sobota, 31 lipca 2010

Obiecałeś, obiecałaś

Kroniki letnie

- Jak sąd może się na coś takiego zgodzić? To jakiś idiotyzm!
- O co chodzi?
- Zobacz tutaj: "Holenderski sąd zgodził się, by czternastoletnia Laura Dekker wyruszyła w samotny rejs jachtem dookoła świata. Nastolatka chce trafić do Księgi Rekordów Guinnessa. Teraz rodzice muszą zdecydować, czy zgadzają się na wyprawę córki".
- O ile pamiętam, niedawno coś podobnego chciała zrobić jakaś szesnastolatka i o mało nie utonęła. Tam zdaje się też sprawa oparła się o sąd. Sędziowie w Holandii widocznie nie oglądają telewizji.
- Co to w ogóle za rodzice, którzy się zgadzają na takie rzeczy?
- Tu piszą, że jej rodzice się rozwiedli. I wygląda na to, że rywalizują o nią, kto jej na więcej pozwoli.
- Chyba raczej biora udział w konkursie, kto złoży głupszą obietnicę.
- Z obietnicami, to w ogóle są problemy.
- Daj spokój z polityką, nie mam nastroju...
- Nie, nie, ja nie o polityce. Raczej o sobie.
- A co się stało?
- Na pozór nic wielkiego. Kiedyś, parę lat temu, w towarzystwie przy dobrej zabawie zdarzyło mi się złożyć kompletnie odjechaną obietnicę...
- Jaką?
- Nie powiem, bo mi głupio.
- Jak głupia obietnica, to ci powinno być głupio. A co z jej dotrzymaniem?
- No właśnie do tego zmierzam. Wyobraź sobie, że niedawno, gdy przypadkiem znów spotkaliśmy się w niemal takim samym towarzystwie, ktoś mi przypomniał tamtą obietnicę i chciał jej spełnienia.
- Ludzie mają dobra pamięć nie tam, gdzie trzeba.
- I wszyscy nagle tez sobie przypomnieli. I zaczęli krzyczeć, że muszę dotrzymać słowa, że to nie był żaden żart...
- A nie był?
- Moim zdaniem był.
- Udało ci się wykręcić?
- Nie.
- No to już powiedz, co to była za obietnica.
- Że jak uda mi się zrobić w końcu magistra, to odstawię przed nimi striptiz.
- Faktycznie głupie...
- Wiesz, co mi wtedy przyszło do głowy? Że jakby wszyscy, łącznie z Bogiem, domagali się spełnienia składanych im obietnic, to byśmy dopiero na debili powychodzili...

piątek, 30 lipca 2010

Sami swoi

Kroniki letnie

- Widziałaś? Magdę wczoraj w telewizji pokazali.
- Widziałam. Strasznie się mądrzyła.
- Chyba się na tym zna? Pamiętasz, jeszcze w liceum się tym interesowała, mówiła że pójdzie na studia...
- Też mi osiągnięcie, że ktoś poszedł na studia.
- Studia studiom nierówne. Ona chyba w Stanach czy w Wielkiej Brytanii studiowała. Do czegoś dziewczyna doszła w życiu.
- Przesadzasz. Każda z nas mogła tego typu sukcesy osiągnąć.
- Ale osiągnęła tylko Magda z całej naszej klasy.
- I to powód, żeby od razu zgrywać się na wielką świętoszkowatą gwiazdę?
- Świętoszkowatą?
- Słyszałaś, jakim tonem ona mówiła? Jakby jej te wszystkie problemy wcale nie dotyczyły! Zapomniała, co wyprawiała w szkole?
- Ty jej chyba zwyczajnie zazdrościsz!
- Nie zazdroszczę, tylko nie znoszę, jak ktoś zapomina skąd wyszedł i udaje kogoś innego, niż jest w rzeczywistości.
- Ludzie się zmieniają...
- E tam, zmieniają. A ja się zmieniłam? A ty się zmieniałaś? Nadal jesteś tą samą dziewczyną, co wtedy. I nie udajesz nie wiadomo kogo.
- Trochę się zmieniłyśmy jednak.
- Czemu robisz taką minę?
- A bo myślałam, że się ucieszysz, jak ci coś powiem, ale z tego co słyszę, to nie wiem, czy ci w ogóle mówić.
- Co?
- No bo jak ją zobaczyłam w telewizji, to pomyślałam, że dobrze byłoby się spotkać. Powspominać trochę.
- No i?
- No i znalazłam jej profil na Facebooku i napisałam do niej.
- No i?
- Ona się bardzo ucieszyła i umówiłyśmy się na przyszły tydzień, gdy przyjedzie do rodziców... Myślałam, że też będziesz chciała się spotkać. Przecież kiedyś trzymałyśmy się razem... Ale chyba...
- Ani mi o tym nie mów. Nie zamierzam z nią gadać. W ogóle nie chcę jej oglądać. A już na pewno w telewizji.
- Dziwna jesteś. Zamiast się cieszyć, że ktoś z naszych osiągnął sukces, ty się obrażasz...
- To ty jesteś dziwna. I nie masz za grosz szacunku do samej siebie. Ale pewnie sobie wyobrażasz, że ona pomoże i tobie zabłysnąć...
- Oszalałaś?!
- Już ja was znam, takie Magdy różne. Lizną trochę świata i już myślą, że Pana Boga za nogi złapały...

czwartek, 29 lipca 2010

Gdzie był Bóg?

Kroniki letnie

- Słuchaj, nie mogę ci jutro załatwić tego, co obiecałem, bo idę na pogrzeb.
- A kto umarł?
- Córeczka sąsiadów.
- O, to smutne. Ile miała lat?
- Pięć.
- Taka mała... Co się stało? Wypadek?
- Nie. Rak.
- Ehhh...
- Pewnie, łatwo się mówi "Ehhh". A wiesz, co przeżywają jej rodzice?
- Wyobrażam sobie.
- Tego się nie da wyobrazić. To było ich jedyne dziecko, na które czekali wiele lat. Wymodlone. Naprawdę wymodlone. Ile oni Mszy zamówili, na ilu pielgrzymkach byli... A jak się cieszyli, kiedy wreszcie się pojawiła...
- ...
- A potem, gdy się okazało, że jest ciężko chora, znów zwracali się do Boga. I gdzie był Bóg, gdy oni Go prosili o ratunek dla ukochanego dziecka?
- No, z nimi...
- Z nimi? I patrzył spokojnie, gdy oni wpadali w rozpacz, bo nie byli w stanie nawet złagodzić cierpienia najbardziej kochanej istoty na świecie? A co dopiero uratować jej życia? Przecież gdyby Bóg przy tym był, nie pozwoliłby na taki dramat. To nielogiczne, aby umierało tak upragnione dziecko.
- To głupie, tak mówić. To głupie, tak myśleć, że Bóg gdzieś jest nieobecny, bo coś się dzieje nie po naszej myśli, wiesz?
- Taaaak? Chyba lepiej myśleć, że Boga chwilowo gdzieś nie było, niż przyjmować do wiadomości, że był i nic nie zrobił, aby zapobiec nieszczęściu, aby zmniejszyć cierpienie...
- Ale właśnie na tym polega prawdziwa wiara. Na zaufaniu, że Bóg wie lepiej.
- Może powiesz to w twarz tym załamanym rodzicom, którzy stracili sens życia? Czuję, że jak w czasie tego pogrzebu ksiądz zacznie pociskać podobne kawałki, to wyjdę z kościoła.
- A twoim zdaniem co ma powiedzieć? Że Bóg akurat patrzył w inną stronę i dlatego ich córeczka zmarła na raka? Co za bzdura! To jest właśnie znakomita sytuacja, by mówić o zawierzeniu.
- Wiesz co, skończmy tę rozmowę, bo za chwilę powiem coś, czego mi nie wybaczysz do końca życia.
- Powiem ci na pocieszenie, że nie tylko ty się pytasz, gdzie był Bóg w różnych sytuacjach.
- Też mi pocieszenie...

środa, 28 lipca 2010

Kolekcjoner

Kroniki letnie

- Ludzie są naprawdę dziwni.
- Serio, serio? Co tym razem?
- Mój sąsiad. Facet ma fioła na punkcie zbierania.
- Jak to zbierania?
- No zbierania. Zbiera wszystko, co się da. Od starych łyżek po jakieś dziwaczne kamyki.
- A, kolekcjoner.
- Przecież mówię. Jego dom wygląda jak hurtownia wszelkich dziwności. Wszędzie półki, półeczki, pudełeczka, pojemniczki. Jak ta jego żona z nim wytrzymuje?
- Może też ma duszę kolekcjonera?
- Wątpię. Raczej powinna mieć duszę człowieka, który nie zna dnia ani godziny.
- Dlaczego?
- Bo ten jej facet jest nieobliczalny i nieprzewidywalny. Potrafi jednego dnia pozbyć się zbiorów kolekcjonowanych przez lata. Ostatnio wyczyścił chałupę niemal do czysta.
- Skończył z kolekcjonerstwem?
- Nie, znalazł nową dziedzinę. Raczej kosztowną.
- Co takiego?
- Stare samochody.
- O, to rzeczywiście. Na takie hobby podobno trzeba mieć straszną kasę.
- No właśnie, a on przecież emeryt. Ta jego żona, to płakała, jak wynosili jego zbiory.
- Płakała?
- No, zwłaszcza jak wynosili całą kolekcję ślicznych filiżanek. Mówiła, że bardzo się do nich przywiązała.
- No to faktycznie przykre. A on już kupił chociaż jeden zabytkowy wóz?
- Oczywiście! Dokładnie jeden. I podobno jeszcze się strasznie zapożyczył, żeby go mieć.
- Fajny jakiś?
- Nie wiem, nie znam się. Na moje oko, to nic szczególnego. Ale wygląda na dobrze utrzymany.
- Jeździ chociaż?
- Nie wiem. Chyba nie. Do szopy to go po prostu wepchali... No i powiedz, czy ludzie to nie dziwaki?

wtorek, 27 lipca 2010

Wtedy

Kroniki letnie

- Pamiętasz tego Sz., który był naszym szefem, gdy pracowaliśmy jeszcze w jednej firmie?
- Tego, o którym się mówiło, że kradł na potęgę i że po pijanemu przejechał człowieka i uciekł z miejsca wypadku?
- Tego.
- Pamiętam.
- No to go w końcu zamknęli.
- Po tylu latach? Za tamto czy za coś innego?
- Chyba i za tamte rzeczy i za jakieś inne.
- No cóż, lepiej późno, niż wcale.
- Nie widać, żebyś się jakoś szczególnie cieszył. A wtedy strasznie się denerwowałeś, że facet chodzi bezkarnie po świecie.
- Teraz mnie to ani ziębi, ani grzeje. To było tak dawno. Już z tamtą firmą ani z tym skur... nie mam nic wspólnego. Więc mnie to nie za bardzo rusza. Moim zdaniem sprawiedliwość ma sens, jak jest wymierzana szybko, a nie po latach, gdy już wszyscy zapomnieli, co się kiedyś działo.
- A nie przyszło ci do głowy, że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy?
- Nie. Ja nie rozumiem, dlaczego Pan Bóg czeka z rozliczeniem zła. Zamiast je powstrzymać jak najszybciej, patrzy spokojnie, jak ono rośnie i rośnie, tłumiąc dobro.
- Czyli nie przekonuje cię, że na końcu świata każdy dostanie to, na co zasłużył?
- Nie przekonuje mnie. Dlaczego dopiero wtedy, a nie już teraz? Ja nie czekam latami z ukaraniem mojego dziecko, które coś narozrabia...
- Bo jesteś nerwus i brak ci cierpliwości...
- Może...

poniedziałek, 26 lipca 2010

Odrobina

Kroniki letnie

- Posłuchaj, coś ci przeczytam.
- Skoro musisz...
- "W dzisiejszej dobie aktywni chrześcijanie są w europejskiej społeczności mniejszością. Ale przecież papież Benedykt XVI wezwał europejskich chrześcijan do tego, aby byli twórczą mniejszością, a nie zamkniętym od wewnątrz gettem"...
- Chcesz powiedzieć...
- Czekaj, jeszcze tu: "Kościół poszukuje nowego sposobu obecności chrześcijan w pluralistycznym postmodernistycznym społeczeństwie Zachodu. Papież Benedykt XVI mówi: Kościół ma być twórczą mniejszością"...
- Cóż cię tak fascynuje w tych cytatach?
- Jeszcze nie rozumiesz? No to fragment innego artykułu, tym razem o Przystanku Jezus: "- Ale też jest to dobre dla księży, sióstr zakonnych, którzy tam przyjeżdżają, bo muszą się nauczyć innego, aktywnego bycia z ludźmi. - Bycia mniejszością? - Tak, bycia mniejszością, czasami mniejszością oskarżaną, nielubianą".
- Czyje to mądrości?
- Te pierwsze ks. Tomásza Halíka, a to ostatnie ks. Andrzeja Draguły.
- Hmmm... Czemu cię tak fascynuje słowo "mniejszość" w odniesieniu do katolików?
- A ciebie nie? Przecież to jest to, o czym kiedyś mówił Jezus! Że chrześcijaństwo ma być jak ziarnko gorczycy, jak odrobina zaczynu w wielkiej misie ciasta...
- Ale po to, aby wyrosło wielkie drzewo i żeby się wszystko "zakwasiło".
- Nie rozumiesz. Chodzi o to, że Kościół nie powinien występować z pozycji większości.
- Wobec tego co ma zrobić tam gdzie taką większością faktycznie jest? Wyrzucić ponad połowę swoich członków?
- Jeden polityk niedawno tłumaczył, że im więcej członków ma jakaś partia, tym bardziej musi iść na kompromisy i rozmywać swój program.
- Kościół to nie partia.
- Ale ma przekaz, z którym chce dotrzeć. A ponieważ ludzie są różni, musi ten przekaz coraz bardziej modyfikować, rozluźniać zasady, aby wszyscy znaleźli w nim coś dla siebie.
- Wiesz co? Niepotrzebnie się martwisz większościową pozycją Kościoła.
- Jak to?
- Kościół, całe chrześcijaństwo, jest przecież mniejszością.
- Co ty opowiadasz? W Polsce?
- Nie, na świecie. Ile miliardów ludzi mieszka na ziemskim globie? Prawie siedem, prawda? A chrześcijan przecież jest coś około miliarda...
- Nie podobają mi się te twoje uniki. Zobaczysz, że jak tak dalej pójdzie, to w Polsce też katolicy będą w mniejszości.
- Według ciebie to chyba dobrze?
- Ehhhh, nic nie kumasz.
- Od kumania, to są żaby.

niedziela, 25 lipca 2010

Babcia ci kupi

Kroniki letnie

- Ta moja teściowa mnie kiedyś doprowadzi do jakichś czynów zabronionych.
- Nic nadzwyczajnego. Teściowe tak mają.
- Są przecież granice mieszania się w czyjeś sprawy!
- Jej to powiedz, nie mnie.
- Powiedziałam! Ale ona uważa, że nie mam racji. Że nie zrobiła niczego złego.
- Może nie zrobiła?
- Nie stawaj po jej stronie, zanim się nie dowiesz, o co chodzi!
- Nigdzie nie staję.
- Byliśmy w sklepie. Tym z zielonym dachem. Wiesz którym.
- Wiem. Tam zawsze jest kolejka.
- Właśnie. Więc stoimy w tej kolejce i nagle mój Bartuś wypatrzył swoje ulubione czekoladowe lizaki.
- Te biało-czarne?
- Dokładnie.
- Moje maluchy też je lubią.
- Więc jak Bartuś zobaczył lizaki, to zaczął mnie szarpać za torebkę i wołać: "Mamo, chcę lizaka". A teściowa, zanim się zdążyłam odezwać, mu mówi: "Jak ładnie poprosisz, to ci babcia kupi".
- Chyba dobrze, że uczy dziecko prosić...
- Takie uczenie? I w ogóle, kto Bartusia wychowuje? Teściowa, czy ja? Ja właśnie chciałam, żeby powoli doszedł do tego, że trzeba prosić, a nie żądać... Jak ja mu potem wytłumaczę na przykład, dlaczego trzeba się modlić?
- Dramatyzujesz. Nic takiego się nie stało, a okazji, żeby go nauczyć, że trzeba prosić, jeszcze będziesz mieć tysiąc. Ale, ale, a propos modlitwy, to strasznie mi żal naszego proboszcza.
- Proboszcza? Dlaczego?
- Bo tak się bardzo modlił, żeby w wyborach wygrał jego kandydat i co? Pan Bóg go nie wysłuchał. Musi się chłopina teraz męczyć. Może nawet kryzys wiary ma, jak myślisz?
- Daj spokój z tą polityką i złośliwością. Ja ci tu mówię o prawdziwych problemach, a nie jakichś głupotach...
- Pewnie, pewnie, przez twoją teściową Bartuś nie będzie się umiał modlić. Lepiej już zrób tej kawy.
- A poprosić nie umiesz?

sobota, 24 lipca 2010

Przepis na księdza

Za co w Polsce ceni się księdza?

Za to, że dobrze dba o kościół. Zbudował świątynię albo wyremontował. Plebanię otynkował. Nowe dzwony na wieży zawiesił. Pilnuje, żeby obejście czyste było. Dobrze administruje parafią. Parking przy kościele poszerzył i teraz wszyscy się mieszczą ze swoimi samochodami. Na cmentarzu porządek zrobił. Nowe stacje Drogi Krzyżowej zamówił. Piękne kazania mówi, takie poruszające. Pielgrzymkę po sanktuariach zorganizował. Pieszo z ludźmi do Częstochowy poszedł tyle razy. Umie rozporządzić majątkiem. Pusty dom katechetyczny firmom wynajął. Ochronkę założył z placem zabaw. Dba o piękno liturgii. Tyle grup w parafii założył, każdy coś dla siebie znajdzie. A jak pierwszą Komunię poprowadził, aż ludzie z innych parafii zachwyceni byli! Z młodzieżą na rowerze jeździ. A z ministrantami na basen ile razy! Jest dobrym katechetą. Ma podejście do dzieci. Kuchnię dla biednych otworzył. Pieniądze z Unii Europejskiej na remont zabytkowych organów załatwił. Nie robi trudności przy chrzcie, jak rodzice nie mają ślubu...

Do ilu z tych rzeczy potrzebne mu są święcenia?

Ostatnia zimna cola

Kroniki letnie

- Niektórych ludzi powinno się...
- Sądząc po minie, masz jak najgorsze zamiary.
- Jak ci opowiem, co mi się zdarzyło, przyznasz mi rację.
- Wątpię, ale mów.
- Siedzę w firmie. Gorąco jak na dnie piekła. Więc poszedłem do sklepiku, gdzie udało mi się kupić ostatnią schłodzoną litrową colę.
- Ostatnią?
- No tak, bo się właśnie lodówka popsuła. Stawiam colę na stoliku obok biurka i w tym momencie do firmy wchodzą żona i teściowa mojego pracownika. Od razu żona zapytała, czy może się napić coli. Głupio było odmówić. Dałem szklankę. A ona nalała sobie po sam brzeg.
- Dziwisz się? Sam mówisz, że gorąco.
- Oczywiście zaraz teściowa też chciała się napić.
- ...
- Po niej już bez pytania po butelkę sięgnął mój pracownik.
- Są przepisy, że w upał należy pracownikom zapewnić napoje... Ale ci trochę zostawili?
- No właśnie, teraz dochodzimy do szczytu paranoi. Gdy już zostało w butelce tylko odrobinę, nagle żona mojego pracownika przypomniała sobie o mnie. "O, wypiliśmy prawie wszystko!" - powiedziała. "Może nich pan da pieniądze, to pójdę kupić następną?".
- Ładne! Hihi!
- Czy tacy ludzie muszą łazić po tym świecie?
- Widzę, że brak coli prowadzi cię do pytań fundamentalnych o obecność zła w świecie.
- Ale pomyśl sam, czy naprawdę musi być tylu złych ludzi? Czemu Bóg spokojnie na to patrzy?
- Bo jest cierpliwy i miłosierny.
- Ciekawe, czy byłby taki cierpliwy i miłosierny, jakby Mu ktoś w taki upał wypił ostatnią schłodzoną colę w okolicy.
- Nie takie numery Mu już ludzie wycinali...
- Gdybym ja był wszechmocny, zaraz bym zrobił z tym wszystkim porządek. Nie byłoby żadnego zła.
- Na szczęście nie jesteś wszechmocny...
- Gdybym był, świat byłby lepszy!
- Wybacz, ale wątpię...

piątek, 23 lipca 2010

Z sekatorem

Kroniki letnie

- Co ty robisz?!
- Przecież widzisz, żywopłot przycinam.
- I nie żal ci tych krzaków, tych gałązek, które z takim wysiłkiem wyrosły w ostatnich tygodniach?
- Coś ci się stało z głową? Może się tu przykujesz w obronie żywopłotu? Przecież musi być równy.
- A może on chce być właśnie rosochaty? Może jest przywiązany do tych nowych gałązek? A postaw w się w miejsce tych młodych pędów, które z taką swobodą odcinasz. Niszczysz ich życiowe szanse. Pomyśl, jakby ciebie ktoś tak odciął...
- O co ci chodzi? Nie masz jakiegoś innego zajęcia, tylko mi głowę zawracać?
- No ale powiedz, co będzie z tymi gałązkami, które odcinasz?
- Jak to co? Pozbieram je i wyrzucę. Albo spalę.
- No właśnie. Czyli cały ich życiowy wysiłek, wszystkie nadzieje, szansa, że zakwitną i przyniosą owoce, wszystko idzie na śmietnik albo do ognia.
- Żywopłot jest od tego, żeby równo wyglądał, a nie żeby owocował.
- Taaak, a z tych drzewek owocowych, które tam rosną, kto kiedyś obcinał gałązki?
- No ja. Trzeba było obciąć niektóre, bo słabo rokowały. Za to te, które zostały, dadzą więcej owoców.
- A masz pewność, że to nie te obcięte najlepiej by zaowocowały?
- Na ile się znam...
- Czyli w twoim ogrodzie rządzi sekator?
- Wiesz co? Załóż sobie ogród i niech ci w nim wszystko rośnie, jak popadnie. Ciekawe na jak długo starczy ci cierpliwości, żeby się roztkliwiać nad każdą gałązką, każdym pączkiem i listeczkiem.
- Ale masz świadomość, że jak gałązka odcięta, to ma przerąbane?...

czwartek, 22 lipca 2010

Zakochana kobieta

Kroniki letnie

- Nie przyszło ci nigdy do głowy, że Dan Brown może mieć rację?
- W czym?
- Na przykład w tym, że pomiędzy Jezusem a Marią Magdaleną było coś głębszego? Że łączyła ich miłość?
- Na pewno łączyła ich miłość. Jezus miłował wszystkich, którzy za Nim chodzili. Kocha wszystkich swoich wyznawców, wszystkich ludzi.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Chodzi mi o zwykłe, ludzkie uczucie. Jak między kobietą i mężczyzną.
- Nie wiem. Być może z jej strony na początku coś takiego było. Uczucia, to jest sfera, nad którą nie panujemy do końca.
- A ze strony Jezusa?
- Przyszło mi kiedyś na myśl, że to usilne wiązanie Jezusa z Marią Magdaleną wcale nie wynika ze złej woli.
- Nie? To z czego?
- Z pragnienia podkreślenia, że Jezus naprawdę stał się człowiekiem. Że nie jest tylko Bogiem, który przez chwilę udawał człowieka. Że jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Bo my chyba o tym trochę zapominamy.
- Czyli mógł się zakochać w Magdalenie?
- Pewnie mógł...
- I mieć z nią dzieci?
- Widzisz, dla mnie o wiele bardziej fascynujące jest, że ta - twoim zdaniem - zakochana kobieta, po zmartwychwstaniu nie rozpoznała Jezusa. Zorientowała się dopiero, gdy wypowiedział jej imię. Wcześniej brała Go za ogrodnika. A przecież dobrze znała Jezusa!
- I co?
- I to, że my zachowujemy się chyba podobnie. Skupiamy się bardziej na własnych interpretacjach, niż na faktach, na tym, co istotne. Nawet zrobiliśmy z Marii Magdaleny jawnogrzesznicę.
- To, zdaje się, robota jednego z papieży...
- I to nie byle jakiego. Ale to akurat nie jest żaden dogmat, w który katolik ma wierzyć... W przeciwieństwie do tego, że była pierwszą osobą, która zobaczyła Zmartwychwstałego Jezusa...

środa, 21 lipca 2010

Moje życie jest do d...

Kroniki letnie

- Co się stało?
- To aż tak widać?
- Co?
- Że całe moje życie jest do d...
- Co to, depresja, chwilowe załamanie, chandra? Coś ci się nie udało? Jakieś niepowodzenie?
- Nic mi się nie udaje! Całe moje życie, to jedna wielka klęska...
- Dramatyzujesz.
- To nawet nie jest życie. To jakaś wegetacja z dnia na dzień. Istnienie dla istnienia. Trwanie, z którego nic nie wynika.
- Czego ty chcesz?
- Żeby coś po mnie pozostało! Jakiś ślad. Nie chcę przejść przez życie, jakby mnie nie było.
- Nie rozumiem. Masz rodzinę, dzieci. Ciekawą pracę...
- Ale wszystko to takie płytkie, powierzchowne, pełne zbędnych rzeczy i zdarzeń... Nic, co ma prawdziwą wartość. Nic naprawdę wielkiego. Rozumiesz? Nie ma znaczenia dla świata, czy jestem, czy mnie nie ma.
- To nieprawda! Dla wielu ludzi na świecie nie ma nikogo ważniejszego, niż ty.
- Tak myślisz? Nie wiem. Czuję się jak drzewo, które rośnie, ale nie daje żadnych przydatnych komukolwiek owoców. Albo raczej jak ziarno, które leży w ziemi i wie, że nie będzie z niego pożytku. Marnuję tylko czas.
- No to przestań się nad sobą roztkliwiać i zmień coś w swoim życiu. Znajdź jakąś wielką ideę i zacznij dla niej pracować.
- Myślisz, że to takie proste? Boję się. Boje się stracić to bezpieczeństwo, które mam teraz. Boje się niepewności, niebezpieczeństw, wrogości, konieczności walki... Inni przecież też chcą coś osiągnąć, do czegoś dojść, wyryć jakiś ślad... A poza tym...
- Co?
- Najgorsze jest to, że mam wrażenie, że nie spełniam oczekiwań.
- Czyich? Rodziny? Szefów? Mają do ciebie pretensje?
- Nie, chodzi o coś znacznie głębszego. Poważniejszego.
- Głębszego? Poważniejszego?
- Tylko się nie śmiej. Ale czuję, że nie spełniam oczekiwań Boga...
- Co?! Z tobą jest naprawdę niedobrze. Może idź do psychologa... Albo, albo...
- Albo co?
- Porozmawiaj z księdzem...
- Nie znam dobrze żadnego. A to głupio iść do obcego człowieka i powiedzieć: "Wie ksiądz, czuję, że Bóg czegoś ode mnie oczekuje". Jeszcze pomyśli, że mi odbiło...

wtorek, 20 lipca 2010

Żona dla Jezusa

Kroniki letnie

- Ludzie są strasznie niekonsekwentni.
- Uwielbiam takie uogólnienia. Zwłaszcza w twoich ustach. Ekspert od wszystkiego, a zwłaszcza od ludzkości...
- Ale pomyśl. We wszystkich sondażach wychodzi, że Polacy bardzo cenią rodzinę, prawda?
- Z tego co czytam tu i ówdzie, tak jest.
- A z drugiej strony liczba rozwodów, a więc niszczenia rodziny, rośnie w Polsce w zastraszającym tempie. I gdzie tu konsekwencja? Nie wspomnę już o dużej liczbie związków niesformalizowanych... Po co ludzie opowiadają ankieterom, jak to strasznie cenią rodzinę, a potem robią coś dokładnie odwrotnego?
- Jak zwykle przesadzasz i w dodatku krzywdzisz mnóstwo ludzi, którzy bronią swych rodzin ze wszystkich sił i we wszelkich trudnościach.
- Ja przesadzam? To co powiesz o Kościele, który z jednej strony bardzo broni rodziny, a z drugiej każe księżom żyć w celibacie? To dopiero konsekwencja, nie?
- Masz wyjątkowy talent do robienia z wszystkiego grochu z kapustą. Co ma celibat księży do obrony rodziny?
- No ale powiedz, broni Kościół rodziny?
- Bardzo.
- A dlaczego broni?
- Bo wierzy, że rodzina jest zamysłem Boga.
- No właśnie. Ale księżom nie pozwala zakładać rodzin, zgodnych z zamysłem Boga. Poza tym o ile wiem, Jezus nie założył rodziny. Więc?
- Jezus za swoją rodzinę uważał wszystkich swoich uczniów. Powiedział przecież: "Kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką".
- A żoną?
- Rety, ty ciągle swoje!
- Widzisz, nie potrafisz obronić zasad swojego Kościoła nawet w takich fundamentalnych sprawach.
- Bo ty wyciągasz fałszywe wnioski z prawdziwych przesłanek.
- A tobie brakuje argumentów. A wystarczy przeczytać na przykład taki dokument o rodzinie, który napisał poprzedni papież...
- Ty go znasz?
- Owszem. W przeciwieństwie do ciebie...

poniedziałek, 19 lipca 2010

Ja chcę cudu!

Kroniki letnie

- Słuchaj, mam problem z dzieciakiem. Nie wiem, co zrobić, jestem kompletnie bezradna.
- To się zdarza... Rodzice bezradni wobec swoich dzieci to dzisiaj dość powszechne zjawisko. A co zmalował twój nastolatek? Ile to on ma lat?
- Trzynaście. A to zmalował, że oświadczył, iż od września mam go wypisać z religii, bo on nie zamierza dalej na nią chodzić.
- Jakoś to uzasadnił?
- Powiedział, że on i tak nie wierzy w te wszystkie bajki, więc szkoda jego czasu na lekcje religii.
- A to mały spryciarz. Zawsze to dwie wolne od lekcji godziny.
- Nawet nie to. Powiedział, że mam mu załatwić, żeby mógł chodzić na lekcje etyki.
- A do kościoła chodzi?
- Od pewnego czasu nie.
- I mówisz to tak spokojnie?!
- Myślałam, że to chwilowy bunt, że się zmęczył udziałem w czymś, czego do końca nie rozumie, a on teraz bardzo rozumowo nastawiony jest. Więc nie naciskałam, żeby go do reszty nie zniechęcić. Poza tym my też nie zawsze w niedzielę mamy czas... On to widzi, więc...
- No tak...
- Nie masz prawa mnie potępiać. Nie mówię, że jestem wzorową katoliczką.
- Ja nie...
- A poza tym wiesz, co Paweł mi powiedział? Że on by uwierzył, gdyby był świadkiem cudu. Nawet specjalnie pojechał do Częstochowy i gdzieś tam jeszcze, żeby zobaczyć cud.
- I co?
- Wrócił rozczarowany.
- No a te kule i inne pamiątki cudów, które są w sanktuariach?
- To go nie przekonuje. On chce osobiście widzieć, jak się cud dzieje.
- No to powinien chodzić na Msze. Tam się za każdym razem dzieje cud.
- Coś ty! Przecież to tylko taka umowa. Nic się nie zmienia.
- Ach tak to widzisz... No to wszystko jasne...
- Co jasne?
- Jasne, czemu Paweł nie chce chodzić na religię.
- Nic nie rozumiem. Wyjaśnisz mi, co masz na myśli?..

niedziela, 18 lipca 2010

Maruda

Pewnie wyjdę na marudę. Na takiego, co się czepia. Ale naprawdę mam bardzo, bardzo poważne wątpliwości, czy koniecznie trzeba poświęcać połowę niedzielnego niespełna godzinnego "katolickiego" okienka w publicznej telewizji na międlenie tematu EuroPride? Czy niedzielne południe to rzeczywiście idealny czas, aby telewidzów zainteresowanych sprawami religii i Kościoła, po raz kolejny zmuszać do wysłuchania tych samych monologów, wygłaszanych przez polityków i działaczy, które i tak musieli wysłuchać w programach informacyjnych i publicystycznych o innych porach w najrozmaitszych stacjach? Przecież i tak nikt tu nikogo nie "nawróci", bo żaden z zaproszonych do studia gości nawet nie udaje, że jest zainteresowany uważnym wysłuchaniem zdań odmiennych niż jego własne... Odnoszę wrażenie, że polscy katolicy mają podczas tegorocznych letnich miesięcy inne sprawy na głowie...

A skoro już wyrażam mój lekki zawód, to jeszcze jedna sprawa. Była dzisiaj w tym programie w TVP1 wzmianka o rocznicy Grunwaldu. Próżno jednak wypatrywałem choćby migaweczki, choćby zdanka o odprawionej tam Mszy św. w dawnym rycie. A przecież była znakomita okazja, aby pokazać polskim katolikom w atrakcyjnej formie trochę historii liturgii...

Ciekawe, że dwa świeckie portale w niedzielę wyciągnęły na główną stronę ten sam artykuł z "Niedzieli" na temat sekt i ich wakacyjnej aktywności. Przypadek? Czy po prostu lepsze wyczucie tematów, z którymi warto dzisiaj, w połowie lipca, wyjść do ludzi?

Przy stole

Kroniki letnie

- Przyniosę jeszcze chleba - kolejny raz zerwała się od stołu pani domu.
- Pomogę ci - także tym razem dołączył do niej pan domu.
- Przestańcie bez przerwy biegać do tej kuchni! Przecież wszystkiego jest na stole pod dostatkiem - nie na żarty zirytował się jeden z gości. Akurat ten najważniejszy. - Zaczynam mieć wrażenie, że w ogóle nas nie lubicie - dodał bez cienia uśmiechu.
- Ależ, my tylko chcemy, żeby wam niczego nie brakowało - niepewnym głosem powiedziała gospodyni. Jej mąż pokiwał głową.
- Nie chcemy, żebyście od nas wyszli głodni - powiedział szczerze.
- Myśmy tu przecież nie przyszli się najeść, tylko przyszliśmy pogadać z wami - ugodowym tonem powiedział najważniejszy gość. - Przyszliśmy ze względu na was, a nie ze względu na potrawy, skądinąd pyszne - łagodził coraz bardziej.
- Szkoda, że tu nie ma mojej teściowej! - wypaliła niespodziewanie kobieta po przeciwnej stronie stołu.
- Co tu ma do rzeczy moja mama? - zaniepokoił się jej mąż.
- Jak to co? Zrobiła mi straszną awanturę, że nie urządziłam przyjęcia komunijnego Marcysi w domu, tylko w restauracji. A ja właśnie dlatego...
- Co dlatego? - zainteresował się najważniejszy gość.
- No bo nie chciałam świętować tak wielkiej uroczystości naszego dziecka w kuchni. I co, źle było? - szturchnęła w bok swego męża.
- No, nie. Było naprawdę pięknie. Mieliśmy osobną niewielką salę, pięknie przystrojoną. Nareszcie pogadałem sobie z niektórymi rzadko widywanymi krewnymi - przyznał bez przymusu mąż.
- Ale przecież trzeba zadbać, żeby na stole nie było pusto - broniła się jeszcze niepewnie pani domu.
- Jadziu, popatrz na ten stół. Wszyscy już jesteśmy najedzeni po uszy, a na półmiskach jeszcze pyszności na wiele godzin. Siądźcie spokojnie i pogadajcie wreszcie z nami - autorytatywnie zarządził najważniejszy gość. - Przyszliśmy przecież spędzić trochę czasu z wami, a nie tylko napchać brzuchy smakołykami.
- Ale jak czegoś będzie brakowało, to mówcie - gospodyni usiadła wygodniej na krześle.
- Właśnie mówimy. Was brakowało - najważniejszy gość uśmiechnął się od ucha do ucha i dolał sobie niegazowanej wody z dzbanka.

sobota, 17 lipca 2010

Łagodność

Kroniki letnie

- Przestań się wydzierać na to dziecko.
- Ja się wydzieram?
- Ty je wręcz terroryzujesz. Nie chciałbym być twoim dzieckiem.
- Bardzo dziękuję, powiedz to przy nim, na pewno cię polubi.
- No bo się go czepiasz, ograniczasz, narzucasz mu swoje widzenie świata. Jakbyś chciała, żeby został twoją kopią.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki wielki specjalista od wychowania.
- Nie trzeba być specjalistą, żeby widzieć, że twoje dziecko ma już dość...
- Mnie ma dość?
- Nie, ciebie kocha. Ale ma dość ciągłego ustawiania, musztrowania. Daj mu trochę wolności. Niech trochę porozrabia, pobrudzi...
- Ale to ja potem muszę prać jego ciuchy i leczyć zadrapania.
- A cóż w tym nadzwyczajnego? Jak każdy rodzic. Tylko że nie wszyscy rodzice ubierają swoje dzieciaki w takie jasne spodnie i koszulki...
- Po prostu chcę, żeby ładnie wyglądał.
- Ty, to nie jest twoja lalka. Halo, jesteś już dorosła i masz dziecko! Człowieka! Żywego. Który ma prawo do wolności i swojego zdania. Nawet Pan Bóg daje człowiekowi wolność i niczego mu nie narzuca. Co najwyżej łagodnie perswaduje. A przecież mógłby nas wszystkich chwycić za mordę i przywołać do pionu.
- Ty wiesz, że czasem się zastanawiam, dlaczego Bóg na to wszystko spokojnie patrzy... Ja bym na Jego miejscu już dawno zrobiła z tym światem porządek.
- "Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi...".
- Co tam mruczysz?
- Tak mi się przypomniało. Wprowadzanie sprawiedliwości i porządku może się przecież odbywać łagodnie, bez niszczenia ludzi...
- Ja niszczę swoje dziecko?!
- Oj, nie bierz wszystkiego od razu tak skrajnie...

piątek, 16 lipca 2010

Co wolno Bogu?

Kroniki letnie

- Zadał mi ktoś bardzo ciekawe pytanie. Ciekawe, czy umiesz na nie odpowiedzieć.
- A ty umiałeś?
- Mniejsza z tym.
- No to słucham.
- Czy Pan Bóg potrafi stworzyć tak duży kamień, żeby go nie był w stanie podnieść?
- O, paradoks omnipotencji!
- Co?
- Paradoks wszechmocy.
- Aha. Więc co z tym kamieniem?
- Tu nie o kamień chodzi, tylko o to, czy Bóg potrafi ograniczyć sam siebie.
- A potrafi?
- Zaraz zadasz pytanie, czy Pan Bóg pości w piątek.
- To też świetne pytanie!
- Pamiętasz co bardzo często zarzucano Jezusowi, gdy chodził po ziemi?
- Chodzi ci o to, że pracował w szabat, zamiast świętować?
- No właśnie. Raz nawet pozwolił, aby jego uczniowie robili w szabat to, czego nie wolno, bo byli głodni.
- Czyli Bóg nie podlega własnym zasadom?
- No właśnie o to chodzi w paradoksie omnipotencji. Pojawia się on zawsze, gdy ludzie próbują zastosować zasady swojej logiki do Boga.
- To Bóg nie podlega logice? Jest nielogiczny?
- Ależ jest! Ale nasza logika ma się nijak do Jego logiki.

czwartek, 15 lipca 2010

Cicho!

Kroniki letnie

- Coś ty dzisiaj taki wyciszony?
- Bo się czuję przez wszystkich uciszany.
- Jak to?
- Mam wrażenie, że wszystkim przeszkadzam. Że wszystkich denerwuje każde moje słowo, a nawet tylko moja obecność na tym świecie.
- Więc teraz będziesz wyniośle milczeć?
- Dlaczego wyniośle?
- No bo wy, w tym waszym Kościele, właśnie patrzycie na świat wyniośle, jakbyście byli kimś lepszym. A przede wszystkim chcecie wszystkim narzucać wasz sposób widzenia rzeczywistości i wasz sposób życia.
- Narzucać?
- No pewnie.
- My tylko dzielimy się prawdą, którą otrzymaliśmy. Taka jest nasza misja w świecie. Mamy głosić Dobrą Nowinę o zbawieniu.
- Ależ proszę bardzo. Mamy wolność. Każdy może głosić, co mu się podoba. Ale jest jeszcze problem, w jaki sposób to robi.
- Nie rozumiem.
- Jak ktoś przychodzi i mówi mi "Słuchaj, jestem lepszy od ciebie, więc mnie naśladuj", to niech nie liczy na pozytywny odzew.
- Ale przecież Kościół tak nie postępuje!
- Serio, serio?
- Chcesz powiedzieć, że brakuje nam pokory? Mnie też?
- ...
- Ale przecież jeśli będziemy siedzieć cicho w kącie, to nie wypełnimy naszej misji. I świat się nie dowie, że Bóg kocha wszystkich ludzi i chce ich zbawić.
- A to nie Jezus powiedział, że jest cichy i pokorny sercem?
- No, powiedział.
- Widzisz, a nawet ja o tym wiem...

środa, 14 lipca 2010

Credo ut intellegam

Kroniki letnie

- Nie czujesz się dotknięty, gdy na przykład czytasz komentarze w Internecie na temat ludzi wierzących? Zauważyłeś jak często katolicy są w nich opisywani jako naiwni idioci, którzy dają się oszukiwać cwaniakom w sutannach?
- Staram się ich nie czytać. A poza tym nie czuję się naiwnym idiotą.
- Ale inni cię tak widzą. Nie rusza cię to?
- O co ci chodzi? Marudzisz i marudzisz.
- Widzisz, już się denerwujesz. Czyli coś jest na rzeczy! Ty w głębi ducha masz świadomość, że przy dzisiejszym stanie wiedzy, taka bezkrytyczna wiara we wszystko, co księża opowiadają, wygląda co najmniej dziwnie.
- Ja nie wierzę w to, co księża opowiadają, tylko w to, co głosi Kościół.
- E tam, słowna ekwilibrystyka. Przecież to księża mówią wam, w co macie wierzyć. Nie słyszałem, żeby ktoś świeckich pytał, jakie powinny być dogmaty.
- Prawd wiary nie ustala się przez głosowanie. W ogóle prawdy nie ustala się przez głosowanie. Prawda jest jedna i albo się ją przyjmuje, albo się ją odrzuca.
- Bezkrytycznie.
- Nie bezkrytycznie. Katolicy nie mają zakazu używania rozumu. Wręcz przeciwnie, wiara wymaga rozumu. Credo ut intellegam, intellego ut credam.
- Co?
- Wierzę, abym rozumiał i rozumiem, abym wierzył.
- Znów jakieś słowne zabawy.
- Wcale nie. To słowa Anzelma z Canterbury. Żył na przełomie XI i XII wieku.
- Oho, zaraz mi będziesz udowadniał, że wiara jest tylko dla mądrych, wykształconych ludzi.
- Z pewnością dla mądrych. Niekoniecznie dla wykształconych.
- Czyli nie dla prostaczków?
- A któż jest mądrzejszy od tak zwanych prostaczków? I dlaczego usiłujesz nadać temu słowu negatywne zabarwienie?

wtorek, 13 lipca 2010

Oporni

Kroniki letnie

- Widzisz go tam?
- No, widzę.
- Aż tryska dobrym samopoczuciem, nie? Widać to z daleka.
- Może ma powody?
- Pewnie. Uważa, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Że jest chodzącym ideałem. A jest wyjątkowym skur... O, a popatrz w prawo. O niej też ci kiedyś opowiadałem. Uważa się za chodzącą doskonałość. Świętszą od samego papieża. A w rzeczywistości jest najwredniejszą baba, jaką znam. Skrzywdziła mnóstwo ludzi.
- Że też ludzie potrafią być tacy bezkrytyczni wobec siebie. Jak można nie widzieć własnych wad?
- Można, można. To są ci, którzy po ostrym kazaniu wychodzą z kościoła i mówią: "Ale ksiądz im przygadał".
- Jak widzę takich ludzi, to im życzę, żeby szybko znaleźli się w sytuacji, w której będą musieli spojrzeć na siebie krytycznie.
- Coś mi się wydaje, że jak ktoś wpadnie w pychę, to chyba nie jest łatwo zmusić go do zmiany przekonania o sobie. Trzeba naprawdę wielkiego wstrząsu.
- Wstrząs też nie zawsze pomaga. Znam takie przypadki. Ludzie bywają strasznie oporni na prawdę o sobie.
- Musi przecież być sposób, aby im pomóc.
- Nikogo nie da się zbawić na siłę. Nawet Bóg tego nie robi. Pamiętasz, co Jezus obiecał mieszkańcom opornych miast?
- Opornych miast?
- No, tych, co się nie nawróciły, mimo wielkich cudów.
- Nie pamiętam.
- Powiedział im, że w dzień sądu będą miały gorzej niż Sodoma.
- Też się pewnie nie przejęły. Bo przecież najpierw musiałyby uwierzyć, że dzień sądu nadejdzie. A mnie się wydaje, że nie tylko dzisiaj wielu ludzi w to nie wierzy.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Konfliktogenność

Kroniki letnie

- Nie rozumiem, jak Kościół może na to spokojnie patrzyć, że ludzie znów kłócą się o krzyż. Mało było awantury o krzyż w Auschwitz? Za chwilę cały świat znów będzie się z nas śmiał.
- Chodzi ci o ten krzyż przed pałacem w Warszawie?
- No jasne. Dlaczego biskupi i księża nic nie robią? Krzyż powinien jednoczyć, a nie dzielić. Kościół powinien jednoczyć ludzi, a nie dzielić.
- Jednoczyć mówisz... Chrystus zapowiadał coś innego. Zapowiadał, że wiara w Niego będzie konfliktogenna.
- Jak to, przecież modlił się, "żeby byli jedno".
- No tak, ale powiedział również, że przyszedł "poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową". Zapowiedział, że z Jego powodu ludzie w rodzinach będą dla siebie nieprzyjaciółmi.
- Zaraz, to Jezus przyszedł wszystkich skłócić i zasiać niezgodę między ludźmi? Rozbijać rodziny? Jakieś bzdury opowiadasz. Przecież nikt, tak jak Kościół, nie broni rodziny.
- Nie, nie. Tylko że przecież nie wszyscy ludzie przyjmują wiarę w Chrystusa. Prawdziwą wiarę. Można powiedzieć, że to podział w jakimś sensie naturalny.
- Ty, ale coś mi się wydaje, że o ten krzyż to się kłócą sami katolicy.
- Tak to na pierwszy rzut oka wygląda. Jednak myślę, że w tle tego sporu jest prawdziwy stosunek do Jezusa. Bo Chrystus mówił wyraźnie, że to Jego trzeba najbardziej kochać, że sprawy boskie są ważniejsze od spraw ludzkich, że Jego trzeba kochać bardziej niż matkę, ojca, dzieci...
- Chcesz mi powiedzieć, że Jezus chce, abyśmy się kłócili o krzyż w środku miasta?
- Nie! Niczego takiego przecież nie powiedziałem. Mówiłem tylko, że Jezus ma być najważniejszy. A krzyż mamy brać na siebie, a nie kłócić się o niego.

niedziela, 11 lipca 2010

Świętoszek na autostradzie

Kroniki letnie

- Słyszałeś, co się stało we Włoszech?
- Zależy, co masz na myśli.
- O tych monetach, co się wysypały na autostradzie. Podobno dwa miliony ich było.
- Aha, coś mi się obiło o uszy. Podobno ludzie się tam skandalicznie zachowywali.
- Dziwisz im się? Sam byś się rzucił na te monety i starał się uzbierać jak najwięcej. Znalezione, nie kradzione.
- Tu akurat było wiadomo, czyje to pieniądze, więc z tym znalezieniem trochę przesadzasz. Ale mnie nawet nie o to w tej chwili chodzi. Podobno kierowca tego tira i jego pomocnik byli ranni, a nikt im nie pomógł. A co do zbierania monet, to bliższa mi jest postawa tych, którzy ostatnio w Polsce znaleźli wielkie sumy pieniędzy i oddali je na policję, zamiast zatrzymać dla siebie.
- Świętoszek. Dopóki człowiek nie znajdzie się w takiej sytuacji nie wie, jak się zachowa. Poza tym ta kobieta, co zgubiła pieniądze, jak się dowiedziała, że ktoś je oddał, to aż do szpitala trafiła z wrażenia.
- Fakt, uczciwość jest tak rzadka dzisiaj, że człowiek nie jest na nią przygotowany. A skoro już o znieczulicy. Ci na autostradzie nie pomogli rannym, bo zbierali forsę. Ale czym wytłumaczyć, że znajomej mojej teściowej, która ledwo trzymała się na nogach i co chwilę mdlała, nikt nie chciał przepuścić w kolejce do lekarza w przychodni?
- Jak to czym? Sami uważali się za bardziej chorych. Tu nie masz racji. Nie masz prawa wymagać od ludzi heroizmu.
- Nie? A czytałeś w internecie o tej austriackiej pielęgniarce, która zgłosiła się do obozu w Auschwitz, żeby pomagać więźniom? To jest heroizm, a nie przepuszczenie kogoś w kolejce do lekarza.
- Tę twoją pielęgniarkę to chociaż ogłosili świętą?
- Noooo, nie. Podobno za swoją działalność w Auschwitz nigdy nie otrzymała żadnych odznaczeń ani wyróżnień.
- No widzisz. I po co jej to było?
- Naprawdę nie wiesz, czy tylko udajesz?
- Ja tam się nie zarzekam, że nie będę zbierał euro rozsypanych na autostradzie do swojego bagażnika. Ja jestem zwykłym człowiekiem, nie żadnym świętym. Nie kryję, że jak widzę wypadek na drodze, to wcale się nie zatrzymuję, tylko dodaję gazu...

