czwartek, 7 lutego 2013

Lincoln, cele i środki

Spośród obrazów nominowanych do tegorocznych Oscarów w kategorii „Najlepszy film” dwa na pewno mówią o niewolnictwie. Jeden to „Django”, specyficzny western wyreżyserowany przez Quentina Tarantino. Drugi to „Lincoln” Stevena Spielberga. Oba długie.

Dla mnie o wiele ciekawszy i mniej męczący w odbiorze okazał się ten drugi. Film o szesnastym prezydencie Stanów Zjednoczonych. A właściwie o tym, w jaki sposób w trakcie trwającej wojny secesyjnej doprowadził on do przegłosowania w Izbie Reprezentantów trzynastej poprawki do amerykańskiej konstytucji. Poprawki znoszącej w tym kraju niewolnictwo.

Dla człowieka zmęczonego tym, co wyprawiają nasi politycy, znużonego oglądaniem sejmowych pyskówek i poznawaniem zakulisowych informacji o tym, jak cały ten polityczny teatr jest organizowany, film Spielberga jest odarciem ze złudzeń. W połowie dziewiętnastego wieku w kraju nazywanym ojczyzną współczesnej demokracji wyglądało to bardzo podobnie. Z jednej strony szczytne idee i pełne patosu słowa. Z drugiej skrupulatne liczenie głosów na długo przed głosowaniem, kombinacje, pertraktacje, presja i kupowanie zwolenników.

Nie zdawałem sobie dotychczas sprawy, że tak ważne wydarzenie, jak zniesienie w USA niewolnictwa, odbyło się nie na fali ogólnego entuzjazmu i przyjęcia przez wszystkich w drodze nagłego oświecenia faktu, że człowiek nie jest rzeczą i nie może być posiadany przez innego człowieka. Ten doniosły akt został osiągnięty w drodze mozolnej i brudnej gry politycznej, w której prezydent też uciekał się do nieczystych sztuczek i manipulowania szansą na zakończenie strasznej, krwawej wojny domowej.

Jak mówi jeden z bohaterów filmu, frakcyjny lider, Thaddeus Stevens grany przez Tommy Lee Jonesa, zniesienie niewolnictwa zostało osiągnięte w drodze korupcji i oszustwa. Steves dodaje paradoksalnie, że zostało to osiągnięte przez najuczciwszego człowieka w Ameryce.

Właściwie w najnowszym filmie Stevena Spielberga niewiele nowego. Raczej stary jak świat problem, przed którym stają nie tylko politycy, ale także zwykli ludzie. Pytanie, czy cel uświęca środki. Czy po to, aby osiągnąć dobro, wolno posłużyć się świadomie złem, jako narzędziem?

Jako chrześcijanie wiemy doskonale, że odpowiedź jest negatywna. Cel nie uświęca środków. I tej podstawowej zasady wcale nie zmienia fakt, że autor „Małego księcia” stwierdził: „Cel uświęca środki. Tak, ale tylko wówczas, gdy środki nie są z tym celem sprzeczne”. stukam.pl


Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz