrzeży, a może nawet poza nimi. stukam.pl

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Deficyt

Zdaje się, że nabyłem nowy nałóg, do którego póki co się publicznie nie przyznam, ale są już tacy, którzy mnie na nim przyłapali. Mniejsza z tym. Zajmijmy się póki co czym innym.

"Cień wiatru" (Carlos Ruiz Zafón) i "Diuna" (Frank Herbert), to książki z kategorii tych, w których nie tylko osią zdarzeń, ich motorem, ale również źródłem ludzkich motywacji (mniej lub bardziej uświadomionych) jest deficyt.

W pierwszym przypadku chodzi o deficyt książek konkretnego autora. Być może ten rodzaj deficytu nie do wszystkich przemawia, ale dla tych, którzy go pojmują, jest zjawiskiem bardzo dotkliwym i bolesnym.

W drugim przypadku chodzi o deficyt wody. Ten deficyt zapewne przemawia do wyobraźni i emocji znacznie większej grupy ludzi, choć chyba również nie do wszystkich. Najprawdopodobniej lepiej identyfikują się z bohaterami dzieła ci, którzy w jakikolwiek sposób deficytu wody doświadczyli, niż ci, którzy nigdy dotąd nie musieli się zmagać z jej brakiem.

W obydwu przypadkach wyżej wzmiankowanych deficyt jest czymś spowodowany. Jest stanem wtórnym, nie pierwotnym.

W obydwu powieściach deficyt sprawia, że to, czego brakuje, staje się czymś cennym, pożądanym. Czymś, wobec czego zmienia swą wartość nawet ludzkie życie. Wydawałoby się, że nic w tym nadzwyczajnego, że to naturalny mechanizm w ludzkich zachowaniach. Tak, jak nadmiar powoduje utratę wartości, znaczenia, ale też zainteresowania.

Czy jednak zawsze działa? Czy w dzisiejszym świecie szerząca się obojętność na Boga, lekceważenie Go, minimalizacja wysiłków, aby Go spotkać, do Niego dotrzeć, świadczy o tym, że mamy Boga w nadmiarze? Że nie ma we współczesnym świecie deficytu Boga? Czy też po prostu akurat w tej kwestii naturalny mechanizm, odzwierciedlony nie tylko w dwóch wymienionych wyżej dziełach literackich, ale także w wielu innych, nie znajduje zastosowania? A jeśli tak, to dlaczego? stukam.pl

niedziela, 10 czerwca 2012

Kołowrót

Policzył starannie słowa, sprawdzając, czy nie jest ich za dużo, aby wyrazić to, co zamierzał oznajmić. Wiedział, że nie wolno ich marnować, bo są cenne. Wiedział też, że zbyt wiele ich już zmarnowano.

- To się zawsze zaczyna tak samo - oznajmił sucho. - Od kogoś, komu zły duch podsuwa myśl, że stał się właścicielem prawdy. Potem już sprawy biegną identycznym torem, aż do wielkiej katastrofy, po której trzeba wszystko zaczynać od nowa, co nie znaczy, że od początku, choć wielu błędnie właśnie tak uważa.

Odpowiedziała mu niepoliczalna niemal cisza. Nie pojedyncza, ale zwielokrotniona zarówno każdą parą uszu, które go słyszały, jak i tymi, do których jego głos nie docierał bezpośrednio w tym momencie, ale miał do nich dotrzeć w jakimś momencie, o którym nie on decydował.

- Toczy się ten dziejowy kołowrót za każdym razem identycznie, dowodząc jasno, że gatunek ludzki nie jest zdolny uczyć się na błędach nie tylko poprzednich pokoleń, ale również własnych pokolenia dysponującego aktualnie swoim przydziałem czasu. Właśnie ta niezdolność, zupełnie zaskakująca, jak na poziom rozwoju istot ludzkich, sprawia, że ci, którzy wpadają w złudzenie zawładnięcia prawdą, w błyskawicznym tempie znajdują popleczników i wyznawców. Ci zaś, wbijając ich w jeszcze większą pychę, spychają na manowce budowania własnych planów dla świata. To bezrozumne, ale prawdziwe.

Znów przerwał, choć nie spodziewał się żadnego odzewu. Chciał jednak, aby jego słowa wybrzmiały najlepiej, jak były w stanie, uwzględniając ograniczoność tych, do których je kierował.

- Wystarczyłaby zwykła statystyka, aby odkryć i pojąć, że każdy, kto na ziemi usiłuje snuć i wcielać w życie własne plany, oparte zawsze na błędzie i złudzeniu, ponosi nieuniknioną klęskę. Tak było, tak jest i tak będzie, bo tak być musi. Ludzie jednak, chociaż wydają się tak bystrzy, tak spostrzegawczy, tak rezolutni i utalentowani pod wieloma względami, tej prawdy z niepojętym uporem zauważyć i przyswoić nie chcą, a raczej nie potrafią. Jednak nie dlatego, że taka jest ich pierwotna konstrukcja i natura. Nie. Gatunek człowieczy dokonał już u swych początków poważnego samouszkodzenia, które z mniejszym lub większym rozmysłem wraz z upływem jego czasu, nie tylko utrwala, ale pogłębia i poszerza.

Jego słowa nie brzmiały jak oskarżenie. Wypowiadane bez emocji były jedynie stwierdzeniem faktu.

- Trwanie w tym błędnym kole jest autonomiczną decyzją ludzi. Nikt im jej nie narzucił. Wręcz przeciwnie, to oni odrzucają nieustannie wszelkie próby wydobycia ich z matni, w której się znaleźli. Ich głośne "Nie!" toczy się przez tysiąclecia jako jedyny stały komunikat wysyłany z tej planety. Z perspektywy świata jest to krzyk absurdalny, alogiczny i samobójczy. Jednak nie istnieje sposób, aby go przerwać lub choćby tylko stłumić lub zagłuszyć. Tak jest, ponieważ w imię wolności każdy ma prawo również do wyboru zniewolenia. Taka jest logika dziejów. Taka jest logika świata. Niepodważalna i nienaruszalna.

Skończył. Raz jeszcze sprawdził, czy wystarczyło słów, aby komunikat, który należało przekazać, był pełny i czy wszystkie, które miał do dyspozycji, zostały wykorzystane w sposób optymalny. Pamiętał, że musi się z każdego z nich dokładnie rozliczyć. stukam.pl

sobota, 9 czerwca 2012

Dopłacanie

Jezus nauczając rzesze mówił: "Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok".

Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.

Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: "Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie". (Mk 12,38-44)

Zderzenie uczonych w Piśmie z ubogą wdową nie wypada dla nich najlepiej. W uszach niektórych może zabrzmieć jak jakaś antyestablishmentowa propaganda. Jak przeciwstawienie bogatych i ubogich. Inteligencji i prostego ludu.

Jednak, gdy spojrzymy na obie wypowiedzi Jezusa nie na płaszczyźnie socjalnej lub politycznej, ale na płaszczyźnie religijnej, wtedy okaże się, że są tu pokazane dwie postawy duchowe. Postawy skrajnie różne.

Pytanie, które ukryte jest w tle, brzmi: „Co człowiek ma za korzyść z tego, że wyznaje określoną religię?” Jakie ma pożytki ze swej wiary?

Nigdy nie brak ludzi, którzy traktują religię instrumentalnie. Jako źródło zysków. Wymiernych. Policzalnych. Zysków polegających między innymi na uzyskaniu w społeczności wyjątkowej pozycji. Nie gardzą również czysto materialnymi korzyściami.

Ale też nigdy nie brak takich ludzi, jak uboga wdowa. Tych, którzy nie tylko nie odnoszą żadnych doczesnych korzyści ze swej wiary, ale, patrząc po ludzku, „dopłacają” do niej. Przychodzi na myśl powtarzane przez niektórych powiedzenie: „Tam skarb Twój, gdzie serce Twoje”. Warto pamiętać, że oryginalne słowa Jezusa brzmiały inaczej: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje”. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

piątek, 8 czerwca 2012

Nastroje

Niewiele trzeba, aby się łza w oku zakręciła. Albo pojawił się nagły entuzjazm. Albo żal opanował serce. Lub ręce wyskoczyły w górę w wybuchu radości.

Nastroje. Ulegamy im. Podzielamy. Bierzemy w nich udział.

Reagujemy, niekoniecznie panując nad tym procesem, na barwy, dźwięki, gesty, znaki, symbole, wyrazy twarzy, ton głosu. Najczęściej wtedy, gdy odbieramy je od wielu ludzi naraz. Ale czasami wystarczy niewielka grupka, a nawet tylko jeden człowiek. Wpisujemy się w czyjeś nastroje na dłużej lub krócej. Jednoczymy się.

Niektórzy myślą, że można na tej jedności budować coś trwałego. Potem są rozczarowani. Bo wbrew pozorom, nie o uleganie płytkim nastrojom chodziło św. Pawłowi, gdy pisał do Rzymian: "Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą.  Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach!". stukam.pl

czwartek, 7 czerwca 2012

Ważne i...

Jeden z tygodników twierdzi, że zdanie „Ze wszystkich nieważnych rzeczy futbol jest zdecydowanie najważniejszą” wypowiedział Jan Paweł II. Nie znałem wcześniej tego cytatu. Wpisanie powyższych słów w wyszukiwarkę pozwala przypuszczać, że niekoniecznie autorem zacytowanej sentencji jest Papież Polak. Wiele wskazuje na to, że wypowiedział ją George Best, piłkarz północnoirlandzki, wieloletni zawodnik Manchesteru United, który jest bohaterem piosenki zespołu Myslowitz, zatytułowanej „Książę życia umiera”.

Bardziej doświadczeni kibice zapewne pamiętają, że Best, uważany za jednego z piłkarzy o największym naturalnym talencie sportowym i porównywany często z Pelé, miał poważne problemy z alkoholem.

Zespół Myslowitz w swej piosence o nim śpiewał:
„Odurzony Piotruś Pan
Zwykle w centrum świata stał
Wieczny chłopiec taki był
Przegrał wszystko nie poczuł nic
Gdy pełną szklankę wychylił znów
Rosły mu skrzydła i wtedy się czuł
Powiedz Georgie Best, co poszło źle
I jak mogłeś wszystko tak spieprzyć, powiedz”.

Autorzy piosenki napisali również o wybitnym piłkarzu:
„Książe życia umiera sam
Spadając z krzesła mówił mi tak:
"Nie umierajcie tak jak ja"”.

Muszę przyznać, że w moim odczuciu cytat dotyczący znaczenia futbolu nabiera zupełnie innego wymiaru, gdy jego autorem okazuje się nie Ojciec święty, a ten konkretny piłkarz, z wszystkimi jego doświadczeniami. Nagle przestaje być sympatycznym bon motem następcy św. Piotra, który znany był z zamiłowania do sportu. Staje się wielkim wyznaniem człowieka, który do zawartych w krótkim zdaniu istotnych stwierdzeń być może dochodził obijając się mocno na własne życzenie i z własnej winy o kanty życia.

„Popatrz, jakie to głębokie. Dojście do odkrycia, że życie składa się z rzeczy ważnych i nieważnych, niejednemu człowiekowi zajmuje bardzo dużo czasu. Wielu w ogóle nie udaje się go dokonać. Tym bardziej nie uświadamiają sobie, że nawet wśród rzeczy nieważnych istnieje pewna hierarchia. Jedne są istotniejsze od drugich” – powiedział jeden ze znajomych, myśląc, że komentuje słowa Ojca świętego.

Pokiwałem głową. Dopiero później odkryłem, że najprawdopodobniej rzeczywisty autor sentencji okupił jej sformułowanie wielkim osobistym dramatem.

„Słuchaj, nie zastanawia cię to, że rozpoczęcie Euro w naszym kraju bezpośrednio poprzedza uroczystość Bożego Ciała?” – kontynuował refleksję znajomy.

Pewnie, że zastanawia. I to jak! stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 6 czerwca 2012

Piłka i zasady

Wziął dość duży zamach i rzucił piłkę. Dziewczynka bezbłędnie złapała lecącą ze znaczną siłą kulę, przypatrzyła się jej uważnie, po czym starannie, z pewną delikatnością nawet, położyła ją na trawie i usiadła na niej. Wygładziła granatową sukienkę, naciągając ją na kolana, podparła brodę dłonią i przyjęła pozycję "Myśliciela" Rodina. Sprawiała wrażenie kogoś, kto wytężając uwagę obserwuje coś, co rozgrywa się u jego stóp, w niezbyt wysokiej trawie. Od czasu do czasu tylko przytupywała leciutko lewą nogą, obutą w gustowny sandałek.

Mężczyzna przyglądał jej się kompletnie zaskoczony przez długą chwilę. Nie wiedział, jak zareagować. Rozważał różne możliwości, ostatecznie jednak postanowił nie ruszać się z miejsca.

- Odrzuć - zawołał niezbyt głośno. Byłą to bardziej prośba niż polecenie.  Jego głos z trudem przebijał się przez panujący w parku hałas. Na dużym trawniku bawiło się się mnóstwo dzieci, części z nich towarzyszyli dorośli, którzy też nie oszczędzali gardeł.

Dziewczynka jednak usłyszała. Podniosła głowę i popatrzyła na niego pytająco, ale się nie odezwała. Gestem pokazał jej, żeby wykonała rzut w jego stronę, ale nie wywołało to żadnej zmiany w jej postawie. Przygotowana w dalszym ciągu do podpierania brody dłoń dziewczynki niepokojąco tkwiła w powietrzu, niczym dziób jakiegoś ptaka, który z niechęcią odwraca głowę. Jej oczy obejmowały nie tylko postać mężczyzny, ale patrzyły gdzieś dalej, jakby zawieszone na linii horyzontu, ukrytej za drzewami.

Zrezygnowany podszedł i z pretensją w głosie powiedział:

- Miałaś odrzucić. Czekałem, a ty nic.

Dziewczynka zadarła głowę, nie wstając z piłki.

- Dlaczego? - zapytała bez cienia nieszczerości w głosie.

- Bo takie są zasady - odrzekł, nie potrafiąc ukryć zniecierpliwienia. - Jak ktoś ci rzuca piłkę, to ją łapiesz, a potem odrzucasz.

- Kto tak postanowił? - zadała kolejne pytanie, mrużąc oczy, bo jaskrawe słońce raziło ją z boku, gdy zadzierała głowę, aby widzieć twarz mężczyzny. Nadal jednak nie wstawała.

- Nie wiem - przyznał mężczyzna, coraz bardziej poirytowany. - Ktoś to kiedyś wymyślił, a inni przyjęli i odtąd takie są zasady zabawy piłką.

- Nie lubię się tak bawić - oświadczyła zdecydowanie i znów przybrała pozycję słynnej rzeźby. Ponieważ mężczyzna znów nie znalazł właściwych słów, trwali tak w milczeniu, słuchając mimo woli krzyków innych bawiących się. Nagle tuż nad głową dziewczynki przeleciała z wielkim impetem inna piłka, mniejsza i twardsza, rzucona z bardzo dużą siłą. Dziewczynka nie drgnęła, natomiast mężczyzna odskoczył kilka centymetrów, choć nie znajdował się na linii rzutu.

- Zmieniam zasady - powiedziała po chwili dziewczynka.

- Jesteś za mała, aby zmieniać zasady uznawane od dawna - zaprotestował mężczyzna.

- Dlaczego? - spytała i dodała z ledwo wyczuwalną ironią - Bo takie są zasady?

Mężczyzna spurpurowiał na twarzy.

- Nie wymądrzaj się, smarkulo! - krzyknął piskliwie, kierując na siebie spojrzenia najbliżej bawiących się, zwłaszcza dorosłych. - Zasady są po to, aby ich przestrzegać!

- Nie będę przestrzegać zasad tylko dlatego, że istnieją - odpowiedziała błyskawicznie i z niewzruszonym spokojem dziewczynka. Ponownie wbiła wzrok w trawę wokół jej sandałków.

- Ale musisz... - zaczął mężczyzna, lecz dziewczynka nagle wstała, podniosła piłkę i wręczając mu ją powiedziała:

- Jeżeli chcesz, żebym się bawiła według twoich zasad, musisz mi je nie tylko podać i wytłumaczyć, ale również mnie do nich przekonać - powiedziała poważnie. - Inaczej będę się zawsze bawiła tak, jak ja chcę. Bo ja mam swoje zasady, rozumiesz?

Odwróciła się tak gwałtownie, że jej warkoczyki zawirowały wokół głowy, podskoczyła, roześmiała się na głos jasno i radośnie,  po czym pobiegła przed siebie. stukam.pl

wtorek, 5 czerwca 2012

Katalizatory

Chemia nigdy nie była moją mocną stroną. Te wszystkie atomy, pierwiastki, molekuły, cząsteczki, wzory i stężenia, wiązania i reakcje plątały mi się zawsze i upewniały, że świat jest o wiele bardziej skomplikowany niż to widać na pierwszy rzut oka. Zapamiętałem sobie jednak po kilku latach nauki, że istnieją katalizatory. I że są pożyteczne, bo choć w pewnym sensie nie angażują się (nieodwracalnie)  w akcję działań chemicznych, a już na pewno nie opowiadają po którejkolwiek ze stron, wiążąc się z nią na stałe i ulegając trwałej przemianie, to jednak sama ich obecność wpływa na przebieg reakcji.

Okazuje się, że w świecie ludzkich relacji i reakcji też istnieją katalizatory. Ludzie katalizatory.

Wystarczy, że gdzieś się pojawią, zaczynają się w innych dokonywać poważne przemiany. Ludzie o katalitycznych talentach wnoszą w przestrzeń wokół siebie coś, co innych skłania i mobilizuje do działań, do których jeszcze przed momentem wydawali się (między sobą) niezdolni. Co ciekawe, ludzie ci często nie tylko nie dostrzegają, iż to oni umożliwili zaistnienie potrzebnej i korzystnej reakcji międzyludzkiej, ale w ogóle nie zdają sobie sprawy z talentu, jaki posiadają. I choć idą przez życie umożliwiając i przyspieszając liczne ludzkie przemiany, sami pozostają bez zmian.

Niesamowite. stukam.pl

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Cegły

Wydawałoby się oczywiste, z czego powstawać powinny najtrwalsze budowle. Z miłości. Dlatego tak szokujące jest odkrycie (dla tych, którzy chcieli lub musieli go dokonać), że są ludzie, którzy tworzą ogromne, potężne, wyglądające na niezniszczalne budowle, z zupełnie innego materiału.

Ich cegły powstają nie z miłości, lecz z nienawiści. Nieogarnionej, przetrawionej wielokrotnie i nieustannie uzupełnianej coraz nowymi elementami i składnikami, dokładniej odwrotności tego, co nazywamy miłością. Wbrew potocznemu powiedzeniu "Zgoda buduje, nienawiść rujnuje", ktoś skonstruował zupełnie inne stwierdzenie: "Niena­wiść pot­ra­fi tak sa­mo bu­dować, jak miłość niszczyć". Okazuje się, że ma ono niejednego zwolennika w miejscach, w których zupełnie by się ich człowiek nie spodziewał.

Chyba w tym powiedzeniu jest ukryta pewna sugestia, którędy wiedzie droga do sięgnięcia po taki, a nie inny budulec. Przez wiraż, na którym wszystko się sypie i staje na głowie. Zakręt, po którym w miłości zaczyna się widzieć siłę destrukcyjną.

Ktoś zapyta: Co da się zbudować z nienawiści?

Lepiej nie znać odpowiedzi. stukam.pl

niedziela, 3 czerwca 2012

Człowiek z pechem

Stał i przyglądał mi się od dłuższego czasu z taką intensywnością, że nie sposób było tego nie zauważyć. Wyglądał, jak ktoś, kto usiłuje podjąć ważną decyzję, ale wciąż brakuje mu jakiegoś niezbędnego elementu, a może argumentu, aby tego dokonać. Skrępowany tak natarczywą obserwacją postanowiłem zmienić miejsce i w miarę swobodnym krokiem zacząłem się przemieszczać, usiłując znaleźć jakąś zasłonę przed jego wzrokiem.

Gdy już byłem bliski sukcesu, on nagle się poruszył i niemal sadząc wielkie susy z determinacją szedł w moją stronę. Zatrzymałem się zrezygnowany i niemal w tym samym momencie poczułem za lewym uchem jego oddech.

- Przepraszam - powiedział z lekkim świstem. - Na fejsbuku nie nie miałem odwagi zaczepić...

Odwróciłem się. Miał na sobie całkiem przyzwoity garnitur, prawie białą koszulę i ciężkie buty, przeznaczone do górskich wędrówek. Wyglądał na trzydziestkę z niewielkim dodatkiem.

- Tak, w realu czasem łatwiej - powiedziałem, myśląc coś dokładnie odwrotnego. Patrzyłem na niego raczej wyczekująco, niż zachęcająco. Nie zamierzałem mu ułatwiać. Wyczuł to po dłuższej chwili milczenia.

- Bo chodzi o to - podjął wreszcie - że ja mam chyba ciężkiego pecha. Oczywiście, nie wierzę w pecha, ale mimo tej mojej głębokiej niewiary, on mnie najwyraźniej coraz bardziej prześladuje, a ja nie wiem, co powinienem zrobić. Potrzebowałbym jakiejś wskazówki, bo być może wyciągam całkowicie błędne wnioski z tego, co mi się przydarza... - zawiesił głos, spodziewając się jakiejś reakcji z mojej strony. Nie doczekał się. Ani drgnąłem, utrzymując spojrzenie na wysokości jego czoła.

Męczył się coraz bardziej. Zaczął już nie tylko świstać przez szparę między przednimi zębami, ale sapać i dyszeć, jakby powietrze było dla niego za gęste. W myślach sprawdziłem, czy wśród tych, których wcześniej widziałem, jest jakiś lekarz.

- Bo chodzi o to - powtórzył znane już zagajenie - że ów pech, o którym wcześniej wspomniałem, sprawia mi wiele kłopotów, jeśli chodzi o postrzeganie naszego duchowieństwa katolickiego...

Lekko zmrużyłem oczy, upewniając się, że nie ma w nich nawet odrobiny czegoś, co można by odebrać jako zainteresowanie. Utkwiłem wzrok na jego klatce piersiowej i przystąpiłem do analizowania koloru koszuli, którą miał na sobie. Postanowiłem ustalić, jaką barwą została podlana jej biel. Wahałem się między beżem, różem, niebieskim, szarym i zielenią. A widząc, że człowiek bierze oddech pomyślałem, że trzeci raz sformułowania "Bo chodzi o to" nie wytrzymam.

- Sprawa wygląda w ten sposób, że coraz częściej spotykam na swej drodze księży, którzy są działaczami w służbie jakiejś ideologii, a nie sługami Boga i duszpasterzami - powiedział nagle zaskakująco rzeczowo. - Tak postawa, wedle mnie całkowicie sprzeczna z istotą kapłańskiego powołania, obfituje w negatywne i szkodliwe dla Kościoła skutki. Najbardziej z tej przyczyny cierpi zwykły wierny, który w niedzielę przychodzi na Mszę bardziej z opartego na tradycji i zakodowanego w procesie wychowania przyzwyczajenia, niż ze świadomej decyzji i potrzeby spotkania z Bogiem i doświadczenia nadprzyrodzoności. Duchowni, o których wspomniałem, zamiast urabiać tę niemalże bezkształtną glinę w ludzi przenikniętych choćby trochę pogłębioną wiarą, podlizują się im i usiłują pozyskać nie dla Boga, lecz dla takiej czy innej grupy połączonej płytko i nietrwale pewnym zestawem poglądów oraz emocji. Być może nawet przede wszystkim emocji, jako że faktyczne, przemyślane i świadomie przyjęte za własne poglądy są dzisiaj rzadkim luksusem...

Urwał, jakby przeląkł się własnej wymowności. Gdy mówił, stopniowo, guzik po guziku, wędrowałem oczami w górę jego koszuli, poprzez źle ogoloną szyję ze spiczastym jabłkiem Adama, aż dotarłem do twarzy. Zauważyłem, że gdy mówił, na jego wargach pojawiały się odrobinki śliny. Przemknąłem przez niezbyt pasujący do reszty twarzy nos i dotarłem do oczu akurat w chwili, gdy przestał mówić. Być może zamilkł właśnie dlatego, że nasze spojrzenia się spotkały. Postanowiłem nadal się nie odzywać. Pozwoliłem jednak, aby z moich źrenicach zamigotało zainteresowanie.

- Jak już wspomniałem, być może moje spostrzeżenia są efektem pewnego zbiegu wypadków, dlatego staram się powstrzymywać przed nasuwającymi się uogólnieniami - powiedział bezbłędnie wyłapawszy drobną zmianę w moim nastawieniu. - Mam jednak podstawy do poważnych obaw, gdyż z rozmów, które zdarza mi się prowadzić na temat współczesnych księży, raz po raz wynikają podobne do moich osobistych spostrzeżenia i refleksje. Pozwala mi to domniemywać, że zjawisko, o którym mówię, nie jest czymś odosobnionym i zarezerwowanym wyłącznie dla moich kontaktów z kapłanami. Nie dysponuję oczywiście żadnym aparatem badawczym, który pozwoliłby mi rzecz usystematyzować i poddać należytej analizie. Pomyślałem jednak, że jest moim obowiązkiem podzielić się swymi, być może przesadnymi i na wyrost czynionymi przypuszczeniami...

- Przypuszczeniami? - zaskoczyłem go pytaniem. Zamrugał powiekami niczym wiszący nad kwiatem koliber skrzydłami.

- Nie umiem tego inaczej i precyzyjniej nazwać - powiedział, tak radykalnie przechodząc do defensywy, że nawet cofnął się o krok. - Proszę wybaczyć, ale człowiek po prostu czasami ma w kościele wrażenie, że uczestniczy w jakimś zebraniu partyjnym, związkowym albo spółdzielczym czy czymś takim, w czym chodzi przede wszystkim o zwerbowanie, przeciągnięcie na swoją stronę jak największej liczby obecnych. Mnie to męczy i przeszkadza. Mam ochotę wstać i wyjść, poszukać jakiegoś miejsca, gdzie nie będą mi mówić, co mam myśleć ani jak żyć, tylko pokażą i opowiedzą o tym, jak spotkanie Boga wpływa na życie człowieka. Kogoś takiego jak ja, kto nie chce się opowiadać za Bogiem albo przeciw Niemu, kto nie wybiera Chrystusa dla jakichś obietnic albo dlatego, że spodobała mu się propozycja rozwiązania takich czy innych problemów tego świata, ale dlatego, że chce doświadczyć rzeczywistej miłości i to w obie strony.

Zakończył zdecydowanie i znów zaczął dyszeć. Na jego skroniach zalśniły kropelki potu. Usiłował coś odczytać z wyrazu mojej twarzy.

- Duszno tu - powiedziałem. Natychmiast pojął aluzję.

- Ja tak zawsze dyszę i sapię, zwłaszcza, gdy się bardzo emocjonuję albo mi na czymś bardzo zależy - wyjaśnił szybko, wyraźnie zawiedziony. Zrobiło mi się go żal.

- Zdecydowanie za szybko wyciąga pan wnioski - stwierdziłem powoli, rozglądając się po całym pomieszczeniu za jakąś nie okupowaną przez gości kanapą albo kompletem dwóch wolnych foteli. - Nie zamierzam pana zbyć i zostawić nie tylko z pechem, ale także, a może przede wszystkim, z przypuszczeniami, o których pan wspomniał. Takie pozostawione same sobie przypuszczenia mają paskudny zwyczaj szybko zamieniać się w tezy, potem w przekonania, a gdy już dobrze się umocują, przekształcają się w ideologie. A z ideologiami zawsze jest ten sam kłopot.

- Jaki? - zapytał zaintrygowany.

- Uwielbiają zajmować w człowieku miejsce przeznaczone na wiarę.

Zauważyłem, że lekko się uśmiechnął, a jego dyszenie i sapanie znacznie straciło na natężeniu. stukam.pl

sobota, 2 czerwca 2012

Pytania i władza

Jezus wraz z uczniami przyszli znowu do Jerozolimy. Kiedy chodził po świątyni, przystąpili do Niego arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi i pytali Go: "Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę, żeby to czynić?"

Jezus im odpowiedział: "Zadam wam jedno pytanie. Odpowiedzcie Mi na nie, a powiem wam, jakim prawem to czynię. Czy chrzest Janowy pochodził z nieba czy też od ludzi? Odpowiedzcie Mi".

Oni zastanawiali się między sobą: "Jeśli powiemy: «Z nieba», to nam zarzuci: «Dlaczego więc nie uwierzyliście mu?» Powiemy: «Od ludzi»". Lecz bali się tłumu, ponieważ wszyscy uważali Jana rzeczywiście za proroka. Odpowiedzieli więc Jezusowi: "Nie wiemy". Jezus im rzekł: "Więc i Ja nie powiem wam, jakim prawem to czynię". (Mk 11,27-33)

Wydawałoby się, że ludzie wymyślili pytania po to, aby zbliżać się do prawdy. Okazuje się jednak, że nie zawsze służą one temu celowi. Czasami stają się narzędziem agresji. Bywa, że pytania stawiane są nie po to, aby dowiedzieć się prawdy, ale by zniszczyć kogoś albo narzucić mu własną wizję świata. Zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o władzę. Wtedy, gdy ktoś chce zawładnąć kimś innym. Albo wtedy, gdy wydaje mu się, że ktoś ma nad nim władzę, a on nie chce się tej władzy podporządkować.

Te dwie kwestie, pytań i władzy, zbiegły się podczas jednego ze spotkań jerozolimskich elit z Jezusem. Arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi dostrzegali, że Chrystus ma realną władzę. Czuli się zagrożeni, bo uważali, że jest ona zastrzeżona dla nich. Dlatego zaczęli Jezusa wypytywać. Ale nie po to, aby dowiedzieć się i przyjąć do wiadomości, gdzie znajduje się źródło Jego władzy. Zadawali pytania, aby nad Nim zapanować. Aby Mu tę realną władzę odebrać.

Zasypywanie Boga pytaniami nie jest niczym nadzwyczajnym wśród ludzi. Wiele z nich wynika z rzetelnego poszukiwania prawdy. Są jednak i takie pytania, które w rzeczywistości zmierzają do pomniejszenia Boga, do podporządkowania Go człowiekowi. Do odrzucenia Boga.

Rozmowa Chrystusa z arcykapłanami, uczonymi w Piśmie i starszymi przypomina o czymś jeszcze. O tym, że również Bóg zadaje człowiekowi pytania. Że ma do tego prawo. Pokazuje, że gdy Bóg pyta, nie ma sensu robić obrażonej miny, kalkulować odpowiedzi, wymyślać uniki. Bo gdy człowiek nie odpowiada uczciwie na pytania Boga, nie usłyszy też najbardziej pożądanej odpowiedzi na swoje pytania. Nawet nie zbliży się do prawdy. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

piątek, 1 czerwca 2012

Dwa akapity

Czasami najtrudniejsze jest oparcie się pokusie mnożenia słów. Bo to silna pokusa. Jej istotą jest chęć utopienia w nadmiarze braku rzeczywistej treści. W powodzi ufryzowanych i zdobnych w girlandy zdań bardzo łatwo jest ukryć kompletną pustkę myśli.

Dzisiaj, w szumie nie tyle informacyjnym, ile pseudo-informacyjnym, prawdziwe bohaterstwo polega coraz częściej na ograniczeniu się do dwóch akapitów. I to takich, których nie da się dowolnie ciąć, interpretować, nicować i manipulować. Akapitów, z których nie da się według własnego zamysłu zrobić "setki" do telewizyjnego felietonu. "Odpowiednie dać rzeczy słowo!" - wołał Norwid. Prorockie wołanie. stukam.pl