sobota, 10 lipca 2010

Strach, strach, strach, rany Boskie

Kroniki letnie

- Wiesz gdzie wczoraj byłem z dzieckiem? W dolinie dinozaurów!
- Tam, gdzie jest ten jedyny na świecie chodzący triceratops?
- Chodzić, to on nie chodzi. Ale strasznie ryczy. W ogóle ciekawie to jest zrobione. Las, a w tym lesie pełno potworów i okropnych hałas.
- A dzieci się nie boją?
- Boją! Powiem ci nawet, że gdyby mnie zdarzyło się tam znaleźć w nocy, to też bym się nieźle najadł strachu.
- Żartujesz.
- Poważnie. Pojedź zobaczyć, to będziesz wiedział.
- Mnie nie da się łatwo przestraszyć. W ogóle dziwię się, że ludzie są tacy strachliwi. Nic wielkiego się nie wydarza, a oni tak jak w tej piosence "Strach, strach, strach, rany Boskie". Nie pamiętam, kto to śpiewał.
- Ja też nie. Ale moim zdaniem nie ma nic złego w tym, że ludzie się boją. Zwłaszcza innych ludzi.
- Jak można się bać innych ludzi? Co mi może zrobić inny człowiek?
- Krzywdę?
- E tam...
- O, popatrz, tam chyba twój szef wysiada z samochodu!
- O kurde! Przesuń się. Bardziej w lewo. O dobrze.
- Co jest? Boisz się swojego szefa?
- Nie, no co ty! Ale jak zobaczy, że piję piwo z pracownikiem konkurencji, to będę mieć kłopoty. Oj, duże kłopoty...
- Popatrz, a ja się swojego szefa nie boję. Właściwie nikogo się nie boję.
- A mówiłeś, że to dobrze, że się ludzie boją...
- Jak teraz patrzę na ciebie, to sobie myślę, że głupio mówiłem...

piątek, 9 lipca 2010

Realia

Kroniki letnie

- Coraz częściej mam wrażenie, że Kościół nie nadąża za rzeczywistością.
- W jakim sensie?
- W takim sensie, że działa, jakby nie zauważył, że na świecie dokonują się poważne zmiany. Że życie nabrało tempa. Że ogromną rolę w życiu zwykłego człowieka odgrywają media. Że zmieniła się rola i miejsce kobiety w społeczeństwie...
- Nie rozumiem, jakie to ma znaczenie dla misji Kościoła w świecie? To tylko zewnętrzne warunki, nic więcej.
- No tak, zewnętrzne warunki. Ale one wpływają na ludzi, do których posłany jest Kościół. To są realia, w których trzeba działać, a nie ignorować je.
- Chodzi ci o to, że Kościół nie dostosowuje swych metod do zmian na świecie?
- No właśnie. To jest moim zdaniem brak roztropności. A przecież Jezus powiedział, że mamy być roztropni jak węże...
- A nieskazitelni jak gołębie.
- Dokładnie.
- Więc?
- Więc problem w tym, że nie jesteśmy ani roztropni, ani nieskazitelni. A przez brak roztropności często tracimy okazję, aby być nieskazitelnymi.
- Może jaśniej?
- Na przykład strasznie się obrażamy, że świat nas nie przyjmuje z otwartymi rękami, a niektórych prześladuje. Przecież Jezus zapowiedział, że będziemy prześladowani, więc o co chodzi?
- Mamy się cieszyć?
- Może nawet. Ale przede wszystkim nie skupiać się na tym, tylko iść odważnie z Ewangelią gdzie się da i jak się da.
- Ale przecież jesteśmy tylko owcami między wilkami...
- Tylko? Aż. Owce nie muszą być głupie, bezmyślne i bezradne. Jak trochę ruszą głową, to nawet wilka są w stanie przeciągnąć na swoją stronę. Ale najpierw muszą się przestać bać...

czwartek, 8 lipca 2010

Kasa

Kroniki letnie

- Widziałeś nowy samochód proboszcza?
- Nie. A czemu pytasz?
- Jak zobaczysz, to zrozumiesz.
- Nie podobają mi się takie aluzje. Co, Maybacha kupił?
- Maybacha nie. Ale blisko.
- Nie rozumiem tego wytykania księżom drogich samochodów. Stać ich, to mają.
- Ale skąd ich stać? Z naszej krwawicy!
- Taaaak? Nie wiedziałem, że jesteś taki hojny w kościele... Zwłaszcza, że rzadko tam bywasz, więc...
- Nie chodzi mi tylko o to, co ludzie wrzucają do koszyczka. Księża są pazerni jak mało kto.
- Czyżby?
- Słyszałeś, ile potrafią żądać za pogrzeb? A ile ziemi ta cała komisja oddała Kościołowi? Ty wiesz, ile dzisiaj jest warta ziemia? Albo widziałeś w gazecie zdjęcia apartamentu, jaki ma w Rzymie ten biskup, co go wyrzucili, bo podobno molestował?
- A ty słyszałeś, że utrzymanie cmentarza parafialnego, to droga inwestycja? Albo że ta zwracana Kościołowi ziemia służy do utrzymania różnych dzieł charytatywnych?
- Ale apartamentu tak łatwo nie wytłumaczysz.
- Nie widziałem, to nie wiem co powiedzieć.
- Przecież Jezus powiedział, że księża mają pracować za darmo.
- Słucham?! Chyba czegoś nie doczytałeś. To z czego mają żyć?
- Ja tam swoje wiem. Księża śpią na kasie i tyle.
- No to trzeba było zostać księdzem, a nie teraz zazdrościć...

środa, 7 lipca 2010

Blisko, coraz bliżej

Kroniki letnie

- Koniec świata coraz bliżej.
- Słucham?
- Mówię, że koniec świata coraz bliżej.
- Zapisałeś się do jakiejś sekty czy żartujesz?
- Ani jedno ani drugie.
- Więc skąd nagle taki wniosek?
- Wcale nie nagle. Z każdą chwilą zbliżamy się do końca czasów.
- Rety, denerwujesz mnie. Przestań mówić takie rzeczy, bo tylko ludzi stresujesz.
- A co w tym stresującego? To fakt.
- Słuchaj, nie wiem co cię napadło, może się naoglądałeś amerykańskich filmów, ale ludzie mają naprawdę większe problemy niż myślenie o jakimś końcu świata, apokalipsie czy jakiejś innej katastrofie.
- Coś mi się wydaje, że w kontekście końca świata wszystkie problemy tracą ważność. ;-)
- A ten ciągle swoje. Idź pogadaj sobie z księdzem proboszczem. Albo z tym szurniętym, który łazi po naszym osiedlu i wszystkich straszy, że wojna wybuchnie. Chyba lepiej z nim, bo ksiądz proboszcz pewnie też nie ucieszyłby się z twojej odkrywczej myśli. Przecież musi skończyć remont dachu na kościele.
- Może przed końcem świata zdąży...
- Bardzo śmieszne. Ty wiesz, ile ten remont kosztuje? Do końca świata parafia będzie spłacała kredyt, który proboszcz musiał wziąć, żeby się kościół nie zawalił.
- No i kto tu mówi o końca świata? ;-)

wtorek, 6 lipca 2010

Kroniki letnie

Kroniki letnie

- Nie masz wrażenia, że ludzkość przypomina szaleńca na motorze?
- Porównanie trochę odległe od mojego sposobu widzenia świata. A o co ci konkretnie chodzi?
- O to, że sprawiamy wrażenie, jakbyśmy z ogromną prędkością bez żadnych zabezpieczeń pędzili w stronę wielkiej ściany, o którą się w końcu rozbijemy.
- Cóż to za apokaliptyczna wizja? Masz myśli samobójcze czy co?
- Wręcz przeciwnie. Bo ja się czuję jak pasażer takiego motocykla, a nie kierowca. Wcale nie chcę zginąć, a z drugiej strony boję się zeskoczyć...
- Chcesz powiedzieć, że znalazłeś się, jako przedstawiciel ludzkości, w sytuacji bez wyjścia?
- Tak się trochę czuję. Mam poczucie jakiejś strasznej nieodwracalności katastrofy.
- Przerażające. Jak ci mogę pomóc?
- Ty? Nie, nie oczekuję od ciebie pomocy. Tu potrzeba kogoś, kto usunie z drogi tę straszną ścianę, ten ogromny mur, zanim się rozbijemy. To jedyne wyjście.
- Jedyne? Jest jeszcze inne.
- Jakie?
- Można przecież zwolnić na tym motorze, tak, aby nie rozwalać się o ścianę, tylko się przed nią zatrzymać.
- Ale kto ma taki wpływ na kierowcę?
- A to bardzo dobre pytanie...

poniedziałek, 5 lipca 2010

Żeby chociaż

Kroniki letnie

- Ja tam nie chcę wiele od Boga...
- I oczekujesz tego samego od Boga?
- Nie rozumiem.
- Nie chcesz wiele od Boga, ale też masz nadzieję, że Bóg nie będzie chciał wiele od ciebie, prawda?
- Nie, nie. Chodzi mi o to, że niektórzy w swych żądaniach wobec Boga idą na maksa. A ja nie. Mnie wystarczy zwykłe, przyzwoite, w miarę bezpieczne i szczęśliwe życie.
- Jakiś ty łaskawy...
- A ty co? Może codziennie modlisz się o męczeństwo albo żeby twoja rodzina przymierała głodem?
- Wiadomo, że nie. Nie jestem masochistą. I chcę szczęścia dla moich najbliższych.
- Czyli się wcale nie różnimy.
- Tylko pozornie.
- Jak to?
- Ja chcę znacznie więcej od Boga.
- A, tu cię mam!
- Ja chcę od Boga zbawienia. Chcę szczęścia wiecznego.
- No to jesteś w mniejszości, moim zdaniem.
- Dlaczego?
- No bo kto dzisiaj myśli takimi kategoriami? Dzisiaj ludzi nie myślą o tak dalekiej przyszłości. I nawet jeśli wierzą w Boga, to ich oczekiwania wobec Niego dotyczą tego, co się liczy tutaj. Dzisiaj ludzie modlą się o zdrowie i pracę, nie o zbawienie...
- Przesadzasz... Chociaż, coś w tym jest. Dzisiaj ludzie są jak ta chora kobieta, która szła za Jezusem i myślała: "Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa...".

niedziela, 4 lipca 2010

Niegospodarność

Kroniki letnie

- Stało się coś? Wyglądasz na poruszonego, a nawet zdenerwowanego.
- Żebyś wiedział, że jestem zdenerwowany. Ale przede wszystkim pogubiony.
- To zdaje się u ciebie raczej stan normalny. A co tym razem?
- Nie rozumiem całej tej Bożej polityki. To jest nielogiczne i nieekonomiczne, co Pan Bóg robi, moim zdaniem.
- Ooooo, postanowiłeś zostać doradcą ekonomicznym samego Boga? A cóż cię do tego skłoniło?
- Moja teściowa.
- Ciekawe, jak to się udało tej pobożnej kobiecie.
- No właśnie, sam mówisz, że ona jest pobożna. Religia to dla niej najważniejsza rzecz w życiu.
- To wszyscy nie tylko w parafii, ale chyba w mieście wiedzą. Więc?
- Wyobraź sobie, że moja teściowa nagle wyznała, że całe życie robiła nie to, do czego czuje powołanie!
- Jak to? Wzorowa żona, matka, doskonała nauczycielka, działaczka społeczna, członkini wielu ruchów i stowarzyszeń kościelnych... Chyba czegoś nie zrozumiałeś.
- To ty nic nie rozumiesz. Moja teściowa, gdy się nagle bardzo źle poczuła i myślała, że umrze, wyznała, że nigdy nie chciała wyjść za mąż, że zrobiła to pod presją rodziny, bo ona przez całe życie chciała być zakonnicą. I to w klasztorze kontemplacyjnym.
- Hmmm....
- Sam powiedz, czy nie byłaby z niej świetna zakonnica? No to dlaczego Pan Bóg pozwolił na zmarnowanie takiego powołania? Przecież Jezus mówił: "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało", a tu taka "niegospodarność". Kobieta się męczy przez całe życie, inni się z nią męczą...
- Nie przesadzaj, masz całkiem fajna teściową.
- ... I teraz, mając siedemdziesiąt parę lat, czworo dzieci, wnuki, kobieta wyznaje, że całe życie była nieszczęśliwa. Przecież jako siostra zakonna na pewno bardziej by się przydała Bogu i Kościołowi.
- A słyszałeś kiedyś o Bożej ekonomii zbawienia? W niej kwestia zysków i strat wygląda zupełnie inaczej, niż myślimy...
- Ale ona w klasztorze byłaby szczęśliwa!
- Masz pewność?

sobota, 3 lipca 2010

Udowodnij

Kroniki letnie

- Z tymi sondażami, to duża wpadka, nie?
- Ja tam w ogóle nie wierzę w sondaże.
- Nawet wiem dlaczego.
- No?
- Bo ty nie wierzysz ludziom. Strasznie jesteś nieufny.
- Nie nieufny, tylko ostrożny. Ludzie bardzo kłamią. Więc ja wolę konkret, niż ludzkie deklaracje.
- Masz coś konkretnego na myśli, prawda?
- Mam konkretny przykład, który wyczytałem w tygodniku.
- No, słucham.
- Był artykuł o sondażach. I na przykład zestawili, ilu ludzi chodzi na Mszę w niedzielę według kościelnych badań, a ilu w tym samym czasie w sondażach deklarowało, że chodzi.
- I co?
- Dwanaście procent więcej deklarowało, że chodzi, niż faktycznie chodzi. Ludzie to łgarze.
- Ale jednak trzeba ludziom wierzyć. Nie można być wiecznym niewiernym Tomaszem.
- Nie można? Można. On uwierzył, jak zobaczył i dotknął konkretu.
- No tak, ale co mu powiedział Jezus? Żeby tak nie robił więcej.
- Fakt... Ale to wyjątek.
- Co jest wyjątkiem?
- Wiara religijna. W życiu jednak lepiej za bardzo nikomu nie wierzyć...
- Ehhhh.

piątek, 2 lipca 2010

Do lekarza!

Kroniki letnie

- A ty dokąd?
- Do lekarza.
- Do lekarza? Po co? Dopiero zapewniałeś, że się świetnie czujesz.
- No bo się czuję świetnie. Ale żona mi kazała zrobić "bilans czterdziestolatka". No to idę na badania.
- Dziwię ci się. Ja tam wole się od lekarzy trzymać z daleka. Idę dopiero wtedy, gdy mi coś poważnego dolega albo jak mnie coś tak boli, że już tabletki nie pomagają. Po co zdrowy ma chodzić do lekarza?
- No właśnie problem w tym, że człowiek często nie wie, że jest chory. A kiedy to odkrywa, bywa za późno na skuteczne leczenie.
- Żona ci to wmówiła, co?
- E tam, od razu wmówiła. Poza tym, to chyba fajne, że się kobieta troszczy o moje zdrowie, nie? Widać, że po tylu latach małżeństwa, jeszcze jej na mnie zależy.
- No pewnie, gdzie drugiego takiego naiwnego znajdzie.
- A twoja się nie interesuje twoim zdrowiem? Albo ty jej zdrowiem? Pamiętam, jak w zeszłym roku woziłeś ją po lekarzach, gdy było podejrzenie, że ma raka piersi.
- No i się okazało, że to był fałszywy alarm.
- Żałujesz, że ją na te badania woziłeś?
- Nooo, nie.
- A widzisz.
- Ja tam jednak uważam, że lekarza potrzebują chorzy, a nie zdrowi.
- Słusznie. Ale ktoś ci musi dać pewność, że jesteś zdrowy. I do tego też jest potrzebny lekarz.
- Wiesz co, idź już robić ten swój "bilans czterdziestolatka".

czwartek, 1 lipca 2010

Bóg i szczeniak

Kroniki letnie

- Nie przyszło ci nigdy do głowy, dlaczego właściwie mamy słuchać Boga? Kto Mu dał prawo stawiania nam wymagań, żądań, przykazań?
- Ostro idziesz...
- Już panikujesz, co? Boisz się, że nawet za słuchanie takich wątpliwości Bóg cię ukaże, prawda?
- Nie, nie o to chodzi. Ja się nie boję Boga.
- No to dlaczego się trzęsiesz, gdy ktoś wyraża poważne wątpliwości, co do posłuszeństwa Bogu?
- Masz wolną wolę, nie musisz słuchać Boga.
- Nie musisz, nie musisz... Ale dlaczego Bóg uważa, że w ogóle może nam mówić, jak mamy żyć?
- Przecież nas stworzył! Kocha nas! Chce naszego zbawienia!
- A nie mógł nas stworzyć i zostawić własnemu losowi?
- Chwileczkę, a ty jakim prawem zabroniłeś wczoraj swojemu synowi pójścia na imprezę?
- To przecież mój syn! Jestem za szczeniaka odpowiedzialny.
- I to cię upoważnia, do dawania mu zakazów i stawiania wymagań?
- No pewnie. To mój obowiązek. Nie chcę, żeby skończył w kryminale.
- No widzisz, sam odpowiedziałeś na swoje pytanie.
- Jak to?
- Chciałeś wiedzieć, dlaczego mamy słuchać Boga. Sam powiedziałeś, dlaczego oczekujesz, że twój syn będzie cię słuchał.
- O ty przewrotny typie!