Johann Wolfgang von Goethe uważał, że dzień jest nieskończenie długi
dla tego, kto potrafi go docenić i wykorzystać. Miał rację, o czym
niektórzy mogli się kilka dni temu przekonać osobiście.
Mimo
drugiej połowy września warunki pogodowe były na tyle sprzyjające, że
obowiązkowe pożegnanie lata mogło odbywać się w ogródku. Impreza
rozwijała się w najlepsze i właśnie osiągnęła ten etap, w którym
uczestnicy pochylają się z dużym zaangażowaniem nie tylko nad
szaszłykami, karkówką, elegancko przypieczoną kiełbasą i pysznymi
sałatkami, ale także nad nieobecnymi krewnymi oraz znajomymi.
Zaczęło
się więc omawianie skomplikowanych relacji uczuciowych, w jakie weszła
podczas wakacyjnych miesięcy córka znanego większości zgromadzonych
lokalnego aktywisty. Potem szczegółowo przeanalizowano wypadek
samochodowy, który przydarzył się małżeństwu emerytowanych pracowników
niezbyt lubianej instytucji zajmującej się finansami obywateli. Na
szczęście poza nieuniknionym złomowaniem pojazdu, żadnych innych szkód
nie odnotowano. Później sporo uwagi poświęcono kłopotom z prokuraturą,
jakie w minionych tygodniach stały się udziałem mieszkającego przy tej
samej ulicy właściciela kilku firm różnej branży. Tutaj wśród
uczestników imprezy nastąpił wyraźny podział na współczujących sąsiadowi
gospodarzy oraz tych, którzy prezentowali stanowisko, że dobrze mu tak,
bo ma brzydki charakter i taką samą żonę.
„A
zauważyliście, jak się ostatnio zmienił nasz wspólny znajomy z urzędu?” –
zmienił nagle temat biznesmen z grupy małych i średnich
przedsiębiorców. Zapadła kłopotliwa cisza. „No” – zabrał głos syn
gospodarzy, cieszący się jeszcze studenckimi wakacjami. „Spotkałem go w
środę przypadkiem na ulicy. Aż się zatrzymałem z wrażenia, jak mi
pomachał z daleka z uśmiechem na twarzy. Zupełnie, jak nie on”. Młody
pracownik pewnej prężnej firmy zajrzał w głębiny swego umysłu i
przypomniał sobie oraz innym: „Fakt. Jeszcze niedawno narzekał, że go
bez sensu przenieśli do innego działu”. „Ciekawe, co mu się stało” –
zamyśliła się kandydująca w nadchodzących wyborach na radną pracownica
pewnej instytucji socjalnej, która znała urzędnika przede wszystkim z
kontaktów służbowych i nie zaliczała go do osób przyjaznych światu oraz
ludzkości.
Już miałem się odezwać, żeby dorzucić pewne
własne spostrzeżenie, gdy głos zabrał spoglądający dotychczas z uwagą w
koronę pobliskiego drzewa profesor. „To proste. Ktoś naszego biurokratę
docenił i dowartościował, to się chłopina wewnętrznie wyprostował i
zaraz uznał świat za lepszy”. Żona profesora skwapliwie pokiwała głową.
„To prawda. Został kimś ważnym w jakimś stowarzyszeniu. Prezesem albo
jego zastępcą” – ujawniła tajemniczo ściszając głos. „Jakim
stowarzyszeniu?” – spytał obcesowo syn gospodarzy, ale żona profesora
bezradnie rozłożyła ręce w odpowiedzi. „Co to ma za znaczenie?” –
zapytał filozoficznym tonem profesor. „Liczy się, że gdzieś i dla kogoś w
końcu jest ważny. Czego więcej potrzeba człowiekowi do szczęścia?” stukam.pl
Tekst wygłoszono na antenie radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz