czwartek, 28 września 2017

Brak telewizora, czyli wybieranie rozwija

Jeden z moich znajomych już dawno pozbył się telewizora. Namawiał mnie ostatnio kolejny raz , żebym poszedł w jego ślady. Tłumaczył, że telewizja we współczesnym wydaniu przypomina kamień młyński, który przywiązuje się człowiekowi do nogi nie tyle po to, aby go utopić w głębinach, ile po to, aby go zatrzymać w jednym miejscu. „To rodzaj zniewolenia, ograniczenia twojej wolności” - objaśniał znajomy i przytaczał dane, z których wynika, że prawie połowa Amerykanów w wieku 22-45 lat nie ogląda tradycyjnej telewizji.
Nie znaczy to wcale, że w ogóle zrezygnowali z odbioru programów telewizyjnych. Oglądają je za pośrednictwem serwisów streamingowych i aplikacji mobilnych. Jedna z renomowanych amerykańskich agencji reklamowych opracowała nawet raport poświęcony tej sprawie. Według niego ze względu na zmiany w modelu odbioru treści medialnych dotarcie z przekazem reklamowym do młodych Amerykanów jest bardzo utrudnione, a efektywność reklam trudna do oceniania. Tego rodzaju stwierdzenia idą pod prąd dość powszechnemu przekonaniu, że gdzie jak gdzie, ale w internecie skuteczność i mierzalność reklamy jest zdecydowanie większa niż w tradycyjnych mediach. Okazuje się, że niekoniecznie.
Zdaniem mojego pozbawionego telewizora znajomego globalna sieć ma przewagę nad każdą ofertą telewizyjną. Aby to udowodnić, wypytywał mnie, z jakiego dostawcy sygnału telewizyjnego korzystam. Z kablówki, czy z satelity? Gdy odpowiedziałem, szybko uzmysłowił mi, że chociaż za pośrednictwem dekodera mam dostęp do całkiem sporej listy kanałów, tak naprawdę większość z nich zupełnie mnie nie interesuje. „Zauważyłeś, że na przykład wiele kanałów filmowych tak naprawdę puszcza w koło mniej niż dziesięć seriali, z rzadka okraszając ofertę jakąś ciekawszą i w miarę nową produkcją?” - dociekał. Gdy przyznałem mu rację, dorzucił: „A wiesz, że są w Polsce dziesiątki tysięcy takich ludzi, którzy mają do dyspozycji jedynie to, co wyłapią anteną do naziemnej telewizji cyfrowej?”.
„Może dlatego Polscy internauci częściej oglądają wideo niż czytają blogi i korzystają z social media” - zaryzykowałem sugestię, opartą na dopiero co opublikowanych wynikach globalnych badań. Znajomy wzruszył ramionami. „Nie wyciągajmy zbyt daleko idących wniosków” - zmitygował mnie i zaczął długi wywód na temat tego, jak istotny jest dostęp do wielu źródeł treści, najlepiej, żeby była ich nieograniczona ilość.
„To rodzi konieczność znacznie bardziej skomplikowanego wyboru niż z ograniczonej oferty” - wpadłem mu w słowo. „Otóż to!” - ucieszył się mój znajomy. „Szukanie i wybieranie rozwija” - powiedział z entuzjazmem. „Ale też męczy i zajmuje mnóstwo czasu” - dodał po chwili z miną kogoś, kto nie ukrywa problemów. „I to jest właśnie zadanie dla ludzkości na najbliższy czas” - oświadczył zdecydowanym tonem. „W czasach, gdy dostęp do wszelkiego typu treści możliwy jest wszędzie i o każdej porze, najważniejszą sprawą jest umiejętność wybrania tego, co istotne i wartościowe. Tego po prostu trzeba uczyć od najmłodszych lat. Zgadzasz się?”. Pokiwałem głową. Z przekonaniem.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 21 września 2017

Mielenie plew, czyli jakość myśli

W orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, który w Polsce obchodzony jest w trzecią niedziele września, papież Franciszek przywołał bardzo ciekawe porównanie dotyczące ludzkiego umysłu. Odwołuje się ono do pewnej opowieści z życia ojców pustyni. Brzmi ona tak:
„Gdy wstajesz ze snu, otwórz zaraz przede wszystkim swoje usta ku chwale Bożej i zaintonuj pieśni i psalmy. Bowiem pierwsza czynność, jaką podejmuje rankiem duch ludzki, trwa dalej, podobnie jak kamień młyński miele przez cały dzień to, co mu zostało podłożone, czy to ziarno, czy to plewy. Dlatego bądź zawsze pierwszy, aby wrzucić na żarna ziarno, zanim wróg zdoła na nie podrzucić plewy”.
Św. Jan Kasjan, do którego odwołał się Papież sięgając po to porównanie, twierdził: „Od nas zależy, czy poprawiamy jakość naszych myśli”. Franciszek zwrócił uwagę, że ten, kto odpowiada za młyn, decyduje o tym, co jest mielone. „Umysł człowieka jest wciąż w ruchu i nie może zaprzestać «mielenia» tego, co otrzymuje, ale to do nas należy decyzja, jaki materiał mu dostarczamy” - napisał.
Muszę przyznać, że porównanie ludzkiego umysłu do młyna, którego się nie da zatrzymać, jest niezwykle celne. Bo, mówiąc językiem współczesnym, nieustannie przetwarzamy dane, tworząc nieustannie i dopracowując na własny użytek, obraz świata. Materiał do tej konstrukcji dzisiaj w ogromnej mierze pochodzi z mediów. W niejednym przypadku są one dominującym źródłem wiedzy o rzeczywistości, o wiele istotniejszym, niż własne doświadczenie życiowe. Nie bez znaczenia jest fakt, że środki międzyludzkiej komunikacji dostarczają dane w dużej mierze już przetworzone, przez co wydają się one łatwiejsze do przyswojenia i wykorzystania.
Problem w tym, że sięgając po produkt przetworzony rzadko skupiamy się na tym, jaki jest jego rzeczywisty skład i prawdziwa wartość. Dlatego w miłym i poręcznym opakowaniu możemy otrzymywać materiały nie tylko drugiej lub trzeciej świeżości, ale wręcz całkowicie bezwartościowe. Niezrażeni tym, a najczęściej nie uświadamiając sobie tego, budujemy z byle czego własny obraz świata. Konstrukcja złożona z materiałów marnej jakości będzie licha i chwiejna. Łatwo może się zawalić, czyniąc wiele szkód wokół.
Człowiek karmiony plewami długo nie pociągnie. Potrzebujemy pożywienia przynajmniej przyzwoitej jakości, bo w przeciwnym razie popadamy w kłopoty zdrowotne i nasza egzystencja znajduje się w zagrożeniu. Dotyczy to w równym stopniu także tego, czym karmimy nasz umysł. Jeśli dostaje tylko atrakcyjnie podane ochłapy, szybko sam ulega atrofii, zanikowi, więdnie i przestaje spełniać swoją rolę.
Papież napisał: „Chciałbym, aby do tych wszystkich, którzy czy to na płaszczyźnie zawodowej, czy też w relacjach osobistych, codziennie «mielą» wiele informacji, by dostarczyć pachnący i dobry chleb posilającym się owocami ich przekazu, to orędzie mogło dotrzeć i być dla nich zachętą. Chciałbym zachęcić wszystkich do komunikacji konstruktywnej, która odrzucając uprzedzenia wobec innych, sprzyjałaby kulturze spotkania, dzięki której możemy nauczyć się postrzegania rzeczywistości ze świadomą ufnością”. Też bym chciał.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 14 września 2017

Duchowni w mediach, czyli o normach i pokorze

Polscy dominikanie powołali specjalną komisję, która zajmie się medialnymi wypowiedziami jednego z ich współbraci. Do jej powstania przyczynił się list otwarty, jaki do prowincjała skierował inny przedstawiciel Zakonu Kaznodziejskiego, który również od czasu do czasu w mediach głos zabiera. Dominikański prowincjał w oświadczeniu ogłaszającym powstanie komisji użył interesującego i ważnego sformułowania. Stwierdził mianowicie, że z dużą troską przygląda się „licznym reakcjom, które wywołał swoimi publicznymi wypowiedziami” jego zakonny współbrat. Poinformował też, że otrzymał wiele próśb o zakazanie temu konkretnemu dominikaninowi publicznych wypowiedzi. Dlatego, w celu wyjaśnienia sprawy, prowincjał podjął stosowne kroki, wszczynając procedury przewidziane w prawie kanonicznym i zakonnym. „Procedura ta polega na zbadaniu publicznych wypowiedzi zakonnika przez specjalną komisję, w dialogu z zainteresowanym i jego oskarżycielami” - wyjaśnił prowincjał i dodał, że po zakończeniu prac komisji podejmie stosowne decyzje.
Gdy czytałem przytoczoną wyżej wiadomość, złapałem się na myśli, że gdybym ja był prowincjałem, rozszerzyłbym zakres działania komisji i poprosił ją o przyjrzenie się medialnej aktywności wszystkich braci, którzy się w nią angażują. Uwzględniłbym nie tylko wypowiedzi dla telewizji, radia, gazet, portali internetowych, ale ogromny nacisk położyłbym na analizę aktywności podległych mi duchownych w mediach społecznościowych. A potem podjąłbym stosowne decyzje, które być może przydałyby się w charakterze przykładu także poza zakonem.
Sprawa obecności duchownych w mediach nie jest błaha. Nie bez powodu kilkanaście lat temu Konferencja Episkopatu Polski wydała specjalne normy dotyczące występowania duchownych i osób zakonnych oraz przekazywania nauki chrześcijańskiej w audycjach radiowych i telewizyjnych. Można w tym dokumencie znaleźć szereg ważnych wskazówek. Jednak gdy je redagowano, świat mediów pod wieloma względami wyglądał inaczej. A niezwykle ważne dzisiaj narzędzie międzyludzkiej komunikacji, jakim jest Facebook, dopiero raczkował. Inne media społecznościowe w ogóle nie istniały. Aktualnie korzysta z nich wielu duchownych i pytanie, czy robią to w sposób właściwy jest bardzo uzasadnione.
Wśród wspomnianych Norm wydanych przez polskich biskupów na szczególna uwagę, moim zdaniem, zasługuje punkt, który mówi: „Duchowni i członkowie instytutów zakonnych wypowiadający się w mediach winni cechować się wiernością nauce Ewangelii, rzetelną wiedzą, roztropnością i odpowiedzialnością za wypowiedziane słowo, troską o umiłowanie prawdy i owocny przekaz ewangelicznego orędzia. Jeśli nie są w danej dziedzinie wystarczająco kompetentni, powinni zrezygnować z występowania w mediach, zwłaszcza w kwestiach trudnych i kontrowersyjnych”.
Nie chodzi tylko o to, aby odmawiać redakcjom proszącym o skomentowanie jakiejś kwestii, gdy nie dysponuje się wystarczającymi kompetencjami do zabierania w danej materii głosu. Dzisiaj w tym punkcie chodzi również o to, aby bez wyraźnej potrzeby i znajomości rzeczy nie uzewnętrzniać swoich poglądów także w internetowych postach i komentarzach. Chodzi o pokorę, która pomaga milczeć, gdy nie ma się tak naprawdę nic wartościowego do powiedzenia.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

piątek, 8 września 2017

Cudze życie

Jakkolwiek nieprzyjemnie i krępująco to zabrzmi, trzeba przyznać, że sporo ludzi nie prowadzi szczególnie interesującego życia. Toczą przewidywalną, pozbawioną emocjonujących, czy choćby tylko angażujących wydarzeń, egzystencję. Co robią, aby nie zwariować z nudów? Niejednokrotnie zajmują się życiem innych. A nawet można powiedzieć, że żyją cudzym życiem.
Dawniej jednym z atrybutów ludzi zmagających się z pospolitością własnego żywota była poduszka wyłożona w oknie. Spędzali długie godziny, wyglądając na zewnątrz i obserwując, co się dzieje poza czterema ścianami ich domostw. Wytrwałe praktykowanie tego zwyczaju pozwalało im po pewnym czasie zgromadzić naprawdę niebagatelną wiedzę o życiu w najbliższym otoczeniu. Jeśli w dodatku wymieniali się informacjami z innymi podobnymi sobie obserwatorami, po pewnym czasie nie potrzebowali niczego więcej, aby wypełnić swą doczesną wędrówkę bogatą treścią, niemal bez konieczności opuszczania własnego podwórka. Za płotem dzieje się mnóstwo rzeczy, które być może w oderwaniu od innych nie wydają się szczególnie wciągające, ale jeśli zbierze się je razem, tworzą niebywałe i ekscytujące historie.
Dzisiaj możliwości życia życiem innych zamiast własnego uległy radykalnemu poszerzeniu. Dzisiaj można wręcz, nie ruszając się z kanapy, zawędrować w inne światy i stać się kimś zupełnie innym. W tym celu wystarczy odpalić jakąś grę na komputerze lub konsoli. Ileż możliwości! Już nie tylko obserwowania świata, lecz także podejmowania w nim działań, a nawet kreowania - co prawda tylko wirtualnej, ale jednak - rzeczywistości. Oczywiście, jeśli podejmie się pewien intelektualny wysiłek.
A co z tymi, którzy takiego wysiłku z różnych względów nie podejmą? Oni stają się łupem bardzo szeroko pojmowanych mediów. Dzisiaj to przede wszystkim one pozwalają milionom, miliardom ludzi na całym świecie, żyć cudzym życiem.
Długo podstawowym sposobem przez nie wykorzystywanym w tej dziedzinie był sport. Pozwalał bez wstawania z fotela przeżywać niezwykle silne emocje, od pełnych uniesienia triumfów aż po hańbiące klęski. Dawał (i wciąż daje) poczucie uczestnictwa we wspólnocie, pozwala budować tożsamość, dokładnie określać swoje miejsce w świecie, identyfikować wrogów i przyjaciół.
Potem dołączyły seriale, dające m. in. poczucie bliskiej obserwacji, a właściwie współuczestnictwa w losach ich bohaterów. Są tak angażujące, że potrafią kompletnie wypełnić zapotrzebowanie części widzów na cały wachlarz emocji.
Jednak dopiero internet pozwolił na życie cudzym życiem w stopniu dotychczas niewyobrażalnym. Zaspokaja każdą zachciankę. Daje możliwość śledzenia globalnych wydarzeń i losów pojedynczych ludzi, a także przekonanie o osobistym współudziale w wydarzeniach. Pozwala na bieżąco wyrażać swoje zdanie i rozładowywać emocje. A także być dla innych kimś, kim się faktycznie nie jest.
Życie życiem innych ma jedną podstawową zaletę. Nie trzeba ponosić żadnych konsekwencji wydarzeń ani za nic brać odpowiedzialności. To właśnie wydaje się wielu najatrakcyjniejsze i pociągające.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM