Jest coś zdumiewającego i... przestraszającego w tym, jak wielu i w
jak szybkim tempie potrafi dokonać fundamentalnych zmian w swoim
sposobie mówienia o rzeczywistości (a częściowo również w swoich
działaniach), w zależności od zmian personalnych dokonujących się nad
ich głowami. Błyskawicznie, przynajmniej w warstwie słownej (być może
również faktycznie w sferze poglądów, choć nie mam tu pewności) potrafią
stanąć na głowie i deklarować jako swoje myśli, które jeszcze niedawno
były od nich odległe jak Himalaje od Gorzowa. Albo i dalsze.
Taka
umiejętność szybkiego dopasowywania się do nowej sytuacji, co ciekawe,
przez dużą część przełożonych odbierana jest jako zjawisko pozytywne.
Zamiast cenić stałość i wierność, przyklaskują koniunkturalnym zmianom. A
potem się dziwią, że mimo ich najlepszych chęci, sprawy wciąż idą jak
po grudzie i toną w bagnie niemożności po dziurki od nosa.
Wydaje
mi się, że tacy ludzie nie powinni zajmować odpowiedzialnych,
kierowniczych stanowisk. Przełożony, który chce mieć wokół siebie
sprytnych, ale w istocie tchórzliwych potakiwaczy, nie jest odpowiednim
człowiekiem do wzięcia w swoje ręce losów innych. Bo prawdziwy
przełożony, człowiek, który rozumie, na czym polega władza, powinien
słuchać nie tylko siebie. Choćby był najgenialniejszy, najmądrzejszy,
najlepiej wykształcony, nie jest nieomylny. Jeśli nie ma wokół siebie
ludzi, którzy potrafią mu powiedzieć, że właśnie pobłądził, szybko
znajdzie się, razem ze wszystkimi, którzy od niego zależą, na manowcach,
a docelowo na skraju przepaści. stukam.pl
niedziela, 21 kwietnia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz