W osiedlowym supermarkecie stanęło stoisko promocyjne. Tuż przy samym wejściu. Każdy, kto tylko przekraczał próg centrum handlowego średniej wielkości i nie miał totalnego kataru, od razu z przyjemnością wciągał nosem fantastyczne zapachy.
Na stoisku swojskie wędliny, pochodzące z jednej górskiej miejscowości. Zapach. Widok. Ehhhh...
Sympatyczna pani przy stosiku naszykowała niewielkich kawałeczków oferowanych wyrobów. Wykałaczki w charakterze sztućców, aby palców nie zatłuścić...
- Proszę się poczęstować - zachęcała pani. Zachęcała? A może kusiła?
- Nie mogę, dzisiaj piątek.
Pani jakby nie usłyszała wymówki.
- Proszę się nie krępować... - podsuwała talerzyczek.
- Piątek dzisiaj, post.
- E tam, piątku się nie zje - pani usprawiedliwiająco machnęła ręką i zaczęła zachęcać do spróbowania mięsnych pyszności następnego potencjalnego klienta...
Kilka dni temu brałem udział w rozmowie między innymi o znaczeniu religijnej "presji" otoczenia. Była mowa o małych miejscowościach, w których - wbrew przekonaniom wielu w Kościele katolickim w Polsce - dziś już nie odgrywa ona takiej roli mobilizującej, jak dawniej. Mówiłem coś o tym, że Kościół zmarnował czas, gdy ta presja była jeszcze mocna, nie podejmując dzieła pogłębienia. Nie miałem na myśli pogłębiania presji, tylko tradycyjnej wiary, będącej elementem i skutkiem tej presji. Teraz dochodzę do wniosku, chyba samą presję też warto by było pogłębiać...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widziałem to stoisku. W markecie na Węzłowcu, przyznam, że strasznie kusiło...
OdpowiedzUsuń