piątek, 26 września 2014

Ważny, czyli pożegnanie lata

Johann Wolfgang von Goethe uważał, że dzień jest nieskończenie długi dla tego, kto potrafi go docenić i wykorzystać. Miał rację, o czym niektórzy mogli się kilka dni temu przekonać osobiście.

Mimo drugiej połowy września warunki pogodowe były na tyle sprzyjające, że obowiązkowe pożegnanie lata mogło odbywać się w ogródku. Impreza rozwijała się w najlepsze i właśnie osiągnęła ten etap, w którym uczestnicy pochylają się z dużym zaangażowaniem nie tylko nad szaszłykami, karkówką, elegancko przypieczoną kiełbasą i pysznymi sałatkami, ale także nad nieobecnymi krewnymi oraz znajomymi.

Zaczęło się więc omawianie skomplikowanych relacji uczuciowych, w jakie weszła podczas wakacyjnych miesięcy córka znanego większości zgromadzonych lokalnego aktywisty. Potem szczegółowo przeanalizowano wypadek samochodowy, który przydarzył się małżeństwu emerytowanych pracowników niezbyt lubianej instytucji zajmującej się finansami obywateli. Na szczęście poza nieuniknionym złomowaniem pojazdu, żadnych innych szkód nie odnotowano. Później sporo uwagi poświęcono kłopotom z prokuraturą, jakie w minionych tygodniach stały się udziałem mieszkającego przy tej samej ulicy właściciela kilku firm różnej branży. Tutaj wśród uczestników imprezy nastąpił wyraźny podział na współczujących sąsiadowi gospodarzy oraz tych, którzy prezentowali stanowisko, że dobrze mu tak, bo ma brzydki charakter i taką samą żonę.

„A zauważyliście, jak się ostatnio zmienił nasz wspólny znajomy z urzędu?” – zmienił nagle temat biznesmen z grupy małych i średnich przedsiębiorców. Zapadła kłopotliwa cisza. „No” – zabrał głos syn gospodarzy, cieszący się jeszcze studenckimi wakacjami. „Spotkałem go w środę przypadkiem na ulicy. Aż się zatrzymałem z wrażenia, jak mi pomachał z daleka z uśmiechem na twarzy. Zupełnie, jak nie on”. Młody pracownik pewnej prężnej firmy zajrzał w głębiny swego umysłu i przypomniał sobie oraz innym: „Fakt. Jeszcze niedawno narzekał, że go bez sensu przenieśli do innego działu”. „Ciekawe, co mu się stało” – zamyśliła się kandydująca w nadchodzących wyborach na radną pracownica pewnej instytucji socjalnej, która znała urzędnika przede wszystkim z kontaktów służbowych i nie zaliczała go do osób przyjaznych światu oraz ludzkości.

Już miałem się odezwać, żeby dorzucić pewne własne spostrzeżenie, gdy głos zabrał spoglądający dotychczas z uwagą w koronę pobliskiego drzewa profesor. „To proste. Ktoś naszego biurokratę docenił i dowartościował, to się chłopina wewnętrznie wyprostował i zaraz uznał świat za lepszy”. Żona profesora skwapliwie pokiwała głową. „To prawda. Został kimś ważnym w jakimś stowarzyszeniu. Prezesem albo jego zastępcą” – ujawniła tajemniczo ściszając głos. „Jakim stowarzyszeniu?” – spytał obcesowo syn gospodarzy, ale żona profesora bezradnie rozłożyła ręce w odpowiedzi. „Co to ma za znaczenie?” – zapytał filozoficznym tonem profesor. „Liczy się, że gdzieś i dla kogoś w końcu jest ważny. Czego więcej potrzeba człowiekowi do szczęścia?” stukam.pl

Tekst wygłoszono na antenie radia eM

czwartek, 18 września 2014

Ekspert od człowieczeństwa

Gdy miał kilkanaście lat i męczył się okrutnie, kim zostać w życiu, ponieważ tak się złożyło, że w żadnej dziedzinie nie dysponował szczególnymi uzdolnieniami, usłyszał od swojej matki: „Nieważne, czym będziesz się zajmował przez całe życie. Możesz wywozić śmieci, pracować w fabryce, zostać naukowcem albo urzędnikiem. Możesz nawet zostać papieżem. Cokolwiek wybierzesz, gdziekolwiek życie cię zaprowadzi, ważne, żebyś był człowiekiem. Człowiekiem przez duże C”.

Uznał wówczas tę radę za niezbyt pomocną. Nie zdawał sobie sprawy, że zapadnie mu ona głęboko w świadomość i wywrze ogromny wpływ na całe jego życie. Wtedy do głowy mu nie przyszło, że tak często słowa mamy będą brzmiały mu w uszach i raz po raz zmuszony zostanie do poważnego namysłu nie tylko nad tym, czy w różnych życiowych sytuacjach zachowuje się po ludzku, ale także nad tym, czym człowieczeństwo jest. To człowieczeństwo pisane przez duże C.

Nie afiszował się z tym swoim problemem. Raczej starał się go ukrywać. Jednak kilka razy w życiu, odrzucając intratne i korzystne propozycje, które wymagały pójścia na bardzo znaczne kompromisy w tym, co uważał za istotne w życiu, nie zdołał się pohamować i powiedział głośno: „Nie mogę. Gdybym się zgodził, nie mógłbym jako człowiek spojrzeć w swoją twarz w lustrze”. Ci, do których mówił te słowa, zwykle pukali się znacząco w czoło. Nawet nie zauważył, gdy przyczepił mu się na stałe fragment piosenki śpiewanej przez Kasię Nosowską „pełnia człowieczeństwa wiele kosztuje mnie”. Nie zauważył też, że kontekst, w jakim wokalistka zespołu Hey śpiewa te słowa, jest co najmniej niejednoznaczny. On brał te konkretne słowa do siebie bardzo jednoznacznie. I zgadzał się na taki stan rzeczy.

Po pewnym czasie odkrył, że traktowanie na poważnie własnego człowieczeństwa wymaga zatroskania również o człowieczeństwo innych. A przede wszystkim zauważenia i uznania w nich człowieczeństwa nawet wtedy, gdy oni sami pogodzili się z jego utratą albo może nawet się go świadomie wyrzekli. Jego codzienna egzystencja po tym odkryciu jeszcze bardziej się skomplikowała. Raz po raz podejmował się rzeczy wydawałoby się niemożliwej. Odnajdował człowieczeństwo w tych, którzy włożyli dużo wysiłku w to, aby je w sobie zamordować.

Któregoś dnia natrafił na słowa, które wydały mu się znajome. „Bo jeżeli być człowiekiem znaczy zarabiać ileś tysięcy rocznie, ożenić się, mieć dzieci, wychować dzieci na pasożyta, a gdy te dzieci pytają się w swoim czasie, co to znaczy być człowiekiem - zamiast odpowiedzi bębnić w szybę - to takie człowieczeństwo ani na chwilę mnie nie pociąga”. Trzymał właśnie w dłoniach jeden z tomów „Pism wybranych” Janusza Korczaka. stukam.pl

A tu bonus:
https://www.youtube.com/watch?v=cBEdVWVBX0A&list=UU7OHod5-oGpV1AdtVTgPqcg

Tekst wygłoszony na antenie radia eM

czwartek, 11 września 2014

Krótko o milczeniu

Ktoś mi ostatnio zarzucił, że się mało odzywam. Wytknął mi, że siedząc w towarzystwie prawie nic nie mówię, tylko kręcę głową jak słonecznik i przysłuchuję się w skupieniu temu, co mówią inni. „Widocznie mam niewiele do powiedzenia” – próbowałem się bronić, obracając sprawę w żart. Nie udało się. „Ty masz dużo do powiedzenia, tylko nie chcesz mówić” – usłyszałem. A ktoś z boku dorzucił: „To twoje milczenie jest podejrzane”. Zrobiło się nieprzyjemnie. Poczułem na sobie nieufne spojrzenia.

Faktycznie, coś jest na rzeczy w milczeniem w naszych czasach. Nie ma ono przesadnie dobrej opinii. Przede wszystkim nie jest kojarzone ze słuchaniem drugiego człowieka, z otwarciem się na niego. Może to efekt współczesnych programów publicystycznych w radiu i telewizji, gdzie często uczestnicy mówią wszyscy równocześnie, tak aby zagłuszyć przekaz pozostałych dyskutantów? Podobno niektórzy specjaliści od medialnych zachowań szkoląc polityków pod tym względem, wpajają im szczegółowo opracowane techniki przerywania rozmówcom i zagadywania ich wypowiedzi tak, aby żadne w miarę zrozumiałe treści nie dotarły do odbiorcy.

Żyjący na przełomie XIII i XIV wieku papież Bonifacy VIII sformułował problematyczny dla milczących wniosek: „Kto milczy – wydaje się, że się zgadza”. Choć ci, którzy przeczytali „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins zapewne pamiętają, że może być dokładnie odwrotnie. Autorka opisuje następującą sytuację: „Publiczność okazuje największe nieposłuszeństwo, na jakie jest w stanie się zdobyć. Milczy. W ten sposób mówimy, że nie ma zgody. Nie ma aprobaty”. Pewnie dlatego prof. Walery Pisarek dał bardzo pożyteczną wskazówkę. „Milczenie bywa (...) często przekazem, ale przekazem wieloznacznym. Milcząc świadomie, trzeba się z tym liczyć i dla ograniczenia wieloznaczności dookreślić milczenie dodatkowymi niesłownymi znakami”. Zauważył też, że kto milczy, wydaje się mądrzejszy. A sam Lew Tołstoj doszedł do wniosku, że milczenie jest często najmądrzejszą odpowiedzią, jakiej można udzielić pytającym. Chociaż, z drugiej strony, pewien angielski filozof sprzed paru wieków zapewniał, że milczenie jest cnotą głupich. Wiele przemawia za tym, że miał sporo racji.

Wśród licznych opinii na temat milczenia jedna brzmi, moim zdaniem, bardzo intrygująco i niepokojąco. Pierre Beaumarchais, wybitny francuski dramaturg i pisarz, ale też zegarmistrz, harfista, śpiewak, kompozytor, dyplomata, finansista, człowiek uważany za jednego z inspiratorów rewolucji francuskiej, przestrzegł pewnego razu: „Azylem dla prawdy niebezpiecznej jest milczenie”. stukam.pl


Zobacz również


Tekst wygłoszony na antenie radia eM

piątek, 5 września 2014

Zmiany, zmiany, zmiany

Stefan Kisielewski stwierdził pewnego razu: „Zmiany przyjdą na pewno, lecz nie wtedy, kiedy się na nie czeka”. Najwyraźniej przemawiało przez niego życiowe doświadczenie, którym nie dysponował młody pracownik pewnej prężnej firmy. Podczas naszego pierwszego powakacyjnego spotkania urzędnik ważnej dla regionu instytucji przywitał go łagodnym zdziwieniem: „Zacząłeś dojeżdżać do pracy samochodem?” – zapytał i dodał tonem usprawiedliwienia: „Nie widzę cię ostatnio w pociągu”.

Młody siedział z obrażoną miną i bawił się łyżeczką. „Dalej jeżdżę pociągiem, ale w przeciwną stronę” – burknął niejasno. Długo odmawiał udzielenia bardziej szczegółowych wyjaśnień, aż wreszcie wybuchnął: „Przenieśli mnie!”. „Dostałeś awans?” – ucieszyła się jego potencjalna teściowa i bez pytania dolała mu kawy. Młody obrzucił złym spojrzeniem swoją konsekwentnie milczącą narzeczoną i pokręcił głową. „Na równorzędne stanowisko, tylko w innym mieście” – powiedział przez zęby i łyknął z filiżanki. „Bez sensu” – odezwała się wreszcie jego dziewczyna.

Urzędnik szczebla regionalnego niespodziewanie postanowił drążyć temat. Sprawiał wrażenie, jakby był nim bardzo zainteresowany. „Jakoś tę zmianę uzasadnili?” – dociekał. Młody niejednoznacznie wzruszył ramionami. „Coś tam gadali o zapobieganiu rutynie i niezbędnych zmianach strukturalnych” – przypomniał sobie z wyraźnym wysiłkiem. „Czyli mieszanie w garnku dla samego mieszania” – ocenił urzędnik i wymownie spojrzał na swoją pustą filiżankę. Gospodyni nie zareagowała, czym wywołała na jego oblicze wyraz rozczarowania.

Po chwili milczenia urzędnik zaskoczył wszystkich wyznaniem: „Mnie też przenieśli”. Udało mu się skupić na sobie uwagę większości obecnych, więc kontynuował: „Do innego działu. Powiedzieli, że muszę poszerzać kompetencje, bo inaczej nie będę się rozwijał. Tymczasem robię dokładnie to samo, co dotychczas, bo przecież od dawna wiadomo, że te dwa działy się dublują i głównie walczą ze sobą o dostęp do ucha najwyższego szefa. Czyli kolejna zmiana bez sensu, która nikomu niczego nie daje” – podsumował z nieszczęśliwą miną i sam sięgnął po dzbanek z kawą.

„O tym, że się jest szczęśliwym, wie się dopiero potem, kiedy to minęło. Człowiek żyje zmianą” – zabrał głos pan domu, który przez cały czas przeglądał jakieś czasopismo. „Stanisław Lem, „Szpital Przemienienia”...” – uzupełnił nagłą wypowiedź i wskazał wszystkim ramkę w gazecie, w której znalazł zaskakująco pasujący do sytuacji cytat. stukam.pl

Zobacz też


Tekst wygłoszony na antenie radia eM