środa, 14 lipca 2010

Credo ut intellegam

Kroniki letnie

- Nie czujesz się dotknięty, gdy na przykład czytasz komentarze w Internecie na temat ludzi wierzących? Zauważyłeś jak często katolicy są w nich opisywani jako naiwni idioci, którzy dają się oszukiwać cwaniakom w sutannach?
- Staram się ich nie czytać. A poza tym nie czuję się naiwnym idiotą.
- Ale inni cię tak widzą. Nie rusza cię to?
- O co ci chodzi? Marudzisz i marudzisz.
- Widzisz, już się denerwujesz. Czyli coś jest na rzeczy! Ty w głębi ducha masz świadomość, że przy dzisiejszym stanie wiedzy, taka bezkrytyczna wiara we wszystko, co księża opowiadają, wygląda co najmniej dziwnie.
- Ja nie wierzę w to, co księża opowiadają, tylko w to, co głosi Kościół.
- E tam, słowna ekwilibrystyka. Przecież to księża mówią wam, w co macie wierzyć. Nie słyszałem, żeby ktoś świeckich pytał, jakie powinny być dogmaty.
- Prawd wiary nie ustala się przez głosowanie. W ogóle prawdy nie ustala się przez głosowanie. Prawda jest jedna i albo się ją przyjmuje, albo się ją odrzuca.
- Bezkrytycznie.
- Nie bezkrytycznie. Katolicy nie mają zakazu używania rozumu. Wręcz przeciwnie, wiara wymaga rozumu. Credo ut intellegam, intellego ut credam.
- Co?
- Wierzę, abym rozumiał i rozumiem, abym wierzył.
- Znów jakieś słowne zabawy.
- Wcale nie. To słowa Anzelma z Canterbury. Żył na przełomie XI i XII wieku.
- Oho, zaraz mi będziesz udowadniał, że wiara jest tylko dla mądrych, wykształconych ludzi.
- Z pewnością dla mądrych. Niekoniecznie dla wykształconych.
- Czyli nie dla prostaczków?
- A któż jest mądrzejszy od tak zwanych prostaczków? I dlaczego usiłujesz nadać temu słowu negatywne zabarwienie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz