Zdaje
się, że nabyłem nowy nałóg, do którego póki co się publicznie nie
przyznam, ale są już tacy, którzy mnie na nim przyłapali. Mniejsza z
tym. Zajmijmy się póki co czym innym.
"Cień wiatru"
(Carlos Ruiz Zafón) i "Diuna" (Frank Herbert), to książki z kategorii
tych, w których nie tylko osią zdarzeń, ich motorem, ale również źródłem
ludzkich motywacji (mniej lub bardziej uświadomionych) jest deficyt.
W
pierwszym przypadku chodzi o deficyt książek konkretnego autora. Być
może ten rodzaj deficytu nie do wszystkich przemawia, ale dla tych,
którzy go pojmują, jest zjawiskiem bardzo dotkliwym i bolesnym.
W
drugim przypadku chodzi o deficyt wody. Ten deficyt zapewne przemawia
do wyobraźni i emocji znacznie większej grupy ludzi, choć chyba również
nie do wszystkich. Najprawdopodobniej lepiej identyfikują się z
bohaterami dzieła ci, którzy w jakikolwiek sposób deficytu wody
doświadczyli, niż ci, którzy nigdy dotąd nie musieli się zmagać z jej
brakiem.
W obydwu przypadkach wyżej wzmiankowanych deficyt jest czymś spowodowany. Jest stanem wtórnym, nie pierwotnym.
W
obydwu powieściach deficyt sprawia, że to, czego brakuje, staje się
czymś cennym, pożądanym. Czymś, wobec czego zmienia swą wartość nawet
ludzkie życie. Wydawałoby się, że nic w tym nadzwyczajnego, że to
naturalny mechanizm w ludzkich zachowaniach. Tak, jak nadmiar powoduje
utratę wartości, znaczenia, ale też zainteresowania.
Czy
jednak zawsze działa? Czy w dzisiejszym świecie szerząca się obojętność
na Boga, lekceważenie Go, minimalizacja wysiłków, aby Go spotkać, do
Niego dotrzeć, świadczy o tym, że mamy Boga w nadmiarze? Że nie ma we
współczesnym świecie deficytu Boga? Czy też po prostu akurat w tej
kwestii naturalny mechanizm, odzwierciedlony nie tylko w dwóch
wymienionych wyżej dziełach literackich, ale także w wielu innych, nie
znajduje zastosowania? A jeśli tak, to dlaczego? stukam.pl
poniedziałek, 11 czerwca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz