niedziela, 18 listopada 2012

Za dużo

Tkwi mi w głowie od pewnego czasu stwierdzenie: "My w Polsce za dużo rozmawiamy o Kościele, a za mało o Bogu". Zdaje się, że człowiek, który je wygłosił, nie jest jakoś szczególnie zatroskany o dobro Kościoła, ale nie mogę się pozbyć przeświadczenia, że postawiona przez niego diagnoza ma w sobie wiele słuszności. Sam raz po raz napotykam przejawy nadmiernego zatroskania o Kościół w jego doczesnym wymiarze, ze szkodą dla sprawy, dla której Kościół został powołany do istnienia.

Podobno każda duża instytucja ma tendencje do zapominania o swych celach i zadaniach. Woli skupiać się na sobie. Zdarza się, że zajmuje się sobą z takim zaangażowaniem, że już na wszystko inne brakuje sił, czasu i środków. Taka instytucja stopniowo dochodzi do momentu, w którym już nikogo i nieczego poza sobą nie potrzebuje. Staje się celem sama dla siebie. I jedynym uzasadnieniem istnienia. Przy okazji przestaje też być komukolwiek spoza niej potrzebna. Ale tego już nie zauważa i się tym nie zajmuje, a tym bardziej nie martwi. Ma dość problemów ze sobą.

Kościół poświęcający za dużo uwagi problemom, jakie ma z samym sobą, nie tylko przestaje się interesować głoszeniem Dobrej Nowiny o zbawieniu. Traci z pola widzenia samego Boga. Zaczynają mu wystarczać jedynie mniej lub bardziej prawdziwe wyobrażania Boga dotyczące. Nimi się zajmuje. Im zaczyna oddawać cześć. Nie dostrzega, że popada stopniowo w bałwochwalstwo. Zaczyna tworzyć religie zastępcze, w których Bóg jest jedynie ozdobnikiem. Od troski o zbawienie ważniejsze stają się rozmaite doczesne problemy i bolączki. Gubiąc perspektywę wieczności ci, którzy angażują się w zmagania o ich rozwiązanie i przezwyciężenie, niepostrzeżenie popadają w zamknięty krąg, zapętlają się. Zaczynają stopniowo traktować Kościół jako narzędzie w swojej walce.

Myślę, że słynna nowa ewangelizacja, którą teraz modnie jest mieć na ustach i pod palcami na klawiaturze komputera, winna się zaczynać od przypomnienia sobie celu, jaki uzasadnia istnienie Kościoła. Prawdziwego celu. A to wymaga rezygnacji z mnożonych z coraz większym zapałem celów pozornych, zastępczych, wykreowanych jedynie jako uzasadnienie dla iluś ambicji i chęci zabłyśnięcia na tle szarej instytucjonalnej rzeczywistości kościelnej.

I żeby była jasność. To wcale nie dotyczy tylko duchownych. To dotyczy w ogromnej mierze świeckich, którzy wolą pozorować z Kościele wielką aktywność wokół spraw drugo i trzeciorzędnych, bo to łatwiejsze i szybciej przynoszące widoczne, namacalne efekty, niż mozolne dawanie świadectwa przez codzienne życie zgodne z Ewangelią.

Mickiewicz już dawno ustalił, że "Trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę". Rzecz w tym, że jako Kościół nie z ilości napisanych przemądrzałych ksiąg i wygranych batalii w najróżniejszych kwestiach będziemy kiedyś rozliczani, ale zgodnie z zapowiedzią Jezusa, z tych rzeczy najzwyklejszych, tych właśnie, które składają się na przeżycie dobrze, po Bożemu, zwykłego dnia. stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz