niedziela, 17 czerwca 2012

Wypowiedź

Poszczególne głosy toczącej się w sali dyskusji docierały do niego przytłumione, jakby przez gruby koc albo specjalnie wyciszające nauszniki. Nie musiał zresztą uważnie słuchać, bo wystarczyło, że spojrzał, kto akurat jest przy mikrofonie i bezbłędnie był w stanie streścić, jakie stanowisko każdy z dyskutantów zajmował. Znał tych ludzi na wylot, o wiele bardziej niż chciał i niż niektórzy przypuszczali po tak krótkim okresie znajomości. Nie byli w stanie niczym go zaskoczyć. Nie tylko czytał w nich jak w otartych książkach, ale był w stanie wyrysować na kartce drogi, jakimi dochodzili do swych poglądów w każdej sprawie.

Właściwie nie miał obowiązku zabierać głosu. Mógł tu siedzieć w milczeniu, mógł również wyjść w każdej chwili bez opowiadania się komukolwiek, dlaczego to robi. Każde jego zachowanie zostałoby przyjęte z zrozumieniem i zaakceptowane jako - w jego przypadku - coś absolutnie naturalnego.

Od pewnej chwili jednak odczuwał impuls, imperatyw, aby jednak się wypowiedzieć. Gdyby nagle wstał i się odezwał, również nie wywołałby zdziwienia. Wszyscy by umilkli i wbili w niego wyczekujące i w większości pełne szacunku spojrzenia. Nikt by mu nie przerywał, a i głosów polemicznych też nie należało się w tym konkretnym gronie spodziewać.

Męczył się coraz bardziej. Tkwił na krześle z narastającym pragnieniem zabrania głosu i z zupełnym brakiem jasności, co powinna zawierać jego wypowiedź. Nie zamierzał powtarzać żadnej z tez, które już wcześniej padły na sali. Nie chciał również z żadną z nich dyskutować. Nie na tym forum. Dyskusja wymaga jakiegoś stopnia równości, czegoś choćby przypominającego partnerstwo. Tu nie było na to szans.

Krążyła mu po głowie jedna myśl, która wcześniej nie pojawiła się w czyimkolwiek stanowisku. Myśl, z którą się zgadzał, identyfikował. Którą uważał za własną i nie miał co do niej prawie żadnych wątpliwości. Miała ona jednak poważną wadę. Sformułowana w taki sposób, aby okazała się zrozumiała dla ludzi zgromadzonych od wielu godzin w tej konkretnej sali, wyglądała na zwykłe lizusostwo. Mógł oczywiście ująć ją w sposób w pełni oddający jej głęboki sens i przełomowe znaczenie, ale wtedy nikt z tych, do których by ją wypowiedział, nie zdołałby choćby w minimalnym stopniu zbliżyć się do jej zrozumienia. Przypominałaby rakietę najnowszej generacji, która przelatuje ze świstem i ogromną prędkością pod sufitem pomieszczenia, pozostawiając za sobą jedynie szum i zamęt. Nikt by jej nie dostrzegł. Zauważono by jedynie jej ślad, bez możliwości identyfikacji, co go zostawiło.

Nie potrafił jednak uwolnić się od nękającego go coraz intensywniej przekonania, że nie może stąd wyjść, dopóki się nie wypowie. Poczuł się osaczony, jak złapany w pułapkę. Szamotał się sam ze sobą, szukając w narastającej panice jakiegoś wyjścia.

Wtem - przebłysk. Ratunek. Pomysł.

Wstał bez zapowiedzi i w ucichłej blyskawicznie,  jakby nożem kroił sali, nie czekając, aż podadzą mu mikrofon, powiedział niezbyt głośno, ale tak, aby wszyscy usłyszeli:

- Proponuję otworzyć okno. stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz