niedziela, 9 maja 2010

Samodzielność

6. Niedziela Wielkanocna C

Gdy ktoś, z kim jesteśmy mocno związani, kto stał się po prostu częścią naszego życia, czyja obecność jest stałym elementem naszego świata, nagle deklaruje, że zamierza odejść, ogarnia nas niepokój. Chociaż jeszcze ten ktoś jest wśród nas, już zaczynamy mieć poczucie starty. Już czujemy się skrzywdzeni. Czyjeś odejście nie jest na ogół przyczyną radości.

Wśród pogrzebów ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem był jeden nietypowy. Nie było na nim nie tylko żadnych przemówień, ale nawet kazania. To był pogrzeb ks. Romana Indrzejczyka, kapelana Prezydenta RP. Tak sobie zastrzegł w testamencie. Wskazał konkretne czytania mszalne do odczytania i napisał: „Po Ewangelii przeczytajcie moje ostatnie Słowo i zróbcie chwilę ciszy - niech sobie każdy pomyśli, co zechce...”. A tym swoim „Ostatnim Słowie” napisał między innymi: „Pragnę też żebyście się nie smucili i nie płakali. Nie wolno! Przecież musiałem kiedyś odejść do Ojca - i Wy wszyscy też tam dojdziecie (a wtedy znów będziemy mieli dużo do opowiadania). Więc się uśmiechnijcie...

Najlepszą nagrodą dla mnie będzie, jeśli pamięć o mnie pomoże Wam żyć godnie i szlachetnie. Zawsze przecież usiłowałem przekonywać Was, że życie jest tworzywem, z którego można coś dobrego uczynić, próbowałem prowadzić Was na drogę szacunku i życzliwości dla każdego człowieka, abyście umieli łączyć w sobie prawdziwą dobroć z radością i humorem, i żebyście wnosili nastrój kojący w najbardziej nawet skłócone środowiska…”.

Słowa Jezusa, które padają w czytanym dzisiaj w kościołach fragmencie Ewangelii według św. Jana też są testamentem. Też są „Ostatnim słowem” Jezusa. My czytamy je w perspektywie zbliżającej się uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego, ale nie można zapominać, kiedy Jezus je wypowiedział. To słowa wypowiedziane w czasie Ostatniej Wieczerzy. Już po obmyciu nóg Apostołom, po ujawnieniu zdrajcy, po ogłoszeniu nowego przykazania wzajemnej miłości wzorowanej na miłości Chrystusa i po zapowiedzi zaparcia się Piotra. A także po niezwykle ważnym oświadczeniu Jezusa: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”. W tym kontekście zapowiedź odejścia Jezusa musiała zabrzmieć nie tylko niepokojąco. Zebranych w Wieczerniku uczniów mogła po prostu przerazić. Chociaż jeszcze Jezus był z nimi, już mogli się poczuć osamotnieni i opuszczeni. A przede wszystkim bezradni i zagubieni. Przecież treścią kilku ostatnich lat ich życia było po prostu chodzenie za Jezusem. Chodzenie z Jezusem. Słuchanie Jego słów. Patrzenie na znaki, które wykonywał. Rozmawianie z Nim. Przebywanie razem z Nim. To na Nim budowali swoje życie. Nie odchodzili nawet wtedy, gdy całe rzesze uczniów odchodziły. „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” - mówił z całą szczerością w ich imieniu Piotr, gdy Jezus pytał: „Czy i wy chcecie odejść?”. Oni nie odeszli od Chrystusa, a teraz Jezus chce od niech odejść? Co im pozostanie?

Na początku maja media podały informację o rodzicach, którzy wystąpili do sądu o nakaz eksmisji dla swych własnych dzieci. „Rodzice trojga trzydziesto- i czterdziestolatków z Wenecji Euganejskiej na północy Włoch, bezradni wobec niesamodzielności swych dorosłych dzieci, wystąpili do sądu aby wydał im nakaz opuszczenia rodzinnego domu. Nietypowe pozwy o eksmisję, złożone przez rodziców przeciwko własnym dzieciom sprawiły, że na nowo rozgorzała tocząca się od dłuższego czasu we Włoszech dyskusja na temat poważnego problemu społecznego, jaki stanowią tak zwani bamboccioni, czyli "dorosłe bobasy", które nie chcą opuścić rodzinnych domów i się usamodzielnić”. Zdaniem specjalistów przyczyny tego zjawiska są dwojakie: z jednej strony wysoki wskaźnik bezrobocia wśród młodych ludzi, którym brak stałej pracy uniemożliwia wynajem mieszkania, nie mówiąc o jego kupnie. Druga przyczyna tkwi zaś w tradycji życia rodzinnego i w stereotypowym przywiązaniu młodych Włochów do kuchni mamy. Ale jak przyznają sami niektórzy z „dorosłych bobasów”, niesamodzielne życie u rodziców jest po prostu prostsze i nie wymaga podejmowania odpowiedzialności za siebie i za innych.

Jezus nie zostawił swoich uczniów bezradnych i pozbawionych drogowskazu, jak żyć po Jego odejściu. A przede wszystkim nie pozostawił ich (nas) bez nadziei. Zapowiedział, że Jego odejście jest tylko czasowe. A więc czas po Jego odejściu jest w swej istocie czasem czekania i przygotowywania się na Jego powtórne przyjście. A jak ten czas należy przeżyć? To również zostało jasno przez Jezusa powiedziane: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca”.

Poza tym, żebyśmy nie czuli się osamotnieni, opuszczeni i zagubieni, Jezus zapowiedział Pocieszyciela. Duch Święty jest tym, który nie tylko dba, abyśmy pamiętali prawdziwe nauczanie Jezusa Chrystusa, ale również uczy nas, jak to nauczanie realizować i wypełniać w codziennym życiu.

Kilka lat temu, pisząc krótką homilię na szóstą Niedzielę Wielkanocną, przytoczyłem następujące wydarzenie: „Dlaczego ksiądz się miesza do mojego prywatnego życia?” - z pretensją w głosie pytała dziewczyna podczas nauki przedślubnej, gdy duszpasterz mówił o tym, że współżycie seksualne poza małżeństwem jest grzechem. „Ja? Ani mi to w głowie. To sam Bóg miesza się do pani prywatnego życia” - odparł duchowny. „Bóg? Akurat” - włączył się do rozmowy narzeczony dziewczyny. „To Kościół się miesza w życie ludzi, a nie Bóg”.

Ale rzecz w tym, że Kościół jest obecnością Chrystusa i Jego Ojca w Duchu Świętym we wszystkich miejscach i w każdej chwili dziejów ludzkości. Dlatego Kościół od czasów apostolskich aż po dziś ma prawo mówić z mocą tak, jak opisani w Dziejach Apostolskich uczestnicy tak zwanego Soboru Jerozolimskiego: „Postanowiliśmy, Duch Święty i my”. Dlatego ma prawo mówić, w co chrześcijanin ma wierzyć i jak żyć, aby stać się prawdziwym naśladowcą Jezusa. Kto nie słucha Kościoła w sprawach wiary i moralności, nie słucha Chrystusa.

W niejednym filmie można zobaczyć dzieci, które są grzeczne dopóki rodzice są w domu, ale gdy tylko mama i tata znajdą się za drzwiami, dzieciaki natychmiast zaczynają rozrabiać i łamią wszystkie zasady, jakich zostały nauczone. Dopiero kiedy zbliża się powrót rodziców, porządkują wszystko i znów zaczynają się zachowywać tak, jak powinny. Można by pomyśleć, że one cieszą się z każdego odejścia rodziców. Ale to pozorna radość. I pozorna miłość. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich” - powiedział Jezus. To jest prawdziwa miłość. Dzieci, które kochają swoich rodziców, przestrzegają ich poleceń zawsze, nie tylko wtedy, gdy rodzice ich pilnują.

„Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie”. Prawdziwa radość z powodu czyjegoś odejścia jest możliwa, jeśli jest powiązana z nadzieją. To nadzieja pozwala przezwyciężyć lęk. To nadzieja pozwala w czasie czekania na powtórne przyjście Jezusa żyć tak, jak On uczy, a nie po swojemu. To wiara, nadzieja i miłość uczą życia w prawdziwym pokoju. Chrystusowym pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz