Stał
i przyglądał mi się od dłuższego czasu z taką intensywnością, że nie
sposób było tego nie zauważyć. Wyglądał, jak ktoś, kto usiłuje podjąć
ważną decyzję, ale wciąż brakuje mu jakiegoś niezbędnego elementu, a
może argumentu, aby tego dokonać. Skrępowany tak natarczywą obserwacją
postanowiłem zmienić miejsce i w miarę swobodnym krokiem zacząłem się
przemieszczać, usiłując znaleźć jakąś zasłonę przed jego wzrokiem.
Gdy
już byłem bliski sukcesu, on nagle się poruszył i niemal sadząc wielkie
susy z determinacją szedł w moją stronę. Zatrzymałem się zrezygnowany i
niemal w tym samym momencie poczułem za lewym uchem jego oddech.
- Przepraszam - powiedział z lekkim świstem. - Na fejsbuku nie nie miałem odwagi zaczepić...
Odwróciłem
się. Miał na sobie całkiem przyzwoity garnitur, prawie białą koszulę i
ciężkie buty, przeznaczone do górskich wędrówek. Wyglądał na
trzydziestkę z niewielkim dodatkiem.
- Tak, w realu czasem
łatwiej - powiedziałem, myśląc coś dokładnie odwrotnego. Patrzyłem na
niego raczej wyczekująco, niż zachęcająco. Nie zamierzałem mu ułatwiać.
Wyczuł to po dłuższej chwili milczenia.
- Bo chodzi o to -
podjął wreszcie - że ja mam chyba ciężkiego pecha. Oczywiście, nie
wierzę w pecha, ale mimo tej mojej głębokiej niewiary, on mnie
najwyraźniej coraz bardziej prześladuje, a ja nie wiem, co powinienem
zrobić. Potrzebowałbym jakiejś wskazówki, bo być może wyciągam
całkowicie błędne wnioski z tego, co mi się przydarza... - zawiesił
głos, spodziewając się jakiejś reakcji z mojej strony. Nie doczekał się.
Ani drgnąłem, utrzymując spojrzenie na wysokości jego czoła.
Męczył
się coraz bardziej. Zaczął już nie tylko świstać przez szparę między
przednimi zębami, ale sapać i dyszeć, jakby powietrze było dla niego za
gęste. W myślach sprawdziłem, czy wśród tych, których wcześniej
widziałem, jest jakiś lekarz.
- Bo chodzi o to - powtórzył
znane już zagajenie - że ów pech, o którym wcześniej wspomniałem,
sprawia mi wiele kłopotów, jeśli chodzi o postrzeganie naszego
duchowieństwa katolickiego...
Lekko zmrużyłem oczy,
upewniając się, że nie ma w nich nawet odrobiny czegoś, co można by
odebrać jako zainteresowanie. Utkwiłem wzrok na jego klatce piersiowej i
przystąpiłem do analizowania koloru koszuli, którą miał na sobie.
Postanowiłem ustalić, jaką barwą została podlana jej biel. Wahałem się
między beżem, różem, niebieskim, szarym i zielenią. A widząc, że
człowiek bierze oddech pomyślałem, że trzeci raz sformułowania "Bo
chodzi o to" nie wytrzymam.
- Sprawa wygląda w ten sposób,
że coraz częściej spotykam na swej drodze księży, którzy są działaczami
w służbie jakiejś ideologii, a nie sługami Boga i duszpasterzami -
powiedział nagle zaskakująco rzeczowo. - Tak postawa, wedle mnie
całkowicie sprzeczna z istotą kapłańskiego powołania, obfituje w
negatywne i szkodliwe dla Kościoła skutki. Najbardziej z tej przyczyny
cierpi zwykły wierny, który w niedzielę przychodzi na Mszę bardziej z
opartego na tradycji i zakodowanego w procesie wychowania
przyzwyczajenia, niż ze świadomej decyzji i potrzeby spotkania z Bogiem i
doświadczenia nadprzyrodzoności. Duchowni, o których wspomniałem,
zamiast urabiać tę niemalże bezkształtną glinę w ludzi przenikniętych
choćby trochę pogłębioną wiarą, podlizują się im i usiłują pozyskać nie
dla Boga, lecz dla takiej czy innej grupy połączonej płytko i nietrwale
pewnym zestawem poglądów oraz emocji. Być może nawet przede wszystkim
emocji, jako że faktyczne, przemyślane i świadomie przyjęte za własne
poglądy są dzisiaj rzadkim luksusem...
Urwał, jakby
przeląkł się własnej wymowności. Gdy mówił, stopniowo, guzik po guziku,
wędrowałem oczami w górę jego koszuli, poprzez źle ogoloną szyję ze
spiczastym jabłkiem Adama, aż dotarłem do twarzy. Zauważyłem, że gdy
mówił, na jego wargach pojawiały się odrobinki śliny. Przemknąłem przez
niezbyt pasujący do reszty twarzy nos i dotarłem do oczu akurat w
chwili, gdy przestał mówić. Być może zamilkł właśnie dlatego, że nasze
spojrzenia się spotkały. Postanowiłem nadal się nie odzywać. Pozwoliłem
jednak, aby z moich źrenicach zamigotało zainteresowanie.
-
Jak już wspomniałem, być może moje spostrzeżenia są efektem pewnego
zbiegu wypadków, dlatego staram się powstrzymywać przed nasuwającymi się
uogólnieniami - powiedział bezbłędnie wyłapawszy drobną zmianę w moim
nastawieniu. - Mam jednak podstawy do poważnych obaw, gdyż z rozmów,
które zdarza mi się prowadzić na temat współczesnych księży, raz po raz
wynikają podobne do moich osobistych spostrzeżenia i refleksje. Pozwala
mi to domniemywać, że zjawisko, o którym mówię, nie jest czymś
odosobnionym i zarezerwowanym wyłącznie dla moich kontaktów z kapłanami.
Nie dysponuję oczywiście żadnym aparatem badawczym, który pozwoliłby mi
rzecz usystematyzować i poddać należytej analizie. Pomyślałem jednak,
że jest moim obowiązkiem podzielić się swymi, być może przesadnymi i na
wyrost czynionymi przypuszczeniami...
- Przypuszczeniami? - zaskoczyłem go pytaniem. Zamrugał powiekami niczym wiszący nad kwiatem koliber skrzydłami.
-
Nie umiem tego inaczej i precyzyjniej nazwać - powiedział, tak
radykalnie przechodząc do defensywy, że nawet cofnął się o krok. -
Proszę wybaczyć, ale człowiek po prostu czasami ma w kościele wrażenie,
że uczestniczy w jakimś zebraniu partyjnym, związkowym albo
spółdzielczym czy czymś takim, w czym chodzi przede wszystkim o
zwerbowanie, przeciągnięcie na swoją stronę jak największej liczby
obecnych. Mnie to męczy i przeszkadza. Mam ochotę wstać i wyjść,
poszukać jakiegoś miejsca, gdzie nie będą mi mówić, co mam myśleć ani
jak żyć, tylko pokażą i opowiedzą o tym, jak spotkanie Boga wpływa na
życie człowieka. Kogoś takiego jak ja, kto nie chce się opowiadać za
Bogiem albo przeciw Niemu, kto nie wybiera Chrystusa dla jakichś
obietnic albo dlatego, że spodobała mu się propozycja rozwiązania takich
czy innych problemów tego świata, ale dlatego, że chce doświadczyć
rzeczywistej miłości i to w obie strony.
Zakończył
zdecydowanie i znów zaczął dyszeć. Na jego skroniach zalśniły kropelki
potu. Usiłował coś odczytać z wyrazu mojej twarzy.
- Duszno tu - powiedziałem. Natychmiast pojął aluzję.
-
Ja tak zawsze dyszę i sapię, zwłaszcza, gdy się bardzo emocjonuję albo
mi na czymś bardzo zależy - wyjaśnił szybko, wyraźnie zawiedziony.
Zrobiło mi się go żal.
- Zdecydowanie za szybko wyciąga
pan wnioski - stwierdziłem powoli, rozglądając się po całym
pomieszczeniu za jakąś nie okupowaną przez gości kanapą albo kompletem
dwóch wolnych foteli. - Nie zamierzam pana zbyć i zostawić nie tylko z
pechem, ale także, a może przede wszystkim, z przypuszczeniami, o
których pan wspomniał. Takie pozostawione same sobie przypuszczenia mają
paskudny zwyczaj szybko zamieniać się w tezy, potem w przekonania, a
gdy już dobrze się umocują, przekształcają się w ideologie. A z
ideologiami zawsze jest ten sam kłopot.
- Jaki? - zapytał zaintrygowany.
- Uwielbiają zajmować w człowieku miejsce przeznaczone na wiarę.
Zauważyłem, że lekko się uśmiechnął, a jego dyszenie i sapanie znacznie straciło na natężeniu. stukam.pl
niedziela, 3 czerwca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz