sobota, 31 marca 2012

Prosto

Wielu spośród Żydów przybyłych do Marii, ujrzawszy, to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił.

Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Najwyższą Radę i rzekli: "Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsca święte i nasz naród". Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: "Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród".

Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno. Tego więc dnia postanowili Go zabić.

Odtąd Jezus już nie występował wśród Żydów publicznie, tylko odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasteczka, zwanego Efraim, i tam przebywał ze swymi uczniami.

A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: "Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto?"

Arcykapłani zaś i faryzeusze wydali polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł o tym, aby Go można było pojmać. (J 11,45-57)


Raz po raz, w zderzeniu z różnymi faktami, wpadamy w panikę. Pełni jak najgorszych przypuszczeń, nie szukamy ufności wobec Boga, lecz próbujemy własnymi siłami i ludzkimi sposobami kształtować świat po swojemu. Nie szukamy woli Bożej, lecz za wszelką cenę staramy się forsować własną wersję świata, usiłując wplątać w nią samego Boga.

Boże plan bardzo często pozostaje dla nas nieprzenikniony, jak nieprzenikniony był dla członków Najwyższej Rady. Nasze spojrzenie na Boże sprawy pozostaje zawężone do wąskiej sfery tego, co uznajemy za jedynie istotne własne interesy. Z tej perspektywy odczytujemy nawet słowa samego Boga.

Najwyższy kapłan wypowiadając słowa: „Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród”, nie zdawał sobie sprawy ich prorockiej treści. Uważał się za bardzo sprytnego i przewidującego. A tylko kolejny raz udowodnił, że „Bóg pisze prosto po krzywych liniach naszego życia”. Choćbyśmy nie wiem jak je powykrzywiali.

Komentarz dla Radia eM

piątek, 30 marca 2012

Miara oczekiwań

"Mierz siłę na zamiary, nie zamiar podług sił" - sugerował wieszcz. A według czego mierzyć oczekiwania?

To jeden z tych tematów, które nie są dzisiaj popularne - ograniczanie oczekiwań. Dzisiaj raczej kto rusz co rusz stara się w innych rozbudzić oczekiwania. Niekoniecznie po to, aby je w pełni zaspokoić. Często tylko po to, aby zyskać przychylność.

Jeszcze trochę i grozi nam, że pozbawione jakichkolwiek ograniczeń oczekiwania zostaną dopisane do praw człowieka. Niezbywalnych.

Trwające od dziesięcioleci świadome kształtowanie na ludzi przede wszystkim na konsumentów sprawia, że stajemy się niewolnikami oczekiwań, a naczelna zasada życiowa brzmi dzisiaj "Mnie się należy".

"Miłość prawdziwa zaczyna się wtedy, gdy niczego w zamian nie oczekujesz" - stwierdził Antoine de Saint-Exupéry (zauważyłem, że to ostatnio mój ulubiony autor do cytowania).

Miara oczekiwań

"Mierz siłę na zamiary, nie zamiar podług sił" - sugerował wieszcz. A według czego mierzyć oczekiwania?

To jeden z tych tematów, które nie są dzisiaj popularne - ograniczanie oczekiwań. Dzisiaj raczej kto rusz co rusz stara się w innych rozbudzić oczekiwania. Niekoniecznie po to, aby je w pełni zaspokoić. Często tylko po to, aby zyskać przychylność.

Jeszcze trochę i grozi nam, że pozbawione jakichkolwiek ograniczeń oczekiwania zostaną dopisane do praw człowieka. Niezbywalnych.

Trwające od dziesięcioleci świadome kształtowanie na ludzi przede wszystkim na konsumentów sprawia, że stajemy się niewolnikami oczekiwań, a naczelna zasada życiowa brzmi dzisiaj "Mnie się należy".

"Miłość prawdziwa zaczyna się wtedy, gdy niczego w zamian nie oczekujesz" - stwierdził Antoine de Saint-Exupéry (zauważyłem, że to ostatnio mój ulubiony autor do cytowania).

czwartek, 29 marca 2012

Zgadzam się z papugą

Należę do ludzi, którzy żyją w przekonaniu, że wszystko dzieje się po coś. Że konkretne zdarzenia, także te niedobre, mają miejsce na przykład po to, aby zwrócić uwagę na jakiś problem, aby pojawiły się pytania i odpowiedzi, zmierzające do poprawy sytuacji.

W ten sposób patrzę między innymi na niedawną niespodziewaną wizytę grupy antyterrorystów w domu Bogu ducha winnych mieszkańców Katowic. Panowie w kominiarkach, jak wynika z medialnych relacji, wparzyli nie do tego mieszkania, co trzeba, bo akcja była przygotowywana w pośpiechu i głównym źródłem ich wiedzy na temat lokalizacji poszukiwanego przestępcy był miejscowy cieć, przepraszam, pracownik administracyjny.

To się zdarza. Mylić się jest rzeczą ludzką. Nawet bohaterowie najlepszych amerykańskich seriali policyjnych popełniają błędy, więc byłoby dziwne, gdy nie popełniali ich nasi stróże prawa.

Mnie jednak zaintrygowało co innego. Wizyta panów w kominiarkach w niewłaściwym mieszkaniu obfitowała w agresję, przemoc, poniżanie, kopanie, bicie, walenie głowami mieszkańców w podłogę, ciągnięcie za włosy, ściąganie spodni, wulgarne epitety. A więc generalnie niespodziewani goście nastawieni byli na poniżanie, upodlenie, zeszmacenie potencjalnych zatrzymanych.

Mnie osobiście wryły się w pamięć pomieszanie z przeprosinami wyjaśnienia reprezentantów policji, że w katowickim apartamentowcu wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. Zrozumiałem z tego, że traktowanie człowieka jak śmiecia jest dla tych, którzy mają strzec przestrzegania prawa, czymś oczywistym i zgodnym z procedurami.

Okazało się, że w moich dociekaniach na ten temat jestem bardzo osamotniony. Media, dużo uwagi poświęcające całej sprawie, niemal zupełnie pominęły temat planowego poniżania i pozbawiania godności człowieka zatrzymywanego przez policję. Zamiast odpowiedzi na rzeczowe pytania o procedury i zasady, otrzymywaliśmy wykłady byłych policjantów, w których mówiono o antyterrorystach per psy, uzasadniano, że nie mają czasu się wylegitymować, a w ogóle, to obywatel w takich sytuacjach nie ma nic do gadania, tylko ma grzecznie pozwolić się zakuć i nie protestować, gdy go tarmoszą w jego własnych czterech ścianach. Dlaczego dziennikarze, tak dociekliwi w innych kwestiach, o tym milczą we wszystkich możliwych językach? Dlaczego nie bronią godności każdego obywatela i zasady domniemania niewinności? Bardzo chciałbym wiedzieć.

Nie chodzi mi o to, aby policjanci byli bezbronni i bezradni wobec groźnych przestępców. Chodzi mi o to, aby nie zapominano, że także członkowie jednostek szturmowych są ludźmi, a nie wściekłymi psami. I że nawet najgorszy przestępca również jest człowiekiem. Nie wspominając już o tych niewinnych, którzy znaleźli się i znajdą w polu policyjnych pomyłek. Jak mawiała pewna papuga, w każdej sytuacji „Bądźmy ludźmi”.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 28 marca 2012

Dostałem książkę

Dostałem książkę. "Armia Boga kontra Imperium Zła". Jest też podtytuł: "Duchowa historia upadku komunizmu". Autor - Tomasz Pompowski, dziennikarz, który dotychczas kojarzył mi się z jednym z dzienników. Zdziwiłem się. Nie wiedziałem, że zajmuje się pisaniem książek. I to takich.

Szczerze mówiąc, nie przepadam za tego typu książkami. Za tym rodzajem narracji, która przypomina pewien rodzaj kryminałów. Tych mianowicie, w których od razu, na początku, dowiadujemy się, nie tylko jakie przestępstwo zostało popełnione, ale również kto się go dopuścił, a potem otrzymujemy szczegółowe odtworzenie śledztwa. Wiem jednak, że nie brak takich, którzy za takim sposobem poznawania opowieści przepadają. Ja wolę kierunek odwrotny. Mam wtedy większą satysfakcję, że udało mi się zdemaskować sprawcę ;-)

Mnie szczególnie zainteresowały fragmenty książki poświęcone ks. Franciszkowi Blachnickiemu. Moim zdaniem (a książka Pompowskiego to potwierdza), ks. Blachnicki jest postacią, o której można by nakręcić niejeden trzymający w napięciu film. W dodatku pogłębiony, a jednak sensacyjny. Przy czym ks. Blachnicki coraz bardziej jawi mi się jako postać niezwykle skomplikowana i tragiczna pod wieloma względami. A jego znaczenie dla tego, co się wydarzyło w Polsce jest zdecydowanie niedocenione. Dlatego ucieszyłem się, gdy na obwolucie książki zobaczyłem go tuż za Janem Paweł II. I na równi z bł. ks. Jerzym Popiełuszką.

A już tak zupełnie na marginesie, to naszła mnie refleksja, że z upadkiem komunizmu walka wcale się nie skończyła. A Bóg ingeruje w dzieje świata w tak zaskakujące sposoby, że odkrywanie tych ingerencji to robota dla całej armii wysokiej klasy śledczych i detektywów.

wtorek, 27 marca 2012

Prawo do zła

Prawo do inności jest często mylone i utożsamiane z zupełnie innym "prawem". Z "prawem" do bycia złym, grzesznym, łamiącym zasady.

Prawo do zła staje się miernikiem wolności. Im więcej czynię zła, tym bardziej jestem wolny. Nikt mi nie zabroni. Zło jest moim świadomym, dobrowolnym wyborem. Tak chcę.

Afiszowanie się ze złem, staje się miernikiem wyzwolenia człowieka. "Jestem zły i mam odwagę się do tego przyznać". Krytykowanie zła staje się przy takim podejściu atakiem, agresją, próbą ograniczenia ludzkiej wolności.

No bo też nie jest łatwo zrozumieć, że "Prawo do korzystania z wolności jest nieodłącznym wymogiem godności człowieka, zwłaszcza w dziedzinie religii i moralności. Wolność nie daje nam jednak fałszywego prawa do mówienia i czynienia wszystkiego" (KKK 1747).

A tym bardziej zgodzić się, że "Idź i nie grzesz więcej", to wyzwolenie, a nie ograniczenie wolności.

poniedziałek, 26 marca 2012

Spektakl

Z medialnych doniesień wynika, że Misterium Męki Pańskiej cieszy się wielkim zainteresowaniem. Chodzi o to wystawione z wielkim rozmachem w minioną sobotę w Warszawie. Liczby widzów podawane w poszczególnych mediach wahają się od 30 do 60 tysięcy.

Z opisów wynika, że piękne było widowisko...

To zresztą nie jedyne przedstawienie Męki Pańskiej ciszące się ogromną popularnością. Na to wystawiane od lat w Cieszynie trzeba się zapisywać z wielomiesięcznym wyprzedzeniem...

Dobrze, że są takie spektakle. I że tylu ludzi chce je oglądać. I że póki co nikt ich wystawiania nie zabrania w imię takiej czy innej poprawności.

Problem w tym, aby się na samym spektaklu nie kończyło. Nawet najmocniej przeżytym.

Wtedy, dwa tysiące lat temu, dla wielu też to było tylko widowisko. Nic więcej.

niedziela, 25 marca 2012

Samowole budowlane

Czy można coś dobrego zbudować na kłamstwie? Moim zdaniem nie. Uważam, że jeśli u zarania budowy, u jego podstaw, w fundamencie, znajduje się zło, efekt musi być nietrwały, słaby, chwiejny i narażony na upadki, a nawet na wielki upadek, całkowitą katastrofę.

Szczególnie niepokoją mnie próby budowania na kłamstwie rozmaitych dzieł w Kościele. Czasami mniejszych, czasami większych, ale zawsze z wadą u samej podstawy.

Słyszałem jakiś czas temu rozmowę dwóch świeckich wiernych z parafii, w której kościół zbudowano w trudnych czasach PRL-u. Budynek jest w fatalnym stanie, najsensowniej byłoby go rozebrać i postawić świątynię na nowo. "Moja matka zawsze mówiła, że kościół zbudowany z kradzionych, nawet kradzionych komunistom, materiałów długo się nie ostoi" - powiedział znacznie młodszy z parafian. Drugi mu odrzekł: "Wtedy mieliśmy do wyboru - albo ukraść i kościół postawić, albo nie ukraść i nie mieć kościoła. Wolałbyś, żeby nie było tej świątyni?...". "Gdy patrzę na jej fatalny stan po tak niewielu latach od zbudowania, naprawdę mam wątpliwości, czy należało ją stawiać..." - niepewnie powiedział młody.

Tylko Bóg jest w stanie sprawić, że ze zła wyniknie dobro. Ale dzieje świata pokazują, że nie ratuje na siłę czasami wydawałoby się bardzo wielkich i "zbożnych" dzieł, zbudowanych na oszukanym fundamencie. Czasami mam wrażenie, że o tym w Kościele zapominamy. Że traktujemy Boga jak fachowca, który ma obowiązek przerabiać na arcydzieła wszelkie nasze fuszerki, prowizorki, jak urzędnika magistratu zobowiązanego do legalizacji wszelkich naszych samowoli budowlanych.

Bóg na pewno nie ma takiego obowiązku.

sobota, 24 marca 2012

Tajemnica do przyjęcia

Wśród tłumów słuchających Jezusa odezwały się głosy: "Ten prawdziwie jest prorokiem". Inni mówili: "To jest Mesjasz". Jeszcze inni mówili: "Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?" I powstało w tłumie rozdwojenie z Jego powodu. Niektórzy chcieli Go nawet pojmać, lecz nikt nie odważył się podnieść na Niego ręki.

Wrócili więc strażnicy do kapłanów i faryzeuszów, a ci rzekli do nich: "Czemuście Go nie pojmali?" Strażnicy odpowiedzieli: "Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak Ten człowiek przemawia".

Odpowiedzieli im faryzeusze: "Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty". Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: "Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?" Odpowiedzieli mu: "Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei". I rozeszli się każdy do swego domu. (J 7,40-53)

Minęły dwa tysiące lat, a spory wokół osoby Jezusa Chrystusa wciąż trwają.

Z jednej strony ich przyczyną jest często zwykła niewiedza. Autorytatywnie próbują się na Jego temat wypowiadać ludzie, którzy nie mają niejednokrotnie elementarnej wiedzy w kwestii Jego osoby i nauczania.

Z drugiej strony, spory wokół osoby Jezusa wynikają z wciąż podejmowanych na nowo prób rozumienia Jego misji wyłącznie w kategoriach ludzkich. Tymczasem, jak podkreśla jeden z komentarzy biblijnych, „Ani rola proroka, ani oczekiwania mesjańskie w odniesieniu do Jezusa nie wyczerpują całkowicie Jego tajemnicy”.

Tajemnicy Jezusa nie da się przyjąć bez wiary. Bez niej budzi ona wrogość i agresję. Rodzi pokusę odrzucenia i zniszczenia wszystkiego, co z nią jest związane.

Tajemnicy Bożego Syna, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia, nie da się przyjąć w oderwaniu od krzyża. I Zmartwychwstania.

Komentarz dla Radia eM

piątek, 23 marca 2012

No satisfaction

Czasami masz przeczucie, że nie jest tak, jak się wydaje na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka. Że jest jakieś drugie dno. Że jest o wiele gorzej, niż ci mówią. Że w mroku, za kulisami, pochowane są fakty złe i bardzo złe. A powierzchowna czystość i elegancja to tylko starannie dopracowana ściema.

Czujesz się z tym swoim przeczuciem źle. Nie masz sposobu, aby jakoś jest zweryfikować. Nie masz zresztą racjonalnych powodów, aby cokolwiek stawiać w wątpliwość i usiłować zajrzeć na zaplecze. Nie jesteś znanym prezenterem albo politykiem, aby swoje działania uzasadniać tym, że coś ci się przyśniło.

Nie mając niczego poza irracjonalnym przeczuciem, zaczynasz mieć poczucie winy. Że bez powodu nie ufasz. Że pozwalasz, by zatriumfowała podejrzliwość. Wstyd ci, że bez powodu (poza przeczuciem) podważasz myśl, że człowiek jest dobry. Męczysz się, że premiujesz w sobie szukanie dziury w całym.

Mija czas. Stopniowo okazuje się, że jest tak, jak ci mówiło twoje przeczucie. Pojawiają się fakty. Czasami nawet gorsze, niż podpowiadało ci przeczucie.

Wtedy dopiero zaczyna się dramat. Bo im bardziej się potwierdza twoje przeczucie, tym bardziej nie ma w tobie satysfakcji.

czwartek, 22 marca 2012

Uciec przed pokusą

Właśnie okazało się, że IX Motocyklowy Zlot Gwiaździsty im. Księdza Ułana Zdzisława Peszkowskiego odbędzie się w kwietniu w Gietrzwałdzie k. Olsztyna, a nie, jak dotychczas każdego roku, na Jasnej Górze. Co się stało? Taką decyzję podjęli organizatorzy Zlotu po zapoznaniu się z planami władz Częstochowy. Otóż w tym samym czasie zaplanowały one zorganizowanie bazaru i występów zespołów rockowych w Alei Najświętszej Maryi Panny, w bezpośrednim sąsiedztwie częstochowskiego sanktuarium. Ma być handel, głośna muzyka, tanie dyskoteki, puby...

„Cechą wyróżniającą Jasnogórskie spotkania od innych zlotów motocyklowych, jest zakaz handlu i promocji politycznej. Tylko Jasnogórska Pani i motocykliści. To stwarzało niezwykłą atmosferę i nadawało szczególne znaczenie temu spotkaniu. Pomijany milczeniem przez media, Jasnogórski Zlot Gwiazdzisty, stał się największym zlotem motocyklowym w Europie” – oświadczył szef Stowarzyszenia Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego, uzasadniając swoją decyzję o przenosinach imprezy.

Władze miejskie duchowej stolicy Polski znane są z niekonwencjonalnych pomysłów, takich jak dodatkowe opodatkowywanie pielgrzymów czy dofinansowywanie procedury in vitro z miejskiej kasy. Wydawać by się mogło, że wobec zaistniałej sytuacji, gdy usiłują zepsuć atmosferę ważnego dla licznego środowiska wydarzenia religijnego, przeniesienie spotkania do Gietrzwałdu to sensowna decyzja. Byłem w tym sanktuarium w czasie ostatnich wakacji. Jest tam i odpowiednia atmosfera i dużo miejsca, więc zlot motocyklistów na pewno nie zatraci religijnego charakteru i nikt mu nie będzie przeszkadzał.

A jednak mam pewne wątpliwości, czy to swoiste wycofanie się motocyklistów na z góry upatrzone pozycje, nie będzie niedobrym sygnałem i przyzwoleniem dla wszystkich, którym radość sprawia utrudnianie ludziom wierzącym życia i zakłócanie ich spotkań. Niektórzy mogą sobie teraz pomyśleć: „Dobra nasza, mamy sposób na to, aby katolickie imprezy, które nam się nie podobają, wyniosły się gdzie pieprz rośnie”. Mogą w ten sposób zakłócać przecież również wiele pielgrzymek.

Można podejrzewać, że po metodę „zeświecczania” na siłę imprez o treściach religijnych sięgną w najbliższym czasie także inni. Używając jej konsekwentnie i uzyskując reakcje podobne do reakcji motocyklistów, szybko zagonią ludzi wierzących do swoistych rezerwatów, położonych daleko od szosy i tak zwanego mainstreamu.

A ich sukces będzie wynikał z faktu, że wielu woli uciekać przed pokusą niż się jej przeciwstawić.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 21 marca 2012

Filtr

Co my wiemy o słuchaniu? To wcale nie jest proste zajęcie. Tro trudna, wymagająca wysiłku, sztuka.

Wielu myli słuchanie z biernością. Nie, ten, kto naprawdę słucha, nie jest bierny. Musi być aktywny. Musi się nieustannie otwierać, pilnować, aby nie uronić, nie utracić ani jednego słowa, ani jednego dźwięku. Musi czuwać.

Słuchanie drugiego musi być nastawione nie tylko na odbiór, ale przede wszystkim na zrozumienie tego, co ktoś ma mi do powiedzenia. Nie wystarczy więc tylko troska o to, aby przyjąć cały przekaz. Trzeba również wyłączyć filtry, które sprawiają w człowieku, że w tego, czego słucha, wybiera sobie jedynie to, co wydaje mu się godne przjęcia, a blokuje to, co w taki czy iny sposób uważa za zagrożenie.

Wydaje się, że istnienie takich filtrów jest niezbędne, aby uchronić wnętrze człowieka przed zalewem spamu, śmieci, przekazów pustych, a jednak zajmujących miejsce w jego umyśle i sercu. Rzecz jednak w tym, że liczba i gęstość filtrów w człowieku szybko rośnie, powodując zafałszowanie odbioru.

Słuchanie Boga musi zakładać rezygnację z wszelkich filtrów. Bóg nie zasypie człowieka zbędnym przekazem, nie nada w jego kierunku milionów ton zbędnych słów, nie każe mu wyszukiwać wartościowych treści w hektolitrach spamu.

Dlaczego więc to właśnie słuchając Boga tak często uruchamiamy tak wiele filtrów, że ledwo coś się zdoła z Jego przekazu przecisnąć?

wtorek, 20 marca 2012

Druga część

- O czym ostatnio mówiłaś na modlitwie?

- Oj, było tego - uśmiechnęła się z pewnym zawstydzeniem. - Strasznie Panu Bogu głowę moimi sprawami nazawracałam.

- A o czym ostatnio słuchałaś na modlitwie?

- Że jak? - zdumiona podniosła wzrok znad deski.

- Modlitwa to przecież rozmowa. Więc musi też być słuchanie. W przeciwnym razie nie ma rozmowy, tylko monolog.

Jest tendencja do zagadywania Pana Boga na amen. Do zasypywania Go milionami próśb i pretensji, zalewania oceanami słów przeprosin i podziękowań, a czasami też uwielbienia. Ale ze słuchaniem, z milczeniem podczas modlitwy bywa co najmniej średnio.

Wystarczy zajrzeć do jednej czy drugiej parafii w czasie wystawienia Najświętszego Sakramentu. Bezustannie trwa tam recytacja, śpiew, odmawianie modlitw. Ani chwili ciszy.

To kiedy w końcu Bóg ma przemówić do człowieka?

poniedziałek, 19 marca 2012

Sprawdzian

Czy sprawdzianem wiary mogą być pieniądze?

W przypadku wdowy, tej od grosza, w pewnym sensie były. Wrzuciła do sakr bony wszystko, co miała na swe utrzymanie.

A ci, którzy dla zaoszczędzenia pewnych sum, w kraju gdzie istnieje tzw. podatek kościelny, wypisali się z Kościoła, czy dali antyświadectwo swej wierze? Niejeden z nich ze zdumieniem dowiadywał się potem, że nie może być rodzicem chrzestnym.

Listy, które można poczytać w Nowym Testamencie, pokazują, że sprawy materialne odgrywały niebagatelną rolę w życiu Kościoła pierwszych wieków. Budziły emocje. Wymagały wyjaśnień i jasnych deklaracji.

"Nie samym chlebem żyje człowiek...". Na pewno. Ale też życie pokazuje, że nie samym duchem... Również w Kościele. Nawet mąka na hostie nie jest za darmo...

niedziela, 18 marca 2012

Zimowe remanenty

Poszedłem szukać wiosny. Obszedłem kilka parków i skwerów.

Wiosnę bardziej było widać w ludziach, niż w przyrodzie. Zachęceni wysoką temperaturą i słońcem oblegali leciutko ubrani alejki i ławki. Tu i ówdzie siedzieli na zewnątrz przy kawiarnianych albo restauracyjnych stolikach.

W przyrodzie raczej widać jeszcze rodzaj wyczekiwania. Jest dostrzegalna gotowość do podjęcia intensywnego rozwoju, ale działań w tym kierunku póki co raczej niewiele.

Na widok szyldu jednej z mijanych kawiarni, przypomniałem sobie, że byłem na kolędzie i jej pracownicy i obiecałem, że wpadnę na podobno pyszną kawę espresso. Obietnic trzeba dotrzymywać. Lepiej późno, niż wcale.

Kawa rzeczywiście, bardzo dobra, podana jak trzeba. Popijając małymi łyczkami nagle usłyszałem, jak właścicielka proponuje komuś z klientów kupno elementów wyposażenia lokalu. "Dlaczego pani wyprzedaje wyposażenie? Będzie zmiana wystroju?" - zapytałem. Okazało się, że kawiarnia za tydzień przestanie istnieć, bo zarządca budynku wypowiedział umowę. Zrobiło mi się głupio. Pomyślałem, że jeszcze siedem dni, a nie dotrzymałbym złożonej zimą obietnicy.

Zaskoczyła mnie jednak postawa właścicielki kawiarni. Nie było w niej pretensji, zgorzknienia, rozgoryczenia. "Widać tam" - tu wskazała w górę, - "są jakieś inne plany wobec mnie". Zaraz też zresztą zaczęła opowiadać, jakie ma kolejne pomysły na życie i działania.

Zaimponowała mi ta kobieta. Tym patrzeniem do przodu, a nie rozpamiętywaniem własnych krzywdy i ludzkiej złości, które ją dotknęły. I nadzieją, że będzie dobrze.

W tym momencie zorientowałem się, że naprawdę znalazłem wiosnę.

sobota, 17 marca 2012

Jestem w porządku

Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść:

"Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: «Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam».

Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika». Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony". (Łk 18,9-14)


„Nie mam sobie nic do zarzucenia. Jestem w porządku”. To wcale nierzadka i w naszych czasach postawa. Także w odniesieniu do Boga. Nieraz można usłyszeć, że ktoś, klękając u kratek konfesjonału, mówi rozbrajająco: „Ja nie mam grzechów. Nie mam się z czego spowiadać”. „Nic, tylko aureolkę nałożyć” – skomentował kiedyś taką sytuację pewien proboszcz. „A pomyśleć, że błogosławiony Jan Paweł II spowiadał się co tydzień” – dodał drugi.

Pokusa zamykania oczu i serca na prawdę o sobie dotyka chyba każdego człowieka. Uleganie jej jest wygodne. To trochę tak, jakby człowiek po to, żeby się nie dowiedzieć, iż ma ubłoconą twarz, stłukł wszystkie lustra wokół. Inni i tak widzą, że jest brudny.

Celnik nie tylko uczciwie poznał prawdę o sobie, ale jeszcze ją pokornie przyjął i wyznał. Takie podejście do sprawy zła w swoim życiu wydaje się dziś niepożądane, dziś raczej wypada przedstawiać siebie w samych superlatywach. Robić szum wokół tego, co daję (Bogu, innym ludziom), a milczeć o tym, co zupełnie niezasłużenie dostaję.

Ale tak się nie da w nieskończoność. Prawda o człowieku zawsze, wcześniej czy później, wychodzi na jaw. Przed Bogiem nie da się niczego ukryć ani niczego Mu wmówić. On zna serce i myśli człowieka.

Komentarz dla Radia eM

piątek, 16 marca 2012

Pochyłe drzewo

W czasach PRL przynajmniej było wiadomo, że każdą medialną akcję w stylu "huzia na Józia" wykonywano na polecenie odpowiedniego wydziału w komitecie centralnym. Teraz nie jest to już takie proste. Człowiek widzi, że trudno mówić o zbiegu okoliczności, a tym bardziej przypadku, ale kto dał sygnał i skoordynował ustalić niełatwo. Nic dziwnego, że zaraz pojawiają się najrozmaitsze teorie spiskowe, z kosmitami włącznie (znając cynizm Alfa można mieć poważne podejrzenia...).

Mnie osobiście dręczy przypuszczenie, że obecnie w większym niż we wspomnianym wyżej okresie naszych dziejów, mamy do czynienia z osobistą nadgorliwością, chęcią przypodobania się, a przede wszystkim rozpaczliwym i zdesperowanym nadążaniem za aktualnymi "tryndami" w podejmowaniu akcji dokopywania. Troszkę na zasadzie "kto nie skacze...", tyle że zmodyfikowanej do "Kto nie kopie, ten nie z nami". W tłumie nie widać, kto rzuca hasło, ale wszyscy ochoczo skaczą, kopią, czy co tam krzykacz zarządzi.

Tak na marginesie, obserwując trwający wysyp materiałów obrzydzających Kościół katolicki w Polsce na wszelkie możliwe sposoby, nie potrafię się uwolnić od przysłowia "Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą". I sobie myślę: Mój Kościele, może trzeba by się wyprostować?

czwartek, 15 marca 2012

Popyt i instynkt

Przeczytałem niedawno w jednym z tygodników artykuł o faktycznym upadku dziennikarstwa. Wpadłem w pesymizm, ponieważ w tekście raz po raz znajdowałem potwierdzenia wniosków, do których sam na podstawie wyrywkowych obserwacji tego, co się w środkach przekazu dzieje, dochodzę. Podobno ludzie lubią znajdować potwierdzenia własnych poglądów. Ja z faktu, że ktoś widzi teraźniejszość dziennikarstwa w tych samych barwach, wcale się nie ucieszyłem i nie sprawiło mi to przyjemności.

Ktoś mi ostatnio powiedział, że sam termin dziennikarstwo właściwie już stracił znaczenie, a właściwe określenie na pracowników prasy, radia, telewizji i Internetu brzmi „media workerzy”. „Bo przecież z zawodem dziennikarza, jak z wieloma innymi, związany jest pewien etos” – tłumaczył mi znawca terminologii branżowej. Fakt, z etosem dziennikarskim nie jest dobrze. W ciągu minionego roku zdarzyło mi się o niego zapytać kilku młodych reprezentantów różnych mediów. Wszyscy – z wyjątkiem jednej dziewczyny – popatrzyli na mnie kompletnie bez zrozumienia.

Zawartość mediów stała się towarem. Gorącym towarem, a im gorętszym, tym większe zyski przynoszącym. A towary się produkuje. Im szybciej, im taniej, im mniejszym nakładem sił i środków, tym lepiej. Nie bez powodu jakieś cwaniaki wpadli na pomysł, aby sprzedawać sól przemysłową jako spożywczą. Znakomicie zrozumieli, na czym polega ta gra. W coraz mniejszym stopniu liczy się dziś jakość. W mediach też.

„Wiesz na czym najlepiej się w naszych czasach zarabia?” – zapytał mnie podchwytliwie znajomy biznesmen. Gdy pokręciłem bezradnie głową dodał tonem odkrywcy praw podstawowych: „Na podróbkach i namiastkach”. A potem opowiedział o znanych firmach, które same produkują w masowych ilościach podróbki własnych markowych produktów. A gdy dostrzegł na mojej twarzy mocne powątpiewanie co do prawdziwości jego słów powiedział: „Jak ty nie znasz życia, człowieku” i poszedł do swoich spraw.

Kilka dni później usłyszałem od jednego z ludzi mających wpływ na zawartość mediów: „Musimy odpowiadać na zapotrzebowanie odbiorców. Tu nie ma zmiłuj. Trzeba dostosować towar do tego, czego oczekują ludzie. A ludzie chcą chłamu i sieczki”.

Czy tak być musi i jesteśmy skazani na to, że media będą nam dostarczać treści jak najgorszych gatunków, aby odpowiedzieć na popyt, który tworzymy? Myślę, że mimo wszystko nie. Mamy przecież instynkt samozachowawczy.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 14 marca 2012

Zmęczenie

Zmęczenie. Organizm się buntuje. W głowie pustka. Nawet jedna myśl się nie kołacze, jak widelec w pustej szufladzie.

Trzeba wytchnienia. Trzeba czasu. Trzeba ponownego naładowania. Wypełnienia, niczym akumulator energią na przyszłość.

Podobno Janusz Korczak powiedział, że w zmęczeniu hartuje się i dojrzewa. Ciekawe. Trzeba by się zastanowić nad tym. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nic nie działa. Zastanawianie się też nie.

Kto by pomyślał, że tak to czasami działa...

wtorek, 13 marca 2012

Znajomość

Czy może do Chrystusa prowadzić ktoś, kto go nigdy nie spotkał?

Nie chodzi wcale tylko o duchownych. Chodzi, na przykład, o rodziców, którzy mają przekazać wiarę swoim dzieciom. Co są w stanie im przekazać, jeżeli sami nigdy nie doznali rzeczywistego spotkania z Jezusem? Jeżeli nie są Jego przyjaciółmi, ale co najwyżej "znajomymi" w rodzaju tych fejsbukowych, których się nigdy na oczy nie widziało, a którzy pielęgnują przekonanie, że mają prawo być traktowani jak ludzie najbliżsi. Przecież nie mogą być rzeczywistymi świadkami.

Nie bez powodu św. Paweł Apostoł podkreślał, że nie głosi Ewangelii otrzymanej "z drugiej ręki". Z naciskiem mówił, że spotkał Chrystusa i od Niego otrzymał to, co przekazuje.

Mówi się tyle o tym, że każdy chrześcijanin, każdy katolik, powołany jest do apostolstwa. Apostoł nie może powtarzać zasłyszanych plotek. Musi głosić to, co jest treścią jego życia. To, czego sam doświadcza.

Niektórzy myślą, że nowa ewangelizacja polega na tym, aby zastąpić świadków awatarami i przewodników GPS-ami...

poniedziałek, 12 marca 2012

Oczywistości

- Czego się tak spinasz? Wyglądasz jak przeciążona agrafka.

- Mam jutro wystąpienie przed dużym audytorium i szukam jakiegoś sposobu, aby przykuć ich uwagę. Niech chcę, żeby w czasie mojego wystąpienia na sali panował gwar znudzenia.

- Niepotrzebnie się przejmujesz. To nie takie trudne. Rozluźnij się.

- No to słucham rad wytrawnego mówcy.

- Masz do ogłoszenia jakieś rewelacje?

- Nie, to takie wystąpienie okolicznościowe. Nie mam im do powiedzenia niczego, czego by i tak nie wiedzieli.

- I bardzo dobrze! Sukces gwarantowany.

- Jak to?

- Na tym to właśnie polega. Ludziom trzeba mówić oczywistości. Nie ma nic gorszego, niż próbować ludziom obwieścić coś nowego, coś o czym nigdy dotychczas nie słyszeli.

- Coś jak z tymi piosenkami w "Rejsie"?

- Dokładnie. Im więcej im powiesz rzeczy, które dobrze wiedzą, a najlepiej w takiej formie, w jakiej je mają zakodowane, tym uważniej będą cie słuchać i tym większy zyskasz aplauz.

- Nie rozumiem, to po co w ogóle mówić?

- A, to już zupełnie inne zagadnienie. Ja cię nie pytałem, po jutro zamierzasz pchać się na mównicę.

niedziela, 11 marca 2012

Zimno w kościele

Czy w kościele może być zimno? Nie wiem, czy może, ale bywa. Czasami nawet bardzo zimno. Nawet jeśli stali bywalcy tego kościoła wiedzą, że jest w nim zimno i niska temperatura nie jest dla nich zaskoczeniem, to jednak gdy "obcy" ksiądz gada za długo, mówią "wymarzliśmy". Widać kazanie nie tylko za długie, ale też za mało płomienne, aby rozpalić, lub choćby tylko rozgrzać, zgromadzoną wspólnotę.

Nie jest tajemnicą, że jeśli ludzie mają do wyboru kościół ogrzewany, z byle jak odprawianą liturgią, albo zimny, z piękną liturgią, wielu jednak wybierze ten, w którym jest po prostu ciepło.

Jawi się teraz pytanie, czy w Kościele może być zimno. Myślę, że nie. Kościół powinien gwarantować ciepło. Dawać pewność, że się w nim nie zamarznie duchowo. Że będzie w nim wystarczająco silny ogień miłości, aby nikt nie drżał z chłodu. Kościół nie jest chłodnią, w której nastawia się na jak najdłuższą ochronę "zawartości" przed zepsuciem.

Zwłaszcza dzisiaj, gdy wokół aż wieje chłodem, wejście do Kościoła powinno się kojarzyć z ciepłem i bezpieczeństwem. Nie ze smrodliwym ciepełkiem, ale z gorącym podmuchem, który pobudza do życia, wyzwalając z hibernacji...

sobota, 10 marca 2012

Absolutnie bogaty

W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: "Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi".

Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: "Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: «Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada». Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zebrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie.

A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, które jadały świnie, lecz nikt mu ich nie dawał.

Wtedy zastanowił się i rzekł: «Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników». Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca.

A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: «Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem».

Lecz ojciec rzekł do swoich sług: «Przynieście szybko najlepszą suknię i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». I zaczęli się bawić.

Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to znaczy. Ten mu rzekł: «Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego».

Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: «Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę».

Lecz on mu odpowiedział: «Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się»". (Łk 15,1-3.11-32)


Gdyby Bóg nie postępował z nami jak miłosierny ojciec, bylibyśmy na przegranej pozycji. Nie mielibyśmy szansy powrotu. Nawet wtedy, gdy zaczynamy dostrzegać zło, którego się dopuściliśmy. Nawet wtedy, gdy chcemy się od niego odwrócić i zacząć nowe życie. Gdyby Bóg nie był miłosiernym Ojcem, wszyscy stalibyśmy się niewolnikami, którzy stracili bezpowrotnie wszystko.

Na szczęście dla nas Bóg jest absolutnie bogaty w miłosierdzie. I dlatego wciąż możemy do niego mówić „Ojcze”.

Komentarz dla Radia eM

piątek, 9 marca 2012

Poprawiacze

Sprawa jest poważna. Czy świat jest jakąś niedoróbką? Coraz częściej spotykam ludzi, którzy najwyraźniej tak właśnie uważają. Że to niezbyt udane dzieło, więc trzeba je poprawić. A właściwie to nie tyle poprawić, ile przerobić według własnego widzimisię. A zacząć najlepiej od postawienia wszystkiego na głowie.

To prawda, w Piśmie Świętym jest takie zdanie: "Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną»". Ale wcześniej wielokrotnie pada inne, wielkiej wagi stwierdzenie: "A Bóg widział, że były dobre" w odniesieniu do tego, co stworzył. Na koniec opisu stworzenia, już po wydaniu ludziom cytowanego wyżej polecenia, raz jeszcze powiedziane jest z mocą: "A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre".

Bóg nie potrzebuje poprawiaczy. Jego dzieła są dobre. Nie to jakaś fuszerka, nad która musi teraz z mozołem się biedzić armia fachowców, żeby to jakoś doprowadzić do stanu używalności. Dotyczy to także ludzi stworzonych przez Boga.

Skoro nie mamy poprawiać, to co tu mamy do roboty? "Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał"...

No już słyszę głosy rozczarowania i zawodu. Już chwytam marudzenia, że to znacznie poniżej naszych ambicji...

Dlatego tylu woli poprawiać coś, co poprawy nie wymaga. A jeśli ktoś "poprawia" coś, co jest dobre to znaczy, że... psuje...

czwartek, 8 marca 2012

Z kobietą o kolorach (i nie tylko)

Wielokrotnie w życiu stwierdziłem, że nie mogę się dogadać z kobietą. Na przykład w sprawie kolorów. Ja mówię, że coś jest czerwone, a ona wymienia jakieś przedziwne nazwy. Dlatego nie zdziwiłem się, że w Internecie dużą popularnością cieszy się rysunek, na którym rozłożoną na kilkadziesiąt kolorowych paseczków tęczę oglądają facet i kobieta. Facet widzi w sumie siedem kolorów. Kobieta trzydzieści. Na przykład lawendowy. Który mężczyzna wie, że istnieje kolor lawendowy?

To oczywiście przykład myślenia stereotypami. Podobnie jak przejawem męskiego szowinizmu jest na przykład twierdzenie, że monitory z milionami barw wymyślono specjalnie dla pań.

Zdarzyło mi się, że pewna kobieta nakrzyczała na mnie, gdy chciałem ją przepuścić jako pierwszą przez drzwi. Mówiła coś o równouprawnieniu, ale tak szybko, że niewiele z jej argumentacji zapamiętałem. Zakodowałem sobie, że nie mam w jej przypadku stosować wyuczonych w dzieciństwie zachowań. Kilka dni później mało sobie nie zrobiliśmy krzywdy, gdy przechodziliśmy przez jakieś drzwi. Popatrzyła na mnie szczerze zdumiona i oszronionym głosem zapytała: „Od kiedy to ksiądz pcha się przed kobietą do wyjścia?”. Ledwo zdołałem wydukać „Przepraszam”.

Długo po tym zdarzeniu znalazłem stwierdzenie ułożone przez jednego z pisarzy: „Tak to już jest, że kobiety złoszczą się, denerwują lub są rozczarowane mężczyznami z tego czy innego powodu. To nieuchronne. Im bardziej cię przedtem kochały, tym większy zawód sprawiasz im na końcu. Dajesz za mało albo za dużo. Zły kolor, zły czas, zły gest. Powiedz komplement, a zbędą cię wzruszeniem ramion lub zimną uwagą typu: „Spostrzegawczy jesteś”” (Jonathan Carroll).

W czasie pewnej poważnej sesji na temat sytuacji kobiet we współczesnym świecie zacytowałem następujące słowa: „Faktem jest, że w wielu społeczeństwach kobiety pracują niemal we wszystkich dziedzinach życia. Winny one jednak mieć możliwość wykonywania w pełni swoich zadań zgodnie z właściwą im naturą, bez dyskryminacji i bez pozbawienia możności podjęcia takiego zatrudnienia, do jakiego są zdolne; nie pomniejszając poszanowania dla ich aspiracji rodzinnych, jak też i dla ich szczególnego wkładu, jaki wraz z mężczyznami wnoszą w dobro społeczeństwa”. Podczas przerwy podeszła do mnie kobieta i nawiązując do tego cytatu rzuciła z wyrzutem: „Nie wiedziałam, że z księdza taki antyfeminista”. „Ależ to były słowa Jana Pawła II!” - zawołałem. „Jak księdzu nie wstyd sięgać po tak wielką postać dla uzasadniania swojego męskiego szowinizmu” – powiedziała i kierując się w stronę stolika z napojami zapytała: „Chce ksiądz kawy? Z mlekiem?”.

Z uporem, ale też pokorą powtarzam od dawna, że nie rozumiem kobiet. Są dla mnie tajemnicą i wciąż mnie zaskakują. I jeszcze jedno. Jestem przeciwnikiem świętowania Dnia Kobiet 8 marca. Moim zdaniem święto kobiet powinno trwać 365 dni w roku. A w tym roku 366 dni.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 7 marca 2012

Lamentnicy

Od bardzo dawna intryguje mnie zachowanie Jezusa podczas burzy na jeziorze. A zwłaszcza Jego reakcja na panikę i lament, w jakie wpadli uczniowie, znajdujący się razem z Nim w łodzi. Według Marka Ewangelisty, posunęli się nawet do ostrych pretensji wobec Chrystusa: "Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?".

Jezus nie tylko nie poddał się panice ani nie dołączył do lamentów. Nie pochwalił również uczniów, że w trudnej sytuacji szukali u Niego pomocy. Zrobił coś w takiej sytuacji zaskakującego. Po uciszeniu wichru i fal zrugał uczniów za bojaźliwość i brak wiary. To zresztą zrozumiałe, skoro ten sam Jezus zapewniał uczniów, że bez woli Ojca w niebie włos z głowy im nie spadnie.

Wciąż mam w pamięci rzadko stosowaną w kazaniach i homiliach przypowiastkę z "Legend chrześcijańskich" o tym, jak to idący wraz ze św. Piotrem Jezus nie pomógł temu woźnicy, który po wywróceniu wozu klęknął na środku drogi i zaczął się modlić, a udzielił pomocy temu, który na różne sposoby usiłował swój wywrócony wóz postawić na koła. A zdumionemu Apostołowi wyjaśnił: "Różnica, Piotrze, na tym właśnie polega, że tamten zadowalał się klepaniem modlitwy i czekaniem na pomoc od Boga, a ten, którego ty ganisz, robi, co w jego mocy, by wydobyć się z opałów. Pomóżmy mu, mój staruszku, zasłużył sobie na to. I nie potrząsaj tak głową, gdyż nie masz zbyt jasnego wyobrażenia o sprawiedliwości".

Odnoszę wrażenie, że dzieje Kościoła są potwierdzeniem tezy, iż Bóg nie lubi lamentników, panikarzy, ale wspiera tych, którzy z wiarą w Jego pomoc sami dziarsko zabierają się do roboty.

wtorek, 6 marca 2012

Limit

Czy istnieje limit słów, które człowiek ma do wypowiedzenia lub napisania każdego dnia, tygodnia, miesiąca, roku? Czy też można słowa mnożyć w nieskończoność, nie patrząc na to, że przelewają się bezładnie przez krawędź percepcji, zalewają, zatapiają wszystko i wszystkich wokół?

A jeśli taki limit nie istnieje, to czy nie należałoby liczby użytych w określonym czasie przez konkretnego człowieka słów znacznie ściślej niż dotychczas powiązać z osobistą odpowiedzialnością tego, kto po słowa sięga?

"Powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony" (Mt 12,36-37) - powiedział Jezus w kontekście grzechu przeciwko Duchowi Świętemu.

Ludzie lubią powtarzać, że nie liczą się słowa, lecz tylko czyny. To nie jest prawda. Słowa też się liczą. Nie można ich lekceważyć.

poniedziałek, 5 marca 2012

Zmylony

Do dziś nigdy w życiu nie byłem na pudelku.pl. Tak się złożyło. Nawet wtedy, kiedy potrzebowałem do jakiegoś tekstu kilka plotek na temat celebrytów, wystarczająco dużo materiału znalazłem na stronach dużych dzienników i bulwarówek. Na pudelka trafiłem dopiero dzisiaj, zmylony linkiem zamieszczonym na Facebooku przez jednego z bardzo znanych blogerów. Link brzmiał:

"Kuźniar i Hołdys OFIARAMI? wyłączą na zawsze. Wszystkim wyjdzie na zdrowie - napisał.Zobacz:" i zilustrowany był miniaturką głównej strony najnowszego numeru "Newsweeka Polska". A prowadził do artykułu na pudelku, odnoszącego się do okładkowego tematu wspomnianego tygodnika.

W tej sytuacji najpierw przeczytałem tekst "Zabić celebrytę" w "Newsweeku", a potem wróciłem do plotkarskiego serwisu, żeby przeczytać (niestety anonimowy) tekst zalinkowany przez znanego blogera. W tak zwanym międzyczasie zdążyłem pomyśleć, że tekst w Newsweeku jest słabiutki, bo w rzeczywistości opiera się na przykładzie dwóch celebrytów (dwie panie Katarzyny są tam wyraźnie doczepione na siłę). Przemknęło mi również przez głowę, że zwykłą przyzwoitość wymagałaby zapytania o zdanie w tej materii celebrytów innej opcji, np. Cejrowskiego i Terlikowskiego. Ciekaw jestem czy oni również są tak wystraszeni agresją internautów, jak dwaj faktyczni bohaterowie tekstu w "Newsweeku".

Chwilkę później zacząłem się intensywnie zastanawiać, czy mam jeszcze w kompie zachowane bluzgi, jakimi obdarzył mnie za pośrednictwem Facebooka jeden z bohaterów tekstu, gdy w zeszłym roku przy okazji pewnej akcji dobroczynnej zadałem mu na privie pewne pytanie. Bluzgi obrażały nie tylko mnie, ale też wszystkich duchownych katolickich, a poza privem miały pewne odbicie na forum publicznym FB (bez podawania, że chodzi o mnie).

Ostatecznie jednak zrezygnowałem z przeszukiwania kompa (bo chyba jednak resztką rozumu zrezygnowałem z zaśmiecania sobie dysku takimi rzeczami, o ile pamiętam).

Tekst na pudelku mnie raczej nie powalił, w dodatku zniechęcił do siebie tym, że autor się nie podpisał. Ale też zaskoczył ostatnim akapitem: "Przełom, jaki nastąpił w ostatnich latach w mediach polegający na swobodzie przepływu już nie tylko informacji, ale i komentarza, analizy tego, co się dzieje, jest naprawdę rewolucją. Widać to po coraz bardziej niezrozumiałych z perspektywy odbiorcy zachowaniach ludzi mających dostęp przed kamery".

Nareszcie wiem, po czym poznać rewolucję ;-)

niedziela, 4 marca 2012

Ponazywanie

Niepokoją mnie, a nawet wywołują we mnie niejaką obawę, ludzie, którzy na jakikolwiek temat wypowiadają się z absolutną pewnością. Co najmniej taki sam niepokój i podobną obawę wywołują we mnie ci, którzy traktują wypowiedzi innych, najczęściej tylko niektórych, jako absolutnie pewne. A także ci, którzy takich pewnych wypowiedzi od kogokolwiek oczekują.

Sporo stuleci upłynęło od chwili, gdy Owidiusz dochodził do wniosku, że "Dla człowieka nie ma nic pewnego". Trochę mniej lat minęło od co najmniej dyskusyjnego w swej całkowitej treści zdania Benjamina Franklina: "Na tym świecie nie ma nic pewnego, z wyjątkiem śmierci i podatków", a ludzi szukających niezachwianej pewności w tym, czego dowiedzą się od innych, nie brakuje. Podobnie, jak nie brakuje tych, którzy starają się na to zapotrzebowanie odpowiedzieć własną ofertą.

Spotykam raz po raz ludzi, którzy żyją w przekonaniu, iż ponazywanie wszystkiego wokół, także wzajemnych relacji i powiązań pomiędzy poszczególnymi elementami rzeczywistości, daje im nie tylko kompletną władzę nad światem, ale również prawo do narzucania innym ukształtowanej na tej podstawie jego wizji (której oni wcale w tych kategoriach - wizji właśnie - nie pojmują). "Jest tak, jak mówię" lub "Jest tak, jak on mówi" - obwieszczają i wszelkie przejawy wątpliwości, a nawet zwykłej niepewności, traktują w kategoriach buntu i skierowanej przeciwko nim agresji.

Wydawać by się mogło, że jako ludzkość mieliśmy już wystarczająco dużo czasu, aby dojść do odkrycia, że samo nadanie nazwy nie daje władzy nad żadnym elementem rzeczywistości. Że jeśli nad nią jakąkolwiek władzę posiadamy, to nie dlatego, że jest ona naszym osiągnięciem, ale dlatego, że ją otrzymaliśmy. A przede wszystkim, że jakakolwiek pewność na tym świecie nie ma swojego źródła w człowieku.

sobota, 3 marca 2012

Rozum nie może dojść

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Słyszeliście, że powiedziano: «Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził».

A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.

Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski". (Mt 5,43-48)


Miłość nieprzyjaciół, to jeden z tych nakazów Jezusa Chrystusa, z którym ludzie wierzący przez kolejne stulecia mają wciąż duży problem. Bo wydaje się sprzeczna z poczuciem sprawiedliwości. Bo niejednokrotnie po prostu nie mieści się w głowie.

„Zasady postępowania zawarte w Objawieniu pokrywają się z zasadami rozumowymi, choć nie zawsze rozum może do niektórych dojść np. miłość nieprzyjaciół” - napisał Karol Wojtyła w „Elementarzu etycznym”.

Fascynujące jest, w jaki sposób Jezus uzasadnił tak trudne przykazanie. Zastosował podwójną argumentację. Pierwsza jest ściśle religijna. Uczniowie Chrystusa mają miłować nieprzyjaciół dlatego, że Bóg tak postępuje. Bo mają być tak doskonali, jak sam Ojciec niebieski.

Drugi argument ma charakter – rzec można – ogólnoludzki. Odwołuje się do istoty miłości. Do tego, że nie jest ona wymianą handlową, nie jest transakcją „coś za coś”. Że nie jest trafnym i po chrześcijańsku motywowanym pytanie: „Za co mnie kochasz?”. Lub „Za co mam cię kochać?”.

Ktoś powiedział „Kocha się nie za coś, lecz pomimo”. A Martin Luter King stwierdził: „Miłość to jedyna siła, która zmienia wroga w przyjaciela”.

Komentarz dla Radia eM

piątek, 2 marca 2012

Piątku się nie zje

W osiedlowym supermarkecie stanęło stoisko promocyjne. Tuż przy samym wejściu. Każdy, kto tylko przekraczał próg centrum handlowego średniej wielkości i nie miał totalnego kataru, od razu z przyjemnością wciągał nosem fantastyczne zapachy.

Na stoisku swojskie wędliny, pochodzące z jednej górskiej miejscowości. Zapach. Widok. Ehhhh...

Sympatyczna pani przy stosiku naszykowała niewielkich kawałeczków oferowanych wyrobów. Wykałaczki w charakterze sztućców, aby palców nie zatłuścić...

- Proszę się poczęstować - zachęcała pani. Zachęcała? A może kusiła?

- Nie mogę, dzisiaj piątek.

Pani jakby nie usłyszała wymówki.

- Proszę się nie krępować... - podsuwała talerzyczek.

- Piątek dzisiaj, post.

- E tam, piątku się nie zje - pani usprawiedliwiająco machnęła ręką i zaczęła zachęcać do spróbowania mięsnych pyszności następnego potencjalnego klienta...

Kilka dni temu brałem udział w rozmowie między innymi o znaczeniu religijnej "presji" otoczenia. Była mowa o małych miejscowościach, w których - wbrew przekonaniom wielu w Kościele katolickim w Polsce - dziś już nie odgrywa ona takiej roli mobilizującej, jak dawniej. Mówiłem coś o tym, że Kościół zmarnował czas, gdy ta presja była jeszcze mocna, nie podejmując dzieła pogłębienia. Nie miałem na myśli pogłębiania presji, tylko tradycyjnej wiary, będącej elementem i skutkiem tej presji. Teraz dochodzę do wniosku, chyba samą presję też warto by było pogłębiać...

czwartek, 1 marca 2012

Donos na szefa

Przez przypadek wykryłem, że jeden z moich znajomych – łagodnie mówiąc – robi coś, czego nie powinien. Zadzwoniłem więc do niego, żeby mu zwrócić uwagę. Jeszcze nie skończyłem mówić, z czym dzwonię, gdy on warknął mi prosto w ucho: „Co ci do tego? To moje sprawy. Zajmij się lepiej sobą, zamiast mi na odległość robić rachunek sumienia”.

Niedługo potem przeczytałem tegoroczne orędzie Benedykta XVI na Wielki Post. To, którego motto brzmi: „Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do dobrych uczynków”. Natychmiast posłałem je mailem mojemu znajomemu, jako dalszy ciąg naszej telefonicznej rozmowy. Nie bez powodu. W orędziu Papież jako przejaw troski wzajemnej wymienił upominanie innych. „«Troszczenie się» o brata oznacza również, że dbamy o jego dobro duchowe. W tym miejscu pragnę zwrócić uwagę na pewien aspekt życia chrześcijańskiego, który jak mi się wydaje, popadł w zapomnienie – upomnienie braterskie z myślą o zbawieniu wiecznym” – napisał Benedykt XVI.

Już słyszę głosy poirytowanych, którzy zarzucą mi, że czego jak czego, ale wpychania nosa w cudze sprawy i wytykania innym ich prawdziwych lub wyimaginowanych przewinień dużej rzeszy katolików w naszym kraju uczyć nie trzeba. Można powiedzieć, że istnieją całkiem liczne oddziały niemal zawodowych krytykantów i potępiaczy. Wciąż mają wszystkim wszystko za złe.

Kiedy rzecz w tym, że chodzi o coś zupełnie innego. Nie chodzi o tropienie zła na każdym kroku i wysyłania jego sprawców do wszystkich diabłów. „Upomnienie chrześcijańskie nie jest nigdy formułowane w duchu potępienia czy oskarżenia; wypływa zawsze z miłości i miłosierdzia i rodzi się z prawdziwej troski o dobro brata” – napisał Papież.

A upominanie innych z miłością nie jest łatwe i wielu nie wie, jak się do niego zabrać. Nie pamiętają Jezusowych wskazań, aby najpierw zwrócić uwagę w cztery oczy, potem wobec kilku osób, a dopiero na końcu poinformować odpowiednie instancje.

W telewizji nadawana jest od pewnego czasu tak zwana reklama społeczna, zachęcająca do informowania stosownych organów o nielegalnym oprogramowaniu używanym w firmach. Problem w tym, że ta reklama jest głęboko demoralizująca i wypacza sens wezwań do tego, aby nie być obojętnym wobec zła. Według tej reklamy donos na szefa jest formą zemsty na nim za złe traktowanie. Kompletna bzdura i poplątanie pojęć.

Jak wynika z danych opublikowanych niedawno, Polacy bardzo chętnie donoszą na innych, na przykład do fiskusa. Najczęściej anonimowo. Trudno się w tego typu działalności dopatrzyć rzeczywistej troski o drugiego człowieka. Nie jest realną formą brania na siebie odpowiedzialności za innych. Nie jest też rzeczywistym przeciwstawianiem się złu.

Nie ma co udawać. Prawdziwe napominanie innych wymaga odwagi. Czasami bardzo dużej.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM