czwartek, 26 grudnia 2013

Piąta władza

Moja opowieść sprzed dwóch tygodni o wielkim wydarzeniu, jakie miało miejsce pewnego wieczoru, a właściwie już w nocy, między kobietą a mężczyzną, wywołała bardzo liczne reakcje. Można je podzielić na dwie grupy.

W pierwszej znalazły się nadesłane przez odbiorców podobne w wymowie relacje i wspomnienia, dowodzące, że istotnie, wielkie wydarzenia, historie znaczące, popychające naprzód dzieje ludzkości, czyniące świat lepszym, dzieją się nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim, w gabinetach polityków i na salonach bogaczy, lecz dokonują się w miejscach tak zwykłych i ogólnie dostępnych, jak nocny tramwaj czy przystanek autobusowy.

Drugą, bardzo liczną grupę reakcji, stanowią zdecydowane, ostre, a nawet bezpardonowe oczekiwania wysuwane pod adresem autora. Czego przede wszystkim dotyczą owe stanowcze żądania? Dalszego ciągu opowieści. Sprawozdania ze zdarzeń, które miały miejsce już po tym, gdy na pustej, owianej chłodem ulicy, niemal w środku nocy, kobieta zaufała zupełnie obcemu mężczyźnie, po czym oboje przeszli na drugą stronę drogi i skręcili w najbliższą ulicę.

Pojawiły się też głosy idące jeszcze dalej. Niektórzy domagali się nie tylko dalszego ciągu, ale wręcz epilogu. Chcieli doprowadzenia opowieści do samego końca, w taki sposób, aby nikt nie miał wątpliwości, co z niej wynika i jaki niesie morał.

Te żądania wcale mnie nie zdziwiły. Nie uroiłem też sobie, że są one dowodem, iż opowiedziana przeze mnie historia przypadła słuchaczom do gustu. Zbyt dobrze pamiętam opisaną przez Johna Irvinga w książce „Świat według Garpa” Jillsy Sloper, sprzątaczkę zatrudnioną w wydawnictwie, która tłumaczyła swemu pracodawcy, iż podsuniętą przez niego książkę przeczytała szybko i do ostatniej litery nie dlatego, że jej się podobała. „Ale skoro ci się ta książka tak nie podobała, to po co ją w ogóle czytałaś, Jillsy?” – dopytywał jej szef, na co usłyszał odpowiedź: „Po co – po to, po co czytam inne: żeby się dowiedzieć, co dalej”. To wyjaśnienie  Jillsy uzupełniła retorycznym pytaniem „No, a jaki może być inny powód do przeczytania książki?”.

Pamiętam też, co kilka dni temu, podczas spotkania adwentowo-opłatkowego dla dziennikarzy, powiedział ks. prof. Marek Lis z Opola. Oświadczył on ni mniej ni więcej, tylko to, że w czasach dzisiejszych, nad czwartą władzą, czyli szeroko pojętymi mediami, jest jeszcze jedna, piąta władza. Tą władzą są odbiorcy. Trzeba się z nimi liczyć, dlatego że mają wielką moc, która im pozwala egzekwować od wszelkiej maści twórców spełnianie swych oczekiwań, a może nawet zachcianek.

Postaram się więc opowiedzieć dalszy ciąg wielkiego wydarzenia, historii kobiety i mężczyzny, których w pewną noc połączył najpierw tramwaj, potem autobusowy przystanek, a przede wszystkim zaufanie. Opowiem tak, jak będę potrafił. W przyszłym roku. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

czwartek, 19 grudnia 2013

Śledztwo w sprawie powracającego Dzieciątka

Historię śledztwa w sprawie „wracającego Dzieciątka” opowiedział mi człowiek, którego pierwszy raz widziałem na oczy. Rzecz miała miejsce w jednej z parafii, a nie trafiła do mediów z dwóch powodów. Po pierwsze, bezpośredni uczestnicy zdarzenia, nie rozumiejąc jego sensu i wymowy, nie byli zainteresowani jego nagłaśnianiem. Po drugie, jedynego dziennikarza, który się tematem zainteresował, szybko w redakcji wyśmiano, a później zarzucono mu, że wszystko wymyślił.

„Wracające Dzieciątko” było niewielką figurką, której jedynym zadaniem było raz do roku, przez cały Adwent, stać na kolejnych, coraz niższych stopniach wąskich i niebezpiecznych schodków, u podnóża których umieszczono miniaturowy żłób wypełniony garścią siana. Jak wyjaśnił wiernym miejscowy proboszcz, swoją wędrówką gipsowe Dzieciątko miało unaoczniać zbierającym się każdego dnia w kościele, że Boże Narodzenie coraz bliżej, a Bóg jest w drodze na spotkanie z człowiekiem.

Codzienne zestawianie figurki o stopień niżej należało do obowiązków pana kościelnego, który sumiennie wypełniał to zadanie wieczorem, jako ostatnią czynność przed zamknięciem świątyni na noc.

Gdy drugiego dnia Adwentu o świcie znalazł Dzieciątko ponownie na szczycie schodków uznał, że któryś z ministrantów zrobił mu głupi kawał, ale z braku czasu nie zastanawiał się, w jaki sposób udało mu się tego dokonać. Jednak trzeciego dnia, gdy figurka znów zawędrowała najwyżej, jak się da, pan kościelny wpadł w irytację i poinformował ministrantów, że mają się od Dzieciątka na schodkach trzymać z daleka. Odpowiedziało mu ich zdziwienie i szczere niezrozumienie, o co chodzi.

Gdy sytuacja powtórzyła się czwartego dnia, pan kościelny w ostrożnych słowach przedstawił sprawę wikaremu, który potraktował ją z całą powagą. Wieczorem asystował przy zamykaniu świątyni, aby mieć pewność, że Dzieciątko stoi, gdzie trzeba, a gdy minęła noc, jako pierwszy wszedł do kościoła. Gipsowe Dzieciątko znów znajdowało się w punkcie wyjścia.

Po tygodniu w wyjaśnianie tajemniczych powrotów Dzieciątka na początek adwentowych schodków zaangażowani byli już obaj wikarzy, proboszcz, dwie katechetki oraz miejscowa firma ochroniarska, która zainstalowała w kościele kamerę. Urządzenie na nic się jednak nie zdało, bo w pewnym momencie obraz znikał z ekranu, a gdy pojawiał się ponownie, figurka stała już nie tam, gdzie powinna.

„I co, złapali w końcu sprawcę?” – zapytałem niecierpliwie. Nieznajomy zaprzeczył. „A w następnym roku Dzieciątko znowu wracało?” – dociekałem. Jeszcze raz pokręcił głową i uśmiechnął się przebiegle. „Proboszcz to mądry człowiek i wolał nie ryzykować. Kupił nową figurkę” - wyjaśnił. Niestety, człowiek, który mi opowiedział tę historię, nie miał pojęcia, co się stało z wracającym Dzieciątkiem. Gdyby ktoś wiedział, będę wdzięczny za wiadomość. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

czwartek, 12 grudnia 2013

Wielkie wydarzenie

Wielkie wydarzenia, historie znaczące, popychające naprzód dzieje ludzkości, czyniące świat lepszym, dzieją się nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim, w gabinetach polityków i na salonach bogaczy. One dokonują się w miejscach tak zwykłych i ogólnie dostępnych, jak nocny tramwaj czy przystanek autobusowy.

Był późny wieczór, właściwie już noc. W tramwaju panował półmrok i chłód. Pojazd sunął po szynach niespiesznie, kolebiąc się mocno na boki, jak człowiek, który z wysiłkiem łapie równowagę na wąskiej kładce. W wagonie było niewielu pasażerów, a na każdym kolejny przystanku ich ubywało. Na przedostatnim, tuż przed pętlą, wysiedli prawie wszyscy. Została tylko około czterdziestoletnia kobieta o zmęczonej twarzy i znacznie od niej młodszy mężczyzna, który z uwagą wpatrywał się w ekran smarfona.

Nagle kobieta głośno jęknęła, jakby ją coś bardzo zabolało. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał w jej kierunku. Za oknem powoli toczącego się tramwaju przemykał szybko autobus. To właśnie on wywołał reakcję kobiety. „Uciekł mi, a następny mam za ponad godzinę. Znów jechał wcześniej, niż w rozkładzie” – poskarżyła się głośno. „Może poczeka na pętli” – próbował ją pocieszyć mężczyzna. „Nie poczeka” – westchnęła.

Miała rację. Gdy tramwaj dotarł na końcowy przystanek, w oddali mignęły tylko czerwone światła odjeżdżającego autobusu. Zrezygnowana kobieta usiadła w wiacie autobusowego przystanku, wyjęła telefon i siląc się na spokój tłumaczyła komuś, żeby się nie bał i nie martwił, bo ona na pewno przyjedzie, tylko uciekł jej autobus.

Mężczyzna opuścił tramwaj i szybkim krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy. Dotarł do rogu ulicy, zwolnił i nagle zawrócił. Po chwili stanął przy kobiecie i powiedział: „Mam tu niedaleko samochód. Mogę panią zawieźć” – powiedział bez żadnych wstępów. Kobieta podniosła głowę i przyglądała mu się niepewnie, z lękiem w oczach. Młody mężczyzna stał nieruchomo, z rękami w kieszeniach kurtki. Próbował się uśmiechnąć, ale bez szczególnego sukcesu. „To kawał drogi” – odezwała się wreszcie kobieta. Mężczyzna wzruszył ramionami. Czekał na jej decyzję. Nie poganiał. „Dobrze” – po długiej chwili kobieta podniosła się z ławki. „Gdzie ten samochód?”. „Dwie przecznice stąd” – mężczyzna tym razem uśmiechnął się bez wysiłku. Oboje przeszli na drugą stronę drogi i skręcili w najbliższą ulicę.

Zapyta ktoś, co wielkiego i historycznego odbyło się w tym tramwaju i na tym przystanku. Co w tym nadzwyczajnego, że jakiś mężczyzna postanowił pomóc zmarzniętej, zmęczonej kobiecie? Pewnie niewiele. Moją uwagę przykuło co innego. To, że na pustej, owianej chłodem ulicy, niemal w środku nocy, kobieta zaufała zupełnie obcemu mężczyźnie. stukam.pl

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

środa, 11 grudnia 2013

Jak wam się zdaje?

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych". (Mt 18,12-14)

Podczas spotkania jednej z parafialnych grup ktoś powiedział: „Chyba wszyscy widzimy, że coraz mniej ludzi chodzi w niedzielę na Mszę świętą do naszego kościoła. A na nabożeństwach majowych, różańcowych, na Drogach Krzyżowych albo i na roratach jest połowa tego, co było kilkanaście lat temu. Musimy coś zrobić, aby zatrzymać to ubywanie, zatrzymać przynajmniej tych, którzy jeszcze czują więź z Kościołem i naszą parafią. Bo jak nie, to w kolejnych rocznych statystykach będziemy tylko liczyć straty”.

Inni kiwali ze zrozumiem i akceptacją głowami. Padały kolejne głosy w podobnym tonie. Gdy już niemal wszyscy chętni się wypowiedzieli, z końca stołu odezwała się matka, przeżywająca akurat poważne problemy ze swoim nastoletnim dzieckiem. Nie chciało chodzić kościoła i w ogóle odrzucało wiarę, którą przez tyle lat ona z całą rodziną starała się mu przekazać. „A co zrobić z tymi, którzy już odeszli albo są na drodze, aby odejść?” – zapytała. „Czy ktoś wie, jak można ich zawrócić? Żeby przyszli z powrotem? Żeby się całkiem w życiu nie zagubili?”. „Szkoda na nich czasu. Oni są i tak straceni” – machnął dłonią któryś z parafian.

Biskup Rzymu Franciszek w opublikowanej niedawno adhortacji apostolskiej „Radość Ewangelii” napisał: „Każdy chrześcijanin i każda wspólnota winni rozeznać, jaką drogą powinni kroczyć zgodnie z wezwaniem Pana, jednak wszyscy jesteśmy zaproszeni do przyjęcia tego wezwania: wyjścia z własnej wygody i zdobycia się na odwagę, by dotrzeć na wszystkie peryferia świata potrzebujące światła Ewangelii”.

Nie wystarczy pilnować, aby jak najmniej owiec ze stada ubywało. Trzeba też stale odnajdywać te, które się zagubiły i zapraszać te, które jeszcze w stadzie się nie znalazły. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM

czwartek, 5 grudnia 2013

Jak wielkie tajemnice

Czasami nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkie tajemnice noszą w sercach ludzie, o których mamy wyrobione zdanie. A właściwie nigdy nie zdajemy sobie sprawy. Dopóki nie zostaniemy do tych tajemnic dopuszczeni. Choćby częściowo.

Na pewnym oficjalnym spotkaniu w ogólnym rozgardiaszu zorientowałem się, że właściciel kilku dobrze prosperujących firm nie tylko szuka ze mną kontaktu, ale usiłuje doprowadzić do sytuacji, byśmy znaleźli się w cztery oczy poza gwarem rozmów, dyskusji i pogaduszek. Nie byłem pewien, czy to dobrze. „Czego może chcieć ode mnie taki facet?” – myślałem z lekkim, a jednak doskwierającym niby kamyk w bucie, niepokojem. Postanowiłem jednak zaryzykować i manewrując z talerzykiem w dłoni dałem przedsiębiorcy sygnał, że wyczułem jego intencje. Skorzystał od razu.

Znaleźliśmy się w bocznym korytarzu, nagle otuleni ciszą, jak puchową pierzyną. Właściciel firm zaczął coś mówić na temat mojej medialnej aktywności, nie szczędząc słów dużych i pozytywnych. Skrzywiłem się w odpowiedzi tak, jak tylko ja potrafię. Przedsiębiorca zamilkł, zbity z tropu.

„Chyba nie o tym chciał pan ze mną rozmawiać z dala od wszystkich?” – rzuciłem chłodno. Przez chwilę przypominał rybę, którą nagle ktoś wyjął z wielkiego akwarium. Wreszcie pokręcił przecząco głową.

„Muszę księdzu coś opowiedzieć” – powiedział. „Bo jest problem, z którym nie potrafię sobie poradzić”. „Ale ja się w ogóle nie znam na biznesie” – złożyłem pospiesznie zastrzeżenie. Machnął ręką i oświadczył: „Mam problem z pewną kobietą”. Czekałem w milczeniu.

Przedsiębiorca opowiedział mi historię, z którą zmagał się już od dłuższego czasu. Chodziło o kobietę w trudnym do określenia wieku, którą zauważył wychodząc z pewnego festynu. Stała na uboczu, jakby na coś czekała. Miała ze sobą dużą torbę, którą trzymała w ręce i drugą mniejszą, na ramieniu. „Nie wiem dlaczego do niej podszedłem. To był impuls. Wydawało mi się, że ją skądś znam” – relacjonował z namysłem.

Kobieta była bezdomną. Była bardzo biednie, ale czysto ubrana. „Nie chcę żadnych pieniędzy” – powiedziała, gdy właściciel dobrze prosperujących firm się do niej zbliżył. „Więc dlaczego tu pani stoi?” – zapytał. „Czekam, aż się skończy i zaczną sprzątać. Wezmę sobie trochę jedzenia z tego, co zostanie. Nie potrzebuję dużo” – wyjaśniła.

„Chciałem jej pomóc” – opowiadał mi przedsiębiorca. „Zaproponowałem pracę, jakieś mieszkanie. Ale ona odmówiła! Powiedziała, że nie chce zmieniać swojego życia. Że tak jest uczciwiej”. Dodał, że od tego czasu spotkał ją wiele razy. Za każdym razem kobieta macha do niego ręką i się uśmiecha. Ale unika z nim rozmowy.

Pokiwałem nieznacznie głową, żeby jakoś zareagować. „Ksiądz ją rozumie?” – zapytał właściciel kilku firm i wpatrzył się we mnie wyczekująco.

W tym momencie zza zakrętu korytarza wyłoniło się kilka osób. „Tu się schowałeś!” – zawołali do przedsiębiorcy. „Czyżbyś w końcu postanowił się wyspowiadać ze swych licznych grzeszków?” – pytali ze śmiechem na mój widok. Właściciel firm bezradnie rozłożył ręce i poszedł w ich kierunku. „Ciekawe, czy oni wiedzą, co tego faceta naprawdę zajmuje” – pomyślałem. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

wtorek, 3 grudnia 2013

Zatrzaśnięci w rzeczywistości

Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.
 
Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić".
 
Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: "Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co wy słyszycie, a nie usłyszeli". (Łk 10,21-24)

Zaskakująco łatwo jest spotkać ludzi, którzy uważają się za mądrych i roztropnych. Za wystarczająco mądrych i roztropnych, aby sugerować, że Bóg nie ma przed nimi tajemnic, a nawet żeby oceniać Boga i Jego decyzje. Widzą oni siebie co najmniej na równi z Bogiem, jeśli nie, przynajmniej chwilami, wyżej od Niego. Uważają, że wiedzą o Bogu wystarczająco dużo, aby nie dać się Mu niczym zaskoczyć. Z politowaniem spoglądają na tych, którzy pokornie otwierają swe serca i umysły na Boga i mozolnie starają się kierować w życiu Jego wolą.

Słowo, którego Jezus użył w swym uwielbieniu Boga Ojca, oznacza „dziecinny, prosty, prostoduszny”. Nie oznacza głupi, bezrozumny ani prostacki.

Wciąż można spotkać ludzi, którzy przeciwstawiają rozum i wiarę, wiedzę i religię. Uważają, że nauka wyklucza możliwość zawierzenia Bogu. W encyklice „Lumen fidei” czytamy: „Wiara wywiera dobroczynny wpływ na spojrzenie nauki: zaprasza ona uczonego, by pozostał otwarty na rzeczywistość z całym jej niewyczerpanym bogactwem. Wiara pobudza zmysł krytyczny, ponieważ nie pozwala, by badania zadowalały się swymi formułami, i pomaga im zrozumieć, że natura jest zawsze większa. Zachęcając do zdumienia wobec tajemnicy stworzenia, wiara poszerza horyzonty rozumu, by lepiej oświecić świat odsłaniający się przed badaniami naukowymi”.

Pycha sprawia, że człowiek pozbywa się prostoty, zamyka się na to, co Bóg ma mu do powiedzenia. Przestaje być jak dziecko, które z całą otwartością poznaje otaczający go świat. Zatrzaskuje się w rzeczywistości, której elementy dobiera według własnego uznania. I staje się coraz bardziej nieszczęśliwy. Na szczęście to nie jest sta nieodwracalny. Można z niego wyjść. stukam.pl


Komentarz dla Radia eM