Historię śledztwa w sprawie „wracającego Dzieciątka” opowiedział mi
człowiek, którego pierwszy raz widziałem na oczy. Rzecz miała miejsce w
jednej z parafii, a nie trafiła do mediów z dwóch powodów. Po pierwsze,
bezpośredni uczestnicy zdarzenia, nie rozumiejąc jego sensu i wymowy,
nie byli zainteresowani jego nagłaśnianiem. Po drugie, jedynego
dziennikarza, który się tematem zainteresował, szybko w redakcji
wyśmiano, a później zarzucono mu, że wszystko wymyślił.
„Wracające
Dzieciątko” było niewielką figurką, której jedynym zadaniem było raz do
roku, przez cały Adwent, stać na kolejnych, coraz niższych stopniach
wąskich i niebezpiecznych schodków, u podnóża których umieszczono
miniaturowy żłób wypełniony garścią siana. Jak wyjaśnił wiernym
miejscowy proboszcz, swoją wędrówką gipsowe Dzieciątko miało unaoczniać
zbierającym się każdego dnia w kościele, że Boże Narodzenie coraz
bliżej, a Bóg jest w drodze na spotkanie z człowiekiem.
Codzienne
zestawianie figurki o stopień niżej należało do obowiązków pana
kościelnego, który sumiennie wypełniał to zadanie wieczorem, jako
ostatnią czynność przed zamknięciem świątyni na noc.
Gdy
drugiego dnia Adwentu o świcie znalazł Dzieciątko ponownie na szczycie
schodków uznał, że któryś z ministrantów zrobił mu głupi kawał, ale z
braku czasu nie zastanawiał się, w jaki sposób udało mu się tego
dokonać. Jednak trzeciego dnia, gdy figurka znów zawędrowała najwyżej,
jak się da, pan kościelny wpadł w irytację i poinformował ministrantów,
że mają się od Dzieciątka na schodkach trzymać z daleka. Odpowiedziało
mu ich zdziwienie i szczere niezrozumienie, o co chodzi.
Gdy
sytuacja powtórzyła się czwartego dnia, pan kościelny w ostrożnych
słowach przedstawił sprawę wikaremu, który potraktował ją z całą powagą.
Wieczorem asystował przy zamykaniu świątyni, aby mieć pewność, że
Dzieciątko stoi, gdzie trzeba, a gdy minęła noc, jako pierwszy wszedł do
kościoła. Gipsowe Dzieciątko znów znajdowało się w punkcie wyjścia.
Po
tygodniu w wyjaśnianie tajemniczych powrotów Dzieciątka na początek
adwentowych schodków zaangażowani byli już obaj wikarzy, proboszcz, dwie
katechetki oraz miejscowa firma ochroniarska, która zainstalowała w
kościele kamerę. Urządzenie na nic się jednak nie zdało, bo w pewnym
momencie obraz znikał z ekranu, a gdy pojawiał się ponownie, figurka
stała już nie tam, gdzie powinna.
„I co, złapali w końcu
sprawcę?” – zapytałem niecierpliwie. Nieznajomy zaprzeczył. „A w
następnym roku Dzieciątko znowu wracało?” – dociekałem. Jeszcze raz
pokręcił głową i uśmiechnął się przebiegle. „Proboszcz to mądry człowiek
i wolał nie ryzykować. Kupił nową figurkę” - wyjaśnił. Niestety,
człowiek, który mi opowiedział tę historię, nie miał pojęcia, co się
stało z wracającym Dzieciątkiem. Gdyby ktoś wiedział, będę wdzięczny za
wiadomość. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz