Rozmarzył się ostatnio jeden ze znajomych: „Gdyby tak człowiek miał
władzę, to by nareszcie wprowadził w tę naszą rzeczywistość trochę
sensu, uporządkował wszystko, jak należy, postawił z głowy na nogi,
pozmieniałby co trzeba”. „No to czemu nie startujesz w wyborach? Choćby
na radnego?” – zapytała jego koleżanka z pracy. „Zwariowałaś?” –
obruszył się znajomy. „Wchodzić w te wszystkie układy, kompromisy,
zależności? Jeszcze nie oszalałem!” – wyjaśnił stanowczo, przedstawiając
przy okazji autodiagnozę swego stanu umysłowego. „No to chcesz tej
władzy, czy nie?” – dociekała koleżanka, czym wyraźnie popsuła znajomemu
humor. „Mówiłem o realnej władzy, o możliwości przeprowadzenia we
wszystkim swojej woli, a nie o tym, co teraz nazywa się rządzeniem” –
prychnął i popatrzył na kobietę wzrokiem pełnym ubolewania. A może
raczej spoglądał na nią z wyższością? Koleżanka wytrzymała to spojrzenie
mężnie i z zaskakującą powagą oceniła: „Wiesz co? Wydaje mi się, że
akurat ty nie powinieneś mieć żadnej władzy”.
„Wiecie, że
Bułhakow uważał wszelką władzę za gwałt zadawanym ludziom i twierdził,
że nadejdzie czas, kiedy nie będzie żadnej władzy?” – odezwał się nagle
student politologii, nie przestając szybkimi ruchami przesuwać palców po
ekranie tableta. „Ty mi tu z anarchizmem nie wyjeżdżaj” – rozeźlił się
znajomy, który był zdaje się jakimś bliskim krewnym studenta. „Władza
jest potrzebna, i to silna, zdolna przeforsować swoją wolę bez
podlizywania się rządzonym” – udzielił młodemu darmowej lekcji.
„Według
niektórych ‘Władza polega na poniżaniu i na zadawaniu bólu. Władza
oznacza rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według
obranego przez siebie modelu’...” – przypomniał mi się cytat z książki
„Rok 1984” George’a Orwella i zanim się zorientowałem, co robię,
wypowiedziałem go na głos z dwuwyrazowym sytuacyjnym uzupełnieniem na
początku.
Znajomy obrócił twarz w moją stronę. „Ksiądz
widzę niedouczony. Jeśli się nie mylę, to święty Paweł napisał, że
wszelka władza pochodzi o Boga, prawda?” – powiedział cicho i zjadliwie,
a w dodatku lekceważąco wydął wargi.
Odczekałem pół
minuty, żeby zapanować nad głosem, po czym unikając tonu pouczającego
powiedziałem: „Tylko władza, która poddaje się kryteriom i osądowi
nieba, może się stać władzą służącą dobru. I tylko władza, której
towarzyszy błogosławieństwo Boże, może być godna zaufania”.
Znajomy
zagwizdał z rozbawieniem. „Nie wiedziałem, że ksiądz tak składnie
potrafi łączyć politykę z religią” – zauważył kpiąco. „To nie ja” -
pokręciłem głową. „To Benedykt XVI” – wyjaśniłem skromnie. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
czwartek, 8 maja 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz