Zjawisko trwa w kraju od pewnego w czasu. Dziennikarze nawet o bardzo znanych nazwiskach i niezłym dorobku odchodzą z zawodu.
Nie byłoby w tym może niczego bardzo niepokojącego, gdyby nie zwłaszcza dwie sprawy.
Po
pierwsze, w motywacjach, jakie przedstawiają, bardzo często pojawia się
rozczarowanie, rozgoryczenie, żal, pretensja, że dziennikarstwo dziś
nie jest tym, czym było dawniej. By zacytować tylko Igora Janke, w który
w minionym tygodniu rzucił ręcznik na ring:
"Dziennikarstwo
przestaje pełnić rolę, do której zostało powołane. Misja, która w mojej
pracy była zawsze ważna, jest na coraz dalszym miejscu w niemal
wszystkich redakcjach. Coraz dalej dziennikarstwu do mojego ideału –
anglosaskiego modelu zdystansowanego, rzetelnego, bezstronnego
przyglądania się działaniom władzy i tłumaczeniu tego, co dzieje się na
świecie.
Na polskim, choć nie tylko polskim rynku
mediów, dzieje się dużo złego. Model biznesowy, który sprawiał, że
mediom opłacało się być uczciwym, rzetelnym i bezstronnym, kończy się.
Następuje cywilizacyjna zmiana. Wyciągam z tego wnioski. Zamierzam zająć
się realizacją tego, co rozumiem przez misję, trochę inny sposób. Mam
nadzieję – bardziej efektywnie".
Spotykając się z taką
motywacją mam - jako odbiorca - poczucie porzucenia. Pachnie mi to
trochę rejteradą, bo zrobiło się trudniej, bo trzeba o wolność słowa
walczyć może nawet bardziej, niż w czasach innego ustroju, bo mniej
splendorów i zapatrzenia ze strony adresatów dziennikarskich dzieł. Mam
obawę, że jeszcze trochę, a wszyscy zostaniemy skazani jedynie na
medialno-rozrywkową sieczkę, ogłupiającą i odmóżdżającą produkcję media
workerów. I dlaczego? Bo okazało się, że podejście do dziennikarstwa,
jako misji, wymaga nie tylko wysiłku, ale także poświęcenia? I trwania
przy swoim, wbrew naciskom? Przykre. Smutne.
Po drugie,
niepokoi mnie łatwość, z jaką część dziennikarzy przechodzi na drugą
stronę barykady, w szeroko pojętą działalność PR-ową, reklamową.
Rezygnują ze służby prawdzie na rzecz wmawiania ludziom tej czy owej
"prawdy", niezależnie od tego, czy dotyczy ona polityki czy jakiegoś
produktu, leżącego na półkach w hipermarkecie. Dziwi mnie to i niepokoi
tym, bardziej, że mam wrażenie, iż wpadają z deszczu pod rynnę.
Bycie
dziennikarzem "misyjnym" dzisiaj to rzeczywiście ciężki kawałek chleba.
Moim zdaniem pod wieloma względami jest o wiele trudniej niż nie tylko
dziesięć, piętnaście lat temu, ale także niż np. czterdzieści lat temu.
Ale przychodzi mi do głowy najprostsza analogia. Bycie chrześcijaninem,
katolikiem w Polsce i nie tylko w roku 2013 jest o wiele trudniejsze niż
bycie nim pół wieku temu, nie mówiąc już o czasach bardziej
historycznych. Czy to jednak wystarczający powód, aby porzucać Boga,
wiarę, Kościół?
Coś widzę, że duch misyjny w ludziach mediów osłabł... Czym by go tu wzmocnić?... ;-) stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz