poniedziałek, 31 grudnia 2012

Między końcem a początkiem

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.

Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości.

Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili.

Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: "Ten był, o którym powiedziałem: «Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie»". Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył. (J 1,1-18)

„Na początku było słowo...”. Oto w dniu, który kojarzy się raczej z zakończeniem, z finalizowaniem, podsumowywaniem, w ostatnim dniu roku kalendarzowego, nazywanym od wspomnienia świętego papieża „sylwestrem”, słyszymy słowa o początku.

Komentatorzy biblijni zwracają uwagę, że owe „na początku” jest wyrażeniem wyjątkowym w Nowym Testamencie, bo nie precyzuje, o początek czego chodzi. Z kontekstu orientujemy się, że autor ma na myśli to, co już było u Boga, zanim cokolwiek zostało stworzone. Słowa „Na początku” zapisane w prologu Ewangelii według świętego Jana nie oznaczają tego samego, o czym słyszymy w pierwszym zdaniu Księgi Rodzaju. Tam „Na początku” określa rozpoczęcie stwarzania świata. U Jana mamy do czynienia ze stwierdzeniem, że Słowo było u Boga zawsze.

Wbrew pozorom, pomiędzy początkiem a końcem wcale nie ma tak wielkiej i nieogarniętej przestrzeni, jak czasami sobie wyobrażamy. Podobnie nie ma przepaści między końcem, a początkiem czegoś nowego. Dla nas, ludzi, każdy koniec jest równocześnie początkiem. Bo tak naprawdę, nasze życie, od chwili zaistnienia, zmienia się, ale się nie kończy. Jesteśmy z woli Boga stworzeni na wieczność. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 30 grudnia 2012

Szansa na dobro

Niby oczywiste, a jakoś to u nas nie działa. Jakby się zacięło, a może zatarło z braku odpowiedniej konserwacji. Dbałości. Konsekwentnej troski.

Chodzi o prosty przecież mechanizm szansy na dobro.

Z jednej strony jakoś zdecydowanie za mało jest tych, którzy w duchu zaufania do człowieka, podejmują się stwarzania innym szansy, aby czynili dobro, aby stawali się lepsi. Przecież tak, jak ileś młodych talentów muzycznych skorzystało z pewnej furtki, jaką był telewizyjny program "Szansa na sukces" (jego wartość polegała na tym, że nie był to klasyczny talent show, w którym liczy się przede wszystkim widowisko, a nie faktyczne promowanie kogoś uzdolnionego), tak wielu jest takich, którzy potrzebują jakichś uchylonych drzwi, aby mogli wreszcie zrobić coś dobrego, wyrwać się ze sfery zła, w którą zostali tak czy inaczej zepchnięci.

Z drugiej okazuje się, że nawet ta niewielka liczba szans na dobro nie jest pełni wykorzystana. Często pozostają one niezauważone, niedocenione, a nawet lekceważone, może nie tyle przez tych, którzy mogliby z nich skorzystać, ale przez ludzi, którzy powinni z racji swej za nich odpowiedzialności, w tę stronę ich trochę ukierunkować.

Myślę, że taka akcja szansy na dobro, to jedna z tych rzeczy, które by się nam w trudnych czasach przydały... stukam.pl

sobota, 29 grudnia 2012

Ale po co?

Coraz częściej łapię się na tym, że zderzając się z efektami czyjejś działalności, mam ochotę złapać człowieka za rękaw, przytrzymać go chwilę za rękaw w jego pędzie do kolejnych dzieł i zapytać: "Dobrze, zrobiłeś to, ale po co?".


Dotyczy to na przykład książek. Czytam, albo słucham polecane przez rozmaitych znawców produkcje literackie, i nagle, zamiast skupiać się na płynnych szeregach słów i tym, co one niosą, zaczynam zmagać się z wyskakującym jak zając z trawy pytaniem: "Po kiego grzyba on czy ona toto napisał(a)? Przecież to niczego tak naprawdę nie wnosi w nasz świat... To jakiś bełkot, skalkowany z rzeczy, które już dawno o wiele lepiej napisano".


Albo patrzę na film, który reklamują obszernie gdzie się da. Walcząc z ziewaniem przyłapuję moje myśli na podstępnym stawianiu pytania: "Czy naprawdę warto było wydać worek kasy na takie coś? Przecież o tym już tragicy greccy lepsze dzieła wytworzyli...".


Potem włączam telewizor i słyszę napuszone, pełne pretensji i pretensjonalności dyskusje na temat finansowania kultury...


No ludzie, ale po co? Po co chcecie wydawać ciężką kasę na rzeczy, które nie popychają świata piękna ani odrobinę do przodu? stukam.pl

piątek, 28 grudnia 2012

Ostrożnie

Wypadałoby patrzeć w przyszłość świata medialnego zarówno w wymiarze krajowym, jak i globalnym optymistycznie i z nadzieją. Tyle, że optymizm i nadzieja potrzebują uzasadnienia i wsparcia rzeczowymi argumentami. A z tym jest niedobrze.


Dlatego spoglądając na możliwe zmiany w mediach w nadchodzącym roku 2013, trzeba się trzymać bardzo ostrożnego optymizmu. Nie widać w tej chwili symptomów, które mówiłby, że nastąpią w tej sferze jakieś radykalne zmiany na lepsze. Musiałyby one dotyczyć przede wszystkim mentalności twórców mediów i ich zawartości, a następnie zostać nieprzeniesione na odbiorców. Problem w tym, że ani jedna ani druga strona nie wydaje się szczególnie zainteresowana zmianą dotychczasowych trendów i przyzwyczajeń. Wyżej stawiają wygodę trwania w dotychczasowym klinczu.


Ze szczególnym zafascynowaniem przyglądam się trwającym właśnie wydarzeniom w polskim światku medialnym. Jest coś ujmującego w swoistym zatroskaniu, jakim niektórzy członkowie wydawałoby się do niedawna mocno trzymającej się grupy obejmują swych niedawnych kolegów i współpracowników, sugerując, że się właśnie sprzedają.


Myślę, że czeka nas w dziedzinie mediów kolejny rok stagnacji, zastoju i braku nowych, popychających branżę do przodu pomysłów. A jak wiadomo, kto nie idzie naprzód, ten się faktycznie cofa. Media coraz bardziej zostają w tyle. Świat zaczyna sobie radzić bez nich. Coraz mniejsze ma wobec nich oczekiwania, bo coraz mniej ich potrzebuje. stukam.pl

czwartek, 27 grudnia 2012

Niech trwa

Zjawisko się chyba nasila. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji. A obserwuję, że z roku na rok przybywa ludzi, którzy z ulgą oddychają, gdy święta się kończą i można wrócić w zużyty kierat codzienności i powszedniości.

To fakt, świętowanie może być męczące. Ale ludzie, o których mówię, są nie tyle zmęczeni, ile znużeni. Jacyś tacy spięci. Gdy spotykam ich po świętach, sprawiają wrażenie, jakby przez minione dni spełniali jakiś wyjątkowo przykry, narzucony im wbrew ich woli, obowiązek. Są przygaszeni i zmaltretowani. „Nareszcie po świętach!” – mówią na mój widok i od razu wiem, że nawet nie warto pytać, jak przeżyli czas świąteczny. Żeby ich nie denerwować i nie przywoływać chwil, minut, godzin, które oni właśnie starają się usunąć ze swej pamięci. Ale wiem coś jeszcze. Wiem, że oto spotykam ludzi, którzy nie potrafią świętować. Ich stan jest konsekwencją tej nieumiejętności.

Natknąłem się na scenariusz zajęć przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie” zatytułowanych „Umiejętność świętowania”. Zagłębiłem się w lekturę dzieła z dużą nadzieją. W sekcji „cele” wyczytałem, że po tej lekcji uczeń powinien:

„Rozumieć jakie są nasze korzenie kulturowe, religijne i rodzinne; wiedzieć, że współuczestnicząc w przygotowaniach świątecznych nie tylko pomaga rodzicom, ale przyczynia się do współtworzenia domowej atmosfery; rozpoznawać upodobania i gusty osób najbliższych przy dobieraniu upominków; umieć zachować się w momencie otrzymywania lub dawania prezentu” (profesor.pl).

„To wszystko?” – pomyślałem z rozczarowaniem, bo w następnej linijce były już metody i formy pracy. „A gdzie jakieś wyjaśnienie, dlaczego w ogóle świętujemy?”.

Ktoś zamieścił anonimowo w Internecie ni to sentencję, ni to aforyzm: „Świętowanie nie znaczy imprezowanie. To ze świętością spotkanie”.

Nie mam pojęcia, kim jest autor tego wierszyka. Ale mam do niego mnóstwo szacunku. Przede wszystkim za to, że podjął trud ustalania, o co w ogóle w świętowaniu chodzi. A po drugie dlatego, że mimo nieco częstochowskiego rymu, zdołał wskazać to, co stanowi istotę. Bo nie ma prawdziwego świętowania bez świętości. Bez kontaktu ze świętością. Świętością pojmowaną szeroko i wielowymiarowo.

Dlatego zamiast mówić z westchnieniem ulgi i odprężenia, jak po wielkim stresie, „Święta, święta i po świętach” mam dziś inne przesłanie: „Niech święto trwa”. W nas. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 26 grudnia 2012

Realizm

Wymądrzałem się niedawno na temat składania życzeń świątecznych. Potem dostałem różnymi drogami wiele bardzo dobrych, szczerych, pobożnych życzeń.

Ale jedne okazały się wyjątkowe. Nie w sensie, że niestandardowe. W sensie, że uderzające mądrością, prawdą i realizmem (zwłaszcza chrześcijańskim). Byłoby nieładnie zachować TAKIE życzenia dla siebie (myślę, że ich nadawcy podzielą to moje przekonanie). Oto one:

Z okazji  Świąt Bożego Narodzenia  życzymy wszystkim tego, co najlepsze w oczach Boga, według Jego woli, łaski potrzebnej do rozpoznania i zaakceptowania Jego woli zbawczej,
Życzymy zdrowia, o ile taka jest wola Boża, bo zdrowie nie jest najważniejsze,
Życzymy szczęścia, ale szczególnie tego ostatecznego, skoro na ziemi mamy iść drogą krzyża,
Życzymy sukcesu i pomyślności, ale głównie w dążeniu do nieba, bo te ziemskie szybko przemijają, a czasem są przeszkodą w drodze do celu ostatecznego,
Życzymy ludzkiej życzliwości, ale jeszcze bardziej łaski Bożej,
Życzymy wielkich aspiracji, ale szczególnie tych na miarę dzieci Bożych, skoro „Bóg stał się człowiekiem, by człowiek stał się Bogiem”… stukam.pl

wtorek, 25 grudnia 2012

Ziarenka i kropelki

To żadna sztuka podstawić wielkie wiadro pod wylot silosu, z którego sypie się ziarno zebrane potężnymi maszynami z wielu pól. Albo napełnić ogromny dzban pod kranem, z którego wypychana sztucznie wytworzonym ciśnieniem woda tryska potężnym strumieniem.

Co innego napełnić choćby niewielki garnuszek pojedynczymi ziarenkami, zbieranymi po cichu na polu, gdy żniwiarze dawno już wywieźli efekt swojego wysiłku i warkotu swoich kombajnów. Albo cierpliwie czekać, aż szklanka wypełni się wodą mozolnie spadającą na pustynniejącym obszarze kropla po kropli.

Całkiem inną wartość ma to wyszukiwane na ściernisku ziarno i ta łapana kropelka po kropelce woda. Większą. Prawdziwszą. Bardziej osobistą. Radośniej cieszącą. Niosącą satysfakcję zupełnie innego rodzaju.

Myślę, że Kościół w Polsce czeka dopiero odkrycie tego faktu. stukam.pl

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Spełnienie

Zachariasz, ojciec Jana, został napełniony Duchem Świętym i prorokował, mówiąc: "Błogosławiony Pan, Bóg Izraela, bo lud swój nawiedził i wyzwolił, i wzbudził dla nas moc zbawczą w domu swego sługi Dawida: jak zapowiedział od dawna przez usta swych świętych proroków; że nas wybawi od naszych nieprzyjaciół i z ręki wszystkich, którzy nas nienawidzą; że naszym ojcom okaże miłosierdzie i wspomni na swe święte przymierze, na przysięgę, którą złożył ojcu naszemu, Abrahamowi.

Da nam, że z mocy nieprzyjaciół wyrwani służyć Mu będziemy bez lęku, w pobożności i sprawiedliwości przed Nim, po wszystkie dni nasze. A i ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego, gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi; Jego ludowi dasz poznać zbawienie, przez odpuszczenie mu grzechów, dzięki serdecznej litości naszego Boga, z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce, by światłem stać się dla tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki skierować na drogę pokoju". (Łk 1,67-79)

W pierwszym rozdziale Ewangelii według świętego Łukasza są dwa hymny. Pierwszy to pieśń dziękczynienia i uwielbienia wyśpiewana przez Maryję podczas Jej wizyty u Elżbiety. Drugi, to dziękczynna pieśń Zachariasza, wyśpiewana wtedy, gdy stary kapłan odzyskał mowę po narodzinach syna – Jana Chrzciciela.

Dlaczego w dniu, który kojarzy się z czekaniem, z czuwaniem przed narodzeniem Bożego Syna, Kościół przypomina nam nie pieśń Jego Matki, lecz właśnie słowa Zachariasza?

Pomiędzy tymi dwoma hymnami jest bardzo istotna różnica. Jak można wyczytać w jednym z komentarzy do tekstu Ewangelii, każdy z kantyków reprezentuje ludzi będących w innej relacji wobec Bożych obietnic. Będących w odmiennej sytuacji wiary.

Maryja wyśpiewała swoją pieśń jeszcze przed narodzeniem Jezusa. Zachariasz dopiero po urodzeniu Jana Chrzciciela. „Zachariasz symbolizuje więc tych, którzy wierzą Bogu i chwalą Go dopiero wtedy, gdy zobaczą spełnienie się obietnicy. Maryja reprezentuje tych, którzy wierzą, zanim naocznie przekonają się o prawdziwości słów Bożych” – czytamy w komentarzu do słów Ewangelii.

Nasze obchody Bożego Narodzenia, to świętowanie spełnionej obietnicy. Warto o tym pamiętać wśród pełnych zabiegania i zatroskania, żeby wszystko było, jak tradycja nakazuje, przygotowań. I gdy zasiądziemy do wigilijnej wieczerzy. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 23 grudnia 2012

Jak balony

Zatroskanie moje budzą, między innymi, wcale liczni katolicy, którzy się swoją katolickością napawają stale i permanentnie, przypominając pod tym względem balony, które im wyżej w atmosferę się wznoszą, tym bardziej rosną. Jest w tym napawaniu taka dawka poczucia wyższości, a niejednokrotnie źle skrywanej pogardy dla niekatolików, że można by nią obdzielić najliczniejsze armie świata, a jeszcze zostałaby rezerwa dla kilku następnych pokoleń wojaków.

Myślę, że taka postawa wynika z błędnej interpretacji faktu, iż zostało się przez Boga wybranym. Zawsze kojarzy mi się to z widzianą przed laty sytuacją rywalizacji grupy młodych o miejsce w otoczeniu pewnego współczesnego "guru". Przechwalali się nawzajem przed sobą każdym jego rzuconym pod adresem kogokolwiek z nich słowem, a nawet spojrzeniem.Wytworzyli mechanizm otaczania rodzajem półkultu tych, którzy uchodzili za szczególnie bliskich "masterowi" (jak go tytułowali).

Tymczasem on szukał kandydatów do wymyślonego przez siebie projektu , w którym równość i współpraca miały być czynnikami podstawowymi. Po kilku tygodniach obserwacji nie wybrał ze wspomnianej grupy nikogo, co doprowadziło ich z jednej strony do wybuchów niekontrolowanej nienawiści pod jego adresem, a z drugiej do upadku wiary we własne możliwości i własną wartość, z przypadkami depresji włącznie.

Ilekroć widzę katolików, w zachwycie nadymających się swoją katolickością i swoim katolicyzmem, przypominam sobie Maryję, która po Zwiastowaniu nie utraciła niczego ze swej dotychczasowej postawy. Nosząc w sobie wyczekiwanego przez tysiąclecia Mesjasza, Bożego Syna, nie kazała się otoczyć uwielbieniem i nie żądała, aby teraz wszyscy byli na Jej usługi. To Ona pomaszerowała do Elżbiety. A gdy Jej krewna przywitała Ją słowami, które nie tylko niejednemu poprawiłyby radykalnie samoocenę, ale tego i owego skłoniły na spojrzenia na innych z większej niż dotąd wysokości, Maryja odpowiedziała Magnificatem.

A Magnificat, moim zdaniem, można by spokojnie nazwać wzorcowym w światowej literaturze hymnem o pokorze. A właściwie hymnem pokory. stukam.pl

sobota, 22 grudnia 2012

Hurtowe

Hurtowe podejście do praktyk religijnych uważam za głupie i wypaczające sens sakramentów. Niestety, przez pokolenia wychowywaliśmy ludzi w Kościele właśnie do takiego traktowania darów i łask, jakie Bóg dał nam do udzielania. Efekt - coraz bardziej upodabniamy sprawowanie sakramentów do usług dla ludności. A jako nowoczesne duszpasterstwo lansujemy działania oparte na marketingowym pozyskiwaniu klienta.


Skutki tego kompletnego pomylenia pojęć i zagubienia istoty widać z daleka. Z bliska ich nie dostrzegamy, napawając się pozornymi sukcesami, polegającymi na tym, że statystyki spadają mniej, niż niektórzy wieszczyli.


Ważniejsze staje się w tej wizji Kościoła to, ilu przystąpiło do spowiedzi przed świętami i ilu było na Pasterce niż to, ilu naprawdę się nawróciło i przeżywa wiarę nie jako nawyk i przyzwyczajenie (mylnie nazywane tradycją), lecz jako rzeczywiste spotkanie z Chrystusem. Spotkanie przemieniające życie... stukam.pl

piątek, 21 grudnia 2012

Ambicje i... święta

Przyglądając się od lat mediom w Polsce coraz częściej potykam się o pytanie, jaką rolę w tym, co się w nich dzieje, odgrywają ambicje i ambicyjki ludzi, którzy w różnym stopniu mają wpływ na ich kształt. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że im na rynku mediów jest trudniej, tym znaczenie ambicji jest większe.


Problem w tym, na ile te ambicje są zjawiskiem pozytywnym, kreatywnym, a na ile prowadzą do destrukcji, rozbijania, bezsensownych walk, marnowania sił i środków.


Należę do ludzi, którzy wielokrotnie widzieli na własne oczy negatywne skutki poddawania się przy podejmowaniu decyzji ambicji. Stąd, chociaż ambicja należy obiektywnie do zalet ludzkiego charakteru, w praktyce, z racji braków w umiejętności posługiwania się nią, okazuje się raz po raz niezwykle szkodliwą wadą. Jej najczęstszym skutkiem jest przyjęcie jako reguły w działaniach przekonania, iż cel uświęca środki. Zabija też możliwości współdziałania tam, gdzie właśnie ono, a nie wzajemne zwalczenia się w imię błędnie pojmowanej konkurencji, przyniosłoby wszystkim pożytek.


Przyglądając się wydarzeniom w mediach w Polsce coraz częściej muszę walczyć ze sobą, aby nie ulec złośliwości i za Oskarem Wildem nie przypominać, że ambicja to ostatnie schronienie bankrutów. A gdy w tej walce odnoszę sukces, mogę ze spokojem zacytować to, co powiedział Albert Einstein: "Nic naprawdę cennego nie bierze się z ambicji czy też z samego poczucia obowiązku; to, co cenne, rodzi się z miłości i poświęcenia dla innych ludzi i dla sfery ducha obiektywnego".


I tę myśl na czas świętowania radości z Narodzenia Pańskiego wszystkim, którzy w mediach w Polsce mają lub chcą mieć coś do powiedzenia, dedykuję. stukam.pl

czwartek, 20 grudnia 2012

Sztuka życzenia

Do świąt Narodzenia Pańskiego jeszcze kilka dni. Przygotowania w toku. Ludzie coraz bardziej zabiegani. Zakupy, sprzątanie. Normalka. Do tej normalki należy też prawdziwy zalew tak zwanych „opłatków”, czyli spotkań najrozmaitszych grup, w czasie których, zanim wszyscy zasiądą do mniej lub bardziej wystawnego stołu, odbywa się składanie życzeń i łamanie opłatkiem.

Życzenia. Niby prosta sprawa. A jednak chyba nie. Przecież, gdy przychodzi co do czego, wielu ma problem ze złożeniem sensownych, szczerych życzeń nawet najbliższym. A co dopiero, gdy pojawi się konieczność składania życzeń ludziom znanym słabo, powierzchownie, a czasami wręcz zupełnie obcym. Sprawa dotyczy zresztą nie tylko życzeń składanych w bezpośrednim kontakcie lub przez telefon, ale również tych posyłanych na kartkach, mailem czy smsem.

Pewnie dlatego pojawiły się w Internecie poradniki, jak składać życzenia. Twierdzą one, że składanie życzeń jest sztuką.

„Sztuka składania życzeń polega przede wszystkim na uchwyceniu ich charakteru. Pamiętajmy! Bożonarodzeniowe życzenia powinny być mocno związane w religijnym wymiarem tych świąt. Nie może więc zabraknąć w nich słów dających nadzieję i otuchę, pokrzepiających, pełnych miłości zwrotów” – doradza jeden z serwisów (papilot.pl).

Dalej jest mowa o tym, że trzeba życzenia dopasować do odbiorcy, wykazać się taktem i zadbać o właściwą formę.

„Życzenia składajmy grzecznie i dbajmy, by nikogo nie raniły” – doradza pani psycholog na innej stronie (Se.pl) i zauważa, że często nawet mając dobre intencje, można słowem zadać ból. „Nie życzmy bezdzietnej kobiecie, by wreszcie zaszła w ciążę, pannie nie życzmy rychłego zamążpójścia” – podpowiada pani psycholog i rzuca koło ratunkowe: „Gdy już nie wiemy, co powiedzieć, życzmy zdrowia. Tego nigdy za wiele”.

Gdzieś znalazłem poradę, że należy składać takie życzenia, jakie sami chcielibyśmy otrzymać...

Tu trzeba bardzo uważać, bo od takiego podejścia łatwo przejść do bardzo niebezpiecznej, a wcale nierzadkiej maniery. Chodzi o sytuacje, w których zamiast życzyć drugiemu człowiekowi jakichś dóbr, przedstawiamy mu naszą listę życzeń i oczekiwań wobec niego. Zauważyłem, że takie rzeczy zdarzają się nie tylko w sytuacjach rodzinnych, ale także, na przykład, w zakładach pracy czy w gronie przyjaciół. Składanie życzeń to naprawdę nie jest okazja do wylewania własnych żalów i pretensji.

Jedno z podstawowych wyjaśnień słowa „życzyć” brzmi „pragnąć czyjegoś szczęścia”. Myślę, że to bardzo dobra przedświąteczna podpowiedź dla wszystkich, którzy mają problemy ze składaniem innym życzeń. Życzmy innym szczęścia. Nie tylko doczesnego. Także wiecznego. Co i ja czynię wobec odbiorców. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 19 grudnia 2012

Znaczenie

Dość powszechna groźba: "Uważaj, z kim zdzierasz". Zbudowana na powszechnej tęsknocie za posiadaniem znaczenia. Za byciem kimś ważnym. Kimś, kto się liczy. Z kim inni muszą się liczyć.


"W rzeczywistości wszyscy przypominają miotany wiatrem obłok zeschłych liści. Zależnie od kaprysów powiewu, raz są na górze, a za chwilę znikają w masie sobie podobnych" - powiedział mi kiedyś człowiek, który w życiu bywał bardzo ważny. Poznał dobrze, jak się znaczenie zdobywa.


Czy rzeczywiście wszyscy jesteśmy nieważni, bez znaczenia? Czy nasze istnienie nie liczy się wcale w dziejach świata? Jaki byłby wtedy sens istnienia każdego człowieka z osobna i wszystkich razem?


"To, co możesz uczynić, jest tylko maleńką kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co nadaje znaczenie twojemu życiu" - podpowiada Albert Schweitzer.


Wie, co mówi. Gdyby zabrakło kropel, ocean nie mógłby zaistnieć. stukam.pl

wtorek, 18 grudnia 2012

Pochopne redefiniowanie

Bóg pozwolił nam, ludziom, ponazywać wszystko na tym świecie. W ten sposób w jakimś zakresie dał nam władzę nad tym, co nas otacza. Dał nam prawo definiowania, co jest czym.

Patrick Süskind w książce "O miłości i śmierci" stwierdził, że definiowanie nie oznacza uogólniania, tylko przeciwnie, ograniczanie i odgraniczanie od ogólnych pojęć. To bardzo istotna uwaga. Przypomina, że nasza władza, wynikająca z prawa nazywania, ma charakter zawężający, a nie rozszerzający.

Co ciekawe, udzielone nam przez Boga prawo nazywania każde kolejne pokolenie stara się wykorzystać dla siebie. Nie zadowalamy się tym, że nasi przodkowie już coś nazwali, określili. Dzieje człowieka są pasmem prób definiowana i pojęciowania od nowa.

Jaki jest motyw, który skłania wciąż nowe pokolenia do redefiniowania nawet pojęć fundamentalnych i wydawałoby się ustanowionych raz na zawsze? Okazuje się, że jest nim zaspokajanie potrzeby wygody myślowej i ideologicznej. Zawłaszczanie realności wokół nas na zasadzie magicznej.

Wydaje nam się, że jeżeli wszystko ponazywamy na nowo, nie tylko poszerzymy zakres swojej władzy nad rzeczywistością świata, ale także zdołamy zmienić istotę rzeczy. Tego chcemy. Chcemy władzy absolutnej, pełnej i nieograniczonej. Stąd podejmujemy wiele pochopnych decyzji, ingerujących bardzo radykalnie w konstrukcję i kształt nie tyle świata, ile jego obrazu, jaki każdy sobie buduje, aby móc funkcjonować.

Zapominamy, że przy konsekwentnym traktowaniu takiej zasady i wprowadzaniu jej w życie przez kolejne pokolenia, władza nad światem, uzyskiwana przez ponowne nazywanie już nazwanego, jest nie tylko iluzoryczna i płytka, ale przede wszystkim jest nadzwyczaj tymczasowa. stukam.pl

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rodowody

Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba; Jakub ojcem Judy i jego braci; Juda zaś był ojcem Faresa i Zary, których matką była Tamar. Fares był ojcem Ezrona; Ezron ojcem Arama; Aram ojcem Aminadaba; Aminadab ojcem Naassona; Naasson ojcem Salmona; Salmon ojcem Booza, a matką była Rachab. Booz był ojcem Obeda, a matką była Rut. Obed był ojcem Jessego, a Jesse był ojcem króla Dawida.
 
Dawid był ojcem Salomona, a matką była dawna żona Uriasza. Salomon był ojcem Roboama; Roboam ojcem Abiasza; Abiasz ojcem Asy; Asa ojcem Jozafata; Jozafat ojcem Jorama; Joram ojcem Ozjasza; Ozjasz ojcem Joatama; Joatam ojcem Achaza; Achaz ojcem Ezechiasza; Ezechiasz ojcem Manassesa; Manasses ojcem Amosa; Amos ojcem Jozjasza; Jozjasz ojcem Jechoniasza i jego braci w czasie przesiedlenia babilońskiego.

Po przesiedleniu babilońskim Jechoniasz był ojcem Salatiela; Salatiel ojcem Zorobabela; Zorobabel ojcem Abiuda; Abiud ojcem Eliakima; Eliakim ojcem Azora; Azor ojcem Sadoka; Sadok ojcem Achima; Achim ojcem Eliuda; Eliud ojcem Eleazara; Eleazar ojcem Mattana; Mattan ojcem Jakuba; Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem.

Tak więc w całości od Abrahama do Dawida jest czternaście pokoleń; od Dawida do przesiedlenia babilońskiego czternaście pokoleń; od przesiedlenia babilońskiego do Chrystusa czternaście pokoleń. (Mt 1,1-17)

Po rodowody nie sięga się z błahych powodów. One pokazują przynależność i uświadamiają miejsce w historii. „Człowiek nie należy do żadnej ziemi, póki nie ma w niej nikogo ze swych zmarłych” - napisał Gabriel García Márquez w książce „Sto lat samotności”.

Rodowód pokazuje dziedzictwo, w które wpisana jest konkretna osoba. Dziedzictwa godności, funkcji, praw. Jak przypomina jeden z komentarzy biblijnych, genealogie pokazują też dziedzictwo błogosławieństwa.

Rodowód Jezusa Chrystusa, Bożego Syna, pokazuje, jak głęboko, zdecydowanie i radykalnie Bóg wchodzi w dzieje człowieka. Jak jest w obecny w całej historii ludzkości. Jak wypełniana jest w niej Jego wola.

Narodzenie Jezusa to nie jakiś przypadek. To kolejny krok w realizacji Bożego planu zbawienia. To fakt, który nieodwracalnie nadaje sens i cel naszym dziejom. To wydarzenie, które uświadamia nam, o co w tym, co nazywamy historią, teraźniejszością i przyszłością świata, naprawdę chodzi. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 16 grudnia 2012

Wysłuchanie

Czasami nie można człowiekowi niczego innego dać poza jednym. Poza tym, że się go wysłucha.

A to bywa niesłychanie trudne, zwłaszcza wtedy, gdy widzi się ogrom błędów życiowych w tym, co się słyszy. Podejmuje się próby ich wskazywania, propozycje korekt cisną się na usta, dobre rady ustawiają się długim szeregiem do wygłoszenia.

Ale wszystko to trafia w próżnię. Tak, jakby nie było adresata. A ściślej, jakby adresat miał zamknięte na głucho drzwi.

Wtedy trzeba przestać gadać i zacząć słuchać.

A najczęściej jeszcze zanim będzie czego słuchać, trzeba długiego milczenia, aby człowiek zaczął mówić.

Cierpliwego  milczenia. Rzecz niesłychanie w tych czasach deficytowa. stukam.pl

sobota, 15 grudnia 2012

Lenistwo i fałszowanie

Gdy kładłem się wczoraj spać, wszystkie media informowały, że sprawcą strasznej masakry w szkole w USA jest Ryan. Pokazywały nawet jego zdjęcie. Gdy się nie tak znowu wiele godzin później obudziłem, okazało się, że sprawcą masakry był jego brat Adam, a Ryan o wielu godzin toczy w sieci walkę w obronie swojej niewinności, godności i dobrego imienia. Nigdzie nie znalazłem informacji o tym, że ci, którzy nieodpowiedzialnie upowszechnili na cały świat nieprawdziwą i okropnie krzywdzącą dla człowieka plotkę (bo przecież na pewno nie była to rzetelnie i z wielkim wysiłkiem zdobyta informacja), ponieśli jakiekolwiek konsekwencje. I pewnie nie poniosą, chyba że za jakiś czas Ryan znajdzie dość siły i pieniędzy, aby wyznając adwokata i zacząć się latami procesować z potężnymi właścicielami mediów, którzy i tak okrutnie doświadczonemu przez rodzinną tragedię człowieka zniszczyli życie.


Mniej więcej w tym samym czasie inne media wywołały globalną awanturę wokół papieskiego orędzia na przypadający 1 stycznia kolejny Światowy Dzień Pokoju. Z długiego dokumentu nagłośniły i nadinterpertowały dwa zdania, dotyczące homoseksulanych związków. Nie zdziwiłbym się, gdyby autor tego medialnego materiału po prostu z lenistwa nie przeczytał całości papieskiego orędzia. Co do tego, że ci, którzy za nim rzecz upowszechnili na cały świat, orędzia na oczy nie widzieli, mam niemal pewność. Podobnie, jak nie wątpię, że choćby nie wiem jak denerwował się papieski rzecznik, nikt za zniszczenie ważnego przesłania Ojca świętego, za kompletne wypaczenie jego treści, nikt żadnych konsekwencji nie poniesie.


W obydwu przypadkach mamy do czynienia z ordynarnym fałszowaniem rzeczywistości. Z upowszechnianiem w skali globalnej nieprawdy. Bezkarnym. stukam.pl

piątek, 14 grudnia 2012

Zamykanie ust

Skrajne upartyjnienie, upolitycznienie i zideologizowanie mediów przynosi i będzie przynosić coraz bardziej katastrofalne owoce.

Jednym z tragicznych skutków pogłębiania wymienionych wyżej zjawisk w świecie środków przekazu jest zanikanie rzeczywistego dialogu ludzi o różnych przekonaniach. Tworzenie przez poszczególne grupy poglądów "swoich" mediów sprawia, że zajmują się one jedynie utwierdzaniem odbiorców w ich dotychczasowych zdaniach na rozmaite tematy, przekonują przekonanych. Do takiej pracy potrzebni są nie tyle dziennikarze, co sprawni propagandyści czy spin doktorzy. Nie tacy, którzy poszukują prawdy, opisują i objaśniają rzeczywistość, lecz interpretatorzy rzeczywistości,dbający o to, aby fakty i zjawiska nie podważały jedynie słusznych idei i wizji świata.

Politycznie i ideologiczne identyfikowanie prawie wszystkich mediów skutkuje także bardzo poważnym ograniczeniem wolności słowa. Jest realną cenzurą. Zamyka usta i eliminuje z medialnego istnienia wielu dziennikarzy i autorów, którzy nie chcą być traktowani jak cyngle, produkujące wyłącznie materiały zgodne z "linią". Sprawia, że nie mają oni w przestrzeni publicznej miejsca, gdzie mogliby się uczciwie, zgodnie ze swoją wiedzą i sumieniem, wypowiedzieć i skutecznie dotrzeć do odbiorców niezależnie od ich politycznej identyfikacji i ideologicznej konotacji. Tą drogąb znika dziennikarska niezależność. A w konsekwencji likwidowany jest autorytet mediów.

Rezultatem takiej sytuacji jest permanentne spłycanie przekazu, do którego mają dostęp odbiorcy i postępujące obniżanie poziomu treści mediów. Brak potrzeby argumentacji, budowania na sprawdzonych wielokrotnie faktach, a nie plotkach i PR-owych gotowcach, wyjaławia zarówno tych, którzy kontent tworzą, jak i jego konsumentów, sprowadzając ich wzajemną relację do poziomu sprzedawca-klient. Doprowadza do faktycznego unicestwienia, uniemożliwienia rozmowy o kształcie życia społeczno na jakimkolwiek poziomie i w jakimkolwiek jego wymiarze. Fałszuje obraz świata, jaki dzisiaj przede wszystkim za pośrednictwem mediów dociera do człowieka. Odbiera ludziom prawo realnego wyboru i wpływu na rzeczywistość, w której chcieliby żyć. Im także zamyka usta, ograniczając ich prawo głosu jedynie do odpowiedzi na pytanie "Jesteś nasz czy obcy? Z nami czy przeciwko nam?". Co więcej, usiłuje się zmusić wszystkich do opowiedzenia się po którejś ze stron. To faktyczne ograniczenie ludzkiej wolności.

W ten sposób upolitycznione, upartyjnione i zideologizowane media stają się realnym i niepokojąco skutecznym narzędziem zniewolenia człowieka. To nic nowego. A jednak niezmiennie jest to przerażające. stukam.pl

czwartek, 13 grudnia 2012

Pamięć i daty

Na ile panujemy nad naszą pamięcią, a na ile to ona panuje nad nami? W jakim stopniu jesteśmy w stanie nią kierować, a w jakim to ona kieruje nami?

Nie są to pytania wydumane. Nie bez powodu w wierszu „Do M...” Adam Mickiewicz pisał:

Precz z moich oczu!... posłucham od razu,
Precz z mego serca!... i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!... nie tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.

Nie bez powodu również rozróżniamy między przebaczeniem i zapomnieniem. Nie bez powodu mówimy nieraz, doznawszy znacznej krzywdy: „Przebaczam, ale nie zapominam”.

Niektórzy na pozór pozwalają, aby to pamięć decydowała za nich. Sprawiają wrażenie, że poddają się jej całkowicie. Ale to jednak nie do końca jest prawda. Nie jesteśmy niewolnikami naszej pamięci. Pamięć nie ma wolnej woli. My mamy.

Jan Paweł II znał znaczenie pamięci w kształtowaniu człowieka. To bardzo znaczące, że jego rozmowy na przełomie tysiącleci noszą tytuł „Pamięć i tożsamość”. Tożsamość potrzebuje pamięci. Nie tylko tej osobistej, pojedynczej. Potrzebuje pamięci wspólnej. Potrzebuje pamięci, która łączy, buduje więzi.

Papież Polak powiedział, że „Pamięć o przeszłości oznacza zaangażowanie w przyszłość”. To prawda. Choćbyśmy nie wiem jak próbowali się od niej odciąć, pamięć ma wpływ zarówno na naszą teraźniejszość, jak i na przyszłość. Ale nie jest to wpływ całkowicie od nas niezależny. Ponieważ to my decydujemy nie tyle co pamiętamy, ale w jaki sposób pamiętamy. To od nas zależy, w jaki sposób wszystko, co znalazło się w zbiorach naszej pamięci, poukładamy, uporządkujemy, a przede wszystkim, jaką wartość poszczególnym wspomnieniom przyznamy. Do czego zechcemy ich użyć. Jak postanowimy je spożytkować. Ku dobremu czy ku złemu. Czy będziemy odwoływać się do swojej pamięci po to, aby wzrastała miłość, czy też sięgniemy do niej po to, aby umacniać nienawiść.

Są takie dni i daty, kiedy to, co zrobimy z naszą pamięcią, ma szczególnie istotne znaczenie. Dla mnie jedną z takich dat jest 13 grudnia. To data, która w moim przypadku łączy się z odkryciem, iż siła to nie jest przede wszystkim kwestią liczebności. A także z doświadczeniem, że nie tylko przyjaźń sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych. Solidarność również.

Święty Paweł napisał między innymi, że miłość „nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą”. Nie, to nie jest zachęta do traktowania pamięci w sposób wybiórczy. Myślę, że to wezwanie, aby nie używać pamięci do niszczenia miłości i prawdy. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 12 grudnia 2012

Wyzwanie


Kupiłem dziś przez internet  jedno z czasopism w formacie, którego dotąd nie używałem, bo w dotychczasowym przestano je udostępniać. Okazało się, że dzięki temu mogę je bez problemu wrzucić do smartfona i czytać z jego ekranu. Oczywiście, musiałem w tym celu zainstalować w urządzeniu i w komputerze nowe programy do czytania.

I tu kolejna niespodzianka. Będę się musiał nauczyć, a właściwie przyzwyczaić do czytania czasopism w inny sposób niż dotychczas. Bo w tym innym formacie nie ma już wprost przeniesionych z wersji drukowanej stron. Teksty i zdjęcia są inaczej podzielone. W smarfonie tekst czyta się właściwie po jednym akapicie na ekranie. To radykalnie zmienia odbiór treści. Dzieli ją na małe fragmenciki, bez możliwości szybkiego spojrzenia wzrokiem na całość.

Przy okazji zacząłem się zastanawiać nad błyskawicznym tempem, w jakim wprowadzane są w nasze życie, niekoniecznie upragnione przez nas, nowości techniczne. Pojawia się problem nadążania za nimi. To nie jest wyzwanie tylko dla konkretnych ludzi. Nawet nie dla jednego czy drugiego pokolenia. To jest wyzwanie dla gatunku. Czy sami nadążamy za własnym postępem.

Uświadomiłem też sobie, że kolejne zdobycze ludzkości w dziedzinie nauki i techniki, to, co popularnie nazywa się postępem i rozwojem, od pewnego czasu (liczonego w wiekach niestety) okazuje się ogromnym wyzwaniem dla Kościoła. A przecież to Kościół, jako wspólnota wierzących w Chrystusa, kiedyś był siłą wnoszącą w ludzkość to co nowe, rozwijające, postępowe, odkrywcze, podnoszące człowieka i budujące go we wszystkich możliwych wymiarach... stukam.pl

wtorek, 11 grudnia 2012

Dialogowanie

Zasłyszane strzępy pojedynczych zdań i urywki wyrwanych z kontekstu wypowiedzi. Na chybił trafił przeczytane akapity. Myśli przypadkowe i bez związku.

Choć wydaje się to irracjonalne, właśnie na takich fundamentach niejeden próbuje budować dialog.

Potem się dziwi, że jego własne słowa trafiają w próżnię albo wywołują konsternację. "Nie ma w was gotowości do dialogowania" - mówi z pretensją. A widząc reakcję na tego rodzaju zarzuty, tym bardziej upewnia się, że jest w swej gotowości do dialogu kompletnie odosobniony. stukam.pl

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Dusza i ciało

Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać.

Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: "Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy".

Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: "Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?"

Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: "Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy powiedzieć: «Wstań i chodź?» Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów" - rzekł do sparaliżowanego: "Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu". I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga.

Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: "Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj". (Łk 5,17-26)

W komentarzach biblijnych można przeczytać, że w czasach starotestamentalnych ludzie chorobę bardzo często traktowali jako karę za grzech. Tego rodzaju przekonanie było tak zakorzenione, że traktowano zamiennie terminy „przebaczenie” i „uzdrowienie”.

Podobne myślenie zresztą można spotkać i dzisiaj. Niejednokrotnie ludzie, gdy kogoś spotka nieszczęście, na przykład utrata zdrowia, próbują rzecz interpretować w kategoriach kary Bożej za jakieś popełnione zło. „Pan Bóg go pokarał” – mówią.

Opisane przez świętego Łukasza wydarzenia pokazują, że jest istotna różnica między przebaczeniem grzechów a fizycznym uzdrowieniem. Nie ma tutaj żadnego automatyzmu. Jezus najpierw odpuścił sparaliżowanemu grzechy. Uzdrowił jego duszę. Ciało jednak nadal pozostało chore. To klarowny dowód, że choroba człowieka nie świadczy o tym, czy jest on grzesznikiem czy nie. Można mieć bardzo chore ciało i być człowiekiem świętym.

Cała sytuacja pokazuje również hierarchię ważności, którą powinien się kierować wyznawca Jezusa. Dzisiaj często można usłyszeć, że nie ma nic ważniejszego, niż fizyczne zdrowie. Chrystus pokazał, że ważniejszy jest stan ludzkiej duszy. I że tylko pozornie jest ją łatwiej uleczyć, niż ciało. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 9 grudnia 2012

Żółwik

Dostałem dzisiaj w czasie odwiedzin kolędowych żółwika. Nie, nie żywego. Żółwika zrobionego przez pewną dziewczynkę z czegoś, co zdaje się jest współczesnym następcą znanej mi z dzieciństwa plasteliny.

Żółwik ma zielony brzuszek, żółte nóżki i głowę oraz wielkie czarne oczy. Ma około trzech centymetrów "wzrostu". Dowiedziałem się, że oprócz żółwika dziewczynka zrobiła też aniołka, ale brakuje mu jeszcze rączek, więc jak będzie gotowy, dostanie go ktoś inny.

Ustaliłem z dziewczynką, że żółwik będzie miał na imię Patryk.

Żółwik, którego dostałem dzisiaj jest autentycznym, prawdziwym darem. Został zrobiony przez kilkuletnią dziewczynkę z jej inicjatywy specjalnie dla księdza, który przyjdzie po kolędzie. Bez jakichkolwiek innych intencji. Każdy ksiądz, który dzisiaj trafiłby do tego mieszkania, dostałby żółwika. Wypadło na mnie.

Jest w tym żółwiku coś tak niesłuchanie ujmującego, że nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa, aby określić to, co zrobiła mała dziewczynka. Przychodzi mi na myśl słowo gest. Ale nie. To nie jest gest. To jest coś zupełnie innego. stukam.pl

sobota, 8 grudnia 2012

Efekt pomieszania

Nawet jeżeli śmierci brytyjskiej pielęgniarki nie ma żadnego związku z faktem, że stała się ona przedmiotem zabawy, wykorzystanym przez dwóje pracowników australijskiego radia, wszystko, co poniżej, nie traci ani joty swej aktualności. Jeśli natomiast rzeczywiście jej śmierć jest skutkiem działalności tej dwójki, to znaczy, że z mediami jest gorzej, niż przypuszczamy.

Media już dawno odeszły od funkcji czysto informacyjnej (o ile w ogóle tylko do niej się kiedykolwiek się ograniczały). Wymieszanie rozrywki i informacji stało się faktem, i to - myślę - faktem nieodwracalnym. Możne się ewentualnie zastanawiać i dyskutować nad proporcjami tej mieszanki czy przyglądać się analitycznym wzrokiem tendencjom, pod kątem, czego w określonym rodzaju mediów jest więcej. Albo śledzić proces, którego omawiany przypadek jest drastycznym przykładem, czyli używania informacji jako narzędzia w działaniu rozrywkowym.

Nie musimy zaglądać na antypody ani nawet za kanał La Manche, aby zauważyć, że rezultat tego pomieszania jest oczywisty. W efekcie pomieszania media gonią w piętkę, szukając wciąż nowych sposobów na przynoszącą dochody rozrywkę. Bo odbiorcy mają jedną wspólną cechę - wcześniej czy później każda propozycja rozrywkowa ich nudzi. A skoro nie da się wciąż wymyślać nowych sposobów na igrzyska, trzeba rozpaczliwie sięgać po inny sposób zatrzymania odbiorców (a właściwie pieniędzy, których są warci) przy sobie. Tym sposobem jest odwoływanie się do najniższych instynktów. Rozbudzanie ich. Podsycanie w odbiorcach tego, co chamskie i prymitywne. A potem dostarczanie kontentu odpowiadającego tym wykreowanym potrzebom. Kontentu o coraz większym natężeniu odczłowieczenia.

Zastanawiające, że coraz częściej dostarczyciele niskich lotów kontentu nie kryją swojej pogardy wobec odbiorców. W sieci krąży właśnie wypowiedź jednego z autorów programów z pogranicza rozrywki i informacji, z której brak szacunku do odbiorcy aż tryska. Jednak w porównaniu z tym, co zdarzyło mi się słyszeć w ostatnich kilku latach w prywatnych kontaktach od ludzi, którzy odnieśli w mediach sukces, wynurzenia tego "twórcy mediów" są przesycone empatią.

Para australijskich pracowników radia, którzy okazali się nie dziennikarzami pełniącymi szczytną misję pokazywania i objaśniania świata, lecz ludźmi zdecydowanymi dla własnego lansu poświęcić godność nieznanej im pielęgniarki, mają w polskich mediach sporo pokrewnych dusz. Nie brak też u nas "twórców mediów", którzy uważając się za dziennikarzy, skupiają się przede wszystkim na tym, aby zrobić z innych idiotów, pokazać ich w złym świetle, dołożyć im jak najskuteczniej. Realizują prosty schemat - trzeba z kogoś zrobić kozła ofiarnego. Trzeba kogoś poświęcić, aby samemu odnosić sukcesy.

Wygląda na to, że ludzie mediów nie dostrzegają, iż piłują gałąź, na której siedzą. Nie da się w nieskończoność składać ofiar z ludzi. Wszyscy, którzy dotychczas próbowali na tym opierać swoją potęgę, upadli szybko i nieodwracalnie. stukam.pl

piątek, 7 grudnia 2012

Robienie

Znam mnóstwo ludzi, którzy bez przerwy są zajęci. Wciąż coś robią. Po prostu zarobieni są. Jedno robienie przenika się u nich z następnym. Przenika właśnie, bo nawet nie zazębia. To jest jeden ciąg. Z robienia w robienie.


Nie chodzi mi wcale o jakąś filipikę przeciwko pracoholizmowi w tym miejscu. Rzecz w czymś zupełnie innym.


Rzecz w tym, że z tego ich nieustannego robienia nic nie wynika. Zero efektów, poza ogólnym szumem i permanentnym wrażeniem zajętości. Robi, robią, ale wszystko nadal pozostaje niezrobione. Zrobione nie jest nic. A gdy się ich o coś zrobionego zapytać, odpowiadają pełni rozdrażnienia: "Nie widzisz, że robię?!"


Robienie stało się dla nich celem samym w sobie. Samo sobie nadaje sens. Samo siebie napędza i uzasadnia. Samo siebie motywuje. Tkwiąc w tym stanie nieustannego robienia nie mają czasu na nic innego. Na przykład na to, aby wziąć się do jakiejś roboty. stukam.pl

czwartek, 6 grudnia 2012

Dobro

Zapytał mnie jeden znajomy: „I co, dostałeś już prezent od świętego Mikołaja?”. A gdy pokręciłem przecząco głową, pogroził mi palcem i powiedział: „Oj, musiałeś być w tym roku niegrzeczny, skoro niczego ci nie przyniósł”. Potem odszedł, podśpiewując starą piosenkę, której, jak wyczytałem w Internecie, w niektórych przedszkolach dzieci uczą się na rytmice:

Mikołaj się zbliża, dzieci się radują
Do przedszkola spieszą i tak podśpiewują.

Prawdą jest, prawdą jest,
że Święty Mikołaj dobry jest.

Pomyślałem sobie, że ten mój znajomy chyba się trochę pogubił. No bo przecież, jeżeli święty Mikołaj jest dobry, to nie ogranicza się w dawaniu prezentów tylko do grzecznych dzieci.

W ogóle z tym świętym Mikołajem zrobiło się wielkie pomieszanie z poplątaniem. Nie chodzi tylko o panoszące się wszędzie wyrośnięte krasnale, podszywające się pod tego wielkiej zacności biskupa. Chodzi o wypaczenie jego intencji, o czym alarmowałem już tu i ówdzie w zeszłym roku, ale bez powodzenia. Przecież biskup Mikołaj z Miry nie zajmował się osądzaniem tych, których obdarowywał. Nie takie były kryteria jego działania. On dawał tym, którzy byli w potrzebie, a nie tym, którzy się w minionym roku dobrze sprawowali. Przecież nawet w tej starej piosence jest wspomniana najważniejsza cecha świętego Mikołaja. On był i jest dobry. Więc jego naśladowcy powinni dawać prezenty z dobroci, a nie dlatego, że ktoś zasłużył.

To wcale nie taka drobnostka, jakby się mogło wydawać. Przecież jeżeli ktoś zasłużył, to mu się prezent należy. A od takiego myślenia, do tak zwanej postawy roszczeniowej, jest znacznie bliżej niż się nam na ogół wydaje.

Jeśli więc wciąż liczę na prezent od świętego Mikołaja, to nie dlatego, że zasłużyłem, ale dlatego, że liczę na jego dobroć. I że tej dobroci, w ogóle dobra, bardzo potrzebuję.

Zresztą, przecież nie tylko ja. Wszyscy potrzebujemy dobra, choć może się wydawać, że skupiamy się w naszych czasach przede wszystkim na tym, co złe w najbliższym otoczeniu i dalej. W głębi serca zapewne większość zna odpowiedź na pytanie, które postawił przed laty Antoine de Saint-Exupéry: „Czy nie lepiej byłoby, zamiast tępić zło, szerzyć dobro?”.

To nasze głęboko zakodowane pragnienie dobra ujawnia się czasami w zupełnie zaskakujący sposób. Na przykład w tym, że setki tysięcy osób zaczęły obserwować profil papieża Benedykta XVI na Twitterze wiele dni przed tym, nim pojawił się tam pierwszy wpis. Czego mogą się spodziewać w tym miejscu, jeśli nie dobra, w słowa ujętego?

Tak, tak, słowa też potrafią nieść dobro. Dobrze jest, jeśli o tym pamiętamy. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 5 grudnia 2012

Lepiej

Nie wiem, czy rzeczywiście, ludzi, którzy "wiedzą lepiej", jest wokół coraz więcej, czy też takie narzędzia jak Internet powodują, iż ich obecność jest po po prostu bardziej widoczna, a liczba się nie zmieniła. Może ktoś mądry zechce się pochylić nad tematem i go przebadać.

Ludzie, którzy "wiedzą lepiej" rzadko naprawdę znają się na rzeczy, o której się autorytatywnie wypowiadają. Liznąwszy nieco wiedzy, uznają się za wystarczająco poinformowanych, aby odrzucić wszelkie autorytety i siebie postawić na ich miejsce. Niepokojące jest jednak to, że prawie zawsze znajdują chętnych słuchaczy, którzy im wierzą bez zastrzeżeń, nie mając ku temu żadnych podstaw.

Szczególnie groźne jest zjawisko samozwańczych autorytetów w kwestiach tak ważnych, jak wiara religijna. Mają one tendencję do wchodzenia również w rolę "proroków". A nawet próbują iść jeszcze dalej.

Samozwańcze autorytety w sferze wiary gromadzą swoich wyznawców i niejednokrotnie stają się obiektami kultu. A wtedy tracą wszelkie wątpliwości, czy na pewno "wiedzą lepiej". Nie tylko to. Przychodzi moment, że każdy, kto odważy się nie być równie pewnym w tej sprawie, staje się ich wrogiem, zasługującym jedynie na potępienie.

Między innymi dlatego nie dziwię się tym, którzy boją się wszystkich "wiedzących lepiej". stukam.pl

wtorek, 4 grudnia 2012

Mgnienie i headline

Dziwne, jak można w mgnieniu oka przeskoczyć od początków ludzkiego życia do jego doczesnego zmierzchu i nie wypaść ani trochę z otoczki nadziei, jaka zwykle z rozpoczynaniem się wiąże.

Jeszcze przed chwilą pisałem komentarz na temat istnienia okien życia i dyskusji wokół nich, jaka wybuchła w ostatnich dniach. Gdy skończyłem, wszedłem na główną stronę Onetu, a tam, wśród wiadomości, link zatytułowany "Pomogłam umrzeć trzem tysiącom ludzi". "Rety" - pomyślałem - "Pewnie jakieś wyznania zwolenniczki eutanazji". Kliknąłem niepewny, czy naprawdę chcę to przeczytać.

Trafiłem na przetłumaczoną z "The Times" opowieść pielęgniarki pracującej od wielu lat w opiece paliatywnej. Opowieść prostą, jak tylko prawda być może. Opowieść tak trafiającą w serce, że musiałem ją przeczytać jeszcze raz i jeszcze raz, żeby wchłonąć ją całą, co do kropelki. Opowieść piękną tak bardzo, że ma się ochotę na stałe włączyć ją zestawu słów i zdań każdego dnia, niczym modlitwę.

W zakończeniu tekstu znalazło się niesamowite wyznanie, które pokazuje nietrafność tytułu nadanego opowieści: "W wizji Cicely Saunders, założycielki nowoczesnego ruchu hospicyjnego, nie chodziło tylko o pomaganie ludziom w umieraniu. Przede wszystkim ważne jest pomaganie w życiu aż do śmierci. To jest dla mnie kluczowa sprawa. Nie chciałabym spędzić trzech ostatnich miesięcy swojego życia czekając tylko na śmierć. Chciałabym pożyć, zanim umrę".

Rzuciłem też okiem na kilka z licznych komentarzy pod tekstem. Okazało się, że w Internecie można rozmawiać o sprawach ważnych bez wrzeszczenia na siebie.

Na głównej stronie Onetu ten link był szóstą wiadomością od góry. Ale dla mnie okazał się newsem dnia. Topowym. Absolutnym headlinem. stukam.pl

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dziedzice i beneficjenci

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: "Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi". Rzekł mu Jezus: "Przyjdę i uzdrowię go".

Lecz setnik odpowiedział: "Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a sługa mój odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi".

Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: "Zaprawdę, powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim". (Mt 8,5-11)

Pamiętam sprzed wielu lat taki dialog: „Powinieneś dziękować każdego dnia za to, że jesteś zdrowy, że masz ręce i nogi, za to, że żyjesz, że dane ci było się urodzić”. „Ja się na te świat nie pchałem, więc nie mam powodów dziękować. Wszystko to mi się należy”. „Nie masz racji. Nic ci się nie należy. Wszystko to i wiele więcej, jest darem, na który nigdy nie zasłużysz”.

Postać setnika, przychodzącego z prośbą do Jezusa, jest fascynująca. To człowiek, który nie tylko emanuje ogromną wiarą. To niesamowity przykład pokory. Pokory człowieka wobec Boga.

Setnik, mający doświadczenie wojskowej dyscypliny, nie ma wątpliwości, że nic mu się od Jezusa nie należy. Że jego zasługi, być może doceniane w oczach ludzkich, nie dają mu w oczach Bożych żadnych dodatkowych uprawnień. Nie może się czegokolwiek od Chrystusa domagać, a tym bardziej od Niego żądać. Nie ma prawa do przyjmowania postawy roszczeniowej. Mało tego. Nie powinien Mu sprawiać swoją osobą kłopotów.

Jezus stawia setnika jako wzór wiary. Ale jego słowa, komentujące postawę setnika, z jednej strony brzmią jak ostrzeżenie dla tych, którzy czują się zbyt pewnie w swych relacjach z Bogiem, a z drugiej tchną wielką nadzieją dla wszystkich ludzi na całym świecie. Tą nadzieją, o której niedawno Benedykt XVI tak powiedział: „Przepowiadanie Jezusa do narodu żydowskiego, „do owiec, które poginęły z domu Izraela”, jak sam powiedział, było nakierowane na to, aby w imię wierności Przymierzu, nieść wszystkim narodom światło Ewangelii i doprowadzić wszystkie narody do Królestwa Bożego”. Jesteśmy dziedzicami i beneficjentami tej nadziei. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 2 grudnia 2012

Bez straszenia

Dziwią mnie w Kościele zarówno ci, którzy zajmują się straszeniem innych, jak i ci, którzy straszyć się dają i pozwalają, a nawet straszenia oczekują. Sięganie po argument strachu jest jakimś pójściem na łatwiznę. W dodatku prowadzącym głównie na manowce.

Jezus nie straszył swoich wyznawców. Wręcz przeciwnie, raz po raz dodawał odwagi. Mówił wprost, że nie powinni się bać. Co zresztą jest logiczne, skoro oczekiwał od nich wiary, zawierzenia, ufności. Ufność wyklucza lęk. Nie można komuś ufać i równocześnie się go bać. Boimy się tych, którym nie ufamy. Nie boimy się tych, którzy nas kochają.

Zdarzało się, oczywiście, że Jezus mówił o rzeczach i sprawach przerażających i mogących wywołać w ludziach trwogę. Ale w Boskiej logice nie ma myślenia bliskiego wielu ludziom, w tym niejednemu z tych, którzy sięgają po władzę nad innymi: "Muszą się mnie bać, aby wypełniali moją wolę". To jest myślenie bliskie Stalinowi. "Wolę, gdy ludzie popierają mnie ze strachu niż z przekonania. Przekonania są zmienne, strach zawsze jest ten sam" - powiedział podobno.

Bóg nie chce naszego strachu, lęku, trwogi. Ale to nie znaczy, że chce z naszej strony lekceważenia. Że chce, abyśmy postrzegali Jego niechęć do straszenia, jako wyraz słabości lub braku sprawiedliwości. Odnoszę jednak wrażenie, że wielu współczesnym ludziom ciężko jest wytłumaczyć, że jeżeli ktoś nie stoi nad nimi z potężnym kijem, to nie znaczy, że można go mieć w nosie. stukam.pl

sobota, 1 grudnia 2012

Tematy

Tak wiele jest tematów, które można poruszyć. Tyle jest tematów, które podjąć warto. Liczące się tematy nie tylko leżą na ulicy. Są w ludzkich głowach. W przeżyciach. Doświadczeniach. Wrażeniach. Spostrzeżeniach. Radościach. Rozczarowaniach. Nadziejach. W miłości.

Jest natłok prawdziwy tematów ważkich i głębokich, które stanowią o sensie i istocie życia. Które czekają na omówienie niecierpliwie, niczym chętni do zdobycia najnowszego hitu książkowego lub technologicznego.

A jednak, gdy zdarzy się nam okazja do rozmowy (rzecz wcale nie taka znów pospolita, jak sądzić by można po liczbie zawieszonych w przestrzeni słów), omijamy starannie wydłużoną kolejkę oczekujących tematów i zamiast nich zaczynamy mówić o rzeczach płaskich jak wymaglowane prześcieradło i pustych jak dłoń potrzebującego. Angażujemy energię i emocje w młócenie spraw, które wcale nas nie dotykają i mimo gry pozorów nie mają nic wspólnego z czymś tak pożądanym, jak szczęście.

Godzinami, tygodniami i latami rozmawiamy, dialogujemy, zajmując się tematami cudzymi. Tematami, które na setki sposobów są nam podrzucane i wpychane, aby zająć nasze myśli, skierować je w stronę, która daje bezpieczeństwo nie nam, lecz zgoła komu innemu. Rozmawiając bez końca o sprawach bez znaczenia, nie stanowimy zagrożenia dla nikogo, poza samymi sobą.

Dziś umiejętność narzucania innym tematów ich zwykłych, codziennych rozmów, daje władzę. Absolutną. stukam.pl

piątek, 30 listopada 2012

O co chodzi?

To, co się dzieje aktualnie wokół jednego z czołowych tygodników opinii, nie tylko dowodzi, że nic nie jest dane raz na zawsze, ale też stanowi świetny przykład, że od czasu do czasu trzeba stawiać najbardziej podstawowe pytania. Włącznie z tym wydawałoby się banalnym, a jednak niezwykle istotnym: "O co w tym wszystkim chodzi?". Z rozbiciem na pytania bardziej szczegółowe, na przykład takie: "O co chodzi tym, którzy mediami zawiadują? O co chodzi tym, którzy do mediów dostarczają tzw. kontent? O co chodzi odbiorcom?".

Od kilku dni raz po raz słyszę pytania: "Co będzie dalej z tym pismem? Czy przetrwa po odejściu właściwie wszystkich dziennikarzy?".

Pojęcia nie mam. Śledząc w sieci z jednej strony kasandryczne przepowiednie wszelkiej maści speców i autorytetów, a z drugiej obserwując "na żywo" relacjonowane usiłowania nowego redaktora naczelnego skompletowania jakiejś ekipy, która zapełniałaby łamy, uzupełnione masowymi deklaracjami dotychczasowych czytelników, że następnego numeru do ręki nie wezmą, mogę przypuszczać, że właściwie krótka historia czasopisma dobiegła końca.

Czy ma ono szansę odrodzić się w miarę szybko pod inną postacią? To pytanie ważne dla dużej grupy odbiorców, którzy z dnia na dzień stracili coś, z czym się identyfikowali.

Nie mniej ważne jest inne pytanie. Czy rzeczywiście należało ich tego dobra tak drastycznie pozbawiać i choć na jakiś czas (miejmy nadzieję, że krótki) zostawiać ich właściwie w pustce? To jest pytanie nie tylko do właściciela. To jest pytanie do dotychczasowych twórców.

Sytuacja rodzi pytania o odpowiedzialność za odbiorców. O to, w jaki sposób ją dzisiaj w mediach poszczególni ludzie je tworzący i nimi zawiadujący, pojmują. O to, czy właściciel medium ma prawo z dnia na dzień zmienić jego kształt we wszystkich możliwych wymiarach, wkładając w znane pudełko coś zupełnie innego, niż dotychczas odbiorcy w nim znajdowali. Czy w imię biznesowej uczciwości nie jest jego obowiązkiem wziąć pod uwagę z zarówno oczekiwania, jak i przyzwyczajenia odbiorców? Gdzie jest granica kompromisu między właścicielami, twórcami treści a odbiorcami mass mediów? I kto z tej trójki powinien iść na największe ustępstwa? stukam.pl

czwartek, 29 listopada 2012

Przemijanie

Ci, którzy mnie trochę znają wiedzą, że na pytanie „Co u ciebie?”, czasami odpowiadam „Czekam na Paruzję” albo, mniej teologicznie, „Czekam na koniec świata”. Reakcje na takie stwierdzenie bywają różne. Najczęściej moje odpowiedzi są traktowane jak żart. Chociaż zdarzają się i tacy, którzy nie zbywają ich uśmiechem, ale niezbyt często. Popatrują oni na mnie bystro i mówią: „Ja też”. Jakoś łatwiej nam od razu znaleźć wspólne tematy.

Ostatnio pojawiły się alarmistyczne doniesienia, że zamieszanie, jakie, przede wszystkim w mediach, powstało wokół interpretacji kalendarza Majów, źle wpływa na dzieci. Ponoć się nadchodzącego końca świata boją. „Coraz więcej dzieci naprawdę to przeżywa. Mieliśmy chłopca, który na przerwie patrzył w niebo i szukał znaków” – podzieliła się spostrzeżeniem jedna nauczycielka. Podobno maluchy nakręcają się tym strachem przed finałem naszego świata na przerwach, mają koszmarne sny, a sytuację pogarsza oglądanie telewizyjnych wiadomości, w których roi się od katastrof, wojen i wszelakich nieszczęść, a także przyswajanie reklam, w których niektóre firmy wprost do kwestii końca świata się odwołują.

W dodatku z całym problemem nie radzą sobie rodzice, bo albo są nieobecni albo nie mają czasu i wystarczających argumentów, aby spokojnie z dzieciakami, w których jak twierdzą specjaliści, nie wykształciło się jeszcze myślenie abstrakcyjne, pogadać.

Moim zdaniem, do listy przyczyn, które powodują dziecięce problemy z końcem świata, trzeba dołożyć jeszcze jedną. Chodzi o to, że w przestrzeni naszego zainteresowania i w tematyce zwykłych, codziennych rozmów oraz refleksji, prawie całkowicie nie ma sprawy przemijania. Coraz więcej ludzi wiedzie takie życie, jakby przemijanie zostało skutecznie usunięte z naszej egzystencji. Jakbyśmy zostali z niego wyleczeni.

Gabriel García Márquez napisał kiedyś: „Niech człek się żaden nie łudzi, że to, co dopiero się budzi i ma nadejść, trwać będzie dłużej niż to, co sam dotąd widział na oczy własne. [...] Bo wszystko mija jednako i właśnie tak minąć musi”.

I nie chodzi wcale o straszenie końcem świata dzieci i dorosłych. Chodzi o przywrócenie właściwej perspektywy dla wszystkiego, co robimy na tym świecie. Pozytywnej perspektywy. Bo przecież, jak napisał Hermann Hesse, „Piękno możliwe jest tylko w przemijaniu”. A piękno, jak niedawno wspomniałem, jest nam, ludziom, w życiu bardzo potrzebne. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 28 listopada 2012

Twórca

(Refleksja inspirowana pewną decyzją personalną w mediach)

Mało kto, tworząc jakieś przewidziane na długi czas przedsięwzięcie, zastanawia się, co stanie się z jego dziełem, gdy trafi ono w inne ręce. Zdarzają się podobno w branży tzw. nowych technologii, ludzie, którzy tworzą jakieś niewielkie firmy z założeniem, że je w miarę szybko sprzedadzą, ale dotychczas nigdy nie dane mi było z kimś takim porozmawiać. A bardzo bym chciał.

Rozmawiałem natomiast niejednokrotnie z ludźmi, którzy z ogromnym zaangażowaniem tworzyli jakieś przedsięwzięcie, po czym w mniej lub bardziej dramatycznych okolicznościach musieli je oddać komuś innemu. Dla nikogo z nich nie było to przeżycie łatwe. Na wszystkich, z którymi miałem okazję w tej tematyce zetknąć, utrata realnego wpływu na swoje dzieło, odcisnęła piętno. Niektórzy bardzo się po takim doświadczeniu zmienili. Różnie. Jedni na lesze, drudzy na gorsze.

Najtrudniejsze chyba w takich sytuacjach jest obserwowanie, jak stworzone dużym wysiłkiem i emocjami dzieło, obliczone na lata, na dziesięciolecia, ulega degradacji, zmienia swój charakter lub jest niszczone.

Niby oczywiste, że każdy twórca w pewnym momencie traci wpływ na swoje dzieło. Ale wciąż wielu nie potrafi się z tym pogodzić.

Lepiej nie myśleć, co by było, gdybyśmy byli nie tylko twórcami, ale stwórcami... Chociaż, czy Stwórcy można odebrać Jego dzieło? Kto miałby to zrobić? My co prawda czasami próbujemy zawłaszczyć tę czy inną część dzieła stworzenia, ale to przecież śmieszne. Wiadomo, że nam się nie uda... stukam.pl

wtorek, 27 listopada 2012

Upór

Zadziwiający jest upór, z jakim my, ludzie, wciąż na nowo, z pokolenia na pokolenie, usiłujemy w przeróżnych postaciach wybudować raj na ziemi. To, na prosty rozum, kompletnie nielogiczne. Tak, jakbyśmy nie przekazywali sobie w genach - i nie tylko - oczywistej prawdy, że każda tego typu inicjatywa skazana jest na klęskę.

Tęsknota za powrotem do raju nie jest niczym dziwnym. Mamy te "lepsze czasy" głęboko zakodowane w swej ludzkiej tożsamości. Ale czy jest to wystarczające uzasadnienie dla podejmowania nieustannych wysiłków w kierunku tworzenia kolejnych podróbek?

Przecież Marcel Proust zdobył się na odwagę i stwierdził, że raje prawdziwe, to raje utracone. Czy więc nie szkoda wysiłku na konstruowanie wciąż od nowa utopii, które rozsypują się jak zeschłe liście jesienią, czyniąc jednak za każdym razem ogromne szkody Bogu ducha winnym ludziom?

Przecież można by te siły i ten entuzjazm wykorzystać znacznie racjonalniej... stukam.pl

poniedziałek, 26 listopada 2012

Bez zawadzania

Gdy Jezus podniósł oczy, zobaczył, jak bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony. Zobaczył też, jak uboga jakaś wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki.

I rzekł: "Prawdziwie powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni. Wszyscy bowiem wrzucali na ofiarę z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie". (Łk 21,1-4)

Kiedy wniesiono ostatnią skrzynię, dyrektor miejscowej biblioteki i miejscowego muzeum, które łączyła nie tylko jego osoba, ale także wspólny budynek, zaprosił młodego człowieka do swojego gabinetu. Czekał tam już miejscowy burmistrz wraz z kilkoma radnymi i ze świtą co ważniejszych mieszkańców miasteczka.

„To wszystko odbyło się tak szybko, że nie zdążyliśmy się dobrze przygotować, aby okazać panu wdzięczność” – zaczął podniosłym tonem burmistrz. A widząc zmieszanie na twarzy młodego człowieka dodał prędko: „Pan wybaczy skromność tej uroczystości. W najbliższym czasie zorganizujemy coś większego, z udziałem wszystkich uczniów ze szkoły, ale już dzisiaj chcieliśmy panu bardzo podziękować za ten niezwykły dar, jaki dzięki pana szczodrobliwości otrzymała nasza miejscowość. Pana ofiarność jest dla nas z jednej strony wielkim zaskoczeniem, a z drugiej ogromną radością” – mówił z przejęciem burmistrz.

Młody człowiek, który jeszcze przed chwilą pomagał wynosić z samochodu wielkie pudła z książkami i cennymi pamiątkami po swoich przodkach, nagle wpadł mu w słowo: „Czy wyście tu powariowali do reszty?” – zapytał obcesowo. „Jaki dar? Jaka ofiarność? Zawadzało mi to w mieszkaniu, które odziedziczyłem, więc wymyśliłem, że w ten sposób się tego całego bałaganu pozbędę. Taniej mnie wyszło, niż miałbym to sam na śmietnik wywozić” – wzruszył ramionami i bez pożegnania wyszedł z gabinetu.

Ten młody człowiek może i nie miał szacunku dla rodzinnych pamiątek i starych książek, które znalazł w bibliotece swego dziadka. Ale z pewnością rozumiał, na czym polega prawdziwa ofiara. Wiedział, że jeśli ktoś tylko pozbywa się tego, co ma w nadmiarze, czego nie potrzebuje, co mu zawadza, nie zasługuje na miano ofiarodawcy. Rozumiał, że ofiarować, to dawać, darować coś, mimo że się tego samemu potrzebuje. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

niedziela, 25 listopada 2012

Podział

Bertrand Russell, brytyjski filozof, logik, matematyk, działacz społeczny i eseista, który w roku 1950 otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie... literatury, podzielił się kiedyś refleksją: "To smutne, że głupcy są tak pewni siebie, a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości".

Teoretycznie podział jest prosty. Ludzie dzielą się na głupich i mądrych. Ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami.

Tu właśnie pojawia się problem. Z tymi konsekwencjami. Bo czy mamy pewność, że mądry zawsze postępuje mądrze i podejmuje za każdym razem mądre, pełne rozsądku decyzje? A czy głupiec  nieustannie postępuje głupio i zawsze błądzi?

A jeśli nie ma tu żelaznej konsekwencji i w równym stopniu możliwe jest popełnienie głupstwa przez mądrego, jak i dokonanie czegoś mądrego przez głupca, to skąd wiadomo, na podstawie jakich kryteriów przyporządkowywać jednych do głupich, a drugich do mądrych?

Jeśli brak tu jasnych i ostatecznych kryteriów, to sam podział zaczyna być płynny, nieostry i tracący na znaczeniu. Rodzi się niebezpieczeństwo, że biegnie on nie pomiędzy ludźmi, ale wewnątrz każdego. A sama myśl o tym, jakie to może przynieść konsekwencje, powoduje dreszcze...

Wracając do refleksji Russella: może dojść do sytuacji, że za głupców będą uznawani ci, którzy mają wątpliwości, a za mądrych ci, którzy są pewni siebie.

Chociaż... Może już do tej sytuacji doszło? stukam.pl

sobota, 24 listopada 2012

Przewidywalność

Gdyby nie poczucie obowiązku, nie czytałbym wcale tego, co w Polsce nazywane jest publicystyką. Wystarczy, że spojrzę na nazwisko autora oraz na temat i na 99 procent wiem, co znajdę w tekście. Prawie nigdy się nie mylę. Nie, nie dlatego, że jestem genialny i potrafię w jakiś nadzwyczajny sposób przewidzieć, co dany publicysta ma w danej materii do powiedzenia. To publicyści stali się rozpaczliwie przewidywalni i schematyczni. Przypisali się do określonych ideologii (nawet nie do poglądów, ale właśnie do ideologicznych schematów, które powielają w sposób charakterystyczny dla ich zwolenników) i nie podejmują najmniejszego wysiłku intelektualnego, aby zdobyć się na samodzielność, nie mówiąc już o oryginalności.

Katastrofalna przewidywalność zaraziła zresztą nie tylko publicystów. Z przykrością odkrywam, że potrafię przewidzieć, co będzie w filmie konkretnego reżysera, a co w nowej książce określonego pisarza. Dotyczy to w pewnym stopniu również innych ludzi uważanych za artystów w najróżniejszych dziedzinach. Zanim spotkam się z ich dziełem, z dużym prawdopodobieństwem jestem w stanie przewidzieć, jakie będzie jego przesłanie, znając ich dotychczasowe dokonania.

Polityków prawie wcale nie słucham, bo szkoda mi czasu na pozbawione wyrazu zgrane powtórzenia tych samych sformułowań wypowiadanych identycznym tonem.

Ale prawdziwe przerażenie ogarnęło mnie, gdy dostrzegłem, że to samo zjawisko zaczyna dotyczyć moich rozmów, nawet z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Czasami już po pierwszych słowach, a nieraz nawet zanim się pojawią, po gestach, sposobie bycia, traktowaniu innych, umiem z dużą dokładnością wyobrazić sobie, jakie zdania za chwilę padną. Gdy moje przewidywania się potwierdzają, wcale nie znajduję w sobie poczucia triumfu i satysfakcji. Bo to nie moja zasługa. To ludzie stają się coraz bardziej szablonowi. Jakby wszyscy pochodzili z zaledwie kilku zużytych foremek. Jakby wyszli z paru sztanc. Albo przeszli przez te same, powtarzalne w nieskończoność, procesy obróbki, oparte na nielicznych wzorcach.

Ta przewidywalność jest nużąca. Nudna i męcząca. Pozbawia życie niezbędnej odrobiny zaskoczenia. No i zabija ciekawość. Ile razy można dokonywać tego samego odkrycia? stukam.pl

piątek, 23 listopada 2012

Odlot premium

W moim prywatnym rankingu najbardziej odlecianych od rzeczywistości tytułów internetowych dzisiaj zdecydowanie w czubie rzecz następująca: "Będzie bunt? Papież wyrzuca z szopki zwierzęta" (dziennik.pl). Zaraz za tym wytworem jakiegoś "redaktora prowadzącego" plasują się "Żłobek bez zwierząt? Słowa papieża wywołały zamieszanie" (polskieradio.pl) oraz "Szopki opustoszeją? Papież twierdzi, że zwierząt nie było" (tvn24.pl). Gdyby podium miało cztery stopnie, a nie trzy, zmieściłoby się na nim również pytanie: "Czy po słowach papieża zabraknie zwierząt w szopkach?" (onet.pl).

Niestety, nie miałem jeszcze w rękach najnowszej książki Benedykta XVI, nie mogę więc sprawdzić, co dokładnie Papież napisał w materii zwierząt obecnych przy narodzinach Jezusa Chrystusa. Nie mam możliwości, aby natychmiast zweryfikować, czy pisząc o braku w czterech Ewangeliach wspomnienia o zwierzętach odnotował to, co przypomniał pod moim złośliwym postem na fejsbukowym profilu, sugerującym możliwość powstania ruchu obrońców osła i wołu w szopce, pewien znany (także ze swej mądrości i zdrowego rozsądku) kapucyn: "Tradycja woła i osła jest biblijna. Te zwierzęta to symbole wzięte od piątego Ewangelisty proroka Izajasza" - napisał ów zakonnik i zapodał odpowiedni cytat biblijny: "Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie" (Iz 1,3).

W związku z papieską książką część mediów w Polsce usiłuje też zrobić sensację z faktu znanego od bardzo dawna, a mianowicie z błędu popełnionego przy ustalaniu daty narodzin Jezusa przez Dionizego Małego, donosząc radośnie że "Chrystus narodził się wcześniej".

Wszystko to byłoby śmieszne, gdyby nie pokazywało kompletnej bezradności dużej części mediów w kraju nazywanym często "katolickim" wobec nawet najprostszych informacji dotyczących dominującej ponoć religii. Wygadywanie andronów na temat usuwania zwierząt z tradycyjnych stajenek prowadzi mnie do poważnego zastanowienia się nad potrzebą zorganizowania dla polskich media workerów specjalistycznego szkolenia z zakresu podstawowej wiedzy katechizmowej. Oczywiście kurs musiałby być odpowiednio drogi, żeby wywołać zainteresowanie. A jego tytuł mógłby brzmieć: "Tylko dla najlepszych dziennikarzy śledczych. Odkrywamy największe tajemnice Kościoła katolickiego, skrywane przed mediami od co najmniej dwóch tysięcy lat"... stukam.pl

czwartek, 22 listopada 2012

Potrzeba

Wielokrotnie w życiu zdarzyło mi się, że na widok czegoś pięknego z wrażenia milkłem i wstrzymywałem oddech. Coś takiego przeżyłem kilka razy także podczas tegorocznych wakacji, wchodząc do niektórych świątyń w Polsce albo oglądając dzieła sztuki w muzeach.

Ale nie tylko dostrzegalne wzrokiem piękno robi na mnie ogromne wrażenie. Kilka tygodni temu usłyszałem tak piękną muzykę, że potem nosiłem w sobie jej dźwięki przez wiele dni. A pewna książka, którą niedawno czytałem, wciąż jest obecna nie tylko w mojej pamięci, ale również w wyobraźni.

Już dawno dostrzegłem, że jako człowiek, nie tylko jestem wrażliwy na piękno, ale także odczuwam jego potrzebę. Potrzebuję go do normalnego funkcjonowania.

W tej potrzebie nie jestem odosobniony. Potrzeba piękna jest zjawiskiem powszechnym wśród ludzi. Gdyby tak nie było, nie usiłowalibyśmy za wszelką cenę upiększyć swego najbliższego otoczenia we wszystkich dostępnych nam jego wymiarach. Byłoby nam wszystko jedno.

Nasza ludzka potrzeba piękna ujawnia się również w sferze wiary i religii. W Kościele oprócz wielu innych doznań, szukamy także piękna. Intuicyjnie wiemy, że gdzie, jak gdzie, ale w sferze sacrum, piękno jest czymś oczywistym i pożądanym. Szukamy piękna w liturgii i gdy je znajdujemy, mamy poczucie jakby odrobinę większej bliskości Boga.

Chcemy nie tylko być odbiorcami piękna, ale również pragniemy je dawać. Lub przynajmniej nie utrudniać tego dawania innym, obdarzonym w tej mierze większymi talentami i umiejętnościami.

No bo nie wszyscy potrafimy w równym stopniu obdarowywać innych pięknem. Są na przykład tacy, którzy podobnie jak ja, niezbyt ładnie śpiewają. Zdarzyło mi się, że widząc podczas Mszy św. w kościele zawodowego świetnego śpiewaka, z trudem powstrzymałem się, aby nie podejść do niego i nie poprosić, aby zaśpiewał psalm. Bo przecież nawet zupełnie bez przygotowania zrobiłby to o wiele piękniej niż ja.

Brak piękna w Kościele odczuwam jako bardzo poważny zgrzyt. A obecność w nim brzydoty boli mnie do żywego. Cierpię tym bardziej, gdy napotykam w mediach na inicjatywy w rodzaju „wybierzmy najbrzydszy kościół” albo „najbrzydszy pomnik Jana Pawła II”. To brzmi jak chichot diabła.

Fiodor Dostojewski napisał, że „Piękno zbawi świat”, a Jan Paweł II umieścił te słowa w swoim „Liście do artystów”, nazywając je proroczą intuicją. Zresztą nic w tym dziwnego. Przecież w tym samym liście zacytował swojego ulubionego poetę Cypriana Kamila Norwida:

„Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy - praca, by się zmartwych-wstało”.

No właśnie. Piękno jest po to, aby zachwycało. Bo przecież, jak stwierdził nasz rodak na Stolicy Piotrowej „W obliczu świętości życia i człowieka, w obliczu cudów wszechświata zachwyt jest jedyną adekwatną postawą”… stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 21 listopada 2012

Ucieczka

Można nie przyjmować do wiadomości skomplikowania świata. Można uważać, że jest zero-jedynkową konstrukcją, w której nie ma żadnych szarości, a tym bardziej jakichkolwiek innych kolorów, jedynie czerń i biel. Można w ten sposób przetrwać na ziemi całą wyznaczoną sobie doczesność. Można obcinać i odrzucać wszystko, co się w tej z góry założonej prostocie nie mieści.

Trzeba jednak mieć odwagę przyznać przed sobą, że wybór takiego sposobu egzystencji i postrzegania świata jest ucieczką. Ucieczką w kłamstwo. Rejteradą przed podejmowaniem trudnych decyzji z uwzględnieniem całej złożoności sytuacji. Chowaniem głowy nawet nie w piasek, ale w mocny beton, aby tylko nie musieć skonfrontować się z rzeczywistością. Nade wszystko z faktem, że ludzie nie są jak karmelki wyrzucane według dokładnie tego samego wzoru z maszyny.

Błędem każdej ideologii jest tworzenie szablonu, do którego na siłę wpycha się świat i zamieszkujących go ludzi. Nie da się wykoncypować ideologii, w której zmieszczą się wszyscy ludzie w swej różnorodności. Zawsze jakaś, mniejsza lub większa grupa, znajdzie się na pozycji tych, co nie pasują, czyli w kondycji wykluczonych. Wykluczanie ludzi jest faktycznie uciekaniem przed nimi. Zamykaniem "swojego" świata przed nimi, bo nie odpowiadają jakimś założeniom.

Myślę, że wszyscy tak czy inaczej w tego rodzaju ucieczkach uczestniczymy.

Tylko Bóg nie ucieka. stukam.pl

wtorek, 20 listopada 2012

Straszenie

Są ludzie, którzy lubią być straszeni. Chcą się bać. Potrzebują tego. Z jakiegoś powodu dążą do tego, aby znajdować się jak najczęściej, a może nawet nieustannie, w sytuacji zagrożenia wytworzonej lub przynajmniej inspirowanej przez kogoś.

Nie należę do tego rodzaju ludzi. Nie lubię być straszony. Jeśli ktoś próbuje mnie straszyć, spoglądam na niego bez zrozumienia. Nie pojmuję, dlaczego. Nie pojmuję, choć wiem. Zdaję sobie sprawę, że straszenie jest narzędziem do zawładnięcia mną w taki czy inny sposób.

Straszenie jest zwykle manipulacją. A więc działaniem nieuczciwym. Jest próbą skłonienia człowieka, aby nie kierował się w swym postępowaniu rozumem i wolną wolą. No i sumieniem.

Straszenie ma ograniczoną skuteczność nawet wobec tych, którzy chętnie mu ulegają. Trzeba wciąż zwiększać jego dawkę, aby osiągać podobne do poprzednich efekty. Ale są w tej kwestii granice. Nie da się straszyć w nieskończoność. stukam.pl

poniedziałek, 19 listopada 2012

Przejrzyj

Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi.

Wtedy zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!"

Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: "Co chcesz, abym ci uczynił?" Odpowiedział: "Panie, żebym przejrzał". Jezus mu odrzekł: "Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu. (Łk 18,35-43)

Jest coś niepokojąco znajomego w uciszaniu niewidomego w pobliżu Jerycha, który odkrył w Jezusie swego oczekiwanego Mesjasza, swego Pana i Zbawcę. I dziś ci, którzy z entuzjazmem mówią o swoim Bogu, raz po raz spotykają się z wyrażaną na różne sposoby dezaprobatą.

Niewidomy spod Jerycha nie umilkł. Wołał jeszcze głośniej do swego Boga. W tym wołaniu było absolutne zawierzenie. Wołał z wiarą, że zostanie usłyszany i wysłuchany.

Jego wiara przyniosła owoce. Zgodnie ze słowami Jezusa, to ona go uzdrowiła.

Co ciekawe, gdy cud już się dokonał, nie tylko niewidomy, który odzyskał wzrok, radośnie wielbił Boga. Razem z nim wielbili Boga ci, którzy jeszcze przed chwilą usiłowali go uciszyć. Ci, którzy mu utrudniali. Którzy nie stanęli po jego stronie, aby mu pomóc. Z jakichś powodów nie dostrzegli w nim człowieka w potrzebie. Człowieka, który potrzebuje osobistej relacji z Bogiem.

Niewidomy z okolic Jerycha nie stracił okazji, żeby spotkać się z Bogiem. Nie przeoczył chwili, gdy Bóg był blisko, tuż obok. Nie pozwolił sobie tej szansy odebrać. Nie zmarnował łaski, jaką otrzymał. Łaski wiary. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 18 listopada 2012

Za dużo

Tkwi mi w głowie od pewnego czasu stwierdzenie: "My w Polsce za dużo rozmawiamy o Kościele, a za mało o Bogu". Zdaje się, że człowiek, który je wygłosił, nie jest jakoś szczególnie zatroskany o dobro Kościoła, ale nie mogę się pozbyć przeświadczenia, że postawiona przez niego diagnoza ma w sobie wiele słuszności. Sam raz po raz napotykam przejawy nadmiernego zatroskania o Kościół w jego doczesnym wymiarze, ze szkodą dla sprawy, dla której Kościół został powołany do istnienia.

Podobno każda duża instytucja ma tendencje do zapominania o swych celach i zadaniach. Woli skupiać się na sobie. Zdarza się, że zajmuje się sobą z takim zaangażowaniem, że już na wszystko inne brakuje sił, czasu i środków. Taka instytucja stopniowo dochodzi do momentu, w którym już nikogo i nieczego poza sobą nie potrzebuje. Staje się celem sama dla siebie. I jedynym uzasadnieniem istnienia. Przy okazji przestaje też być komukolwiek spoza niej potrzebna. Ale tego już nie zauważa i się tym nie zajmuje, a tym bardziej nie martwi. Ma dość problemów ze sobą.

Kościół poświęcający za dużo uwagi problemom, jakie ma z samym sobą, nie tylko przestaje się interesować głoszeniem Dobrej Nowiny o zbawieniu. Traci z pola widzenia samego Boga. Zaczynają mu wystarczać jedynie mniej lub bardziej prawdziwe wyobrażania Boga dotyczące. Nimi się zajmuje. Im zaczyna oddawać cześć. Nie dostrzega, że popada stopniowo w bałwochwalstwo. Zaczyna tworzyć religie zastępcze, w których Bóg jest jedynie ozdobnikiem. Od troski o zbawienie ważniejsze stają się rozmaite doczesne problemy i bolączki. Gubiąc perspektywę wieczności ci, którzy angażują się w zmagania o ich rozwiązanie i przezwyciężenie, niepostrzeżenie popadają w zamknięty krąg, zapętlają się. Zaczynają stopniowo traktować Kościół jako narzędzie w swojej walce.

Myślę, że słynna nowa ewangelizacja, którą teraz modnie jest mieć na ustach i pod palcami na klawiaturze komputera, winna się zaczynać od przypomnienia sobie celu, jaki uzasadnia istnienie Kościoła. Prawdziwego celu. A to wymaga rezygnacji z mnożonych z coraz większym zapałem celów pozornych, zastępczych, wykreowanych jedynie jako uzasadnienie dla iluś ambicji i chęci zabłyśnięcia na tle szarej instytucjonalnej rzeczywistości kościelnej.

I żeby była jasność. To wcale nie dotyczy tylko duchownych. To dotyczy w ogromnej mierze świeckich, którzy wolą pozorować z Kościele wielką aktywność wokół spraw drugo i trzeciorzędnych, bo to łatwiejsze i szybciej przynoszące widoczne, namacalne efekty, niż mozolne dawanie świadectwa przez codzienne życie zgodne z Ewangelią.

Mickiewicz już dawno ustalił, że "Trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę". Rzecz w tym, że jako Kościół nie z ilości napisanych przemądrzałych ksiąg i wygranych batalii w najróżniejszych kwestiach będziemy kiedyś rozliczani, ale zgodnie z zapowiedzią Jezusa, z tych rzeczy najzwyklejszych, tych właśnie, które składają się na przeżycie dobrze, po Bożemu, zwykłego dnia. stukam.pl

sobota, 17 listopada 2012

Oczy na zło

Są tacy, którzy jeśli tylko przypuszczają, że mogą zobaczyć coś złego, czym prędzej odwracają wzrok lub zamykają oczy. Są też tacy, którzy w nadziei zobaczenia zła otwierają je tak szeroko, jak tylko potrafią. I jedni i drudzy często nie uświadamiają sobie, że w rzeczywistości podporządkowują się złu. Zgadzają się na jego dominację nad nimi.

Zarówno nieustanny lęk przed dostrzeganiem zła, jak i wyrażająca się w  nieprzerwanym poszukiwaniu go fascynacja, są efektem uzależnienia. Uzależnienia od obecności zła w ich życiu. Oni go potrzebują. Nie wyobrażają sobie życia bez niego. Gdyby nagle zabrakło zła, straciliby sens swojej egzystencji.

Niedawno ktoś mi całkiem poważnie zrobił wykład na temat potrzeby zła i grzechu, aby na jego tle uwidoczniło się dobro i świętość. "Czyli dobro i świętość nabierają wartości dopiero w zestawieniu ze złem i grzechem?" - zapytałem. "Bez nich są niczym?".

Oczy nieustannie zwrócone w stronę zła, wszystko jedno, czy są otwarte, czy zamknięte, owocują zawsze tym samym. Człowiek przestaje widzieć dobro. Z czasem zaczyna je traktować jak wytwór fantazji, a potem zapomina o jego istnieniu. Zostaje ze złem. Z własnego wyboru. stukam.pl

piątek, 16 listopada 2012

Serio, serio? ;-)

Do wczoraj nie wiedziałem o istnieniu syna znanego prezentera radiowo-reklamowego. Nie miałem pojęcia, że jest reporterem, pracującym w jednym z prywatnych kanałów. Nie przebiła się do mojej świadomości nawet informacja o jego ślubie sprzed iluś tam miesięcy.


Zamierzałem dalej egzystować w tym wygodnym stanie niewiedzy, a może nawet dotrwać w nim do śmierci, aż tu nagle dowiedziałem się z Internetu, że mamy nowego bohatera zbiorowej wyobraźni, który zbulwersował swoich kolegów z firmy do tego stopnia, że publicznym tematem stało się rozważanie jego wywalenia z pracy. Ostatecznie ponoć skończyło się na tym, że dostał reprymendę od przełożonych. Nie podano niestety, czy od tych samych, którzy uprzednio jego materiał na antenę puścili, ale biorąc pod uwagę to, o czym słyszę, że się aktualnie w krajowych redakcjach wyprawia, nie byłoby zdarzeniem nadzwyczajnym.

Nie podano również, za co dokładnie chłopina dostał reprymendę. Bo jeśli za zbytnie trzymanie się w przygotowanym materiale brytyjskiego wzoru, z którego sądząc po stopniu podobieństwa skorzystał i ogólnie niezbyt rażącą oryginalność dokonanych w materiale odkryć, to chyba byłoby OK. Jeśli jednak dostał reprymendę z innego powodu, np. dlatego, że swoim materiałem dotknął rozdętego ego kilku aktualnych królów masowej wyobraźni i "autorytetów" niektórych zakątków medialnego imperium, no to mamy problem. I to poważny.

Jako człowiek stosujący w świecie medialnym z zasadę ograniczonego zaufania z jeszcze większym zacięciem, niż czynię to na polskich drogach, od razu zacząłem mieć narzucające się skojarzenia z rzeczywistym głośnym ostatnio wyrzuceniem z roboty dziennikarza. Od razu też przyplątało się przypisywane autorowi "Kapitału" sformułowanie o powtarzających się faktach historycznych, które za pierwszym razem występują jako tragedia, a za drugim, jako farsa. Czyżby po raz kolejny w dziejach farsa miała przykryć tragedię?

Tak czy owak, robienie afery z niezbyt wyrafinowanego żartu na temat dziennikarskiego chałturzenia, wyemitowanego w telewizji śniadaniowej, wygląda na przypadek kompletnego odjazdu,a raczej, biorąc pod uwagę to, co jeden z kanałów macierzystej firmy  napomnianego reportera wykonał na okoliczność wyleasingowania jednego samolotu, całkowitego odlotu.

Co nie znaczy, że należy ten odlot bagatelizować. Przeciwnie. Trzeba go potraktować z cała powagą, bo najprawdopodobniej jest drastycznym objawem ciężkiej choroby, jaka coraz intensywniej niszczy to, co - według dawnych założeń - miało służyć do opartej na prawdzie i rzetelności międzyludzkiej komunikacji. stukam.pl

czwartek, 15 listopada 2012

Pytania o pytania

Podobno przestaliśmy w Polsce zadawać pytania. Także te fundamentalne. Te najbardziej podstawowe. Te, od których zależy kształt naszego życia i życia innych ludzi wokół nas.

Może opanował nas lęk, który wyraził cieszący się od kilku lat niezwykłą popularnością w Polsce amerykański pisarz Jonathan Carroll? W książce „Kraina chichów” napisał: „Pytania są niebezpieczne, nie ruszaj ich, będą spały. Zapytasz - zbudzisz, i znacznie więcej niż myślisz pytań powstanie”.

To fakt. Pytania, jeśli się dopuści ich zadawanie, mają zwyczaj się mnożyć. Po jakimś czasie robi się ich tak dużo i obejmują tak wiele tematów, że można dostać zawrotu głowy. Więc co bardziej zapobiegliwi starają się nie dopuścić do zadania tego pierwszego pytania, które może uruchomić całą ich lawinę.

Ale nie tylko to. Pytania zaczynają żyć własnym życiem. Jeśli się pozwoli, aby swobodnie penetrowały rzeczywistość, po jakimś czasie można trafić wraz z nimi w rejony, których ze względów osobistych odwiedzać się nie chce. „Oj, bo się dopytasz” – przestrzegał pewien mąż swoją zbyt chętną do zadawania pytań żonę. Nie posłuchała jego przestrogi. Nie zatrzymała potoku pytań. No i się dowiedziała czegoś, czego raczej wiedzieć nie chciała.

Rzeczą niezwykle ciekawą są wzajemne relacje pytań i odpowiedzi. Odpowiedzi nie zatrzymują strumienia pytań. Paradoks polega na tym, że to one, odpowiedzi, zamieniają początkowo wątły strumyczek pytań w potężną rzekę, a z czasem nawet w wielki pytający ocean.

Lecz nawet to nie wyczerpuje kwestii pytań. Auto książki „Oskar i pani Róża” stwierdził stanowczo: „Najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. (...) Tylko na nieciekawe pytanie można udzielić ostatecznej odpowiedzi”.

Być może z obawy przed nieprzewidywalnymi skutkami ekspansji pytań nauczyliśmy się udawać, że je zadajemy. Ponieważ wciąż nie udaje nam się tak przekształcić świata, aby składał się wyłącznie z odpowiedzi, wykombinowaliśmy pytania zastępcze, które tylko udają, że dociekają czegokolwiek, a już na pewno nie dociekają prawdy.

Jeśli będziemy się konsekwentnie trzymać praktyki unikania pytań, dojdziemy do sytuacji opisanej przez angielskiego pisarza Terry Pratchett. Będzie to wyglądać mniej więcej tak:

„My nie zadajemy pytań, proszę pana.
Dlaczego?
Nie wiem. Nie pytałem”. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 14 listopada 2012

Zawładzanie

Wygląda, jakby przybywało ludzi, którzy żywią przekonanie, że należy im się władza. Władza nad jakimś kawałkiem rzeczywistości, a przede wszystkim nad jakąś grupą ludzi. Nie chodzi jednak w tym przypadku o władzę rozumianą jako służba. Chodzi o władzę pojmowaną jako panowanie, jako podporządkowanie połączone z zawłaszczaniem. Dlatego na ten rodzaj przekonania i wypływające z niego działanie wymyśliłem nowy termin - zawładzanie. Zawładzanie, czyli pozbawione jakichkolwiek podstaw uzurpowanie sobie prawa do panowania nad innymi i nad kawałkiem realności.

Ludzie zajmujący się zawładzaniem jemu podporządkowują całe swoje życie. Wszystko i wszystkich dokoła traktują jak swoją niepodzielną i absolutną własność. Wycinają kawałek świata i uważają, że mają niezmącone prawo urządzić go wyłącznie według swojego widzimisię. Aby postawić na swoim, między innymi tworzą nowy język, nadając inne znaczenia dotychczasowym słowom. Intuicyjnie wiedzą, że słowa wciąż są najpotężniejszym narzędziem panowania nad innymi.

Niektórzy z nich zostają, na skutek splotu przypadków, a zwłaszcza z powodu głupoty i lenistwa innych, dyktatorami na znacznych obszarach ziemskiego globu. Większość jednak nie wykracza poza wąski krąg rodziny i jej najbliższego otoczenia, miejsca pracy, zamieszkania. Na ogół nie chcą więcej. Satysfakcjonuje ich bycie drobnymi uzurpatorami, terroryzującymi odrobinę świata. W tym znajdują to, co nazywają szczęściem.

Ciekawe, czy w piekle też dostają do zawładzenia jakiś jego kawałek. stukam.pl

wtorek, 13 listopada 2012

Instrykcja obsługi

Zauważyłem (także w drodze osobistych i bezpośrednich kontaktów połączonych z przepytywaniem), że wielu uczestników i bliskich obserwatorów niedawnego Synodu Biskupów z pewnym takim zażenowaniem przyznaje, iż nadal nie wiedzą, co to właściwie jest ta nowa ewangelizacja.

Coś mi się wydaje, że problem z nią jest trochę podobny do kłopotów, jakich niejeden współczesny człowiek doznaje w zetknięciu z wykwitami nowoczesnej technologii, szeroką ławą wkraczającymi w naszą codzienną szarość. Chodzi o instrukcję obsługi.

W środowiskach, w których się obracam, uchodzę za dziwaka, ponieważ mam zwyczaj instrukcje obsługi czytać. Za każdym razem, gdy w moje ręce trafia nowe urządzenie, zaczynam od uważnego czytania instrukcji i nauki, krok po kroku, posługiwania się zgodnie z nią kolejną zdobyczą ludzkiego geniuszu. Robię to nawet wtedy, gdy zaczynam używać nowej komórki, na pozór niewiele różniącej się od poprzedniej.

W kwestii instrukcji obsługi, zwłaszcza dla skomplikowanych, wieloczynnościowych maszyn i maszynek rozmaitego przeznaczenia. od pewnego czasu funkcjonuje - wprowadzona przez producentów - praktyka, polegająca na tym, że razem z towarem dostarczany jest wyłącznie skrót instrukcji obsługi, pokazujący, niejednokrotnie w formie paru rysuneczków, jedynie w jaki sposób mechanizm uruchomić i skorzystać z jego kilku wybranych funkcji. Zaniechano obdarowywania klientów grubymi broszurami, szczegółowo omawiającymi  wszystkie, nawet bardzo ukryte, możliwości urządzenia.

Nie znaczy to wcale, że szczęśliwy posiadacz nowinki technicznej skazany jest na niewiedzę względnie swą mniej lub bardziej wypielęgnowaną intuicję techniczną. Precyzyjne instrukcje obsługi nadal są opracowywane, a jeśli dotyczą rzeczy produkcji zagranicznej, są również przekładane na polski i to, trzeba przyznać, coraz staranniej i zrozumialej. Aby się o tym przekonać i skorzystać z tej prawdziwej skarbnicy wiedzy, trzeba instrukcji obsługi najpierw poszukać. Najłatwiej w Internecie, ale są też inne sposoby. Mnie na przykład zdarzyło się zdobyć instrukcję do pewnej maszyny dopiero w punkcie serwisowym.

Wygląda na to, że z nową ewangelizacją jest podobnie. Trzeba na początek się wysilić i poszukać instrukcji obsługi. Nie tyle ewangelizacji, ile tej nowości i nowoczesności, którą należy w niej zastosować. A jak się ją już w końcu znajdzie, to trzeba poszukać takich, którzy poświęcą sporo czasu na jej uważne przeczytanie ze zrozumieniem. Potem wystarczy poprosić, aby  pozostałych nauczyli, jak się do tego wszystkiego zabrać. Tak, jak mnie nieczytający z zasady instrukcji znajomi, którzy posiedli te same urządzenia, co ja, proszą, abym im pokazał, w jaki sposób się nimi posłużyć... stukam.pl

poniedziałek, 12 listopada 2012

Strefa odpowiedzialności

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu na szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych.

Uważajcie na siebie. Jeśli brat twój zawini, upomnij go; jeśli żałuje, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: «Żałuję tego», przebacz mu".

Apostołowie prosili Pana: "Przymnóż nam wiary". Pan rzekł: "Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze», a byłaby wam posłuszna". (Łk 17,1-6)

„W każdym wprawdzie czasie i w każdym narodzie miły jest Bogu, ktokolwiek się Go lęka i postępuje sprawiedliwie, podobało się jednak Bogu uświęcić i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wykluczeniem wszelkiej wzajemnej między nimi więzi, lecz uczynić z nich lud, który by Go poznawał w prawdzie i zbożnie Mu służył” – stwierdzili Ojcowie Soboru Watykańskiego II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele, zaczynającej się od słów „Lumen gentium”.

W tej wspólnocie obowiązuje między innymi zasada odpowiedzialności. Nie tylko za siebie, ale także za innych. Uczeń Jezusa Chrystusa jest odpowiedzialny za to, w jaki sposób jego słowa, czyny, postawa wpływają na innych. Czy patrząc na niego inni ludzie, nie tylko zresztą wyznawcy Chrystusa, stają się lepsi, czy gorsi. Gorszycieli Jezus ocenia nadzwyczaj surowo. Nie pozostawia wątpliwości, że zło przez nich czynione, jest ogromne.

Nasza odpowiedzialność za innych przejawia się również w sferze dostrzegania złą i reagowania na nie. Nie wolno przechodzić wobec zła obojętnie. Nie wolno zamykać na nie oczu pod pozorem tolerancji. Człowieka czyniącego zło trzeba upomnieć. Powiedzenie komuś „Źle robisz” nie ma na celu pognębienia, a tym bardziej potępienia człowieka. Upomnienie jest dla człowieka szansą. Uświadomiwszy sobie zło, którego się dopuścił, taki ktoś ma możliwość się nawrócić. Żałować. Prosić o przebaczenie. A jeśli tak właśnie swoją szansę wykorzysta, to chrześcijanin ma obowiązek mu przebaczyć. I choć nie jest często obowiązek łatwy do spełnienia, to jednak silna wiara pomaga w jego wypełnieniu.

Przebaczanie innym to również przejaw odpowiedzialności za nich. Za ich zbawienie. stukam.pl

Komentarz dla Radia eM

niedziela, 11 listopada 2012

Siła zaimków

Można bardzo łatwo zniszczyć każde wspólne dzieło. Wystarczy w sposób perfidny użyć zaimków. Siła zaimków jest ogromna. Widać to nieustannie i na każdym kroku. Zaimki potrafią jednoczyć. Ale z łatwością przychodzi im dzielenie.

Dopóki w życiu społecznym i politycznym ważniejsze od pytania "jaki?" będzie się okazywać pytanie "czyj?", nie ma co liczyć na skuteczną budowę w tej sferze czegokolwiek choćby trochę trwałego i stabilnego. Jak długo "nasz" będzie brzmiał wykluczająco, a nie łącząco, tak długo nie będzie szans na jedność i wspólnotę.

Jeśli podstawową odpowiedzią na pytanie "jak?", będzie sformułowanie "po mojemu!", nie da się uniknąć narastania rzeszy pokrzywdzonych i niespełnionych. Gdy najczęstszym argumentem w dyskusji będzie "ja", "ty" służyć będzie za obelgę, a "oni" oznaczać będzie wroga, nie ma sensu nawet marzyć o skutecznym wprowadzaniu w życie jakichkolwiek pozytywnych treści, a tym bardziej układania go wokół realnych wartości. W sytuacji, gdy jedyną motywacją dla "my", będzie zamknięcie przed "wy", nie ma nadziei na pokój i bezpieczeństwo.

Nie chodzi o to, że zaimki są złe. Są potrzebne i mogą przynieść wiele dobrego. Pod warunkiem, że nie zostaną zmienione "chytrze przez krętaczy". stukam.pl

sobota, 10 listopada 2012

Mniej więcej tak

Rozmowy na życie (4)

Określmy ich jako M. i N. Zaznaczmy jedynie, że była między nimi różnica nie tylko płci. Rozmawiali oboje mniej więcej tak:

- Czasami mam ochotę namalować wielki transparent i wszędzie z nim  chodzić. Napisałabym na tym transparencie: "Też jestem katolikiem, ale nie domagam się ekskomunikowania kogokolwiek".

- Duży musiałabyś mieć ten transparent. Niewygodnie by ci było z takim chodzić. To już lepiej zrób sobie koszulkę z takim napisem...

- To świetny pomysł! Zrobię!

- ...oczywiście jeśli się nie boisz, że ktoś ci może za chodzenie w niej zrobić krzywdę, napiętnować, wytykać palcami.

- O, widzisz, mówisz jak klasyczny "katolik środka", który boi się wychylić ze swoim zdaniem o tym, co się dzieje w Kościele, bo ktoś może mieć mu za złe. To ja mam za złe i nie będę się dłużej bać!

- Komu masz za złe?

- Bardzo wielu! Choćby tym, którzy Kościół traktują jak bandę, terroryzującą całą dzielnicę. Czują się mocni, bo do tej bandy należą i myślą, że nikt im nie podskoczy. Bo zawsze mogą kogoś takiego postraszyć. Bo oni Boga traktują jak herszta bandy, okrutnego osiłka, który wszystkich trzyma w lęku przed swoją nieobliczalnością. Zachowują się jak gówniarze, którzy starszą innych, tych, co nie chcą się z nimi bawić albo zwracają im uwagę, że się źle zachowują, starszym bratem, co trenuje sztuki walki i jest znanym łobuzem. W ogóle w jakiego Boga oni wierzą? W takiego, którego nie ma!

- Ależ oni są święcie przekonani, że Bóg jest dokładnie taki, jak oni sobie wyobrażają.

- Tu cię mam! Właśnie, wyobrażają! Oni nie wierzą w Boga objawionego, w tego, którego głosi Kościół, tylko w jakieś wyobrażenie!

- Ejże. Oni o takim  Bogu nieraz słyszą z ambony.

- A to się jedno z drugim łączy. Nikt mi nie wmówi, że szatan nie ma nic wspólnego z faktem, że jest tylu głupich i złych, a ja powiedziałabym nawet niegodnych, księży, którzy zamiast głosić prawdziwego Boga, tylko podsycają zamęt. A najbardziej nie znoszę tych, co to nieustannie tropią zło w świecie.

- Księża jak to ludzie. Jedni wybierają walkę ze złem, drudzy głoszenie Chrystusa.

- Najbardziej mnie wkurza, że oni w to wszystko jeszcze mieszają Jezusa, zamieniając Go w jakąś karykaturę. Uważają się za Jego najlepszych uczniów. To jest jakaś kosmiczna bzdura. Dawniej Kościół dyscyplinował nadgorliwców, którzy w imię własnej pychy próbowali się stawiać nad innymi i narzucać wspólnocie swoją, okrojoną i zwykle zideologizowaną w jakimś kierunku, wersję wiary. A jak nie chcieli posłuchać, to ich ogłaszał heretykami.

- Czasy się zmieniają. Kościół się zmienia...

- Właśnie! Tylko czy we właściwym kierunku? Dzisiaj Kościół zamiast zrobić z takimi porządek, to się ich boi. Jest tak niepewny swojej sytuacji, swojej tożsamości, że premiuje takich ludzi, a nawet czyni ich swoimi reprezentantami. Pozwala, aby oni mówili w jego imieniu! To tak, jakby w pierwszych wiekach Kościół dla uzyskania mocniejszej pozycji pozwalał, żeby gnostycy albo wyznawcy Pelagiusza byli jego głównymi apostołami wobec świata!

- Przesadzasz z tymi porównaniami do heretyków.

- Wcale, że nie! Tylko że dzisiaj Kościół przymyka oczy na różne nadużycia i fałszowanie jego nauki, a przede wszystkim na brak posłuszeństwa i dyscypliny. Gdy czytam wypowiedzi niektórych publicystów, podających się za katolików, wszystko jedno, świeckich czy duchownych, to zastanawiam się, czy Kościół nie postąpił zbyt pochopnie, łagodząc niektóre przepisy w Kodeksie Prawa Kanonicznego. Co za głupie czasy nastały, że sam Kościół za dobrego katolika uważa nie tego, kto żyje zgodnie z Ewangelią, ale tego, kto głośniej krzyknie, że jest katolikiem. Mówię ci, to jest jakaś kompletna wariacja. Ja się boję, czym się to skończy. stukam.pl