Tkwi mi w głowie od pewnego czasu stwierdzenie: "My w Polsce za dużo
rozmawiamy o Kościele, a za mało o Bogu". Zdaje się, że człowiek, który
je wygłosił, nie jest jakoś szczególnie zatroskany o dobro Kościoła, ale
nie mogę się pozbyć przeświadczenia, że postawiona przez niego diagnoza
ma w sobie wiele słuszności. Sam raz po raz napotykam przejawy
nadmiernego zatroskania o Kościół w jego doczesnym wymiarze, ze szkodą
dla sprawy, dla której Kościół został powołany do istnienia.
Podobno
każda duża instytucja ma tendencje do zapominania o swych celach i
zadaniach. Woli skupiać się na sobie. Zdarza się, że zajmuje się sobą z
takim zaangażowaniem, że już na wszystko inne brakuje sił, czasu i
środków. Taka instytucja stopniowo dochodzi do momentu, w którym już
nikogo i nieczego poza sobą nie potrzebuje. Staje się celem sama dla
siebie. I jedynym uzasadnieniem istnienia. Przy okazji przestaje też być
komukolwiek spoza niej potrzebna. Ale tego już nie zauważa i się tym
nie zajmuje, a tym bardziej nie martwi. Ma dość problemów ze sobą.
Kościół
poświęcający za dużo uwagi problemom, jakie ma z samym sobą, nie tylko
przestaje się interesować głoszeniem Dobrej Nowiny o zbawieniu. Traci z
pola widzenia samego Boga. Zaczynają mu wystarczać jedynie mniej lub
bardziej prawdziwe wyobrażania Boga dotyczące. Nimi się zajmuje. Im
zaczyna oddawać cześć. Nie dostrzega, że popada stopniowo w
bałwochwalstwo. Zaczyna tworzyć religie zastępcze, w których Bóg jest
jedynie ozdobnikiem. Od troski o zbawienie ważniejsze stają się rozmaite
doczesne problemy i bolączki. Gubiąc perspektywę wieczności ci, którzy
angażują się w zmagania o ich rozwiązanie i przezwyciężenie,
niepostrzeżenie popadają w zamknięty krąg, zapętlają się. Zaczynają
stopniowo traktować Kościół jako narzędzie w swojej walce.
Myślę,
że słynna nowa ewangelizacja, którą teraz modnie jest mieć na ustach i
pod palcami na klawiaturze komputera, winna się zaczynać od
przypomnienia sobie celu, jaki uzasadnia istnienie Kościoła. Prawdziwego
celu. A to wymaga rezygnacji z mnożonych z coraz większym zapałem celów
pozornych, zastępczych, wykreowanych jedynie jako uzasadnienie dla iluś
ambicji i chęci zabłyśnięcia na tle szarej instytucjonalnej
rzeczywistości kościelnej.
I żeby była jasność. To wcale
nie dotyczy tylko duchownych. To dotyczy w ogromnej mierze świeckich,
którzy wolą pozorować z Kościele wielką aktywność wokół spraw drugo i
trzeciorzędnych, bo to łatwiejsze i szybciej przynoszące widoczne,
namacalne efekty, niż mozolne dawanie świadectwa przez codzienne życie
zgodne z Ewangelią.
Mickiewicz już dawno ustalił, że
"Trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę". Rzecz w tym, że
jako Kościół nie z ilości napisanych przemądrzałych ksiąg i wygranych
batalii w najróżniejszych kwestiach będziemy kiedyś rozliczani, ale
zgodnie z zapowiedzią Jezusa, z tych rzeczy najzwyklejszych, tych
właśnie, które składają się na przeżycie dobrze, po Bożemu, zwykłego
dnia. stukam.pl
niedziela, 18 listopada 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz