wtorek, 31 lipca 2012

Miejsce do siedzenia

W Polskę jedziemy - 2012

Dotarłem wreszcie do Świnoujścia. Co prawda duch we mnie upadł mocno, gdy znalazłem się ze swym pojazdem w długachnej kolejce do przeprawy promowej dla tych, co nie mają miejscowej rejestracji. Ale spacer wzdłuż czekających samochodów aż do początku kolejki zaowocował nadzwyczaj praktyczną poradą młodego człowieka z drewnianej budki. Doradził mi mianowicie, abym pojechał do promu przeznaczonego tylko dla mieszkańców, auto zostawił na stałym lądzie i bez wybrał się na wyspę, lądując od razu w centrum.

Tak też zrobiłem.

Co prawda nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego zamiast tych wszystkich promów nie pobudują w tym Świnoujściu mostów. Być może chodzi o to, że gdyby były mosty, zrobiłby się taki tłok, że byłoby nie do wytrzymania.

Mogę uczciwie powiedzieć, że dotarłem do Bałtyku, zanurzając w nim stopy i dłonie. Na plaży zafascynowało mnie kilka rzeczy. Na przykład ogólna tendencja do grodzenia. Niemal każda grupa, rodzina itp. swoją obecność na piaszczystym morskim brzegu zaczyna od utworzenia z tekstylnego parawanu gustownego zakątka.

Wykryłem również, że młodzieniec wypożyczający leżaki (12 zł za dzień) i inne parasole, parawany itp.  niekoniecznie jest szybki w liczeniu wydawanej reszty. Akurat gdy się przypatrywałem klient zwrócił mu uprzejmie uwagę, że chłopak wydał mu za dużo. Ale nie można wykluczyć, że zdarzają się też mniej uczciwi wypożyczacze albo po prostu tacy, którzy w pośpiechu nie patrzą, ile dostali reszty.

Już po drodze na plażę odnotowałem, że ten, kto mnie uprzedzał, iż w Świnoujściu nasi zachodni sąsiedzi czują się bardzo dobrze i obecni są licznie, miał całkowitą rację. Niemiecki w Świnoujściu rozbrzmiewał dzisiaj w moich uszach tak samo często, jak polski.

Przeszedłem się też Promenadą, walcząc z uporczywym wrażeniem blichtru i nieprzesadnej rzetelności oferty. Na przykład w kwestii ryb wędzonych, oferowanych na tamtejszych stoiskach. Udało mi się skłonić jednego ze sprzedawców do odpowiedzi na pytanie ile z widocznych w gablocie ryb występuje w Morzu Bałtyckim. Upewnił się, że nie ma w okolicy klientów ani właściciela i wyliczył mniej więcej jedną trzecią tego, co miał w ofercie. Mnie osobiście najbardziej zafascynowały oferowane na polskim wybrzeżu z gwarancją świeżości pangi i rekiny.

Nie umiem sam sobie wytłumaczyć, dlaczego w żadnym z licznych lokali, z przewagą włoskich stylizacji kuchennych, nie zdecydowałem się wypić kawy espresso...

Gdy z lekkim poczuciem niesmaku zszedłem z Promenady, nagle poczułem silną woń dymu z wędzarni. Idąc za zapachem trafiłem do pana Leszka, który zrobił mi obszerny wykład na temat wędzenia ryb. Wykład miał charakter poglądowy, ponieważ miałem okazję kilka razy do wnętrza wędzarni zajrzeć. Z wykładu zapamiętałem, że wędzenie ryb to cały rytuał, trwający ok. 10-11 godzin, a w przypadku węgorzy, dwa dni. Pan Leszek zapewnił mnie, że przychodzi do roboty o 3 rano, sam ryby oprawia, moczy w solance i wędzi. Wyłuszczył mi również, dlaczego węgorze sprzedaje wyłącznie w całości (140 zł kilo).

Gdybym miał skrótowo scharakteryzować Świnoujście, rzekłbym, że jest to miejsce dla tych, którzy lubią spędzać czas w pozycji siedzącej (od czasu do czasu leżącej). No bo przecież nawet jak się jeździ na rowerze (a rowerzystów tam prawdziwe zatrzęsienie), też się siedzi, prawda? stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz