poniedziałek, 31 maja 2010

Jest dobrze

Nie jest łatwo znaleźć zadowolonego z życia Polaka. A już znaleźć zadowolonego Polaka, który jest też zadowolonym z życia katolikiem, to już prawdziwa sztuka. Jeszcze więcej wysiłku wymaga znalezienie szczęśliwego Polaka. I szczęśliwego katolika.

Powie ktoś, że przecież prawdziwego szczęścia na ziemi nie ma. Że dążymy do szczęścia wiecznego, szczęścia, które jest obietnicą, szczęścia, które przekracza zrozumienie i siły samego człowieka. Przecież Kościół uczy nas, że prawdziwe szczęście nie polega ani na bogactwie czy dobrobycie, na ludzkiej sławie czy władzy, ani na żadnym ludzkim dziele, choćby było tak użyteczne jak nauka, technika czy sztuka, ani nie tkwi w żadnym stworzeniu. Zgadza się. Tak uczy. Ale uczy też, szczęście że znajduje się w samym Bogu, który jest źródłem wszelkiego dobra i wszelkiej miłości. Bóg powołuje nas do swojego własnego szczęścia. Można powiedzieć, że jesteśmy "zaprogramowani" na osiągnięcie szczęścia.

Często można usłyszeć zarzuty, że chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, to religia strasznie smutnych ludzi. Że pojmują życie na ziemi jako obowiązkowe pasmo nieszczęść, cierpień, katastrof, niepowodzeń itp. I że katolicy nie potrafią cieszyć się życiem, nie potrafią docenić jego uroków, cieszyć się drobnymi dobrymi rzeczami, które ich spotykają w życiu. Coś chyba jest na rzeczy. Czyż znaczna część polskich katolików na pytanie "Jak leci?" nie odpowiada "Byle gorzej nie było"? Nie ma w tej odpowiedzi zadowolenia ze stanu obecnego. Nie ma w nim wdzięczności. Jest wymuszona akceptacja stanu obecnego. Na zasadzie: "Przecież powinno być mi lepiej".

"Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?... Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana" - zawołała pełna zachwytu Elżbieta, gdy zjawiła się u niej Maryja z Jezusem pod sercem. Są duże szanse, że gdyby Maryja była polską katoliczką, machnęłaby lekceważąco ręką i mruknęła coś w stylu "E tam, ale ile z tym kłopotów i problemów".

Maryja zachowała się zupełnie inaczej. Nie skarżyła się, nie powiedziała "byle gorzej nie było", lecz wyśpiewała hymn wdzięczności i uwielbienia - Magnificat. Doceniła dobro, które Ją spotkało. Nie szukała dziury w całym. Zrozumiała, że tak, jak jest, jest dobrze. Dlaczego? Bo tak chce Bóg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz