piątek, 27 marca 2015

Uzależnieni

Wygląda na to, że w codziennej bieganinie nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy uzależnieni. Nie, nie chodzi o używki czy jakieś inne nałogi. Tak naprawdę chodzi o wygodę i przyzwyczajenia. I o to, że zatracamy z tego powodu pewne umiejętności. Lub przynajmniej gotowość do stosowania sprawdzonych wcześniej przez wieki rozwiązań.
„Internet mi wysiadł i już od czterech dni nikt nie potrafi tego naprawić” – pożalił się pracownik pewnej korporacji o zasięgu światowym. „W pracy?” – zainteresował się problemem nauczyciel akademicki w średnim wieku. „Nie, w domu” – z przygnębieniem powiedział pracownik globalnej firmy, który bardzo nie lubi, gdy ktoś nazywa go korpoludkiem. „Okazuje się, że we współczesnym świecie Internet jest niezbędny do normalnego funkcjonowania na płaszczyźnie prywatnej i rodzinnej” – powiedział tonem zmęczonego odkrywcy. „Na przykład do czego?” – bez przekonania zapytała pani domu. „Na przykład do dokonywania opłat. Wiecie, że pierwszy raz od kilku lat musiałem iść z rachunkami na pocztę? To jest coś okropnego. Musiałem stać w długiej kolejce. Tyle czasu zmarnowane!” – rozemocjonował się jeszcze bardziej pracownik korporacji. „Trzeba było już dawno zrobić w banku stałe zlecenia i po sprawie” - doradził nie bez złośliwego uśmiechu jedyny w naszym gronie student i pospiesznie wyciągnął z kieszeni smartfona, który wydawał irytujące dźwięki. Z uwagą zaczął studiować zawartość ekranu, po czym pospiesznie zabrał się za wystukiwanie jakiegoś tekstu. Nauczyciel akademicki zajrzał mu przez ramię, upewniając się, że student pisze jakiś komentarz na portalu społecznościowym.
„Wygląda na to, że ktoś tu jest uzależniony od Internetu” – odezwał się milczący dotąd urzędnik samorządowy, nie bardzo wiadomo, pod czyim adresem. Pracownik korporacji wziął jego słowa do siebie. „Nie jestem uzależniony od Internetu, tylko nie chcę marnować czasu na rzeczy, które dzięki Internetowi da się załatwić w kilka minut” – żachnął się.
„Mnie w zeszłym tygodniu przy aktualizacji padła nawigacja GPS, a miałem jechać do jakiejś dziury na drugim końcu kraju. Myślałem, że zwariuję i nigdy nie dojadę. Jednak wydruki z internetowych map to nie to samo, co głos podpowiadający kolejne manewry” – refleksyjnie dorzucił swoje doświadczenia właściciel firmy z grupy średnich i małych przedsiębiorstw. „Mogę panu zaktualizować tę nawigację” – zaoferował się student z miną pełną zrozumienia i wyższości. „Wolałbym, żeby mnie ktoś nauczył, jak się to poprawnie robi, bo nie chciałbym bym być uzależniony od kogokolwiek. W końcu to trzeba aktualizować co kilka miesięcy” – delikatnie odrzucił propozycję przedsiębiorca. „Mogę i nauczyć, skoro tak się pan boi ode mnie uzależnić” – powiedział student z krzywym uśmiechem.
„No właśnie, oto jest dylemat. Być zależnym od maszyn czy od ludzi?” – odezwał się profesor i wrócił do lektury książki na swoim czytniku.

Tekst powstał jako felieton dla radia eM

piątek, 20 marca 2015

Kompatybilność

Od razu było widać, że reprezentujący tak zwane średnie pokolenie nauczyciel akademicki ma jakiś problem. Siedział w milczeniu i tylko bawił się swoim smarfonem. Na twarzy miał wyraz zawodu, rozczarowania, a może nawet niechęci do jakiegoś fragmentu rzeczywistości. „Stało się coś?” – ze szczerą troską w głosie zapytała go w końcu pani domu, rozglądając się po stole, co by tu strapionemu wykładowcy podsunąć dla polepszenia nastroju. Oferta była jednak skromna, jako że w trakcie Wielkiego Postu duża część obecnych ograniczała spożywanie słodyczy i nie warto było ustawiać na stole piramid ciastek.
„Samochód zmieniłem” – burknął nieprzyjemnie pracownik uczelni. „Gratulacje!” – rozległo się kilka głosów. „Jaki model?”. „Ten sam, co miałem, tylko nowa wersja” – z wyraźnymi oporami odpowiedział posiadacz nowego pojazdu i niemal rzucił smartfona na stół. „Podobno to całkiem dobry samochód” – zaryzykował ktoś zorientowany w temacie. „Aż za dobry” – odrzekł wykładowca ze złością. „Jak to?” – zapytała kompletnie bez zrozumienia pani domu. „Jest tak nowoczesny, że nie chce współpracować z moim telefonem” – wyjaśnił, siląc się na spokój, nauczyciel akademicki. „Mój smartfon jest niekompatybilny” – dodał takim tonem, jakby wygłaszał mowę oskarżycielską pod adresem całego świata.
Jedyny w naszym gronie student ostrożnie wziął do ręki wciąż leżące między naczyniami na stole urządzenie. Obejrzał je uważnie i po chwili poinformował fachowo: „To model sprzed kilku lat. Ale wciąż w sprzedaży”. „Z moim samochodem niezgodny” – powtórzył ponuro wykładowca i wpatrzył się w serwetkę leżącą na stole.
„Postęp techniczny tak pędzi, że człowiek nie nadąża” – zauważył refleksyjnie samorządowiec. „Ja coraz częściej czuję, że nie jestem kompatybilny z otaczającym mnie światem” – dorzucił, starając się wydobyć uśmiech na twarz. Efekt był jednak mizerny. Nikt nie potraktował jego słów w kategoriach żartu. Atmosferę pogorszył student, który z miną odkrywcy wypalił: „Brak kompatybilności uniemożliwia współpracę. Nic na to nie poradzimy. Takie są skutki postępu”.
W tym momencie przypomniała mi się Tris Prior, nastoletnia bohaterka pewnej książkowej trylogii, której dwa tomy już zostały sfilmowane. „Jestem Niezgodna. I nie można mnie kontrolować” – zacytowałem półgłosem jej słowa, bardziej dla siebie niż dla pozostałych uczestników spotkania. Wszyscy popatrzyli na mnie ze zdumieniem. Szczególnie uważnie przyglądał mi się ze swego kąta pod oknem profesor. Ale nie odezwał się ani słowem.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 12 marca 2015

Widok rzeczywistości

W wywiadzie udzielonym gazecie wydawanej w jednym ze slumsów w Buenos Aires papież Franciszek podzielił się spostrzeżeniem, że rzeczywistość lepiej widać z peryferii niż z centrum. Podobne rzeczy mówił zresztą już wcześniej, wprowadzając pojęcie peryferii w wymiarze pozytywnym na nowo do współczesnego języka.
Papieski pogląd podziela wielu moich znajomych, którzy we własnym przekonaniu znajdują się na peryferiach lub przynajmniej z dala od głównych nurtów toczącego się wokół życia. Wielu z nich z chęcią powtórzy za Andrzejem Stasiukiem „Nie mam nic przeciwko centrum, ale bardziej pociągają mnie peryferie”. Czują się ludźmi peryferii i nie zamierzają z tym walczyć.
Życie jest jednak pełne zdarzeń niespodziewanych, które zmuszają człowieka do określenia się na nowo nawet w kwestiach fundamentalnych, wydawałoby się raz na zawsze ustalonych. Dotknęło to też jednego z moich znajomych, który właściwie kompletnie bez starań z jego strony znalazł się prawie w centrum. Był to dla niego niebywały wstrząs. Nie tylko dla niego zresztą. Dla całej reszty, która nadal ze spokojem może się oddawać pielęgnowaniu swojej peryferyjności, też.
Przesunięty życiowymi przypadkami niemal do samego centrum znajomy znalazł się w sytuacji, w której mógł podjąć eksperyment aplikowania swego peryferyjnego spojrzenia i peryferyjnej wiedzy do zobowiązań i zadań, jakie postawiło przed nim centrum. Rychło się okazało, że to rzecz karkołomna, może nie tyle w swej istocie, co w praktyce. Usytuowanie w centrum wymusiło na moim znajomym zmianę spojrzenia, bez tego nie był w stanie funkcjonować.
Co ciekawe, mój znajomy wyrobił w sobie przeświadczenie, że dzięki temu, iż spogląda na rzeczywistość prawie że z centrum, widzi więcej, szerzej i lepiej. „Dotychczas miałem spojrzenie wycinkowe” – powiada i dodaje: „Dopiero teraz widzę złożoność problemów i mogę patrzeć na nie w znacznie szerszej perspektywie”. Łatwo się domyślić, że podczas naszych rzadkich spotkań stopniowo zaczął wyrastać między nami może nie mur, ale swego rodzaju płot, podkreślający że istnieją wyraźne granice między tym, jak widać rzeczywistość z centrum, a jak wygląda ona z peryferii. O tym, jak bardzo nasze relacje się zaogniły, może świadczyć fakt, że gdy niedawno udało nam się spotkać, profesor niemal na dzień dobry, bez czekania na rozwój dyskusji, zacytował kontrowersyjnego francuskiego pisarza  Michela Houellebecqa (miʃɛl wɛlˈbɛk): „Na przecięciu dróg komunikacyjnych człowiek zbudował gigantyczne i brzydkie metropolie, gdzie każdy, zamknięty w anonimowym mieszkaniu w budynku nieróżniącym się niczym od innych, absolutnie wierzy, że jest centrum świata i miarą wszechrzeczy”.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

czwartek, 5 marca 2015

Snajper i kobiety

Pojęcia nie mam, dlaczego film Clinta Eastwooda pokazywany w polskich kinach pod tytułem „Snajper”, został nominowany do Oscara w kategorii „Najlepszy film”. Mnie to trzydzieste któreś dzieło liczącego ponad osiemdziesiąt lat amerykańskiego aktora i reżysera bardzo rozczarowało. Ledwo zaczęły napisy końcowe, pomyślałem, że zamiast historyjki o facecie, który jest dobry w odstrzeliwaniu ludzi na dużą odległość, wolałbym zobaczyć opowieść o jego żonie, usiłującej pod jego nieobecność stworzyć zręby rodziny. Chciałem napisać „normalnej rodziny”, ale przecież to sformułowanie tu nie pasuje.
Ratunku przed całkowitym zawodem szukałem w książce, na której oparty został scenariusz filmu Eastwooda. Ktoś mi powiedział, że uwzględniono w niej spojrzenie Tayi, kobiety, która pokochała głównego bohatera całości, czyli Chrisa Kyle’a. Książka w Polsce nosi tytuł „Cel snajpera” i wydana została trzy lata temu.
Niestety, jedyne, co osiągnąłem po zajrzeniu do niej, to przekonanie, że odtwarzający postać „najniebezpieczniejszego snajpera w dziejach amerykańskiej armii” Bradley Cooper mocno swoją rolę przeintelektualizował. Wypowiedzi żony żołnierza mają w książce charakter szczątkowy i okazują się raczej kolejnym elementem podkreślającym jego dzielność, męstwo i bohaterstwo. A co z jej bohaterstwem?
Wbrew pozorom wcale nie układam tekstu okolicznościowego z okazji zbliżającego się 8 marca. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że zbliża się kolejny Dzień Kobiet. Układam tekst o tym, że łatwiej jest pokazywać ryzykującego życie w kolejnych misjach wojskowych faceta niż jego najbliższych, którzy w odległości tysięcy kilometrów ponoszą konsekwencje jego – ale również swoich - decyzji.
Zaraz mnie ktoś popuka po głowie i zwróci uwagę, że mężczyźni od zawsze wyruszali na dalekie wyprawy, zwłaszcza wojenne, a kobiety zostawały, by wychowywać dzieci i strzec domowe ognisko. Kto nie zna słynnej piosenki Alicji Majewskiej, która śpiewała, że to „męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać”, oraz że „Męska rzecz - dognać w biegu i uśmierzyć grzywy fal...”, a rolą kobiet jest „stać na brzegu, stać i wierzyć i patrzeć w dal...”? Poza tym nie każdy twórca ma w sobie ducha Homera, żeby rozbudowywać w swoim dziele wątek Penelopy.
Jeden z recenzentów napisał, że „‘Snajper’ podbił serca i złupił portfele widowni, stając się najbardziej dochodowym tytułem w karierze Clinta Eastwooda”. Zastanawiam się, czy film o jego żonie nie byłby równie kasowy...
Tekst powstał jako felieton dla radia eM