Poszczególne
głosy toczącej się w sali dyskusji docierały do niego przytłumione,
jakby przez gruby koc albo specjalnie wyciszające nauszniki. Nie musiał
zresztą uważnie słuchać, bo wystarczyło, że spojrzał, kto akurat jest
przy mikrofonie i bezbłędnie był w stanie streścić, jakie stanowisko
każdy z dyskutantów zajmował. Znał tych ludzi na wylot, o wiele bardziej
niż chciał i niż niektórzy przypuszczali po tak krótkim okresie
znajomości. Nie byli w stanie niczym go zaskoczyć. Nie tylko czytał w
nich jak w otartych książkach, ale był w stanie wyrysować na kartce
drogi, jakimi dochodzili do swych poglądów w każdej sprawie.
Właściwie
nie miał obowiązku zabierać głosu. Mógł tu siedzieć w milczeniu, mógł
również wyjść w każdej chwili bez opowiadania się komukolwiek, dlaczego
to robi. Każde jego zachowanie zostałoby przyjęte z zrozumieniem i
zaakceptowane jako - w jego przypadku - coś absolutnie naturalnego.
Od
pewnej chwili jednak odczuwał impuls, imperatyw, aby jednak się
wypowiedzieć. Gdyby nagle wstał i się odezwał, również nie wywołałby
zdziwienia. Wszyscy by umilkli i wbili w niego wyczekujące i w
większości pełne szacunku spojrzenia. Nikt by mu nie przerywał, a i
głosów polemicznych też nie należało się w tym konkretnym gronie
spodziewać.
Męczył się coraz bardziej. Tkwił na krześle z
narastającym pragnieniem zabrania głosu i z zupełnym brakiem jasności,
co powinna zawierać jego wypowiedź. Nie zamierzał powtarzać żadnej z
tez, które już wcześniej padły na sali. Nie chciał również z żadną z
nich dyskutować. Nie na tym forum. Dyskusja wymaga jakiegoś stopnia
równości, czegoś choćby przypominającego partnerstwo. Tu nie było na to
szans.
Krążyła mu po głowie jedna myśl, która wcześniej
nie pojawiła się w czyimkolwiek stanowisku. Myśl, z którą się zgadzał,
identyfikował. Którą uważał za własną i nie miał co do niej prawie
żadnych wątpliwości. Miała ona jednak poważną wadę. Sformułowana w taki
sposób, aby okazała się zrozumiała dla ludzi zgromadzonych od wielu
godzin w tej konkretnej sali, wyglądała na zwykłe lizusostwo. Mógł
oczywiście ująć ją w sposób w pełni oddający jej głęboki sens i
przełomowe znaczenie, ale wtedy nikt z tych, do których by ją
wypowiedział, nie zdołałby choćby w minimalnym stopniu zbliżyć się do
jej zrozumienia. Przypominałaby rakietę najnowszej generacji, która
przelatuje ze świstem i ogromną prędkością pod sufitem pomieszczenia,
pozostawiając za sobą jedynie szum i zamęt. Nikt by jej nie dostrzegł.
Zauważono by jedynie jej ślad, bez możliwości identyfikacji, co go
zostawiło.
Nie potrafił jednak uwolnić się od nękającego
go coraz intensywniej przekonania, że nie może stąd wyjść, dopóki się
nie wypowie. Poczuł się osaczony, jak złapany w pułapkę. Szamotał się
sam ze sobą, szukając w narastającej panice jakiegoś wyjścia.
Wtem - przebłysk. Ratunek. Pomysł.
Wstał
bez zapowiedzi i w ucichłej blyskawicznie, jakby nożem kroił sali, nie
czekając, aż podadzą mu mikrofon, powiedział niezbyt głośno, ale tak,
aby wszyscy usłyszeli:
- Proponuję otworzyć okno. stukam.pl
niedziela, 17 czerwca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz