czwartek, 25 maja 2017

Komitet ratowania festiwalu

Choć pojawiają się głosy, że blogerzy najlepsze czasy mają już za sobą, to jednak nie da się zaprzeczyć, że nadal jest z nich niemały pożytek. Na przykład dlatego, że mają nie tylko dobrą pamięć, ale również odwagę, aby z niej skorzystać.
Ale po kolei. Zapewne mało jest dzisiaj w Polsce ludzi, do których nie dotarła wieść o totalnym zamieszaniu wokół tegorocznego festiwalu w Opolu. Używając należytego nazewnictwa należy powiedzieć, że chodzi o 54. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej Opole 2017. Spora część potencjalnej publiczności przedzierzgnęła się w kibiców i z zapartym tchem zajęła się śledzeniem intensywnego współzawodnictwa, jakie podjęli domniemani uczestnicy tegorocznej imprezy. Rywalizacja dotyczyła wycofywania się z uczestnictwa w przedsięwzięciu. Chwilami można było odnieść wrażenie, że zbiorowo chcieli pobić jakiś rekord w dziedzinie rezygnowania z udziału w festiwali muzycznym na trzy tygodnie przed jego rozpoczęciem. Tylko czy takie rekordy są gdzieś odnotowywane?
Namnożyło się też głosów wskazujących, że opolska impreza, to w ogóle dobro narodowe jest i trzeba go ratować przed kompletnym zniszczeniem przez aktualnych organizatorów. Nie ma co ukrywać. Słowo „aktualnych” ma tu ogromne znaczenie.
Teraz właśnie nadchodzi moment, w którym można i trzeba wrócić do wspomnianych na początku blogerów, do ich dobrej pamięci i odwagi skorzystania z tego daru. Tak właśnie zrobił pewien popularny bloger i dzięki temu zauważył, że jeszcze dwa lata temu na opolskim festiwalu wielu suchej nitki nie zostawiało i mało kto by się zmartwił, gdyby podjęto decyzję o jego likwidacji.
W poimprezowych wypowiedziach nie brakowało takich sformułowań jak „Jarmark, żenada, upadek kultury, relikty przeszłości, mauzolea piosenek, utwory, które są głupie, plastikowe i beznadziejne”. „Epigoństwo, perwersja, niedbalstwo wykonania, kompozycje liche jak skalp seniora, braki emisyjne... gdzie te czasy, kiedy liczyło się piękno, poezja, charakter, prostota?” - podsumowywała jedna z wokalistek. Inny wykonawca snuł refleksję: „Jeśli drugi czy trzeci rok z rzędu w konkursie premier wygrywa piosenka, której więcej nie usłyszymy w radiu, to jest chyba moment na to, aby postawić duży znak zapytania”. Krytykowano nie tylko deszcz, ale również publikę przeszkadzającą wykonawcom i chaos na zapleczu. Zresztą już kilka lat wcześniej nie brakowało w odniesieniu do opolskiego festiwalu opinii w rodzaju: „tandeta, Cepelia, rozrywka dla gawiedzi”.
Być może już wkrótce powstanie jakiś szacowny komitet ratowania festiwalu w Opolu. I to dopiero będzie temat do głębokiego zastanowienia. Nad zmiennością ludzkich zapatrywań.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 18 maja 2017

To dobrze i to źle

Wyniki tego sondażu, ogłoszone kilka dni temu, niespecjalnie przebiły się w mediach. A właśnie mediów sondaż dotyczył. Ściślej mówiąc tego, w jaki sposób podchodzą do nich krajowi odbiorcy.
Jeden z wniosków, jaki można z ankiety wyciągnąć, brzmi: coraz więcej Polaków uważa, że dziennikarze zamiast informować, wyrażają własne poglądy. Wymowa tego odkrycia jest podwójna. Z jednej strony - to dobrze. Z drugiej - to źle.
79 procent badanych przez CBOS w mniejszym lub większym stopniu zgadza się, że przekaz w różnych mediach na temat tych samych wydarzeń jest tak różny, że nie wiadomo, gdzie leży prawda. Ponad połowa nie podziela przekonania, że większość mediów w Polsce zachowuje bezstronność. Aż 92 procent badanych uważa, że aby wyrobić sobie zdanie na temat bieżących wydarzeń, należy korzystać z różnych źródeł informacji. „Wielu z nich dostrzega różne narracje, niekiedy wzajemnie się wykluczające, w różnych przekazach medialnych dotyczących tych samych spraw” - skomentowali sondaż badacze z CBOS-u.
Badanie pokazuje, że odbiorcy są coraz bardziej zdystansowani wobec przekazu medialnego. A to znaczy, że coraz mniej środkom społecznego przekazu ufają.
Dlaczego stwierdziłem przed chwilą, że wyniki sondażu mają wymiar pozytywny? Dlatego, że mówią one o pozytywnym zjawisku, jakim niewątpliwie jest krytyczny odbiór tego, co dostarczają media. Pokazują, że czytelnicy, słuchacze, widzowie, internauci nie pozwalają się traktować jak bezmyślne stado baranów, że potrafią odróżnić propagandę od rzetelnej informacji. Bardzo dobrze rokuje również tak wielka grupa tych, którzy mają świadomość, że aby posiadać własne zdanie w jakiejś kwestii, trzeba korzystać z różnych źródeł wiadomości.
A z jakiego powodu uznałem, że wymowa sondażu CBOS-u jest niedobra? Z takiego, że obraz mediów, jaki przynosi wspomniane badanie, jest fatalny. Sondaż mówi, że według bardzo wielu odbiorców, środki przekazu w Polsce nie spełniają swojego podstawowego zadania - dostarczania rzetelnej, sprawdzonej informacji o świecie. Nie chodzi o to, że dziennikarze mają swoje poglądy. Byłoby dziwne, gdyby nie mieli. Nie chodzi również o to, że je ujawniają. Rzecz w tym, że w przekonaniu znaczącej liczby polskich odbiorców, ludzie produkujący treści medialne prezentacją własnych przekonań zastępują informowanie. Że ideologia zniekształca w ich materiałach rzeczywistość. Przed wszystkim, że nie ułatwiają, lecz utrudniają odbiorcom dotarcie do prawdy. Czy może coś gorszego przydarzyć się środkom społecznego komunikowania?
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 11 maja 2017

Jakie zapotrzebowanie, takie

Zapytała mnie pewna pani, co to jest „influencer”. „Wpływacz” odpowiedziałem zachwycony własną błyskotliwością i od razu zorientowałem się, że zachwyciłem się niepotrzebnie. Pani się przestraszyła całkiem serio. „To jakaś nowa choroba? Łatwo się tym zarazić?” - dociekała.
Zrobiło mi się głupio, więc zacząłem mojej rozmówczyni wyjaśniać, że influencer to taki człowiek, który skutecznie wpływa na opinię innych i że robi to głównie w internecie. Dlatego zasadniczo na takie określenie może zasługiwać ktoś, kto posiada bloga, vloga, konto na Youtubie, Snapchacie lub w innych mediach społecznościowych i jest w stanie oddziaływać na co najmniej kilkaset osób. Podpierając się znalezionymi w sieci definicjami, tłumaczyłem więc, że „influencerzy umiejętnie budują wokół siebie grupę lojalnych odbiorców, z którymi łączą ich silne relacje i zainteresowania”. A robią to po to, aby wyrażonym przez siebie zdaniem umiejętnie kształtować decyzje innych.
Pani uważnie słuchała moich wywodów, kiwając przy tym głową. „Wiadomo dlaczego ludzie ich słuchają i liczą się z ich zdaniem?” - zapytała rzeczowo. „Dobre pytanie” - pomyślałem i zabrałem się za formułowanie odpowiedzi. Nie szło mi łatwo, bo po mojej głowie wciąż krążyła wyczytana gdzieś uwaga, że przecież każdy człowiek ma możliwość wpływania na decyzje innej osoby, a uzasadnienia takiego oddziaływania mogą być i są bardzo różne. Wszak z innego powodu kształtujemy swoją opinię w jakiejś kwestii słuchając profesora, a z innego wtedy, gdy zmieniamy zdanie pod wpływem przemawiającego polityka. „Ponieważ znają się na tym, o czym wyrażają opinię albo dlatego, że wyrażają ją w sposób zdecydowany, zrozumiały, z pewnością siebie, tak, że innych to przekonuje” - wydukałem niepewnie.
„Czyli to takie współczesne autorytety?” - dopytywała pani, wpędzając mnie w coraz większe zakłopotanie. „Nie jestem pewien, czy to uprawnione określenie. To zależy, jak rozumiemy samo pojęcie autorytetu” - zacząłem ostrożnie, szykując się do dłuższych dywagacji na ten temat, gdy zauważyłem, że naszej rozmowie przysłuchuje się bez skrępowania znany w okolicy przemądrzalec, który zabierał głos w każdej sprawie, choć nikt go nie pytał o opinię. Na wszelki wypadek posłałem natychmiast w jego stronę ciężkie, ostrzegawcze spojrzenie. On jednak je zignorował i na cały głos wygłosił swoje zdanie w temacie: „Jakie zapotrzebowanie, takie autorytety”.
Pani popatrzyła na niego z uwagą. „Chyba już zaczynam rozumieć, na czym polega to zajęcie influencerów” - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie jakoś tak filuternie.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 4 maja 2017

Biskupi, patriotyzm i propaganda

Tuż przed tzw. długim weekendem zaprezentowany został ważny dokument prezentujący stanowisko Kościoła w naszej Ojczyźnie w bardzo istotnej kwestii. Nosi on tytuł „Chrześcijański kształt patriotyzmu” i został przygotowany przez Radę ds. Społecznych Konferencji Episkopatu Polski. Jakie są zadania tego gremium? W Internecie można przeczytać, że Rada pogłębia społeczną doktrynę Kościoła i stara się ją rozpowszechnić w życiu ludzi i wspólnot. Że zachęca i inspiruje do działania zgodnego z etycznymi zasadami społecznymi objawionymi chrześcijanom przez Ewangelię. Że zbiera i ocenia informacje dotyczące życia społecznego w Polsce. A także „w stosownych okazjach, w czasie posiedzeń plenarnych, dzieli się wnioskami” oraz „zajmuje się przygotowaniem dokumentów społecznych KEP”.
Jak widać, stosowna okazja zaistniała, ponieważ opublikowany pod koniec kwietnia dokument został w połowie marca  przyjęty na 375. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski.
Obszerna wypowiedź polskich biskupów w kwestii mocno w ostatnich latach dyskutowanej i śmiało można powiedzieć, że gorącej, została bardzo dobrze przyjęta. Oczywiście od razu pojawiły się próby jednostronnej interpretacji i dociekania, kogo na krajowej scenie politycznej pasterze Kościoła w Polsce ganią, a kogo głaszczą. Jednak instrumentalne traktowanie tego konkretnego dokumentu nie jest wcale proste. Mówi on o rzeczach podstawowych, wręcz elementarnych, które niezbyt poddają się propagandowej manipulacji.
Nie zabrakło też głosów, które właśnie ten fakt uznają za słabość biskupiej wypowiedzi. Zarzucają biskupom, że nie wnoszą do bardzo istotnej dyskusji o patriotyzmie niczego nowego, a jedynie przypominają rzeczy oczywiste, od dawna, jeśli chodzi o nauczanie Kościoła, wiadome.
Czy to faktycznie wada? Myślę, że nie. Myślę też, że żyjemy w czasach, w których istnieje duże zapotrzebowanie na przypominanie fundamentalnych zasad, dotyczących bardzo wielu sfer życia społecznego. Zapotrzebowanie to w sposób naturalny w Polsce adresowane jest w stronę Kościoła. Wielu ludzi oczekuje jego głosu np. w kwestiach związanych ze sprawiedliwością społeczną, edukacją czy kulturą.
W dniu, w którym w Polsce opublikowano dokument Konferencji Episkopatu o patriotyzmie, w Watykanie papież Franciszek przemawiał do uczestników II Międzynarodowego Kongresu Akcji Katolickiej. Między innymi za bardzo ważną uznał obecność członków tego stowarzyszenia na płaszczyźnie politycznej, zawodowej w świecie przedsiębiorczości, ale także w więzieniach, szpitalach, na ulicach, w slumsach i zakładach pracy. Wszędzie tam są katolicy, którzy w panującym zamęcie mimo nieraz najlepszych intencji, gubią się i postępują wbrew Ewangelii. Potrzebują przypominania o tym, jak nią żyć w konkretnych życiowych sytuacjach.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM