poniedziałek, 31 maja 2010

Jest dobrze

Nie jest łatwo znaleźć zadowolonego z życia Polaka. A już znaleźć zadowolonego Polaka, który jest też zadowolonym z życia katolikiem, to już prawdziwa sztuka. Jeszcze więcej wysiłku wymaga znalezienie szczęśliwego Polaka. I szczęśliwego katolika.

Powie ktoś, że przecież prawdziwego szczęścia na ziemi nie ma. Że dążymy do szczęścia wiecznego, szczęścia, które jest obietnicą, szczęścia, które przekracza zrozumienie i siły samego człowieka. Przecież Kościół uczy nas, że prawdziwe szczęście nie polega ani na bogactwie czy dobrobycie, na ludzkiej sławie czy władzy, ani na żadnym ludzkim dziele, choćby było tak użyteczne jak nauka, technika czy sztuka, ani nie tkwi w żadnym stworzeniu. Zgadza się. Tak uczy. Ale uczy też, szczęście że znajduje się w samym Bogu, który jest źródłem wszelkiego dobra i wszelkiej miłości. Bóg powołuje nas do swojego własnego szczęścia. Można powiedzieć, że jesteśmy "zaprogramowani" na osiągnięcie szczęścia.

Często można usłyszeć zarzuty, że chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, to religia strasznie smutnych ludzi. Że pojmują życie na ziemi jako obowiązkowe pasmo nieszczęść, cierpień, katastrof, niepowodzeń itp. I że katolicy nie potrafią cieszyć się życiem, nie potrafią docenić jego uroków, cieszyć się drobnymi dobrymi rzeczami, które ich spotykają w życiu. Coś chyba jest na rzeczy. Czyż znaczna część polskich katolików na pytanie "Jak leci?" nie odpowiada "Byle gorzej nie było"? Nie ma w tej odpowiedzi zadowolenia ze stanu obecnego. Nie ma w nim wdzięczności. Jest wymuszona akceptacja stanu obecnego. Na zasadzie: "Przecież powinno być mi lepiej".

"Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?... Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana" - zawołała pełna zachwytu Elżbieta, gdy zjawiła się u niej Maryja z Jezusem pod sercem. Są duże szanse, że gdyby Maryja była polską katoliczką, machnęłaby lekceważąco ręką i mruknęła coś w stylu "E tam, ale ile z tym kłopotów i problemów".

Maryja zachowała się zupełnie inaczej. Nie skarżyła się, nie powiedziała "byle gorzej nie było", lecz wyśpiewała hymn wdzięczności i uwielbienia - Magnificat. Doceniła dobro, które Ją spotkało. Nie szukała dziury w całym. Zrozumiała, że tak, jak jest, jest dobrze. Dlaczego? Bo tak chce Bóg.

niedziela, 30 maja 2010

Ojciec, Syn, Duch

Wiele mówi się dzisiaj o kryzysie ojcostwa. O tym, że współczesne społeczeństwa, to społeczeństwa sierot. Społeczeństwa, w których ojcowie są nieobecni. Ale także o tym, że mężczyźni nie potrafią być ojcami. Że nie rozumieją, co to znaczy być ojcem. Nie maja świadomości, na czym polega istota ojcostwa.

Ks. prof. Jerzy Szymik, wybitny teolog (od wielu lat członek watykańskiej Międzynarodowej Komisji Teologicznej), a także znany poeta, twierdzi, że za kryzys ojcostwa odpowiedzialni są nie tylko ojcowie. Jego zdaniem winni są także synowie. Kryzys ojcostwa wynika z braku właściwych relacji między ojcami i synami. Można by w uproszczeniu chyba powiedzieć, że nie tylko ojcowie nie umieją być ojcami, ale również synowie mają problemy z byciem synami.

W jednym z wykładów na temat ojcostwa ks. Szymik podkreślał, że istotą Boga Ojca jest nieustanne rodzenie Syna. Nieustanne, a nie jednorazowe. Bóg Ojciec wciąż rodzi Syna. A Syn nieustannie jest modlitewnie zanurzony w swoim Ojcu.

Jezus wielokrotnie mówił uczniom o swojej relacji z Ojcem. Ale zwykle trafiał na barierę niezrozumienia. Gdy mówił "Ja i Ojciec jedno jesteśmy" wielu patrzyło nieufnie. Nie bez powodu pytał Apostoła Filipa "Czy nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie?". Filip, jako wyraziciel woli najbliższego otoczenia Jezusa, prosił przecież "Pokaż nam Ojca".

A co z Duchem Świetym? "Duch Święty działa z Ojcem i Synem od początku aż do wypełnienia zamysłu naszego zbawienia. Dopiero jednak w "czasach ostatecznych", zapoczątkowanych odkupieńczym Wcieleniem Syna, zostaje On objawiony i udzielony, uznany i przyjęty jako Osoba. Wtedy Boski zamysł, zrealizowany w Chrystusie, "Pierworodnym" i Głowie nowego stworzenia, będzie mógł urzeczywistnić się w ludzkości przez wylanie Ducha Świętego jako Kościół, komunia świętych, odpuszczenie grzechów, zmartwychwstanie ciała, życie wieczne" - wyjaśnia Katechizm Kościoła Katolickiego.

"W relacyjnych imionach Osób Boskich Ojciec jest odniesiony do Syna, Syn do Ojca, Duch Święty do Ojca i Syna; gdy mówimy o tych trzech Osobach, rozważając relacje, wierzymy jednak w jedną naturę, czyli substancję" - wyjaśnia Synod Toledański XI w 675 roku. A osiemset lat później (1442) Sobór Florencki uzupełnia: "wszystko jest (w Nich) jednym, gdzie nie zachodzi przeciwstawność relacji. Z powodu tej jedności Ojciec jest cały w Synu, cały w Duchu Świętym; Syn jest cały w Ojcu, cały w Duchu Świętym; Duch Święty jest cały w Ojcu, cały w Synu".

Pomiędzy Bogiem Ojcem a Bożym Synem nie ma kryzysu ojcostwa. W Trójcy Świętej jest jedność. Jednoczy Ją Miłość.

"Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam oznajmi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i wam objawi" - zapowiadał Jezus. To wcale nie jest takie trudne do wierzenia.

sobota, 29 maja 2010

Wyrachowanie

Po tym, jak Jezus w bezpardonowy sposób wkroczył w sferę wpływów arcykapłanów uczonych w Piśmie i starszych, wyrzucając sprzedawców ze świątyni, to pytanie musiało paść. I padło. "Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę, żeby to czynić?". W pewnym sensie było to pytanie w rodzaju "Kto za Tobą stoi?". Bo my, ludzie, uważamy, że władza pochodzi od ludzi. Co prawda Zbigniew Nienacki napisał: "Jeśli lud daje komuś władzę, może ją łatwo odebrać. Bóg nie jest taki skory do odbierania władzy, lepiej jest więc otrzymać ją od niego, niż od ludu", ale w głębi serca wielu uważa, że władzę najlepiej otrzymać nie od Boga, nie od ludu, tylko od innego człowieka, który już ją ma.

Jezus nie jest skory do tłumaczenia się ze swej władzy. Zwłaszcza, że wiele razy dawał do zrozumienia, skąd ją ma. Przecież mówił w jedności z kim działa. Jednak nie odmawia. Ale skoro od Niego żąda się pełnej otwartości, Jezus testuje gotowość do otwartości ze strony swych rozmówców.

Ktoś powiedział, że wyrachowanie nie wymaga zdolności do matematyki, ale arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi zaczynają liczyć. Obliczają starannie na ile otwartości, na ile szczerości, mogą sobie pozwolić. Bo ich władza wynikała, jak to zwykle u ludzi, z bardzo skomplikowanych obliczeń. Według Henryka Sienkiewicza wyrachowanie na tym polega, aby nie żałować wydatku na to, co warte wydatku. Ale najpierw trzeba ustalić, co jest warte wydatku. Arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi doszli do wniosku, że odpowiedź na pytanie o źródło władzy Jezusa nie jest warta wydatku w postaci jasnych deklaracji. Ukryli się więc za niewiedzą.

Według słownika wyrachowanie to chęć wyciągnięcia ze wszystkiego osobistych korzyści. Ze wszystkiego. Także z religijnej sfery mojego życia. Także z relacji z Bogiem. To zadawanie sobie nieustannie pytania: "Co ja będę z tego mieć?". Także wtedy, gdy chodzi o życie zgodne z zasadami wiary.

Ciekawe, że często nam, ludziom, wychodzi, iż bardziej się opłaca Bogu odmówić. To tylko błędy w nauczaniu rachunków czy coś głębszego?

piątek, 28 maja 2010

Sprzedawcy

Jeden z moich znajomych nie znosi sprzedawców. Chyba żywi nieustanne przekonanie, że chcą odnieść jego kosztem większą korzyść, niż im się należy. W dodatku twierdzi, że nie jest w tym nielubieniu sprzedawców osamotniony, ponieważ nie lubił ich również Pan Jezus. Przecież wyrzucił ich ze świątyni.

Co prawda to prawda. Jezus zdecydowanie oczyścił świątynię. "Wszedłszy do świątyni, zaczął wyrzucać tych, którzy sprzedawali i kupowali w świątyni, powywracał stoły zmieniających pieniądze i ławki tych, którzy sprzedawali gołębie, i nie pozwolił, żeby kto przeniósł sprzęt jaki przez świątynię. Potem uczył ich mówiąc: „Czyż nie jest napisane: Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów? Lecz wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców”". Można powiedzieć, że zrobił niezłą zadymę.

Ale też postawił bardzo poważny zarzut. Zarzucił swoim ziomkom, że zrobili z miejsca, które powinno być domem modlitwy, jaskinię zbójców.

Zarabianie na religii nie jest niczym nowym. Od zawsze przy okazji religii sporo ludzi zarabiało na utrzymanie. I dzisiaj też ten mechanizm działa. Kult nie składa się tylko z elementów nadprzyrodzonych. Potrzebuje też składników doczesnych i przyziemnych. A skoro tak, to cóż w tym dziwnego, że ktoś chce na nich zarobić?

Problem w tym, że postawa konsumencka w sprawach religijnych ma tendencje do dominowania. Do przysłaniania wszystkiego. Do życia w przekonaniu, że także w kwestiach wiary obowiązuje zasada "Klient nasz pan", a nawet "Klient ma zawsze rację".

Wobec Boga nie jestem klientem. A Bóg nie jest sprzedawcą. Nie należy mylić ołtarza ze sklepową ladą. Na ołtarzu nie zawiera się transakcji. Na ołtarzu składa się ofiarę.

czwartek, 27 maja 2010

Krzycz

Obraz robi wrażenie. Wychudła twarz, usta szeroko rozwarte, dłonie wzniesione ku twarzy. W tle jakieś dwie postacie i podobno fiord w pobliżu Oslo, widoczny ze wzgórza Ekeberg. Obraz nosi tytuł "Krzyk". Autor Edvard Munch.

Jak można wyczytać w Wikipedii, zdaniem wielu krytyków obraz przedstawia współczesnego człowieka przeszytego bólem egzystencjalnym. Sam Munch inspirację tego obrazu przedstawił następująco: "Szedłem ścieżką z dwojgiem przyjaciół - słońce miało się ku zachodowi - nagle niebo wypełniła krwista czerwień - zatrzymałem się, czując wyczerpanie i oparłem się na barierce - nad czarno-błękitnym fiordem było widać krew oraz języki ognia; - moi przyjaciele szli dalej, a ja stałem tam i trząsłem się z wrażenia - poczułem nieskończony krzyk przepływający przez naturę".

Ale niektórzy wiedzą lepiej. Według portalu twojapogoda.pl "Jeden z najsłynniejszych obrazów końca dziewiętnastego wieku przedstawia jedne z najstraszliwszych wydarzeń w historii ludzkości. (...) Dopiero teraz po aż 113 latach (...) naukowcy odkryli, że przedstawia on jedną z największych erupcji wulkanicznych w historii ludzkości. (...) Obraz został namalowany w Norwegii w 1893 roku czyli w czasie gdy większość Europy pogrążona była w skrajnej nędzy a ludzie oczekiwali czasów ostatecznych. Obraz pokazuje ludzkie emocje i strach przed nieznanym zjawiskiem".

"Czasami nie daję rady. Mam ochotę stanąć i zacząć krzyczeć do Boga. Nic tylko krzyczeć" - opowiadała księdzu kobieta, którą życie naprawdę mocno doświadczyło. "No to krzycz" - powiedział duchowny. "Jak to?". "Krzycz do Boga. I nie daj się uciszyć innym ludziom".

Bartymeusz, syn Tymeusza był niewidomy. Siedział przy drodze wychodzącej z Jerycha, gdy usłyszał, że idzie nią Jezus, zaczął krzyczeć. Krzyczał: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!". Krzyczał tak, że innym to przeszkadzało. Pewnie najłagodniejsze, co od nich usłyszał, to "Weź się przymknij". Ale on się nie dał uciszyć. Wrzeszczał dalej. I dobrze zrobił. Jezus przystanął, kazał go zawołać, pogadał i uzdrowił.

Nie tylko niewidomego spod Jerycha ludzie usiłują przekonać, że Bóg ma ważniejsze sprawy na głowie, niż troszczyć się o jakiegoś konkretnego człowieka. Nie wolno dać sobie tego wmówić. Nie wolno dać się uciszyć, gdy się krzyczy do Boga. Trzeba krzyczeć. Ale z wiarą. Koniecznie z wiarą. Bez wiary krzyk nie ma mocy.

środa, 26 maja 2010

Damy radę

W każdym okresie historii nie brak ludzi, którzy uważają się za bogów lub co najmniej za równych Bogu. Ich działalność zwykle prowadzi do licznych nieszczęść i krzywd. Ale to nie zniechęca kolejnych pokoleń do podejmowania prób dorównania Bogu na różnych polach. Wydaje się nawet, że tendencja do traktowania Boga jak równorzędnego partnera, się nasila. Do Boga coraz częściej przychodzi się jak do znajomego, z którym to czy tamto trzeba załatwić. "Po starej znajomości".

Synowie Zebedeusza, Jakub i Jan, też przyszli coś załatwić z Jezusem. Po znajomości. "Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie" - zaproponowali Jezusowi bez wiedzy innych Apostołów. Chcieli się po prostu zabezpieczyć na przyszłość. Urządzić. Co w tym dziwnego?

"Będę dla ciebie pracował, ale chcę stanowiska wiceprezesa, czteropokojowego mieszkania, samochód służbowy dobrej marki i zabezpieczenie medyczne" - bez owijania w bawełnę powiedział znany specjalista, któremu robotę w swojej firmie zaproponował dawny kolega ze studiów. "Acha, i inteligentną asystentkę. Nie musi być oszałamiająco ładna" - dodał fachowiec. Po niezbyt długich negocjacjach się dogadali.

"Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?" - usłyszeli synowie Zebedeusza, Jakub i Jan w odpowiedzi na ni to prośbę, ni to żądanie, jakie przedstawili Jezusowi. Wzięli to za dobrą monetę. Uznali, że skoro nie usłyszeli oburzonego "Spadajcie!", to znaczy, że z Jezusem można się dogadać. Poczuli się silni. Poczuli się Mu równi. Brnęli dalej, niczego nie rozumiejąc. Pod hasłem "Damy radę! Mamy Boga po swojej stronie". Podobnie uważali żołnierze niejednej armii. Myśleli, że załatwili sobie poparcie Boga.

Bóg jest bliski. Ale nie jest kumplem z sąsiedniej ulicy, z którym można wszystko załatwić przy flaszce czegoś do picia (w myśl starego pytania "Kawy, herbaty czy coś do picia?"). Zanim się na pytanie Jezusa "Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?" odkrzyknie dziarsko "Możemy!", warto się dowiedzieć, co ma na myśli.

"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" - napisał św. Paweł w Liście do Filipian. Ale nie dlatego, że uważał się za równie silnego jak Bóg. Dlatego, że w całej swej słabości miał do Niego pełne zaufanie.

poniedziałek, 24 maja 2010

Matka jest tylko...

Jeden z hipermarketów nadawał ostatnio w telewizji reklamę przed Dniem Matki. Wynikało z niej jasno, że można kupić dwa bukiety kwiatów na to święto, w tym drugi za pół ceny. "Na co mi dwa bukiety?" - burknął pewien nastolatek. "Matka jest tylko jedna". "A wcale nie" - pisnęła z okolic podłogi jego siostra małolata. "Marta ma od niedawna dwie mamusie, bo jej tata się drugi raz ożenił".

Być może niektórym sformułowanie "Matka jest tylko jedna" przypomni stary kawał o tym, jak to nauczycielka kazała napisać dzieciom wypracowania, kończące się tym zdaniem i gdy wszystkie maluchy przedstawiały przykłady macierzyńskiej miłości, mały Jasio opisał libację w swoim domu, w czasie której został posłany do lodówki, aby przyniósł dwie butelki wódki. A malec, odkrywszy że zapasy uległy już znacznemu uszczupleniu, zawołał na cały głos "Matka! Jest tylko jedna!". Być może przypomni im się ten słaby dowcip, ponieważ mają inne skojarzenia z matką niż tylko miłość, czułość, troska, bezpieczeństwo.

W poniedziałek po Zesłaniu Ducha Świętego obchodzimy w Kościele Święto Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła. To niezbyt stare święto. W przyszłym roku będzie miało dopiero czterdzieści lat. Wprowadzone zostało do polskiego kalendarza liturgicznego przez Episkopat Polski za zgodą Pawła VI. "Światu współczesnemu potrzeba matki. Ludzkość dzisiejsza tęskni da matki bardziej niż kiedykolwiek. W epoce "cudów" techniki, podróży kosmicznych i księżycowych wypraw potrzebny jest cud serca. Żywym ludziom nie wystarczą stalowe maszyny: żywi ludzie mają dość zaciśniętych pięści, nienawiści i wojen tęsknią do macierzyńskiego serca, do miłości, dobroci, życzliwości i szacunku jednych dla drugich. Wszyscy zaczynamy tęsknić do "ludzkiego" człowieka i "ludzkiej" kultury" - napisali polscy biskupi w liście ogłaszającym to nowe święto.

Jest to więc w dużej mierze święto tęsknoty. Choć sam tytuł "Matki Kościoła" nadawany był Maryi od dawna.

W lekcjonarzu są na to święto do wyboru dwa "klasyczne" fragmenty Ewangelii mówiące o Maryi. Ten o znaku w Kanie Galilejskiej i ten o zdarzeniu na Golgocie, gdy Jezus rzekł do Matki: "Niewiasto, oto syn Twój", a potem rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”.

Właściwie chciałoby się odczytać obydwa. Ponieważ dopiero czytane razem dają obraz Matki Kościoła. Tej na weselu i Tej pod krzyżem.

niedziela, 23 maja 2010

Wiatr

Zesłanie Ducha Świętego

Do historii przeszła poruszająca scena z pogrzebu Jana Pawła II. Wiatr przewracał karty ewangeliarza, leżącego na trumnie zmarłego Papieża. Nagle silniejszy podmuch nie tylko przewrócił kolejne kartki, ale podniósł okładkę i zamknął księgę. Wyglądało to, jakby zamykała ją niewidzialna ręka. Wyglądało to jak bardzo symboliczne zamknięcie księgi ziemskiego życia Ojca świętego. Od razu pojawiły się komentarze mówiące, że to widoczny znak działania Ducha Świętego.

Duszpasterze, teolodzy, publicyści, narzekają, że nie doceniamy Ducha Świętego w Kościele. Że sobie nie radzimy z wiarą w Niego. Że Go nie doceniamy albo... przeceniamy. A przecież wydaje sie to takie proste: "Wierzyć w Ducha Świętego oznacza wyznawać, że Duch Święty jest jedną z Osób Trójcy Świętej, współistotny Ojcu i Synowi i 'z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę'" - przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego.

"Nawet jeśli w teorii przyznajemy, że Duch Święty jest osobą, w praktyce znacznie więcej uwagi poświęcamy działaniu Ducha, Jego natchnieniu czy Jego darom niż Jemu samemu" - napisał ktoś w Internecie. Jak i gdzie można więc poznać Ducha Świętego?

"Kościół, wspólnota żyjąca w wierze Apostołów, który tę wiarę przekazuje, jest miejscem naszego poznania Ducha Świętego:
- w Pismach, które On natchnął;
- w Tradycji, której zawsze aktualnymi świadkami są Ojcowie Kościoła;
- w Nauczycielskim Urzędzie Kościoła, któremu On asystuje;
- w liturgii sakramentalnej, w której przez jej słowa i symbole Duch Święty prowadzi nas do komunii z Chrystusem;
- w modlitwie, w której wstawia się za nami;
- w charyzmatach i urzędach, które budują Kościół;
- w znakach życia apostolskiego i misyjnego;
- w świadectwie świętych, w którym ukazuje swoją świętość i kontynuuje dzieło zbawienia" (KKK 688).

Jak widać, to w działaniu przede wszystkim poznajemy Ducha Świętego. I działania od Niego oczekujemy.

"Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!" - wołał Jan Paweł II w 1979 pod wielkim krzyżem ustawionym w środku polskiej stolicy. Wołał o działanie Ducha.

Problemem jest coś jeszcze. Problemem jest otwartość na działanie Ducha Świętego. Zgoda na to, aby On wpływał na moje życie. W Nowym testamencie raz po raz spotykamy sformułowania mówiące o tym, że Apostołowie podjęli jakieś konkretne działanie, ponieważ Duch im tak powiedział. Dzisiaj boimy się tej gotowości słuchania Ducha Świętego. Boimy się, żeby nie pomylić natchnień Ducha z własnymi zachceniami lub podszeptami złego Ducha. Może dlatego nie doceniamy znaczenia sakramentu bierzmowania?

sobota, 22 maja 2010

Moim obiektywnym zdaniem

W czasie nieszczęść, katastrof plotki, pogłoski mnożą się na potęgę. Tak jak na przykład w czasie tegorocznej powodzi raz po raz pojawiają się w różnych miejscach "nieoficjalne" informacje o skażeniu wody w kranach. A zaraz za nimi pojawiają się sprzedawcy filtrów do wody...

Ale również wtedy, gdy nic szczególnego się nie dzieje, plotek i pogłosek nie brakuje. Co prawda z naukowego punktu widzenia plotka to nie pogłoska, bo w jednej nie ma prawdy, a w drugiej jest, ale w potocznie się je utożsamia. Rodzą się w ten sposób, że ktoś coś gdzieś usłyszał, fragmencik, uryweczek i zaczyna go rozpowszechniać z własną interpretacją lub ze swoimi uzupełnieniami. A potem traci nad tym kontrolę i bywa, że sam staje się ofiarą własnego "dzieła". I zaczyna w nie wierzyć ze zdwojoną siłą :-(

Wśród uczniów Jezusa rozeszła się informacja, że Jan, umiłowany uczeń, nie umrze, że dożyje do Paruzji, czyli ponownego przyjścia Chrystusa. Wzięła się z dziwnej wypowiedzi Jezusa. "Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną" - usłyszał Piotr, gdy zapytał Jezusa o los Jana. Co jest istotą Chrystusowej odpowiedzi? Istota brzmi: "To nie twoja sprawa. Zajmij się tym, co do ciebie należy". Ale ileż fantastycznych wersji można zbudować na kilku słowach: "Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę...".

Minęły dwa tysiące lat, a my, uczniowie Jezusa, wciąż robimy to samo. Na rozmaite sposoby usiłujemy wmówić Bogu, że powiedział to czy tamto. Wyrywamy pojedyncze frazy, zdania, słowa i dobudowujemy do nich własne wersje i dodatki. Zwłaszcza że czasy takie, iż każdy uważa się za eksperta od wszystkiego. Internet przecież pełen jest autorytatywnych wypowiedzi w każdej sprawie, więc byłoby dziwne, gdyby ta moda ominęła tak istotne sprawy, jak wiara, religia, Bóg, zbawienie.

Skoro w sprawie każdego wydarzenia można namnożyć teorii, możliwości, koncepcji, to jakie pole do popisu dają dzieje odkupienia człowieka? Nic dziwnego, że dzisiaj największe teologiczne zawiłości wyjaśniają w tonie "moim obiektywnym zdaniem" publicyści, którzy wczoraj komentowali ze znawstwem przyczyny porażki wyborczej jakiegoś polityka, a jutro z tą samą pewna siebie miną będą przedstawiać przyczyny wyjątkowo wielkich opadów deszczu.

Jan, umiłowany uczeń Jezusa jednak umarł. Bo przecież Jezus nie powiedział o nim Piotrowi, że nie umrze, lecz zapytał: "Jeśli Ja chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego?".

piątek, 21 maja 2010

Ty wiesz

Czasami jest tak, że słyszymy słowa, które znamy, a jednak ich nie rozumiemy. Nie, żeby całkiem. Nie rozumiemy ich właśnie w tym momencie. Jakby jakaś blokada. Jakby nagle gdzieś się coś w nas zablokowało. Jakby znaczenie słów nas w tej konkretnej chwili przerosło.

Czasami bywa tak, że słyszymy słowa, które znamy, rozumiemy je, a jednak nie potrafimy znaleźć właściwych słów, aby odpowiedzieć. Nie, żeby był to wynik braku erudycji albo gotowości do rozmowy z inna osobą. To jakby nagła niewystarczalność słów wobec sytuacji. Ich niecelność i nietrafność właśnie w tym konkretnym momencie. Ich nieadekwatność w tej właśnie chwili, wobec tej a nie innej osoby, w tej, a nie innej sytuacji.

To się zdarza, że ludzie, których łączy coś bardzo ważnego i głębokiego, którzy przeżyli razem mnóstwo czasu i przegadali wiele godzin, nagle przestają umieć ze sobą rozmawiać. Nie z braku tematów, bo tych jest zawsze pod dostatkiem. I nawet nie z braku wspólnej płaszczyzny. Coś się zaczyna dziać ze słowami. Nabierają nie tej treści, którą chcemy im nadać. Nabierają nie tego znaczenia.

Rozmowa Szymona Piotra z Jezusem po Zmartwychwstaniu musiała być dla niego wstrząsającym przeżyciem. W minionych dniach zdarzyło się przecież tak wiele. Także bezpośrednio między nimi. Sprawdziła się zapowiedź Jezusa z Wieczernika. W Piotrze strach zwyciężył wiarę. A z zapisów Ewangelii wynika, że i z uwierzeniem w to, że Jezus zmartwychwstał, nie poszło tak gładko, jak można by się spodziewać po tym, który został nazwany Opoką.

Jezus nie zapytał Piotra o wiarę. Zapytał o miłość. O tę najwyższą znaną człowiekowi. Ale Piotr odpowiadając mówił o innej miłości. Tej bardziej ludzkiej. Tej łatwiejszej. W polskim przekładzie to trudno uchwycić. Trzeba zajrzeć do zapisu Ewangelii według św. Jana w oryginale. Tam to doskonale widać.

Są takie chwile w naszych rozmowach z Bogiem, kiedy słowa już nie wystarczają. Nie wyrażają tego, co mamy Bogu do powiedzenia. Są jakby "obok". Wtedy jest tylko jedno wyjście. Wtedy pozostaje odwołanie się do Bożej wszechwiedzy. Do tego, że On zna mnie lepiej niż ja siebie. Wtedy najszczersze, co da się powiedzieć, brzmi: "Panie, Ty wiesz".

czwartek, 20 maja 2010

Mam prawo to wiedzieć

27 kwietnia napisałem dla portalu Wiara.pl komentarz zatytułowany “Pytania o pytania“. Można w nim przeczytać m. in.:

“Kilka lat temu sporo mediów odnotowało moją wypowiedź, w której deklarowałem, że chcę wiedzieć, jakimi ludźmi są politycy, których wybieram, aby mnie reprezentowali, łącznie z pewnymi szczegółami ich życia rodzinnego. Niektórzy mocno mnie wyśmiewali. Jednak nadal uważam, że wybierając swojego politycznego reprezentanta mam prawo i obowiązek nie tylko znać jego program, ale również wiedzieć, jakim jest człowiekiem. Dlatego mam nadzieję, że w zaczynającej się kampanii nie zabraknie kierowanych bezpośrednio do kandydatów bardzo ważnych pytań. Na przykład o system wartości, którym się w życiu kierują. Nie tylko w sferze deklaracji. Przede wszystkim w praktyce. Łącznie z takimi „drobnostkami”, jak zgodność słów z czynami, którą niektórzy nazywają prawdomównością. Chcę wiedzieć, czy mój przyszły Prezydent będzie zawsze mówił prawdę, ale też, czy będzie ją mówił z miłością.

Wśród pierwszych jasnych odpowiedzi od kandydatów na Prezydenta RP oczekuję tych na pytania dotyczące kwestii najbardziej podstawowych. A więc tych, które dotyczą sprawy życia każdego człowieka. Życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Zanim pójdę wrzucić mój głos do urny, chcę wiedzieć na przykład, czy kandydat, którego wybiorę, będzie w stanie zająć jasne stanowisko w fundamentalnych kwestiach bioetycznych. Jak się zachowa, gdy na jego biurku wyląduje ustawa dopuszczająca sztuczne zapłodnienie lub eutanazję? Czy będzie w stanie nie tylko odrzucać ustawy, ale również występować z inicjatywą ustawodawczą w najważniejszych, życiowych kwestiach?”.

Od wczoraj czytam o politycznej wymowie komunikatu z Konferencji Rady ds. Rodziny KEP, Diecezjalnych Duszpasterzy Rodzin i Diecezjalnych Doradców Życia Rodzinnego, w którym przypomniano, że kto popiera sztuczne zapłodnienie in vitro, nie powinien przystępować do Komunii św. Jednak mało kto zwraca uwagę, że nie znamy stanowiska w tej kwestii wszystkich liczących się kandydatów na stanowisko Prezydenta RP. Znamy stanowisko Bronisława Komorowskiego. Popiera in vitro wbrew nauczaniu Kościoła. Znamy stanowisko Marka Jurka – odrzuca in vitro.

Dzisiaj znalazłem serwisie prywatnej telewizji informację o billboardzie jednej z fundacji zajmujących się obrona życia od poczęcia, którego wymowa jest jednoznacznie polityczna i wymierzona przeciwko jednemu z kandydatów. Z informacji wynika, że działacz tej fundacji twierdzi, iż nie jest jeszcze znane oficjalne stanowisko w kwestii aborcji drugiego z liczących się kandydatów, Jarosława Kaczyńskiego. – Jeśli on też będzie za zabijaniem, też będziemy protestować – deklaruje działacz PRO. Działacz nie wspomina, że to za rządów drugiego z liczących się kandydatów została zmarnowana wyjątkowa okazja dokonania zmian w polskiej Konstytucji, która objęłyby ochroną życie człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci.

Uważam, że jako wyborca i obywatel mam prawo znać odpowiedzi kandydatów na Prezydenta RP na pytania dotyczące kwestii najbardziej podstawowych. Uważam też, że ich obowiązkiem jest udzielenie w tych sprawach jednoznacznych odpowiedzi. Są sprawy, o których starając się o najwyższy urząd w państwie nie wolno milczeć. Myślę, że m. in. dlatego właśnie teraz ukazał się Komunikat z Konferencji Rady ds. Rodziny KEP, Diecezjalnych Duszpasterzy Rodzin i Diecezjalnych Doradców Życia Rodzinnego.

Fundament

Po tragicznej katastrofie lotniczej wiele razy można było usłyszeć i przeczytać, że Polacy się zjednoczyli. Mówili tak dziennikarze, politycy, duchowni, naukowcy. Pojawiły się też apele o jedność w tak trudnych chwilach. I... wątpliwości, na jak długo nam tej woli jedności starczy.

"Poczucie krzywdy i straty narodowej to coś, co porusza Polaków - mówi psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński. "A właśnie katastrofa lotnicza, w której zginęło 96 osób, w tym prezydencka para i wielu ważnych polityków budzi, jak tłumaczył, silne skojarzenia z ciągiem "krzywd ojczyźnianych", których Polacy doznali w przeszłości" - tłumaczył.

Jego zdaniem reakcje Polaków, gromadnie odwiedzających Pałac Prezydencki i towarzyszących konduktom wiozącym ciała prezydenta i jego małżonki przez ulice Warszawy są podobne do tych, których byliśmy świadkami, kiedy pięć lat temu zmarł papież Jan Paweł II. Wtedy też połączył ludzi żal. Według Czapińskiego, to nasza narodowa cecha, że właśnie przy takich okazjach tworzymy wspólnotę. - Polacy potrzebują takiego impulsu, żeby poczuć się zbiorowością, bo na co dzień nie tworzą wspólnoty - podkreślił profesor i zwrócił uwagę, że pozytywne wydarzenia już tak Polaków nie mobilizują. I zapowiedział, że żal zjednoczył Polaków, ale nie potrwa to długo.

Już pięć dni po katastrofie ks. Włodzimierz Lewandowski napisał w portalu Wiara.pl: "Jedności nie da się zbudować na bólu. Trzeba szukać czegoś, co sięga głębiej i jest niezależne od nastroju, koniunktury, poglądów".

Jan Paweł II w jedynej w dziejach Kościoła encyklice o działalności ekumenicznej "Ut unum sint", stwierdził: "Wierzący w Chrystusa, zjednoczeni w naśladowaniu męczenników, nie mogą pozostawać podzieleni. Jeśli naprawdę chcą się skutecznie przeciwstawić dążeniu świata do zniweczenia Tajemnicy Odkupienia, muszą razem wyznawać tę samą prawdę o Krzyżu".

Jezus modlił się gorąco o jedność swoich uczniów. Modlił się w czasie Ostatniej Wieczerzy. Modlił się o nią właściwie na zakończenie długiej modlitwy, którą zapisał Jan Ewangelista. Modlił się tuż przed pójściem do ogrodu Getsemani, gdzie został zdradzony przez Judasza i pojmany. "I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś" - mówił Jezus, pokazując, jaki jest fundament jedności Jego uczniów. Tylko na tym fundamencie mamy szansę na jedność.

środa, 19 maja 2010

Nie ze świata

Ten świat potrafi nas przerazić. Ten świat bez trudu nas przytłacza. Chociaż na co dzień próbujemy żyć w przekonaniu, że zgodnie z poleceniem "czyńcie sobie ziemię poddaną", zdołaliśmy już nad tym światem zapanować, to jednak wystarczy kilka dni deszczu, żebyśmy się przekonali, jak wielkie było nasze złudzenie. Niewielkie strumyczki nagle okazują się wielkim zagrożeniem nie tylko dla naszego dobytku, ale także dla życia.

Gdy walczy z zagrożeniem, niesionym przez ten świat, człowiek rzadko zastanawia się, że jest tu tylko czasowo. Także chrześcijanie ratują, co się da, bo przecież żyć trzeba, i nie skupiają się na przemijalności postaci tego świata. Co w tym dziwnego?

"Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata" - modlił się Jezus za swoich uczniów w czasie Ostatniej Wieczerzy. Nie jesteśmy z tego świata? No to po co cała ta szarpanina?

Jeszcze kiedyś Jezus użył sformułowania "nie z tego świata". W czasie rozmowy z Piłatem. Powiedział mu: "Tak. Ja jestem królem, lecz królestwo moje nie jest z tego świata". A jednak Jezus przyszedł na ten świat i głosił swoje królestwo ludziom żyjącym na tym świecie. Mało tego. Modląc się za za swoich uczniów, którzy "nie są ze świata", jednak nie chciał, aby Ojciec zabrał ich z tego świata.

To na tym świecie my, chrześcijanie, uczniowie Jezusa Chrystusa, mamy misję do wypełnienia. Na tym świecie, który nas przeraza, przytłacza. Który nas nienawidzi. Na tym świecie, gdzie nie wszyscy nas lubią i kochają. Na tym świecie, gdzie czekają nas trudności, problemy, cierpienia i zagrożenia. Na tym świecie, gdzie nie zna się dnia ani godziny, bo wystarczy kilka dni deszczu, aby całe dotychczasowe ustabilizowane życie się zawaliło. Na tym świecie, na którym wystarczy kropla czyjejś nienawiści, aby długo budowany gmach bezpieczeństwa runął w gruzy.

To na ten świat zostaliśmy posłani. Abyśmy byli uświęcani w prawdzie.

poniedziałek, 17 maja 2010

Wiemy?

To się zdarza całkiem często. Po latach wątpliwości, poszukiwań, pytań, cząstkowych odpowiedzi, człowiek nagle dochodzi do wniosku, że już wie. Nareszcie. Na pewno. Na sto procent. Tez się będzie tej wiedzy trzymał i jego życie nabierze głębokiego sensu. Przestanie być błądzeniem, szamotaniem się, walką. Będzie spokojnym, stanowczym marszem w określonym kierunku.

Przez jakiś czas to się sprawdza. Aż nagle zdarza się coś, to nie musi być coś wielkiego. Coś, co sprawia, że mocny i wydawałoby się niezniszczalny budynek wiedzy i pewności zaczyna się chwiać. Nagle wszystko zaczyna się przemieszczać, odpowiedzi już nie są takie oczywiste, pytania wracają ze zdwojoną siłą...

"Oto teraz mówisz otwarcie i nie opowiadasz żadnej przypowieści. Teraz wiemy, że wszystko wiesz i nie trzeba, aby Cię kto pytał. Dlatego wierzymy, że od Boga wyszedłeś" - powiedzieli uczniowie do Jezusa w czasie Ostatniej Wieczerzy. Właściwie pod jej koniec. Nagle poczuli się mocni. Pewni. Pełni wiedzy silniejszej niż... wiara.

Ten ich entuzjazm nie udzielił się Jezusowi. Jego odpowiedź brzmi co najmniej sceptycznie: "Teraz wierzycie? Oto nadchodzi godzina, a nawet już nadeszła, że się rozproszycie każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego. Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną".

Dość często, gdy pojawiają się wątpliwości w wierze, ludzie wpadają w panikę. Zwłaszcza wtedy, gdy są pewni mocy swej wiary. Gdy są przekonani, że ich wiara jest trwała i nienaruszalna. Gdy na tej swojej dotychczasowej zbudowali wielki , wspaniały gmach swego życia.

Niewiele godzin po przesyconych pewnością i wiedzą deklaracjach uczniowie Jezusa uciekali jak najdalej od Niego i kryli się w ciemnościach lub zaprzeczali oczywistym faktom.

Rzadko nagłaśnia się fakt, że nawet najwięksi święci przezywali straszne chwile zwątpienia. Że błąkali się we mgle braku pewności odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania. A mimo to wytrwali.

Jeśli ktoś mówi "Teraz wiem na pewno i wierzę na pewno" wchodzi na trudny grunt. Łatwo się wtedy przewrócić.

niedziela, 16 maja 2010

Człowieczeństwo w niebie

Wniebowstąpienie Pańskie

Obraz trochę trochę jak z filmów o UFO. W nich też zdarzają się sceny, w których ktoś unosi się ku niebu. Zwykle wciąga go jakiś snop światła, wysyłany z wiszącego nieruchomo na niebie latającego spodka...

Spokojnie. Nie zapominajmy, że Wniebowstąpienie Jezusa było najpierw. Filmy o UFO, ze scenami kojarzącymi się być może niektórym z wstępowaniem Jezusa do nieba, powstały dopiero potem. Dwa tysiące lat później. Ale czyż tym bardziej niejednego człowieka XXI wieku nie dręczy pytanie, po co tego typu "odejście" Jezusa w stylu hollywoodzkim? Czy po to, aby mocniej podkreślić, jak to napisano w jednym z komentarzy biblijnych, że Jego dotychczasowa obecność na ziemi jest zakończona?

"Nie zapominajmy, że Jezus po Wniebowstąpieniu, nie przestał być człowiekiem" - powiedział podczas pewnego spotkania teologów ksiądz profesor o uznanym nazwisku. Na sali zapadło pełne skrępowania milczenie. "Ale przecież nikt tego nie neguje" - odezwał się w końcu jakiś doktorant. "Nie powiedziałem 'nie negujmy', tylko 'nie zapominajmy'" - powiedział z uśmiechem ksiądz profesor.

Coś jest na rzeczy. Zapominamy, że Jezus Zmartwychwstały wciąż jest nie tylko Bogiem, ale też człowiekiem. Ma ciało. Ma nie tylko Boską, ale też ludzką naturę. "Wszechmogący Boże, wniebowstąpienie Twojego Syna jest wywyższeniem ludzkiej natury" - przypomina modlitwa mszalna zwana kolektą. Przecież świętując Wniebowstąpienie Pańskie "uroczyście obchodzimy święty dzień, w którym nasz Pan, Twój Syn Jednorodzony, wyniósł do chwały po Twojej prawicy zjednoczoną ze sobą ludzką naturę".

"Wniebowstąpienie Jezusa jest naszym zwycięstwem: daje nam nadzieję, że z Nim będziemy w tej samej chwale" - napisał ks. Marek Starowieyski. My, ludzie, z naszą ludzka naturą, z naszym ludzkim ciałem, mamy tę nadzieję.

Jak tłumaczyć wyjątkowość Wniebowstąpienia ludziom, którzy już wiedzą, że tam, w górze, jest po prostu kosmos? Jak mówić o nim ludziom, którzy widzieli niejeden start rakiety, wynoszącej wysoko, wysoko nad ziemię, nie tylko pojedynczych, ale całkiem spore grupy ludzi? Jak mówić o Wniebowstąpieniu ludziom, którzy w ogóle "niebo" traktują jako coś umownego, a nie realnie i faktycznie istniejącego? Albo wcale w niebo nie wierzą, bo to, co dawniej wielu za atrybuty nieba uważało, dzisiaj jest dostępne na ziemi? Jak przekonać, że "nasza ojczyzna jest w niebie" ludzi, którzy coraz częściej uważają, że ich ojczyzna jest tam, gdzie po prostu jest im dobrze, bezpiecznie i wygodnie?

sobota, 15 maja 2010

Ojcostwo

"Wierzę z Boga Ojca wszechmogącego...". "W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...". "Boże, Ojcze...".

"W literaturze poświęconej rodzinie podkreśla się dziś kryzys roli ojca. Współczesną cywilizację nazywa się (może nieco prowokacyjnie) 'cywilizacją bez ojca'" - napisał Józef Augustyn SJ.

"Jak mam tłumaczyć dzieciom, że Bóg jest kochającym ojcem, skoro obraz ojca, jaki one noszą w sercu, daleki jest od miłości?" - pytała na jakimś zebraniu katechetka. "Dla wielu z nich ojciec to albo ktoś wiecznie nieobecny, albo wprost wróg".

"Wydaje się, iż kryzys ojcostwa we współczesnej cywilizacji wypływa także z podważenia doświadczenia religijnego i duchowego. Zakwestionowanie Boga jako praźródła ludzkiego istnienia uderza w człowieka oraz w jego doświadczenie ojcostwa i macierzyństwa. Bez Boga Ojca człowiek przestaje rozumieć siebie i swoje powołanie do miłości i przekazywania życia. Próbę usuwania Boga ze współczesnej cywilizacji dobrze oddaje tzw. "teologia śmierci Boga". Jest to "bezbożny mit", jaki stworzyła dziewiętnastowieczna ateizująca filozofia" - twierdzi Józef Augustyn SJ.

Bez elementarnego rozumienia ojcostwa niesłychanie trudno przyjąć Boga. I nie pomogą zabiegi polegające na pokazywaniu Boga nie jako mężczyzny, lecz jako kobiety. Nie jako ojca, lecz jako matki. Ponieważ tu chodzi o właściwe relacje, a nie o płeć.

"O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna" - zachęca Jezus. I dodaje niezwykle ciekawe uzupełnienie: "W owym dniu będziecie prosić w imię moje, i nie mówię, że Ja będę musiał prosić Ojca za wami. Albowiem Ojciec sam was miłuje, bo wyście Mnie umiłowali i uwierzyli, że wyszedłem od Boga".

Bóg Ojciec jest "nieskończoną wolą dobra" - wyjaśniał Jean Daniélou. Nieskończona wola dobra nie popada w kryzys.

piątek, 14 maja 2010

Znajomy

"Zostańmy przyjaciółmi" - to podobno zdanie, którego mężczyźni nie chcą słyszeć od kobiety. Że niby przyjaźń eliminuje miłość. "Przyjaciel to ktoś, kto daje Ci totalną swobodę bycia sobą" - uważał Jim Morrison. Zdaniem Milana Kundery "Na samotność skazują człowieka nie wrogowie, lecz przyjaciele".

W encyklopedii PWN można przeczytać, że przyjaźń według filozofów starożytnych to dzielenie życiowych powodzeń i niepowodzeń, jedność w szlachetnych zamierzeniach, a przyjaciel to "drugie ja" (Teofrast z Eresos), "połowa duszy mej" (Horacy). Przyjaźń jest cnotą, złotym środkiem między wadami wrogości i pochlebstwa. Cechami idealnej przyjaźni są: zaufanie i wierność, życzliwość i szczerość. Arystoteles wyróżnił 3 rodzaje przyjaźni: opartą na wzajemnej korzyści, na przyjemności, na doskonałości.

"Definicja przyjaciela? Dla mnie nie istnieje, bo każdy człowiek potrzebuje przyjaciół do innych "rzeczy". Jedni chcą się po prostu wygadać, inni potrzebują wsparcia. Dla mnie przyjaciela nie można wsadzić w definicje. Takie jest moje zdanie" - napisała Yenna na pewnym forum.

Na tym samym forum Mokra stwierdziła: "Według mnie przyjaźń to nie uczucie. To wzajemne stosunki na baaardzo wysokim poziomie emocjonalnym. Przyjacielem możemy nazwać swojego chłopaka, chłopaka z którym sypiam "po przyjacielsku" [ale nie mam takiego i jak dla mnie ta definicja jest chybiona] albo po prostu brata z wyboru. Przyjaciel jest osobą, z którą w pewnym sensie rozumiem się bez słów, ktoś kto nakłada mi skarpetki, ktoś kto mnie trzyma za rękę, gdy siedzę u dentysty lub na pogrzebie, ktoś z kim można się śmiać, płakać i milczeć, ktoś z kim mogłabym się kąpać na waleta, ktoś kto mnie opieprzy kiedy trzeba i z kim mogę się kłócić, a później godzić. Mogę się do niego nie odzywać nawet parę dni, ale i tak wiem, że któreś z nas w końcu się przełamie i odezwie... Przyjaciel to przyjaciel...".

"Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego" - powiedział Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy. Ale wyjaśnił też: "Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję".

Nie każdy jest moim przyjacielem. Przyjaciel musi spełniać pewne warunki. Jeżeli ich nie spełnia, nie jest przyjacielem. Co najwyżej znajomym.

czwartek, 13 maja 2010

Chwila radości?

"Jakiś smutny ten wasz Jezus" - powiedział młody człowiek uważający się za ateistę. "W całym Piśmie Świętym nie ma ani raz wzmianki, że się uśmiecha, a co dopiero, że się śmieje. A 'Ewangelię Judasza', która opowiada o śmiejącym się Jezusie, wasz Kościół odrzucił" - dowodził.

"Rzeczywiście, jeśli będziemy szukać w Biblii greckiego czasownika gelao ("śmiać się"), zobaczymy, że w odniesieniu do Jezusa nie użyto go nigdy. Śmieją się, a nawet "wyśmiewają" (katagelao) Jezusa fleciści i tłum w domu Jaira (Mt 9, 24), z ironią przyjmując Jego opinię o córce zwierzchnika synagogi: "Dziewczynka nie umarła, tylko śpi"" - przyznaje ks. Gianfranco Ravasi w książce zatytułowanej "Biblia". Ale tym, którzy koniecznie chcą wiedzieć, co Dobra Nowina mówi o radości zaleca: "Proponujemy naszym czytelnikom, aby sami wzięli do ręki Nowy Testament i w 15 rozdziale Ewangelii według świętego Łukasza przeczytali wersety 5, 6, 7, 9, 10, 23, 24, 25, 29, 32. Pojawia się w nich jeszcze jeden grecki czasownik wyrażający radość: eufraino".

O. Jacek Salij w książce "Nadzieja poddawana próbom" też zajął się tematem uśmiechu Jezusa: "Może próbę rozmowy rozpocząłbym od skomentowania twierdzenia, że Pan Jezus się nie śmiał. Słusznie Pan zauważył, że to tylko w Ewangeliach nigdzie się o tym nie wspomina. A z tego spostrzeżenia wynika mniej więcej tyle samo, co z zauważenia, że Ewangelie nigdzie nie mówią o tym, żeby Pan Jezus się mył, czesał albo ubierał" - zauważył niezwykle przytomnie wybitny teolog, po czym zabrał się za tłumaczenie, jaka jest różnica między radością i śmiechem. "Okazuje się, że różnicę tę da się zmierzyć nawet ilościowo" - stwierdził.

"Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie oglądać, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie" - powiedział Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy. Niektórym, gdy słyszą te słowa, przychodzi na myśl ulubiona zabawa małych dzieci, które chowają się za firankę i udają, że ich "nie ma", po czym odsłaniają tkaninę i znów "są". Uczniowie nie zrozumieli słów Jezusa. Zwłaszcza tej "chwili".

"Bo tysiąc lat w Twoich oczach jest jak wczorajszy dzień, który minął, niby straż nocna" - napisał autor Psalmu 90, a św. Piotr w drugim liście informuje: "Niech zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień".

Smutek, z Bożego punktu widzenia, jest czymś co przemija. Radość jest wieczna.

wtorek, 11 maja 2010

Sąd nad światem

"Ten świat jest zły. I wy jesteście źli. Ale przyjdzie chwila, w której Bóg was wszystkich osądzi i surowo ukarze. Nareszcie dokona się sprawiedliwość" - krzyczał jakiś samozwańczy prorok. Szybko znalazł zwolenników.

Nie brak na świecie takich, którzy uważają, że świat jest przeniknięty złem. Nie bark takich, którzy uważają, że ludzie są z natury źli. Że jak w jednej z rewolucyjnych pieśni, "nadejdzie kiedyś dzień zapłaty". I chociaż się do tego nie przyznają, chociaż mówią, że to Bóg będzie sądził świat i ludzi, w głębi serca pragną, aby było inaczej. Aby było jak w tej pieśni. W głębi serca marzą, aby spełniły się słowa: "Sędziami wówczas będziem my".

Nie brak ludzi, którzy chętnie wyręczyliby Boga w osądzaniu świata, a zwłaszcza innych ludzi. Którzy uważają się za sprawiedliwych. Za uprawnionych do osądzania świata i bliźnich. Powołują się na autorytet Boga. I dla niejednego robią to przekonująco. Na tyle przekonująco, że idą za nimi. I zaczynają budować na ziemi królestwo Boże według własnego przepisu i projektu.

"Pożyteczne jest dla was moje odejście" - powiedział Jezus do swoich uczniów. A ten pożytek ma polegać na tym, że otrzymaliśmy Ducha Świętego, Parakleta.

"On zaś gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu, bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś, bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie, bo władca tego świata został osądzony".

Czy Duch Święty potępia świat? Nie. Czy Duch Święty potępia ludzi? Nie. Jezus użył dziwnego sformułowania: "przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie". W innych tłumaczeniach zamiast "przekona" można znaleźć słowo "udowodni". Ale nie ma mowy o potępieniu.

"Sąd nie jest potępieniem świata, ale szatana, który uzurpował sobie władzę nad światem" - wyjaśnia jeden z komentarzy biblijnych. Dodaje, że sąd nie polega na odrzuceniu świata, ale na jego oczyszczeniu i słusznej zapłacie za sprawiedliwość.

Bóg nie potrzebuje, aby Go wyręczać w osądzaniu świata i ludzi.

poniedziałek, 10 maja 2010

Trening

"Ilekroć jesteśmy przez was zabijani, tylekroć stajemy się liczniejsi; posiewem jest krew chrześcijan". Kto to napisał? Tertulian. Dawno temu. W ten sposób skomentował prześladowanie wyznawców Jezusa Chrystusa.

"Kościół pierwszego tysiąclecia zrodził się z krwi męczenników: 'Sanguis martyrum - semen christianorum'. Historyczne wydarzenia związane z postacią Konstantyna Wielkiego nigdy nie potrafiłyby zapewnić takiego rozwoju Kościoła, jakiego byliśmy świadkami w pierwszym tysiącleciu, gdyby nie ów posiew męczeński oraz wielkie dziedzictwo świętości pierwszych pokoleń chrześcijan. U kresu drugiego tysiąclecia Kościół znowu stał się Kościołem męczenników. Prześladowania ludzi wierzących - kapłanów, zakonników i świeckich - zaowocowały wielkim posiewem męczenników w różnych częściach świata. Świadectwo dawane Chrystusowi aż do przelania krwi, stało się wspólnym dziedzictwem zarówno katolików, jak prawosławnych, anglikanów i protestantów" - napisał prawie dwa tysiące lat później Jan Paweł II.

"Kościół - zwłaszcza w Europie - potrzebuje wielkich prześladowań. Prawdziwych. Bo dzisiaj zapomniał, co to znaczy dawać świadectwo Jezusowi aż do przelania krwi. Dzisiaj zachowuje się jak księżniczka na ziarnku grochu. Współcześni katolicy europejscy kreują się na wielkich męczenników i prześladowanych, gdy ktoś na nich krzywo spojrzy. Gdy ktoś im zabierze poduszkę spod siedzenia. To wygodnictwo, a nie męczeństwo" - grzmiał kilka lat temu na spotkaniu w niewielkim gronie jeden z księży niepamiętających jeszcze drugą woje światową. "Co ksiądz opowiada!" - oburzył się jeden z młodych księży. - "Ksiądz nie widzi, że świat nienawidzi Boga, że w Europie walczy się z krzyżem?". Stary duchowny popatrzył na niego spod krzaczastych brwi i powiedział: "Europa walczy z krzyżem. To prawda. Ale czy Europa walczy z tobą, bo jesteś wyznawcą Jezusa Chrystusa? Nie. Tobie nikt krzywdy nie robi. Tobie nic nie grozi. Masz gdzie mieszkać. Masz co jeść. Jesteś bezpieczny. A wczoraj przez pół dnia myłeś swój nowy samochód"... "Tu ksiądz przesadził!" - poczuł się dotknięty młody duchowny. "Należysz do pokolenia, które za prześladowanie uważa zwykłe wytknięcie błędów i grzechów..." - posumował duszpasterz weteran.

"Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu" - ostrzegał Jezus swoich uczniów. Ostrzegał? Nie. Po prostu zapowiadał, że tak będzie. Że życie Jego naśladowców nie będzie miłą i pełną wygód wycieczką za miasto z wliczoną wizytą w SPA.

Politycy i publicyści lubią zarzucać innym rozpinanie się na "pluszowym krzyżu". To dość paskudne sformułowanie. Ale coś w nim jest. Czy treningi na "pluszowym krzyżu" wystarczająco przygotowują na chwilę, gdy przyjdzie czas męczeństwa?

niedziela, 9 maja 2010

Samodzielność

6. Niedziela Wielkanocna C

Gdy ktoś, z kim jesteśmy mocno związani, kto stał się po prostu częścią naszego życia, czyja obecność jest stałym elementem naszego świata, nagle deklaruje, że zamierza odejść, ogarnia nas niepokój. Chociaż jeszcze ten ktoś jest wśród nas, już zaczynamy mieć poczucie starty. Już czujemy się skrzywdzeni. Czyjeś odejście nie jest na ogół przyczyną radości.

Wśród pogrzebów ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem był jeden nietypowy. Nie było na nim nie tylko żadnych przemówień, ale nawet kazania. To był pogrzeb ks. Romana Indrzejczyka, kapelana Prezydenta RP. Tak sobie zastrzegł w testamencie. Wskazał konkretne czytania mszalne do odczytania i napisał: „Po Ewangelii przeczytajcie moje ostatnie Słowo i zróbcie chwilę ciszy - niech sobie każdy pomyśli, co zechce...”. A tym swoim „Ostatnim Słowie” napisał między innymi: „Pragnę też żebyście się nie smucili i nie płakali. Nie wolno! Przecież musiałem kiedyś odejść do Ojca - i Wy wszyscy też tam dojdziecie (a wtedy znów będziemy mieli dużo do opowiadania). Więc się uśmiechnijcie...

Najlepszą nagrodą dla mnie będzie, jeśli pamięć o mnie pomoże Wam żyć godnie i szlachetnie. Zawsze przecież usiłowałem przekonywać Was, że życie jest tworzywem, z którego można coś dobrego uczynić, próbowałem prowadzić Was na drogę szacunku i życzliwości dla każdego człowieka, abyście umieli łączyć w sobie prawdziwą dobroć z radością i humorem, i żebyście wnosili nastrój kojący w najbardziej nawet skłócone środowiska…”.

Słowa Jezusa, które padają w czytanym dzisiaj w kościołach fragmencie Ewangelii według św. Jana też są testamentem. Też są „Ostatnim słowem” Jezusa. My czytamy je w perspektywie zbliżającej się uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego, ale nie można zapominać, kiedy Jezus je wypowiedział. To słowa wypowiedziane w czasie Ostatniej Wieczerzy. Już po obmyciu nóg Apostołom, po ujawnieniu zdrajcy, po ogłoszeniu nowego przykazania wzajemnej miłości wzorowanej na miłości Chrystusa i po zapowiedzi zaparcia się Piotra. A także po niezwykle ważnym oświadczeniu Jezusa: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”. W tym kontekście zapowiedź odejścia Jezusa musiała zabrzmieć nie tylko niepokojąco. Zebranych w Wieczerniku uczniów mogła po prostu przerazić. Chociaż jeszcze Jezus był z nimi, już mogli się poczuć osamotnieni i opuszczeni. A przede wszystkim bezradni i zagubieni. Przecież treścią kilku ostatnich lat ich życia było po prostu chodzenie za Jezusem. Chodzenie z Jezusem. Słuchanie Jego słów. Patrzenie na znaki, które wykonywał. Rozmawianie z Nim. Przebywanie razem z Nim. To na Nim budowali swoje życie. Nie odchodzili nawet wtedy, gdy całe rzesze uczniów odchodziły. „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” - mówił z całą szczerością w ich imieniu Piotr, gdy Jezus pytał: „Czy i wy chcecie odejść?”. Oni nie odeszli od Chrystusa, a teraz Jezus chce od niech odejść? Co im pozostanie?

Na początku maja media podały informację o rodzicach, którzy wystąpili do sądu o nakaz eksmisji dla swych własnych dzieci. „Rodzice trojga trzydziesto- i czterdziestolatków z Wenecji Euganejskiej na północy Włoch, bezradni wobec niesamodzielności swych dorosłych dzieci, wystąpili do sądu aby wydał im nakaz opuszczenia rodzinnego domu. Nietypowe pozwy o eksmisję, złożone przez rodziców przeciwko własnym dzieciom sprawiły, że na nowo rozgorzała tocząca się od dłuższego czasu we Włoszech dyskusja na temat poważnego problemu społecznego, jaki stanowią tak zwani bamboccioni, czyli "dorosłe bobasy", które nie chcą opuścić rodzinnych domów i się usamodzielnić”. Zdaniem specjalistów przyczyny tego zjawiska są dwojakie: z jednej strony wysoki wskaźnik bezrobocia wśród młodych ludzi, którym brak stałej pracy uniemożliwia wynajem mieszkania, nie mówiąc o jego kupnie. Druga przyczyna tkwi zaś w tradycji życia rodzinnego i w stereotypowym przywiązaniu młodych Włochów do kuchni mamy. Ale jak przyznają sami niektórzy z „dorosłych bobasów”, niesamodzielne życie u rodziców jest po prostu prostsze i nie wymaga podejmowania odpowiedzialności za siebie i za innych.

Jezus nie zostawił swoich uczniów bezradnych i pozbawionych drogowskazu, jak żyć po Jego odejściu. A przede wszystkim nie pozostawił ich (nas) bez nadziei. Zapowiedział, że Jego odejście jest tylko czasowe. A więc czas po Jego odejściu jest w swej istocie czasem czekania i przygotowywania się na Jego powtórne przyjście. A jak ten czas należy przeżyć? To również zostało jasno przez Jezusa powiedziane: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca”.

Poza tym, żebyśmy nie czuli się osamotnieni, opuszczeni i zagubieni, Jezus zapowiedział Pocieszyciela. Duch Święty jest tym, który nie tylko dba, abyśmy pamiętali prawdziwe nauczanie Jezusa Chrystusa, ale również uczy nas, jak to nauczanie realizować i wypełniać w codziennym życiu.

Kilka lat temu, pisząc krótką homilię na szóstą Niedzielę Wielkanocną, przytoczyłem następujące wydarzenie: „Dlaczego ksiądz się miesza do mojego prywatnego życia?” - z pretensją w głosie pytała dziewczyna podczas nauki przedślubnej, gdy duszpasterz mówił o tym, że współżycie seksualne poza małżeństwem jest grzechem. „Ja? Ani mi to w głowie. To sam Bóg miesza się do pani prywatnego życia” - odparł duchowny. „Bóg? Akurat” - włączył się do rozmowy narzeczony dziewczyny. „To Kościół się miesza w życie ludzi, a nie Bóg”.

Ale rzecz w tym, że Kościół jest obecnością Chrystusa i Jego Ojca w Duchu Świętym we wszystkich miejscach i w każdej chwili dziejów ludzkości. Dlatego Kościół od czasów apostolskich aż po dziś ma prawo mówić z mocą tak, jak opisani w Dziejach Apostolskich uczestnicy tak zwanego Soboru Jerozolimskiego: „Postanowiliśmy, Duch Święty i my”. Dlatego ma prawo mówić, w co chrześcijanin ma wierzyć i jak żyć, aby stać się prawdziwym naśladowcą Jezusa. Kto nie słucha Kościoła w sprawach wiary i moralności, nie słucha Chrystusa.

W niejednym filmie można zobaczyć dzieci, które są grzeczne dopóki rodzice są w domu, ale gdy tylko mama i tata znajdą się za drzwiami, dzieciaki natychmiast zaczynają rozrabiać i łamią wszystkie zasady, jakich zostały nauczone. Dopiero kiedy zbliża się powrót rodziców, porządkują wszystko i znów zaczynają się zachowywać tak, jak powinny. Można by pomyśleć, że one cieszą się z każdego odejścia rodziców. Ale to pozorna radość. I pozorna miłość. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich” - powiedział Jezus. To jest prawdziwa miłość. Dzieci, które kochają swoich rodziców, przestrzegają ich poleceń zawsze, nie tylko wtedy, gdy rodzice ich pilnują.

„Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie”. Prawdziwa radość z powodu czyjegoś odejścia jest możliwa, jeśli jest powiązana z nadzieją. To nadzieja pozwala przezwyciężyć lęk. To nadzieja pozwala w czasie czekania na powtórne przyjście Jezusa żyć tak, jak On uczy, a nie po swojemu. To wiara, nadzieja i miłość uczą życia w prawdziwym pokoju. Chrystusowym pokoju.

sobota, 8 maja 2010

Najemnicy

"Prześwięty biskup krakowski Stanisław, gdy nie mógł odwieść go od tego okrucieństwa, wpierw groził mu zagładą królestwa, wreszcie wyciągnął przeciw niemu miecz klątwy. Atoli on, jak był zwrócony w stronę nieprawości, w dziksze popadł szaleństwo; bo pogięte drzewa łatwiej złamać można niż naprostować. Rozkazał więc przy ołtarzu i w infule, nie okazując uszanowania ani dla stanu, ani dla miejsca, ani dla chwili - porwać biskupa. Ilekroć wszak okrutni służalcy próbują rzucić się na niego, tylekroć skruszeni, tylekroć na ziemię powaleni łagodnieją. (Ale) tyran lżąc ich z wielkim oburzeniem sam podnosi świętokradzkie ręce, sam odrywa oblubieńca od łona Oblubienicy, pasterza od owczarni: sam zabija ojca w objęciach córki i syna w matki wnętrznościach. O żałosne, o przeponure widowisko śmierci! Świętego bezbożnik, miłosiernego zbrodniarz, biskupa niewinnego najokrutniejszy świętokradca rozszarpuje, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekuje, jak gdyby miały ponieść karę poszczególne części członków". Tak śmierć biskupa Stanisława ze Szczepanowa opisał Wincenty Kadłubek.

W naszych czasach nawet czasopismo Stolicy Apostolskiej przyznaje, że wokół tej postaci i wokół tej śmierci narosło wiele mitów. Dziesięć lat temu w "L'Osservatore Romano" można było przeczytać: "Osoba Biskupa od razu stała się centralną postacią dla tworzącego się narodu i państwa. Trzeba przypomnieć, że naród bez męczennika (św. Wojciech był Czechem) w ówczesnym świecie nie zasługiwał na poważne traktowane. Dodatkowo okoliczności samej kanonizacji oraz jej rocznica, fetowana w Krakowie jako pierwsze spotkanie rozbitego przez podział dzielnicowy państwa, umocniły legendę św. Stanisława jako tego, który wyprosił zjednoczenie i odrodzenie królestwa. Stąd też późniejsza tradycja procesji pokutnej królów polskich w przededniu objęcia tronu, wypraszającej orędownictwo Świętego, który stał się patronem Ojczyzny."

Czym się pasterz różni od najemnika? "Dobry pasterz daje życie swoje za owce" - powiedział Jezus. Najemnik, gdy pojawia się niebezpieczeństwo, gdy coś jemu osobiście zagraża, ucieka. Pomijając całą polityczną otoczkę historii świętego biskupa Stanisława, trzeba powiedzieć, że nie uciekł. Z pewnością wiedział, że nie jest bezpieczny.

Najemnikiem może się okazać każdy, nie tylko ksiądz. Każdy, kto ucieka, gdy robi się trudniej. Nie trudno. Trochę trudniej.

"Nie wystarczy przyjmować i ewangelizować tych, którzy przychodzą do naszych kościołów” - mówił niedawno do polskich księży kardynał Claudio Hummes, Prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa. W jego opinii w sposób zorganizowany i przy pomocy wiernych świeckich kapłani powinni "pójść" na poszukiwanie owiec zabłąkanych, odwiedzając rodziny, miejsca pracy, środowiska szkolne i akademickie oraz wszystkie inne środowiska i struktury społeczeństwa.

To z pewnością nie jest robota dla najemników, ani w koloratkach, ani bez.

piątek, 7 maja 2010

Wybrani

Było rano. Leżała z łóżku ni to śpiąc, ni to już obudzona. Przez myśl jej przebiegło pytanie, czy Jerzy nie zapomni o ich kolejnej rocznicy ślubu. Nie mogła go zapytać, bo miejsce obok niej było puste. Nagle usłyszała muzykę. Znała ten utwór. Nie słyszała dokładnie słów. Wtem muzyka nabrała siły i słowa stały się aż nadto czytelne:

"Pytam się gwiazdy
Co drogę wskazać
Błądzącym miała
Czemu ze wszystkich
Pragnień na świecie
To Ty - mnie wybrałaś/łeś
Gwiazda, co w rzece
Wciąż się przegląda
Też tego nie wie
Czemu ze wszystkich
Pragnień na świecie
Wybrałem/łam ciebie
Czemu ze wszystkich
Pragnień na świecie
Wybrałem/łam ciebie...".

Rozpłakała się. Już wiedziała, że Jerzy nie zapomniał. Poczuła zapach róż i jego delikatne dotknięcie na policzku. "Czemu ze wszystkich pragnień na świecie to ty mnie wybrałaś?" - zapytał szeptem. "Nie wiem" - wyszeptała, wciąż nie otwierając oczu. "Ale to nieważne. Wybrałam najlepiej".

Nasze ludzkie wybory są czasami kompletnie niezrozumiałe dla innych. Bywają też niezrozumiałe dla nas samych. "Miłość jest ślepa" - tłumaczymy bezradnie. Coraz częściej uważamy, że wybierając konkretnego człowieka pomyliliśmy się. Szukamy sposobu, by anulować wybór.

W podobnych kategoriach traktujemy też wybory w sferze religijnej. Uważamy, że Bóg powinien nam być wdzięczny, że Go wybraliśmy. A skoro powinien być wdzięczny, to się też powinien odwdzięczać.

"Pomyliłem się wybierając Boga" - powiedział niedoszły ksiądz, który wiele lat spędził w seminariach i klasztorach, usiłując znaleźć swoje powołanie. Przestał chodzić do kościoła.

"Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał - aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go prosicie w imię moje" - powiedział Jezus do swoich uczniów.

"Wybierz Chrystusa!" - krzyczał napis z plakatu w gablotce parafialnej. "Nic z tego nie rozumiem" - powiedziała na jego widok Marta, która za kilka tygodni miała przystąpić do I Komunii świętej. "Chyba powinno być 'Daj się wybrać Chrystusowi?'".

czwartek, 6 maja 2010

Ojciec i Syn

"Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca" - oświadczył Jezus. A do Apostoła Filipa, który chciał "tylko", aby Jezus pokazał im Ojca, powiedział: "Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?".

To nie jest proste. To nie jest łatwe do wierzenia. "Nie wyznajemy trzech bogów, ale jednego Boga w trzech Osobach: Trójcę współistotną" - przypomniał Synod Toledański XI w roku 675. ""Ojciec", "Syn", "Duch Święty" nie są tylko imionami oznaczającymi sposoby istnienia Boskiego Bytu, ponieważ te Osoby rzeczywiście różnią się między sobą: "Ojciec nie jest tym samym, kim jest Syn, Syn tym samym, kim Ojciec, ani Duch Święty tym samym, kim Ojciec czy Syn"" - wyjaśnił. Trzy Osoby Boskie różnią się między sobą relacjami pochodzenia: "Ojciec jest Tym, który rodzi; Syn Tym, który jest rodzony; Duch Święty Tym, który pochodzi" - wyjaśnił Sobór Laterański IV w roku 1215.

"Rzeczywiste rozróżnienie Osób Boskich - ponieważ nie dzieli jedności Bożej - polega jedynie na relacjach, w jakich pozostaje jedna z nich w stosunku do innych" - przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego i znów odwołuje się do ustaleń z Toledo: "W relacyjnych imionach Osób Boskich Ojciec jest odniesiony do Syna, Syn do Ojca, Duch Święty do Ojca i Syna; gdy mówimy o tych trzech Osobach, rozważając relacje, wierzymy jednak w jedną naturę, czyli substancję".

Dalej w Katechizmie czytamy: Rzeczywiście, "wszystko jest (w Nich) jednym, gdzie nie zachodzi przeciwstawność relacji". Z powodu tej jedności Ojciec jest cały w Synu, cały w Duchu Świętym; Syn jest cały w Ojcu, cały w Duchu Świętym; Duch Święty jest cały w Ojcu, cały w Synu"". Tym razem cytaty pochodzą z ustaleń Soboru Florenckiego, z roku 1442...

Wśród studentów teologii krąży żart, że idealny temat racy magisterskiej brzmi: "Trójca Święta bez tajemnic". Ale przecież wiara jest właśnie zgodą na tajemnicę. Wiara polega na przyjęciu, że Jezus jest w Ojcu, a Ojciec w Nim, tylko dlatego, że On tak twierdzi...

środa, 5 maja 2010

Trwanie

"Nic nie może przecież wiecznie trwać
Co zesłał los trzeba będzie stracić
Nic nie może przecież wiecznie trwać
Za miłość też przyjdzie kiedy nam zapłacić".

Tak śpiewała Anna Jantar. Niektórzy z przerażeniem przypominali tę jej piosenkę po tym, gdy piosenkarka zginęła w katastrofie lotniczej w Lasach kabackich.

Co to w ogóle znaczy "trwać"? Są dwa znaczenia. Jedno: "trwać to istnieć lub odbywać się przez jakiś czas". Drugie: "trwać to pozostawać w niezmienionej sytuacji albo pozycji". Które miał na myśli Jezus, gdy mówił: "Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę"? I co ma trwanie wspólnego z owocowaniem?

"Pragniemy, żeby miłość trwała, a wiemy, że nie trwa, choćby cudem miała trwać przez całe nasze życie, i tak urwie się w jakiejś chwili. Żadna istota, nawet najbardziej kochana, nigdy do nas nie należy. Na okrutnej ziemi, gdzie kochankowie umierają czasem rozdzieleni, a rodzą się zawsze z dala od siebie, absolutna komunia na cały czas życia jest niemożliwym żądaniem" - uważał Albert Camus. Ale stwierdził też, że "Trzeba tylko iść naprzód, w ciemnościach trochę na oślep i próbować czynić dobrze. Jeśli zaś idzie o resztę, trwać i zdać się na Boga".

"Czy będziesz trwał przy mnie, gdy będę stara i brzydka?" - zapytała dziewczyna swojego chłopaka. Spojrzał na nią zaskoczony. "Jak to?" - zapytał trochę bez sensu. "Nie zawsze będę taka piękna i seksowna. Chcę wiedzieć, czy również wtedy, gdy to, co widzisz, przeminie, będę mogła na ciebie liczyć". Chłopak długo nie odpowiadał. Wreszcie powiedział jak uczeń recytujący wyuczoną lekcję: "Dla mnie zawsze będziesz piękna i seksowna". Dziewczyna miała łzy w oczach. Miesiąc później się rozstali.

"Nie ma zwycięstwa, które by trwało" - twierdził Antoine de Saint-Exupéry. A francuski pisarz pochodzenia rumuńskiego Emil Cioran napisał: "Trwać to umniejszać się; istnienie to utrata bytu".

Jezus powiedział, że trwać w Nim, to owocować. "Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony, jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją i wrzuca do ognia i płonie". Brak trwania w Jezusie, to brak owoców. "Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami". Owocuje się nie dla siebie.

wtorek, 4 maja 2010

Pokój

"Walka o pokój jest jak pieprzenie w imię dziewictwa" - napisała Cecelia Ahern w książce "PS. Kocham Cię". Ostre sformułowanie. Dosadne. I wydaje się sensowne. Bo przecież walka w powszechnym rozumieniu jest zaprzeczeniem pokoju.

"Jak zachować pokój, pozostaje - niestety - tajemnicą wojskową - twierdził Zarko Petan, reżyser urodzony przed II wojną światową w Słowenii, czyli w Jugosławii, która po ostatniej wojnie domowej legła w gruzach" - pisał osiem lat temu tygodnik "Wprost" i dodawała: "Granaty i strzały, które padły z tłumu Serbów, raniąc 15 polskich policjantów z misji pokojowej ONZ, nie zniechęcają nas do "walki o pokój". Aż 66 proc. obywateli uważa, że nadal powinniśmy brać udział w misjach pokojowych. 59 proc. respondentów poparłoby decyzję bliskiej osoby o wzięciu udziału w takiej misji".

A więc jednak przekonanie, że da się pokój wywalczyć nie jest zjawiskiem marginesowym.

"W czasie pamiętnej pielgrzymki Jana Pawła II na Kubę, jednym z jej szczególnych momentów była Msza św., którą sprawował dla miliona Kubańczyków na Placu Rewolucji w Hawanie" - wspomina w "Bibliotece Kaznodziejskiej" ks. Kazimierz Zdziebko OMI. "Oto nadszedł moment, kiedy Ojciec św., patrząc na siedzącego w pierwszym rzędzie Fidela Castro, dobitnie wyakcentował wezwanie: „Przekażcie sobie znak pokoju!”. Ten wydawał się być zmieszanym, jakby nie rozumiał o co chodzi papieżowi. Bo przecież kto jak kto, ale on całe życie poświęcił walce o pokój… I oto nagle, przed jeszcze bardziej zaskoczonym Komendantem, stanęła niepozorna zakonnica, która nie wiadomo jak, ominęła szczelny kordon ochroniarzy. Stanęła i wyciągnęła w jego stronę rękę na znak pokoju! W tej chwili nie było już ważne to, że tą ręką, którą uścisnęła zakonnica, on podpisywał wyroki śmierci na duchownych i wiernych świeckich, dekrety delegalizujące Kościół i wszelkie przejawy religijności. W chwilę później stali już przed nim kolejni księża i zakonnice".

Czy zdarzył się kiedykolwiek na ziemi dzień całkowitego pokoju? Żeby nikt z nikim nie walczył? Nie toczył wojny, jawnej lub ukrytej?

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka".

To truizm i banał, że pokój, który daje Jezus, nie jest prostym brakiem wojny. Ale trzeba go mimo to powtarzać. Trzeba przypominać, że Jezusowy pokój oparty jest na odrzuceniu strachu. Człowiek, który jest pełen trwogi i lęku, nie potrafi żyć w pokoju.

Jan Paweł II powtarzał od pierwszych chwil swego pontyfikatu: "Nie lękajcie się". Był wielkim przeciwnikiem wszelkich wojen. Był na pewno człowiekiem pokoju. Ale on się nie bał. Bo zaufał swemu Bogu.

poniedziałek, 3 maja 2010

Królowa Matka

"W kazaniach czy tekstach drukowanych na święto NMP Królowej Polski trudno napotkać nawiązanie do jedynej perykopy, w której Chrystus wypowiada się o swej królewskiej godności (pytany przez namiestnika cesarskiego wyznał, że jest królem, ale nie takiego królestwa, jakie istnieją na świecie; J 18, 36-57)" - napisał w "Tygodniku Powszechnym" profesor historii Kościoła ks. Jan Kracik. Ale też nie ten sugerowany przez niego fragment Ewangelii jest odczytywany w polskich świątyniach 3 maja.

To zastanawiające, że w uroczystość tak radosną, jak oddawanie czci królowej, Kościół prowadzi nas na Golgotę, pod krzyż. Po to, abyśmy usłyszeli słowa Jezusa skierowane do Maryi i do jednego z uczniów. "Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”" - zapisał Jan Ewangelista.

"Wielka Boga Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico. Ja, Jan Kazimierz, za zmiłowaniem Syna Twojego, Króla królów, a Pana mojego i Twoim miłosierdziem król, do Najświętszych stóp Twoich przypadłszy, Ciebie dziś za Patronkę moją i za Królową państw moich obieram. Tak samego siebie, jak i moje Królestwo polskie, księstwo litewskie, ruskie, pruskie, mazowieckie, żmudzkie, inflanckie, smoleńskie, czernichowskie oraz wojsko obu narodów i wszystkie moje ludy Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twej pomocy i zlitowania w tym klęsk pełnym i opłakanym Królestwa mojego stanie przeciw nieprzyjaciołom Rzymskiego Kościoła pokornie przyzywam" - wołał król Jan Kazimierz 1 kwietnia 1656 roku. I naskładał sporo obietnic, w tym coroczne świętowanie tego dnia, "kiedy za przepotężnym pośrednictwem Twoim i Syna Twego wielkim zmiłowaniem, nad wrogami, a szczególnie nad Szwedem odniosę zwycięstwo".

Jezus przynajmniej raz w Ewangelii mówi, że jest królem. W całym Piśmie świętym nie ma tekstu, który by wprost mówił o królewskim tytule Najświętszej Maryi Panny. A jednak 22 sierpnia w kalendarzu liturgicznym jest wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej, wprowadzone przez papieża Piusa XII encykliką "Ad caeli Reginam" (Do Królowej niebios), wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. A jednak ojcowie Soboru Watykańskiego II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele "Lumen gentium" napisali: "Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego oraz zwycięzcy grzechu i śmierci". A jednak w zatwierdzonych przez Kościół dawno temu modlitwach, takich jak "Salve Regina", Litanii Loretańskiej i wielu innych, Maryja nazywana jest królową.

Maryja nie tworzy swojego królestwa. Jest królową, bo Jej Syn jest królem. Jest królowa w królestwie swojego Syna. To nie my ustanowiliśmy Ją królową. My tylko prosimy, aby zechciała królować również nam.

3 maja, w uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski, Kościół stawia nam przed oczy nie wielką władczynię, która oczekuje od nas zaszczytów i oddawania czci. Stawia nam przed oczy Matkę, która wskazuje na swego Syna, jako króla. Królowa Polski, to Matka pod krzyżem. Matka, która słyszy od swego Syna, umierającego dla naszego zbawienia, że Jego uczniowie są Jej synami. Ale taż Matka, którą Jezus powierza swoim uczniom. Po to, aby wzięli Ją do siebie i słuchali tak, jak się słucha matki. Królowej Matki.

niedziela, 2 maja 2010

Nowe

Powiedzmy sobie to jasno od razu: przykazanie miłości obowiązywało już w czasach Starego Testamentu. Przecież przykazanie "Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą" można znaleźć w Księdze Powtórzonego Prawa. A przykazanie "Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" w Księdze Kapłańskiej. Cała słynna rozmowa, w której jest mowa o największym przykazaniu, to przecież tylko przypominanie tego, co już zostało powiedziane.

Co więc jest nowego w przykazaniu, które dał Jezus swoim uczniom w czasie Ostatniej Wieczerzy po wyjściu Judasza? "Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali". Czy chodzi o słowo "wzajemnie"?

W serwisie zapytaj.com.pl pojawiło się pytanie: "wzajemnie czy nawzajem? Chodzi o odpowiedź na życzenia, np. "wesołych świąt". Obojętnie czy powiem "nawzajem" czy "wzajemnie" czy to jakaś różnica? W dzieciństwie ktoś mi kiedyś zwrócił na to uwagę, ale nie pamiętam o co tak naprawdę chodziło, a poza tym nie uważałam tej osoby za wyrocznię" - zgłosił ktoś swój problem. Generalnie dowiedział się, że wzajemnie i nawzajem, to to samo.

Według słownika "wzajemnie", to "jeden drugiego, jeden drugiemu". Takie wyjaśnienie kojarzy się ze słowami Jana Pawła II o solidarności, wygłoszonymi na polskim Wybrzeżu. "Solidarność – to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu" - mówił Papież.

Czy w sformułowaniu "Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" nie jest ukryta zasada wzajemności?

Nie we wzajemności zawarta jest nowość przykazania, które Jezus dał swoim uczniom jako swój testament, podczas ostatniego spotkania przed męką, śmiercią i Zmartwychwstaniem. Chodzi o coś innego. Chodzi o to, jaka ma być ta wzajemna miłość. "Tak jak Ja was umiłowałem" - mówi Jezus. I tu jest cała tajemnica nowości. Jego miłość do nas nie ma w sobie nic z handlu. Nic z interesowności. Jest miłością bez warunków i granic.

"Popatrzcie, jak oni się miłują" - mówili ludzie dwa tysiące lat temu na widok chrześcijan i przychodzili, aby się do nich przyłączyć. Czyli pierwsi chrześcijanie realizowali dokładnie to, co powiedział Jezus: "Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali".

Czy dzisiaj ludzie patrząc na nas, chrześcijan, przychodzą ujęci naszą miłością, aby się do nas przyłączyć? Czy raczej my, zmęczeni brakiem miłości, szukamy pretekstów, aby odejść?

sobota, 1 maja 2010

Nie chcę wiele

Właściwie to jest rodzaj handlu. Transakcja. "Słuchaj, nie chcę wiele. Zrób dla mnie tylko tę jedną rzecz, a to mi wystarczy i dam ci spokój. Będziemy kwita. To przecież w sumie korzystny dla ciebie układ. Trochę wysiłku i problem z głowy. Więc jak, dogadaliśmy się? Ale pamiętaj, musisz to zrobić. Bo w przeciwnym razie cała umowa na nic. I wszystko zacznie się od nowa. A tego przecież nie chcesz ty, ani nie chcę ja, prawda?".

Tego typu układy są dość powszechne. Pokazują dobrą wolę każdej ze stron. Tej, która uważa, że ma prawo stawiać wymagania i tej, która została przekonana, że musi je wypełniać. Wymagający ogranicza swoje oczekiwania, a zobowiązany zyskuje nadzieję, że stosunkowo niewielkim wysiłkiem zaspokoi czyjeś roszczenia. Tak bywa na przykład między niewypłacalnym dłużnikiem a jego wierzycielem. Wierzyciel, który stracił nadzieję na odzyskanie całej kwoty, zadowala się przynajmniej jej częścią, a dłużnik wreszcie się od niego uwalnia. Tak bywa między zmęczonym brakiem wychowawczych sukcesów rodzicem, a rozwydrzonym nastolatkiem. Rodzic zyskuje minimalną satysfakcję, że jego potomek jednak jest w stanie wykonać jakieś polecenie, a młody przekonanie, że niewielkim kosztem osiągnie stan, w którym nikt nie będzie się go czepiał.

"Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście" - powiedział Jezus do swoich uczniów. A na to Filip: "Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wy starczy".

Na pozór Filip nie chciał wiele. Zaproponował właściwie drobnostkę. I złożył obietnicę, że jeśli Jezus to zrobi, oni już będą w Niego i Jemu wierzyli. Zaraz przychodzi na myśl inny Apostoł. Ten, który powiedział: "Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę". Też nie chciał wiele za swoją wiarę.

Czy moja wiara jest na sprzedaż? Czy naprawdę Bóg, aby zyskać moje zawierzenie, musi zrobić coś, co mnie usatysfakcjonuje i mi wystarczy? A co będzie, jeśli po jakimś czasie dojdę do wniosku, że to jednak było za mało i wysunę kolejne żądanie?