Niedawno pewien niezależny dziennikarz pracujący m. in. dla "Warsaw
Business Journal", zadał mi kilka mniej lub bardziej szczegółowych pytań
dotyczących sięgania przez Kościół po "narzędzia reklamy i marketingu
właściwe dla tradycyjnego biznesu". Skłoniło mnie to do zebrania kilku
uwag na ten temat, które niniejszym załączam:
Na bardzo
ogólne pytanie „Czy Kościół katolicki w Polsce potrzebuje dziś
reklamy?” najsensowniejsza, moim zdaniem, odpowiedź brzmi: czasami. Przy
czym warto od razu odnotować wieloznaczność tak postawionego pytania.
Można je zrozumieć jako pytanie o to, czy potrzebne jest reklamowanie
Kościoła, jako takiego (tu od razu pojawia się problem, czy reklamowana
miałaby być wspólnota wierzących czy też instytucja) lub jako pytanie o
to, czy istnieje potrzeba, aby Kościół w pełnieniu swojej misji sięgał
po narzędzie, jakim jest reklama.
Jest też kwestia
uściślenia, co rozumie się pod pojęciem reklamy. Potocznie dzisiaj
utożsamia się reklamę, marketing oraz public relation, tymczasem Kościół
zdecydowanie rozróżnia te trzy typu działań, o czym można się przekonać
zaglądając do wydanego w roku 1997 dokumentu Papieskiej Rady Do Spraw
Środków Społecznego Przekazu zatytułowanego „Etyka w reklamie”. Czytamy w
nim: „W ogólnym ujęciu reklama to po prostu publiczne ogłoszenie, które
ma dostarczać i wzbudzać zainteresowanie, oraz określoną reakcję.
Znaczy to, że reklama ma dwa zasadnicze cele: informować i przekonywać; a
chociaż są to cele odrębne, bardzo często występują jednocześnie.
Reklama nie jest tym samym co „marketing” (cały zespół działań
komercyjnych związanych z procesem przepływu dóbr od producenta do
konsumenta) ani też tym samym co „relacje publiczne” (programowe
działania mające ukształtować w opinii publicznej pozytywny obraz —
image — określonych osób, grup, instytucji)”. Cytowany dokument
odnotowuje jednak fakt, że w wielu przypadkach reklama jest techniką lub
narzędziem używanym w jednej lub w obydwu tych dziedzinach.
Według
mnie nie ma dzisiaj w Polsce potrzeby, aby był reklamowany Kościół
katolicki. Jednak w wypełnianiu swego zadania z pewnością w niektórych
sytuacjach powinien po narzędzie, jakim jest reklama, sięgać. A jeśli
już sięgać, to w wydaniu zdecydowanie profesjonalnym. W ostatnich latach
mogliśmy się przekonać, że próby amatorskiego czy półprofesjonalnego
sięgania po reklamę w działaniach Kościoła przynosiły efekt odwrotny do
zamierzonego. Nie tylko nie informowały ani nie przekonywały, lecz
dawały skutek uboczny w postaci budowania wizerunku Kościoła jako
wspólnoty czy instytucji niepoważnej i nieporadnej.
W
jakich sytuacjach Kościół może i powinien sięgać po reklamę? Zgadzam się
w tej kwestii z ks. Andrzejem Dragułą, zajmującym się od strony
naukowej komunikacją religijną, który stwierdził, można zareklamować
pewne konkretne działania Kościoła, parafię, jej pomysły, na przykład
akcję czy festyn, pielgrzymkę, ale nie Boga. W tym sensie formą reklamy
są przecież odczytywane co niedzielę pod koniec Mszy św. ogłoszenia
parafialne. Formą reklamy zachęcającej do uczestnictwa we Mszy św. są z
pewnością widniejące przy bardzo wielu świątyniach katolickich w Polsce
tablice z informacją, o jakich porach Msze są odprawiane.
Sięganie
przez instytucje Kościelne czy przez konkretnych ludzi w Kościele
podejmujących konkretne zadanie po narzędzie, jakim jest reklama, niesie
niebezpieczeństwa i pułapki. Podstawowe niebezpieczeństwo, to
potraktowanie samej wiary, zbawienia, Ewangelii, sakramentów, jako
towaru. To jest niedopuszczalne. Kościół niczego nie sprzedaje. Niczego
też nie wciska nikomu na siłę, odwołując się do jakichś technik
manipulacji. Istniejąca w strukturze Stolicy Apostolskiej Kongregacja
Ewangelizacji Narodów do roku 1988 nosiła nazwę Kongregacja
Rozkrzewiania Wiary (Congregatio de Propaganda Fide). Nie należy jednak
mylić rozkrzewiania ze marketingiem.
Od pewnego czasu
także w Polsce można zauważyć próby sięgania po reklamę wykraczającą
poza ogłoszenie w katolickim periodyku, w prowadzeniu tak zwanej akcji
powołaniowej. Nie wiem, czy tego typu działania, prowadzone w ubiegłych
latach przez niektóre zakony, przyniosły jakiś widoczny rezultat. Nic o
tym nie słyszałem. Odnotowałem natomiast, oparte na dość mieszanych
uczuciach, reakcje ludzi o różnym stopniu zaangażowanie w życie Kościoła
przynajmniej na niektóre z tych reklam.
Kilka dni temu
zauważyłem na Facebooku plakat reklamowy jednego ze zgromadzeń sięgający
po motyw wzięty z filmów braci Wachowskich. Nie ignorując faktu, że
zdjęcie tego plakatu zostało umieszczone na stronie wyśmiewającej
rozmaite rzeczy w naszym kraju, warto odnotować, że niemal od razu
pojawiły się w komentarzach poważne pytania dotyczące kwestii praw
autorskich. To kolejny argument za tym, aby ludzie Kościoła czy
kościelne instytucje sięgające po reklamę, czyniły to bardzo
profesjonalnie, pod każdym względem.
Znam podobne próby
dotyczące na przykład reklamowania przed kilku laty rekolekcji hasłem
wziętym wprost z reklamy sieci dużych marketów. Na szczęście miejscowy
biskup w tym przypadku szybko zareagował i po prostu zakazał
posługiwania się tą konkretną reklamą.
Myślę, że nie ma
podstaw, aby w Polsce mówić o istnieniu jakiegoś „rynku religijnego” (w
żadnej sferze, także dotyczącej powołań), na którym sięga się po reklamę
jako narzędzie do prześcignięcia „konkurencji”. Choć zabrzmi to być
może bardzo po „księżowsku”, a może nawet banalnie, uważam, iż najlepszą
reklamą, jaką powinien posługiwać się Kościół katolicki w Polsce, jest
codzienne świadectwo życia wiarą ludzi, którzy go tworzą. Niedawno
słyszałem, jak jeden z niemieckich arcybiskupów pytany o rady dla
Kościoła katolickiego w naszym kraju, wskazał właśnie takie świadectwo,
jako najskuteczniejszą metodę zapobiegającą nie tylko spadkom liczby
młodych odpowiadających na głos powołania czy uczestników niedzielnej
Mszy św., ale także najlepszy sposób przyciągania do Kościoła tych,
którzy z jakichś powodów znaleźli się bardzo blisko jego obrzeży, a może
nawet poza nimi. stukam.pl
wtorek, 12 czerwca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz