Gdy Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu.
Skoro
wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po całej owej
okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych tam, gdzie, jak słyszeli,
przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy do osad, kładli
chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego
płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli,
odzyskiwali zdrowie. (Mk 6,53-56)
Ktoś powiedział, że
Bóg, którego można dotknąć, nie jest już Bogiem. Tymczasem Jezus
niejednokrotnie dotykał ludzi i pozwalał się dotykać. A przecież jest
Bożym Synem. Czy fakt, że można Go było dotknąć, w jakikolwiek sposób
umniejszał Jego boskość? Nie. Natomiast Jego dotknięcie ma moc
uzdrawiającą.
Dotknięcie oznacza bliskość. Oznacza
bezpośredni kontakt. Oznacza brak barier, przeszkód. Oznacza zaufanie.
Nie pozwalamy się dotykać każdemu. Pozwalamy się dotykać tym, których
uważamy za w jakiś sposób bliskich. Dotykamy tych, z którymi łączy nas
jakaś relacja. W obecności których czujemy się bezpiecznie.
Dotyk
to jeden ze zmysłów, umożliwiających odbiór rzeczywistości. Są wśród
nas ludzie, dla których jest on jednym z głównych sposobów poznawania
świata. Ale też dotyk jest sposobem wyrażania naszego podejścia do
drugiego człowieka. Dotykiem można wyrazić miłość. Ale zdarza się, że
również jej odwrotność. Wszak uderzenie też jest dotknięciem.
Dotknięcie
ze strony Boga jest zawsze wyrazem miłości. Jest znakiem, że nasz Bóg
nie jest Bogiem dalekim, zdystansowanym, unikającym bezpośredniego
kontaktu z człowiekiem. Jest zawsze tuż obok nas. A jak twierdzą
mistrzowie życia duchowego, im bardziej wydaje nam się daleki i
nieobecny, tym jest bliżej. stukam.pl
Komentarz dla Radia eM
poniedziałek, 11 lutego 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz