II Niedziela Wielkanocna - Niedziela Miłosierdzia Bożego
Kiedy pojawiła się informacja o katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku, pierwszą reakcją było niedowierzanie. A właściwie odrzucenie tej wiadomości jako przekraczającej to, co człowiek jest w stanie bez buntu i sprzeciwu przyjąć. I pierwsza myśl: "To nie może być prawda. Takie rzeczy się nie zdarzają". Nawet telewizyjni dziennikarze, prowadzący poranne programy, przez długie minuty mieli problemy z podawaniem tej informacji bez mniej lub bardziej zawoalowanej sugestii, że to może jednak pomyłka. Jeszcze koło południa można było usłyszeć w rozmowach "Poczekajmy. Nie ma oficjalnego potwierdzenia, że do tego doszło".
Dzielimy zdarzenia tego świata na możliwe i niemożliwe. Na te, które mieszczą się w granicach naszej percepcji i te, które po prostu nie powinny mieć miejsca, bo przekraczają granice naszej akceptacji. Te, w które wierzymy od razu i te, w które uwierzyć jest niesłychanie trudno, więc trzeba namacalnych dowodów. Niepodważalnego potwierdzenia. Dotyczy to w równym stopniu faktów dobrych, jak i złych.
"Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę" - mówił Tomasz, który zyskał na zawsze przydomek "Niewierny".
Wiele godzin po katastrofie pod Smoleńskiem, nawet następnego dnia zwykli przechodnie, ale też wytrawni politycy i doświadczeni dziennikarze, mówili z otwartością: "Nie wierzę, że to się naprawdę wydarzyło".
Nie potrafimy uwierzyć w wielkie nieszczęście. Ale też nie potrafimy uwierzyć w wielkie szczęście. Tak trudno nam uwierzyć, naprawdę uwierzyć, w Zmartwychwstanie. Zmartwychwstanie Jezusa i nasze.
I w nieskończone Boże Miłosierdzie.
niedziela, 11 kwietnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz