W Polskę jedziemy - 2012
Dotarłem
wreszcie do Świnoujścia. Co prawda duch we mnie upadł mocno, gdy
znalazłem się ze swym pojazdem w długachnej kolejce do przeprawy
promowej dla tych, co nie mają miejscowej rejestracji. Ale spacer wzdłuż
czekających samochodów aż do początku kolejki zaowocował nadzwyczaj
praktyczną poradą młodego człowieka z drewnianej budki. Doradził mi
mianowicie, abym pojechał do promu przeznaczonego tylko dla mieszkańców,
auto zostawił na stałym lądzie i bez wybrał się na wyspę, lądując od
razu w centrum.
Tak też zrobiłem.
Co
prawda nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego zamiast tych wszystkich
promów nie pobudują w tym Świnoujściu mostów. Być może chodzi o to, że
gdyby były mosty, zrobiłby się taki tłok, że byłoby nie do wytrzymania.
Mogę
uczciwie powiedzieć, że dotarłem do Bałtyku, zanurzając w nim stopy i
dłonie. Na plaży zafascynowało mnie kilka rzeczy. Na przykład ogólna
tendencja do grodzenia. Niemal każda grupa, rodzina itp. swoją obecność
na piaszczystym morskim brzegu zaczyna od utworzenia z tekstylnego
parawanu gustownego zakątka.
Wykryłem również, że
młodzieniec wypożyczający leżaki (12 zł za dzień) i inne parasole,
parawany itp. niekoniecznie jest szybki w liczeniu wydawanej reszty.
Akurat gdy się przypatrywałem klient zwrócił mu uprzejmie uwagę, że
chłopak wydał mu za dużo. Ale nie można wykluczyć, że zdarzają się też
mniej uczciwi wypożyczacze albo po prostu tacy, którzy w pośpiechu nie
patrzą, ile dostali reszty.
Już po drodze na plażę
odnotowałem, że ten, kto mnie uprzedzał, iż w Świnoujściu nasi zachodni
sąsiedzi czują się bardzo dobrze i obecni są licznie, miał całkowitą
rację. Niemiecki w Świnoujściu rozbrzmiewał dzisiaj w moich uszach tak
samo często, jak polski.
Przeszedłem się też Promenadą,
walcząc z uporczywym wrażeniem blichtru i nieprzesadnej rzetelności
oferty. Na przykład w kwestii ryb wędzonych, oferowanych na tamtejszych
stoiskach. Udało mi się skłonić jednego ze sprzedawców do odpowiedzi na
pytanie ile z widocznych w gablocie ryb występuje w Morzu Bałtyckim.
Upewnił się, że nie ma w okolicy klientów ani właściciela i wyliczył
mniej więcej jedną trzecią tego, co miał w ofercie. Mnie osobiście
najbardziej zafascynowały oferowane na polskim wybrzeżu z gwarancją
świeżości pangi i rekiny.
Nie umiem sam sobie
wytłumaczyć, dlaczego w żadnym z licznych lokali, z przewagą włoskich
stylizacji kuchennych, nie zdecydowałem się wypić kawy espresso...
Gdy
z lekkim poczuciem niesmaku zszedłem z Promenady, nagle poczułem silną
woń dymu z wędzarni. Idąc za zapachem trafiłem do pana Leszka, który
zrobił mi obszerny wykład na temat wędzenia ryb. Wykład miał charakter
poglądowy, ponieważ miałem okazję kilka razy do wnętrza wędzarni
zajrzeć. Z wykładu zapamiętałem, że wędzenie ryb to cały rytuał,
trwający ok. 10-11 godzin, a w przypadku węgorzy, dwa dni. Pan Leszek
zapewnił mnie, że przychodzi do roboty o 3 rano, sam ryby oprawia, moczy
w solance i wędzi. Wyłuszczył mi również, dlaczego węgorze sprzedaje
wyłącznie w całości (140 zł kilo).
Gdybym miał skrótowo scharakteryzować Świnoujście, rzekłbym, że jest to miejsce dla tych, którzy lubią spędzać czas w pozycji siedzącej (od czasu do czasu leżącej). No bo przecież nawet jak się jeździ na rowerze (a rowerzystów tam prawdziwe zatrzęsienie), też się siedzi, prawda? stukam.pl
wtorek, 31 lipca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz