Jesteśmy gatunkiem opowiadaczy. Od zawsze, nieustannie snujemy
opowieści. Opowiadamy historie prawdziwe, częściowo zmyślone, całkowicie
zbudowane w naszej fantazji. Opowiadamy na mnóstwo sposobów. Słowami.
Obrazami. Dźwiękami. Literami. Gestami. Czasami tylko spojrzeniem. O tym
co było. Co jest. I co będzie. Albo nigdy się nie zdarzyło i nie
zdarzy.
Opowiadamy o sobie. Relacjonujemy innym to co
przeżyliśmy, co widzieliśmy, co nas spotkało, czego doświadczyliśmy. Ale
też opowiadamy o innych. O bliskich i dalekich. O znajomych i obcych.
Opowiadamy o ludziach, zwierzętach, roślinach, kamieniach, atomach,
planetach. O tym, co żyje i o tym, co nieożywione. O tym, co materialne i
niematerialne. Co trwałe i co przemijające. O tym, co w jakiejś skali
uznawane jest za ważne i o tym, co w tej samej skali wydaje się
nieistotne. A jednak, nie odrzucając samej skali, poświęcamy czas i
wysiłek, aby o tym w jakiejś formie opowiedzieć.
Mijają pokolenia, a my nie potrafimy przestać snuć opowieści. Jakbyśmy wpadli w nałóg nie do opanowania.
"Kto
wie, czy cała literatura nie zaczęła się od jakiegoś praopowiadania -
jednowątkowej mitologicznej narracji, fantastycznej baśni albo po prostu
opowieści o tym, co wydarzyło się przedwczoraj sąsiadowi. Od
spontanicznego snucia historii do opowiadania jako gatunku literackiego
minęło jednak wiele czasu" - napisała Olga Tokarczuk.
Pewnie ma rację. Ale skąd to "spontaniczne snucie"? I po co?
PS.
Nie, nie proszę nie myśleć, że wpadłem w sidła Eryka Mistewicza i jego
marketingu narracyjnego. Nie. Po prostu musiałem opowiedzieć choć trochę
o opowieściach. ;-) stukam.pl
sobota, 9 lutego 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz